niedziela, 2 kwietnia 2017

[TOM 3] Rozdział 18 - "Badając ludzkość"

Lubię ten rozdział, bo jest w jakiś sposób... łachowy. Podoba mi się to, jak demony zwiedzają świat ludzi. Parodyjnego wydźwięku raczej dostarczą tylko Raiden i Riel, u Sapphire będzie chwilami trochę bardziej mrocznie, a czasem nawet uroczo. W sumie takie inne spojrzenie na WCS! 
Ostatnio zacisnęłam poślady i stwierdziłam, że zacznę poprawiać wszystkie rozdziały na blogu, przy okazji będę je przenosić na Wattpada <<KLIK>>. Brawa dla mnie, bo jest ich aktualnie na blogu 153. Powodzenia, szczególnie w początkowych rozdziałach, które są totalnie do tyłka i przy których poprawianiu walę głową w biurko. 
Nie wiem co się tu ostatnio działo, że rozdział ma prawie 500 wyświetleń, no, ale... fajnie!
***
Przeklęci ludzie. Cholerni łowcy. Jakim cudem udało im się ich przechytrzyć? Skąd wiedzieli, że tam będą? Nawet się nie przygotowali na to starcie! To miała być niewinna, kameralna akcja, polegająca na pożarciu ludziom energii! Akcja, która miała dostarczyć im znikomą cząstkę rozrywki. Pieprzone Nox!
Sapphire syknęła i chwyciła się za krwawiące ramię. W przeciwieństwie do innych demonów w departamencie jej krew była ludzka, a co za tym idzie – szybciej mogła wykrwawić się na śmierć. Miała o wiele słabszą odporność niż demony czystej krwi i mniej potrafiła znieść, dlatego jej magia przydawała się na większych odległościach. Bezpośrednie starcia nie były dla niej.
Vail będzie zły, jeżeli dowie się, że Nox ich zaatakowało i musieli uciekać jak zwykli tchórze. Nie dojdzie do niego to, że ci kretyni celowo zablokowali używanie magii w teatrze. Może Riel i Raiden całkiem nieźle radzili sobie w walce wręcz, ale nie ona. Bez swojej mocy była nikim, zaledwie zwykłym, słabym człowieczkiem. A chciała wszystkim udowodnić, że bycie półdemonem niczego nie zmienia! Jak teraz miała komukolwiek spojrzeć w twarz?
Sapphire walnęła pięścią w drzewo i jęknęła jak zranione zwierzę. Jej mina wskazywała na to, że ma ludzkie uczucia. Wyraźnie było widać, że cierpi i ma tego dosyć. Człowiecze, wstrętne łzy płynęły jej po policzkach przypominając o tym ile wylała ich w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie podejrzewała, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Kiedy jej ojciec wszystkich zabił, kiedy powiedział jej o tym, że jest demonem i ma moc tak samo jak on… czuła się cudownie. Nie przeszkadzał jej widok flaków ludzi, którzy współpracowali z nią odkąd tylko pamiętała. Gardziła nimi. Wszystkimi. A już szczególnie matką. To ojciec podał jej rękę jako pierwszy i zaprowadził do Reverentii. A potem zabiła go ta nędzna, ludzka kreatura z Nox, mało nie doprowadzając całego departamentu do zagłady. Kobieta była jak w furii, kiedy ich niszczyła. Pewnie gdyby Sapphire nie zdołała się ukryć, sama mogłaby zginąć. Życzyła jej śmierci z całego serca, aż w końcu jej życzenia się ziściły, to jednak nie wystarczyło. Zostawiła na świecie córkę – słabą, lękliwą i głupią córkę, która również była półdemonem. Sapphire chciała ją zniszczyć tak, jak jej matka zniszczyła demona władającego najpotężniejszą magią mentalną we wszechświecie – Delritha, jej ojca.
Demonica stanęła nad przepaścią nie oglądając się w tył. Pewnie łowcy podążali ich śladami, ale nie uda im się ich dopaść. Może przegrali, ale jeszcze mieli czas na kontratak.
Sapphire opadła na kolana i zsunęła się z ogromnego wzgórza w dół. Przez chwilę czuła się lekka i swobodna, dopiero w połowie drogi wyczuła, że coś jest nie tak.
Wstrzymała dech i zaczęła wymachiwać rannymi kończynami, jakby próbowała się czegoś rozpaczliwie chwycić. Żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust – nauczyła się milczenia. Krzyk był oznaką słabości, za którą ojciec ją karał.
Lecąc, obijała się o gałęzie drzew łamiąc je z głośnym trzaskiem. To dostarczyło jej kolejnej dawki bólu, której nie potrafiła już znieść. Skoro przejście do Reverentii jest zamknięte, a ona jest zbyt słaba, żeby użyć swojej magii, niedługo może stać się wielką, czerwoną plamą na tle szmaragdowej trawy. Jej oczy na pewno dobrze będą się z nią komponować.
Kiedy odbiła się od ostatniego drzewa i wpadła w zarośla, zabrakło jej powietrza w płucach. Musiała się przetoczyć na plecy. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na bolesne jęknięcie. To, że przeżyła było jakimś cholernym cudem, jednak co to za życie? Czuła się, jakby całe niebo się z niej śmiało. Gwiazdy latały po nim, jakby tarzały się po nieboskłonie z radości, a księżyc rozwierał swoją rozbawioną paszczę i patrzył na nią kątem oka. W uszach jej brzęczało, a w głowie wirowało. Wiedziała, że jednym z efektów nadużycia demonicznej energii były halucynacje. Nie znosiła ich. Przez nie każde kręte drzewo zdawało się ku niej pochylać i czerpać radość z jej upadku. Każde szyderczo się do niej uśmiechało i próbowało ją objąć długimi odnogami. Trawa rosła tak wysoko, że lada moment mogła ją pochłonąć, a gwiazdy i księżyc groziły jej upadkiem na twarz – czyżby pod własnym ciężarem chciały wydusić z niej ostatki życia?
Sapphire potrząsała głową, próbując się otrząsnąć z tego nierealnego stanu, wciąż powtarzała sobie, że to tylko zwidy, tylko i wyłącznie głupie zwidy, które miną, jeżeli napotka jakiegoś człowieka i pożre jego energię. Tak. Musiała tylko wyjść z tego przeklętego lasu i dopaść się do kretyna o wysokim wskaźniku energii potencjalnej. Nie. Nie musiał mieć wysokiej, mógł mieć słaby, tyle przynajmniej wystarczy, żeby jej halucynacje zostały uciszone. Potem znajdzie kilku innych naiwniaków, którzy będą chcieli pomóc zranionej dziewczynie.
Z krzywym uśmiechem zaczęła podnosić się z ziemi. Zachwiała się i znów upadła, ale równie szybko przeniosła się do pionu. Da radę. Musiała tylko podpierać się drzew.
Z tą ciężką myślą zaczęła przemierzać pokrętny las, który na każdym kroku starał się jej przekazać, że zginie. Halucynacje zaczęły uzupełniać się o głosy. Gdzieś pomiędzy tłumem irytujących narzekań słyszała swoją matkę, która narzeka na jej słabość, ojca, który mówi, że zasługuje tylko na śmierć, departament, który śmiał się z niej do bólu i Vaila Auvreya, który tak bardzo przypominał jej ojca. Zawsze się starała, żeby go zadowolić, ale on  nigdy tego nie doceniał. Uważał ją za kogoś gorszego od reszty jego popleczników. Bo była półdemonem. Półdemonem o potężnej mocy!
Sapphire znów potknęła się o wystający korzeń, ryjąc twarzą w ziemi. Myślała, że już się nie podniesie, ale halucynacyjne szepty namówiły ją do tego, żeby się nie poddawała. Kpiły z niej, raniły ją i śmiały się. Nie znosiła tego. 
Teraz napędzała ją złość. Irytacja wykrzywiała jej nastoletnią twarz, która w obliczu bólu zyskała kilka dodatkowych lat.
W końcu starania przyniosły jakieś skutki. Dotarła na skraj lasu i wytoczyła się na dobrze przystrzyżony trawnik. Kiedy dotknęła go plecami, poczuła że ogarnia ją chłód. Zraszacze nocne zmywały powolnie krew z jej ciała. Zdecydowanie bardziej od ciepła wolała zimno. Koiło ją i uspokajało. Dzięki niemu na chwilę zdołała zamknąć oczy, uśmiechnąć się i odprężyć. Szybko przypomniała sobie jednak, że woda nie zatrzyma krwawienia. Wciąż była półczłowiekiem o słabym ciele, który potrzebował energii życiowej.
Z cichym jękiem przetoczyła się na bok. W głowie kręciło jej się tak mocno, że nie była w stanie ustać nawet na czworaka. Zdołała tylko paść na kolana i wbić mętny wzrok w trawę, na którą skapywała jej czerwona krew, której tak bardzo nienawidziła. Nie chcąc na nią patrzeć uniosła z trudem głowę. Księżyc na niebie zasłoniła ludzka głowa.
Czy w końcu ją dopadli? Co teraz z nią zrobią? Zamkną gdzieś, pozbawią od razu życia, czy może…?
Sapphire zamrugała kilka razy oczyma. Nie, to nie był nikt z Nox. To przypadkowy człowiek, któremu mogła pożreć energię.
Uśmiechnęła się do siebie jak dzikie zwierzę i wyciągnęła w jego stronę rękę. Nie spodziewała się, że ten ktoś dobrowolnie chwyci ją za zakrwawioną dłoń. Zdziwiła się ciepłem, które wyczuła pod opuszkami palców. Mimo tego, że wolała chłód, ciepło ludzkiego ciała ją przyciągało. Zaskoczona spojrzała w rozmazującą się twarz młodzieńca, który przy niej uklęknął.
– Wszystko w porządku? – usłyszała. – Nie, to głupie pytanie, wiem, że nie jest z tobą dobrze, wybacz. Co ci się stało?
Sapphire zachichotała się jak głupia. Nie wiedziała czy bawi ją zachowanie tej głupiej, ludzkiej istoty, czy po prostu cieszy się tym, że w końcu będzie mogła ukraść komuś życiodajną energię. Po prostu się śmiała. Przynajmniej do czasu, kiedy potężny kaszel nie wzmógł jej płuc, a ona nie zaczęła pluć krwią w trawę.
Ciepłe ramię otuliło jej plecy. Przeszyły ją dreszcze.
– Energia – zachrypiała, próbując sięgnąć do cienia nieznajomego, który wcale nie znajdował się w zasięgu jej dłoni. Był tak daleko. Stanowczo za daleko. A ona była za słaba, żeby się go uchwycić.
Chłopak chwycił za wyciągniętą rękę dziewczyny nie rozumiejąc o co jej chodzi.
– Wszystko dobrze, nie jesteś tutaj sama – usłyszała kojący szept.
Zaskoczona spojrzała w ludzką, chłopięcą twarz. Jego brązowe oczy zdawały się ją pochłaniać. Czy to kolejne objawy halucynacyjne?
Miała tego już dosyć. Czy umrze, czy nie, przynajmniej przed śmiercią zazna wygody i troski, której tak bardzo brakowało jej w życiu. Nikt jej tak nie trzymał. Nie obejmował. Nikt nigdy nie chciał jej dotykać i nikt nie robił tego z nabożną delikatnością. Nie wiedziała, że to może być miłe. 
Może tak naprawdę wmawiała sobie, że potrzebuje chłodu? Ciepło obcych dłoni posłało ją przecież do cudownej krainy nieświadomości i nareszcie poczuła, że jest jej dobrze. I wcale nie potrzebowała pożerać niczyjej energii.
– Zemdlała – szepnął zaskoczony chłopak.
Żałował tylko, że nikt nigdy nie nauczył go, jak radzić sobie z rannymi, omdlałymi dziewczętami.
***
Pozostała dwójka członków departamentu radziła sobie zdecydowanie lepiej. Zanim zdołali skoczyć w cień wielkiego wzgórza, zorientowali się, że ich wrogowie zablokowali możliwość powrotu do Reverentii. Byli niesamowicie wściekli, ale szybko pogodzili się z nowym stanem rzeczy i postanowili zadziałać tak, jak ich nauczono. Podstawą przetrwania było znalezienie sobie życiodajnego pokarmu i siedziby, w której będą mogli się ukryć.
– Widzisz ten budynek? – spytał konspiracyjnym szeptem Raiden, wskazując palcem na buchający kolorami dom, którego fundamenty ledwo trzymały się u podnóża. Mieszkanie sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wybuchnąć przez dźwięki, które stamtąd dochodziły. Ani Raiden, ani Riel nie mieli pojęcia co ci ludzie tam wyprawiają, nie wiedzieli przecież, że istnieje w świecie coś takiego jak impreza studencka.
– Pójdę do tego hałaśliwego miejsca i zdobędę dla nas siedzibę – powiedział z powagą chłopak z zabandażowanym okiem. – Przeczekamy w niej najgorsze i za jakiś czas sprawdzimy, czy przejście do Reverentii znów nie jest otwarte. Ty możesz znaleźć jakieś pożywienie. Ale wiesz, takie ludzkie pożywienie. Przez jakiś czas będziemy go potrzebowali, bo im dłużej tu będziemy, tym bardziej ludzcy będziemy. – Raiden spojrzał kątem oka na swojego niskiego, przerażonego kolegę, który kulił się cały w strachu przed obcym miejscem.
– Tak naprawdę to chcesz po prostu spróbować tutejszego jedzenia, prawda? – spytał cicho Riel.
Raiden wzruszył obojętnie ramionami i uśmiechnął się szeroko.
– Skoro już tu jesteśmy, może nareszcie poznamy obyczaje ludzi. Vail rzadko wypuszcza nas z Reverentii, powinniśmy więc skorzystać, prawda? I tak nie możemy zrobić niczego innego.
Riel pokiwał głową.
– Ciekawe co się dzieje z Sapphire – zagaił.
– Jak będzie chciała to nas znajdzie. – Raiden wzruszył obojętnie ramionami,  nie przejmując się swoją wspólniczką. Demony nie działały zespołowo. Każdy musiał dbać o siebie. Sapphire nie była słaba, więc sobie poradzi. – Idź już. – Jednooki demon odgonił ręką swojego towarzysza niedoli i bez zastanowienia ruszył w kierunku hałaśliwego domu. Schował ręce do kieszeni i zgrabił się nieznacznie pragnąc za  wszelką cenę pokazać tym ludziom, że nie ma złych zamiarów. W rzeczywistości chciał pożreć ich energię i zająć ich bazę.
Myśl o tym, że będzie mógł zobaczyć jak mieszkają te marne istoty w swoim świecie, ekscytowała go. Reverentia była nudna jak flaki z olejem, tu działo się zdecydowanie o wiele więcej.
Raiden stanął przed drzwiami i chwycił za misternie chłodną klamkę. Kiedy opuścił ją w dół, uderzył go ciężki dźwięk czegoś, co ludzie nazywali muzyką. Zaskoczyła go również feeria barw bijąca go po wrażliwym oku, której źródło znajdowało się w wielkiej kuli przywieszonej na suficie.
Dziwni ludzie w dziwnych ciuchach podskakiwali wesoło z czerwonymi kubkami w dłoniach i krzyczeli coś do siebie. Czy to był jakiś taniec godowy? To go trochę przeraziło.
Kiedy stał zesztywniały w drzwiach, podeszły do niego cztery przedstawicielki płci żeńskiej. Ich oczy dziwnie się świeciły, zupełnie jakby chciały zrobić mu krzywdę. Cofnął się pod same drzwi, gotowy użyć swojej mocy. Chwytał już za bandaż, żeby go rozwiązać, ale cztery kobiety pochwyciły go za ramiona i pociągnęły w głąb mieszkania. Dziwnie przy tym szczebiotały, ale nie wyglądały, jakby chciały mu zrobić krzywdę. Uśmiechały się.
– Ale z ciebie przystojniaczek!
– Dziwny trochę, bo z tą przepaską na oku, jak jakiś pirat, ale jarasz mnie, kolego!
– Nie piłeś niczego jeszcze? Poczekaj!
Cztery zwodzące syreny obrzuciły go różowym wężem składającym się z różowych piór i wepchnęły mu w ręce brązową butelkę z dziwnie śmierdzącym płynem. Kiedy patrzył na nią zdezorientowany, jedna z nich wsadziła mu do ust drugą taką butelkę i przechyliła jej zawartość. Raiden odskoczył zaskoczony i zaczął kasłać. Co to był za dziwny płyn! Miał bąbelki! Czuł się, jakby miał w ustach małe, wybuchające pociski, które są zbyt słabe, żeby rozharatać mu gardło! To było nowe, dziwne i zarazem przyjemne doświadczenie!
Dziewczęta wybuchły śmiechem. W jakiś sposób spodobał im się ten obcy chłopak, a że były pijane, pozwoliły sobie na odrobinę szaleństwa. Szybko wycałowały młodego demona swoimi czerwonymi od szminek ustami i rozchichotane pociągnęły go na parkiet.
Raiden zgłupiał.
***
Riel, podobnie jak inni jego młodsi towarzysze, bardzo rzadko bywał w świecie ludzi. Nigdy nie miał okazji go dogłębnie zbadać. Wypełniał tu tylko misje i to dosyć rzadko. Miał zawsze dziwne wrażenie, że Vail specjalnie nie chce ich tu wpuszczać. Riel nie był głupi. Na pewno się bał, że może ich bezpowrotnie stracić.
Co takiego było w tym wielkim, niezmierzonym świecie pełnym zwyczajnych istot, że kiedy demony tu trafiały, chciały tu już zostać na zawsze? Jakiś powód musiał istnieć. Riel znalazł go w aptece.
Nie umiał czytać, więc spoglądał w wielki, neonowy napis, w którym literka „p” jarzyła się groźnie. Początkowo przybrał pozę obronną. W Reverentii istniało takie zwierzę – świecojeż – który jarzył się w podobnych kolorach do tego przedziwnego napisu na szczycie budynku. Czy to też był jego znak obronny? Zapowiadał, że wybuchnie?
Riel stał jak wryty i czekał aż coś się stanie, ale żaden wybuch nie nastąpił. To był jedyny budynek, który był otwarty. Nie wiedział czy znajduje się tam ludzkie jedzenie, ale postanowił spróbować. Wszedł dziarskim krokiem do środka i stanął po środku białego pomieszczenia, rozglądając się na wszystkie strony. Było tu miliony dziwnych pudełeczek, buteleczek i innych podobnych tworów. Może to tam ludzie trzymali pożywienie?
– Czego pan szuka? – usłyszał nagle miło brzmiący głos. To sprawiło, że wydał z siebie okrzyk przerażenia i odskoczył do tyłu. Mało brakowało, a użyłby swoich mocy na człowieku, który stał za szybą i wpatrywał się w niego z uniesioną brwią. Riel nie wiedział co zrobić. Powinien pożreć jego energię, ale może najpierw przeprowadzi rozeznanie? Może ten człowiek posiada szeroki zakres wiedzy na temat dziwnego jedzenia w pudełkach?
Demon podszedł ostrożnie do lady i spojrzał prosto w oczy aptekarza, jakby szukał u niego oznak wrogości. Znalazł tylko niezrozumienie.
– Co to jest? – spytał Riel rozglądając się po pomieszczeniu.
Starszy mężczyzna zmarszczył czoło i odpowiedział ostrożnie:
– Apteka.
– I co tu się robi?
– Sprzedaje lekarstwa. – Aptekarz wyglądał na coraz bardziej zaniepokojonego. Miał wrażenie, że ma do czynienia z jakimś naćpanym dzieciakiem. Na wszelki wypadek włożył dłoń pod ladę, gdzie znajdował się mały guziczek wzywający ochronę.
Riel rozszerzył oczy w zdziwieniu i oparł się dłońmi o blat, przylepiając twarz do szyby. Nie spodziewał się, że napotka przeszkodę. Jego nos spłaszczył się świńsko na przeźroczystej tafli. Niezadowolony od razu się odwrócił. Pewnie to była jakaś prosta, ludzka magia. Tak, żeby nie zrobił gościowi krzywdy.
– Lekarstwa? – spytał konspiracyjnie cicho. – Zioła i inne takie?
Mężczyzna zaczął jeździć po przycisku palcem wskazującym, rozważając jego wciśnięcie. Kiwnął niepewnie głową i kontynuował przyglądanie się temu dziwnemu młodzieńcowi.
Riel wydał z siebie krótki okrzyk zaskoczenia i przyłożył ręce do polików. Wyglądał jakby zobaczył właśnie ósmy cud świata ludzkiego.
– Ziemskie zioła! – wykrzyknął. – Pokaż mi je!
– Zależy czego w danej chwili potrzebujesz, chłopcze. – Mężczyzna zaczął rozglądać się na wszystkie strony. Niedaleko imprezowali jacyś studenci, może stroją sobie z niego żarty. Dobrze znał młodzieńczą grę w wyzwania.
– Coś na pobudzenie! – wykrzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha Riel.
– Jeśli dopalacze, to nie tutaj, synu – prychnął zniecierpliwiony mężczyzna.
– Dopalacze? – Riel zmarszczył czoło. – Nie wiem o czym mówisz, człowieku, ale chcę tam do ciebie wejść. – Demon puknął kilka razy w szybę, jakby szukał słabego punktu tej dziwnej ściany. – Mogę pooglądać wasze zioła? U nas są inne.
– Proszę przestać macać szybę i wynieść się stąd, to nie jest zabawne – syknął aptekarz.
Riel przestał obmacywać okienko i spojrzał na niego spode łba. Tak, teraz to widział. W oczach obcego mężczyzny pojawiła się wrogość. Tyle mu wystarczyło, żeby go zaatakować.
Po drugiej stronie obok aptekarza zaczęły wyrastać korzenie. Mężczyzna był zdezorientowany. Początkowo chciał uciec, ale korzenie szybko uchwyciły go w swoje macki. Pożarły z niego całą energię życiową, która trafiła prosto do Riela, na koniec wyrzuciły jego wątłe i martwe ciało na odległy koniec apteki, gdzie nikt go nie mógł zobaczyć.
Riel zamachnął się na szybę i wybił ją bez problemu. Zdziwił się, gdy dostrzegł na kostkach swoich palców zarysowania. Czyżby ta tafla go zraniła? Dziwni są ci ludzie. Myślał, że potrafią latać tylko z tępymi nożami jak Nox, a jednak okazuje się, że mają wiele innych, skuteczniejszych broni.
Smuga wrogości zniknęła z twarzy młodego demona. Przeskoczył przez blat z uroczym uśmiechem na twarzy i przysiadł na zimnych kafelkach. Szmaragdowe oczy zabłyszczały mu na widok ludzkiego dobrodziejstwa w pudełeczkach. Z zadowoleniem zaczął otwierać każde z nich, by spróbować lub powąchać maści, czy ugryźć dziwnie, idealnie okrągłego krążka z pudełka, na którym pisało „Stoperan”.
Był wniebowzięty.
Tak właśnie zaczęła się przygoda trójki demonów, która wpadła w sidła ludzkości.

2 komentarze:

  1. Powiem Ci, że chyba nawet zrobiło mi się żal Sapphire. Ma dziewczę straszne kompleksy przez swoje pochodzenie, widzę. Ale tak nieco smutnawo się zrobiło przy jej części.
    Raiden i Riel byli się zabawniejsi i chyba ciekawie będzie obserwować ich kolejne wyczyny. To dopiero będzie.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    A mnie nie jest żal Sapphire. W połowie jest człowiekiem, co może jej się stać, kiedy trochę posiedzi wśród innych ludzi? Może być jedynie zabawnie, bo się Dean pojawia, huehue.
    Raidena chciałabym zobaczyć po tej imprezie. O ile ją przeżył.
    Tylko Reil trafił prawie że od razu do raju. Martwego aptekarza chyba raczej nie pogrzebie.
    Ładne odejście od Nox i podarowanie pięciu minut demonom Reverentii, lubię to.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń