poniedziałek, 6 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 43 - "Usłysz wołanie"

Oczywiście  z lekkim opóźnieniem, ale udało mi się skończyć ten rozdział jeszcze przed północą. Trochę dłużej zajęły mi poprawki. Możecie mi wierzyć, że ten 10-stronnicowy fragment popłynął prosto z mojego umysłu pogrążonego w dzikim, wojennym transie >D! Nie potrafię racjonalnie ocenić, czy rozdział 43 jest dobry, ale... starałam się, żeby był. W trakcie jego pisania miałam ustalony na papierze zarys fabuły, a i tak pozmieniałam niektóre sceny. Zawsze tak jest. To chyba dobrze, bo historia płynie w mojej głowie własnym torem, zupełnie jakbym sama tam była. Uwielbiam to uczucie, które pochłania mnie tak, ze nie wiem co się wkoło mnie dzieje!
Wiem, ostatnio mam problem ze wstawianiem rozdziałów na bieżąco. Nie mam słów na swoją obronę. Po prostu trudno mi ostatnio pisać!
***
Bariera wichrów i chaosu zamknęła się tuż za moimi plecami, zahaczając o ostatnie kosmyki blond włosów. Kiedy oglądnęłam się za siebie, przed oczami mignął mi tylko szmaragdowy punkcik wyrazistych, demonicznych tęczówek i uniesiony w sarkastycznym uśmiechu do góry prawy kącik ust. Nie ulegało wątpliwości, że Sapphire zrobiła to celowo. Chciała udowodnić mi, jak wielką siłę ma bariera, która po krótkim zetknięciu z moimi włosami pozbawiła ich kilku kosmyków, czy zwyczajnie zrobić mi na złość? Opcja druga wydawała się bliższa rzeczywistości.
W obrębie parku otoczonym zewsząd porywistym wiatrem i przedmiotami codziennego użytku, panowała niesamowita cisza, zupełnie jakby to miejsce jako jedyne w mieście zostało wygłuszone z pomocą czarnej magii. Wiatr wędrujący po okręgu wydawał tylko cichy, przyjemny dla uszu szum kojarzący się z morskimi falami. Przez moment poczułam się, jakbym była na wymarzonych wakacjach z mężem i z dziećmi, jakbym była poza całym złem dręczącym od lat Nox. To jednak tylko iluzja, z której szybko się otrząsnęłam. Rzeczywistość dała o sobie znać wyimaginowanym ciosem wymierzonym wprost w policzek.
Byłam w miejscu, gdzie mogłam zginąć. Byłam w miejscu, gdzie mogli zginąć moi przyjaciele. Właśnie rozpoczęłam jedną z ciężkich bitew, które są tylko wstępem do tego, co mogło się stać potem. W końcu wiedźmy chciały wykończyć la bonne fee – nas czekało jeszcze starcie z demonami, które uparcie milczały i obserwowały nas z bezpiecznego kąta Reverentii. To, że departament chciał nas osłabić, pozbywając się naszych najsilniejszych sojuszniczek, nie ulegało wątpliwości, a kto jak nie wiedźmy parające się czarną magią, mogły stanąć naprzeciw nim? Vail Auvrey stosował proste rozwiązania, które zazwyczaj się sprawdzały. Na dodatek wiedział, jak grać na ludzkich uczuciach, których sam nie posiadał.
– Powinniśmy się rozdzielić – odezwał się Sorathiel. Widziałam jak kilku członków Nox prostuje swoje plecy i napina mięśnie. Od dłuższego czasu czekali na jakikolwiek rozkaz naszego szefa. Na dźwięk jego głosu wszyscy, bez wyraźnego sprzeciwu, wstrzymali swój cichy chód wiodący wprost w paszczę wrogich wiedźm.
– Jeżeli mamy się już rozdzielać, my pójdziemy przodem – odezwała się Alexandra, która przepchała się łokciami na sam środek naszego milczącego zgromadzenia. Miała poważną minę i mocno ściągnięte brwi. Kiedy Sorathiel chciał otworzyć usta, aby zaprzeczyć temu pomysłowi, dziewczyna wystawiła w górę rękę. Ten gest wystarczył, aby nasz przywódca wstrzymał potok tłumaczących słów. – Doceniamy to, że jesteście tu razem z nami, równocześnie chciałybyśmy wam przypomnieć, że to głównie nasze starcie. To nas wiedźmy chcą dopaść. Jeżeli ktoś ma się z nimi równać, to tylko my. – Świecące brązowe oczy nawet nie drgnęły, kiedy ich właścicielka wpatrywała się w twarz Sorathiela.
Szef Nox długo milczał, rozważając za i przeciw w odmętach własnych myśli, w końcu jednak skinął nieznacznie głową, zezwalając na pomysł Alexandry. Nie miał wyboru. Doskonale wiedział, że czarodziejki walczyłyby o to rękami i nogami. Nie chciały, abyśmy byli w tym starciu osobami, które będą poszkodowane bardziej niż one, z drugiej strony wiedziały, że to nieuniknione, w końcu zapowiadała się bitwa na śmierć i życie. 
Na prowadzenie wysunęły się trzy la bonne fee – szły ramię w ramię z dłońmi przygotowanymi do ataku. Czujnie rozglądały się na boki. Martha wyrzuciła z siebie krótkie tłumaczenie dotyczące tego, że nałoży na nas kamuflaż, aby w miarę możliwości podkraść się do wiedźm, to jednak nie gwarantowało, że je zaskoczą. Czarodziejki wyczują na pewno, my mieliśmy szansę skryć się w cieniu sytuacji. To prawda, że wiedźmy potrafiły doskonale rozczytywać przyszłe dzieje, ale wizyta Sapphire z pewnością nie należała do zaplanowanego przez los czynu – skąd to wiedziałam? Odpowiedź była jedna: Madlene. To ona była jedną z osób w zespole la bonne fee, która potrafiła zajrzeć w przyszłość i wymyślić rozwiązanie na szkody, które mogły nas dotknąć. Właśnie w taki sposób uratowała mnie przed śmiercią, gdy rodziłam bliźniaki – podała mi miksturę „Sen za życie”, dzięki czemu wprost z objęć śmierci trafiłam do krainy sennych marzeń. Moim niekwestionowanym przeznaczeniem było umrzeć, a jednak przeżyłam. To samo Madlene zrobiła teraz – wykorzystała niewiedzę wiedźm i przywołała Sapphire, która wpuściła do środka bariery również członków Nox. Mieliśmy szansę je zaskoczyć, ale nie szansę zabić, musieliśmy wykorzystać to w odpowiedni sposób, ograniczając ich pole działania lub zmuszając do zmiany planu.
Przekradaliśmy się pomiędzy drzewami, starając się być możliwie blisko siebie, aby Martha obejmowała nas swoją mocą – otaczający nasz zespół lasek miał rozproszyć magiczne fale, które poświadczyłyby o używaniu przez herbacianą czarodziejkę kamuflażu. Niemalże czułam bicie kilkunastu serc zgromadzonych wokół mnie, czułam pot wywołany strachem, czułam wibrujące drżenie dłoni i nierówny, niepewny chód. Wszyscy bez wyjątku czuliśmy to samo. 
Niepokój związany z nadchodzącym starciem był coraz silniejszy. Przytłaczał swoim ogromem.
Martha stanęła gwałtownie w miejscu naciągając nasze nerwy jak mającą lada moment pęknąć żyłkę. Wstrzymaliśmy dechy, niepewni sytuacji.
– Jesteś przewrażl… – Zanim Alex zdołała dokończyć zdanie, przyjaciółka pociągnęła ją mocnym ruchem w tył. Płomienna czarodziejka cudem uniknęła ognistej zapory, która wyrosła z ziemi tuż przed jej nosem i zaznaczyła w powietrzu szeroki krąg o co najmniej dwumetrowej wysokości. Wszyscy się cofnęliśmy. Nie ulegało wątpliwości, że wiedźmy zdążyły już wyczuć obecność długo oczekiwanych gości. Miały nadzieję na to, że la bonne fee wpadną prosto w sidła ognia. Skoro to była pułapka, pozostawało pytanie czy jedyna.
Zawęziliśmy krąg przylegając do siebie możliwie blisko. Staliśmy na samym środku piekła, które parzyło nas swoim żarem w skórę i kłuło jasnością w oczy. Gdyby nie Patricia, która skumulowała w sobie odpowiednią ilość mocy i roztoczyła wokół siebie lodową zaporę, mającą przeciwdziałać ogniu, zapewne w krótkim czasie udusilibyśmy się dymem ulatniającym się ze spalonych drzew i traw. Lód w ułamku sekundy, pod wpływem gorąca, zamienił się w wodę, dzięki czemu pożar został ugaszony. Było jednak zdecydowanie za wcześnie na oddech ulgi – ledwo bariera ognia opadła, a nad nami zapanowała wietrzna wichura, która rzuciła nas w spaloną trawę i oddaliła od siebie na różne odległości. Słyszałam jak Martha głośno klnie – zazwyczaj tego nie robiła, co tylko poświadczyło o tym, że znajdujemy się w krytycznej sytuacji.
– Kamuflaż! – dodała piskliwym głosem Patricia, która leżała zaledwie metr ode mnie. Z przerażeniem patrzyła w tył. Najwyraźniej w wyniku upadku moc kamuflująca Marthy przestała działać. Nasza szansa właśnie ulotniła się razem z wietrzną zawieruchą ku górze. W tle usłyszeliśmy pomnożone, złowieszcze śmiechy wiedźm. Rozglądnęłam się wkoło, ale nigdzie ich nie widziałam, najwyraźniej działały z ukrycia, ciesząc się widokiem porozrzucanych po spalonej szachownicy pionków.
Uchwyciłam się pobliskiego drzewa i wystawiłam przed siebie dłoń. Ostry wiatr wdzierał się do moich oczu z impetem, powodując łzawienie. Nie miałam czasu na oglądanie się, co z resztą członków Nox oraz z la bonne fee, to była moja kolej na działanie.
Jakiś czas temu odkryłam, że jestem w stanie nie tylko zmusić otoczenie do pogrążenia się w chaosie, ale również zatrzymać chaos, który ktoś wytworzył obcą siłą – nauczyłam się tego dzięki Aurze, która w chwilach gniewu zaczęła wykazywać się coraz silniejszą chęcią zniszczenia wszystkiego wkoło, stosując do tego magię, którą podobnie jak ja odziedziczyła po Aidenie. Może moja mierna połowa mocy pożerała ogromne pokłady energii, ale przydawała się w niejednym starciu.
Skupiłam się na szalejącym wichrze i stopniowo zaczęłam zaciskać rozpostarte palce w pięść, jakbym chciała uwięzić złą moc w jednym uścisku dłoni. Gest był równie ważny jak wizualizacja, którą dokonywałam w głowie. Może zajęło mi to sporo czasu i trudu, ale rozszalały wiatr nareszcie ustąpił, zmieniając się w lekki zefirek, rozwiewający na boki włosy.
Wzięłam kilka głębszych wdechów i opadłam na ziemię. Czułam się wyczerpana, a to dopiero początek bitwy, w której na razie staliśmy na przegranych pozycjach – wiedźmy pomiatały nami, traktując jak nędzne robaki zamknięte w akwarium, które można było poddawać różnym eksperymentom. Zastanawiały się, kto przetrwa to szaleństwo?
Nie minęła minuta, a nad naszymi głowami zawisła ciemna burzowa chmura, która opuściła w dół tysiące kropel zabarwionych na szkarłat. Podnosząc się z ziemi, spoglądałam na skórę rąk, która została zalana czymś, co przypominało krew. Niepewnie spojrzałam w kierunku swoich pobratymców, którzy byli równie zdezorientowani, co ja. Bałam się, że lada moment krwawy deszcz  może okazać się czymś wysoce niebezpiecznym, co w ciągu ułamku sekundy przerodzi się w naszą klęskę, sekundy jednak mijały, a oprócz nieprzyjemnego, metalicznego zapachu, który drażnił nasze nozdrza, nie działo się nic.
Nie miałam wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z prawdziwą krwią, zastanawiało mnie tylko, czy to iluzja, czy rzeczywiste przedstawienie, które zgromadziło w sobie całą hemoglobinę świata. 
Po kilku minutach bezczynnego stania i oczekiwania, la bonne fee postanowiły zrobić kolejny krok. Spojrzały na siebie, kiwnęły znacząco głowami i bez słów porozumienia uniosły zgodnie swoje ręce w stronę nieba. Donośnym głosem niosącym się wśród nas echem, wypowiedziały sentencję w języku francuskim, która sprawiła, że już po chwili nad naszymi głowami zaczęła się tworzyć bariera ochronna – miała świetlistą, delikatną barwę wymieszaną z przeźroczystą zasłoną, którą można było dostrzec dopiero wtedy, gdy zmrużyło się oczy. Już po chwili krwawy deszcz spływał po magicznie wytworzonej powłoce, omijając nasze ciała. Nie mogliśmy się jednak cieszyć wolnością. Zanim czarodziejki zakończyły rytuał ziemia pod naszymi nogami zaczęła się trząść. Już po chwili rozległ się przerażony okrzyk jednej z la bonne fee, pod którą osunął się grunt – Alex w ostatniej chwili chwyciła Patricię za rękę i pociągnęła ją w tył, obydwie wylądowały płasko na spalonym gruncie. Martha nie mogła sama utrzymać tak potężnej bariery, dlatego już po chwili na jej sklepieniu zaczęły tworzyć się dziury, przez które krwista ulewa przesiąkała, znów racząc nas swoją wyrazistą barwą i metaliczną wonią.
Za bardzo skupiłam się na naruszonej barierze. Nie spodziewałam się, że ziemia rozstąpi się pod moimi stopami akurat w momencie, kiedy będę ją badała wzrokiem. Z trudem uskoczyłam w bok, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Wśród mojego zespołu rozległy się okrzyki zaskoczenia i przerażenia, ludzie uciekali w popłochu, byleby nie wpaść w rozstępy ukazane przez ziemistą powłokę. Sytuacja wyglądała na krytyczną. Jeżeli czarodziejki nie powstrzymają tej sytuacji swoją magią, wszyscy zginiemy i to w naprawdę błahy sposób.
Byłam zmuszona skoczyć na kolejną osuwającą się w dół płytę ziemi. W oddali dostrzegłam jak jeden z bezlitosnych żywiołów pochłania moich pobratymców – moje serce ścisnęło się ze strachu. Z trudem powstrzymałam się od krzyku, gdy Andi zsunęła się w dół. Na szczęście w ostatniej chwili Alec pomógł jej wyjść z opresji. Ze wszystkich sił starałam się walczyć o własne życie i nie myśleć o swoich przyjaciołach – wiedziałam, że gdy będę na nich patrzeć, sama zginę. Empatia nie była w tym momencie dobrą bronią. Bo żeby ocalić innych, najpierw musieliśmy ocalić siebie samych. 
– Nathiel! – krzyknęła donośnie Martha. – Wstrzymaj czas działania magii wiedźm!
Nie widziałam, gdzie znajduje się Auvrey, niebieskie drobinki, które spadły na mnie z nieba podpowiedziały mi jednak, że ma się całkiem dobrze. Ruch rozpadającej się ziemi został wstrzymany. Teraz bez trudu mogłam się przenieść do pionowej pozycji. 
– Do przodu! – wykrzyknęła Alex, wskazując ręką w kierunku kawałka ziemi, który utrzymał się w swoim naturalnym stanie. Jak na zawołanie stado chcących przeżyć ludzi, rzuciło się do biegu. Wiedzieliśmy, że Nathiel nie jest w stanie wstrzymywać tak potężnej mocy dłużej niż kilkadziesiąt sekund. To była chwila przeznaczona na ratowanie własnej skóry.
Na przedzie naszego zgromadzenia biegły la bonne fee. Wykrzykiwały coś do siebie nawzajem, czego nie mogłam zrozumieć – byłam za daleko od nich, już po chwili mogłam jednak dostrzec skutek ich niezrozumiałej umowy.
Alexandra machnęła dłońmi nad swoją głową, prawą z nich posyłając w niebo potężny piorun, który przeszył niebo blaskiem. W tym samym czasie Patricia rozpostarła ramiona w kierunku ziemi, zapełniając szpary lodem – w następnej kolejności wolne kawałki podłoża oszroniła śniegiem, który w ułamku sekundy zmienił swój kolor z białego na czerwony. Martha skierowała swoją moc w przód, w nieokreślone miejsce. Początkowo nie widziałam w tym większego sensu, dopiero kiedy moc Alexandry i Patricii skrzyżowały się gdzieś po środku widnokręgu, zrozumiałam, co łączona magia czarodziejek miała na celu – Martha odnalazła źródło mocy, którą wydawały na świat wiedźmy. Stały dokładnie w tym miejscu, gdzie spotkały się ze sobą trzy strumienie magii. 
Nastąpił stłumiony wybuch, który wywołał w powietrzu falę, przypominającą rozchodzące się po wodzie kręgi. Niewidzialna bariera znajdująca się przed nami pękła z impetem, akurat w momencie, kiedy moc Nathiela przestała działać – w ostatniej chwili skoczyłam do góry, odbijając się od ziemistej płyty, która zaskoczyła mnie swoim gwałtownym wyskokiem. Machając dłońmi w górze, wylądowałam na wolnym skrawku trawy, na którym nie panował żaden z żywiołów, którym zarządzały wiedźmy. To oznaczało jedno – uciekliśmy ze strefy magii.
Obok mnie przebiegł Auvrey – widziałam tylko jego buty. Ogłuszona upadkiem podniosłam do góry głowę. Wiedźmy nie stały już za żadną niewidzialną zasłoną – śmiejąc się jak pozbawione zdrowych zmysłów kobiety, naparły swoją magią na zbliżające się do nich la bonne fee. Całe szczęście czarodziejki odparły atak, co jednak nie pozostało bez skutków w otoczeniu. Wszyscy poczuliśmy potężną falę niewidzialnej mocy, która mało nie zmiotła nas do poziomu ziemi. 
Z trudem podniosłam się z podłoża. Nie sądziłam, ze exitialis przyda mi się w tym starciu, raczej byłam przekonana o tym, że wielką rolę odegra tutaj moja moc chaosu. Myliłam się. Wiedźmy korzystając z zajętych odpieraniem potężnego ataku czarodziejek, wywołały naszych naturalnych wrogów, którzy zaczęli wyłaniać się zza drzew, skał i z każdej najmniejszej dziury.
Cieniste pokraki.
Jeden z potworów wyrósł tuż przed moją twarzą i zamachnął się na mnie potężną cienistą łapą. Wyjęłam z kieszeni nóż i zdołałam odepchnąć jego cios, potem zatoczyłam ostrzem wokół niego krąg i pozbyłam się go w taki sposób, w jaki robiłam to setki razy. Demon rozpłynął się w świetlistej poświacie. W tym czasie wokół mnie zaczęły rozbłyskać inne bronie łowców. Wychodziło na to, że wiedźmy jednak spodziewały się łowców. Nas postanowiły zająć demonami, czarodziejki zostawiły dla siebie.
Parłam naprzód zgrabnie pozbywając się kolejnych cienistych pokrak. Kątem oka dostrzegłam, że najbliżej wrogich wiedźm znajduje się Nathiel, który wykonywał gwałtowne ciosy i pozbywał się pokracznych wrogów z prędkością światła. Wiedziałam, jaki ma cel – za wszelką cenę chce się dostać do wiedźm, które w tym momencie wcale się go nie spodziewały, ponieważ były zajęte walką z la bonne fee. To nie był dobry pomysł. Auvrey był jeden, ich było cztery i na dodatek władały potężną magią. Nawet jeżeli uda mu się zabić jedną z nich i drasnąć drugą, trzecia może go wykończyć prostym zaklęciem. Nie zamierzałam do tego dopuścić.
Puściłam się biegiem z wyciągniętym przed siebie nożem, którym ciachałam tylko te pokraki, które stawały mi na drodze i próbowały mnie zatrzymać. Już po chwili moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa – w końcu wcześniej zużyłam potężną dawkę chaotycznej mocy – mimo tego biegłam przed siebie tak szybko, jak tylko było to możliwe.
– Nathiel! – wrzasnęłam, a potem powtórzyłam to imię jeszcze kilka razy. Demoniczny łowca zaślepiony wojną, nie był jednak w stanie mnie usłyszeć. Nie byłam tak szybka i silna jak on, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że do niego nie dobiegnę.
Moje serce galopowało jak stado rozpędzonych zwierząt, uciekających przed potencjalnym wrogiem. Mój oddech stał się świszczący i nierówny, a obraz przysłoniła mgiełka osłabiającego fioletu. Jeżeli dalej tak pójdzie, po prostu zemdleję. Nie byłam nadczłowiekiem, nie byłam nawet pełnym demonem o niesamowicie wielkiej wytrzymałości. Mogłam teraz liczyć tylko na to, że Nathielowi uda się przeżyć.
W momencie, kiedy la bonne fee rzuciły zgodne zaklęcie, Auvrey wstrzymał czas w obrębie wiedźm – rzucił się na jedną z nich nożem, skacząc do góry jak dziki zwierz, który chciał rozszarpać gardło swojej ofiary. Widziałam, że jego oczy płoną szaleńczą żądzą mordu. Teraz nie był sobą, był demonem, który chciał bezwzględnie pozbyć się wrogów. Pragnął krwi, pragnął śmierci wiedźm.
Spodziewałam się, że Nathielowi uda się wbić exitials w głowę pierwszej z brzegu kobiety, którą była Celestine, nie przewidziałam jednak tego, że jego własna moc zostanie skierowana przeciwko niemu i to on zawiśnie w górze w bezruchu.
Wstrzymałam dech nieczuła na otaczające mnie demony, które próbowały sięgnąć po mnie pazurami – kilka z nich poharatało mi skórę, czego nawet nie czułam. Ból został zagłuszony przez zbyt wysoki poziom adrenaliny. Teraz ważniejsze było to, co stanie się z moim mężem, nie ze mną.
Kiedy wiedźmy uwolniły się spod działania demonicznej magii, tylko Isabelle była zwrócona ku twarzy Nathiela. Widziałam jej chytry, zwycięski uśmieszek. Dopiero wtedy moje przyrośnięte do podłoża nogi popędziły w kierunku wiedźm. Znów krzyczałam imię osoby, bez której nie potrafiłabym żyć. Auvrey zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu, ale czy w tej sytuacji mógł przeżyć?
Cały świat w jednej chwili zamarł i ucichł. Cieniste pokraki rozpłynęły się w powietrzu, jakby były tylko i wyłącznie iluzją. Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam głośny krzyk jednej z la bonne fee, która najprawdopodobniej rozkazała nam zatkać uszy, ja nie zdążyłam jednak tego zrobić. Zabójczy śpiew Isabelle opanował drażniącą nutą mój umysł – na jego dźwięk padłam na kolana. Głos jednej z wiedźm był cichy, a równocześnie tak potężny pod względem magicznym, że nie byłam w stanie znieść go w swojej głowie – chwyciłam się za nią i wydałam z siebie niekontrolowany jęk. Moje powieki zacisnęły się boleśnie, zupełnie jakby oczy odczuły potężną dawkę rażącego światła. Miałam wrażenie, że tracę kontrolę nad ciałem, że nie wytrzymam już dłużej tego przeklętego naporu, który wrzynał się w każdą komórkę mojego mózgu i wędrował po każdym nerwie organizmu, drażniąc go kłującą falą elektryczności. Gdy myślałam, że utracę przytomność, nagle cały świat umilkł.
Otworzyłam gwałtownie powieki i spojrzałam przed siebie. Niebo znów opanował krwisty deszcz – zalewał mi oczy, nozdrza i usta, próbując przysłonić widok na scenę, która się przede mną rozgrywała. Isabelle trzymała Nathiela za krtań i ściskała ją tak mocno, że chłopak zaczął się dusić. Czarne pazury wbijały się w jego skórę, otwierając na niej rany, z których wypływała ciurkiem cienista krew.
Moje serce tłukło się bezlitośnie szybko w piersi. Zabrakło mi oddechu, ale nie rozsądku. Ruszyłam z miejsca kierując drżącą dłoń przed siebie. Nie obchodziło mnie, co stanie się, kiedy użyję swojej mocy i poślę ją w kierunku Isabelle oraz Auvreya. Nie obchodziło mnie, że mój mąż moje wylądować twardo na ziemi – chciałam, żeby po prostu przeżył, nieważne za jaką cenę.
Posłałam chaotyczną magię wprost na wiedźmę i demona. Osiągnęłam taki skutek, jaki pragnęłam osiągnąć. Isabelle rozpłynęła się na krwistym deszczu, a Nathiel wylądował płasko na ziemi. Podbiegłam do niego, rzuciłam się na kolana i chwyciłam go za ramiona. Z trudem powstrzymałam się od tego, żeby nim potrząsnąć, mogłam mu przecież wyrządzić dodatkową krzywdę.
– Nathiel – jęknęłam bezradnie. Jego szmaragdowe oczy były przymrużone, a usta lekko rozwarte, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł z powodu rozszarpanej krtani. Na skórze jego szyi widniała ziejąca cienistą czernią dziura. Dusił się. Dusił się, a ja nie mogłam niczego zrobić. 
Rozpłakałam się jak dziecko. Mój przeraźliwie głośny płacz niósł się echem po pogrążonej w krwistym deszczu przestrzeni.
To nie tak miało się skończyć. Nie tak.
Nie zdążyłam wymówić żadnego słowa, nim powieki mojego męża opadły na żywe, szmaragdowe oczy, a jego usta przestały wydawać na świat liche wdechy i wydechy. Nie mogłam uwierzyć w to, czego byłam świadkiem. To jedno zdanie, które stało się efektem bezlitosnej bitwy z magią wiedźm, której nie mogliśmy pokonać, stało się prawdą, której tak bardzo się bałam.
Nathiel umarł. Odszedł. Zostawił mnie. Nas wszystkich.
Powietrze w moich płucach zastygło w bezruchu. Czułam rosnącą w gardle gulę, która nie chciała przepuścić nawet grama życiodajnego oddechu. Moje serce biło nierówno, jakby za chwilę miało stanąć w miejscu i poprowadzić mnie do świata, w którym znalazł się Nathiel. Panika pochłonęła doszczętnie moje ciało i duszę. Jeżeli nie uwolnię się spod jej wpływu, ja sama stanę się krzyżem na swoim grobie.
Wzięłam świszczący, paniczny wdech i podniosłam się na drżących nogach. Nie spuszczałam oczu z martwej, bladej twarzy Nathiela, chociaż wiedziałam, ze w końcu muszę odwrócić od niego wzrok. Bitwa wciąż trwała, choć na razie pogrążona była w martwej ciszy. Jeżeli miałam coś zrobić dla swojego męża, to pomścić jego śmierć i wrócić do naszych dzieci, które nie mogły zostać same. Potrzebowały rodziców. Choć jednego z nich.
Walcząc z własnym strachem paraliżującym każdy nerw mojego zesztywniałego ciała, zwróciłam się powoli w stronę rozgrywającej się za moimi plecami sceny. Problem tkwił w tym, że pole bitwy było puste. Na ziemi leżały zakrwawione i pokiereszowane ciała moich własnych przyjaciół.
Znów wstrzymałam dech, nie dowierzając temu, czego właśnie byłam świadkiem.
Nieopodal mnie z wyciągniętą przed siebie dłonią leżał Sorathiel. Miał martwe, wciąż otwarte oczy, w których moja przyjaciółka Amy była szaleńczo zakochana. Obok niego leżał blady i zakrwawiony Alec, Ethan z wykręconymi kończynami i Andi z oderwaną ręką. Czarodziejki również poległy. Po jednej z nich została tylko ogromna plama krwi.
Padłam na kolana z opuszczonymi w dole dłońmi. Po raz pierwszy w moim krótkim życiu poczułam się bezradna i pusta w środku. Nie wiedziałam co zrobić, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zrobić już zupełnie niczego. Wiedźmy opuściły pole bitwy, a wszystkie osoby, które były dla mnie ważne po prostu zginęły. Zostałam na tym świecie sama. Opływałam cudzą krwią przedzierającą się przez bordowe chmury i szkarłatne niebo.
Nie. To nie mogła być prawda. Kiedy to wszystko się stało? W zaledwie kilka sekund, kiedy miałam zamknięte oczy? Dlaczego tylko ja ocalałam, zupełnie jakbym w tym krótkim czasie stała się zupełnie niewidzialna? Czemu krwawa masakra nawet nie pozostawiła na mojej skórze draśnięcia? To musiała być iluzja. To była iluzja – powtarzałam to w swojej głowie setki razy, a mimo tego, nieruchoma, krwawa scena, którą miałam przed oczami, nie znikała.
Łzy polały się po moich policzkach. Byłam sparaliżowana i niezdolna do żadnego ruchu. Chociaż chciałam zamknąć oczy i odwrócić wzrok od poległych przyjaciół, nie potrafiłam. Spoglądałam w każdą z pogrążonych w śmierci twarzy, widziałam każdy żywy w moich wspomnieniach uśmiech, którym zostałam przez nich obdarzona, wesołe momenty i wspólnie przeżyte chwile, a potem tę mglistą chmurę wspomnień zasłoniła szkarłatna barwa.
Spojrzałam na swoje drżące dlonie. Miałam wrażenie, że ja również umieram. Moje ręce zalewała krew – nie byłam już pewna, czy moja własna, czy ta, która ulatywała z nieba.
Jeżeli to była iluzja, to dlaczego się nie kończyła?
Tylko to, co było prawdą, trwało dłużej niż kłamstwo.  
Szkarłatny świat zaczął wirować mi przed oczami. W uszach brzęczało, jakby chwilę wcześniej zostały zaatakowane ogłuszającym dźwiękiem, powodującym w efekcie trwałą głuchotę. Czułam, że moje zesztywniałe od zimna usta unoszą się do góry w ironicznym uśmiechu. Sarkazm zawsze ze mną był. Podejrzewałam, że zabiorę go ze sobą do własnego grobu.
Gdzieś pomiędzy pustym chaosem, który zajmował powierzchnię mojej czaszki, zaczęły wyłaniać się kruche dźwięki przypominające piski. Te piski stawały się stopniowo głośniejsze i głośniejsze, aż w końcu przerodziły się w dziewczęce brzmienie. Cała panika odpłynęła ze mnie, jakbym właśnie w tym momencie miała umrzeć. Czy to śpiew anielskiego orszaku, który miał mnie unieść ku górze w chwili śmierci? Nie, ja doskonale znałam ten głos. Niegdyś niepewny, cienki i słaby, w mojej głowie zamienił się w rozwinięty, dźwięczny śpiew, który koił wszystko, co złe, zamieniając ból w ulgę.
Przymknęłam sennie powieki, jakbym lada moment miała pogrążyć się w odwiecznym śnie. Poczułam, że upadam bezwładnie twarzą do ziemi. Głos rozprzestrzenił się po mojej głowie, a potem zniknął na dobre w odmętach umysłu. Dźwięcząca cisza stała się moim ukojeniem.
Otworzyłam gwałtownie oczy.
Leżałam na ziemi z przytulonym do trawy policzkiem. Obok mnie leżało ciało jednego z członków Nox. Nie było martwe, nie było nawet zakrwawione.
Rozejrzałam się wkoło. Szkarłat zniknął, ustępując miejsca zwyczajnym barwom dnia. Poczułam w sercu ulgę, ale i niepokój. Już wiedziałam, że cała scena, która się przede mną odegrała, była iluzją. Iluzje mogą trwać jednak w nieskończoność. Co działo się, kiedy byłam w innym świecie?
Usiadłam gwałtownie na trawie, natychmiastowo chwytając się za głowę. Ból rozsadzał moją czaszkę od środka. Poprzez zamglony obraz wirujący w oczach, dostrzegłam leżących wokół siebie ludzi, pogrążonych w transie. Na polu bitwy stały tylko wiedźmy i czarodziejki, które ledwo trzymały się na nogach. Nigdzie nie widziałam Nathiela. Czy wobec tego jego atak również był częścią iluzji, którą wywołała starożytnym śpiewem Isabelle?
Chwiejnie przeniosłam się do pionu. Postawiłam kilka niepewnych kroków. Obraz z każdą minioną chwilą mojej trzeźwości stawał się wyraźniejszy. Widziałam jak Patricia upada na ziemię w bezruchu, a Adelais przygniata ją brutalnie butem do podłoża. Widziałam jak Celestine trzyma ledwo żywą Alexandrę za włosy, patrząc jej prosto w oczy z kpiącym uśmiechem. Widziałam jak Cecile pochyla się nad ciężko dyszącą Marthą, której kończyny drżały, jakby lada moment miała upaść. Nad nimi wszystkimi górowała władcza Isabelle z założonymi na piersi rękoma. Najwyraźniej triumfowała swoje łatwe zwycięstwo. Żadna z nich nie zwracała na mnie uwagi – były przeświadczone o tym, że podobnie jak reszta będę trwać w transie. To dzięki Madlene z niego wyszłam. To ona wdarła się do mojego umysłu i wybudziła mnie z iluzji. Przewidziała, że będę próbować powstrzymać wiedźmy przed ostatecznym wyrokiem, które miały dokonać na la bonne fee. Tylko moja magia była w stanie je teraz powstrzymać. Nie Nathiela, który wstrzymałby czas i nie zdążył zabić wszystkich czterech wiedźm, nie Arena, który władał zaledwie połową prawdziwej mocy demona, czy Andi, która stawiała zaledwie liche kroki w demonicznym kunszcie magii. To miałam być ja.
Zacisnęłam pięści, zmrużyłam groźnie oczy i przystanęłam w miejscu. Czułam jak moc kumuluje się w dłoniach. To negatywne emocje wywoływały prawdziwą potęgę mojej magii. Złość, strach, nienawiść, chęć zemsty. Może nie byłam potężniejsza od wszystkich wiedźm razem wziętych, ale moim zadaniem nie było teraz pozbawić ich życia, moim zadaniem było ocalić czarodziejki, które poświęciły się dla nas nie jeden i nie ostatni raz.
– To było aż za proste – usłyszałam przepełniony kpiną głos czerwonowłosej Celestine. Wyjęła z kieszeni czarnej, przydługiej szaty zakrzywione ostrze. Za jej przykładem poszła reszta wiedźm. Chciały pozbawić głów naszych sojuszniczek. W historycznej księdze, którą pożyczyły mi kiedyś la bonne fee, właśnie w taki sposób uniemożliwiano czarodziejkom odejście do świata żywiołów. Wraz z głową uciekała z nich cała magia, jaką w sobie miały.
– Łowcy będą mieli niespodziankę – odezwała się dźwięcznym, znudzonym głosem Cecile, kopiąc Marthę w brzuch. Dziewczyna wylądowała na plecach z jękiem.
– Koniec gadania, po prostu je zabijcie – odezwała się władczym tonem Isabelle, zadzierając głowę, jakby czuła się królową sytuacji. – Mamy jeszcze do załatwienia córkę mojej kuzynki, która najwyraźniej stchórzyła i postanowiła, że się tu nie zjawi.
– Ze strachu zdradziła swoje przyjaciółki, co? – zakpiła Celestine, przykładając zakrzywione ostrze do krtani Alexandry, która ciężko dyszała. – Przewidziała przyszłość tymi swoimi śmiesznymi kartami i po prostu się ulotniła.
– Zapewne – potwierdziła Isabelle z irytującym uśmieszkiem – ale nie ucieknie zbyt daleko. – Zaśmiała się i klasnęła w dłonie. Z jej pochmurnych oczu emanowało czyste zło. Tak nie wyglądał żaden żywy człowiek. – Do dzieła. – Kiedy padł rozkaz, wyrzuciłam w kierunku wiedźm skumulowaną moc, która trafiła je z impetem. Wszystkie zdawały się być zszokowane tym nagłym atakiem. Poharatane powietrznymi wirami wylądowały kilka metrów dalej, obijając się plecami o drzewa.
Isabelle została uszkodzona, a więc jej moc przestała działać. W ułamku kilku sekund moi sojusznicy zaczęli odzyskiwać przytomność. Ukradkiem dostrzegłam czarną czuprynę Nathiela, który przecierał oczy i rzucał w nieznanym kierunku obelgi. Uśmiechnęłam się z ulgą, ale nie przestawałam karmić wiedźmy moją magią. 
Wiedziałam, że to nie potrwa to długo. Po pierwsze moc szybko ze mnie ulatywała i słabła, po drugie nasi wrogowie wciąż byli silniejsi niż ja. Ten atak miał tylko pomóc podnieść się moim towarzyszom i pozwolić czarodziejkom doprowadzić się do porządku. 
Isabelle, która podniosła się z trudem z ziemi, chwyciła za gałąź drzewa. Jej czarne włosy powiewały szaleńczo na wietrze, przez co wyglądała jak meduza pragnąca poparzyć każdą znajdującą się na jej drodze osobę. Miała zmrużone, krwawiące oko i poharataną twarz, a jednak mimo tego wciąż uśmiechała się jak prawdziwa wiedźma, którą straszy się małe dzieci. 
Patrzyła prosto na mnie.
Ostry i głośny śpiew rozbrzmiał na polu bitwy sprawiając, że moja moc natychmiastowo ucichła. Ten sam śpiew wywołał w jednej chwili burzę z piorunami, przyspieszył bieg krwawego deszczu, który zalewał mi oczy swoim nadmiarem, sprawił, że ziemia zaczęła się trząść, a pobliskie drzewa płonąć. Porywisty wiatr otoczył nas ciasną wstęgą. To prawda, że kupiłam nam trochę czasu, ale teraz nie byłam już w stanie nic więcej zrobić, podobnie jak czarodziejki, które choć chciały przerwać mordercze przedstawienie pogrążonej w szale zabijania Isabelle, nie mogły. Były wykończone walką, podobnie jak łowcy.
Upadłam na ziemię, wbijając paznokcie w trawę, która wibrowała mi pod palcami. Czułam, że lada moment podłoże znów przetnie trzęsienie ziemi i tym razem nie zdołam już uciec – ostry śpiew Isabelle sprawiał, że potęga jej mocy przygniatała nas do podłoża, nie dając szansy na żaden ruch. 
W płucach zaczęło brakować mi powietrza, z trudem łapałam oddech. Gorąca atmosfera wrzynała się w moje gardło i krtań, sprawiając, że zaciskają się, zabraniając tlenowi dopływać do ważniejszych organów mojego ciała. 
Byłam bezradna. Wszyscy byliśmy. Nawet Nathiel, który starał się z uporem czołgać w stronę naczelnej wiedźmy pogrążonej w szaleńczym rytuale, nie był w stanie niczego zrobić. Napór magii był coraz silniejszy, przygniatał nas do podłoża, jakby chciał nas zmiażdżyć swoją potęgą.
Istniała tylko jedna osoba, która mogła spróbować zmierzyć się z Isabelle. Osoba, która choć przez lata nie potrafiła stanąć jej naprzeciw, teraz była na to gotowa.

Nie chcę wierzyć, że odejdą bezpowrotnie,
że nie zatrzyma żadna siła ich,
usłysz wołanie me, błagam cię,
nie pozwól by odeszły i zostały łzy.

Nowy głos rozległ się ponad naszymi głowami z siłą, zagłuszając Isabelle. Widziałam jak wiedźma próbuje otworzyć usta, ale żaden dźwięk nie uwalnia się z jej ust, zupełnie jakby utraciła głos. Kobieta chwyciła się w panice za swoją krtań i spojrzała w kierunku, skąd dochodził śpiew.
Na szczycie wzgórza stała otulona bordowym płaszczem dziewczyna o rozwianych włosach. Miała rozpostarte ręce i skierowaną ku niebu głowę. Z każdą kolejną sekundą, kiedy śpiewała, niebo pogrążone w czerwieni zaczęło przechodzić w rażący nasze oczy ciepły blask, przypominający słońce.
Efekty mocy naczelnej wiedźmy ustąpiły. Byłam w stanie podnieść się z ziemi. Widok zasłaniał mi jednak ostry blask słońca, który wywołała stojąca u szczytu wzgórza czarodziejka. Moc, którą uwolniła była potężniejsza niż ta, którą stosowała bezradna teraz Isabelle, jednocześnie świetlista magia nie wskazywała na to, że wywołały ją niedozwolone dla czarodziejek czary. To była prawdziwa, nieskażona złem biała magia. Tylko dlaczego stanęła naprzeciw czarnej, z którą ponoć nie miała prawa wygrać?
– Mad! – Ogłuszające krzyki pomnożone razy trzy, wdarły się do moich uszu. Przez świelistą poświatę zdołałam ujrzeć spanikowane twarze czarodziejek, które spoglądały z niedowierzaniem w górę. Dwójka z nich – Martha i Alexandra ruszyły do biegu. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie zdążą dotrzeć na wzgórze, dlaczego więc próbowały, mimo licznych ran?
Patricia upadła na kolana i zapłakała.
– Nie rób tego, Mad! – zawyła, potrząsając w panice głową.
Niebo utonęło w rażącej bieli, pozbawiając nas widoku na to, co lada moment miało się stać. 

2 komentarze:

  1. Powracam i nadrabiam czytanie. Stworzyłaś niesamowite napięcie tymi rozdziałami, pchnęłaś akcję mocno do przodu i pędzi jak rollercoaster. Aż boję się zapytać o finał tego starcia.
    To straszne, co Mad zrobiła Arenowi. Ma żyć aż do śmierci wiedząc, że nie pamięta matki własnego dziecka? Że wszyscy wiedzą, a on nie? Że powinien pamiętać? Mad zrobiła mu tym straszną krzywdę. Myślę, że gorszą niż samo odejście.
    Scena iluzji jest naprawdę realistyczna. Na tyle, że pomyślałam sobie: "Nie, Naff, jaja se robisz". Naprawdę nie byłam pewna, czy to, co widzi Laura, było prawdziwe.
    Rzadko się czepiam, ale dzisiaj się przyczepię. Brakowało mi opisu bitwy pomiędzy czarodziejkami a wiedźmami. Dlatego nie lubię narracji pierwszoosobowej - strasznie ogranicza.
    No nic, czekam na ciąg dalszy, zapewne jutro.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Aż mi ręce opadły, a serce stanęło na sekundę czy dwie, gdy moje oczy ujrzały "Nathiel umarł". Ty wiesz, że ja w to uwierzyłam?! Ja, z tą swoją miłością do tej postaci i całego uniwersum, dałam Ci się podejść jak naiwne dziecko. Tak się nie robi!
    Och, wchłonęłam ten rozdział, bo każdy opis, każdy akapit wzmagał napięcie, aż chciałam obgryźć paznokcie, ale mam je za krótkie na taki zabieg.
    No i Mad. Na litość boską, niektórych jej działań nigdy nie zdołam zrozumieć, a jej poświęcenie zawsze będzie rodziło we mnie pytanie, czy naprawdę tego było trzeba.
    Dzięki Ci za ten mały horror powyżej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń