I znów przedłużanie o jeden rozdział. Ja chyba naprawdę nie chcę rozstać się z moimi bohaterami... No, bo gdzie znajdę takiego Nathiela? No, nigdzie.
***
Czarodziejki zauważyły, że coś
było nie tak w momencie, kiedy pierwsza fala ich zwycięskiej euforii uderzyła w
lodowy wierch, który reprezentowałam. Zdziwiło je, że nie unosiłam się taką
samą radością jak one. W przeciwieństwie do nich stałam bowiem nieruchomo z
rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i spoglądałam w dal z obojętnością człowieka,
który przebudził się właśnie z głębokiego snu. Moje ciało było zesztywniałe.
Nawet gdy chciałam poruszyć dłonią, miałam z tym ogromny problem. Wiedziałam i
rozumiałam wszystko, co się wokół mnie działo, czułam się jednak, jakby moja
dusza została odarta z ważnej części, która uniemożliwiała mojemu ciału dawne
funkcjonowanie. Podświadomość podpowiadała mi, że powinnam teraz panikować, ale
zamiast tego stałam w miejscu niewzruszona, jakbym nie utraciła niczego
ważnego. Czy właśnie tak wyglądało odarcie duszy z jej demonicznej połowy? Czy
może to tylko tymczasowy paraliż związany z utratą moje chaotycznej mocy?
Pierwsza zareagowała Martha,
która podeszła do mnie i pomachała mi dłonią przed oczami. Moje usta wykrzywiły
się nieznacznie na ten gest. Przecież nie stałam się nieruchomym zombie, które
nie wiedziało, co się wokół niego dzieje.
– Wszystko w porządku? –
spytała w końcu podejrzliwie, widząc moją reakcję. – Wyglądasz nieswojo. Jesteś
bledsza niż zwykle i na dodatek… twoje oczy. – Zmarszczyła czoło i spojrzała na
swoje przyjaciółki, które również zaglądnęły w moje tęczówki, wyrażając
zdziwienie. Chciałam je spytać, co było nie tak z moimi oczami, ale miałam
dziwnie zaciśnięte gardło.
– Czy one zawsze miały taką
barwę? – dopytała Martha.
– Mi przypominały niegdyś
miąższ dojrzałej limonki – przyuważyła Alex, marszcząc czoło. – Teraz jakby
straciły swój poblask. Nie wiem, zupełnie tak jakby to, co było niegdyś w nich
magiczne, po prostu odeszło i stało się… pospolite? Bardziej ludzkie?
Wszystkie la bonne fee
spojrzały na siebie z przerażeniem, uświadamiając sobie, że przypuszczalne
następstwa tej misji zyskały swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Patricia
wyraźnie pobladła, Martha wzięła głęboki wdech, zatrzymując go na dłużej w
swoich płucach, a Alexandra potrząsnęła niedowierzająco głową – to ona jako
pierwsza położyła ręce na moich ramionach i mocno mną potrząsnęła. Choć byłam
zesztywniała, czułam na sobie jej dotyk. Byłam już nawet w stanie poruszyć
dłońmi. Miałam nadzieję, że niebawem odzyskam władzę w całym ciele.
– Wiedziałam, żeby się na to
nie zgadzać, do cholery, wiedziałam – warczała rozemocjonowana Alex, nie
rezygnując z coraz mocniejszego potrząsania mną. Najwyraźniej myślała, że to
pobudzi moje szare komórki do działania. – Jeżeli naprawdę straciła swoją
demoniczną połowę… – Nie dokończyła, ponieważ ani jej, ani żadnej czarodziejki
nie było na to stać.
– Jak zawsze panikujecie –
usłyszałyśmy głos pełen wyższości. Pojawianie się znienacka Nivareth już nikogo
nie szokowało. Wszyscy wiedzieliśmy, że powinniśmy spodziewać się jej w
najmniej oczekiwanej chwili.
Spojrzałam kątem oka na
wiedźmę, która przeszła obok nas tylko po to, aby odepchnąć magią wiatru Alex i
ustąpić tym samym miejsce własnej osobie, która znawczo spojrzy w moją
zesztywniałą twarz. Czarne brwi ściągnęły się do środka, a bursztynowe oczy
zmrużyły podejrzliwie, gdy pochyliła się ku mnie, naruszając moją sferę
komfortu. W normalnym przypadku zapewne postawiłabym krok do tyłu, ale teraz
byłam nieco mniej ruchliwa niż zwykle.
– Cóż – zaczęła donośnym głosem
Nivareth, gdy już się wyprostowała. Zanim jednak podzieliła się z nami wynikiem
swojej analizy, wyjęła z obszernej kieszeni arystokratycznej sukni wachlarz i
rozłożyła go z gracją, delikatnie machając nim w powietrzu. Wyglądało to tak,
jakby chciała ostudzić się podczas letniego dnia. – Połowa mocy, którą niegdyś
ze mną przehandlowałaś, po prostu zniknęła. Nie była mi jakoś szczególnie
przydatna, ale musisz wiedzieć, że nie lubię, kiedy inni niszczą moje mienie. –
Skrzywiła się wyraźnie. – No, nic. Jestem ci w stanie to wybaczyć, ponieważ i
tak aktualnie jesteś warzywem. – Wzruszyła obojętnie ramionami.
Zdenerwowana Alexandra podeszła
do wiedźmy przekupstwa z zamiarem chwycenia ją za ramię i obrócenia w swoją
stronę, nim to jednak zrobiła, Nivareth odepchnęła ją jeszcze raz swoją mocą,
sprawiając, że upadła na trawę. Słyszałam tylko część z przekleństw, które
płomienna czarodziejka z siebie wyrzuciła.
– Nie dokończyłam – powiedziała
wyniośle wiedźma, nawet nie zaszczycając spojrzeniem jednej z la bonne fee.
Chwilę później założyła ręce na piersi i wyprostowała się dumnie, zwijając swój
wachlarz jak broń, której nie potrzebowała teraz używać. – Zacznę może od nauki
demonicznej fizjologii. – Nivareth podwinęła swoją długą suknię w górę i
przeniosła się na odpowiednią odległość, gdzie każda z nas mogła ją uważnie
obserwować. Machnęła ręką w górze i wyczarowała w powietrzu trzy puste
sylwetki.
– To jest ciało człowieka, ale
o tym uczycie się w tej swojej marnej szkole, więc pewnie doskonale o tym
wiecie – powiedziała znudzonym głosem wiedźma, jednym ruchem dłoni wypełniając
pustkę środkowej sylwetki wszystkimi organami ludzkimi. – Teraz pokażę wam coś,
czego do tej pory nie widziałyście, ponieważ wasza nauka nie poszła na tyle do
przodu, aby mieć wgląd w demoniczne wnętrzności – powiedziała piekielnie
słodkim głosem i zamachała w górze dłonią. Cóż, nie spodziewałam się, że
wnętrze demona będzie składało się z bijącego organu przypominającego serce, a
resztę zapełni mrocznie wędrująca po ciele egzystencja przypominająca cień.
Przecież Nathiel musiał mieć gdzieś ten żołądek bez dna, w którym potrafił
zmieścić dziesięć pączków naraz.
– Słuszna uwaga, choć może
nieco zły przykład – przyuważyła czytająca w moich myślach Nivareth.
Najwyraźniej nie chciała sobie wyobrażać żołądka mojego męża. – Nie przyszłam
jednak tutaj po to, aby pokazywać wam wszystkie organy ludzkich demonów, które
mieszczą się w tych samych miejscach, co u ludzi. No, może z tą małą różnicą,
że mają większe żołądki i zdecydowanie krótsze odcinki jelit. – Tu spojrzała
znacząco w moją stronę. – Was interesuje bardziej to, co znajduje się tutaj. –
Wskazała swoim wachlarzem na wyraźnie świecący punkcik, który sadowił się w
demonicznym sercu. – Magia ludzkich demonów znajduje się dokładnie tutaj. To
dlatego, jeżeli dotknie je moc tego waszego śmiesznego noża, umierają poprzez
jej całkowite wyssanie. To moc zasila ich serce – mówiąc to, przebiła sylwetkę
wachlarzem. Cienista mgła otaczająca demoniczne organy została pożarta przez
podrabiane ostrze, uciekając do niego wraz z całą mocą bytującą w sercu. Gdy
światełko zniknęło, serce rozsypało się w drobny mak, podobnie jak cała sylwetka,
co zapewne miało pokazać proces pozbywania się demonów, które po śmierci po prostu
rozpływały się w powietrzu
– Ty jako półdemon, półczłowiek
jesteś zbudowana podobnie, ale nie tak samo – kontynuowała Nivareth, podchodząc
do ostatniej sylwetki. – Przede wszystkim masz ludzką krew, przez którą nie
przepływa nawet odrobina cienistej masy pełniącej rolę krwi u pełnego demona. –
Sylwetka znów zapełniła się ludzkimi organami, tym razem serce nie miało jednak
określonego punktu mocy. Świetlista wstęga przepływała przez cały układ
krwionośny, wyłącznie zahaczając o najważniejszy organ w moim ciele. – Twoja
moc nie miała centralnego źródła, po prostu przepływała bezwolnie przez twoje ciało.
To właśnie ona stanowiła twoją demoniczną połowę. Dla pełnokrwistego demona
pozbycie się mocy oznaczałoby jego śmierć. Dla ciebie to wyłącznie utrata magii
i tymczasowy paraliż, ponieważ twoje ciało stara się przyzwyczaić do braku
chroniącej go niegdyś osłony. To dlatego też twoje oczy wyblakły.
– Czy to oznacza, że od tej
pory Laura jest wyłącznie człowiekiem? – spytała niepewnie Patricia.
– Nie do końca – odpowiedziała
znudzona Nivareth. – To nie tak, że utraciła całą swoją moc. Została jakaś
niewyraźna domieszka, która podtrzymuje półdemoniczny płomień życia. Następstwo
jest takie, że jej organy wewnętrzne będą teraz wrażliwsze, podobnie jak układ odpornościowy,
który może stać się mniej oporny na czynniki chorobotwórcze. Co za tym idzie,
jej odporność będzie bliska odporności zwykłego człowieka.
– Czy ta moc może kiedykolwiek
wrócić? – spytała Martha.
– Nie cała, ale jej część z
czasem może się zregenerować. Nie sądzę, aby mogła jej używać tak, jak do tej
pory, ale na pewno będzie się gdzieś w niej tlić i sprawować ochronę nad jej
demoniczną połową. – Nivareth klasnęła dłońmi, usuwając trzy różne sylwetki
sprzed naszych oczu.
Obróciłam w jej stronę swoją
sztywną głowę i podjęłam próbę wymówienia kilku słów:
– Od początku o tym wiedziałaś.
– Mój głos zabrzmiał obco, nisko, ochryple i chłodno. Udana próba wymówienia
czegokolwiek wskazywała jednak na to, że tymczasowy paraliż powoli ustępował.
Nivareth uśmiechnęła się
niewinnie w naszą stronę.
– O tak. Przecież nie mogłam
wam powiedzieć, że jeżeli naprawdę stracisz całą moc, to umrzesz –
odpowiedziała, beztrosko wzruszając ramionami. – I prawdopodobnie byś umarła,
gdyby nie twój ojciec. Oddał ci część swojej mocy. Cóż, ostatecznie i tak jest
trupem, więc nie była mu potrzebna. – Zaśmiała się, jakby wypowiedziała przedni
żart.
– Ty… – zaczęła nienawistnie
Alexandra, nie dokańczając zdania tylko dlatego, że Martha chwyciła ją za ramię
i posłała jej znaczące spojrzenie. Z wiedźmą przekupstwa lepiej nie zadzierać.
Od samego początku powinnyśmy
się domyślić, że Nivareth okłamywała nas tylko po to, aby obejrzeć dobre przedstawienie.
Ostatecznie była egoistką i obchodziła ją tylko dobra zabawa. Wojna między demonami
a ludźmi była świetną okazją ku temu, by się zabawić.
– Pomogłam wam? Pomogłam –
powiedziała dumnie, prostując swoje plecy. – Teraz idźcie pooglądać jak bracia
Auvrey przegrywają z własnym ojcem – zaszczebiotała. Zanim ktokolwiek zadał jej
pytanie, rozpłynęła się w powietrzu. Jako pierwsza poruszyła się Patricia,
która z niepokojem zaczęła szeptać imię swojego ukochanego. Zważając na
okoliczności, dziwiłam się, że jeszcze nie stała się przeźroczysta, ponieważ za
każdym razem gdy na nią patrzyłam, była coraz to bledsza. Martha i Alexandra w
pierwszej kolejności pomyślały o mnie. Kiedy posłały mi pytające spojrzenia,
uniosłam ociężałą dłoń do góry i zagięłam jej palce. Dopiero potem postawiłam
jeden chwiejny krok.
Cóż, nie będzie to prędkość
roku, ale z pewnością jakoś doczłapię do pola walki.
Wiedziałam, że nie pomogę teraz
Nathielowi, ale domyślałam się też, że nie będzie on sam. Moja pomoc i tak
byłaby mu zbędna, skoro zamieniono mnie w sztywne drzewo pozbawione mocy.
Skoro wszystkie pokraki
zniknęły, prawdopodobnie został nam tylko jeden wróg – Vail Auvrey.
Czy to oznaczało koniec naszej
walki z departamentem?
***
Wszystko szło tak, jak
początkowo zakładał. Jego skłóceni synowie doszli do porozumienia, odtąd stanowiąc
wyjątkowo zgrany zespół, który starał się go wykończyć wymyślnymi i równie
głupimi chwytami. Wspólnie nazywali je: „chwytami braci Auvrey”. Vail nigdy nie
uświadczył tak zgodnej współpracy pomiędzy swoimi synami. Ilekroć zjawiał się w
świecie ludzi, widywał ich bijących się lub kłócących o jakąś błahostkę. Eirinn
wiedziała o nich więcej niż on, co nie stanowiło dla niego jednak żadnego
problemu. Czasami trzeba było pozwolić dzieciom się pobawić, aby potem zmęczone
udały się spać, w przypadku jego synów będzie to jednak sen wieczny.
Przez długi czas Vail Auvrey
wyłącznie się bronił, uciekając od zgodnych ciosów braci. Nie uniknął
oczywiście kilku głębszych zranień, a także momentów, w których bliski był
śmierci, do tej pory zgrabnie wychodził jednak z opresji. Nie martwił się porażką.
Ufał przepowiedni wiedźm, które wróżyły mu pełen sukces, jeżeli tylko zastosuje
się do ich wskazówek. Czym było zaprzedanie duszy wiedźmom, jeżeli za czasów
swojego panowania mógł dostąpić pełnego zaszczytu bycia władcą demonów i ludzi?
Wygrana była po jego stronie, dlatego nie spieszyło mu się z wykańczaniem
Soriela i Nathiela. Niech się bawią, póki jeszcze mogą. Potem z satysfakcją będzie
oglądał ich powolny upadek na samo dno.
– Sto dwudziesty chwyt braci
Auvrey! – wykrzyknął młodszy z braci, rzucając nożem w stronę ojca. Kiedy Vail
skupił się na lecącej w jego stronę broni, która nagle gwałtownie zwolniła swój
bieg (zapewne była to sprawka spowalniającej mocy), Nathiel uklęknął, złożył
dłonie w koszyczek i wyrzucił w górę Soriela, który robiąc w powietrzu salto,
chwycił za unieruchomiony nóż i wbił go niespodziewanie w ramię ojca.
–…Fruwające nachosy! –
zakończył wojennym okrzykiem Soriel.
Vail odepchnął go swoją
cienista mocą, ale nie zdążył uciec, ponieważ za jego plecami zjawił się
młodszy z braci, który zaatakował go exitialis.
Zdołał odbić cios, ale zaraz musiał sparować kolejny, którego autorem był tym
razem Soriel.
Nie pamiętał, kiedy ostatnim
razem tak się zmęczył. Cóż, może powinien patrzeć na to, że rzadko z kimkolwiek
walczył, w końcu miał od tego podwładnych. Poza tym młode demony odznaczały się
zdecydowanie większą wytrwałością i energią. Musiał zważać na to, że był
starszy od swoich synów, o co najmniej dwadzieścia lat. To nie czyniło go
oczywiście dziadkiem – ruchy wciąż miał żwawe, a ciosy precyzyjne. Do tego z
powodzeniem używał magii, której jego synowie nie mieli odpowiednio
przećwiczonej. Nathiel zdecydowanie gorzej radził sobie z mocą, którą
odziedziczył po Eirinn. Choć w pobliżu zawsze znajdowali się poddani mu
członkowie rodu Dale, nie potrafił w pełni ich wykorzystać. To dzięki jego
niedoświadczeniu Vail zgrabnie omijał jej użycie – zawsze bowiem wiedział,
kiedy będzie chciał ją zastosować. Poznawał to po powolnym gromadzeniu mocy i
jego skupionej minie. Podobna rzecz miała się z Sorielem. Choć używał tej samej
magii, co ojciec, nie była ona na takim poziomie, jak jego – w końcu stosował
ją tylko w momentach, kiedy użycie pięści w podrzędnych barach już nie
wystarczało. Trudno było nazwać potężnymi demonami dwójkę podlotków wychowanych
przez matkę w świecie ludzi. Gdyby tego chciał, zmiótłby ich w przeciągu jednej
sekundy. Z spektakularnym końcem wolał jednak jeszcze trochę poczekać.
Kiedy jego cienista moc
przeniosła go na bezpieczną odległość od dwójki rozemocjonowanych demonów,
postanowił, że użyje swojej tajemnej broni, która pozwoli mu na odpoczynek. Zdawał
sobie bowiem sprawę z tego, że został na polu bitwy sam. Podczas ich walki
wyczuł w górze charakterystyczne użycie mocy Aidena Vauxa połączoną z
rozniesioną po czarodziejskiej siatce wzmocnioną mocą exitialis. Mógł się tylko domyślać, że palce maczały w tym la bonne
fee, a także żona jednego z najmłodszych synów, która splamiła jego ród i
nazwisko swoją ludzką krwią. Nie był tym ani trochę zdziwiony, ponieważ to
również był scenariusz, który przewidziały wiedźmy.
– Jak tam, ojczulku? – spytał
wesoło Nathiel, idąc powolnie w jego stronę z nożem w dłoni. – Chyba to już nie
te czasy młodości, co? Teraz wychodzą lata, kiedy zrzucałeś czarną robotę na
swoich przydupasów. Trzeba było pakować w klatę, a nie siedzieć na kamiennym
tronie i patrzeć na wszystko z boku!
– Zbytnia pewność siebie nie
popłaca, Nathielu – odezwał się ze spokojem w głosie Vail, posyłając mu jeden z
jego diabelskich uśmiechów. Kiedy Soriel go dostrzegł, wiedział już, że coś
knuje. W przeciwieństwie do swojego brata spędził z nim więcej czasu, ponieważ
przez jakiś czas był zamknięty w Reverentii. Nauczył się już, żeby w takich
chwilach być czujnym.
– Nie podchodź do niego, idioto
– syknął bratu, gdy ten przechodził obok niego. I oczywiście tak jak
podejrzewał, kompletnie zignorował jego wypowiedź. Teraz niosła go przed siebie
żądza mordu połączona z wysoce podbudowanym ego. Soriel nie miał nic przeciwko
temu, żeby zdechł. Przynajmniej będzie mógł w spokoju wykończyć własnego ojca.
To dlatego, kiedy Nathiel powoli zbliżał się do Vaila, Soriel stanął w
odpowiedniej odległości od nich, zakładając ręce na piersi i po prostu
czekając.
– A co, masz jakiegoś asa w
rękawie? – spytał rozbawiony, najmłodszy w tym gronie Auvrey, przekręcając
głowę w bok. – Zostałeś sam. Nie pomogą ci już żadne drugorzędne demony. Tak
naprawdę już nic ci nie pomoże. – Nathiel w jednej chwili rzucił się na swojego
ojca. Rzeczywistość okazała się być dla niego bolesna, ponieważ tuż przed
Vailem w jednej chwili wyrosła cienista demonica o włosach do samej ziemi. Nie
spodziewał się, że te dzikie kołtuny otoczą go w pasie i uniosą w górę, chwilę
później rzucając nim o ziemię.
Sorielowi zdawało się, że już
kiedyś widział tę cienistą masę bez wyraźnych konturów. Zanim jednak zrozumiał,
że była to jedna z byłych członkiń departamentu, jego również zaatakował
cienisty demon. Nie spodziewał się ataku od prawej strony i to nie takiego,
który będzie wywołany dobrze mu znanymi wstęgami. Zdziwił się, kiedy jego szyja
została opleciona przez mordercze węże. Takich używała tylko Gabrielle. Pytanie,
dlaczego postać, która miała ją przypominać, była tylko jej niewyraźnym
cieniem. Co to za cholerna magia, którą stosował teraz Vail?
– Pozwolę sobie wytłumaczyć wam
działanie moich cichych podwładnych – zaczął wzniosłym głosem szef
departamentu, składając ręce za plecami jak profesor tłumaczący wyniki swojej pracy.
W rytm jego kroków z nicości wyrastały coraz to liczniejsze cienie. – Oto
wszyscy członkowie departamentu, jacy kiedykolwiek istnieli. – Mężczyzna
rozłożył ręce na bok i zaśmiał się głośno. – Czy żyjący, czy martwi, to nie ma
najmniejszego znaczenia. Zdobyłem ich dusze specjalnie dla was, to dlatego
możecie powalczyć z ich milczącymi cieniami. Nie musicie mi dziękować.
Nathiel przeciął nożem
oplatające go włosy, a Soriel wstęgi. Wiedzieli, że to nie był dobry moment,
aby się rozdzielać, dlatego szybko przylgnęli do swoich pleców z wyciągniętymi
przed siebie nożami, dokładnie badając martwe skorupy demonów, które miały
stanowić dusze upadłych członków departamentu. Nie było ich może wielu, ale
każdy z nich odznaczał się mocą, której jeszcze nie znali.
– Jako że jesteście moimi
drogimi synami – kontynuował z ironią w głosie Vail – mam dla was również
specjalną niespodziankę. – Mężczyzna wskazał dłonią na dwa cienie, które
wynurzyły się właśnie z podziemi. Nathiel i Soriel początkowo nie dostrzegali w
nich nic dziwnego, w końcu to były tylko cieniste kontury jakichś postaci. O
ich potędze mieli przekonać się niebawem.
– Gotowi na walkę? – spytał Vail
Auvrey, unosząc w górę dłoń.
– Jak zawsze – odpowiedział
zupełnie nowy głos, którego nikt się nie spodziewał.
Soriel i Nathiel zgodnie
obrócili się w tył. Może rzeczywiście bitwa z ich ojcem była w najwyższym
stopniu satysfakcjonująca, ale w momencie, kiedy wisiała nad nimi groźba walki
z nieznanym wrogiem, sojusznicy rzeczywiście mogli okazać się pomocni. I oto
się zjawili, jak zawsze na czas, członkowie organizacji Nox, którym
towarzyszyły byli członkowie departamentu.
– No, w końcu – powiedział
Nathiel, przewracając oczami. – Ile można na was czekać?
– Wystarczająco długo –
powiedziała ze skrzywioną miną Sapphire, która pojawiła się na przedzie sojuszników.
Prawą dłoń wsparła na biodrze, a lewą dłoń przyłożyła do czoła jak pirat, który
rozgląda się po horyzoncie, aby ocenić sytuację na morzu. – Sprawa wygląda
następująco. Mamy przed sobą dwie umarłe generacje departamentu. Rozpoznana
została Lamiere Mattheney, nasza urocza demonica, którą zabił Nathiel kilka lat
wstecz – Sapphire uśmiechnęła się słodko w kierunku młodszego Auvreya, który
obdarował ją głośnym prychnięciem – oraz Gabrielle Adair, przebrzydła, demoniczna
suka, której pozbyła się wasza przeurocza, blada półdemonica. Do departamentu,
oprócz tych dwóch dam, należało jeszcze sześć osób, z czego niemożliwością
jest, aby pojawił się wśród nich Aiden Vaux, będący niegdyś szefem
departamentu. Jego dusza znajduje się w zupełnie innym miejscu. Za to możemy
pokłonić się jego ojcu. – Sapphire wskazała palcem na cień mężczyzny, nad
którym zbierały się ciemne chmury i pioruny. – Dante Vaux, stworzyciel Departamentu
Kontroli Demonów. Wśród nich musi znajdować się jeszcze Lilith Adair, matka
Gabrielle, która ma podobną do niej moc, Zamiel Touraville, który
charakteryzuje się mocą bliską jego synowi, Andarielowi – tu Sapphire spojrzała
na zdziwioną Andi, która zamrugała zdziwionymi oczami. Po jej reakcji można
było się domyślić, że wymieniona osoba była w rzeczy samy jej ojcem, którego
mogła już nie poznać – Elyse Thorne o zwykłej, cienistej mocy oraz… – Sapphire
przerwała swoją wypowiedź, znienacka uśmiechając się tak szeroko, jakby była
ucieszonym na widok kogoś dobrze jej znanego dzieckiem. Bez słowa wyszła przed
szereg i wystawiła ręce na bok. – Tatuś Delrith.
– Co, do cholery? – spytał
zdezorientowany Nathiel, marszcząc czoło. Jego oczy podążały za wesołymi,
dziecięcymi skokami, które wykonywała ucieszona demonica.
– Jeszcze nie zauważyłeś, że to
rodzinna fucha? – prychnął Soriel, zakładając ręce na piersi. – Ta różowa gnida
została poczęta przez jednego z najbardziej pogrzanych członków tego zespołu,
który został zabity przez twoją teściową.
– Calanthe – przyuważył zdziwiony
Nathiel, który chwilę później zacisnął nerwowo pięści. – Ja się tak nie bawię!
Ta stara baba zabiła więcej członków departamentu niż ja!
– Tupnij nogą, Nathiel.
Sapphire zbliżyła się do
swojego ojca, który również rozłożył na bok ramiona, jakby chciał ją przywitać.
Zanim jednak jego córka dotarła na miejsce, złapała się za głowę i wybuchła
dzikim, radosnym śmiechem. Wyglądała teraz jak psychopatka, która nagle dostała
ataku. Po jej policzkach spłynęły łzy, które były wywołane zarówno bólem, jak i
szczęściem.
– Nigdy nie sądziłam, że
przyjdzie mi się zmierzyć z moim własnym tatusiem, który nauczył mnie, jak
władać mocą mentalną – zaśmiała się, chwilę później zwracając zbolałą twarz w
stronę reszty sojuszników. Dłoń wciąż trzymała na głowie, co prawdopodobnie
było spowodowane mentalnym atakiem jej ojca. Z trudem go od siebie odpychała. –
W całym tym zgromadzeniu znajdują się dwie dodatkowe osoby. Nie może to być
nikt, kto opuścił dobrowolnie departament, a więc na pewno nie Andariel, Andi,
Riel, Raiden i ja. Sami musicie rozszyfrować, kim są te cienie i co zamierzają.
A teraz wybaczcie, jeszcze nie przytuliłam taty! – Wraz z Sapphire, która
rzuciła się z nożem na Delritha, reszta niezidentyfikowanych przeciwników
również ruszyła do ataku. Zarówno Nox, jak i reszta ich sojuszników zdawali się
być zdezorientowani.
– Słuchajcie! – wykrzyknął donośnym
głosem Sorathiel, odpierając atak cienistej Gabrielle, która rzuciła w jego
stronę morderczymi wstęgami. – Jeżeli ktoś rozpozna członka departamentu, o
którym mówiła Sapphire, powiadomcie o tym pozostałych! Łatwiej będzie nam
walczyć, kiedy będziemy wiedzieć, kto posługuje się jakimi mocami! Zrozumiano?
Wśród sojuszników rozległy się
głośne okrzyki, które wskazywały na potwierdzenie. Już niebawem, w tym wielkim,
bitewnym chaosie, większość członków departamentu została rozpoznana. Andi miała
okazję zmierzyć się z własnym ojcem, który od razu wyczuł swoją krew –
zdezorientowana początkowo umiała tylko odpierać ataki, na szczęście z pomocą
przyszedł jej Alec. Raiden i Riel zmierzyli się z samym Dantem Vauxem, Aren z
Elyse Thorne, a braciom Auvrey w udziale przypadła matka Gabrielle, którą
wykończyli w ciągu kilku minut. Zadowoleni przybili sobie w górze piątki.
– Jestem zajebisty – podsumował
siebie Nathiel, dumnie wypinając pierś. Na ten widok Soriel przewrócił oczami.
– To pierwszy syn zbiera zawsze
największe pokłady zajebistości – podsumował skromnie, wzruszając ramionami. –
Także wybacz, tępawy braciszku, ale jestem bardziej zajebisty niż ty.
Młodszy Auvrey prychnął
donośnie, zanim jednak otworzył usta, zdał sobie z czegoś ważnego sprawę.
– Ojciec nam uciekł –
powiedział.
Soriel rozejrzał się wkoło i
przeklął soczyście.
– Pieprzony tchórz. Zapewne
wróci tu w najmniej oczekiwanej chwili, kiedy już się rozprawimy z tymi
departamentowymi niedojdami – mruknął, zakładając ręce na piersi.
Pewna zagadka drążyła w jego
głowie dziurę. Wciąż go bowiem zastanawiało, dlaczego dał im do wybicia dusze
przeszłych członków departamentu, skoro były tak bardzo osłabione, że w
przeciągu dziesięciu minut pozbyli się już trzech z nich. Znał Vaila Auvreya
wystarczająco długo, aby wywnioskować, że coś knuł. I potrzebował na to
dodatkowego czasu.
– Ty, czemu te cienie tak się na
nas gapią? – spytał szeptem Nathiel, szturchając brata w ramię. Gdzieś wewnątrz
czuł przemożoną chęć na to, aby wystawić jednemu z nich środkowy palec. Zanim
to jednak zrobił, to cień, na który spoglądał, wystawił w jego stronę prawą
rękę i pokazał mu to, co sam wcześniej chciał uczynić. To go zdziwiło. Czyżby
te dusze potrafiły czytać w jego myślach?
Soriel zmarszczył czoło. Kiedy
spoglądał na wyższy z cieni, przyłożył dłoń do podbródka, delikatnie go
gładząc. Postać, w którą się wgapiał, robiła to samo.
Bracia Auvrey wymienili
znaczące spojrzenia. Nie musieli używać słów, aby się porozumieć. Starszy z
rodzeństwa wystawił do góry trzy palce, które oznaczały, że to czas na ich
trzeci chwyt. Pewny siebie Soriel wywołał cienistą mgłę, która zakryła ich pole
widzenia, a Nathiel zajął się spowolnieniem czasu, w którym mogli dotrzeć do
tych dwóch nieokreślonych stworów. Oboje pobiegli przed siebie, rozdmuchując
chmury zastygłego w czasie dymu. Żaden z nich nie spodziewał się, że ich
wrogowie zrobią dokładnie to samo.
Nathiel uskoczył w bok w
ostatniej chwili. Chciał przechytrzyć cień, atakując go z poziomu podłoża, on
jednak przeniósł się na ziemię tak samo jak on, unosząc swój nóż na takiej
wysokości, że zetknął się z nożem wroga. Kiedy chmura dymu rozpłynęła się w
powietrzu, młodszy Auvrey wykonał przewrót w tył i skierował swoją broń na
cień, który w tym samym momencie zrobił to samo, co on. Ich ostrza stykały się teraz
ostrymi czubkami.
Zdezorientowany Nathiel
zmarszczył czoło i przekręcił głowę w bok. Jego wróg postąpił tak samo. Aby
upewnić się o tym, że był kopiowany, pomachał ręką w górze. Jego klon to powtórzył.
Zaraz po machnięciu dłonią włożył palec wskazujący do nosa. Klon znów uczynił
to samo, co on.
– Nie chcę nic mówić – odezwał się
niepewnie – ale chyba mamy do czynienia z jakimiś pieprzonymi klonami, które
wykonują takie same ruchy, jak my. – Nathiel nie spuszczał uważnych oczu ze
swojego wroga.
Soriel, który trzymał nóż przy
samym gardle swojego przeciwnika, spojrzał na cienistą broń, która wykonała ten
sam ruch. Nawet gdyby chciał mu teraz poderżnąć krtań, zapewne skończyłby tak
samo, jak i on, trwał więc w bezruchu, próbując dać sobie czas na
zastanowienie, jak wyjść z tej sytuacji.
– Mam jeszcze gorszą teorię –
odezwał się ochrypłym głosem, obserwując uważnie, jak usta nieżywej istoty
również drgają. Różnica między nimi polegała wyłącznie na tym, że z jego gardła
wydobywał się dźwięk, a z gardła jego klona chmura czarnego dymu. – Vail nie
mógł stworzyć tych marionetek z niczego.
Nathiel spojrzał na brata z
uniesioną brwią.
– Sam wcześniej mówił, że to
dusze byłych członków departamentu, prawda? – Soriel również na niego spojrzał.
Cudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Wiedział, co prawda, że jego brat
myślał zdecydowanie wolniej, ale nie sądził, że będzie musiał mu to wszystko
wytłumaczyć od początku.
Młodszy Auvrey pokiwał powolnie
głową, co zrobił również jego klon.
– Tyle że ja nie należałem do
departamentu – mruknął z niezadowoleniem – a ty należałeś do niego przez krótki
moment. Na dodatek nie jesteśmy martwi, więc nie mógł pozyskać naszych dusz,
żeby powołać te pieprzone cienie do życia.
– Mógł – odezwał się znienacka
Soriel. Tym razem Nathiel nie powstrzymał zdziwienia, które uwidoczniło się w jego
wysoko uniesionych brwiach. – Krew z krwi naszej matki. Skoro Vail posiadał jej
duszę, z której zostaliśmy zrodzeni, mógł również użyć jej do stworzenia
naszych sobowtórów.
Młodszy z braci przeklął
soczyście pod nosem.
– Tak więc cokolwiek będziemy
robić, oni będą podążali za nami – syknął przez zaciśnięte zęby, oglądając jak
poruszające się w tym samym tempie usta jego klona wydają na świat cienisty
chmury.
– Chyba że znajdziemy sposób na
to, aby nie postępowali jak my.
Bracia Auvrey wymienili
znaczące spojrzenia.
– Nie sądzisz, że powinniśmy
zamienić się wrogami? – spytał z uniesioną brwią Soriel. Kąciki jego ust
drgnęły, unosząc się ku górze w drobnym uśmiechu.
– O, tak – potwierdził Nathiel.
W przeciągu kilku sekund
zamienili się stronami.
– Jesteś pewien, że poradzisz
sobie z moim klonem? – prychnął Soriel.
– Jestem silniejszy niż ty,
debilu.
– To się okaże, kretynie.
Kiedy synowie Vaila Auvreya
ruszyli do walki, ich ojciec stanął z boku, spoglądając na tę scenę jak
niewidzialny widz. Wiedział, że sobie poradzą, ponieważ pomimo dokładnej umiejętności
kopiowania ruchów przeciwników, cieniste klony miały swoje wady. Przede
wszystkim, przy odrobinie sprytu, można było je zwieść. To będzie ciekawe
widowisko.
Mężczyzna wyjął z kieszeni
czerwony kamień o pobłyskującej powierzchni przypominającej szkło. Z wyglądu i
kształtu przypominał topaz, nie był to jednak minerał pochodzący z ludzkich ziem.
To ostatnia pamiątka, jaką zdobył, uciekając z Reverentii.
Wszystko od początku do końca
było przez niego dokładnie zaplanowane. Zarówno śmierć wskrzeszonej Eirinn, jak
i wstrzymanie efektu szkarłatnej soczewki przez jego wrogów. Vail pozwalał im
działać, wyłącznie przyglądając się tym zabawnym scenom z boku. Wszyscy mieli
sądzić, że ta wojna nie była przez niego zaplanowana, że oprócz niego i
cienistych klonów wszystkich członków departamentu, które miały wyłącznie
odwrócić ich uwagę, nie było już nikogo, kto mógłby im przeszkodzić w
zwycięstwie. Nikt jednak nie podejrzewał, że miał w rękawie asa, którego nigdy
by nie uzyskał, gdyby nie pęknięta szkarłatna soczewka, a także czas, który
przeznaczyli wszyscy jego wrogowie na drugorzędne bitwy.
Czerwony kamień błysnął w dłoni
obecnie jedynego członka, a także szefa Departamentu Kontroli Demonów. To oznaczało,
że czas, który poświęcił na wypełnienie swojego ostatecznego planu, właśnie
oznaczył na zegarze bijącą w jego duszy wskazówką pełną godzinę. Był gotowy na
zakończenie tej wojny. Teraz, kiedy miał w swoich dłoniach potężną, naładowaną
mocą broń, zostało mu czekać, aż jego synowie i Nox dobrną do zakończenia tej
marnej, nic nieznaczącej bitwy. A wtedy świat ludzi pogrąży się w otchłani
zapomnienia…
Wreszcie i ja się tu zjawiłam, żeby nadrobić.
OdpowiedzUsuńLaura poniosła konsekwencje i mnie to nie dziwi. Nie tylko ze względu na Nivareth, która nie mogła przepuścić okazji, żeby dobrze się bawić, ale też to było wręcz logiczne. To zresztą pokazuje, jak Aiden dba o dobro swej córki, choć nie darzy jej jakimś szczególnym uczuciem. To ciekawe.
Megalomania Vaila już zaczyna mnie męczyć. Mógłby ich zniszczyć jednym ciosem, ale nie, nie musi się śpieszyć, bo i tak przecież zwycięży. No co za... Ten teatralizm coraz częściej mnie drażni, choć wiem, co ta konwencja ma na celu. Zbytnia pewność siebie nie popłaca. Intryguje mnie jednak, co Vail naprawdę kombinuje, skoro to wszystko miało być jego planem.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńJakoś mnie nie dziwi, iż Nivareth zagrała w ten sposób, przede wszystkim jestem jednak wdzięczna za to, że Laura wciąż posiada domieszkę demoniczności, a nie umrze tak sobie.
Auvreyowie młodsi z tymi swoimi atakami to mnie rozbawili, a Vail — jak się można było spodziewać — wkurzył tym, że wciąż jest o krok do przodu i walka wciąż trwa.
Trzymam kciuki, by koniec był naprawdę blisko.
Pozdrawiam.