poniedziałek, 20 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 45 - "Krąg życia"

Z jednodniowym opóźnieniem, ale skończone. Zauważyłam, że te daty są ostatnio strasznie ruchome. Jak nie spóźnię się z poprawianiem WCNa, to spóźnię się z poprawianiem WCSa, ha. 
Powiedzmy, że rozdział lekko odpoczynkowy, zapowiadający coś większego. Dawno nie było Sorci, to też się na nich skusiłam huehuehu. 
***
Od ostatniego starcia z wiedźmami minął już ponad tydzień. Od tamtej pory nie widzieliśmy ani la bonne fee, ani Arena. Czarodziejki potrzebowały czasu na pogodzenie się ze stratą i zrozumienie tego, co zrobiła dla nas Madlene, Arena oprócz straty ukochanej dręczyły również dziwne dziury w pamięci i chorująca córka. Nie chcieliśmy ich poganiać, a równocześnie zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w końcu będziemy zmuszeni prosić ich o pomoc. Było coraz gorzej. Demony atakowały już nie tylko niewinnych ludzi – do tej pory bały się podchodzić do nas chociaż na krok, teraz byliśmy dla nich głównym obiektem do wyeliminowania. Czasy, kiedy unikały Nox jak ognia przeminęły. Najwyraźniej coś musiało podbudować ich nienawiść. Czy to Vail Auvrey maczał w tym palce? Nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że to część jego planu. Chciał nas doprowadzić do przedwczesnej kapitulacji, złamać naszego ducha walki, który po śmierci jednej z naszych sojuszniczek i tak był już mocno osłabiony. W dosłowny sposób pokazywał nam, że nad nami góruje. Nie mieliśmy żadnego planu, nie wiedzieliśmy co robić, jedyne, co nam pozostało to żyć z dnia na dzień, walczyć z demonami, które nam zsyłał i przygotowywać się do bitwy, która niebawem miała nadejść.
Ślęczałam nad papierami już od kilku godzin. Wszyscy z Nox zgodnie orzekli, że najlepszą osobą od biurokracji będę ja, dlatego kiedy Nathiel spędzał całe dnie poza domem, próbując uratować niczego nieświadomych ludzi przed demonami, ja siedziałam w domu, opracowywałam misje i kompletowałam zespoły, które miały w nich uczestniczyć. Przy okazji wypijałam litry herbaty i próbowałam uspokoić dzieci, które czasem nie dawały mi spokoju i usilnie próbowały zmusić mnie do zabawy. Nie mogłam poradzić nic na to, że ostatnio ani Nathiel, ani ja nie mieliśmy dla nich czasu. Owszem, bolało mnie to, że ich zaniedbujemy, czy nie mamy pełnej kontroli nad tym, co robią – nieraz zamykały się w pokoju i objadały czekoladą, a ja wykorzystując chwilę skupienia, starałam się przy największych obrotach uporać z pracą – ale nie mieliśmy wyboru. Ze względu na serię przedziwnych wypadków zamknięto ostatnio przedszkole, do którego uczęszczały dzieciaki. Baliśmy się, że ta „seria dziwnych przypadków” mogła być spowodowana tym, że demony chciały dorwać nie tylko nas, ale również i nasze dzieci.
Moje nerwy były już napięte do granic możliwości. Czasami miałam po prostu chęć paść na twarz i nie budzić się przez kolejne dni, nie mogłam jednak tego zrobić. Istniały osoby, które pracowały ciężej niż ja. Nathiel był jednym z najbardziej uczynnych członków Nox – jako, że nie był człowiekiem i posiadał większe pokłady energii, uczestniczył w większości misji.  Każdej nocy, kiedy usypiał jak trup, to ja musiałam być czujna za nas oboje.
– Mamo! Mamo!
Westchnęłam cicho z trudem powstrzymując się od przewrócenia oczami. To dziesiąty raz od rana, kiedy Aura uporczywie starała się zwrócić na siebie uwagę. Z całej trójki moich dzieci to ona wymagała największego zainteresowania, kiedy nie miała go w odpowiedniej dawce była kapryśna i nieznośna.
– Co się dzieje, Aura? – spytałam znudzona, oczekując na kolejną porcję narzekania na brata i siostrę, którzy w rzeczywistości byli najgrzeczniejszymi malcami pod słońcem.
– Patrz!
Moja najstarsza córka tym razem mnie zadziwiła. Wyciągnęła w moją stronę małego królika uformowanego z cienia. Jeszcze nie wiedziałam, czy to dobre, kiedy Aura próbowała na własną rękę uczyć się kontroli nad swoją magią, w końcu mogła nią wyrządzić wiele szkód, ale póki wykorzystywała ją do tworzenia zwierzątek, nie miałam się czego obawiać.
Zazwyczaj wszystkie formy małych stworzonek były w rękach Aury nieożywione, to dlatego się zdziwiłam, kiedy królik zastrzygł uszami i zeskoczył z jej rąk wprost na moje kolana. Oczy o mało nie wyszły mi z orbit. 
Jakiś czas temu spytałam Andi, czy gdy była mała, umiała stosować magię w taki sposób, jak Aura. Odpowiedź była przecząca. Jako sześciolatka zaledwie umiała się wkraść w czyjś cień, a przecież żyła w Reverentii, gdzie poziom jej mocy był zdecydowanie silniejszy niż mojej córki. Czy to jakiś efekt uboczny klątwy? A może Aura miała po prostu talent? Nawet Nate nie potrafił władać magią tak jak ona, chociaż bardzo się starał.
Chwyciłam za królika, który w jednej chwili rozpłynął się w moich dłoniach. To najwyraźniej nie spodobało się mojej córce.
– Ale nie wolno go dotykać, mamo! – oburzyła się, zakładając ręce na piersi. – Dlaczego wy nigdy nie doceniacie mojej pracy? – spytała z głębokim westchnięciem, kręcąc z niezadowoleniem głową. Zachowywała się teraz jak Nathiel. Zapewne to stwierdzenie również u niego podpatrzyła. Gdyby tylko czerpała więcej z mojego słownictwa, niż swojego ojca, zapewne byłaby o wiele grzeczniejsza.
– Przepraszam, że go zniszczyłam.
– Niech będzie ci wybaczone, kobieto. – Aura uniosła rękę, jakby chciała mnie rozgrzeszyć. Tym razem mało nie wybuchłam śmiechem. – Fajny ten królik, nie? – spytała z entuzjazmem, opierając się rączkami o sofę. Spojrzała mi w oczy z taką radością, że nie miałam serca zajmować się teraz papierami. Pięć minut przerwy nie sprawi, że świat pogrąży się w otchłani, czyż nie?
– Bardzo fajny.
– Umiem też robić takie małe wróbelki, ale nie potrafią jeszcze latać. – Zmarszczyła czoło. – No i pieski! Niedługo zrobię tak, że będą szczekać! – Zachichotała i zatarła ręce jak diabelsko rozmyślające nad złym planem dziecko. W rzeczywistości nie miała jednak złych zamiarów. I dobrze. – Jestem boska, prawda? – spytała z dumą.
– Oczywiście. Jak twój tata. – Uśmiechnęłam się na boku.
– Ja jestem bardziej. – Aura wypięła dumnie pierś.
Czyżby rósł nam kolejny mały demon zapatrzony we własne odbicie w lustrze? Dobrze, że przynajmniej Nate był skromny.
Małe ¾ demona wdrapało się na sofę, a potem rzuciło się na moje plecy i objęło szyję rękami. Długie czarne włosy łaskotały mnie teraz w policzek. Lubiłam, kiedy Aura okazywała czułość, a musiałam przyznać, że nie robiła tego zbyt często.
– Co robisz? – spytała słodkim głosem, kołysząc moją głową tak, że zachciało mi się spać. Ziewnęłam potężnie. – Pobawisz się ze mną? Nudzi mi się. Nate czyta głupie książki, a Cala ogląda głupie bajki.
– Ani książki, ani bajki nie są głupie, Aura – skarciłam ją. Moja córka prychnęła z niezadowoleniem i odsunęła się od mojej szyi. Teraz na siłę wepchnęła się tuż pod moim łokciem na matczyne kolana. Patrzyła na mnie z dołu i machała niecierpliwie nogami. Kiedy tylko spróbowałam sięgnąć po jeden z papierów, chwyciła mnie za łokcia i mocno w niego ugryzła.
Syknęłam z bólu.
– Tata ostatnio czytał w gazecie, że nie można się przepracowywowywać – powiedziała z powagą w głosie. Nawet nie miałam siły, żeby ją upomnieć za ugryzienie, czy żeby poprawić jej błąd słowny. – Chcesz mieć sztuczne oczy? Bo ja nie chcę, żebyś miała! – Aura założyła ręce na piersi i nadmuchała policzki jak mały balon.
– Czasami to koniecznie, Aura – odpowiedziałam.
– Sztuczne oczy? – Moja córka wyglądała na przerażoną.
Zaśmiałam się.
– Nie, praca ponad własne siły.
– Praca jest głupia, nie będę nigdy pracować!
– Kiedyś będziesz musiała. – Uśmiechnęłam się i poklepałam córkę po głowie. Aura już otwierała buzię, żeby gniewnie odparować na moje słowa, ale w tym samym momencie w sąsiednim pokoju nastąpił głośny trzask tłuczonego szkła. Moje myśli zaczęły przetwarzać informacje z prędkością światła. Szansa na to, że to Nate albo Calanthia coś stłukli i to z takim impetem, były bliskie zera. To nie było żadne z moich dzieci.
Chwyciłam pod pachy Aurę i posadziłam ją na sofie. Mało nie przewróciłam się o stół – tym samym strąciłam wszystkie ułożone w równe rządki papiery, które posypały się po podłodze. Nóż łowców czekał już na komodzie – na wszelki wypadek zawsze miałam jeden pod ręką. Chwyciłam za niego i pobiegłam do pokoju dzieci, potykając się o własne nogi. Byłam przerażona tym, co mogłam tam zastać. Zanim dotarłam do miejsca docelowego, usłyszałam głośne okrzyki przestraszonych dzieciaków. 
Wpadłam do pokoju i doznałam szoku.
Nate i Calanthia siedzieli skuleni w rogu pokoju i tulili się do siebie z przestrachem. Moja młodsza córka płakała w koszulkę starszego brata, a on obejmował ją prawą ręką, lewą zaś trzymał wyciągniętą przed siebie. W pokoju unosiły się białe drobinki zatrzymanego czasu. Nie było tu jednak Nathiela.
Spojrzałam na demona, który wyszczerzył swoje krwiożercze zęby i wystawił wielką łapę w stronę dzieciaków. Nie mógł się jednak ruszyć. Jego wstrzymane działanie było regulowane przez moc Nate’a. A więc mój syn odziedziczył moc po swoim ojcu i babci. Nieprawdopodobne. 
Podeszłam do zastygniętego w bezruchu demona, chwyciłam go za kark i wbiłam mu exitialis prosto w brzuch. Kiedy moc Nate’a przestała działać – a z pewnością miała krótszy czas działania niż ta, którą posługiwał się Nathiel – demon zawył głośno z bólu i rozpłynął się w cienistych oparach.
Zaniepokojona spojrzałam w kierunku okna. Wiatr poruszał powolnie firankami. Stałam tak jeszcze chwilę, aby upewnić się, że żaden demon nie wskoczy do środka, aż w końcu podbiegłam do dzieciaków i mocno je uścisnęłam. 
– Mamo, ja… ja nie wiem co to było! – wykrzyknął Nate’a. – To… to byłem ja?
– To byłeś ty, Nate. Uratowałeś swoją siostrę – szepnęłam mu do ucha. Calanthia zachlipała głośno, uczepiając się mnie rączkami. Poklepałam syna po głowie, a potem podniosłam się do góry z córką w ramionach. – Musimy uważać.
Jak na zawołanie z salonu wybiegła krzycząca Aura z rękami w górze. Nie był to jednak okrzyk przerażenia. Ona się cieszyła. Pytanie tylko czym?
– DEMONY! – wrzasnęła, zanosząc się zabójczym śmiechem.
Zamrugałam zszokowana oczami, kiedy tuż za nią przebiegła cienista pokraka. Już miałam wybiec z pokoju, kiedy przez okno wskoczył kolejny demon – Nate pociągnął mnie wtedy za bluzkę i wskazał zaniepokojony palcem za mnie.
Przeklęłam i to całkiem głośno. 
Wiedziałam, że to się tak skończy.
Zanim cienista pokraka odgryzła mi głowę, wbiłam jej nóż prosto w serce.
– Nate, masz pilnować swojej siostry i zatrzymywać czas za każdym razem, kiedy jakiś demon będzie wam zagrażał! Masz iść tuż za mną, a kiedy będę walczyć, stój jak najbliżej ściany, aby nikt nie zrobił ci krzywdy! – wykrzyknęłam szybko. Zdezorientowany Nate pokiwał głową. 
Kiedy opuściłam w dół Calanthię, od razu przylgnęła do swojego brata. Była tak przerażona, że nawet nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Tylko się trzęsła i spoglądała na mnie wielkimi niebieskimi oczami, które przepełniał strach. Nie mogłam jej teraz uspokoić, po domu pałętał się inny demon, który wytrwale gonił za śmiejącą się Aurą. Zadziwiało mnie to, że zupełnie inaczej reagowała na obecność cienistych pokrak, niż jej rodzeństwo. Może to wina Nathiela, który od małego bawił się z nią w łowcę i demona?
Wyszłam z pokoju akurat w momencie, kiedy Aura obok mnie przebiegała.
– Patrz, mama! Demon! Ale fajnie, nie?! – krzyknęła uradowana.
Chwyciłam za kark wroga i potraktowałam go bezlitośnie nożem. To najwyraźniej zasmuciło moją córkę. Stanęła w miejscu i ułożyła z ust smutną podkowę.
– Ale my się bawiliśmy w gananiego, mamo – jęknęła.
– Aura, to nie jest zabawa, ten demon mógł cię zabić! – wykrzyknęłam. Na ogół byłam spokojna, ale w tej sytuacji musiałam być ostra. To nie zabawa, nie na darmo nasłano na nasz dom cieniste pokraki. Miały nas nastraszyć, ewentualnie wykończyć – zapewne Vail Auvrey nie pogardziłby takim rozwiązaniem.
Małe ¾ demona stanęło jak wryte i uniosło zdziwione brwi do góry. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że to nie zabawa.
Chwyciłam ją za rękę i przywołałam do siebie Nate’a z Calanthią. Przy mnie byli bezpieczni, przynajmniej tymczasowo, kiedy nasz dom nie został jeszcze owładnięty przez chmarę wrogich potworów. Modliłam się o to, aby nie zawitał do nas już żaden z nich. Na wszelki wypadek postanowiłam, że zadzwonię do Nathiela. Trudno było walczyć, mając pod opieką trójkę bezbronnych dzieciaków. Nie chciałam, żeby któremuś z nich stała się krzywda.
Chwyciłam za telefon, który spoczywał w kieszeni moich spodni i połączyłam się z mężem. Długo nie musiałam czekać aż odbierze.
– Co jest? – spytał, ziewając do telefonu. Gdzieś w tle rozbrzmiewały odgłosy walki. Zapewne był teraz w trakcie misji, która polegała na tym, aby wykosić w pień demony. Sądząc po jego głosie, zapewne było to nudne starcie.
– Nasz dom zaatakowały demony – powiedziałam prosto w mostu.
– Co? – Usłyszałam w telefonie głośne wycie zabijanego demona, aż musiałam odsunąć komórkę od ucha. – Pokemony? Czekaj, bo jakiś demon chce się ze mną umówić na randkę. – W tle usłyszałam brzęk noża i demoniczne burknięcie. Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. – To o co chodzi?
– Demony. Demony zaatakowały nasz dom. Wybiły szybę w pokoju dzieci i…
– Mamo! – wrzasnął Nate. W ostatniej chwili obróciłam się w tył i wbiłam nóż prosto w głowę cienistej pokraki. Moje serce nawet nie miało czasu stanąć w miejscu, bo zaraz za bezkształtną masą pojawiła się kolejna. Wycofałam się z dziećmi pod ścianę i rzuciłam przez telefon krótkie: – Właśnie przybyły kolejne. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się i rzuciłam urządzenie w tył. Nie przejmowałam się tym, gdzie wyląduje. Teraz ważniejsze było nasze życie. – Trzymajcie się z tyłu i nie odchodźcie daleko! – krzyknęłam do dzieci, a potem ruszyłam na spotkanie kolejnym dwóm przybłędom w Reverentii – jednemu z nich wbiłam nóż w ramię, tym samym odpychając go na przeciwległą ścianę, a gdy drugi zamachnął się na mnie swoją potężną łapą, szybko uklęknęłam, żeby nie pozbawił mnie głowy i wbiłam exitialis prosto w jego brzuch. Demon zawył jak zranione zwierzę i zrobił kilka krętych kroków w tył. W tym czasie drugi z nich zdołał odzyskać władzę w nogach i rzucił się na mnie z gniewnym warknięciem. Zatoczyłam w górze ręką krąg i trafiłam go prosto w serce z pomocą oślepiającej światłości, potem to samo zrobiłam z drugim demonem. 
To oczywiście nie był koniec.
– Mamo! – Tym razem to Aura ostrzegła mnie przed kolejnym atakiem, który nadchodził z drugiej strony. Nate wystawił przed siebie ręce i użył swojej mocy, zatrzymując w zastygłym biegu trójkę kolejnych demonów, był jednak za słaby, aby utrzymać ich w bezruchu dłużej niż trzy sekundy – nie zdążyłam dobiec do ich z nożem, ale w porę uwolniłam swoją moc, która pchnęła demony na ścianę. Tym razem z niespodziewaną pomocą przyszła mi Aura, która posłała w stronę wrogów cienistą wstęgę frunącą z prędkością światła ku sufitowi – to na niej skupiły wzrok demony. Łatwo było je rozproszyć, ponieważ nie posiadały własnego rozumu, to pomogło mi do nich dotrzeć i bezproblemowo trafić każdego z nich nożem. 
Ledwo z nimi skończyłam, a z pokoju dzieci wyszła kolejna trójka pokrak. Byłam już zmęczona tym ganianiem w tę i z powrotem, nie miałam jednak wyboru, jak walczyć – nie mogłam uciec, kiedy miałam przy sobie trójkę przerażonych dzieci.
Nate wystawił przed siebie ręce i wykrzywił usta w grymasie. Tym razem wstrzymał działanie demonów zaledwie na dwie sekundy. Tyle jednak wystarczyło, abym pozbyła się dwójki z nich, a trzeciego posłała kopnięciem na ścianę.
– Kolejne! – wrzasnęła Aura.
Wycofałam się w stronę dzieci i spojrzałam na niepokojącą ilość demonów, która zajmowała teraz sporą powierzchnię naszego domu. Była ich jakaś piątka. Może Nathiel świetnie poradziłby sobie z taką ilością, ale nie ja.
Nate znów spróbował użyć swojej mocy, ale nie był już w stanie. Pomieszczenie ledwo otoczyły białe drobinki, które chwilę potem wsiąkły w dywan. Nie spodziewałam się, że ta próba pozbawi mojego syna przytomności – tę wiadomość oznajmił mi przeraźliwie głośny pisk Calanthii, którą wcześniej Nate do siebie tulił. 
Jeden z bliźniaków osunął się na podłogę. Aura widząc tę scenę zareagowała w zupełnie odwrotny sposób niż jej siostra. Mogłam się domyślić, że wpadnie w szał. Gęste cienie zaczęły wyrastać z podłogi, kierując się bezwolnie w kierunku wrogów. Miałam okazję spojrzeć w oczy Aury tylko na chwilę – było w nich coś niepokojącego, coś, czego bałam się nazywać żądzą mordu. W końcu to tylko pięciolatka, prawda?
Nim moja córka rozpętała prawdziwy chaos, to ja użyłam swojej mocy, powodując, że wszystkie demony razem z wichrem pofrunęły w stronę kuchni. Słyszałam jak taranują swoimi ciężkimi cielskami szklane naczynia i demolują nasz dom, który w tym momencie wyglądał jak istne pobojowisko. To było jednak najmniejsze zmartwienie. W mojej głowie pojawiło się pytanie: powinniśmy uciekać czy może czekać na Nathiela?
Niepokój sprawił, że na chwilę zapomniałam o tym, iż jestem na polu bitwy. Tym samym straciłam swoją dotychczasową czujność – to zaowocowało mocnym ciosem w tył głowy, którego nie spodziewały się nawet moje dzieci. Kiedy wylądowałam twarzą w dywanie, usłyszałam dziewczęce piski. Demon zdołał przygnieść mnie swoim ogromnym cielskiem do podłogi. Próbowałam się wyrwać, ale miałam z tym niemały problem. Bardziej martwiłam się o dzieci, które zostały same pod ścianą. Widziałam jak Aura próbuje rzucać na oślep cienistymi wstęgami mocy, miała jednak mocno zaciśnięte powieki i nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie celuje. To sprawiło, że już po chwili została chwycona za bluzkę i pociągnięta do góry. Pierwszy raz widziałam tak wielkie przerażenie w oczach własnej córki. Zawsze myślałam, że jest równie nieustraszona, co jej ojciec, zapominałam, że to wciąż po prostu dziecko.
Przerażona cięłam na oślep nożem, próbując się jak najszybciej uwolnić z uścisku demona. Zanim osobiście się go pozbyłam, padł wprost na mnie nieżywy, już po chwili rozpływając się w oparach cieni. Spojrzałam do góry zdyszana i dostrzegłam Nathiela, który trzymał w ramionach płaczącą Aurę. Odetchnęłam z ulgą i już po chwili zostałam sprowadzona do pionu z pomocą ręki męża.
– Jak zawsze na czas – powiedziałam z westchnięciem.
– Taki to ze mnie bohater – odezwał się Auvrey, puszczając mi oczko. Jego beztroski uśmiech sprawił, że zrobiło mi się na sercu lżej, nawet jeżeli wciąż mieliśmy długą drogę do wyjścia, które zasłaniały demony.
Nathiel spoważniał. Opuścił zapłakaną Aurę na podłogę i przeszedł obok mnie. Kierował się w stronę cienistych pokrak. Chciał oczyścić nam drogę.
– Zajmij się dzieciakami, kiedy tylko wykończę tę wesołą gromadę, ruszamy do Nox. Tu już nie jesteśmy bezpieczni – powiedział, a potem zamachnął się na demona, wbijając mu nóż prosto w głowę. Zaraz za nim została zlikwidowana kolejna dwójka. Rzadko miałam okazję przyglądać się, jak walczy Nathiel, nie musiałam jednak tego robić, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że był najlepszym łowcą, jaki kiedykolwiek stąpał po tej Ziemi (pomijając Calanthe). Wszystkie jego ciosy były szybkie i precyzyjne, zwykłe cieniste pokraki nawet nie miały okazji, aby go drasnąć. Jeżeli istniało coś, do czego był stworzony Auvrey, to na pewno było to zabijanie demonów.
Schyliłam się po Nate’a i wzięłam go w swoje ramiona. Calanthia i Aura uczepiły się moich rąk i spojrzały mi w oczy z tak samo przestraszonymi, ale wyczekującymi minami. Chciały, abym je również wzięła na ręce. Nie mogłam jednak tego zrobić. To Nate był teraz nieprzytomny, a oprócz niego zmieściłaby się tu tylko jedna osoba, nie było możliwości, abym niosła trójki dzieci.
Westchnęłam załamana.
– Aura, Cala, musicie jeszcze wytrzymać. Kiedy tata rozprawi się z demonami, będzie mógł wziąć was wziąć na barana. Teraz musicie być cierpliwe i silne.
Siostry spojrzały na siebie niepewnie, a potem chwyciły za ręce. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam dobrowolnie współpracującą z Calanthią Aurę. Zazwyczaj więcej na nią narzekała, niż pokazywała jej, że ją kocha. To mnie odrobinę uspokoiło. Mogłam przenieść się do pionu razem z nieprzytomnym Natem, którego głowa opadła na moją pierś. Miałam nadzieję, że to tylko chwilowy stan. Nie wiedziałam niczego o zużywaniu mocy u małych demonów, mogłam tylko liczyć na to, że szybko ją odzyska.
Nathiel oczyścił drogę z bezkształtnych potworów. Na zakończenie swojego przedstawienia odgarnął czarną grzywkę w tył i posłał mi wesoły uśmiech. Czasami tęskniłam za tymi czasami, kiedy jedynym naszym zmartwieniem były cieniste pokraki, które niewiele miały wspólnego z samym departamentem. Walczenie z ludzkimi demonami było o wiele cięższe.
Aura i Calanthia podbiegły do ojca i rzuciły się prosto w jego ramiona. Auvrey wziął je na ręce i posłał im szeroki uśmiech.
– Tęskniłyście za mną, maleńkie? – Zaśmiał się. Chciał pocieszyć córki, które były jednak za bardzo przerażone, aby cokolwiek odpowiedzieć. Od razu przytuliły się do jego szyi i ukryły twarze, jakby nie chciały więcej patrzeć na to, co się dzieje wkoło. Podejrzewałam, że przez kolejne dni będę musiała nad nimi czuwać, ponieważ koszmary nie dadzą im spokoju.
Podeszłam do Nathiela. Wychodziło na to, że żadne cieniste pokraki nie zamierzały już z nami walczyć.
– Obawiam się, że będziemy musieli wysłać nasze dzieci w miejsce, w którym żadne demony nie będą mogły ich dopaść – odezwał się Auvrey, spoglądając ze zmarszczonym czołem na nasz zdemolowany dom.
– Po raz pierwszy muszę się z tobą zgodzić – szepnęłam.
***
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie.
Soriel stanął w drzwiach pokoju i oparł się o framugę. Czarną brew uniósł znacząco w górę. 
Przez ostatni tydzień zupełnie nic się nie zmieniło. Dom tonął w brudzie – brudne skarpetki walały się nawet po kuchni (i nie, wcale nie należały do niego), stos nieumytych naczyń narastał już nie tylko w zlewie – ostatnio znalazł je nawet w piekarniku. Kłęby kurzu przetaczały się po korytarzach jak na Dzikim Zachodzie, a on czuł się jak samotny kowboj, który pałętał się wśród syfu, po domu cierpiącym na zbyt wysoki przyrost ciszy. Już od kilku dni próbował zmusić się do sprzątania, mając nadzieję na to, że tym samym poprawi nastrój czarodziejki, która całymi dniami przewracała się z boku na bok i patrzyła tępo w ścianę. Na tę okazję kupił nawet różowe, lateksowe rękawice i niebieski fartuszek zdobiony żółtymi kaczuszkami. Miał nadzieję na to, że przynajmniej jego widok ją rozbawi. Dotychczasowe próby rozbawienia la bonne fee kończyły się fiaskiem. Jeszcze trochę i on sam popadnie w depresję, kwestionując tym samym brak zachorowalności demonów na ludzkie choroby.
Soriel chrząknął znacząco, próbując zwrócić na siebie uwagę. Pierwsze podejście uznał za nieudane. Dopiero za drugim razem, kiedy jego chrząknięcie stało się głośniejsze, Patricia zwróciła ku niemu głowę.
– Co… – Nie skończyła. Zmierzyła Auvreya od góry do dołu niedowierzającym wzrokiem. Ten pomachał jej różową rękawicą i wyszczerzył zęby w rekinim uśmiechu. To sprawiło, że choć na chwilę się uśmiechnęła, a nawet zaśmiała. – Nie uwierzę w to, że będziesz sprzątał, Soriel.
– Nie wierzysz? To patrz! – Demon chwycił dwoma rozczapierzonymi palcami za starą skarpetkę i uniósł ją do góry. – Wiesz, co teraz zrobię? Zaniosę ją do pralki! – powiedział to przesadnie dramatycznym głosem, wywołując kolejną falę śmiechu. Nie, to nie było jeszcze to, co chciał osiągnąć. Patricia wciąż śmiała się w taki sposób, jakby zaraz miała się popłakać. To był słaby śmiech.
– A co byś powiedziała na striptiz pani domu? – zachichotał, rozwiązując fartuszek, którym zaraz zaczął kręcić w górze. Czarodziejka jeszcze raz się śmiała, tym razem jednak zdecydowanie słabiej. Auvrey dostrzegł niknący na jej twarzy uśmiech, który powoli przeradzał się w smutek. O nie, nie lubił smutnych podków.
Jęknął załamany i podszedł do dziewczyny, siadając na krańcu łóżka. W przeciągu kilku sekund lodowa czarodziejka płakała już w poduszkę. Po raz kolejny tego dnia. Miał już tego dosyć.
– Daj spokój, zajączku. – Westchnął umęczony. – Nie możesz się śmiać, a potem płakać.
– Ale dlaczego? – zachlipała Patricia. 
Zirytowany Soriel zabrał jej poduszkę, wszedł na łóżko, nachylił się nad nią i obrócił ją gwałtownie na plecy. Teraz kiedy nad nią wisiał, nie mogła uciec. Patrzyła mu więc prosto w oczy, szukając ratunku.
– Porozmawiajmy.
Panna Finch otarła bladymi dłońmi łzy z policzków i pociągnęła nosem. Uzbrojona w środki czystości i inne potrzebne do sprzątania rzeczy pani domu, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i podała zapłakanej towarzysce. Kiedy ta wysmarkała już nos, posłała pytające spojrzenie rozmówcy.
– O czym mamy rozmawiać, Soriel? – spytała jękliwie.
Demon przewrócił oczami.
– O życiu seksualnym mrówek, no przecież. – Chłopak przewrócił oczami, a Patricia spłonęła rumieńcem. – Skończ się zadręczać. Nie mogę patrzeć na to, jak leżysz tu całymi dniami, a twój dom tonie w brudzie.
– A więc to o dom ci chodzi? – Pat zaśmiała się niemrawo. – Po prostu nie potrafisz sprzątać.
Soriel chwycił za jej pucołowate policzki i wytargał je mocno, zostawiając na nich czerwone plamy. Patricia jęknęła załamana i pomasowała swoją twarz.
– Chodzi mi o ciebie. – Prychnął. – Rozumiem, że to była twoja przyjaciółka, ale tym siedzeniem w ciemnicy nie przywrócisz jej do życia, wiesz?
Zacisnęła usta i pokiwała głową. Wszystko zmierzało do tego, że znowu się popłacze. Soriel nie mógł już tego wytrzymać.  Z trudem powstrzymał chęć chwycenia się za głowę i posłania okrzyku załamania w kosmos. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ze wszystkich la bonne fee, które pozostały przy życiu, to właśnie Patricia była najbardziej krucha, co miał jednak zrobić, żeby poprawić jej nastrój, skoro nie był najlepszą ku temu osobą? 
Cholerna Madlene. Mogła nie zdychać. 
– Soriel, ale… to była Mad. Ja… ja nawet nie podejrzewałam, że zamierza zrobić coś tak głupiego! – Lodowa czarodziejka pierwszy raz od siedmiu dni wydawała się być ożywiona. Nie wiedział jednak, czy to dobry znak. – Zostawiła Arena i Madelyn! Zostawiła nas, zrobiła to…
– …zrobiła to po to, żebyście wy mogły żyć. Zrobiła to dlatego, że nie było innego rozwiązania. – Auvrey wykrzywił usta w grymasie. Jakoś nie mógł do siebie przyjąć myśli, że zawdzięczał coś tej głupiej wiedźmie. Jednak gdyby nie ona, może nawet nie zobaczyłby więcej na oczy Patricii. Nie chciał po raz kolejny tracić ważnej dla siebie osoby. To byłby jego koniec.
Dziewczyna zacisnęła usta. Starała się powstrzymać kolejną falę łez. Soriel postanowił zmięknąć – rzucił się na poduszki tuż obok lodowej czarodziejki i wystawił ramię, żeby się do niego przytuliła. Nie musiał długo czekać. Już po chwili jego nowa koszulka była zalewana litrami łez. Starał się być przykładnym chłopakiem i głaskał ją powolnie po włosach. Przez długi czas milczeli.
– Wiem, że trudno jest się pozbierać po czyjejś śmierci – mruknął w końcu z niezadowoleniem. – Łatwiej jest się obwiniać o to, że niczego nie zrobiliśmy, niż się z tym pogodzić, prawda? – Soriel uśmiechnął się pod nosem. Sam o tym doskonale wiedział. Przeżył kilkanaście lat z winą kiełkującą gdzieś głęboko w jego sercu.
– Mogłam coś zrobić, Soriel – szepnęła Patricia, pociągając cicho nosem. – Zawsze widziałam, kiedy Mad kłamie. Tym razem tego nie zauważyłam.
– Każdy ma swoje tajemnice. Jeżeli naprawdę chce je zatrzymać dla siebie, to to zrobi, nieważne czy umie kłamać, czy nie. – Wzruszył ramionami. – Poza tym nikt nie kazał ci żyć jej życiem. Miałaś swoje własne.
– Ale…
Auvrey przyłożył dłoń do jej ust.
– Ona nigdzie nie poszła, Pat – powiedział z powagą, spoglądając jej ukradkiem w oczy. – Wiesz, że tutaj jest. Nawet ja czuję, że się nam przygląda, wścibskie babsko. – Prychnął głośno. – To, że ktoś umarł, nie znaczy, że odszedł na zawsze. – Spojrzał na nią znacząco i posłał jej pstryczka w czoło. – Ta menda nie spocznie na puchatych chmurkach, póki się nie zestarzejecie i nie kopniecie z półobrotu w kalendarze.
Patricia pomasowała czoło i westchnęła cicho. Na jej ustach pojawił się drobny uśmiech.
– Wiesz co, Soriel? Do tej pory nie sądziłam, że twoja głupota może poprawić mi humor.
– Głupota? Mam się na ciebie obrazić, czy jak? Bo jeśli tak… – Zanim dokończył zdanie, został obdarzony krótkim pocałunkiem w usta. To go jednocześnie zdziwiło i uspokoiło. Natychmiastowo przybrał swój zwyczajowy uśmiech podrywacza. – Podrywasz mnie, maleńka?
– To ty jesteś w tym mistrzem.
Auvrey przetoczył się na bok tylko po to, aby nachylić tuż nad czarodziejką. Dziewczyna chciała się wyrwać, ale nie udało jej się uciec – Soriel chwycił za jej nadgarstki i przyparł do poduszek.
– Wiesz co, zajączku? – spytał słodkim głosem. – Słyszałem kiedyś takie powiedzenie.
– O nie, twoje powiedzenia nie niosą ze sobą nic dobrego. – Patricia zaśmiała się nerwowo. Wciąż próbowała się uwolnić z demonicznego uścisku.
Soriel uniósł palec wskazujący do góry i przybrał iście dyplomatyczną minę starożytnego mędrca. Jego głos zniżył się o ton, dzięki czemu zabrzmiał jak dojrzały mężczyzna.
– Jedne istnienia odchodzą – zaczął oficjalnie, a potem skierował błyszczące oczy prosto na swoją ukochaną – drugie się płodzą.
Pokój wypełnił się morderczym śmiechem.
Brzęczący telefon został zignorowany.

2 komentarze:

  1. Wojna wymaga ofiar, tak jak Mad i wolny czas Laury. Widzę, że Departament nie traci czasu na bzdury. Pytanie, co jeszcze wymyśli, skoro nie udało się dopaść rodziny Laury. Oj, dzieciaki będą miały koszmary, to na pewno.
    Sorcia... Nie sądziłam, że Soriel będzie aż tak dbać o Pat, bo to nie jest tak, że czegoś wymaga, ale naprawdę ją wspiera na swój własny głupkowaty sposób.
    To ostatnie zdanie mnie zaintrygowało. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    To smutne, jak wiele pracy Nox ma do wykonania. Chętnie bym im pomogła, ale co mogę jako śmiertelnik?
    "Niech będzie ci wybaczone, kobieto." - Nathiel pełną gębą :D Aura obrała sobie złego osobnika za wzór do naśladowania, ale i tak musiałam się roześmiać.
    Ej no. Ale dlaczego demony chcą małe Auvreyowie straszyć takim atakiem? Ja sobie nie życzę takiego wpadania do nich, jeśli nie chodzi o odwiedziny! Jestem dumna z Nate'a, że szybko wpadł na to, by wstrzymać czas. Racjonalne myślenie naprawdę może uratować życie.
    Nathiel ze swoimi rozbrajającymi tekstami potrafi nieco rozładować napięcia, cieszy mnie, że dojrzale podszedł do sprawy i chce wysłać dzieci w bezpieczne miejsce.
    Jakoś nie tęskniłam za Sorcią, nawet typowe na Auvreya teksty nie wyzwoliły u mnie parsknięć, ale doceniam, że chciał poprawić humor. Choć powiedzenia ma naprawdę słabe.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń