POPRAWIONY [09.04.17]
Tytuł ze "Wspomnień" został zmieniony na "Jak ogień i woda". W końcu się rozkręciłam z tymi poprawkami i postacie są wyraźniej nakreślone!
***
– Nathielu Auvrey...
Czarnowłosy chłopak siedział na
podłodze z założonymi na piersi rękoma i skrzyżowanymi nogami. Usta miał
wydęte, brwi ściągnięte, oczy groźnie zmrużone. Wyglądał jak skarcone, obrażone
dziecko, które właśnie wyjadło wszystkie ciastka ze słoja stojącego w kuchni i stwierdziło,
że nie zasłużyło na karę.
Kiedy usłyszał swoje imię,
spojrzał w bok z nachmurzona miną i zmarszczył czoło.
Zaczęło się. Nathiel to,
Nathiel tamto. Zrobił tak, a nie zrobił inaczej. O nic nigdy nie pytał, tylko
działał na własną rękę. Jeszcze trochę i stąd wyleci, bo przecież ktoś tak
niezorganizowany i nieusłuchany nie może zasilać szeregów poważnej organizacji.
Bla bla bla. Słyszał tę gadkę już po raz piąty w tym tygodniu. Dziwił się, że
Hugh nie znudziło się to wieczne zwracanie mu uwagi. Powinien się w końcu pogodzić
z tym, że go nie zmieni.
– Tak, tak – westchnął
młodzieniec, przewracając czarująco oczyma. – Nie powinienem gonić tego idioty
na własną rękę – kontynuował z wyraźnie słyszalną ironią w głosie – przecież to
takie niebezpieczne! – dodał udawanym, dramatycznym głosem, jakby odgrywał
tragiczne przedstawienie na deskach teatru, gdzie był jedynym aktorem.
W tym samym momencie dostał
gazetą po głowie. Ludzie zgromadzeni wokół niego cudem stłumili śmiechy. Wsłuchiwanie
się w kłótnie tej dwójki było już codziennością. Rzucanie gazetami i innymi mało
niebezpiecznymi przedmiotami, również.
Nathiel był nastolatkiem,
którego trudno było opanować. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wina okresu buntu,
w który właśnie wszedł, ale wtedy wszyscy członkowie Nox zgodnie potrząsnęliby
głowami i uśmiechnęliby się z pobłażaniem na boku. Ten niepoprawny chłopak był
taki odkąd się tu zjawił. Nikogo nie słuchał, robił co chciał i nie zważał na
konsekwencje swoich nieprzemyślanych działań. Kiedy się wściekał, trudno było
go opanować, podobnie jak wtedy, kiedy się śmiał. Był pełen zapału i energii,
ale zdecydowanie zbyt rozgorączkowany i pewien siebie.
– Nie traktuj naszej roboty jak
błahostki! – wykrzyknął Hugh. Zanim gniew przejął nad nim kontrolę, wziął
głęboki oddech. Złość szybko zastąpiła nutka ledwo widzialnego na jego twarzy
zmartwienia. Usiadł z cichym klapnięciem na fotelu. Sprawiał wrażenie
przeciążonego pracą człowieka, który miał już dosyć użerania się z
rozwydrzonymi nastolatkami. W końcu ile razy mógł powtarzać tę samą rozmowę? Czuł
się tym zmęczony. Jeżeli ktoś wychowywał dojrzewającego chłopaka sprawiającego
same problemy i spotkałby na swojej drodze Nathiela – zrozumiałby, że tak
naprawdę miał niezwykłe szczęście. Każdy inny nastolatek to przy młodym Auvreyu
żywy środek uspokajający.
– Nigdy nie wiadomo, gdzie
trafisz biegnąc za kimś takim, a wcale nie jesteś gotowy na walkę z... – Zanim
Hugh dokończył wypowiedź, siedemnastolatek wybuchnął głośnym, złośliwym
śmiechem. Na czoło mężczyzny wstąpiła delikatna zmarszczka. Doskonale wiedział,
że Nathiel próbuje go sprowokować do kłótni. Nawet, jeśli zazwyczaj nie miał
racji – i tak uparcie bronił swojego zdania.
– Jestem tutaj najbardziej
obytą z tymi ścierwami osobą. Jestem najlepszy w swoim fachu! I ty śmiesz mi
wmawiać, że nie poradziłbym sobie? Bo jakiś debil zaprowadziłby mnie do nory ze
swoimi przeklętymi koleżkami? – spytał krzywiąc się. – Proszę cię, Hugh –
prychnął.
Nathiel podniósł się z podłogi.
Zaczął krążyć po pomieszczeniu, rozciągając się i przeciągając niczym leniwy
kot, pragnący wyeksponować całą swoją grację w kilku zgrabnych gestach. Właśnie
tą postawą chciał udowodnić, że nie bierze na poważnie tego, co przełożony do
niego mówi.
Hugh przymknął zniecierpliwiony
oczy.
– Może i wiesz o nich najwięcej
z nas wszystkich, ale to nie czyni z ciebie, Nathielu, kogoś niesamowitego – powiedział
spokojnie, splatając ze sobą dłonie. Obserwował uważnie każdy ruch Nathiela,
zupełnie jakby oczekiwał, że niespodziewanie go zaatakuje. – Jesteś
niepełnoletnim, nieodpowiedzialnym i niezrównoważonym dzieciakiem, którego w
każdej chwili mogę stąd wyrzucić. Zaczniesz się w końcu słuchać?
– Powtarzasz mi to przez dwanaście
lat i jakoś jeszcze stąd nie wyleciałem – mówiąc to, chłopak spojrzał przez
ramię na swojego przełożonego i posłał mu szyderczy uśmieszek. Jego szmaragdowe
oczy błysnęły złośliwością. – Beze mnie bylibyście nikim – podsumował,
wzruszając obojętnie ramionami.
Połowa zebranych spojrzała na
siebie pobłażliwie. To, co mówił Nathiel nigdy nie było brane na poważnie.
Często zachowywał się jak rozpieszczony bachor, który myślał, że wszystko było
mu wolno. Chodził własnymi ścieżkami i nie miał zamiaru się nikogo słuchać. Ot,
cały Nathiel. Arogancki, pyskaty, zdziecinniały i wkurzający, a mimo tego –
oczko w głowie całego stowarzyszenia.
Hugh ciężko westchnął. Życie
zdecydowanie byłoby łatwiejsze, gdyby pewnego dnia ten młody, nieusłuchany
człowiek, nie pojawiłby się w ich progach...
– A tak w ogóle, to gdzie
Sorath? – spytał podejrzliwie Nathiel. Oparł łokcie na fotelu, gdzie siedział
szef organizacji i pochylił się ku niemu z zainteresowaniem.
Domyślał się, że jego
przyjaciel znowu został wysłany na jakąś ważną misję szpiegowską, do której on
nigdy jeszcze nie został dopuszczony. I pomyśleć, że byli w tym samym wieku.
Przecież Nathiel przewyższał go zdolnościami bitewnymi! O wiele lepiej radził
sobie w bezpośrednich starciach i miał większą siłę. Sorathiel był wątłym
chucherkiem o powolnych ruchach. Jeżeli ktoś by go złapał na przeszpiegach,
byłoby po nim! Co takiego w sobie miał, że to właśnie mu powierzano większość
poważnych zadań? Nigdy nie rozumiał strategii działania Nox.
Wewnętrznie podsycony gniew Nathiela miał chęć
wydostać się na zewnątrz. To, że nikt nie odpowiedział mu na pytanie, dodatkowo
go zirytowało. Czasem czuł się tutaj jak zwykły dzieciak, którego wszyscy
ignorują. Kiedy musiał potrafił być poważny!
Już otwierał usta, żeby
wyrzucić z siebie potok gniewnych słów, kiedy do organizacji wszedł spokojny i
zrównoważony jak zawsze Sorathiel.
– Sorath! – wykrzyknął
uradowany buntownik. Jego usta rozszerzyły się w zadowolonym uśmiechu. Kiedy
był radosny, cieszyła się cała jego twarz, razem z oczami, nosem i policzkami.
Wyglądał wtedy jak dziecko, którym przecież jeszcze całkiem niedawno był.
Właśnie takim zapamiętali go wszyscy w organizacji. Może dlatego nikt nigdy nie
traktował go poważnie? Wiek i wzrost nie świadczył o tym, że dorósł. W
przypadku Nathiela dorosłość mogła nigdy nie nadejść.
Sorathiel ułożył ściągnięte przed chwilą buty w równym rządku,
przy okazji poprawiając rzucone niedbale pod ścianę trampki swojego rówieśnika.
Przyzwyczaił się już do tego, że wszystko, co niszczył jego przyjaciel, on
musiał naprawiać.
Kiedy już spełnił swój
pedantyczny obowiązek, przeniósł się do pokoju obrad, gdzie znajdowała się
niewielka część całej organizacji. Przyjrzał się uważnie każdemu z nich,
dzieląc się witającym, bladym uśmiechem, a potem wymijając Nathiela, podszedł
do ogniwa spajającego całe towarzystwo.
Auvrey zmarszczył czoło.
Dlaczego go zignorował? Przecież jako jedyny wyraził zachwyt z powodu jego
bezpiecznego powrotu! Czyżby domyślił się, że nie było to bezinteresowne?
Przecież nie potrafił czytać w myślach! Skąd mógł wiedzieć, że był już znudzony
reprymendami ich przełożonego i miał ochotę stąd wyjść, żeby poznęcać się nad
kilkoma nieznośnymi duszyczkami, ukrywającymi się w cieniu nocy? Czy aż tak
dobrze go znał? A może znów zrobił coś, co nie spodobało się Sorathielowi?
Chyba wyłączył żelazko, gdy wychodził z domu. Ewentualnie mogło chodzić o te jego
bokserki, którymi zapchał dziurę w ścianie – zrobił ją przypadkowo, kiedy urządzali
imprezę. Chciał udowodnić kumplom, że ma tak mocną głowę (nie tylko do picia),
że przebije nawet najtwardszą powierzchnię płaską. Pomimo ogromnego guza – było
warto.
Choć ta dwójka różniła się
między sobą jak ogień i woda, od dziecka byli przyjaciółmi. Dla niektórych było
to w najwyższym stopniu nie do pojęcia. Nikt nie mógł zrozumieć tego, jak w
ogóle się dogadują. Sorathiel był osobą poważną, odpowiedzialną, rozważną i
niezbyt kłótliwą. Emanował od niego zarówno spokój, jak i chłód. Nie sprawiał
wrażenia osoby, która ukończyła siedemnaście lat. Jego dusza należała do
starego, doświadczonego człowieka, to jego ciało wciąż przypominało ludziom o
tym, że jest jeszcze nastolatkiem.
Sorathiel był wysokim i
szczupłym młodzieńcem. W przeciwieństwie do Nathiela nigdy się nie garbił. Trójkątny
podbródek zawsze był wysoko uniesiony do góry, przez co często uważano go za
wyniosłego, nigdy jednak nie wykazał się władczością, którą z nim kojarzono.
Jego blady odcień skóry był podkreślony przez kontrastujące z nim piwne oczy. Miał
delikatne rysy twarzy przywodzące na myśl małego chłopca i krótko ostrzyżone
włosy w kolorze słomy. Z pewnością przyciągał spojrzenia młodych dziewcząt, ale
żadna nie była na tyle odważna, żeby do niego podejść. Sorathiel już w dzieciństwie
zyskał miano niedostępnego, to dlatego nikt nie próbował się z nim zaprzyjaźnić
– ludzie po prostu się go bali.
– Panie Hugh – odezwał się.
– Jak zwykle olany – burknął na
boku Nathiel. Przewrócił oczami i rzucił się na fotel, rozkładając się w nim
jak władca świata, którego samo spojrzenie nakazywało go czcić.
– Znalazłem ich największe
siedlisko w mieście – kontynuował Sorathiel. Zmarszczył czoło i zacisnął
pięści. Potraktował tę kwestię bardzo poważnie. Już od dłuższego czasu nie
mogli trafić na żaden ślad wrogów, przez co siedzieli bezczynnie w pokoju
obrad. Każdy palił się do misji.
Wszyscy z równoczesnym zainteresowaniem
i zdumieniem przyglądali się młodemu szpiegowi. Każdy czekał na konkrety. Hugh
skinął głową w jego stronę, zachęcając go do opowiedzenia o całej przebytej
misji. Sorathiel zdołał tylko otworzyć usta. Zanim wymówił jakiekolwiek słowo,
Nathiel zerwał się do góry i wskazał na niego palcem. Kąciki jego ust
rozszerzyły się w diabelskim uśmieszku. Zbyt długo czekał na ten moment.
– Mów, gdzie te ścierwa! Idę po
nie!
***
Nóż. Niby wyglądał groźnie, a jednak
w rękach nieszkodliwej osoby był tylko zwyczajnym przedmiotem codziennego
użytku. Oczywiście można było z jego pomocą wyrządzić sobie krzywdę, ale przy
odrobinie ostrożności – niewielką.
Obracałam nim pomiędzy palcami
uważając, żeby nie zostawić na skórze krwawych rys. Wciąż zastanawiałam się,
dlaczego nie wyrzuciłam go do kontenera na śmieci. Miałam dziwne wrażenie, że
to ostrze mnie do siebie przyciąga. To głupie. Przecież to zwykły nóż. Nie mógł
mi rozkazywać, nie mogłam również czuć emanującej z niego energii ani ciepła.
Musiałam być tak zaaferowana wcześniejszym spotkaniem, że zaczęłam sobie
wmawiać dziwne rzeczy. W końcu nie na co dzień w swoim rutynowym życiu napotykałam
młodocianych kryminalistów ganiających z nożami za przerażonymi nastolatkami. Nie,
nie mogę rozpamiętywać tego okropnego wieczora. Pozbędę się tego przeklętego
ostrza, kiedy już dogłębnie je zbadam.
Nóż nie wyglądał jak zwykłe,
kuchenne narzędzie. Ten, ze swoim śmiesznym, czarnym frędzelkiem na końcu i
niesamowicie szczegółowymi zdobieniami na rączce, przypominającymi jakieś
śmieszne runy, przypominał mi samurajski miecz w minimalistycznej wersji.
Światło księżyca, które wpadało przez okno do mojego pokoju, oświetlało zimną stal,
dzięki czemu mogłam dostrzec wiele małych, jak i dużych rys. Świadczyły one o
tym, że nóż był stosowany naprawdę często. Ciekawe do czego służył temu
chłopakowi? Starałam się wierzyć w to, że nie zabijał nim ludzi. Nie wyglądał
na osobę, która dbałaby o wygląd broni. Sama rączka była lekko klejąca i
brudna, za to nie dostrzegałam tu śladów ludzkiej krwi. Może ten oszołom
podwinął go matce z szafki, bo nie miał żadnego innego pod ręką?
Z zaciekawieniem przejechałam
palcem po ostrzu noża. Chciałam sprawdzić jak bardzo jest naostrzony – gdyby
okazał się tępy, przestałabym tak uparcie sądzić, że chłopak próbował
kogokolwiek zabić. Może po prostu chciał nastraszyć swojego kumpla? Istniała
możliwość, że był pod wpływem alkoholu.
Z mojego kciuka trysnęła krew.
Zdziwiłam się, w końcu nie przejechałam palcem po ostrzu tak mocno, żeby
wywołać krwotok. Zdążyłam wywnioskować więc jeszcze jedną rzecz – nóż był
cholernie ostry, jakby został stworzony do zabijania.
Odganiając od siebie głupie
myśli, podniosłam się z łóżka. Z szafki nocnej wzięłam całą paczkę chusteczek.
Wszystkie białe skrawki papieru przyłożyłam do krwawiącej dłoni, a potem
wyszłam z pokoju.
Interesujące było to, że taki
mały twór, przy chwili nieuwagi, wyrządził mi krzywdę. To dobrze, że znalazł
się akurat w moich dłoniach. Gdy zatamuję krwotok, zawinę go w jakąś szmatkę i
odłożę w czeluści mojej szuflady, by nikt go więcej nie dostał. Chociaż równie
dobrze już dzisiaj mogłabym go wyrzucić na śmietnik...
Przechodząc obok kuchni, gdzie
siedziała moja mama, mimowolnie spojrzałam na stół. Oczywiście stała tam
wielka, niedopita filiżanka kawy. Ciekawa byłam, ile tym razem wypiła tego
mętnego płynu. Zapewne znowu miała jakiś wielki projekt do zrealizowania, od
którego będzie zależeć jej życie.
– Laura? – usłyszałam, gdy już
znalazłam się w łazience.
– Słucham? – spytałam
spokojnie. Nie chciałam dać po sobie poznać, że coś się dzieje. Od malutkiego
krwotoku zewnętrznego jeszcze nikt nie umarł, przynajmniej nie w naszych
czasach.
– Jest druga w nocy, jutro
idziesz do szkoły. Co ty jeszcze robisz na dole i to na dodatek nie w piżamie? –
zapytała zmęczonym głosem. W sumie gdyby mnie o to nie spytała, uznałabym, że
wydarzył się cud.
Z nikłym uśmieszkiem na ustach
podjęłam jej grę. W międzyczasie przemywałam kciuk wodą utlenioną.
– Mamo, jest druga w nocy,
jutro idziesz do pracy. Co ty jeszcze robisz w kuchni i to na dodatek nie w
piżamie? – spytałam, naśladując jej matczyny ton głosu. Mogłam się założyć, że
w tej chwili na jej twarzy pojawił się lekki, zmęczony uśmiech.
– Lauro, doskonale wiesz, że
pracuję. Nawet teraz – westchnęła.
– Wiem – odpowiedziałam – i
chyba powinnaś przystopować, bo wykończysz się jak ojciec – prychnęłam.
– Laura – usłyszałam w
odpowiedzi karcący i równocześnie załamany głos.
Mama bardzo nie lubiła, gdy
wspominało się o ojcu. Ponoć go kochała, czego ja niestety nie mogłam
powiedzieć. Mieszkał z nami, to fakt, ale dla mnie od zawsze był obcym
mężczyzną snującym się po domu jak duch.
Biznesmen zajęty własną pracą. Chwilami nawet wątpiłam w to, że wie jak mam na
imię. To się zmieniło, kiedy po pierwszy raz od dłuższego czasu usłyszałam jego
groźny i szorstki głos, wypowiadający właśnie je. I nie, nie była to żadna
radosna scena w stylu: „Laura, wybacz mi, że całe życie miałem cię gdzieś i
wolałem pracować, niż zajmować się rodziną!” – to był głos mówiący: „Laura!
Zniszczyłaś moje dokumenty! Ty głupi bachorze, pracowałem nad tym całą noc!” –
i ten charakterystyczny plask, podczas którego zatoczyłam się pod ścianę ze
łzami w oczach. Tamtej nocy mama długo musiała mnie tulić i uspokajać. Właśnie
dlatego ją kochałam – w przeciwieństwie do ojca nigdy mnie nie zostawiła. Nawet
teraz, choć czułam, że powoli się ode mnie oddalała przez swoją nową pracę,
wiedziałam, że mogę na nią liczyć.
Każdego dnia bałam się, że ją
stracę. Ojciec umarł i to nie z byle jakiego powodu. Stres w pracy,
przemęczenie i nieleczone przeziębienia zrobiły swoje. Wkrótce poważnie
zachorował. Ciekawe było to, że siedząc w jednym i tym samym szpitalnym pokoju,
w ostatnich chwilach jego życia nie usłyszałam zupełnie nic, co miało być skierowane
do mnie. Mówił tylko do mamy. Jakieś bzdurne formalności. „Dokończ moją pracę, to cenny projekt. Pieniędzy
starczy ci (nie wam) na kilka lat... bla bla bla”. Żadnego słowa pożegnania, ani
nawet spojrzenia w moją stronę. Taki właśnie był żywot niewidzialnej córki. Nie
żałowałam tego. Nie zdążyłam poznać, jakie to uczucie posiadać ojca – mój
własny nigdy nie był obecny w moim życiu, jednak wiedziałam, co to za uczucie
mieć matkę i za nic nie chciałam jej stracić.
Założyłam opatrunek na palec i
wyszłam z łazienki. Moja mama umilkła, zorientowałam się więc, że musiała
zapaść w krótki sen. Skierowałam się w stronę kuchni – ku mojemu całkowitemu
niezdziwieniu, mama zasnęła z głową na stole, wśród stosu papierów, z włączonym
laptopem, który teraz od wciskania ręką tej jednej litery, stworzył kilkustronicowy
ciąg o treści „z”. Zupełnie jakby mama podświadomie chciała zaalarmować, że
zbliża się do kresu wytrzymałości.
Zdejmując delikatnie jej dłoń z klawiatury,
odłożyłam ją na bok. W kuchni na granatowo obitym krześle leżał kraciasty koc.
Wzięłam go i okryłam nim matkę, całując ją w policzek na dobranoc. Niech śpi.
Przynajmniej ten krótki moment.
Usunęłam z pliku ciąg
nieprzyjemnie wyglądających liter, zapisałam projekt i zamknęłam laptopa.
Uznałam, że nadszedł również czas na mój sen, w końcu jutro czekała mnie
szkoła.
Końcówka mi się najbardziej spodobała. Laura tak kocha swoją matkę z resztą z wzajemnością. Coś cudownego <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Elfik Elen
PS. Zapraszam do siebie.
http://kingdomofspells.blogspot.com/
Ciekawe o co to za dokumenty :D z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :P Laura posiada jakąś ukrytą moc?
OdpowiedzUsuńMyślisz, że ci powiem XD? mwahah. Nie ma tak dobrze!
UsuńKońcówka wymiata! Wzruszyłam się, poważnie :)
OdpowiedzUsuńHahaha, Nathiel, uwielbiam Cię! <3
Świetne opisy :)
Czekam na nn ^^
Genialne jak zwykle, co tu dużo mówić :3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGenialne ;D Świetnie pisze ;>
OdpowiedzUsuńZapraszam http://swiat-artystki.blogspot.com ♥
Miało być piszesz* :)
UsuńOj biedna Laura! Jej ojciec.. nawet na łożu śmierci nie przejął się córką! Ehh, pracoholizm to nierzadko choroba XXI wieku niestety :/ ale tak mi się smutno zrobiło.. przynajmniej ma bardzo dobry kontakt z matką. Ostatnia scenka była taka słodka że ojej *w*
OdpowiedzUsuńA tak poza tym no hahah co za ciota mała. Kto normalny przesuwa palcem po ostrzu? ;p NORMALNY!
Ahh a Nathiel jest taki narwany, , że aż uroczy z tą swoją ironią! Hahah jego ostatnie zdanie mnie rozwaliło na łopatki. Kwiczałam ze śmiechu i ocierałam łzy radości, bo mnie na zakwik prawie wzięłaś :D
Uhh. Jeszcze wybacz mi że tak późno :c nie obiecuję kiedy dodam kolejny komentarz, ale historia jest naprawdę godna uwagi, bo kroi się tu niezłe opowiadanie! :3 postaram się dokończyć jeszcze w tym tygodniu.. ale cóż nauka chce się mnie pozbyć z tego świata :''c
Pozdrawiam! :3
Płynnie, czystko i przyjemnie - tyle mam tylko do napisania :)
OdpowiedzUsuńJutro postaram nadrobić resztę bo teraz starszy brat mnie wygania - PROSZĘ O NOWY LAPTOP XD
Fajnie się czytało i nie mogę doczekać się reszty :)
Nathiel w kostiumie samuraja - boskie ;P Nóż z tego materiału, z którego robią miecze samurajskie kosztuje chyba 5 albo 10 tys ;P Ale szefowie kuchni takie mają, dlatego mogą tak szybko kroić haha, taka dygresja xD Ale nie dziwię się Laurze, że się skaleczyła, normalni ludzie nie są przyzwyczajeni do tak ostrych narzędzi ;P
OdpowiedzUsuńNathiel to rzeczywiście dość rozwydrzony bachor, nie przepadam za tą postacią, wolę już jego przyjaciela, opanowanego i znającego się na rzeczy ;) Nathiel jest po prostu zbyt zarozumiały jak na moje oko ;D
Przykro mi z powodu ojca Laury, dlatego pewnie Laura uważa, że wszyscy faceci to świnie. Dużo się nie myli ;P
pozdrawiam i idę dalej ;)
Court.
No kuzwa chciałam tylko zerknac na Twojego bloga i zribic sobie wreszcie cis dzisiaj do żarcia, ale... tu wciaga!!! Wciąga wciąga wciaga!!! *cieszy* no i tak wgl jak teraz mysle to nie wiem czy nie pohebalam czegoś, czy Laura stad jest ta sama blondynka z gpk... zaraz, tam bylo ze oczycw koloru trawy, szmaragdowe mial jej (zejebisty) ojciec demon! I przecie blizniak, a przeciez nathiel... looo, cos pojebalam , ale spokojnie, daj mi czas, nie pidpowiadaj, sama ogarne! Jest sporo tekstu, wiec wszystko przede mną!! Wgl nath taki troche naruto mi się skoharzyl i ten, ten Sorath! <3 w moim typie :D
OdpowiedzUsuń