Mam wrażenie, że dwa ostatnie rozdziały (łącznie z tym) są jakieś zdechłe. Może to kwestia tego, że nie pisałam ich z takim zapałem jak poprzednie. Mam nadzieję, że z kolejnymi pójdzie lepiej, bo... Cholera, zbliżam się do końca. Jeszcze 5 rozdziałów + epilog. A teraz czas na spotkanie ze śmiercią (albo i nie).
***
Była niemalże pewna, że lada
moment zetknie się z ziemią i raz na zawsze pożegna ze swoim cennym życiem. Nie
miała nawet czasu, żeby wspominać, jak wiele pięknych chwil przeżyła, będąc
żywą osobą. Ta scena nie przypominała w niczym filmu akcji, gdzie głównemu bohaterowi
przelatywały przed oczami obrazy z jego słodko-gorzkiego istnienia. Jedyna myśl,
która trzymała się jej głowy, zawierała się w jednym, mało twórczym, choć
prawdziwym słowie: umrę. Zazwyczaj miała szczęście, jeżeli chodziło o upadki,
musiałby się jednak stać cud, aby jej głowa nie natrafiła na jeden z wielkich
kamieni, który się pod nią znajdował. Prędzej czy później dobra passa się
kończyła, a wtedy człowiek musiał pożegnać się z życiem. Szkoda tylko, że ten
moment nastał dla niej tak wcześnie – w końcu dopiero zaczynała prawdziwie żyć.
Może po śmierci spotka przynajmniej swoją przyjaciółkę?
Patricia poczuła, że coś owija
się wokół jej talii. Przerażona spojrzała w dół. Jakaś obślizgła, cienista lina
szarpnęła ją w górę, na co boleśnie się skrzywiła. Kiedy zamiast spadać w dół,
zaczęła powolnie podjeżdżać do urwiska, dostrzegła spadające ze wzgórza
pokraki. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, że ktoś postanowił ją uratować. I nawet
domyślała się kto.
Kiedy wdrapała się na rozstęp
skalny, niemal od razu wybuchła dziecięcym płaczem. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę z tego, że naprawdę mogła umrzeć. A przecież miała tyle planów!
– No, czego beczysz? – spytał
męski głos. Jego właściciel przygarnął jej drżące i oziębłe ciało do siebie.
Patricia natychmiastowo poczuła się bezpiecznie. – Myślałeś, że puszczę cię
samą? Chyba ogłupiałaś. Znam cię, wiem, że łatwo wpadasz w kłopoty – prychnął.
– To chyba jakaś domena czarodziejek.
– Soriel – jęknęła płaczliwie, przytulając
się do jego klatki piersiowej. – Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się na twój
widok tak, jak teraz! – zaśmiała się niemrawo. Wiedziała, że żartowanie nijak
jej teraz wychodziło, a jednak starała się jak mogła uciec od dramatu, który
wciąż trzymał ją w swoich objęciach.
– Kłamiesz, zajączku. Bardziej
cieszyłaś się, kiedy tańczyłem w różowym fartuchu, szorując blaty różową gąbką.
Niby źle się wtedy czułaś, ale na striptiz nie narzekałaś – zachichotał, przez
co został obdarzony słabym ciosem w ramię, który miał oznaczać: „Nie żartuj
sobie”. Soriel wiedział, co robi. Najlepszym sposobem na rozładowanie napięcia
było robienie z siebie głupa. – No, dobra – chłopak uniósł podbródek swojej
dziewczyny i posłał jej pokrzepiający uśmiech – skoro wylałaś już w mojej
piersi wszystkie słone łzy i zdołałaś się nawet uśmiechnąć na mój widok, to nie
zostaje nam nic innego, jak szaleńcza podróż na plecach demona, który zawiezie
cię niczym ekspresowa taksówka w miejsce, do którego zmierzałaś. Co ty na to,
maleńka? – Auvrey uniósł powolnie brew, a jego usta rozszerzyły się w uśmiechu
typowym dla kobieciarza, jakim był jeszcze kilka lat temu.
Patricia odwzajemniła uśmiech i
pokiwała głową. Zanim jednak podniosła się z ziemi, chwyciła Soriela za łokieć
i spojrzała mu prosto w oczy. Ten uniósł brwi, nie wiedząc jak zareagować na
ten nagły i gwałtowny gest. Skłonny był uwierzyć, że gorzej się poczuła. Już
miał jej żartobliwie zaproponować snickersa, kiedy czarodziejka spojrzała mu prosto
w oczy, zaciskając usta. Robiła tę minę zawsze, kiedy próbowała coś przed nim
ukryć lub zamierzała powiedzieć mu coś zaskakującego, z czego szybko jednak
rezygnowała. Ostatnio zdarzało jej się tak na niego patrzeć coraz częściej.
– Co jest? – spytał z powagą,
jaką rzadko dało się u niego dostrzec.
Patricia rozluźniła uścisk i uśmiechnęła
się niewinnie.
– Po prostu… kiedy to wszystko
się skończy, będę miała dla ciebie niespodziankę – powiedziała niepewnie. –
Wydaje mi się, że na nią zasługujesz.
– Wiesz, że jestem
niecierpliwy. Po co mi o tym mówisz teraz? Żebym w drodze do twojego celu
wyciągnął to z ciebie siłą? – zaśmiał się, próbując rozładować to dziwne
napięcie.
Dziewczyna puściła go i
zwróciła się ku wzgórzu. Po jej ustach błąkał się wredny uśmieszek.
– Ładna dzisiaj pogoda –
stwierdziła.
– Cholernie. Spadł dziś z nieba
deszcz demonów – zironizował Soriel. Po chwili skierował w jej stronę
ostrzegawczy palec wskazujący. – Nie wymigasz się.
Patricia zaśmiała się cicho,
ale już nic więcej nie powiedziała. Auvrey mógł ją przekonywać, ile chciał, tym
razem postanowiła, że będzie nieczuła na jego nagabywanie. Niespodziankami były
nagrody za zwycięstwo, nie za przegraną, poza tym miała w tym ukryty cel.
Cóż, już niedługo wszystko się
zmieni.
***
Ogień pochłaniał dosłownie
wszystko, co napotkał na swojej drodze. Przez zamglone, załzawione oczy
dostrzegała tylko jego rażący blask. Z nadzieją szukała wolnego skrawka nieba
bądź ziemi, który potwierdziłby, że wciąż nie spłonęła w piekielnych
płomieniach, nie widziała jednak nic innego, łącznie ze swoimi dłońmi. Zawsze
myślała, że kiedy człowiek umiera w ogniu, długo krzyczy i zawodzi, próbując
uwolnić się od bólu, jaki niosą ze sobą liczne oparzenia. Ona jednak nie czuła
zupełnie niczego, jakby to jej dusza spłonęła, nim ogień dobrał się do ciała.
Gdzieś w głębi modliła się o to, aby płomienie pożarły ją wreszcie w całości,
bo nie zniesie dłużej niepewności, w jakiej trzymała ją ta sytuacja. Ratunek i
tak miał nie nadejść, dlatego nie powinna trzymać się głupiej nadziei. Teraz
już wiedziała, że głupotą było podróżować samej. Oby na miejsce udało się
dotrzeć przynajmniej Alex i Pat.
Martha zamrugała kilka razy
oczami, próbując wyostrzyć obraz, który przed sobą miała. Może to śmieszne, ale
zdawało jej się, że spomiędzy płomieni zaczęła wynurzać się jakaś ciemna
sylwetka. Początkowo myślała, że to wyobraźnia płata jej figle. Obraz nagle
gwałtownie zwolnił, a wyrazisty kolor ognia utonął gdzieś w drobinkach
niebieskiego światła. Ciemna postać pochyliła się nad nią i dotknęła jej
twarzy. Całe gorąco jakie ją otaczało, odeszło. Poczuła, że obcy ją unosi, a
potem zarzuca na plecy. Coś do niej mówił, ale początkowo nic z tego nie
rozumiała. Dopiero kiedy wytoczyli się już z okręgu zastygłych płomieni,
poczuła na skórze kojący chłód. Przyszła po nią Śmierć czy może wręcz
przeciwnie – wybawca jej snów?
Początkowo przytłumiony głos
nareszcie zaczął nabierać kształtu. Z czasem Martha zaczęła rozróżniać
poszczególne słowa. Choć nie w pełni docierał do niej ich sens, to jednak udało
jej się rozszyfrować, kto okazał się być jej wybawcą.
– Cholera, jeszcze chwila i
mogłaby być z ciebie całkiem dobra kiełbasa grillowana. Demonom na pewno byś
posmakowała – usłyszała ironiczny ton. – Coś mi się wydaje, że zostanie ci dużo
blizn po tej akcji. Ciesz się, że nie masz poparzonej twarzy. Chociaż byłoby
wtedy zabawnie. Mógłbym cię nazywać człowiekiem blizną! – zaśmiał się chłopak.
Przez cały czas nie przestawał mówić, zupełnie jakby miał w tym jakiś cel. –
Dociera do ciebie w ogóle to, co gadam?
Martha zdobyła się na delikatne
skinięcie głową. W tym samym momencie poczuła, że napięcie ramion jej
bohaterskiego demona zelżało. Martwił się, że nie przeżyje?
– Mam wrażenie, że wy, wiedźmy,
przyciągacie pecha jak magnes – prychnął, wracając do swojej szczerej postawy.
– Nie pytam cię o zgodę, bo prędzej czy później i tak pójdziemy tam, gdzie od
początku miałyście się znaleźć, dlatego po prostu sprawdzimy, jak radzi sobie
Laura. To po drodze, a ty jesteś lekko nieruchawa i cicha, więc… nie będziesz
narzekać – zachichotał. – Wciąż żyjesz?
– Żyję – powiedziała ochrypłym
głosem Martha, zaraz zanosząc się kaszlem. Nawdychała się zdecydowanie za dużo
dwutlenku węgla. – Jeszcze.
– To postaraj się nie umrzeć,
bo nie będę ci robił sztucznego oddychania. Co jak co, ale dotykam tylko ust
mojej żony – powiedział głosem, który okazał się brzmieć na tyle zabawnie, że z
jej płuc wyrwał się dźwięk, który przypominał śmiech.
Martha chciała podziękować
Nathielowi za to, że pofatygował się, aby ją uratować, stwierdziła jednak, że
póki miała czas na zregenerowanie się, wolała przemilczeć tę kwestię. Później
podziękuje mu w odpowiedni sposób. Nie miała nic przeciwko temu, aby pójść
sprawdzić, co działo się z jej przyjaciółkami, za którymi prawdopodobnie
podążała Laura. Miała nadzieję, że chodziło o Alexandrę, w powietrzu bowiem
czuła niepokojące wibracje jej duszy, która słabła z każdą minioną sekundą.
Modliła się, aby chodziło o słabnącą w niej moc, a nie o uciekające życie przyjaciółki.
Nie wybaczyłaby sobie, gdyby którejś stała się krzywda. Już raz pożegnała
kogoś, kto się za nie poświęcił.
– Lubisz ziółka, co nie? –
spytał nagle Nathiel, czym ją zaskoczył. Zdołała pokiwać głową. – Mam coś dla
ciebie. – Zaczął grzebać po kieszeniach i już po chwili wyjął z niego małą
fiolkę. Uniósł ją do góry. – Coś, co cię pobudzi.
Martha zacisnęła usta. Nie
spodziewała się, że Auvrey odda jej własną miksturę odbudowującą. Z drugiej
strony… To był Nathiel. Zapewne stwierdził, że mu się nie przyda, bo jest
samowystarczalny i zabije wszystkie demony, jakie tylko mu się napatoczą.
Na jej twarzy rozkwitł
mimowolny uśmiech. Miała ochotę powiedzieć mu, że jest idiotą, ale zachowała tę
myśl dla siebie. Powinna się cieszyć, że istniał ktoś, kto bez zastanowienia
wkroczył za nią w ogień. Gdyby Nathielowi nie zależało, zapewne by tego nie
zrobił.
Herbaciana czarodziejka oparła
głowę na jego ramieniu. Czuła, że jeśli chwilę się zdrzemnie, nikt nie będzie miał
jej tego za złe. W końcu znajdowała się w dobrych rękach.
***
– Mogłabyś w końcu zdechnąć,
wiesz? To się robi powoli nudne – mówiła demonica pochylająca się nad pobladłym
ciałem czarodziejki. Na początku majtała w jej brzuchu z większą pasją, teraz
uśmiercanie niezniszczalnej czarodziejki najwyraźniej zaczynało ją nudzić. –
Czekasz, aż powiem, że jestem pełna podziwu dla twojej wytrwałości? – zaśmiała
się wrednie. – Niech będzie. Jak na ludzką istotę to całkiem dobrze się
trzymasz, mając flaki na wierzchu. Wkurza mnie tylko to, że bezustannie się na
mnie gapisz jednym okiem. Chcesz pokazać, że nawet jeśli umrzesz, pozostaniesz
dumną ze swojego poświęcenia czarodziejką? Proszę cię – prychnęła. – Zrób mi
przysługę i zdechnij.
Przyłożyłam exitialis do szyi demonicy i
powiedziałam:
– Wolałabym inne zakończenie
tej sceny.
Gabrielle początkowo napięła
ramiona, ponieważ najwyraźniej się mnie nie spodziewała, jej zaskoczenie szybko
zamieniło się jednak w rozbawienie, które wybuchło w jej płucach głośnym
śmiechem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto zaszedł ją od tyłu.
Byłyśmy uczestniczkami zbyt wielu starć, żeby zapomniała, jaki mam głos.
– No, proszę. Najwyraźniej
mieszkając z tym kretynem, nabyłaś trochę odwagi – powiedziała pomiędzy falami
śmiechu.
Skrzywiłam się i przycisnęłam
nóż do jej szyi. Nie odpowiedziałam na ten przytyk. Gabrielle była osobą, która
całkiem sprawnie władała słowami. Na Nathiela może to działało, ale na mnie?
Byłam zbyt opanowaną osobą, aby wybuchnąć z powodu testu, który zastosowała na
mnie znajoma demonica.
– Milczysz? Spodziewałam się,
że będziesz równie nudna jak ta wstrętna wiedźma – syknęła przez zęby.
Najwyraźniej brak reakcji z mojej strony sprawił, że się zirytowała.
– Wstań – powiedziałam
zadziwiająco niskim głosem, który był godny złego charakteru. Gdyby Nathiel
mnie usłyszał, zapewne wybuchłby śmiechem i to w trakcie mojego własnego
starcia.
Gabrielle posłusznie, choć
leniwie, wykonała moje polecenie. Przeniosła się do pionu. Sytuacja mogła
zadziałać na jej korzyść, ponieważ była ode mnie wyższa o co najmniej
dwadzieścia centymetrów. Z trudem trzymałam nóż przy jej krtani, co zdawało się
ją niezwykle bawić.
– Droga Lauro – zaczęła z kpiną
w głosie. – Jest między nami wielka przepaść. Myślisz, że choć przez chwilę byłam
przerażona tym, co zrobiłaś? Doskonale wiem, że nie chcesz mnie teraz zabić.
Dlaczego? Bo chcesz się dowiedzieć, co planuje Vail. Poza tym zabijanie wroga w
taki sposób nie byłoby bohaterskie, prawda? – prychnęła. – Musisz pokazać, jak
przez te wszystkie lata się zmieniłaś, jak bardzo dobrym łowcą się stałaś. –
Chociaż nie chciałam, powoli zaczynałam się irytować. Gabrielle stanowczo za
dużo gadała. Musiałam być bardziej czujna. – Och, to przywołuje wspomnienia.
Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Nieźle obtłukłam ci buźkę. A potem byłam
blisko od tego, żeby wtrącić cię w otchłań. Jak miał ten półdemon, który się za
ciebie poświęcił? Deaniel? – zaśmiała się. – Ile osób musiało się za ciebie
poświęcić, żebyś tu dziś stała, co?
Ręka mi zadrżała. Gdyby Gabrielle
była istotą ludzką i spędziłaby całe swoje życie w świecie ludzi, zapewne
byłaby całkiem niezłym psychologiem. Lub psychopatką, to zależy od sytuacji.
– Dalej milczysz. Świetnie –
powiedziała z rozbawieniem. – Załatwimy to w takim razie inaczej. – Umilkła.
Starałam się być tak czujna, jak tylko potrafiłam, nie mogłam jednak zauważyć
wstęgi, która powolnie sunęła w moją stronę od tyłu. Za późno usłyszałam, że
szeleszczący materiał obejmuje moją nogę. Kiedy pociągnął mnie w dół,
zachwiałam się i wypuściłam z ręki exitialis.
Roześmiana Gabrielle odsunęła się ode mnie na kilka kroków i rozmasowała ostentacyjnie
szyję. Spodziewałam się, że rozkaże swoim wstęgom mnie udusić, ale zamiast tego
przywołała je do swojej dłoni i zwróciła się w moją stronę. Po raz pierwszy
odkąd się spotkałyśmy, spojrzała w moją twarz. Jej ohydny uśmieszek wywołał na
mojej skórze dreszcze.
– Mam dla ciebie propozycję –
powiedziała Gabrielle. Jedna z jej wstęg pochwyciła moje exitialis i zaczęła je podrzucać do góry. – Wciąż mamy wiele
niezałatwionych porachunków. Może pora wykorzystać ten piękny, wojenny czas,
aby doprowadzić naszą wspólną historię do końca? – Przekręciła głowę w bok. – Proponuję ci
układ.
Nastała cisza. Słyszałam
wyłącznie bicie własnego serca. Gabrielle wiedziała, jak trzymać innych w
niepewności. Wychodziło jej to znakomicie.
– Doszły mnie słuchy, że w
jakiś sposób opanowałaś moc, którą odziedziczyłaś po Aidenie – kontynuowała.
Wcale nie musiała kończyć, żebym dowiedziała się, jakie zaproponuje
rozwiązanie. Zanim wymówiła te znaczące słowa, zacisnęłam dłonie w pięści. – Ty
i ja, walka na moce, bez sztucznego wspomagania się bronią. Kto wygra, wygra
wszystko. – Jej usta rozszerzyły się w diabolicznie szerokim uśmiechu.
Wiedziałam, że nie mam wyboru.
Od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że dojdzie pomiędzy nami do
walki. To była tylko kwestia czasu. Może czas najwyższy rozliczyć się ze swoim
demonicznym koszmarem? To prawda, że nie miałam zbyt wielkich szans na wygraną,
ponieważ posiadałam mniejsze doświadczenie w walce, na szczęście, poza siłą, w
zanadrzu miałam coś jeszcze – rozum.
Wzięłam cichy wdech i
spojrzałam z uporem w twarz wrogiej demonicy.
– Dobrze, zgadzam się na to.
Gabrielle zachichotała złowieszczo
pod nosem, a potem smagnęła wstęgą o ziemię, jakby chciała podkreślić to, że
jest zwarta i gotowa do walki.
Widziałam, że Alex próbuje
wesprzeć się na łokciach, co przychodziło jej z wielkim trudem. Patrzyła na
mnie przestraszona i potrząsała głową, jakby chciała mi przekazać, że to bardzo
zły pomysł. Tak, zdawałam sobie z tego sprawę, nie miałam jednak wyboru. Jeżeli
chciałam, aby ona przeżyła, ktoś musiał ją zastąpić w tym starciu. Mogłam
liczyć na to, że niedługo zjawi się tu Nathiel, który wspomoże la bonne fee w
ich misji. Tymczasem jedyne, co mogłam teraz zrobić, to zacząć walczyć.
– Znakomicie. W takim razie…
Niech rozpocznie się bitwa na śmierć i życie – syknęła demonica.
Wystawiłam przed siebie dłoń i
przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę.
Byłam gotowa. Gotowa na to, aby
zmierzyć się z kimś, kto uczynił moje życie koszmarem.
No i proszę, szczęśliwie wszystkie czarodziejki zostały ocalone przed śmiercią. Przynajmniej tymczasowo. Przyznam jednak, że bardziej intryguje mnie następny rozdział i starcie pomiędzy Laurą a Gabrielle. To dopiero będzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem, co to będzie za niespodzianka, a mimo to czekam na jej wyjawienie.
Duet Nathiel-Martha wywołał u mnie uśmiech. A Gabrielle to szuja, z którą nie szłabym w żaden układ ani nie godziła się na pojedynek. Powodzenia, Laura. Wiesz, jak wysoka jest stawka.
Pozdrawiam.