niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 2 - "Jak ogień i woda"

Witajcie! Nie przywitałam się przy pierwszym rozdziale, a więc zrobię to teraz C: jest mi niezmiernie miło, że poznałam tak wiele fajnych osób i znalazłam tak wiele fajnych opowiadań! Cieszę się też, że niektórym spodobały się moje wypociny <3. Dzisiejszy rozdział nie jest jakiś... ambitny, ale mogę zdradzić, że jeszcze 2 rozdziały i ostatecznie powitamy w naszych progach szaleńczego Nathiela, który będzie utrudniał życie głównej bohaterce. Zapraszam do czytania i pozdrawiaaaam!

POPRAWIONY [09.04.17]
Tytuł ze "Wspomnień" został zmieniony na "Jak ogień i woda". W końcu się rozkręciłam z tymi poprawkami i postacie są wyraźniej nakreślone!
***
– Nathielu Auvrey...
Czarnowłosy chłopak siedział na podłodze z założonymi na piersi rękoma i skrzyżowanymi nogami. Usta miał wydęte, brwi ściągnięte, oczy groźnie zmrużone. Wyglądał jak skarcone, obrażone dziecko, które właśnie wyjadło wszystkie ciastka ze słoja stojącego w kuchni i stwierdziło, że nie zasłużyło na karę.
Kiedy usłyszał swoje imię, spojrzał w bok z nachmurzona miną i zmarszczył czoło.
Zaczęło się. Nathiel to, Nathiel tamto. Zrobił tak, a nie zrobił inaczej. O nic nigdy nie pytał, tylko działał na własną rękę. Jeszcze trochę i stąd wyleci, bo przecież ktoś tak niezorganizowany i nieusłuchany nie może zasilać szeregów poważnej organizacji. Bla bla bla. Słyszał tę gadkę już po raz piąty w tym tygodniu. Dziwił się, że Hugh nie znudziło się to wieczne zwracanie mu uwagi. Powinien się w końcu pogodzić z tym, że go nie zmieni.
– Tak, tak – westchnął młodzieniec, przewracając czarująco oczyma. – Nie powinienem gonić tego idioty na własną rękę – kontynuował z wyraźnie słyszalną ironią w głosie – przecież to takie niebezpieczne! – dodał udawanym, dramatycznym głosem, jakby odgrywał tragiczne przedstawienie na deskach teatru, gdzie był jedynym aktorem.
W tym samym momencie dostał gazetą po głowie. Ludzie zgromadzeni wokół niego cudem stłumili śmiechy. Wsłuchiwanie się w kłótnie tej dwójki było już codziennością. Rzucanie gazetami i innymi mało niebezpiecznymi przedmiotami, również.
Nathiel był nastolatkiem, którego trudno było opanować. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wina okresu buntu, w który właśnie wszedł, ale wtedy wszyscy członkowie Nox zgodnie potrząsnęliby głowami i uśmiechnęliby się z pobłażaniem na boku. Ten niepoprawny chłopak był taki odkąd się tu zjawił. Nikogo nie słuchał, robił co chciał i nie zważał na konsekwencje swoich nieprzemyślanych działań. Kiedy się wściekał, trudno było go opanować, podobnie jak wtedy, kiedy się śmiał. Był pełen zapału i energii, ale zdecydowanie zbyt rozgorączkowany i pewien siebie.
– Nie traktuj naszej roboty jak błahostki! – wykrzyknął Hugh. Zanim gniew przejął nad nim kontrolę, wziął głęboki oddech. Złość szybko zastąpiła nutka ledwo widzialnego na jego twarzy zmartwienia. Usiadł z cichym klapnięciem na fotelu. Sprawiał wrażenie przeciążonego pracą człowieka, który miał już dosyć użerania się z rozwydrzonymi nastolatkami. W końcu ile razy mógł powtarzać tę samą rozmowę? Czuł się tym zmęczony. Jeżeli ktoś wychowywał dojrzewającego chłopaka sprawiającego same problemy i spotkałby na swojej drodze Nathiela – zrozumiałby, że tak naprawdę miał niezwykłe szczęście. Każdy inny nastolatek to przy młodym Auvreyu żywy środek uspokajający. 
– Nigdy nie wiadomo, gdzie trafisz biegnąc za kimś takim, a wcale nie jesteś gotowy na walkę z... – Zanim Hugh dokończył wypowiedź, siedemnastolatek wybuchnął głośnym, złośliwym śmiechem. Na czoło mężczyzny wstąpiła delikatna zmarszczka. Doskonale wiedział, że Nathiel próbuje go sprowokować do kłótni. Nawet, jeśli zazwyczaj nie miał racji – i tak uparcie bronił swojego zdania.
– Jestem tutaj najbardziej obytą z tymi ścierwami osobą. Jestem najlepszy w swoim fachu! I ty śmiesz mi wmawiać, że nie poradziłbym sobie? Bo jakiś debil zaprowadziłby mnie do nory ze swoimi przeklętymi koleżkami? – spytał krzywiąc się. – Proszę cię, Hugh – prychnął.
Nathiel podniósł się z podłogi. Zaczął krążyć po pomieszczeniu, rozciągając się i przeciągając niczym leniwy kot, pragnący wyeksponować całą swoją grację w kilku zgrabnych gestach. Właśnie tą postawą chciał udowodnić, że nie bierze na poważnie tego, co przełożony do niego mówi.
Hugh przymknął zniecierpliwiony oczy.
– Może i wiesz o nich najwięcej z nas wszystkich, ale to nie czyni z ciebie, Nathielu, kogoś niesamowitego – powiedział spokojnie, splatając ze sobą dłonie. Obserwował uważnie każdy ruch Nathiela, zupełnie jakby oczekiwał, że niespodziewanie go zaatakuje. – Jesteś niepełnoletnim, nieodpowiedzialnym i niezrównoważonym dzieciakiem, którego w każdej chwili mogę stąd wyrzucić. Zaczniesz się w końcu słuchać?
– Powtarzasz mi to przez dwanaście lat i jakoś jeszcze stąd nie wyleciałem – mówiąc to, chłopak spojrzał przez ramię na swojego przełożonego i posłał mu szyderczy uśmieszek. Jego szmaragdowe oczy błysnęły złośliwością. – Beze mnie bylibyście nikim – podsumował, wzruszając obojętnie ramionami.
Połowa zebranych spojrzała na siebie pobłażliwie. To, co mówił Nathiel nigdy nie było brane na poważnie. Często zachowywał się jak rozpieszczony bachor, który myślał, że wszystko było mu wolno. Chodził własnymi ścieżkami i nie miał zamiaru się nikogo słuchać. Ot, cały Nathiel. Arogancki, pyskaty, zdziecinniały i wkurzający, a mimo tego – oczko w głowie całego stowarzyszenia.
Hugh ciężko westchnął. Życie zdecydowanie byłoby łatwiejsze, gdyby pewnego dnia ten młody, nieusłuchany człowiek, nie pojawiłby się w ich progach...
– A tak w ogóle, to gdzie Sorath? – spytał podejrzliwie Nathiel. Oparł łokcie na fotelu, gdzie siedział szef organizacji i pochylił się ku niemu z zainteresowaniem.
Domyślał się, że jego przyjaciel znowu został wysłany na jakąś ważną misję szpiegowską, do której on nigdy jeszcze nie został dopuszczony. I pomyśleć, że byli w tym samym wieku. Przecież Nathiel przewyższał go zdolnościami bitewnymi! O wiele lepiej radził sobie w bezpośrednich starciach i miał większą siłę. Sorathiel był wątłym chucherkiem o powolnych ruchach. Jeżeli ktoś by go złapał na przeszpiegach, byłoby po nim! Co takiego w sobie miał, że to właśnie mu powierzano większość poważnych zadań? Nigdy nie rozumiał strategii działania Nox.
 Wewnętrznie podsycony gniew Nathiela miał chęć wydostać się na zewnątrz. To, że nikt nie odpowiedział mu na pytanie, dodatkowo go zirytowało. Czasem czuł się tutaj jak zwykły dzieciak, którego wszyscy ignorują. Kiedy musiał potrafił być poważny!
Już otwierał usta, żeby wyrzucić z siebie potok gniewnych słów, kiedy do organizacji wszedł spokojny i zrównoważony jak zawsze Sorathiel.
– Sorath! – wykrzyknął uradowany buntownik. Jego usta rozszerzyły się w zadowolonym uśmiechu. Kiedy był radosny, cieszyła się cała jego twarz, razem z oczami, nosem i policzkami. Wyglądał wtedy jak dziecko, którym przecież jeszcze całkiem niedawno był. Właśnie takim zapamiętali go wszyscy w organizacji. Może dlatego nikt nigdy nie traktował go poważnie? Wiek i wzrost nie świadczył o tym, że dorósł. W przypadku Nathiela dorosłość mogła nigdy nie nadejść.
Sorathiel ułożył  ściągnięte przed chwilą buty w równym rządku, przy okazji poprawiając rzucone niedbale pod ścianę trampki swojego rówieśnika. Przyzwyczaił się już do tego, że wszystko, co niszczył jego przyjaciel, on musiał naprawiać.
Kiedy już spełnił swój pedantyczny obowiązek, przeniósł się do pokoju obrad, gdzie znajdowała się niewielka część całej organizacji. Przyjrzał się uważnie każdemu z nich, dzieląc się witającym, bladym uśmiechem, a potem wymijając Nathiela, podszedł do ogniwa spajającego całe towarzystwo.
Auvrey zmarszczył czoło. Dlaczego go zignorował? Przecież jako jedyny wyraził zachwyt z powodu jego bezpiecznego powrotu! Czyżby domyślił się, że nie było to bezinteresowne? Przecież nie potrafił czytać w myślach! Skąd mógł wiedzieć, że był już znudzony reprymendami ich przełożonego i miał ochotę stąd wyjść, żeby poznęcać się nad kilkoma nieznośnymi duszyczkami, ukrywającymi się w cieniu nocy? Czy aż tak dobrze go znał? A może znów zrobił coś, co nie spodobało się Sorathielowi? Chyba wyłączył żelazko, gdy wychodził z domu. Ewentualnie mogło chodzić o te jego bokserki, którymi zapchał dziurę w ścianie – zrobił ją przypadkowo, kiedy urządzali imprezę. Chciał udowodnić kumplom, że ma tak mocną głowę (nie tylko do picia), że przebije nawet najtwardszą powierzchnię płaską. Pomimo ogromnego guza – było warto.
Choć ta dwójka różniła się między sobą jak ogień i woda, od dziecka byli przyjaciółmi. Dla niektórych było to w najwyższym stopniu nie do pojęcia. Nikt nie mógł zrozumieć tego, jak w ogóle się dogadują. Sorathiel był osobą poważną, odpowiedzialną, rozważną i niezbyt kłótliwą. Emanował od niego zarówno spokój, jak i chłód. Nie sprawiał wrażenia osoby, która ukończyła siedemnaście lat. Jego dusza należała do starego, doświadczonego człowieka, to jego ciało wciąż przypominało ludziom o tym, że jest jeszcze nastolatkiem.
Sorathiel był wysokim i szczupłym młodzieńcem. W przeciwieństwie do Nathiela nigdy się nie garbił. Trójkątny podbródek zawsze był wysoko uniesiony do góry, przez co często uważano go za wyniosłego, nigdy jednak nie wykazał się władczością, którą z nim kojarzono. Jego blady odcień skóry był podkreślony przez kontrastujące z nim piwne oczy. Miał delikatne rysy twarzy przywodzące na myśl małego chłopca i krótko ostrzyżone włosy w kolorze słomy. Z pewnością przyciągał spojrzenia młodych dziewcząt, ale żadna nie była na tyle odważna, żeby do niego podejść. Sorathiel już w dzieciństwie zyskał miano niedostępnego, to dlatego nikt nie próbował się z nim zaprzyjaźnić – ludzie po prostu się go bali.
– Panie Hugh – odezwał się.
– Jak zwykle olany – burknął na boku Nathiel. Przewrócił oczami i rzucił się na fotel, rozkładając się w nim jak władca świata, którego samo spojrzenie nakazywało go czcić.
– Znalazłem ich największe siedlisko w mieście – kontynuował Sorathiel. Zmarszczył czoło i zacisnął pięści. Potraktował tę kwestię bardzo poważnie. Już od dłuższego czasu nie mogli trafić na żaden ślad wrogów, przez co siedzieli bezczynnie w pokoju obrad. Każdy palił się do misji.
Wszyscy z równoczesnym zainteresowaniem i zdumieniem przyglądali się młodemu szpiegowi. Każdy czekał na konkrety. Hugh skinął głową w jego stronę, zachęcając go do opowiedzenia o całej przebytej misji. Sorathiel zdołał tylko otworzyć usta. Zanim wymówił jakiekolwiek słowo, Nathiel zerwał się do góry i wskazał na niego palcem. Kąciki jego ust rozszerzyły się w diabelskim uśmieszku. Zbyt długo czekał na ten moment.
– Mów, gdzie te ścierwa! Idę po nie!
***
Nóż. Niby wyglądał groźnie, a jednak w rękach nieszkodliwej osoby był tylko zwyczajnym przedmiotem codziennego użytku. Oczywiście można było z jego pomocą wyrządzić sobie krzywdę, ale przy odrobinie ostrożności – niewielką.
Obracałam nim pomiędzy palcami uważając, żeby nie zostawić na skórze krwawych rys. Wciąż zastanawiałam się, dlaczego nie wyrzuciłam go do kontenera na śmieci. Miałam dziwne wrażenie, że to ostrze mnie do siebie przyciąga. To głupie. Przecież to zwykły nóż. Nie mógł mi rozkazywać, nie mogłam również czuć emanującej z niego energii ani ciepła. Musiałam być tak zaaferowana wcześniejszym spotkaniem, że zaczęłam sobie wmawiać dziwne rzeczy. W końcu nie na co dzień w swoim rutynowym życiu napotykałam młodocianych kryminalistów ganiających z nożami za przerażonymi nastolatkami. Nie, nie mogę rozpamiętywać tego okropnego wieczora. Pozbędę się tego przeklętego ostrza, kiedy już dogłębnie je zbadam.
Nóż nie wyglądał jak zwykłe, kuchenne narzędzie. Ten, ze swoim śmiesznym, czarnym frędzelkiem na końcu i niesamowicie szczegółowymi zdobieniami na rączce, przypominającymi jakieś śmieszne runy, przypominał mi samurajski miecz w minimalistycznej wersji. Światło księżyca, które wpadało przez okno do mojego pokoju, oświetlało zimną stal, dzięki czemu mogłam dostrzec wiele małych, jak i dużych rys. Świadczyły one o tym, że nóż był stosowany naprawdę często. Ciekawe do czego służył temu chłopakowi? Starałam się wierzyć w to, że nie zabijał nim ludzi. Nie wyglądał na osobę, która dbałaby o wygląd broni. Sama rączka była lekko klejąca i brudna, za to nie dostrzegałam tu śladów ludzkiej krwi. Może ten oszołom podwinął go matce z szafki, bo nie miał żadnego innego pod ręką?
Z zaciekawieniem przejechałam palcem po ostrzu noża. Chciałam sprawdzić jak bardzo jest naostrzony – gdyby okazał się tępy, przestałabym tak uparcie sądzić, że chłopak próbował kogokolwiek zabić. Może po prostu chciał nastraszyć swojego kumpla? Istniała możliwość, że był pod wpływem alkoholu.
Z mojego kciuka trysnęła krew. Zdziwiłam się, w końcu nie przejechałam palcem po ostrzu tak mocno, żeby wywołać krwotok. Zdążyłam wywnioskować więc jeszcze jedną rzecz – nóż był cholernie ostry, jakby został stworzony do zabijania.
Odganiając od siebie głupie myśli, podniosłam się z łóżka. Z szafki nocnej wzięłam całą paczkę chusteczek. Wszystkie białe skrawki papieru przyłożyłam do krwawiącej dłoni, a potem wyszłam z pokoju.
Interesujące było to, że taki mały twór, przy chwili nieuwagi, wyrządził mi krzywdę. To dobrze, że znalazł się akurat w moich dłoniach. Gdy zatamuję krwotok, zawinę go w jakąś szmatkę i odłożę w czeluści mojej szuflady, by nikt go więcej nie dostał. Chociaż równie dobrze już dzisiaj mogłabym go wyrzucić na śmietnik...
Przechodząc obok kuchni, gdzie siedziała moja mama, mimowolnie spojrzałam na stół. Oczywiście stała tam wielka, niedopita filiżanka kawy. Ciekawa byłam, ile tym razem wypiła tego mętnego płynu. Zapewne znowu miała jakiś wielki projekt do zrealizowania, od którego będzie zależeć jej życie.
– Laura? – usłyszałam, gdy już znalazłam się w łazience.
– Słucham? – spytałam spokojnie. Nie chciałam dać po sobie poznać, że coś się dzieje. Od malutkiego krwotoku zewnętrznego jeszcze nikt nie umarł, przynajmniej nie w naszych czasach.
– Jest druga w nocy, jutro idziesz do szkoły. Co ty jeszcze robisz na dole i to na dodatek nie w piżamie? – zapytała zmęczonym głosem. W sumie gdyby mnie o to nie spytała, uznałabym, że wydarzył się cud.
Z nikłym uśmieszkiem na ustach podjęłam jej grę. W międzyczasie przemywałam kciuk wodą utlenioną.
– Mamo, jest druga w nocy, jutro idziesz do pracy. Co ty jeszcze robisz w kuchni i to na dodatek nie w piżamie? – spytałam, naśladując jej matczyny ton głosu. Mogłam się założyć, że w tej chwili na jej twarzy pojawił się lekki, zmęczony uśmiech.
– Lauro, doskonale wiesz, że pracuję. Nawet teraz – westchnęła.
– Wiem – odpowiedziałam – i chyba powinnaś przystopować, bo wykończysz się jak ojciec – prychnęłam.
– Laura – usłyszałam w odpowiedzi karcący i równocześnie załamany głos.
Mama bardzo nie lubiła, gdy wspominało się o ojcu. Ponoć go kochała, czego ja niestety nie mogłam powiedzieć. Mieszkał z nami, to fakt, ale dla mnie od zawsze był obcym mężczyzną snującym się  po domu jak duch. Biznesmen zajęty własną pracą. Chwilami nawet wątpiłam w to, że wie jak mam na imię. To się zmieniło, kiedy po pierwszy raz od dłuższego czasu usłyszałam jego groźny i szorstki głos, wypowiadający właśnie je. I nie, nie była to żadna radosna scena w stylu: „Laura, wybacz mi, że całe życie miałem cię gdzieś i wolałem pracować, niż zajmować się rodziną!” – to był głos mówiący: „Laura! Zniszczyłaś moje dokumenty! Ty głupi bachorze, pracowałem nad tym całą noc!” – i ten charakterystyczny plask, podczas którego zatoczyłam się pod ścianę ze łzami w oczach. Tamtej nocy mama długo musiała mnie tulić i uspokajać. Właśnie dlatego ją kochałam – w przeciwieństwie do ojca nigdy mnie nie zostawiła. Nawet teraz, choć czułam, że powoli się ode mnie oddalała przez swoją nową pracę, wiedziałam, że mogę na nią liczyć.
Każdego dnia bałam się, że ją stracę. Ojciec umarł i to nie z byle jakiego powodu. Stres w pracy, przemęczenie i nieleczone przeziębienia zrobiły swoje. Wkrótce poważnie zachorował. Ciekawe było to, że siedząc w jednym i tym samym szpitalnym pokoju, w ostatnich chwilach jego życia nie usłyszałam zupełnie nic, co miało być skierowane do mnie. Mówił tylko do mamy. Jakieś bzdurne formalności.  „Dokończ moją pracę, to cenny projekt. Pieniędzy starczy ci (nie wam) na kilka lat... bla bla bla”. Żadnego słowa pożegnania, ani nawet spojrzenia w moją stronę. Taki właśnie był żywot niewidzialnej córki. Nie żałowałam tego. Nie zdążyłam poznać, jakie to uczucie posiadać ojca – mój własny nigdy nie był obecny w moim życiu, jednak wiedziałam, co to za uczucie mieć matkę i za nic nie chciałam jej stracić.
Założyłam opatrunek na palec i wyszłam z łazienki. Moja mama umilkła, zorientowałam się więc, że musiała zapaść w krótki sen. Skierowałam się w stronę kuchni – ku mojemu całkowitemu niezdziwieniu, mama zasnęła z głową na stole, wśród stosu papierów, z włączonym laptopem, który teraz od wciskania ręką tej jednej litery, stworzył kilkustronicowy ciąg o treści „z”. Zupełnie jakby mama podświadomie chciała zaalarmować, że zbliża się do kresu wytrzymałości.
 Zdejmując delikatnie jej dłoń z klawiatury, odłożyłam ją na bok. W kuchni na granatowo obitym krześle leżał kraciasty koc. Wzięłam go i okryłam nim matkę, całując ją w policzek na dobranoc. Niech śpi. Przynajmniej ten krótki moment.
Usunęłam z pliku ciąg nieprzyjemnie wyglądających liter, zapisałam projekt i zamknęłam laptopa. Uznałam, że nadszedł również czas na mój sen, w końcu jutro czekała mnie szkoła. 

12 komentarzy:

  1. Końcówka mi się najbardziej spodobała. Laura tak kocha swoją matkę z resztą z wzajemnością. Coś cudownego <3
    Pozdrawiam,
    Elfik Elen
    PS. Zapraszam do siebie.
    http://kingdomofspells.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe o co to za dokumenty :D z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :P Laura posiada jakąś ukrytą moc?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz, że ci powiem XD? mwahah. Nie ma tak dobrze!

      Usuń
  3. Końcówka wymiata! Wzruszyłam się, poważnie :)
    Hahaha, Nathiel, uwielbiam Cię! <3
    Świetne opisy :)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne jak zwykle, co tu dużo mówić :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialne ;D Świetnie pisze ;>

    Zapraszam http://swiat-artystki.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj biedna Laura! Jej ojciec.. nawet na łożu śmierci nie przejął się córką! Ehh, pracoholizm to nierzadko choroba XXI wieku niestety :/ ale tak mi się smutno zrobiło.. przynajmniej ma bardzo dobry kontakt z matką. Ostatnia scenka była taka słodka że ojej *w*
    A tak poza tym no hahah co za ciota mała. Kto normalny przesuwa palcem po ostrzu? ;p NORMALNY!
    Ahh a Nathiel jest taki narwany, , że aż uroczy z tą swoją ironią! Hahah jego ostatnie zdanie mnie rozwaliło na łopatki. Kwiczałam ze śmiechu i ocierałam łzy radości, bo mnie na zakwik prawie wzięłaś :D
    Uhh. Jeszcze wybacz mi że tak późno :c nie obiecuję kiedy dodam kolejny komentarz, ale historia jest naprawdę godna uwagi, bo kroi się tu niezłe opowiadanie! :3 postaram się dokończyć jeszcze w tym tygodniu.. ale cóż nauka chce się mnie pozbyć z tego świata :''c
    Pozdrawiam! :3

    OdpowiedzUsuń
  8. Płynnie, czystko i przyjemnie - tyle mam tylko do napisania :)
    Jutro postaram nadrobić resztę bo teraz starszy brat mnie wygania - PROSZĘ O NOWY LAPTOP XD
    Fajnie się czytało i nie mogę doczekać się reszty :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nathiel w kostiumie samuraja - boskie ;P Nóż z tego materiału, z którego robią miecze samurajskie kosztuje chyba 5 albo 10 tys ;P Ale szefowie kuchni takie mają, dlatego mogą tak szybko kroić haha, taka dygresja xD Ale nie dziwię się Laurze, że się skaleczyła, normalni ludzie nie są przyzwyczajeni do tak ostrych narzędzi ;P
    Nathiel to rzeczywiście dość rozwydrzony bachor, nie przepadam za tą postacią, wolę już jego przyjaciela, opanowanego i znającego się na rzeczy ;) Nathiel jest po prostu zbyt zarozumiały jak na moje oko ;D
    Przykro mi z powodu ojca Laury, dlatego pewnie Laura uważa, że wszyscy faceci to świnie. Dużo się nie myli ;P
    pozdrawiam i idę dalej ;)
    Court.

    OdpowiedzUsuń
  10. No kuzwa chciałam tylko zerknac na Twojego bloga i zribic sobie wreszcie cis dzisiaj do żarcia, ale... tu wciaga!!! Wciąga wciąga wciaga!!! *cieszy* no i tak wgl jak teraz mysle to nie wiem czy nie pohebalam czegoś, czy Laura stad jest ta sama blondynka z gpk... zaraz, tam bylo ze oczycw koloru trawy, szmaragdowe mial jej (zejebisty) ojciec demon! I przecie blizniak, a przeciez nathiel... looo, cos pojebalam , ale spokojnie, daj mi czas, nie pidpowiadaj, sama ogarne! Jest sporo tekstu, wiec wszystko przede mną!! Wgl nath taki troche naruto mi się skoharzyl i ten, ten Sorath! <3 w moim typie :D

    OdpowiedzUsuń