niedziela, 4 listopada 2018

[TOM 3] Rozdział 66 - "Vail Auvrey"

I znów przedłużanie o jeden rozdział. Ja chyba naprawdę nie chcę rozstać się z moimi bohaterami... No, bo gdzie znajdę takiego Nathiela? No, nigdzie.
***
Czarodziejki zauważyły, że coś było nie tak w momencie, kiedy pierwsza fala ich zwycięskiej euforii uderzyła w lodowy wierch, który reprezentowałam. Zdziwiło je, że nie unosiłam się taką samą radością jak one. W przeciwieństwie do nich stałam bowiem nieruchomo z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i spoglądałam w dal z obojętnością człowieka, który przebudził się właśnie z głębokiego snu. Moje ciało było zesztywniałe. Nawet gdy chciałam poruszyć dłonią, miałam z tym ogromny problem. Wiedziałam i rozumiałam wszystko, co się wokół mnie działo, czułam się jednak, jakby moja dusza została odarta z ważnej części, która uniemożliwiała mojemu ciału dawne funkcjonowanie. Podświadomość podpowiadała mi, że powinnam teraz panikować, ale zamiast tego stałam w miejscu niewzruszona, jakbym nie utraciła niczego ważnego. Czy właśnie tak wyglądało odarcie duszy z jej demonicznej połowy? Czy może to tylko tymczasowy paraliż związany z utratą moje chaotycznej mocy?
Pierwsza zareagowała Martha, która podeszła do mnie i pomachała mi dłonią przed oczami. Moje usta wykrzywiły się nieznacznie na ten gest. Przecież nie stałam się nieruchomym zombie, które nie wiedziało, co się wokół niego dzieje.
– Wszystko w porządku? – spytała w końcu podejrzliwie, widząc moją reakcję. – Wyglądasz nieswojo. Jesteś bledsza niż zwykle i na dodatek… twoje oczy. – Zmarszczyła czoło i spojrzała na swoje przyjaciółki, które również zaglądnęły w moje tęczówki, wyrażając zdziwienie. Chciałam je spytać, co było nie tak z moimi oczami, ale miałam dziwnie zaciśnięte gardło.
– Czy one zawsze miały taką barwę? – dopytała Martha.
– Mi przypominały niegdyś miąższ dojrzałej limonki – przyuważyła Alex, marszcząc czoło. – Teraz jakby straciły swój poblask. Nie wiem, zupełnie tak jakby to, co było niegdyś w nich magiczne, po prostu odeszło i stało się… pospolite? Bardziej ludzkie?
Wszystkie la bonne fee spojrzały na siebie z przerażeniem, uświadamiając sobie, że przypuszczalne następstwa tej misji zyskały swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Patricia wyraźnie pobladła, Martha wzięła głęboki wdech, zatrzymując go na dłużej w swoich płucach, a Alexandra potrząsnęła niedowierzająco głową – to ona jako pierwsza położyła ręce na moich ramionach i mocno mną potrząsnęła. Choć byłam zesztywniała, czułam na sobie jej dotyk. Byłam już nawet w stanie poruszyć dłońmi. Miałam nadzieję, że niebawem odzyskam władzę w całym ciele.
– Wiedziałam, żeby się na to nie zgadzać, do cholery, wiedziałam – warczała rozemocjonowana Alex, nie rezygnując z coraz mocniejszego potrząsania mną. Najwyraźniej myślała, że to pobudzi moje szare komórki do działania. – Jeżeli naprawdę straciła swoją demoniczną połowę… – Nie dokończyła, ponieważ ani jej, ani żadnej czarodziejki nie było na to stać.
– Jak zawsze panikujecie – usłyszałyśmy głos pełen wyższości. Pojawianie się znienacka Nivareth już nikogo nie szokowało. Wszyscy wiedzieliśmy, że powinniśmy spodziewać się jej w najmniej oczekiwanej chwili.
Spojrzałam kątem oka na wiedźmę, która przeszła obok nas tylko po to, aby odepchnąć magią wiatru Alex i ustąpić tym samym miejsce własnej osobie, która znawczo spojrzy w moją zesztywniałą twarz. Czarne brwi ściągnęły się do środka, a bursztynowe oczy zmrużyły podejrzliwie, gdy pochyliła się ku mnie, naruszając moją sferę komfortu. W normalnym przypadku zapewne postawiłabym krok do tyłu, ale teraz byłam nieco mniej ruchliwa niż zwykle.
– Cóż – zaczęła donośnym głosem Nivareth, gdy już się wyprostowała. Zanim jednak podzieliła się z nami wynikiem swojej analizy, wyjęła z obszernej kieszeni arystokratycznej sukni wachlarz i rozłożyła go z gracją, delikatnie machając nim w powietrzu. Wyglądało to tak, jakby chciała ostudzić się podczas letniego dnia. – Połowa mocy, którą niegdyś ze mną przehandlowałaś, po prostu zniknęła. Nie była mi jakoś szczególnie przydatna, ale musisz wiedzieć, że nie lubię, kiedy inni niszczą moje mienie. – Skrzywiła się wyraźnie. – No, nic. Jestem ci w stanie to wybaczyć, ponieważ i tak aktualnie jesteś warzywem. – Wzruszyła obojętnie ramionami.
Zdenerwowana Alexandra podeszła do wiedźmy przekupstwa z zamiarem chwycenia ją za ramię i obrócenia w swoją stronę, nim to jednak zrobiła, Nivareth odepchnęła ją jeszcze raz swoją mocą, sprawiając, że upadła na trawę. Słyszałam tylko część z przekleństw, które płomienna czarodziejka z siebie wyrzuciła.
– Nie dokończyłam – powiedziała wyniośle wiedźma, nawet nie zaszczycając spojrzeniem jednej z la bonne fee. Chwilę później założyła ręce na piersi i wyprostowała się dumnie, zwijając swój wachlarz jak broń, której nie potrzebowała teraz używać. – Zacznę może od nauki demonicznej fizjologii. – Nivareth podwinęła swoją długą suknię w górę i przeniosła się na odpowiednią odległość, gdzie każda z nas mogła ją uważnie obserwować. Machnęła ręką w górze i wyczarowała w powietrzu trzy puste sylwetki.
– To jest ciało człowieka, ale o tym uczycie się w tej swojej marnej szkole, więc pewnie doskonale o tym wiecie – powiedziała znudzonym głosem wiedźma, jednym ruchem dłoni wypełniając pustkę środkowej sylwetki wszystkimi organami ludzkimi. – Teraz pokażę wam coś, czego do tej pory nie widziałyście, ponieważ wasza nauka nie poszła na tyle do przodu, aby mieć wgląd w demoniczne wnętrzności – powiedziała piekielnie słodkim głosem i zamachała w górze dłonią. Cóż, nie spodziewałam się, że wnętrze demona będzie składało się z bijącego organu przypominającego serce, a resztę zapełni mrocznie wędrująca po ciele egzystencja przypominająca cień. Przecież Nathiel musiał mieć gdzieś ten żołądek bez dna, w którym potrafił zmieścić dziesięć pączków naraz.
– Słuszna uwaga, choć może nieco zły przykład – przyuważyła czytająca w moich myślach Nivareth. Najwyraźniej nie chciała sobie wyobrażać żołądka mojego męża. – Nie przyszłam jednak tutaj po to, aby pokazywać wam wszystkie organy ludzkich demonów, które mieszczą się w tych samych miejscach, co u ludzi. No, może z tą małą różnicą, że mają większe żołądki i zdecydowanie krótsze odcinki jelit. – Tu spojrzała znacząco w moją stronę. – Was interesuje bardziej to, co znajduje się tutaj. – Wskazała swoim wachlarzem na wyraźnie świecący punkcik, który sadowił się w demonicznym sercu. – Magia ludzkich demonów znajduje się dokładnie tutaj. To dlatego, jeżeli dotknie je moc tego waszego śmiesznego noża, umierają poprzez jej całkowite wyssanie. To moc zasila ich serce – mówiąc to, przebiła sylwetkę wachlarzem. Cienista mgła otaczająca demoniczne organy została pożarta przez podrabiane ostrze, uciekając do niego wraz z całą mocą bytującą w sercu. Gdy światełko zniknęło, serce rozsypało się w drobny mak, podobnie jak cała sylwetka, co zapewne miało pokazać proces pozbywania się demonów, które po śmierci po prostu rozpływały się w powietrzu
– Ty jako półdemon, półczłowiek jesteś zbudowana podobnie, ale nie tak samo – kontynuowała Nivareth, podchodząc do ostatniej sylwetki. – Przede wszystkim masz ludzką krew, przez którą nie przepływa nawet odrobina cienistej masy pełniącej rolę krwi u pełnego demona. – Sylwetka znów zapełniła się ludzkimi organami, tym razem serce nie miało jednak określonego punktu mocy. Świetlista wstęga przepływała przez cały układ krwionośny, wyłącznie zahaczając o najważniejszy organ w moim ciele. – Twoja moc nie miała centralnego źródła, po prostu przepływała bezwolnie przez twoje ciało. To właśnie ona stanowiła twoją demoniczną połowę. Dla pełnokrwistego demona pozbycie się mocy oznaczałoby jego śmierć. Dla ciebie to wyłącznie utrata magii i tymczasowy paraliż, ponieważ twoje ciało stara się przyzwyczaić do braku chroniącej go niegdyś osłony. To dlatego też twoje oczy wyblakły.
– Czy to oznacza, że od tej pory Laura jest wyłącznie człowiekiem? – spytała niepewnie Patricia.
– Nie do końca – odpowiedziała znudzona Nivareth. – To nie tak, że utraciła całą swoją moc. Została jakaś niewyraźna domieszka, która podtrzymuje półdemoniczny płomień życia. Następstwo jest takie, że jej organy wewnętrzne będą teraz wrażliwsze, podobnie jak układ odpornościowy, który może stać się mniej oporny na czynniki chorobotwórcze. Co za tym idzie, jej odporność będzie bliska odporności zwykłego człowieka.
– Czy ta moc może kiedykolwiek wrócić? – spytała Martha.
– Nie cała, ale jej część z czasem może się zregenerować. Nie sądzę, aby mogła jej używać tak, jak do tej pory, ale na pewno będzie się gdzieś w niej tlić i sprawować ochronę nad jej demoniczną połową. – Nivareth klasnęła dłońmi, usuwając trzy różne sylwetki sprzed naszych oczu.
Obróciłam w jej stronę swoją sztywną głowę i podjęłam próbę wymówienia kilku słów:
– Od początku o tym wiedziałaś. – Mój głos zabrzmiał obco, nisko, ochryple i chłodno. Udana próba wymówienia czegokolwiek wskazywała jednak na to, że tymczasowy paraliż powoli ustępował.
Nivareth uśmiechnęła się niewinnie w naszą stronę.
– O tak. Przecież nie mogłam wam powiedzieć, że jeżeli naprawdę stracisz całą moc, to umrzesz – odpowiedziała, beztrosko wzruszając ramionami. – I prawdopodobnie byś umarła, gdyby nie twój ojciec. Oddał ci część swojej mocy. Cóż, ostatecznie i tak jest trupem, więc nie była mu potrzebna. – Zaśmiała się, jakby wypowiedziała przedni żart.
– Ty… – zaczęła nienawistnie Alexandra, nie dokańczając zdania tylko dlatego, że Martha chwyciła ją za ramię i posłała jej znaczące spojrzenie. Z wiedźmą przekupstwa lepiej nie zadzierać.
Od samego początku powinnyśmy się domyślić, że Nivareth okłamywała nas tylko po to, aby obejrzeć dobre przedstawienie. Ostatecznie była egoistką i obchodziła ją tylko dobra zabawa. Wojna między demonami a ludźmi była świetną okazją ku temu, by się zabawić.
– Pomogłam wam? Pomogłam – powiedziała dumnie, prostując swoje plecy. – Teraz idźcie pooglądać jak bracia Auvrey przegrywają z własnym ojcem – zaszczebiotała. Zanim ktokolwiek zadał jej pytanie, rozpłynęła się w powietrzu. Jako pierwsza poruszyła się Patricia, która z niepokojem zaczęła szeptać imię swojego ukochanego. Zważając na okoliczności, dziwiłam się, że jeszcze nie stała się przeźroczysta, ponieważ za każdym razem gdy na nią patrzyłam, była coraz to bledsza. Martha i Alexandra w pierwszej kolejności pomyślały o mnie. Kiedy posłały mi pytające spojrzenia, uniosłam ociężałą dłoń do góry i zagięłam jej palce. Dopiero potem postawiłam jeden chwiejny krok.
Cóż, nie będzie to prędkość roku, ale z pewnością jakoś doczłapię do pola walki.
Wiedziałam, że nie pomogę teraz Nathielowi, ale domyślałam się też, że nie będzie on sam. Moja pomoc i tak byłaby mu zbędna, skoro zamieniono mnie w sztywne drzewo pozbawione mocy. 
Skoro wszystkie pokraki zniknęły, prawdopodobnie został nam tylko jeden wróg – Vail Auvrey.
Czy to oznaczało koniec naszej walki z departamentem?
***
Wszystko szło tak, jak początkowo zakładał. Jego skłóceni synowie doszli do porozumienia, odtąd stanowiąc wyjątkowo zgrany zespół, który starał się go wykończyć wymyślnymi i równie głupimi chwytami. Wspólnie nazywali je: „chwytami braci Auvrey”. Vail nigdy nie uświadczył tak zgodnej współpracy pomiędzy swoimi synami. Ilekroć zjawiał się w świecie ludzi, widywał ich bijących się lub kłócących o jakąś błahostkę. Eirinn wiedziała o nich więcej niż on, co nie stanowiło dla niego jednak żadnego problemu. Czasami trzeba było pozwolić dzieciom się pobawić, aby potem zmęczone udały się spać, w przypadku jego synów będzie to jednak sen wieczny.
Przez długi czas Vail Auvrey wyłącznie się bronił, uciekając od zgodnych ciosów braci. Nie uniknął oczywiście kilku głębszych zranień, a także momentów, w których bliski był śmierci, do tej pory zgrabnie wychodził jednak z opresji. Nie martwił się porażką. Ufał przepowiedni wiedźm, które wróżyły mu pełen sukces, jeżeli tylko zastosuje się do ich wskazówek. Czym było zaprzedanie duszy wiedźmom, jeżeli za czasów swojego panowania mógł dostąpić pełnego zaszczytu bycia władcą demonów i ludzi? Wygrana była po jego stronie, dlatego nie spieszyło mu się z wykańczaniem Soriela i Nathiela. Niech się bawią, póki jeszcze mogą. Potem z satysfakcją będzie oglądał ich powolny upadek na samo dno.
– Sto dwudziesty chwyt braci Auvrey! – wykrzyknął młodszy z braci, rzucając nożem w stronę ojca. Kiedy Vail skupił się na lecącej w jego stronę broni, która nagle gwałtownie zwolniła swój bieg (zapewne była to sprawka spowalniającej mocy), Nathiel uklęknął, złożył dłonie w koszyczek i wyrzucił w górę Soriela, który robiąc w powietrzu salto, chwycił za unieruchomiony nóż i wbił go niespodziewanie w ramię ojca.
–…Fruwające nachosy! – zakończył wojennym okrzykiem Soriel.
Vail odepchnął go swoją cienista mocą, ale nie zdążył uciec, ponieważ za jego plecami zjawił się młodszy z braci, który zaatakował go exitialis. Zdołał odbić cios, ale zaraz musiał sparować kolejny, którego autorem był tym razem Soriel.
Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem tak się zmęczył. Cóż, może powinien patrzeć na to, że rzadko z kimkolwiek walczył, w końcu miał od tego podwładnych. Poza tym młode demony odznaczały się zdecydowanie większą wytrwałością i energią. Musiał zważać na to, że był starszy od swoich synów, o co najmniej dwadzieścia lat. To nie czyniło go oczywiście dziadkiem – ruchy wciąż miał żwawe, a ciosy precyzyjne. Do tego z powodzeniem używał magii, której jego synowie nie mieli odpowiednio przećwiczonej. Nathiel zdecydowanie gorzej radził sobie z mocą, którą odziedziczył po Eirinn. Choć w pobliżu zawsze znajdowali się poddani mu członkowie rodu Dale, nie potrafił w pełni ich wykorzystać. To dzięki jego niedoświadczeniu Vail zgrabnie omijał jej użycie – zawsze bowiem wiedział, kiedy będzie chciał ją zastosować. Poznawał to po powolnym gromadzeniu mocy i jego skupionej minie. Podobna rzecz miała się z Sorielem. Choć używał tej samej magii, co ojciec, nie była ona na takim poziomie, jak jego – w końcu stosował ją tylko w momentach, kiedy użycie pięści w podrzędnych barach już nie wystarczało. Trudno było nazwać potężnymi demonami dwójkę podlotków wychowanych przez matkę w świecie ludzi. Gdyby tego chciał, zmiótłby ich w przeciągu jednej sekundy. Z spektakularnym końcem wolał jednak jeszcze trochę poczekać.
Kiedy jego cienista moc przeniosła go na bezpieczną odległość od dwójki rozemocjonowanych demonów, postanowił, że użyje swojej tajemnej broni, która pozwoli mu na odpoczynek. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że został na polu bitwy sam. Podczas ich walki wyczuł w górze charakterystyczne użycie mocy Aidena Vauxa połączoną z rozniesioną po czarodziejskiej siatce wzmocnioną mocą exitialis. Mógł się tylko domyślać, że palce maczały w tym la bonne fee, a także żona jednego z najmłodszych synów, która splamiła jego ród i nazwisko swoją ludzką krwią. Nie był tym ani trochę zdziwiony, ponieważ to również był scenariusz, który przewidziały wiedźmy.
– Jak tam, ojczulku? – spytał wesoło Nathiel, idąc powolnie w jego stronę z nożem w dłoni. – Chyba to już nie te czasy młodości, co? Teraz wychodzą lata, kiedy zrzucałeś czarną robotę na swoich przydupasów. Trzeba było pakować w klatę, a nie siedzieć na kamiennym tronie i patrzeć na wszystko z boku!  
– Zbytnia pewność siebie nie popłaca, Nathielu – odezwał się ze spokojem w głosie Vail, posyłając mu jeden z jego diabelskich uśmiechów. Kiedy Soriel go dostrzegł, wiedział już, że coś knuje. W przeciwieństwie do swojego brata spędził z nim więcej czasu, ponieważ przez jakiś czas był zamknięty w Reverentii. Nauczył się już, żeby w takich chwilach być czujnym.
– Nie podchodź do niego, idioto – syknął bratu, gdy ten przechodził obok niego. I oczywiście tak jak podejrzewał, kompletnie zignorował jego wypowiedź. Teraz niosła go przed siebie żądza mordu połączona z wysoce podbudowanym ego. Soriel nie miał nic przeciwko temu, żeby zdechł. Przynajmniej będzie mógł w spokoju wykończyć własnego ojca. To dlatego, kiedy Nathiel powoli zbliżał się do Vaila, Soriel stanął w odpowiedniej odległości od nich, zakładając ręce na piersi i po prostu czekając.
– A co, masz jakiegoś asa w rękawie? – spytał rozbawiony, najmłodszy w tym gronie Auvrey, przekręcając głowę w bok. – Zostałeś sam. Nie pomogą ci już żadne drugorzędne demony. Tak naprawdę już nic ci nie pomoże. – Nathiel w jednej chwili rzucił się na swojego ojca. Rzeczywistość okazała się być dla niego bolesna, ponieważ tuż przed Vailem w jednej chwili wyrosła cienista demonica o włosach do samej ziemi. Nie spodziewał się, że te dzikie kołtuny otoczą go w pasie i uniosą w górę, chwilę później rzucając nim o ziemię.
Sorielowi zdawało się, że już kiedyś widział tę cienistą masę bez wyraźnych konturów. Zanim jednak zrozumiał, że była to jedna z byłych członkiń departamentu, jego również zaatakował cienisty demon. Nie spodziewał się ataku od prawej strony i to nie takiego, który będzie wywołany dobrze mu znanymi wstęgami. Zdziwił się, kiedy jego szyja została opleciona przez mordercze węże. Takich używała tylko Gabrielle. Pytanie, dlaczego postać, która miała ją przypominać, była tylko jej niewyraźnym cieniem. Co to za cholerna magia, którą stosował teraz Vail?
– Pozwolę sobie wytłumaczyć wam działanie moich cichych podwładnych – zaczął wzniosłym głosem szef departamentu, składając ręce za plecami jak profesor tłumaczący wyniki swojej pracy. W rytm jego kroków z nicości wyrastały coraz to liczniejsze cienie. – Oto wszyscy członkowie departamentu, jacy kiedykolwiek istnieli. – Mężczyzna rozłożył ręce na bok i zaśmiał się głośno. – Czy żyjący, czy martwi, to nie ma najmniejszego znaczenia. Zdobyłem ich dusze specjalnie dla was, to dlatego możecie powalczyć z ich milczącymi cieniami. Nie musicie mi dziękować.
Nathiel przeciął nożem oplatające go włosy, a Soriel wstęgi. Wiedzieli, że to nie był dobry moment, aby się rozdzielać, dlatego szybko przylgnęli do swoich pleców z wyciągniętymi przed siebie nożami, dokładnie badając martwe skorupy demonów, które miały stanowić dusze upadłych członków departamentu. Nie było ich może wielu, ale każdy z nich odznaczał się mocą, której jeszcze nie znali.
– Jako że jesteście moimi drogimi synami – kontynuował z ironią w głosie Vail – mam dla was również specjalną niespodziankę. – Mężczyzna wskazał dłonią na dwa cienie, które wynurzyły się właśnie z podziemi. Nathiel i Soriel początkowo nie dostrzegali w nich nic dziwnego, w końcu to były tylko cieniste kontury jakichś postaci. O ich potędze mieli przekonać się niebawem.
– Gotowi na walkę? – spytał Vail Auvrey, unosząc w górę dłoń.  
– Jak zawsze – odpowiedział zupełnie nowy głos, którego nikt się nie spodziewał.
Soriel i Nathiel zgodnie obrócili się w tył. Może rzeczywiście bitwa z ich ojcem była w najwyższym stopniu satysfakcjonująca, ale w momencie, kiedy wisiała nad nimi groźba walki z nieznanym wrogiem, sojusznicy rzeczywiście mogli okazać się pomocni. I oto się zjawili, jak zawsze na czas, członkowie organizacji Nox, którym towarzyszyły byli członkowie departamentu.
– No, w końcu – powiedział Nathiel, przewracając oczami. – Ile można na was czekać?
– Wystarczająco długo – powiedziała ze skrzywioną miną Sapphire, która pojawiła się na przedzie sojuszników. Prawą dłoń wsparła na biodrze, a lewą dłoń przyłożyła do czoła jak pirat, który rozgląda się po horyzoncie, aby ocenić sytuację na morzu. – Sprawa wygląda następująco. Mamy przed sobą dwie umarłe generacje departamentu. Rozpoznana została Lamiere Mattheney, nasza urocza demonica, którą zabił Nathiel kilka lat wstecz – Sapphire uśmiechnęła się słodko w kierunku młodszego Auvreya, który obdarował ją głośnym prychnięciem – oraz Gabrielle Adair, przebrzydła, demoniczna suka, której pozbyła się wasza przeurocza, blada półdemonica. Do departamentu, oprócz tych dwóch dam, należało jeszcze sześć osób, z czego niemożliwością jest, aby pojawił się wśród nich Aiden Vaux, będący niegdyś szefem departamentu. Jego dusza znajduje się w zupełnie innym miejscu. Za to możemy pokłonić się jego ojcu. – Sapphire wskazała palcem na cień mężczyzny, nad którym zbierały się ciemne chmury i pioruny. – Dante Vaux, stworzyciel Departamentu Kontroli Demonów. Wśród nich musi znajdować się jeszcze Lilith Adair, matka Gabrielle, która ma podobną do niej moc, Zamiel Touraville, który charakteryzuje się mocą bliską jego synowi, Andarielowi – tu Sapphire spojrzała na zdziwioną Andi, która zamrugała zdziwionymi oczami. Po jej reakcji można było się domyślić, że wymieniona osoba była w rzeczy samy jej ojcem, którego mogła już nie poznać – Elyse Thorne o zwykłej, cienistej mocy oraz… – Sapphire przerwała swoją wypowiedź, znienacka uśmiechając się tak szeroko, jakby była ucieszonym na widok kogoś dobrze jej znanego dzieckiem. Bez słowa wyszła przed szereg i wystawiła ręce na bok. – Tatuś Delrith.
– Co, do cholery? – spytał zdezorientowany Nathiel, marszcząc czoło. Jego oczy podążały za wesołymi, dziecięcymi skokami, które wykonywała ucieszona demonica.
– Jeszcze nie zauważyłeś, że to rodzinna fucha? – prychnął Soriel, zakładając ręce na piersi. – Ta różowa gnida została poczęta przez jednego z najbardziej pogrzanych członków tego zespołu, który został zabity przez twoją teściową.
– Calanthe – przyuważył zdziwiony Nathiel, który chwilę później zacisnął nerwowo pięści. – Ja się tak nie bawię! Ta stara baba zabiła więcej członków departamentu niż ja!
– Tupnij nogą, Nathiel.
Sapphire zbliżyła się do swojego ojca, który również rozłożył na bok ramiona, jakby chciał ją przywitać. Zanim jednak jego córka dotarła na miejsce, złapała się za głowę i wybuchła dzikim, radosnym śmiechem. Wyglądała teraz jak psychopatka, która nagle dostała ataku. Po jej policzkach spłynęły łzy, które były wywołane zarówno bólem, jak i szczęściem.
– Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi się zmierzyć z moim własnym tatusiem, który nauczył mnie, jak władać mocą mentalną – zaśmiała się, chwilę później zwracając zbolałą twarz w stronę reszty sojuszników. Dłoń wciąż trzymała na głowie, co prawdopodobnie było spowodowane mentalnym atakiem jej ojca. Z trudem go od siebie odpychała. – W całym tym zgromadzeniu znajdują się dwie dodatkowe osoby. Nie może to być nikt, kto opuścił dobrowolnie departament, a więc na pewno nie Andariel, Andi, Riel, Raiden i ja. Sami musicie rozszyfrować, kim są te cienie i co zamierzają. A teraz wybaczcie, jeszcze nie przytuliłam taty! – Wraz z Sapphire, która rzuciła się z nożem na Delritha, reszta niezidentyfikowanych przeciwników również ruszyła do ataku. Zarówno Nox, jak i reszta ich sojuszników zdawali się być zdezorientowani.
– Słuchajcie! – wykrzyknął donośnym głosem Sorathiel, odpierając atak cienistej Gabrielle, która rzuciła w jego stronę morderczymi wstęgami. – Jeżeli ktoś rozpozna członka departamentu, o którym mówiła Sapphire, powiadomcie o tym pozostałych! Łatwiej będzie nam walczyć, kiedy będziemy wiedzieć, kto posługuje się jakimi mocami! Zrozumiano?
Wśród sojuszników rozległy się głośne okrzyki, które wskazywały na potwierdzenie. Już niebawem, w tym wielkim, bitewnym chaosie, większość członków departamentu została rozpoznana. Andi miała okazję zmierzyć się z własnym ojcem, który od razu wyczuł swoją krew – zdezorientowana początkowo umiała tylko odpierać ataki, na szczęście z pomocą przyszedł jej Alec. Raiden i Riel zmierzyli się z samym Dantem Vauxem, Aren z Elyse Thorne, a braciom Auvrey w udziale przypadła matka Gabrielle, którą wykończyli w ciągu kilku minut. Zadowoleni przybili sobie w górze piątki.
– Jestem zajebisty – podsumował siebie Nathiel, dumnie wypinając pierś. Na ten widok Soriel przewrócił oczami.
– To pierwszy syn zbiera zawsze największe pokłady zajebistości – podsumował skromnie, wzruszając ramionami. – Także wybacz, tępawy braciszku, ale jestem bardziej zajebisty niż ty.
Młodszy Auvrey prychnął donośnie, zanim jednak otworzył usta, zdał sobie z czegoś ważnego sprawę.
– Ojciec nam uciekł – powiedział.
Soriel rozejrzał się wkoło i przeklął soczyście.
– Pieprzony tchórz. Zapewne wróci tu w najmniej oczekiwanej chwili, kiedy już się rozprawimy z tymi departamentowymi niedojdami – mruknął, zakładając ręce na piersi.
Pewna zagadka drążyła w jego głowie dziurę. Wciąż go bowiem zastanawiało, dlaczego dał im do wybicia dusze przeszłych członków departamentu, skoro były tak bardzo osłabione, że w przeciągu dziesięciu minut pozbyli się już trzech z nich. Znał Vaila Auvreya wystarczająco długo, aby wywnioskować, że coś knuł. I potrzebował na to dodatkowego czasu.
– Ty, czemu te cienie tak się na nas gapią? – spytał szeptem Nathiel, szturchając brata w ramię. Gdzieś wewnątrz czuł przemożoną chęć na to, aby wystawić jednemu z nich środkowy palec. Zanim to jednak zrobił, to cień, na który spoglądał, wystawił w jego stronę prawą rękę i pokazał mu to, co sam wcześniej chciał uczynić. To go zdziwiło. Czyżby te dusze potrafiły czytać w jego myślach?  
Soriel zmarszczył czoło. Kiedy spoglądał na wyższy z cieni, przyłożył dłoń do podbródka, delikatnie go gładząc. Postać, w którą się wgapiał, robiła to samo.
Bracia Auvrey wymienili znaczące spojrzenia. Nie musieli używać słów, aby się porozumieć. Starszy z rodzeństwa wystawił do góry trzy palce, które oznaczały, że to czas na ich trzeci chwyt. Pewny siebie Soriel wywołał cienistą mgłę, która zakryła ich pole widzenia, a Nathiel zajął się spowolnieniem czasu, w którym mogli dotrzeć do tych dwóch nieokreślonych stworów. Oboje pobiegli przed siebie, rozdmuchując chmury zastygłego w czasie dymu. Żaden z nich nie spodziewał się, że ich wrogowie zrobią dokładnie to samo.
Nathiel uskoczył w bok w ostatniej chwili. Chciał przechytrzyć cień, atakując go z poziomu podłoża, on jednak przeniósł się na ziemię tak samo jak on, unosząc swój nóż na takiej wysokości, że zetknął się z nożem wroga. Kiedy chmura dymu rozpłynęła się w powietrzu, młodszy Auvrey wykonał przewrót w tył i skierował swoją broń na cień, który w tym samym momencie zrobił to samo, co on. Ich ostrza stykały się teraz ostrymi czubkami.
Zdezorientowany Nathiel zmarszczył czoło i przekręcił głowę w bok. Jego wróg postąpił tak samo. Aby upewnić się o tym, że był kopiowany, pomachał ręką w górze. Jego klon to powtórzył. Zaraz po machnięciu dłonią włożył palec wskazujący do nosa. Klon znów uczynił to samo, co on.
– Nie chcę nic mówić – odezwał się niepewnie – ale chyba mamy do czynienia z jakimiś pieprzonymi klonami, które wykonują takie same ruchy, jak my. – Nathiel nie spuszczał uważnych oczu ze swojego wroga.
Soriel, który trzymał nóż przy samym gardle swojego przeciwnika, spojrzał na cienistą broń, która wykonała ten sam ruch. Nawet gdyby chciał mu teraz poderżnąć krtań, zapewne skończyłby tak samo, jak i on, trwał więc w bezruchu, próbując dać sobie czas na zastanowienie, jak wyjść z tej sytuacji.
– Mam jeszcze gorszą teorię – odezwał się ochrypłym głosem, obserwując uważnie, jak usta nieżywej istoty również drgają. Różnica między nimi polegała wyłącznie na tym, że z jego gardła wydobywał się dźwięk, a z gardła jego klona chmura czarnego dymu. – Vail nie mógł stworzyć tych marionetek z niczego.
Nathiel spojrzał na brata z uniesioną brwią.
– Sam wcześniej mówił, że to dusze byłych członków departamentu, prawda? – Soriel również na niego spojrzał. Cudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Wiedział, co prawda, że jego brat myślał zdecydowanie wolniej, ale nie sądził, że będzie musiał mu to wszystko wytłumaczyć od początku.
Młodszy Auvrey pokiwał powolnie głową, co zrobił również jego klon.
– Tyle że ja nie należałem do departamentu – mruknął z niezadowoleniem – a ty należałeś do niego przez krótki moment. Na dodatek nie jesteśmy martwi, więc nie mógł pozyskać naszych dusz, żeby powołać te pieprzone cienie do życia.
– Mógł – odezwał się znienacka Soriel. Tym razem Nathiel nie powstrzymał zdziwienia, które uwidoczniło się w jego wysoko uniesionych brwiach. – Krew z krwi naszej matki. Skoro Vail posiadał jej duszę, z której zostaliśmy zrodzeni, mógł również użyć jej do stworzenia naszych sobowtórów.
Młodszy z braci przeklął soczyście pod nosem.
– Tak więc cokolwiek będziemy robić, oni będą podążali za nami – syknął przez zaciśnięte zęby, oglądając jak poruszające się w tym samym tempie usta jego klona wydają na świat cienisty chmury.
– Chyba że znajdziemy sposób na to, aby nie postępowali jak my.
Bracia Auvrey wymienili znaczące spojrzenia.
– Nie sądzisz, że powinniśmy zamienić się wrogami? – spytał z uniesioną brwią Soriel. Kąciki jego ust drgnęły, unosząc się ku górze w drobnym uśmiechu.
– O, tak – potwierdził Nathiel.
W przeciągu kilku sekund zamienili się stronami.
– Jesteś pewien, że poradzisz sobie z moim klonem? – prychnął Soriel.
– Jestem silniejszy niż ty, debilu.
– To się okaże, kretynie.
Kiedy synowie Vaila Auvreya ruszyli do walki, ich ojciec stanął z boku, spoglądając na tę scenę jak niewidzialny widz. Wiedział, że sobie poradzą, ponieważ pomimo dokładnej umiejętności kopiowania ruchów przeciwników, cieniste klony miały swoje wady. Przede wszystkim, przy odrobinie sprytu, można było je zwieść. To będzie ciekawe widowisko.
Mężczyzna wyjął z kieszeni czerwony kamień o pobłyskującej powierzchni przypominającej szkło. Z wyglądu i kształtu przypominał topaz, nie był to jednak minerał pochodzący z ludzkich ziem. To ostatnia pamiątka, jaką zdobył, uciekając z Reverentii.
Wszystko od początku do końca było przez niego dokładnie zaplanowane. Zarówno śmierć wskrzeszonej Eirinn, jak i wstrzymanie efektu szkarłatnej soczewki przez jego wrogów. Vail pozwalał im działać, wyłącznie przyglądając się tym zabawnym scenom z boku. Wszyscy mieli sądzić, że ta wojna nie była przez niego zaplanowana, że oprócz niego i cienistych klonów wszystkich członków departamentu, które miały wyłącznie odwrócić ich uwagę, nie było już nikogo, kto mógłby im przeszkodzić w zwycięstwie. Nikt jednak nie podejrzewał, że miał w rękawie asa, którego nigdy by nie uzyskał, gdyby nie pęknięta szkarłatna soczewka, a także czas, który przeznaczyli wszyscy jego wrogowie na drugorzędne bitwy.
Czerwony kamień błysnął w dłoni obecnie jedynego członka, a także szefa Departamentu Kontroli Demonów. To oznaczało, że czas, który poświęcił na wypełnienie swojego ostatecznego planu, właśnie oznaczył na zegarze bijącą w jego duszy wskazówką pełną godzinę. Był gotowy na zakończenie tej wojny. Teraz, kiedy miał w swoich dłoniach potężną, naładowaną mocą broń, zostało mu czekać, aż jego synowie i Nox dobrną do zakończenia tej marnej, nic nieznaczącej bitwy. A wtedy świat ludzi pogrąży się w otchłani zapomnienia…

2 komentarze:

  1. Wreszcie i ja się tu zjawiłam, żeby nadrobić.
    Laura poniosła konsekwencje i mnie to nie dziwi. Nie tylko ze względu na Nivareth, która nie mogła przepuścić okazji, żeby dobrze się bawić, ale też to było wręcz logiczne. To zresztą pokazuje, jak Aiden dba o dobro swej córki, choć nie darzy jej jakimś szczególnym uczuciem. To ciekawe.
    Megalomania Vaila już zaczyna mnie męczyć. Mógłby ich zniszczyć jednym ciosem, ale nie, nie musi się śpieszyć, bo i tak przecież zwycięży. No co za... Ten teatralizm coraz częściej mnie drażni, choć wiem, co ta konwencja ma na celu. Zbytnia pewność siebie nie popłaca. Intryguje mnie jednak, co Vail naprawdę kombinuje, skoro to wszystko miało być jego planem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Jakoś mnie nie dziwi, iż Nivareth zagrała w ten sposób, przede wszystkim jestem jednak wdzięczna za to, że Laura wciąż posiada domieszkę demoniczności, a nie umrze tak sobie.
    Auvreyowie młodsi z tymi swoimi atakami to mnie rozbawili, a Vail — jak się można było spodziewać — wkurzył tym, że wciąż jest o krok do przodu i walka wciąż trwa.
    Trzymam kciuki, by koniec był naprawdę blisko.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń