Oczywiście z lekkim opóźnieniem, ale udało mi się skończyć ten rozdział jeszcze przed północą. Trochę dłużej zajęły mi poprawki. Możecie mi wierzyć, że ten 10-stronnicowy fragment popłynął prosto z mojego umysłu pogrążonego w dzikim, wojennym transie >D! Nie potrafię racjonalnie ocenić, czy rozdział 43 jest dobry, ale... starałam się, żeby był. W trakcie jego pisania miałam ustalony na papierze zarys fabuły, a i tak pozmieniałam niektóre sceny. Zawsze tak jest. To chyba dobrze, bo historia płynie w mojej głowie własnym torem, zupełnie jakbym sama tam była. Uwielbiam to uczucie, które pochłania mnie tak, ze nie wiem co się wkoło mnie dzieje!
Wiem, ostatnio mam problem ze wstawianiem rozdziałów na bieżąco. Nie mam słów na swoją obronę. Po prostu trudno mi ostatnio pisać!
***
Bariera
wichrów i chaosu zamknęła się tuż za moimi plecami, zahaczając o ostatnie
kosmyki blond włosów. Kiedy oglądnęłam się za siebie, przed oczami mignął mi
tylko szmaragdowy punkcik wyrazistych, demonicznych tęczówek i uniesiony w
sarkastycznym uśmiechu do góry prawy kącik ust. Nie ulegało wątpliwości, że
Sapphire zrobiła to celowo. Chciała udowodnić mi, jak wielką siłę ma bariera,
która po krótkim zetknięciu z moimi włosami pozbawiła ich kilku kosmyków, czy
zwyczajnie zrobić mi na złość? Opcja druga wydawała się bliższa rzeczywistości.
W
obrębie parku otoczonym zewsząd porywistym wiatrem i przedmiotami codziennego
użytku, panowała niesamowita cisza, zupełnie jakby to miejsce jako jedyne w
mieście zostało wygłuszone z pomocą czarnej magii. Wiatr wędrujący po okręgu
wydawał tylko cichy, przyjemny dla uszu szum kojarzący się z morskimi falami.
Przez moment poczułam się, jakbym była na wymarzonych wakacjach z mężem i z
dziećmi, jakbym była poza całym złem dręczącym od lat Nox. To jednak tylko
iluzja, z której szybko się otrząsnęłam. Rzeczywistość dała o sobie znać
wyimaginowanym ciosem wymierzonym wprost w policzek.
Byłam
w miejscu, gdzie mogłam zginąć. Byłam w miejscu, gdzie mogli zginąć moi
przyjaciele. Właśnie rozpoczęłam jedną z ciężkich bitew, które są tylko wstępem
do tego, co mogło się stać potem. W końcu wiedźmy chciały wykończyć la bonne
fee – nas czekało jeszcze starcie z demonami, które uparcie milczały i
obserwowały nas z bezpiecznego kąta Reverentii. To, że departament chciał nas
osłabić, pozbywając się naszych najsilniejszych sojuszniczek, nie ulegało
wątpliwości, a kto jak nie wiedźmy parające się czarną magią, mogły stanąć
naprzeciw nim? Vail Auvrey stosował proste rozwiązania, które zazwyczaj się
sprawdzały. Na dodatek wiedział, jak grać na ludzkich uczuciach, których sam
nie posiadał.
–
Powinniśmy się rozdzielić – odezwał się Sorathiel. Widziałam jak kilku członków
Nox prostuje swoje plecy i napina mięśnie. Od dłuższego czasu czekali na
jakikolwiek rozkaz naszego szefa. Na dźwięk jego głosu wszyscy, bez wyraźnego
sprzeciwu, wstrzymali swój cichy chód wiodący wprost w paszczę wrogich wiedźm.
–
Jeżeli mamy się już rozdzielać, my pójdziemy przodem – odezwała się Alexandra,
która przepchała się łokciami na sam środek naszego milczącego zgromadzenia.
Miała poważną minę i mocno ściągnięte brwi. Kiedy Sorathiel chciał otworzyć
usta, aby zaprzeczyć temu pomysłowi, dziewczyna wystawiła w górę rękę. Ten gest
wystarczył, aby nasz przywódca wstrzymał potok tłumaczących słów. – Doceniamy
to, że jesteście tu razem z nami, równocześnie chciałybyśmy wam przypomnieć, że
to głównie nasze starcie. To nas wiedźmy chcą dopaść. Jeżeli ktoś ma się z nimi
równać, to tylko my. – Świecące brązowe oczy nawet nie drgnęły, kiedy ich
właścicielka wpatrywała się w twarz Sorathiela.
Szef
Nox długo milczał, rozważając za i przeciw w odmętach własnych myśli, w końcu
jednak skinął nieznacznie głową, zezwalając na pomysł Alexandry. Nie miał
wyboru. Doskonale wiedział, że czarodziejki walczyłyby o to rękami i nogami.
Nie chciały, abyśmy byli w tym starciu osobami, które będą poszkodowane
bardziej niż one, z drugiej strony wiedziały, że to nieuniknione, w końcu
zapowiadała się bitwa na śmierć i życie.
Na
prowadzenie wysunęły się trzy la bonne fee – szły ramię w ramię z dłońmi
przygotowanymi do ataku. Czujnie rozglądały się na boki. Martha wyrzuciła z
siebie krótkie tłumaczenie dotyczące tego, że nałoży na nas kamuflaż, aby w
miarę możliwości podkraść się do wiedźm, to jednak nie gwarantowało, że je
zaskoczą. Czarodziejki wyczują na pewno, my mieliśmy szansę skryć się w cieniu
sytuacji. To prawda, że wiedźmy potrafiły doskonale rozczytywać przyszłe
dzieje, ale wizyta Sapphire z pewnością nie należała do zaplanowanego przez los
czynu – skąd to wiedziałam? Odpowiedź była jedna: Madlene. To ona była jedną z
osób w zespole la bonne fee, która potrafiła zajrzeć w przyszłość i wymyślić
rozwiązanie na szkody, które mogły nas dotknąć. Właśnie w taki sposób uratowała
mnie przed śmiercią, gdy rodziłam bliźniaki – podała mi miksturę „Sen za
życie”, dzięki czemu wprost z objęć śmierci trafiłam do krainy sennych marzeń.
Moim niekwestionowanym przeznaczeniem było umrzeć, a jednak przeżyłam. To samo
Madlene zrobiła teraz – wykorzystała niewiedzę wiedźm i przywołała Sapphire, która
wpuściła do środka bariery również członków Nox. Mieliśmy szansę je zaskoczyć,
ale nie szansę zabić, musieliśmy wykorzystać to w odpowiedni sposób,
ograniczając ich pole działania lub zmuszając do zmiany planu.
Przekradaliśmy
się pomiędzy drzewami, starając się być możliwie blisko siebie, aby Martha
obejmowała nas swoją mocą – otaczający nasz zespół lasek miał rozproszyć magiczne fale,
które poświadczyłyby o używaniu przez herbacianą czarodziejkę kamuflażu.
Niemalże czułam bicie kilkunastu serc zgromadzonych wokół mnie, czułam pot
wywołany strachem, czułam wibrujące drżenie dłoni i nierówny, niepewny chód.
Wszyscy bez wyjątku czuliśmy to samo.
Niepokój związany z nadchodzącym starciem
był coraz silniejszy. Przytłaczał swoim ogromem.
Martha
stanęła gwałtownie w miejscu naciągając nasze nerwy jak mającą lada moment
pęknąć żyłkę. Wstrzymaliśmy dechy, niepewni sytuacji.
–
Jesteś przewrażl… – Zanim Alex zdołała dokończyć zdanie, przyjaciółka
pociągnęła ją mocnym ruchem w tył. Płomienna czarodziejka cudem uniknęła
ognistej zapory, która wyrosła z ziemi tuż przed jej nosem i zaznaczyła w
powietrzu szeroki krąg o co najmniej dwumetrowej wysokości. Wszyscy się cofnęliśmy. Nie ulegało wątpliwości, że wiedźmy zdążyły już wyczuć obecność
długo oczekiwanych gości. Miały nadzieję na to, że la bonne fee wpadną prosto w
sidła ognia. Skoro to była pułapka, pozostawało pytanie czy jedyna.
Zawęziliśmy
krąg przylegając do siebie możliwie blisko. Staliśmy na samym środku piekła,
które parzyło nas swoim żarem w skórę i kłuło jasnością w oczy. Gdyby nie
Patricia, która skumulowała w sobie odpowiednią ilość mocy i roztoczyła wokół
siebie lodową zaporę, mającą przeciwdziałać ogniu, zapewne w krótkim czasie
udusilibyśmy się dymem ulatniającym się ze spalonych drzew i traw. Lód w ułamku
sekundy, pod wpływem gorąca, zamienił się w wodę, dzięki czemu pożar został
ugaszony. Było jednak zdecydowanie za wcześnie na oddech ulgi – ledwo bariera
ognia opadła, a nad nami zapanowała wietrzna wichura, która rzuciła nas w
spaloną trawę i oddaliła od siebie na różne odległości. Słyszałam jak Martha
głośno klnie – zazwyczaj tego nie robiła, co tylko poświadczyło o tym, że znajdujemy się w krytycznej
sytuacji.
–
Kamuflaż! – dodała piskliwym głosem Patricia, która leżała zaledwie metr ode
mnie. Z przerażeniem patrzyła w tył. Najwyraźniej w wyniku upadku moc
kamuflująca Marthy przestała działać. Nasza szansa właśnie ulotniła się razem z
wietrzną zawieruchą ku górze. W tle usłyszeliśmy pomnożone, złowieszcze śmiechy
wiedźm. Rozglądnęłam się wkoło, ale nigdzie ich nie widziałam, najwyraźniej
działały z ukrycia, ciesząc się widokiem porozrzucanych po spalonej szachownicy
pionków.
Uchwyciłam
się pobliskiego drzewa i wystawiłam przed siebie dłoń. Ostry wiatr wdzierał się
do moich oczu z impetem, powodując łzawienie. Nie miałam czasu na oglądanie
się, co z resztą członków Nox oraz z la bonne fee, to była moja kolej na
działanie.
Jakiś
czas temu odkryłam, że jestem w stanie nie tylko zmusić otoczenie do pogrążenia
się w chaosie, ale również zatrzymać chaos, który ktoś wytworzył obcą siłą –
nauczyłam się tego dzięki Aurze, która w chwilach gniewu zaczęła wykazywać się
coraz silniejszą chęcią zniszczenia wszystkiego wkoło, stosując do tego magię,
którą podobnie jak ja odziedziczyła po Aidenie. Może moja mierna połowa mocy
pożerała ogromne pokłady energii, ale przydawała się w niejednym starciu.
Skupiłam
się na szalejącym wichrze i stopniowo zaczęłam zaciskać rozpostarte palce w
pięść, jakbym chciała uwięzić złą moc w jednym uścisku dłoni. Gest był równie
ważny jak wizualizacja, którą dokonywałam w głowie. Może zajęło mi to sporo
czasu i trudu, ale rozszalały wiatr nareszcie ustąpił, zmieniając się w lekki
zefirek, rozwiewający na boki włosy.
Wzięłam
kilka głębszych wdechów i opadłam na ziemię. Czułam się wyczerpana, a to
dopiero początek bitwy, w której na razie staliśmy na przegranych pozycjach –
wiedźmy pomiatały nami, traktując jak nędzne robaki zamknięte w akwarium, które
można było poddawać różnym eksperymentom. Zastanawiały się, kto przetrwa to
szaleństwo?
Nie
minęła minuta, a nad naszymi głowami zawisła ciemna burzowa chmura, która
opuściła w dół tysiące kropel zabarwionych na szkarłat. Podnosząc się z ziemi,
spoglądałam na skórę rąk, która została zalana czymś, co przypominało krew.
Niepewnie spojrzałam w kierunku swoich pobratymców, którzy byli równie
zdezorientowani, co ja. Bałam się, że lada moment krwawy deszcz może
okazać się czymś wysoce niebezpiecznym, co w ciągu ułamku sekundy przerodzi się
w naszą klęskę, sekundy jednak mijały, a oprócz nieprzyjemnego, metalicznego
zapachu, który drażnił nasze nozdrza, nie działo się nic.
Nie
miałam wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z prawdziwą krwią,
zastanawiało mnie tylko, czy to iluzja, czy rzeczywiste przedstawienie, które
zgromadziło w sobie całą hemoglobinę świata.
Po kilku minutach bezczynnego
stania i oczekiwania, la bonne fee postanowiły zrobić kolejny krok. Spojrzały na
siebie, kiwnęły znacząco głowami i bez słów porozumienia uniosły zgodnie swoje
ręce w stronę nieba. Donośnym głosem niosącym się wśród nas echem, wypowiedziały
sentencję w języku francuskim, która sprawiła, że już po chwili nad naszymi
głowami zaczęła się tworzyć bariera ochronna – miała świetlistą, delikatną
barwę wymieszaną z przeźroczystą zasłoną, którą można było dostrzec dopiero wtedy, gdy
zmrużyło się oczy. Już po chwili krwawy deszcz spływał po magicznie wytworzonej
powłoce, omijając nasze ciała. Nie mogliśmy się jednak cieszyć wolnością. Zanim
czarodziejki zakończyły rytuał ziemia pod naszymi nogami zaczęła się trząść.
Już po chwili rozległ się przerażony okrzyk jednej z la bonne fee, pod którą
osunął się grunt – Alex w ostatniej chwili chwyciła Patricię za rękę i
pociągnęła ją w tył, obydwie wylądowały płasko na spalonym gruncie. Martha nie
mogła sama utrzymać tak potężnej bariery, dlatego już po chwili na jej
sklepieniu zaczęły tworzyć się dziury, przez które krwista ulewa przesiąkała,
znów racząc nas swoją wyrazistą barwą i metaliczną wonią.
Za
bardzo skupiłam się na naruszonej barierze. Nie spodziewałam się, że ziemia
rozstąpi się pod moimi stopami akurat w momencie, kiedy będę ją badała
wzrokiem. Z trudem uskoczyłam w bok, potykając się o wystający z ziemi korzeń.
Wśród mojego zespołu rozległy się okrzyki zaskoczenia i przerażenia, ludzie
uciekali w popłochu, byleby nie wpaść w rozstępy ukazane przez ziemistą
powłokę. Sytuacja wyglądała na krytyczną. Jeżeli czarodziejki nie powstrzymają
tej sytuacji swoją magią, wszyscy zginiemy i to w naprawdę błahy sposób.
Byłam
zmuszona skoczyć na kolejną osuwającą się w dół płytę ziemi. W oddali
dostrzegłam jak jeden z bezlitosnych żywiołów pochłania moich pobratymców –
moje serce ścisnęło się ze strachu. Z trudem powstrzymałam się od krzyku, gdy
Andi zsunęła się w dół. Na szczęście w ostatniej chwili Alec pomógł jej wyjść z
opresji. Ze wszystkich sił starałam się walczyć o własne życie i nie myśleć o
swoich przyjaciołach – wiedziałam, że gdy będę na nich patrzeć, sama zginę. Empatia nie była w tym momencie dobrą bronią. Bo żeby ocalić innych, najpierw musieliśmy ocalić siebie samych.
–
Nathiel! – krzyknęła donośnie Martha. – Wstrzymaj czas działania magii wiedźm!
Nie
widziałam, gdzie znajduje się Auvrey, niebieskie drobinki, które spadły na mnie
z nieba podpowiedziały mi jednak, że ma się całkiem dobrze. Ruch rozpadającej
się ziemi został wstrzymany. Teraz bez trudu mogłam się przenieść do pionowej pozycji.
–
Do przodu! – wykrzyknęła Alex, wskazując ręką w kierunku kawałka ziemi, który
utrzymał się w swoim naturalnym stanie. Jak na zawołanie stado chcących przeżyć
ludzi, rzuciło się do biegu. Wiedzieliśmy, że Nathiel nie jest w stanie
wstrzymywać tak potężnej mocy dłużej niż kilkadziesiąt sekund. To była chwila
przeznaczona na ratowanie własnej skóry.
Na
przedzie naszego zgromadzenia biegły la bonne fee. Wykrzykiwały coś do siebie
nawzajem, czego nie mogłam zrozumieć – byłam za daleko od nich, już po chwili
mogłam jednak dostrzec skutek ich niezrozumiałej umowy.
Alexandra
machnęła dłońmi nad swoją głową, prawą z nich posyłając w niebo potężny piorun,
który przeszył niebo blaskiem. W tym samym czasie Patricia rozpostarła ramiona
w kierunku ziemi, zapełniając szpary lodem – w następnej kolejności
wolne kawałki podłoża oszroniła śniegiem, który w ułamku sekundy zmienił swój
kolor z białego na czerwony. Martha skierowała swoją moc w przód, w
nieokreślone miejsce. Początkowo nie widziałam w tym większego sensu, dopiero
kiedy moc Alexandry i Patricii skrzyżowały się gdzieś po środku widnokręgu,
zrozumiałam, co łączona magia czarodziejek miała na celu – Martha odnalazła
źródło mocy, którą wydawały na świat wiedźmy. Stały dokładnie w tym miejscu,
gdzie spotkały się ze sobą trzy strumienie magii.
Nastąpił stłumiony wybuch,
który wywołał w powietrzu falę, przypominającą rozchodzące się po wodzie kręgi.
Niewidzialna bariera znajdująca się przed nami pękła z impetem, akurat w
momencie, kiedy moc Nathiela przestała działać – w ostatniej chwili skoczyłam
do góry, odbijając się od ziemistej płyty, która zaskoczyła mnie swoim
gwałtownym wyskokiem. Machając dłońmi w górze, wylądowałam na wolnym skrawku
trawy, na którym nie panował żaden z żywiołów, którym zarządzały wiedźmy. To
oznaczało jedno – uciekliśmy ze strefy magii.
Obok
mnie przebiegł Auvrey – widziałam tylko jego buty. Ogłuszona upadkiem
podniosłam do góry głowę. Wiedźmy nie stały już za żadną niewidzialną zasłoną –
śmiejąc się jak pozbawione zdrowych zmysłów kobiety, naparły swoją magią na
zbliżające się do nich la bonne fee. Całe szczęście czarodziejki odparły atak,
co jednak nie pozostało bez skutków w otoczeniu. Wszyscy poczuliśmy potężną
falę niewidzialnej mocy, która mało nie zmiotła nas do poziomu ziemi.
Z trudem
podniosłam się z podłoża. Nie sądziłam, ze exitialis przyda mi
się w tym starciu, raczej byłam przekonana o tym, że wielką rolę odegra tutaj
moja moc chaosu. Myliłam się. Wiedźmy korzystając z zajętych odpieraniem
potężnego ataku czarodziejek, wywołały naszych naturalnych wrogów, którzy
zaczęli wyłaniać się zza drzew, skał i z każdej najmniejszej dziury.
Cieniste
pokraki.
Jeden
z potworów wyrósł tuż przed moją twarzą i zamachnął się na mnie potężną cienistą łapą. Wyjęłam z kieszeni nóż i zdołałam odepchnąć jego cios, potem
zatoczyłam ostrzem wokół niego krąg i pozbyłam się go w taki sposób, w jaki
robiłam to setki razy. Demon rozpłynął się w świetlistej poświacie. W tym
czasie wokół mnie zaczęły rozbłyskać inne bronie łowców. Wychodziło na to, że
wiedźmy jednak spodziewały się łowców. Nas postanowiły zająć demonami,
czarodziejki zostawiły dla siebie.
Parłam
naprzód zgrabnie pozbywając się kolejnych cienistych pokrak. Kątem oka
dostrzegłam, że najbliżej wrogich wiedźm znajduje się Nathiel, który wykonywał
gwałtowne ciosy i pozbywał się pokracznych wrogów z prędkością światła.
Wiedziałam, jaki ma cel – za wszelką cenę chce się dostać do wiedźm, które w
tym momencie wcale się go nie spodziewały, ponieważ były zajęte walką z la
bonne fee. To nie był dobry pomysł. Auvrey był jeden, ich było cztery i na
dodatek władały potężną magią. Nawet jeżeli uda mu się zabić jedną z nich i
drasnąć drugą, trzecia może go wykończyć prostym zaklęciem. Nie
zamierzałam do tego dopuścić.
Puściłam
się biegiem z wyciągniętym przed siebie nożem, którym ciachałam tylko te
pokraki, które stawały mi na drodze i próbowały mnie zatrzymać. Już po chwili
moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa – w końcu wcześniej zużyłam potężną
dawkę chaotycznej mocy – mimo tego biegłam przed siebie tak szybko, jak
tylko było to możliwe.
–
Nathiel! – wrzasnęłam, a potem powtórzyłam to imię jeszcze kilka razy. Demoniczny
łowca zaślepiony wojną, nie był jednak w stanie mnie usłyszeć. Nie byłam tak
szybka i silna jak on, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że do niego nie
dobiegnę.
Moje
serce galopowało jak stado rozpędzonych zwierząt, uciekających przed
potencjalnym wrogiem. Mój oddech stał się świszczący i nierówny, a obraz
przysłoniła mgiełka osłabiającego fioletu. Jeżeli dalej tak pójdzie, po prostu
zemdleję. Nie byłam nadczłowiekiem, nie byłam nawet pełnym demonem o
niesamowicie wielkiej wytrzymałości. Mogłam teraz liczyć tylko na to, że
Nathielowi uda się przeżyć.
W
momencie, kiedy la bonne fee rzuciły zgodne zaklęcie, Auvrey
wstrzymał czas w obrębie wiedźm – rzucił się na jedną z nich nożem, skacząc do
góry jak dziki zwierz, który chciał rozszarpać gardło swojej ofiary. Widziałam,
że jego oczy płoną szaleńczą żądzą mordu. Teraz nie był sobą, był demonem,
który chciał bezwzględnie pozbyć się wrogów. Pragnął krwi, pragnął śmierci
wiedźm.
Spodziewałam
się, że Nathielowi uda się wbić exitials w głowę pierwszej z
brzegu kobiety, którą była Celestine, nie przewidziałam jednak tego, że jego własna moc
zostanie skierowana przeciwko niemu i to on zawiśnie w górze w bezruchu.
Wstrzymałam
dech nieczuła na otaczające mnie demony, które próbowały sięgnąć po mnie pazurami
– kilka z nich poharatało mi skórę, czego nawet nie czułam. Ból został zagłuszony przez zbyt
wysoki poziom adrenaliny. Teraz ważniejsze było to, co stanie się z moim mężem,
nie ze mną.
Kiedy
wiedźmy uwolniły się spod działania demonicznej magii, tylko Isabelle była
zwrócona ku twarzy Nathiela. Widziałam jej chytry, zwycięski
uśmieszek. Dopiero wtedy moje przyrośnięte do podłoża nogi popędziły w kierunku
wiedźm. Znów krzyczałam imię osoby, bez której nie potrafiłabym żyć. Auvrey
zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu, ale czy w tej sytuacji mógł przeżyć?
Cały
świat w jednej chwili zamarł i ucichł. Cieniste pokraki rozpłynęły się w
powietrzu, jakby były tylko i wyłącznie iluzją. Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam
głośny krzyk jednej z la bonne fee, która najprawdopodobniej rozkazała nam
zatkać uszy, ja nie zdążyłam jednak tego zrobić. Zabójczy śpiew Isabelle
opanował drażniącą nutą mój umysł – na jego dźwięk padłam na kolana. Głos
jednej z wiedźm był cichy, a równocześnie tak potężny pod względem magicznym,
że nie byłam w stanie znieść go w swojej głowie – chwyciłam się za nią i
wydałam z siebie niekontrolowany jęk. Moje powieki zacisnęły się boleśnie,
zupełnie jakby oczy odczuły potężną dawkę rażącego światła. Miałam wrażenie, że
tracę kontrolę nad ciałem, że nie wytrzymam już dłużej tego przeklętego
naporu, który wrzynał się w każdą komórkę mojego mózgu i wędrował po każdym
nerwie organizmu, drażniąc go kłującą falą elektryczności. Gdy myślałam, że
utracę przytomność, nagle cały świat umilkł.
Otworzyłam
gwałtownie powieki i spojrzałam przed siebie. Niebo znów opanował krwisty
deszcz – zalewał mi oczy, nozdrza i usta, próbując przysłonić widok na scenę,
która się przede mną rozgrywała. Isabelle trzymała Nathiela za krtań i ściskała
ją tak mocno, że chłopak zaczął się dusić. Czarne pazury wbijały się w jego
skórę, otwierając na niej rany, z których wypływała ciurkiem cienista krew.
Moje
serce tłukło się bezlitośnie szybko w piersi. Zabrakło mi oddechu, ale
nie rozsądku. Ruszyłam z miejsca kierując drżącą dłoń przed siebie. Nie
obchodziło mnie, co stanie się, kiedy użyję swojej mocy i poślę ją w kierunku
Isabelle oraz Auvreya. Nie obchodziło mnie, że mój mąż moje wylądować twardo na
ziemi – chciałam, żeby po prostu przeżył, nieważne za jaką cenę.
Posłałam
chaotyczną magię wprost na wiedźmę i demona. Osiągnęłam taki skutek, jaki
pragnęłam osiągnąć. Isabelle rozpłynęła się na krwistym deszczu, a Nathiel
wylądował płasko na ziemi. Podbiegłam do niego, rzuciłam się na kolana i
chwyciłam go za ramiona. Z trudem powstrzymałam się od tego, żeby nim
potrząsnąć, mogłam mu przecież wyrządzić dodatkową krzywdę.
–
Nathiel – jęknęłam bezradnie. Jego szmaragdowe oczy były przymrużone, a usta
lekko rozwarte, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł z powodu rozszarpanej
krtani. Na skórze jego szyi widniała ziejąca cienistą czernią dziura. Dusił
się. Dusił się, a ja nie mogłam niczego zrobić.
Rozpłakałam się jak dziecko.
Mój przeraźliwie głośny płacz niósł się echem po pogrążonej w krwistym deszczu
przestrzeni.
To
nie tak miało się skończyć. Nie tak.
Nie
zdążyłam wymówić żadnego słowa, nim powieki mojego męża opadły na żywe,
szmaragdowe oczy, a jego usta przestały wydawać na świat liche wdechy i
wydechy. Nie mogłam uwierzyć w to, czego byłam świadkiem. To jedno zdanie,
które stało się efektem bezlitosnej bitwy z magią wiedźm, której nie mogliśmy
pokonać, stało się prawdą, której tak bardzo się bałam.
Nathiel
umarł. Odszedł. Zostawił mnie. Nas wszystkich.
Powietrze
w moich płucach zastygło w bezruchu. Czułam rosnącą w gardle gulę, która nie
chciała przepuścić nawet grama życiodajnego oddechu. Moje serce biło nierówno,
jakby za chwilę miało stanąć w miejscu i poprowadzić mnie do świata, w którym
znalazł się Nathiel. Panika pochłonęła doszczętnie moje ciało i duszę. Jeżeli
nie uwolnię się spod jej wpływu, ja sama stanę się krzyżem na swoim grobie.
Wzięłam
świszczący, paniczny wdech i podniosłam się na drżących nogach. Nie spuszczałam
oczu z martwej, bladej twarzy Nathiela, chociaż wiedziałam, ze w końcu muszę
odwrócić od niego wzrok. Bitwa wciąż trwała, choć na razie pogrążona była w
martwej ciszy. Jeżeli miałam coś zrobić dla swojego męża, to pomścić jego
śmierć i wrócić do naszych dzieci, które nie mogły zostać same. Potrzebowały
rodziców. Choć jednego z nich.
Walcząc
z własnym strachem paraliżującym każdy nerw mojego zesztywniałego ciała,
zwróciłam się powoli w stronę rozgrywającej się za moimi plecami sceny. Problem
tkwił w tym, że pole bitwy było puste. Na ziemi leżały zakrwawione i
pokiereszowane ciała moich własnych przyjaciół.
Znów
wstrzymałam dech, nie dowierzając temu, czego właśnie byłam świadkiem.
Nieopodal
mnie z wyciągniętą przed siebie dłonią leżał Sorathiel. Miał martwe, wciąż
otwarte oczy, w których moja przyjaciółka Amy była szaleńczo zakochana. Obok
niego leżał blady i zakrwawiony Alec, Ethan z wykręconymi kończynami i Andi z
oderwaną ręką. Czarodziejki również poległy. Po jednej z nich została tylko
ogromna plama krwi.
Padłam
na kolana z opuszczonymi w dole dłońmi. Po raz pierwszy w moim krótkim życiu
poczułam się bezradna i pusta w środku. Nie wiedziałam co zrobić, bo doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zrobić już zupełnie niczego. Wiedźmy
opuściły pole bitwy, a wszystkie osoby, które były dla mnie ważne po prostu
zginęły. Zostałam na tym świecie sama. Opływałam cudzą krwią przedzierającą się
przez bordowe chmury i szkarłatne niebo.
Nie.
To nie mogła być prawda. Kiedy to wszystko się stało? W zaledwie kilka sekund,
kiedy miałam zamknięte oczy? Dlaczego tylko ja ocalałam, zupełnie jakbym w tym
krótkim czasie stała się zupełnie niewidzialna? Czemu krwawa masakra nawet nie
pozostawiła na mojej skórze draśnięcia? To musiała być iluzja. To była iluzja –
powtarzałam to w swojej głowie setki razy, a mimo tego, nieruchoma, krwawa
scena, którą miałam przed oczami, nie znikała.
Łzy
polały się po moich policzkach. Byłam sparaliżowana i niezdolna do żadnego
ruchu. Chociaż chciałam zamknąć oczy i odwrócić wzrok od poległych przyjaciół,
nie potrafiłam. Spoglądałam w każdą z pogrążonych w śmierci twarzy, widziałam
każdy żywy w moich wspomnieniach uśmiech, którym zostałam przez nich
obdarzona, wesołe momenty i wspólnie przeżyte chwile, a potem tę mglistą chmurę
wspomnień zasłoniła szkarłatna barwa.
Spojrzałam
na swoje drżące dlonie. Miałam wrażenie, że ja również umieram. Moje ręce zalewała
krew – nie byłam już pewna, czy moja własna, czy ta, która ulatywała z nieba.
Jeżeli
to była iluzja, to dlaczego się nie kończyła?
Tylko
to, co było prawdą, trwało dłużej niż kłamstwo.
Szkarłatny
świat zaczął wirować mi przed oczami. W uszach brzęczało, jakby chwilę wcześniej
zostały zaatakowane ogłuszającym dźwiękiem, powodującym w efekcie trwałą
głuchotę. Czułam, że moje zesztywniałe od zimna usta unoszą się do góry w
ironicznym uśmiechu. Sarkazm zawsze ze mną był. Podejrzewałam, że zabiorę go ze
sobą do własnego grobu.
Gdzieś
pomiędzy pustym chaosem, który zajmował powierzchnię mojej czaszki, zaczęły
wyłaniać się kruche dźwięki przypominające piski. Te piski stawały się
stopniowo głośniejsze i głośniejsze, aż w końcu przerodziły się w dziewczęce
brzmienie. Cała panika odpłynęła ze mnie, jakbym właśnie w tym momencie
miała umrzeć. Czy to śpiew anielskiego orszaku, który miał mnie unieść ku górze
w chwili śmierci? Nie, ja doskonale znałam ten głos. Niegdyś niepewny, cienki i
słaby, w mojej głowie zamienił się w rozwinięty, dźwięczny śpiew, który koił
wszystko, co złe, zamieniając ból w ulgę.
Przymknęłam
sennie powieki, jakbym lada moment miała pogrążyć się w odwiecznym śnie.
Poczułam, że upadam bezwładnie twarzą do ziemi. Głos rozprzestrzenił się po
mojej głowie, a potem zniknął na dobre w odmętach umysłu. Dźwięcząca cisza
stała się moim ukojeniem.
Otworzyłam
gwałtownie oczy.
Leżałam
na ziemi z przytulonym do trawy policzkiem. Obok mnie leżało ciało jednego z
członków Nox. Nie było martwe, nie było nawet zakrwawione.
Rozejrzałam
się wkoło. Szkarłat zniknął, ustępując miejsca zwyczajnym barwom dnia. Poczułam
w sercu ulgę, ale i niepokój. Już wiedziałam, że cała scena, która się przede
mną odegrała, była iluzją. Iluzje mogą trwać jednak w nieskończoność. Co działo
się, kiedy byłam w innym świecie?
Usiadłam
gwałtownie na trawie, natychmiastowo chwytając się za głowę. Ból rozsadzał moją
czaszkę od środka. Poprzez zamglony obraz wirujący w oczach, dostrzegłam
leżących wokół siebie ludzi, pogrążonych w transie. Na polu bitwy stały tylko
wiedźmy i czarodziejki, które ledwo trzymały się na nogach. Nigdzie nie
widziałam Nathiela. Czy wobec tego jego atak również był częścią iluzji, którą
wywołała starożytnym śpiewem Isabelle?
Chwiejnie
przeniosłam się do pionu. Postawiłam kilka niepewnych kroków. Obraz z
każdą minioną chwilą mojej trzeźwości stawał się wyraźniejszy. Widziałam jak
Patricia upada na ziemię w bezruchu, a Adelais przygniata ją brutalnie butem do
podłoża. Widziałam jak Celestine trzyma ledwo żywą Alexandrę za włosy, patrząc
jej prosto w oczy z kpiącym uśmiechem. Widziałam jak Cecile pochyla się nad
ciężko dyszącą Marthą, której kończyny drżały, jakby lada moment miała upaść. Nad
nimi wszystkimi górowała władcza Isabelle z założonymi na piersi rękoma.
Najwyraźniej triumfowała swoje łatwe zwycięstwo. Żadna z nich nie zwracała na
mnie uwagi – były przeświadczone o tym, że podobnie jak reszta będę trwać w
transie. To dzięki Madlene z niego wyszłam. To ona wdarła się do mojego umysłu
i wybudziła mnie z iluzji. Przewidziała, że będę próbować powstrzymać wiedźmy
przed ostatecznym wyrokiem, które miały dokonać na la bonne fee. Tylko moja magia
była w stanie je teraz powstrzymać. Nie Nathiela, który wstrzymałby czas i nie
zdążył zabić wszystkich czterech wiedźm, nie Arena, który władał zaledwie
połową prawdziwej mocy demona, czy Andi, która stawiała zaledwie liche kroki w
demonicznym kunszcie magii. To miałam być ja.
Zacisnęłam
pięści, zmrużyłam groźnie oczy i przystanęłam w miejscu. Czułam jak moc kumuluje
się w dłoniach. To negatywne emocje wywoływały prawdziwą potęgę
mojej magii. Złość, strach, nienawiść, chęć zemsty. Może nie byłam potężniejsza
od wszystkich wiedźm razem wziętych, ale moim zadaniem nie było teraz pozbawić
ich życia, moim zadaniem było ocalić czarodziejki, które poświęciły się dla nas
nie jeden i nie ostatni raz.
–
To było aż za proste – usłyszałam przepełniony kpiną głos czerwonowłosej
Celestine. Wyjęła z kieszeni czarnej, przydługiej szaty zakrzywione
ostrze. Za jej przykładem poszła reszta wiedźm. Chciały pozbawić głów naszych sojuszniczek. W historycznej księdze, którą pożyczyły mi kiedyś la bonne fee,
właśnie w taki sposób uniemożliwiano czarodziejkom odejście do świata żywiołów.
Wraz z głową uciekała z nich cała magia, jaką w sobie miały.
–
Łowcy będą mieli niespodziankę – odezwała się dźwięcznym, znudzonym głosem
Cecile, kopiąc Marthę w brzuch. Dziewczyna wylądowała na plecach z jękiem.
–
Koniec gadania, po prostu je zabijcie – odezwała się władczym tonem Isabelle,
zadzierając głowę, jakby czuła się królową sytuacji. – Mamy jeszcze do
załatwienia córkę mojej kuzynki, która najwyraźniej stchórzyła i postanowiła,
że się tu nie zjawi.
–
Ze strachu zdradziła swoje przyjaciółki, co? – zakpiła Celestine, przykładając
zakrzywione ostrze do krtani Alexandry, która ciężko dyszała. – Przewidziała
przyszłość tymi swoimi śmiesznymi kartami i po prostu się ulotniła.
–
Zapewne – potwierdziła Isabelle z irytującym uśmieszkiem – ale nie ucieknie
zbyt daleko. – Zaśmiała się i klasnęła w dłonie. Z jej pochmurnych oczu
emanowało czyste zło. Tak nie wyglądał żaden żywy człowiek. – Do dzieła. –
Kiedy padł rozkaz, wyrzuciłam w kierunku wiedźm skumulowaną moc, która trafiła
je z impetem. Wszystkie zdawały się być zszokowane tym nagłym atakiem. Poharatane powietrznymi wirami wylądowały kilka metrów dalej, obijając się
plecami o drzewa.
Isabelle
została uszkodzona, a więc jej moc przestała działać. W ułamku kilku sekund moi
sojusznicy zaczęli odzyskiwać przytomność. Ukradkiem dostrzegłam czarną
czuprynę Nathiela, który przecierał oczy i rzucał w nieznanym kierunku obelgi.
Uśmiechnęłam się z ulgą, ale nie przestawałam karmić wiedźmy moją magią.
Wiedziałam, że to nie potrwa to długo. Po pierwsze moc szybko ze mnie ulatywała i
słabła, po drugie nasi wrogowie wciąż byli silniejsi niż ja. Ten atak miał
tylko pomóc podnieść się moim towarzyszom i pozwolić czarodziejkom doprowadzić
się do porządku.
Isabelle,
która podniosła się z trudem z ziemi, chwyciła za gałąź drzewa. Jej czarne
włosy powiewały szaleńczo na wietrze, przez co wyglądała jak meduza pragnąca
poparzyć każdą znajdującą się na jej drodze osobę. Miała zmrużone, krwawiące
oko i poharataną twarz, a jednak mimo tego wciąż uśmiechała się jak prawdziwa
wiedźma, którą straszy się małe dzieci.
Patrzyła prosto na mnie.
Ostry
i głośny śpiew rozbrzmiał na polu bitwy sprawiając, że moja moc natychmiastowo ucichła. Ten sam śpiew wywołał w jednej chwili burzę z piorunami, przyspieszył
bieg krwawego deszczu, który zalewał mi oczy swoim nadmiarem, sprawił, że
ziemia zaczęła się trząść, a pobliskie drzewa płonąć. Porywisty wiatr otoczył
nas ciasną wstęgą. To prawda, że kupiłam nam trochę czasu, ale teraz nie byłam
już w stanie nic więcej zrobić, podobnie jak czarodziejki, które choć chciały
przerwać mordercze przedstawienie pogrążonej w szale zabijania Isabelle, nie
mogły. Były wykończone walką, podobnie jak łowcy.
Upadłam
na ziemię, wbijając paznokcie w trawę, która wibrowała mi pod palcami. Czułam, że
lada moment podłoże znów przetnie trzęsienie ziemi i tym razem nie zdołam już
uciec – ostry śpiew Isabelle sprawiał, że potęga jej mocy przygniatała nas do
podłoża, nie dając szansy na żaden ruch.
W płucach zaczęło brakować mi
powietrza, z trudem łapałam oddech. Gorąca atmosfera wrzynała się w moje gardło
i krtań, sprawiając, że zaciskają się, zabraniając tlenowi dopływać do
ważniejszych organów mojego ciała.
Byłam bezradna. Wszyscy byliśmy. Nawet
Nathiel, który starał się z uporem czołgać w stronę naczelnej wiedźmy
pogrążonej w szaleńczym rytuale, nie był w stanie niczego zrobić. Napór magii
był coraz silniejszy, przygniatał nas do podłoża, jakby chciał nas zmiażdżyć
swoją potęgą.
Istniała
tylko jedna osoba, która mogła spróbować zmierzyć się z Isabelle. Osoba, która
choć przez lata nie potrafiła stanąć jej naprzeciw, teraz była na to gotowa.
Nie chcę wierzyć, że odejdą bezpowrotnie,
że
nie zatrzyma żadna siła ich,
usłysz
wołanie me, błagam cię,
nie
pozwól by odeszły i zostały łzy.
Nowy głos rozległ się ponad naszymi głowami z siłą, zagłuszając Isabelle.
Widziałam jak wiedźma próbuje otworzyć usta, ale żaden dźwięk nie uwalnia się z
jej ust, zupełnie jakby utraciła głos. Kobieta chwyciła się w panice za swoją
krtań i spojrzała w kierunku, skąd dochodził śpiew.
Na
szczycie wzgórza stała otulona bordowym płaszczem dziewczyna o rozwianych
włosach. Miała rozpostarte ręce i skierowaną ku niebu głowę. Z każdą kolejną
sekundą, kiedy śpiewała, niebo pogrążone w czerwieni zaczęło przechodzić w
rażący nasze oczy ciepły blask, przypominający słońce.
Efekty
mocy naczelnej wiedźmy ustąpiły. Byłam w stanie podnieść się z ziemi. Widok
zasłaniał mi jednak ostry blask słońca, który wywołała stojąca u szczytu
wzgórza czarodziejka. Moc, którą uwolniła była potężniejsza niż ta, którą
stosowała bezradna teraz Isabelle, jednocześnie świetlista magia nie wskazywała
na to, że wywołały ją niedozwolone dla czarodziejek czary. To była prawdziwa,
nieskażona złem biała magia. Tylko dlaczego stanęła naprzeciw czarnej, z którą
ponoć nie miała prawa wygrać?
–
Mad! – Ogłuszające krzyki pomnożone razy trzy, wdarły się do moich uszu. Przez
świelistą poświatę zdołałam ujrzeć spanikowane twarze czarodziejek, które
spoglądały z niedowierzaniem w górę. Dwójka z nich – Martha i Alexandra ruszyły
do biegu. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie zdążą dotrzeć na wzgórze, dlaczego więc
próbowały, mimo licznych ran?
Patricia
upadła na kolana i zapłakała.
–
Nie rób tego, Mad! – zawyła, potrząsając w panice głową.
Niebo
utonęło w rażącej bieli, pozbawiając nas widoku na to, co lada moment miało się stać.
Powracam i nadrabiam czytanie. Stworzyłaś niesamowite napięcie tymi rozdziałami, pchnęłaś akcję mocno do przodu i pędzi jak rollercoaster. Aż boję się zapytać o finał tego starcia.
OdpowiedzUsuńTo straszne, co Mad zrobiła Arenowi. Ma żyć aż do śmierci wiedząc, że nie pamięta matki własnego dziecka? Że wszyscy wiedzą, a on nie? Że powinien pamiętać? Mad zrobiła mu tym straszną krzywdę. Myślę, że gorszą niż samo odejście.
Scena iluzji jest naprawdę realistyczna. Na tyle, że pomyślałam sobie: "Nie, Naff, jaja se robisz". Naprawdę nie byłam pewna, czy to, co widzi Laura, było prawdziwe.
Rzadko się czepiam, ale dzisiaj się przyczepię. Brakowało mi opisu bitwy pomiędzy czarodziejkami a wiedźmami. Dlatego nie lubię narracji pierwszoosobowej - strasznie ogranicza.
No nic, czekam na ciąg dalszy, zapewne jutro.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńAż mi ręce opadły, a serce stanęło na sekundę czy dwie, gdy moje oczy ujrzały "Nathiel umarł". Ty wiesz, że ja w to uwierzyłam?! Ja, z tą swoją miłością do tej postaci i całego uniwersum, dałam Ci się podejść jak naiwne dziecko. Tak się nie robi!
Och, wchłonęłam ten rozdział, bo każdy opis, każdy akapit wzmagał napięcie, aż chciałam obgryźć paznokcie, ale mam je za krótkie na taki zabieg.
No i Mad. Na litość boską, niektórych jej działań nigdy nie zdołam zrozumieć, a jej poświęcenie zawsze będzie rodziło we mnie pytanie, czy naprawdę tego było trzeba.
Dzięki Ci za ten mały horror powyżej.
Pozdrawiam.