Tak, to już ostatni rozdział całej serii. Przeżywam to jak debil od tygodnia. Dobrze, na początku 2019 roku pojawi się jeszcze epilog, ale jednak... Smuteg, żal, rozpacz. Ale dobra. Nie narzekam teraz. Pojęczę jeszcze trochę w epilogu i rzucę garstką informacji na temat przyszłości bloga!
Jak to powiedziała Laura: "Wszystko zaczęło się w cieniu nocy i na nim się kończy". Oczywiście to nie taki znowu koniec, bo każdy koniec zapowiada nowy początek!
***
Od kilku dni nie mogłam spać.
Kiedy tylko udało mi się przymknąć powieki i zapaść się w płytki sen, nagle
budziłam się zalana potem z koszmaru, w którym traciłam Nathiela. Nie mogłam
się pozbierać, choć od czasu ostatecznej wojny minął już jakiś czas. Moje serce
wciąż toczyło niespokojną bitwę, którą można było przyrównać do tej prawdziwej,
niedawno odbytej. Moje uczucia od tamtej chwili nie uległy zmianie. Byłam na
siebie zła, ponieważ wygrana i śmierć Vaila Auvreya ani trochę mnie nie
cieszyły. Nie w okolicznościach, w których pozostałam zupełnie sama. Wolałabym
już, aby świat rozpadł się na kawałki, niż żeby zabrakło w nim mojego męża. Być
może patrzyłam na to przez pryzmat swoich egoistycznych pragnień, ale miałam do
tego pełne prawo. Bo nigdy nie kochałam nikogo ani niczego bardziej, niż tego
niepoprawnego, szalonego optymisty o małym móżdżku i wielkim sercu.
Przetarłam suche i samoczynnie
opadające w dół powieki. Starałam się nie opuścić kubka wypełnionego gorącą
herbatą. Być może okrywał mnie koc, ale nie był wystarczająco dobrą osłoną od
oparzenia. Myślałam, że rozgrzewający napój przynajmniej da mi motywację do
tego, abym nie usnęła. Musiałam bowiem czuwać.
Przeniosłam wzrok na
czarnowłosego łowcę, którego skóra straciła cały zdrowy poblask. Był blady jak
trup, którym o mało się nie stał. Nie sądziłam, że w takim momencie pomoże moja
wiedza ze szkolnego kursu pierwszej pomocy. Nie sądziłam również, że
kiedykolwiek zastosuję sztuczne oddychanie na demonie. Nie miałam wtedy
pewności, że jego organizm zareaguje na ten ratowniczy akt tak samo jak u
człowieka, a jednak. Pośród miliona wylanych łez, zmęczenia i płomiennej chęci
tknięcia życia w tego, którego kochałam, jak nikogo na tym świecie, udało mi
się przywrócić mu oddech. Był słaby, tak samo jak i teraz, dlatego nie mogłam
pozwolić sobie na sen. Musiałam co chwilę sprawdzać, czy Nathiel jeszcze żył.
W takich okolicznościach
wolałam, aby nasze dzieci pozostały z Amy. Po ich powrocie widziałam się z nimi
tylko przez chwilę, potem, pomimo tęsknoty, wróciłam do domu, bojąc się, że
przegapię moment, w którym mojemu mężowi znów zabraknie oddechu. Aura, Nate i Calanthia
byli w dobrych rękach.
Fala gorącej herbaty rozlała
się po moim kocu. Wtedy zrozumiałam, że muszę wstać i zrobić kilka kółek po
domu, aby się rozbudzić.
Kiedy żwawo przeniosłam się do
pionu, od razu poczułam zawroty głowy. Musiałam oprzeć się o oparcie sofy, aby
nie upaść na podłogę.
Odkąd w większej mierze byłam
człowiekiem, miałam wrażenie, że wszystko przeżywałam bardziej jak człowiek.
Nawet mój chłód nieco zelżał, choć może była to kwestia stanu, w jakim
znajdował się Nathiel. Obecnie starałam się zaleczyć domowymi sposobami
przeziębienie wywołane osłabieniem. Dziwnym uczuciem było chorować. Przez całe
swoje życie miałam katar może przez trzy dni. Teraz nie mogłam się go pozbyć
przez tydzień. To było poniekąd irytujące.
Kiedy fala słabości odeszła,
odłożyłam kubek na stół, rozprostowałam kości i postawiłam krok do przodu.
Miałam wędrować po mieszkaniu, aby się rozbudzić, a jednak nie mogłam
powstrzymać się, by choć na chwilę nie podejść do Nathiela, który leżał na
sofie owinięty kocem. Padłam przy nim na kolana i pogładziłam delikatnie czarne
włosy, które nawet teraz były w nieładzie. Potem zeszłam niżej, na jego gładką,
chłodną twarz i ostatecznie na dziwnie posiniałe usta. Chwilami miałam
wrażenie, że Nathiel nie żył, a to wzbudzało we mnie panikę. Za każdym razem
udawało mi się od tego uciec, a jednak strach dusił mnie gdzieś w środku, nie
dając mi chwili wytchnienia. Po mojej głowie wciąż kołatało się to jedno
istotne pytanie: czy Nathiel kiedykolwiek zbudzi się z tej demonicznej
śpiączki?
Położyłam głowę obok niego,
uparcie wgapiając się w jego profil. Cóż, ostatecznie wyglądał idealnie nawet,
kiedy przypominał trupa. Był tylko trochę chłodniejszy, bledszy i mniej
ruchliwy. Spokój nie był jego domeną, dlatego chwilami obwiniałam siebie o to,
że czasami miałam dosyć jego szatańskiego śmiechu, uporczywych prób poderwania
mnie czy głośnych zabaw z dzieciakami. W duchu obiecałam sobie, że jeżeli
kiedykolwiek wróci do siebie, nie będę więcej marzyła o tym, aby się zamknął.
Lubiłam, gdy bezustannie gadał. Przynajmniej to ja nie musiałam się zbytnio
produkować.
Uśmiechnęłam się krzywo pod
nosem, zdając sobie sprawę z tego, że moja twarz pozostawała przez te wszystkie
dni zupełnie niewzruszona. Może i wciąż miałam lekki problem z własną motoryką
ciała, ale to przerażające, kiedy nie czujesz już własnej twarzy, ponieważ jej
wyraz praktycznie nie ulega zmianie.
Kiedy powieki znów odmówiły
współpracy, cicho westchnęłam. Tym razem się jednak nie opierałam. Obróciłam
zesztywniałą dłonią twarz Nathiela w swoją stronę, aby czuć na sobie jego wątły
oddech i w razie czego móc zareagować. Zasnęłam w przeciągu kilku sekund.
Obudził mnie dopiero głośny trzask tłuczonego szkła, który dochodził z kuchni.
Otworzyłam wtedy gwałtownie oczy i zdałam sobie sprawę z tego, że było już
kompletnie ciemno. To zadziwiające, że usnęłam na tak długi czas i ani razu nie
obudziłam się z żadnego koszmaru. Może to był dobry znak.
Z mocno bijącym sercem
sprawdziłam najpierw, czy mój mąż jeszcze oddychał. Na szczęście nic się w tej
kwestii nie zmieniło. Dopiero potem podniosłam się z klęczek i chwyciłam za
lampę. Nieważne, kto to był i czego oczekiwał, nie zamierzałam mu pozwolić na
zrobienie mi krzywdy. Do tej pory to Nathiel bronił mnie za każdym razem, teraz
kiedy nie był w stanie się poruszyć, to ja przejęłam inicjatywę.
Ciche kroki skierowałam ku
kuchni, ponieważ to tam słyszałam tajemnicze zgrzyty. Kiedy minęłam już
przyciemniony korytarz, wyciągnęłam rękę do miejsca, w którym znajdował się
włącznik światła. Chciałam zdezorientować wroga, a potem rzucić się na niego z
moją niecodzienną bronią. Kiedy mroki kuchni zostały jednak rozświetlone, na
swojej drodze napotkałam wyłącznie małego wzrostu czarnowłosą istotę. Najpierw
oniemiałam, potem poczułam strach, a kolejno wzruszenie i równoczesny gniew.
Miłość w tej sytuacji jednak wygrała.
Podeszłam do pięciolatki, która
siedziała w ziemi, przygniatając swoimi pośladkami różowego kwiatka. Miała na
sobie czystą, białą sukienkę, którą zdobiły teraz gustowne, czarne plamy. Kiedy
Amy to zobaczy, na pewno się załamie, choć zważając na długość wakacji, które spędziła
z moimi dziećmi, na pewno już nic nie było w stanie jej zaskoczyć. Nasłuchałam
się trochę o wybrykach mojej najstarszej córki, która uciekła z domu, pragnąc
zamówić taksówkę, która zawiezie ją do rodziców. Ukradła wtedy dwadzieścia
dolarów i chciała wcisnąć je kierowcy do ręki. Na szczęście starszy pan tylko
się zaśmiał i odprowadził ją z powrotem do domu. Nie zdziwiłabym się, gdyby po
długim czasie spędzonym z Aurą, Amy zwyczajnie osiwiała.
Wzięłam swoją córkę pod pachy i
przeniosłam ją do pionu, od razu otrzepując jej sukienkę. Kątem oka spojrzałam
na otwarte okno, które wpuszczało do środka chłodne powietrze. Małe zielone
oczka wgapiały się we mnie uparcie, a czarne brwi marszczyły się do środka.
Efektu dopełniał dzióbek niezadowolenia ułożony z drobnych ust.
– Odkryłaś mnie – powiedziała z
powagą, w której kryło się zirytowanie.
– Tak, Aura. Odkryłam cię. –
Westchnęłam ciężko. – Doskonale wiesz, że nie powinno cię tutaj być i to o tak
późnej porze. Ciocia Amy będzie się martwiła. Nie możesz jej ciągle uciekać,
szczególnie nie w środku nocy. To niebezpieczna pora dla takich małych dzieci,
jak ty. Wkradanie się do domu przez okno też nie jest dobrym pomysłem. Mogłaś
sobie zrobić krzywdę. – Uniosłam jej dłonie do góry, aby obejrzeć, czy nie ma
na nich większych zadrapań, na szczęście wszystko było w normie.
– Skończyłaś? – spytała ze
znudzeniem godnym nastolatki, przewracając teatralnie oczami, czego oczywiście
nauczyła się od własnego ojca.
– Nie, nie skończyłam. Nie
powinno cię tu teraz być – powiedziałam nieco groźniej, niż powinnam. –
Zadzwonię teraz po Amy i…
– Nie! – Najstarsza latorośl
tupnęła walecznie nogą, zaciskając piąstki. Jej zielone oczy niemal rzucały w
moim kierunku piorunami. Wiedziałam, że nie stłumię teraz dziecięcego buntu.
Kiedy Aura naprawdę czegoś chciała, robiła wszystko, aby osiągnąć zamierzony
cel.
– Aura... – Nie dokończyłam,
zamiast tego przyłożyłam dłoń do czoła. – Dobrze. Może zacznijmy trochę
inaczej. Dlaczego tutaj jesteś?
Jej waleczna i groźna postawa
uległa przemianie. Teraz małe ustka tworzyły smutną, obróconą do góry nogami podkowę.
Zanim cokolwiek odpowiedziała, rzuciła się w stronę moich kolan i mocno je
objęła, jakby nie chciała ich nigdy więcej puszczać.
– Bo ty i tata mnie zostawiliście!
– zawyła w nogawkę spodni. – Obiecaliście mi, że jak wygracie, to będziemy
znowu razem! Wszyscy tam u wujka Soratha mówią, że wygraliście, a wy mnie nie
chcecie! A przecież was kocham! – Dziecięcy krzyk mieszany ze łzami i
wypełniony smutkiem niósł się prawdopodobnie nie tylko po naszym domu, ale
również poza nim. Nie zdziwiłabym się, gdyby lada moment przysłano tutaj
policję. Sąsiadki były bardzo uczulone na wszelakie wybuchy złości w naszym
domu.
– Aura – westchnęłam i
pochyliłam się ku dołowi. Nim cokolwiek zdołałam zrobić, dziecięce rączki już
oplotły się wokół mojej szyi, nakazując mi wziąć siebie w ramiona i unieść ku
górze. Cóż, ostatecznie Aura nie miała już roczku, dlatego problemem było
noszenie jej, na szczęście moja wątła siła jeszcze mi na to pozwalała.
Kiedy wzięłam ją do góry,
zapłakała w moje ramię. Musiałam ją chwilę pokołysać, aby się uspokoiła. Nie
miałam teraz serca prawić jej kazań. Wiedziałam, że i tak nic do niej nie
dotrze. To ona z całego rodzeństwa najbardziej pragnęła z naszej strony uwagi.
Kochała nas tak bardzo, że nie mogła bez nas żyć. I pomyśleć, że to właśnie ona
była obciążona złą klątwą. Ktoś o tak potężnym uczuciu nie mógł mieć w sobie
tyle zła.
– Zostaniemy już razem? –
spytała cieniutkim głosem pięciolatka.
Nie wiedziałam, co na to
odpowiedzieć. Z jednej strony miałam świadomość, że obciążanie Amy dodatkowym obowiązkiem
polegającym na opiece nad moimi dziećmi było niewłaściwe, tak samo jak
oddzielanie całego rodzeństwa od mojej opieki, kiedy byłam tuż obok, nie
chciałam jednak, żeby którekolwiek z nich musiało oglądać swojego tatę w takim
stanie. Znając Aurę, bardzo by się denerwowała, że nie chce otworzyć oczu i się
z nią bawić. Jak miałabym jej wtedy przetłumaczyć, że Nathiel spał i tak długo
się nie budził? Nie była głupia. Prędzej czy później podjęłaby się wymyślnego
zadania, które polegałoby na obudzeniu ojca. Inna sprawa to taka, że dzieci
musiałyby oglądać zarówno mnie, jak i Nathiela w takim, a nie innym stanie. Jak
miałabym im wtedy gotować, sprzątać dom i bawić się z nimi, kiedy sama nie potrafiłam
zadbać o siebie? A co ze sprawdzaniem, czy Nathiel wciąż żył? Nie, to
zdecydowanie nie był dobry moment na powrót dzieci do domu.
– Aura, jeszcze nie dziś, ale obiecuję
niedługo wszyscy tutaj wrócicie. Po prostu tata potrzebuje teraz więcej
odpoczynku. Kiedy się obudzi, będzie mógł się z wami pobawić i pochwalić się,
jak to uratował nasz świat – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Wytrzymasz
jeszcze kilka dni. Obiecuję, że potem razem po ciebie przyjdziemy i…
– Mama. – Aura przybrała
poważną minę. – Dlaczego płaczesz?
Dotknęłam swój policzek,
dziwiąc się, że po twarzy ściekają mi łzy. Od dłuższego czasu nie byłam w
stanie wydusić z siebie tego znajomego, wylewnego smutku, a jednak teraz słona
woda spływała strumieniami po moich policzkach. Czy to obecność córki tak na
mnie wpłynęła? A może wreszcie zaczęło do mnie docierać, że mogłam raz na
zawsze utracić to, co było mi bliskie? Nie wiedziałam, czy Nathiel się obudzi,
nie wiedziałam, kiedy się obudzi, a przecież nie mogłam trzymać dzieci wiecznie
poza domem.
– To nic takiego. Naprawdę. –
Uśmiechnęłam się do córki, która drobną rączką wytarła mój policzek, potem
wycierając ją w swoją białą sukienkę jeszcze bardziej ją brudząc.
– Mamie jest smutno. A jak
mamie jest smutno, to zawsze przychodzi tata. – Aura rozglądnęła się
strategicznie po kuchni. – Gdzie jest tata? Musimy do niego iść, żeby cię
przytulił! I żebym ja też go przytuliła, bo dawno go nie widziałam. – Mała,
pyzata buzia rozszerzyła się w szczerym uśmiechu. Wobec takiego argumentu, nie
miałam nawet siły protestować. Po prostu zaniosłam ją do salonu, w którym
spędziłam ostatnie dni. Zapaliłam lampkę nocną, którą przytargałyśmy z powrotem
z kuchni i opuściłam ją na dół. Obserwowałam jak uszczęśliwiona biegnie w
stronę Nathiela, który wciąż pozostawał niewzruszony. Spodziewałam się, że
rzuci się na swojego tatę, a jednak zatrzymała się przed nim i zmarszczyła
nosek.
– Czemu tata tak dziwnie
wygląda?
– Wygląda normalnie, Aura. Po
prostu śpi.
– Ale tata tak nie śpi. Tata
zawsze chrapie i jego ręce i nogi latają tak po kołdrze. – Zamachała rękami w
górze, jakby chciała to zainscenizować. – No i ma otwartą buzię, a teraz nie
ma. Dlaczego? – Aura zaczęła tykać swojego tatę po policzkach. Kiedy wyczuła od
niego zimno, zabrała od niego ręce. Myślałam, że całkowicie się wycofa, ale
zamiast tego wdrapała się na klatkę piersiową Nathiela, usiadła na niej i
zaczęła potrząsać jego ramionami.
– Tata! Mamie jest smutno!
Musisz się obudzić! I musisz mi też opowiedzieć, jaki byłeś fajny, jak
walczyłeś z demonami! Ja też chcę kiedyś powalczyć z demonami! Razem będziemy
je zabijać!
Szybko podbiegłam do Aury i
chwyciłam ją do góry. Nie mogła siadać na Nathielu, kiedy ten ledwo oddychał.
To nie było dla niego korzystne.
Gdy trzymałam w górze córkę,
spojrzałam zaniepokojona na męża, który wciąż był niewzruszony. Albo mi się
wydawało, albo coś w jego twarzy drgnęło. Szybko straciłam tym zainteresowanie,
kiedy Aura zaczęła się wyrywać, próbując mnie przy okazji kopnąć. Skończyło się
na tym, że dostałam z pięści w twarz i opuściłam ją na dół. Ja się zachwiałam,
a Aura pobiegła do ojca i chwyciła go za nogę, ciągnąc w swoją stronę. Kiedy
podeszłam do niej z wyciągniętymi rękami, ta zwróciła ku mnie dłoń i użyła swojej
mocy, która mnie spętała. Byłam w szoku nie z tego powodu, co ze mną zrobiła,
ale dlatego, że w momencie, kiedy to czyniła, w jej oczach widziałam zło.
Choć próbowałam przerwać
cieniste więzy, to nic nie dawało. Bardzo mnie dziwiło, że moc małego dziecka mogła
być tak potężna. A może to ja nie miałam zbyt dużo siły?
Kiedy ciągnięcie za nogawki nic
nie dawało, oburzona Aura oddaliła się na kilka kroków od taty i wyczarowała
wstęgi, które się wokół niego oplotły i już po chwili zepchnęły go na podłogę.
W tym momencie zrobiło mi się słabo. Czułam, że jeżeli za moment czegoś się nie
uchwycę, po prostu odlecę do krainy nieświadomości. Może nie udało mi się
niczego złapać, ale gdy upadłam na podłogę, odkryłam, że nie było ze mną tak
źle. Przez rozmazany obraz dostrzegałam upartą Aurę, która darła się, płakała i
próbowała licznymi uderzeniami pobudzić swojego tatę do życia. Wykrzykiwała
przy tym najgorsze obelgi, jakie tylko mogły znaleźć się w dziecięcych ustach.
Chyba nigdy w swoim życiu nie
czułam się tak bezradnie. Przeklinałam siebie za tą niemoc, która mnie
opanowała. Serce biło mi z prędkością światła, a łzy ciekły po policzkach
strumieniami. Płakałam głośno jak dziecko, które nie mogło się uspokoić. Ze strachu,
że Nathiel przestanie oddychać, z bezradności, bo nie umiałam się nawet ruszyć,
i smutku, który wywołała reakcja Aury. Do mojej głośnej symfonii z czasem
dołączył również dziecięcy płacz. Moja córka widziała, że jej interwencja nic
nie daje i właśnie to było powodem jej rozpaczy. W pewnym momencie usiadła na
podłodze i darła się jeszcze głośniej niż ja, wyduszając z siebie tylko jedno
słowo: „tata”.
Wszystkie uczucia, które w
sobie tłumiłam przez te wszystkie dni... Nie, wszystkie uczucia, jakie trzymałam
w sobie przez całą wojnę, nagle wybuchły we mnie jak wielki wulkan, rozlewający
wkoło lawę. Nie mogłam się uspokoić, a więc nie potrafiłam niczego zrobić. W
duchu przeklinałam siebie za beznadziejność i słabość. W tej głośnej kakofonii
rozpaczy nie zauważyłam, że cieniste więzy oplatające moje nogi i ręce nagle
zniknęły.
Kiedy Aura wymawiała głośno
słowo „tata”, całkiem nieświadomie dołączyłam do jej symfonii, wymawiając jego
imię. Moje słowa i płacz stały się teraz jednością z Aurą, która zawodziła, potrząsając
ramieniem ukochanego taty. Nie spodziewałam się, że ta chwila wstydliwego,
rodzinnego dramatu, zostanie przerwana przez jedno zdanie, którego żadna z nas
się nie spodziewała:
– Powiedzcie, kto wam zrobił
krzywdę, że tak płaczecie, a urwę kolesiowi łeb.
Tama, która jeszcze chwilę temu
wyrzucała z siebie resztki wody, nagle się zamknęła i sprawiła, że zamarłam.
Przez moment zastanawiałam się, czy aby na pewno to nie moja wyobraźnia,
reakcja Aury potwierdziła jednak, że to, co się właśnie zdarzyło, było
prawdziwe.
Pięciolatka rzuciła się z
głośnym płaczem na swojego tatę, obejmując jego szyję rączkami. Ja zaś
podeszłam do nich na kolanach, padając na podłogę obok męża, który spojrzał na
mnie znad przymrużonych powiek. Uśmiechnął się delikatnie na mój widok, jakby
się mnie tutaj spodziewał. Nie wyglądał na ani odrobinę zaskoczonego.
Na widok żywego Nathiela
jęknęłam rozpaczliwie i objęłam jego pierś, przykładając do niej głowę.
Słyszałam, jak jego serce mocno biło, czułam jego równy, silny oddech, to
dlatego zacisnęłam dłonie na męskiej koszulce i zapłakałam w nią, pierwszy raz
w swoim dorosłym życiu nie kryjąc się z tym, że cierpiałam.
Jedna z dłoni Nathiela objęła
małą Aurę wtuloną w jego szyję, druga dłoń wylądowała zaś na mojej głowie,
którą głaskała z nieporadną czułością kogoś, kto ledwo odzyskał władzę nad
swoim ciałem. Przez głośne zawodzenie docierały do mnie uspokajające słowa.
– Jestem przy was, nie
płaczcie. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Nie miałam pojęcia, ile
leżeliśmy na podłodze, ale gdy w końcu podniosłam głowę i podciągnęłam się w
górę, nie powstrzymałam się od wypowiedzenia tych kilku słów, które zawsze
nosiłam gdzieś na dnie swojego serca.
– Kocham cię, Nathiel –
wyrzuciłam przez łzy. – Kocham cię tak bardzo, że bez chwili zawahania
oddałabym swoje życie po to, abyś ty mógł żyć. Kocham cię tak mocno, że nawet
sobie tego nie wyobrażasz. To życie nie byłoby takie samo bez ciebie. –
Bezradnie uderzyłam pięścią w jego pierś. – Cieszę się, że cię poznałam,
idioto. Cieszę się, że w końcu cię pokochałam. Nigdy, nigdy więcej mnie nie
zostawiaj, bo moje serce następnym razem pęknie, rozumiesz?
Auvrey był lekko zdziwiony.
Najwyraźniej nie spodziewał się z mojej strony takiego chaotycznego wystąpienia
przepełnionego uczuciami, jakich zawsze było we mnie mało. Przez całe życie,
odkąd go poznałam, starałam się mu pokazywać, że byłam silna, teraz ta otoczka
jednak pękła. I wcale nie było mi z tym źle. Cieszyłam się, że mogę być słaba w
jego silnych ramionach, które zaraz mnie objęły i mocno do siebie przyciągnęły.
– Ja ciebie też kocham, głupia.
– Zaśmiał się w moje włosy. – Tak mocno, że moja miłość mogłaby rozpierniczyć
cały ten cholery świat, a ja wcale bym tego nie żałował, jeżeli tylko byłabyś
wtedy obok mnie.
– Idiota z ciebie. Kretyn. I
egoista. Ale takiego cię poznałam i takiego poślubiłam. Takim cię też będę
kochała, dopóki będę żyła – załkałam. Całe szczęście, nim wyrzuciłam z siebie
jeszcze więcej wstydliwych słów, to Aura zabrała głos:
– Ja was też kocham, głupi
rodzice! – Pociągnęła przy tym nosem, który potem wysmarkała prosto w koszulkę
swojego ojca. W jej głosie dało się słyszeć zazdrość. – Nie zostawiajcie mnie
nigdy, nigdy, nigdy, nigdy! Bo będę zła! I będę płakać!
Nathiel najpierw się zaśmiał, a
potem z błogością westchnął. Przytulił nasze głowy do swojej piersi i poklepał
nas po nich jak małe dzieci.
– Nigdy więcej was nie
zostawię. Obiecuję.
Tymi właśnie słowami
przypieczętował nasze zwycięstwo. Dzięki temu pierwszy raz od zakończenia wojny
poczułam się w pełni szczęśliwa i wreszcie uwierzyłam w to, że może być już
tylko lepiej. Vail Auvrey nie żył, Reverentia była zamknięta na długi czas, a
nasza planeta pozostała nienaruszona. Teraz moim jedynym marzeniem było wieść
spokojne życie przy boku niepoprawnego i szalonego Nathiela Auvreya, a także
trójki naszych dzieci: Aury, Nate’a oraz Calanthii. Niczego więcej od losu nie
oczekiwałam.
***
Nie minęło nawet dwadzieścia
cztery godziny, odkąd Nathiel się obudził, a już zwołał wielką imprezę na cześć
tego, że uratował świat, zabił swojego ojca i miał się już dobrze. Choć wyrażał
na głos tylko swoje narcystyczne powody do świętowania, doskonale wiedziałam,
że nie robił tego wyłącznie dla siebie. Chciał uczcić to ze wszystkimi, którzy
przeżyli i którzy byli w stanie świętować. W normalnym przypadku Sorathiel nie
zgodziłby się na to, ponieważ ponieśliśmy również ogromne straty w ludziach,
którym chciał oddać hołd, jednak ostatecznie przekonał się, że to dobry pomysł,
kiedy Nathiel zaczął mu tłumaczyć, że zmarli na pewno nie będą mieli im za złe
świętowania. W końcu zakończyli długoletnią wojnę z departamentem.
– Czy zimny, czy ciepły, każdy
powinien z nami wypić chociaż jednego kielicha! Idę o zakład, że ci wszyscy,
którzy odeszli, też chleją w tych swoich krainach zmarłych. Serio, Sorath. Bo
to jest okazja do świętowania. Uratowałem świat. To znaczy… uratowaliśmy świat!
Trzeba to opić, bo jak się czegoś nie opije, to się dobrze nie przyjmie i
pójdzie w pizdu!
Ostatecznie Sorathiel miał już
dosyć gadania swojego przyjaciela, dlatego machnął na to ręką. Całą organizację
imprezy zostawił jednak tym osobom, które się do tego kwapiły. Oczywiście
Soriel i Nathiel mieli załatwić alkohol i sądząc po ich zadowolonych minach,
kiedy pojawili się na miejscu, nie był to legalny sposób na jego zdobycie.
Patricia z biegu posądziła Soriela o to, że znów użył na kimś swojego
omamiającego wzroku, do czego jeden ze starszych braci oczywiście się nie
przyznał.
Cała impreza odbyła się na polu
tuż przed siedzibą Rady Czarodziejek. To tam od niedawna pomieszkiwał Sorathiel
wraz z Amy, Anastasią, Andi i Aleciem. Najstarsza z czarodziejek, Pandora,
stwierdziła, że miejsca mają na tyle dużo, że tymczasowo mogą im udostępnić
swoje lokum. Na szczęście nowa siedziba powoli się budowała, a miała powstać
dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zburzono. Andi lubiła podkreślać, że
nie można teraz mówić o ich przyszłym domu „siedziba Nox”, w końcu (czysto
hipotetycznie) główny cel, dla którego tutejsi łowcy żyli, został wypełniony –
departament przestał istnieć i teraz żaden demon miał już nie nękać tych ziem.
Oczywiście podkreślała też, że Nox na zawsze jest w naszym sercu.
Na świętowanie ku
niezadowoleniu niektórych osób zostały zaproszone również współpracujące z nami
demony, które należały niegdyś do departamentu. Ukradkiem przysłuchałam się ich
planom na ziemskie życie. Sapphire zamierzała pójść do szkoły, co już samo w
sobie było dla wszystkich dziwne, a jeszcze dziwniejszym stało się jej głośno
wypowiadane na głos marzenie o treści: zostanę psychologiem. Najwyraźniej Dean
rozbudził w niej nowe nadzieje na to, że jeszcze może robić to, co chce,
ponieważ nie jest dla niej za późno. Ostatecznie, jeżeli wyzbędzie się z siebie
całego demonicznego zła, rzeczywiście będzie mogła stosować swoje mentalne moce
w dobrej wierze.
Raiden póki co planował
pijaństwo i imprezowanie, a mały Riel czuł się zagubiony i nie potrafił
zdecydować, co może robić. Sorathiel zaproponował mu zapisanie się do
biblioteki, gdzie będzie mógł douczyć się czegoś na temat ziemskich roślin, a
potem wykorzystać tę wiedzę do tworzenia różnych lekarstw. Była to jednak droga
ciężka i długa. Jedno było pewne: demony na pewno sobie poradzą. Ze swoimi
mocami czy bez.
Zaprzyjaźnione z nami
czarodziejki również miały plany na życie. Martha zamierzała zostać
nauczycielką w szkole dla młodych la bonne fee i zamieszkać gdzieś na uboczu
razem z Clayem, Alexandra płomiennie ogłosiła światu, że niedługo przeprowadza
się w okolice lasu, bo ma dosyć tych wszystkich ludzi, poza tym jej marzeniem
jest odtąd straszyć dzieci piracką opaską i czarnym, mrocznym płaszczem. Obiecała
sobie również, że zgodnie z wolą Madlene zacznie hodować jeże i wiewiórki, ale
nie tylko je, bo z czasem zabierze się również za Lysandra – obiecał jej, że
będzie z nim mogła pracować w bibliotece, kiedy tylko dojdzie do siebie.
Patricii jedynym celem było póki co z powodzeniem urodzić syna, jak wywróżyła
jej Madlene, a także znaleźć Sorielowi jakąś przyzwoitą pracę, w której nie
musiałby kantować. Oczywiście wszystkie te plany musiały nieco poczekać. Nasze
miasto dopiero się odbudowywało. Póki co musieliśmy większość spraw załatwiać,
przemieszczając się do większych miejscowości, gdzie można by zrobić chociaż
zakupy. Wszystko było jednak na dobrej drodze. Rada miasta starała się o
przywrócenie dobrej sławy okolicy, która niedawno została okrzyknięta
apokaliptycznym rejonem. Całe szczęście udało się wmówić mediom, że to
wszystko, co nakręcono z helikopterów, było częścią bardzo realistycznego filmu
z atrapami, które miały przypominać demony. Nathiel cieszył się, że emitowano
jego twarz na większości amerykańskich kanałów. Czuł się jak bohater, za
którego zresztą mógł uchodzić. Ze względu na jego przystojną twarz i to, że
było widać go na polu walki najwięcej, ochrzczono go dobrze zapowiadającym się
aktorem niszowych filmów. Martwiłam się, że niedługo nasz dom zaczną nachodzić
jego fanki.
– Co jest, maleńka? – usłyszałam
tuż nad swoim uchem. Nie musiałam słyszeć swojego męża, aby się domyślić, że
nieźle popił. Potwierdził to ciężkim stąpnięciem na kłodę, z której zaraz
zwalił się do tyłu na plecy. Wybuchnął gromkim śmiechem, a ja przewróciłam
oczami, nie odpowiadając na jego pytanie. Uznałam je za retoryczne.
Kiedy Nathiel przeniósł się już
do pozycji siedzącej, spojrzał w moją twarz z dziwnie szerokim uśmiechem. W
momencie, kiedy zadał mi pytanie, akurat upijałam łyka swojego jabłkowego
cydru.
– Co myślisz o kolejnym
dziecku?
Wyplułam napój i spojrzałam ze
zgrozą na mojego durnego męża. Kiedy ocierałam mokry podbródek, on zwijał się
ze śmiechu, mało ponownie nie lądując na ziemi. Wiedziałam, że nie do końca był
to żart. Nathiel nie pożegnał się z marzeniem o małej armii Auvreyów, niestety
(czy może na szczęście) Calanthia była ostatnim dzieckiem, które spłodziliśmy.
Mój organizm nie zniósłby kolejnej ciąży.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam
przed siebie, wyciszając w głowie głośny rechot Nathiela. Przez chwilę
przyglądałam się jaśniejącym pomiędzy drzewami lampkom, które postanowiły
rozwiesić czarodziejki. Efekty ich strojenia były naprawdę ciekawe. Można było
poczuć się jak na leśnej, elfowej imprezie, tym bardziej, że stoły uginały się
pod ciężarem jedzenia. Pominęłabym tylko litry wódki i piwa, które wolały się
już pod stołem. Cóż, ostatecznie Nathiel i Soriel postanowili rozegrać wojnę na
to, kto więcej wypije, ponieważ najstarszy z nich był obrażony o to, że to
Nathielowi przypadł śmiertelny cios zadany ojcu. Powiedział głośno, że musi
odzyskać swoją dumę. Ja bym raczej powiedziała, że się upodlić, ale
przyzwyczaiłam się już, że nigdy nie ogarnę myślenia Auvreyów.
Wzrok tym razem przeniosłam na
nasze rozszalałe dzieciaki, którym wyjątkowo pozwoliliśmy zostać z nami na
dworze do późnej godziny. Aura od jakiegoś czasu podkradała szklane butelki po
wódce i próbowała z nich zbudować fortecę, a Nate oczywiście jej towarzyszył,
wysłuchując rozkazów siostry jak prawdziwy żołnierz. Anastasia i Calanthia
biegały pomiędzy nogami dorosłych, bawiąc się w ganianego. Ten widok z jakiegoś
powodu mnie ucieszył. Może dlatego, że w końcu mogłam być ze swoją rodziną, a
przede wszystkim czuć z tego powodu radość, ponieważ już nic nam nie zagrażało.
– Laura – usłyszałam po swojej
prawej całkiem poważne brzmienie głosu Nathiela. Zdziwiona spojrzałam w jego
zamyślony profil skierowany ku rozgwieżdżonemu niebu. – Co teraz z nami będzie?
– Nic. Będziemy żyli jak
normalna rodzina – odpowiedziałam spokojnie, odstawiając szklankę z napojem na
bok. Spojrzałam w tym samym kierunku, co Nathiel. – Bez zabijania demonów, bez
próby zwalczenia departamentu i bez zmartwień, że któreś z nas nie przeżyje
wojny. To nie takie złe życie, Nathiel.
– Nie wiem, czy potrafię tak
żyć. – Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami. – Walczyłem z demonami od
dziecka. Moim jedynym celem było zniszczenie ojca. Nigdy nie zastanawiałem się
nad tym, co będzie, kiedy to wszystko wypełnię. Przez to czuję teraz… pustkę. –
Westchnął ciężko i zwrócił dziwnie smutne spojrzenie ku mnie. Na szczęście
chociaż delikatnie się uśmiechnął. – Zawsze byłem łowcą. A kim teraz będę?
– Pomyślmy. – Przyłożyłam palec
do ust i udałam zamyślenie. – Mężem, ojcem trójki dzieci i pracującym mężczyzną
– na dźwięk tych słów Nathiel wyraźnie się skrzywił – który na zawsze
pozostanie łowcą, bo to część jego duszy. – Uśmiechnęłam się do niego
pokrzepiająco. – Nie musisz zabijać demonów, aby nim być, Nathiel. Poza tym
nigdy nie wiesz, czy nie pojawi się nowy problem. Kto wie, co szykuje dla nas
życie? Na razie powinieneś skupić się na codzienności. Aura i Nate niedługo
pójdą do szkoły, trzeba będzie poświęcić im jeszcze więcej uwagi.
Nathiel najwyraźniej nie był co
do tego przekonany. Jęknął donośnie i roztrzepał swoje włosy.
– Nie umiem być normalnym człowiekiem!
Chcę zabijać demony! – krzyknął jak małe dziecko.
– Zawsze możesz poświęcić swój
wolny czas na naukę naszych dzieci, jak w razie kryzysu radzić sobie z demonami.
– Nie wierzyłam, że to mówię. Prawdopodobnie zmusiła mnie do tego bezradność i
zagubienie Nathiela. Całe szczęście nie musieli od razu ćwiczyć na żywych
egzemplarzach, bo te, które zdołały uciec na Ziemię, zapewne schowały się już w
odpowiedniej kryjówce i nie zamierzały wychodzić z niej przez najbliższe lata.
Auvrey uśmiechnął się szeroko
jak małe dziecko. Kiedy wyciągnął exitialis
z kieszeni i podniósł się z kłody, chwyciłam go jednak szybko za dłoń i
pociągnęłam z powrotem na dół.
– Nie dzisiaj. Zajmiesz się tym
innym razem.
Smutna podkowa na jego twarzy w
ogóle mnie nie wzruszyła. Bezdusznie popijałam swój cydr, nie przejmując się
jego cielęcym spojrzeniem. Akurat w tym samym momencie podbiegła do nas Aura
razem ze swoim bratem. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech małego łobuza.
Opierając się dłońmi o kolana taty, wskazała palcem na chwiejną budowlę z
butelek.
– Patrz, tata – powiedziała
dumnie. – To jest zamek złych demonów. Ale teraz jest pusty, bo wszystkie
zabiłeś. – Ostatnie słowa niemalże wyśpiewała. – Chcesz go zburzyć?!
Kiedy Aura usłyszała całą
historię z ust Nathiela (oczywiście lekko podkoloryzowaną), zdawała się ciągle
i ciągle o tym myśleć. Rysowała zapamiętane sceny na ścianach i podłogach
(rzadziej na kartkach), tworzyła specjalne trofea (jak ta budowla z butelek) i
chwaliła się wszystkim dookoła, że miała tatę, który był bohaterem. Poniekąd
było to urocze, tylko nie wszyscy spoza naszego kręgu przyjmowali do siebie tę
wiadomość. Trudno uwierzyć małej pięciolatce, że jej ojciec uratował świat od
demonów.
– Fajnego masz tatę, nie? –
spytał Nathiel, szczerząc się do niej i poklepując ją po głowie.
– Najfajnistego na świecie!
Prawda, Nate? – Aura uśmiechnęła się szeroko do swojego brata, który pokiwał
nieśmiało głową i obdarował swojego ojca delikatnym uśmiechem, w którym również
kryła się duma. Nim się obejrzałam, dwójka bliźniaków przysiadła na kolanach
Nathiela i przytuliła się do niego. Ten widok niemal roztopił moje nie takie
już znowu chłodne serce. Cieszyłam się, że miałam ich wszystkich przy sobie.
Kolejne dni zamierzałam poświęcić tylko i wyłącznie mojej rodzinie, aby
nadrobić stracony czas przepełniony niepokojem i smutkiem. Radość chyba nigdy
nie rozpierała mnie tak, jak dzisiaj.
– E! – usłyszeliśmy w pewnym
momencie. Soriel, który szedł właśnie krętym krokiem w naszą stronę, wycelował
szyjką pustej butelki prostu w swojego brata. – Ile już wypiłeś, gnojku?!
Nathiel wypiął z dumą pierś i
oznajmił:
– Trzy butelki.
Starszy brat prychnął
pogardliwie.
– Ja cztery. Jesteś w tyle i
jesteś cieniasem! Mówiłem, że to ja powinienem zabić Vaila. Ty się do tego nie
nadajesz. I wiesz co? – Zanim Soriel na dobre się rozkręcił, Patricia podbiegła
do niego i pociągnęła go za łokieć w swoją stronę. Mało na nią nie upadł,
ponieważ nie był na to gotowy. Lodowa czarodziejka wyrwała mu pustą butelkę z
dłoni i spojrzała na niego srogo.
– Nie powinieneś już pić,
Soriel.
– Powinienem! A ty powinnaś pić
ze mną, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie chcesz. – Prychnął donośnie i
założył ręce na piersi, lekko się chwiejąc. Przymrużone szmaragdowe oczy wbił
prosto w twarz swojej ukochanej, która oczywiście się zakłopotała.
Cóż, do tej pory nie
powiedziała Sorielowi, że jest w ciąży.
– Bo… bo widzisz – zaczęła
niepewnie, bawiąc się rękami.
– Co widzę? Obiecałaś mi, że mi
coś powiesz po wojnie. To czemu milczysz?
Patricia zerknęła niepewnie w moim
kierunku, jakby chciała znaleźć otuchę. Jedyne, co mogłam zrobić, to zmusić ją
znaczącym spojrzeniem do mówienia. To najwyraźniej w żaden sposób jej jednak
nie pomogło.
– Bo… bo to nie jest takie
łatwe, Soriel.
– Wszystko jest łatwe, jak
pociągniesz łyka wódki z butelki. – Demon zachichotał głośno i skierował się w
stronę podłużnego stołu. Zamaszystym ruchem dłoni chwycił za kolejną butelkę,
otwierając ją i rozlewając wkoło śmierdzący płyn. Patricia jęknęła donośnie i
chwyciła go za koszulkę. Gdyby nie to, że był w stanie nietrzeźwości, zapewne
nie udałoby się jej tak łatwo wytrącić go z równowagi i pochylić ku sobie. W
pewnym sensie była to sytuacja sprzyjająca, ponieważ łatwiej było jej
wypowiedzieć te znamienne słowa do ucha demona.
Już po chwili dostrzegłam na
twarzy Soriela niezrozumienie. Najpierw się wyprostował, odłożył butelkę i
założył ręce na piersi. Wyjątkowo długo się zastanawiał, coraz bardziej
marszcząc czoło, jakby coś rozważał. W końcu gdy pijacka analiza doszła do skutku,
spojrzał na Patricię i zamrugał kilka razy oczyma.
– Czekaj. Zostanę ojcem? –
spytał ogłupiały.
– Tak, Soriel. Zostaniesz ojcem
– odpowiedziała załamana czarodziejka.
Auvrey nagle uśmiechnął się
szeroko jak małe ucieszone dziecko, objął swoją ukochaną w pasie i podniósł ją
wysoko do góry, obracając się co najmniej kilka razy wokół własnej osi. W tym
momencie zaczęłam się bać, czy przypadkiem nie wywinie orła, ale on wykonywał
te piruety z godnością trzeźwej baleriny.
– Zostanę ojcem! Zostanę
cholernym ojcem! – wydarł się na całe gardło, zwracając tym uwagę innych ludzi.
Wśród Nox i sojuszników rozległy się głośne okrzyki i brawa, którym zawtórował
głośny płacz małej Madelyn – cóż, ostatecznie Madlene wspomniała, że syn
Soriela i Patricii będzie się z nią przyjaźnił. Może wyczuła moment i wyraziła
swój ból związany z niedaleką przyszłością.
Demon opuścił w dół Patricię i
pocałował ją mocno w usta. Czarodziejka nie miała wyboru, jak się uśmiechnąć.
Wolną dłonią otarła łzy, które ściekały jej teraz po zarumienionych policzkach.
– Będą małe demony? – spytała
konspiracyjnie Aura, pochylając się ku mnie.
– Prawdopodobnie jeden demon –
odpowiedziałam spokojnie.
– Będę mogła go zabić? – Moja
córka uśmiechnęła się do mnie przymilnie jak mały diabeł, który w myślach
planował wybić połowę tego nieskalanego świata. Nathiel słysząc to zaczął się
głupio chichrać. Jego oczy niemal krzyczały: „Moja krew!”.
– Nie, Aura. To będzie twój
kuzyn.
– Kuzyn? A co to? Jakiś gorszy
potwór od demona? Taki spod łóżka?
Przewróciłam oczami i położyłam
dłoń na jej głowie.
– Kiedyś ci to wyjaśnię.
Pół godziny później
zaprowadziłam wszystkie dzieciaki do domu, gdzie ułożyły się wygodnie w jednym
wielkim łóżku i zmęczone szaleństwem długiego dnia po prostu usnęły. Aura i
Calanthia wtulały się w Nate’a z obydwu stron, a Anastasia ukryła głowę w
poduszce. Mogłam patrzeć na nich godzinami, ale obiecałam, że zaraz wrócę,
ponieważ członkowie Nox chcieli wznieść toast. Kiedy skierowałam się w stronę
drzwi, zatrzymał mnie cieniutki głos najmłodszej córki, która spojrzała na mnie
przymrużonymi, błękitnymi oczami mojej własnej matki.
– Mama. Babcia powiedziała, że
jest z ciebie dumna. – Po tych słowach potężnie ziewnęła i na nowo przymknęła
oczy, pogrążając się we śnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Calanthe
obiecała, że będzie czasem odwiedzać swoje wnuczęta we snach. Najwyraźniej
zamierzała dotrzymać tego przyrzeczenia. To całkiem zrozumiałe, że padło akurat
na jej najmłodszą wnuczkę. W końcu były do siebie podobne. W duchu modliłam
się, aby szesnastoletnia Calanthia nie zaszła jednak w ciążę z demonem.
Kiedy znalazłam się już na
dworze, wszyscy imprezowicze zgromadzili się w wielkim kręgu, wznosząc swoje
kielichy ku górze. Większa ich część spojrzała na mnie ponaglająco, niektórzy
machali pośpiesznie dłońmi, sugerując mi, że powinnam się pospieszyć. To było
poniekąd miłe, że na mnie poczekali.
Podeszłam do nich, przejmując
od uśmiechniętego i upitego Nathiela szklankę napoju. Oczywiście w samym
centrum naszego koła stał Sorathiel, który pierwszy raz pozwolił sobie na
większą dawkę alkoholu. Oczywiście wciąż był całkiem trzeźwy, ale nieco
przesadnie szczęśliwy, jeżeli chodziło o jego zwyczajową naturę.
Amy i Sorathiel nie mieli
dużych planów na życie. Od zawsze pragnęli żyć w spokoju. Teraz będą mogli
spełnić swoje marzenie i wreszcie zająć się dorastającą Anastasią, która przez
większość czasu cierpiała na deficyt uwagi ze strony ojca. Cóż, ostatecznie
większość z nas miała podobne plany. Najpierw odpocząć, nacieszyć się wolnością
i spokojem, a potem wdrożyć się w nowe życie, które odtąd pozbawione będzie
wieczornych, ciągnących się do późna narad, eskapad podczas których zabijaliśmy
demony, a także stresu związanego z tym, że pewnego dnia możemy przegrać. To
już było daleko za nami.
– Od dłuższego czasu
zastanawiałem się, jakich użyć słów, gdy w końcu wygramy tę długoletnią wojnę –
zaczął swoją przemowę Sorathiel. – Dobrze wiecie, że zawsze działam według
określonego planu – kilkoro z nas zachichotało znacząco – jednak teraz muszę
przyznać, że żadnego nie mam. – W tłumie rozległy się dzikie okrzyki
zaskoczenia. Cóż, w tej sytuacji nawet ja byłam zdziwiona. Nie dość, że jednego
dnia zobaczyłam lekko podpitego Sorathiela, to jeszcze nie ułożył żadnej
przemowy, tylko mówił to, co przyniosła mu na język ślina. Czy to była
zapowiedź jego wyzwolenia? Ostatecznie nie musiał już pełnić stresującej roli
przywódcy, to go trochę odciąży.
– Przeżyliśmy wiele trudnych
chwil. Niejeden z nas otarł się wielokrotnie o śmierć, niejeden z nas zyskał
rany, które pozostaną z nim do końca życia. To nie był łatwy czas, ale
przeżyliśmy, a co najważniejsze: wygraliśmy. Własnymi siłami osiągnęliśmy to,
czego nie mogli osiągnąć ludzie, którzy byli łowcami przed nami. I mówię tu nie
tylko do tych, którzy byli oficjalnymi członkami Nox. Wy wszyscy w jakiś sposób
staliście się poprzez tę wojnę łowcami. Demony – tu spojrzał na zdziwionych
członków rozpadłego departamentu – czarodziejki – tym razem spojrzał z
wdzięcznością na la bonne fee, bez których ta wojna z pewnością nie miałaby
sensu – i zwyczajni ludzie – tu spojrzał po reszcie, która nie miała
bezpośredniego związku z organizacją. – Możecie czuć się pełnoprawnymi
członkami Nox, bo choć te zostaje tymczasowo rozwiązane, wciąż istnieje w nas.
– Spojrzałam po twarzach innych, które rozświetlone były uśmiechami. – Nie
wiemy, czy nasza sielanka będzie trwała wiecznie, bo nigdy nie wiadomo, co
czeka nas w przyszłości. Kto wie, może kiedyś będziemy musieli zmierzyć się z
nowym wrogiem. Póki co mamy jednak okazję wypocząć i oddać się we władanie
spokojnemu życiu. A to wszystko dlatego, że wspólnymi siłami wygraliśmy tę
bitwę. – Sorathiel uniósł wyżej kieliszek, a wszyscy głośno zawiwatowali. –
Dziękuję za waszą wytrwałą współpracę, ponieważ każdy przysłużył się tej
sprawie. Szczególne podziękowania należą się jednak Nathielowi.
Kiedy wszyscy skierowali
spojrzenia na mojego męża, ten zamrugał zdziwiony oczami. Rozbawiona popchnęłam
go tak, żeby znalazł się bliżej środka.
– Nawet przez chwilę w ciebie
nie zwątpiłem – powiedział Sorathiel, przybierając poważny ton głosu, a także
minę. Teraz przynajmniej przez moment był sobą. – Byłeś gotowy poświęcić życie
nie tylko dla mnie, ale także dla dobra ogółu. Jestem ci za to wdzięczny. Nigdy
nie miałem i nie będę miał lepszego przyjaciela. – Nasz szef uśmiechnął się
ciepło do Nathiela, który był zdziwiony jego otwartością. Nigdy nie usłyszał
czegoś takiego z ust zamkniętego w sobie Sorathiela. A jednak teraz miał dowód
na to, że uważał ich przyjaźń za wartościową. W pewnym momencie poczuł się taki
uradowany, że gdy wszyscy wznieśli toast za niego i zwycięstwo nad złymi
siłami, rzucił się na swojego przyjaciela i objął go wesoło ramieniem,
czochrając mu włosy.
– Ale z ciebie lama, Sorath –
powiedział, chichocząc się głośno. – Nigdy nie sądziłem, że usłyszę od ciebie
coś takiego! Jeszcze brakuje łez wzruszenia. Gdzie one są, co? No, dawaj,
płacz! – Kiedy jego przyjaciel próbował się wyrwać z objęć, ja uśmiechałam się
pod nosem, przypominając sobie te dawne, nastoletnie czasy, kiedy Nathiel próbował
zmusić Sorathiela do mówienia i czochrał mu włosy tak długo, aż w końcu się nie
złamał.
Kiedy przyjaciele prowadzili ze
sobą zażartą walkę, na środek przystąpiła Sapphire, która uwielbiała być w
centrum uwagi. Wzniosła z gracją swój kielich do góry i powiedziała:
– Nie zrobiliśmy tego dla was,
tylko dla siebie. Ale fajnie, że nam pomogliście. – Nastąpiła długa cisza.
Sapphire przewróciła oczami: – Dobrze, niech będzie, walczyliśmy na równi.
Także… za zwycięstwo! – Młoda demonica uniosła swój kieliszek do góry tak samo,
jak i reszta. Dean, który stał z boku, przygarnął do siebie niepoprawną
nastolatkę, całując ją w czoło. To najwyraźniej sprawiło jej przyjemność,
ponieważ uśmiechnęła się do niego tak szczerze, jak nie potrafił tego żaden
demon.
Tym razem krok naprzód wykonała
Alexandra.
– Wiem, że świętowanie dla
zmarłych, którzy polegli w tej walce, może być dołujące, bo na pewno gdzieś
obok nas są. – Większość ludzi rozejrzała się z niepokojem wkoło. Jeżeli w grę
wchodziły czarodziejki, większość ufała im słowom, w końcu same miały duży
związek z nadprzyrodzonymi zjawiskami. – To dlatego chciałam wznieść za nich
toast. – Alex uniosła kieliszek w górę. – Mad, wiem, że tu jesteś. Choć wciąż
nie popieramy rozwiązania, jakie wybrałaś, wiedz, że jesteśmy ci wdzięczne za
to, co dla nas zrobiłaś. Przekaż tym, których już z nami nie ma, że również im
dziękujemy. Bez nich nie wygralibyśmy tej wojny. – Zamiast okrzyków wszyscy w
zadumaniu wypili zawartość swojego szkła. Wiatr, który nagle gwałtownie się
wzmógł, otoczył swoją wstęgą ciało Alexandry, której włosy uniosły się do góry.
Ten sam powiew powędrował kolejno do Marthy i Patricii, a na końcu do Arena
trzymającego małą Madelyn w ramionac. W końcowej fazie swojej podróży wzbił się
w powietrze wraz z drobnym listowiem, które poprowadziło je ku niebu. To był
znak, że Madlene wciąż była pośród nas i zamierzała dopełnić prośbę
przyjaciółki. Aren, który wciąż stał tutaj ze swoją córką w ramionach, odkrył,
że wyjątkowo się uspokoiła. Zamachała nawet wesoło rączkami, jakby chciała
objąć coś, czego nikt z nas nie widział. Półdemon uśmiechnął się smutno,
patrząc w niebo.
Kolejne minuty mijały na
wysłuchiwaniu ciągłych toastów, po których trzeba było uzupełniać coraz więcej
kieliszków. Na szczęście nieopodal mnie stała woda, także nie musiałam pić
niezliczonych ilości procentów. Liczył się w końcu symboliczny gest, a nie
zawartość szkła.
Kiedy już większość z nas
wypowiedziała na głos swoje podziękowania, to Nathiel wyskoczył na sam środek
sceny, próbując skupić uwagę na sobie. Uśmiech nie znikał mu z twarzy, a oczy
wyraźnie błyszczały podekscytowaniem.
– Tak już na koniec – zaczął z
rozbawieniem, machając dłońmi, aby uspokoić gwar. – Odkąd skończyłem pięć lat
moim jedynym celem w życiu było zabijać demony, a także znaleźć ojca po to, aby
zabić go tak, jak on to zrobił z moją rodziną. – Wszyscy przysłuchiwaliśmy się
uważnie tej historii, choć dobrze ją znaliśmy. W tej chwili naszemu bohaterowi
należał się jednak bezwzględny szacunek, ponieważ bez niego nikogo z nas by tu dzisiaj
nie było. – Gdy skończyłem siedemnaście lat coś się jednak zmieniło. Poznałem
wtedy bladą dupę albinosa, która w końcu, po wielu trudach i staraniach,
została moją żoną, a także matką trójki moich genialnych dzieci. – Auvrey
spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, który pomimo przewrotu oczami
odwzajemniłam. – Dopiero wtedy zacząłem dostrzegać, że moje życie to nie tylko
bycie łowcą, bo poza zabijaniem demonów było coś jeszcze. Laura, którą
pokochałem, rodzinę, którą znalazłem w Nox, przyjaciela, który był ze mną od
samego początku, aż do teraz i na dodatek ze mną wytrzymywał – do chichotu
Nathiela dołączyły również inne śmiechy – życie, które było cenniejsze niż
wieczne uganianie się za niebezpiecznymi misjami. Może trudno będzie mi się
przyzwyczaić do nowej codzienności, ale to kiedyś musiało się stać. Nasze
zwycięstwo było nieuniknione, bo pomimo tego, że jesteśmy łowcami, wcale nie
jesteśmy gorsi od tych demonów, które całe życie spędziły w Reverentii. Mój
ojciec może i miał rację twierdząc, że demon nigdy nie będzie w pełni
człowiekiem, ale gdyby nie ta minimalna ilość człowieczeństwa, którą w sobie
miałem, a którą wydobyłem z uczuć takich jak miłość czy przyjaźń, nie byłoby
nas dzisiaj tutaj. To dzięki wam to osiągnęliśmy, nie tylko dzięki mnie. Chciałbym
przypisać sobie wszystkie zasługi, ale niestety nie ukryję tego, że wszyscy
jesteśmy zajebiści. – Nathiel wzruszył ramionami, na co inni wybuchli śmiechem.
– Walczyliśmy do końca i wywalczyliśmy to cholerne zwycięstwo. Dzięki temu
możemy teraz poszaleć, nie przejmując się reverentyjskimi pokrakami! – krzyknął
w niebo. Inni zawtórowali mu okrzykiem. – Niech Vail Auvrey grzeje się w
piekle!
Wychodziło na to, że to był
ostatni kieliszek, który mieliśmy wypić. Sama byłam tego niemalże pewna, jednak
moje nogi postąpiły do przodu całkiem znienacka, zaskakując nawet mnie. Nie
wiedziałam, co mogłabym powiedzieć, a jednak moje ciało bardzo tego pragnęło. W
końcu każdy miał swój mniejszy lub większy wkład w świętowanie. Nasi
przyjaciele zdawali się być zaskoczeni tak samo jak ja, oczywiście z wyjątkiem
Nathiela, który uśmiechnął się do mnie zachęcająco z nieskrywaną dumą. Ostatnio
powiedział mi, że zawsze sądził, iż jestem zamrażarką, która tylko od czasu do
czasu roztapia lodowce, aby obdarzyć swoją rodzinę uczuciami, jednak się mylił.
Może nie byłam wylewna, ale pod wpływem różnych sytuacji pokazywałam, co tak
naprawdę czułam. To właśnie byłam prawdziwa ja. Nieśmiało i niepewnie
obchodziłam się z tym, co było we mnie wielkie i niezbadane. Nie musiałam
jednak udowadniać wylewnymi słowami, że kogoś kochałam. To ponoć kryło się w
moich oczach i uśmiechu. Zanim zaczęłam mówić, to właśnie ten uśmiech powołałam
do życia.
Nie byłam wśród obcych ludzi. Wszyscy mnie
tutaj znali, a większość z nich była moimi przyjaciółmi. Walka mocno nas do
siebie zbliżyła. Miałam nadzieję, że kiedy Nox fizycznie przestanie istnieć,
nasza przygoda się nie zakończy. Dla nich wszystkich byłam w stanie raz na jakiś
czas wyjść ze swojej ciemnicy, aby z nimi porozmawiać.
– Cóż – zaczęłam nieco
niepewnie, chrząkając w pięść. Nie spodziewałam się, że będę musiała na szybko
skonstruować jakąś przemowę. – Nigdy nie sądziłam, że wpakuję się w to
demoniczne bagno, a to wszystko przez Nathiela. – Kilkoro z nas zachichotało, a
mój mąż prychnął z oburzeniem, zakładając ręce na piersi. – Może jestem
masochistką, ale wcale tego nie żałuję. Gdybym dalej żyła na uboczu ze swoją
przybraną matką, zapewne moje życie byłoby wciąż takie samo. Skończyłabym
studia, poszła do pracy i żyła tak przez wiele lat, prawdopodobnie bez
przyjaciół, męża i dzieci. To nie byłoby dobre życie. Na pewno nudne i zgodne z
tym, czego kiedyś oczekiwałam, ale nie takie, jakim je teraz widziałam. Cieszę
się, że zaufałam intuicji i… Nathielowi. – Uśmiechnęłam się do niego wrednie,
na co odpowiedział mi tym samym uśmiechem. Teraz poczułam się znowu jak pełna
sarkazmu nastolatka, która wiecznie kłóciła się ze swoim przyjacielem, nawet
nie myśląc o tym, że mogłaby odwzajemnić jego uczucia. – To było ciężkie życie,
ale to właśnie dzięki niemu odkryłam, że istnieją na tym świecie bezinteresowni
ludzie i demony, którzy staną się moją nową rodziną. I pomyśleć, że wszystko
zaczęło się w cieniu nocy.
Dokładnie pamiętałam mój
wieczorny spacer z Amy, kiedy z uwagą przyglądałyśmy się mojemu dziwnemu
cieniowi. To ona przyuważyła, że jest jakby bledszy. Wtedy jeszcze nie
wiedziałam, że to kwestia bycia półdemonem. Wtedy nawet jeszcze nie wiedziałam,
że miałam inną matkę, która w nastoletnim wieku mnie urodziła i porzuciła, i że
moim ojcem był demon, który zarządzał Departamentem Kontroli Demonów. Dokładnie
tego samego dnia poznałam Nathiela. Może właśnie ten „cień nocy” był zapowiedzią
mojej przygody?
– Czasami odnoszę wrażenie, że
ktoś napisał tę wymyślną historię naszego życia po to, aby się nad nami
poznęcać. – Znów wywołałam wśród zgromadzonych falę śmiechu, choć widziałam, że
niektórzy kiwali z uznaniem głową. – Jednak to znęcanie się do czegoś
doprowadziło, choćby to powstania dwójki moich dzieci, nazywanych potocznie ¾
demona. – Posłałam Nathielowi znaczące spojrzenie, na co ten zareagował
wyszczerzem. – Może przez długi czas żyliśmy w cieniu strachu, niepewni tego,
co się jutro wydarzy, ale ostatecznie stoimy tutaj żywi i szczęśliwi. I choć
niewielu ludzi wie, co osiągnęliśmy i jak wiele musieliśmy poświęcić, aby tego
dokonać, my wiemy, że bez nas ten świat by nie istniał. Powinniśmy być z siebie
dumni. Każdy z nas z osobna. – Uniosłam kieliszek do góry, podobnie jak reszta
zgromadzenia. – Za wygraną i za nasze przyszłe życie.
– A gdzie powiedzenie, że
wszystkich nas kochasz, a najbardziej swojego cudownego, przystojnego i
niesamowitego męża? – zaśmiał się Nathiel.
Przewróciłam oczami.
Ostatecznie wypiłam jednak na tyle dużo cydru, abym przynajmniej zdobyła się na
publiczne okazanie uczuć. Podeszłam do czarnowłosego łowcy demonów, oparłam
dłonie na jego piersi i stając na palcach, złożyłam na jego ustach taki
pocałunek, na jaki długo zasługiwał. Nawet kiedy dookoła rozległy się głośne
okrzyki radości, które nam kibicowały, nie poczułam choćby grama zażenowania.
Być może kiedyś spłonęłabym rumieńcem ze względu na uwagę, jaką zostałam
obdarowana, a potem zaszyła się gdzieś w ciemnym kącie zła na siebie, że w
ogóle miałam czelność okazać publicznie uczucia, jednak teraz było mi wszystko
obojętne. W końcu byłam wśród tych, którym mogłam zaufać, nieważne czy to były
demony z byłego departamentu, czy praktycznie obcy dla mnie współpracownicy
detektywa Claya. Na tym polu bitwy byliśmy jednością.
– Kocham cię – powiedziałam do
Auvreya, na chwilę się od niego oddalając. Na ten moment świat wkoło nas nie
istniał. Widziałam tylko szmaragdowe oczy demona, który dla mnie był lepszym
człowiekiem niż jeden mieszkaniec naszej planety.
Zaskoczony takim obrotem
sytuacji Nathiel złożył pocałunek na moim czole, a następnie obdarzył mnie
uroczym uśmiechem, którym obdarzał tylko mnie.
– A ja kocham ciebie. Do końca
tego świata i jeszcze dłużej. – Puścił mi uwodzicielskie oczko, na co ja
zareagowałam śmiechem.
Wszyscy wznieśliśmy ostatni
toast, wypijając resztki napojów wypełnionych zwycięstwem.
Właśnie coś się kończyło i coś
zaczynało. To był ten moment, kiedy radość wywołana zwycięstwem splatała się ze
smutkiem, który został wywołany myślą, że to już koniec naszych szalonych
przygód. Niczego jednak nie żałowałam. Nikt z nas nie żałował. I tak miało już
pozostać.
Kiedy stałam w środku okręgu
obejmowana przez Nathiela i otoczona zewsząd naszymi sojusznikami, spojrzałam
na mój wyrazisty cień, który padał teraz na ziemię będąc owitym blaskiem
wiszących na drzewach lampek. Może i byłam teraz w większej mierze człowiekiem,
ale to wciąż byłam ja. Teraz tylko odrobinę mniej chłodna i bardziej wylewna uczuciowo.
Wychodziło na to, że wszystko
zaczęło się w cieniu nocy i właśnie na nim się kończyło. Co będzie dalej? Tego
nie wiedzieliśmy. Na razie chcieliśmy się cieszyć wolnością siłą wyrwaną z rąk
Vaila Auvreya.
Hej :)
OdpowiedzUsuńAura krzycząca "tata!" musiała podziałać na Nathiela i go zbudzić, inaczej być nie mogło.
Cieszę się, że wszystko zaczęło się po wojnie układać. To oczywiste, że nie od razu będzie każdemu łatwo, ale bez Vaila czającego się gdzieś tam w świecie demonów będzie spokojniej.
Cieszę się, że tak to rozegrałaś, a Laura nie ma już żadnych oporów, by mówić, że kocha. To była wspaniała przygoda.
Pozdrawiam