Lubię ten rozdział, bo jest w jakiś sposób... łachowy. Podoba mi się to, jak demony zwiedzają świat ludzi. Parodyjnego wydźwięku raczej dostarczą tylko Raiden i Riel, u Sapphire będzie chwilami trochę bardziej mrocznie, a czasem nawet uroczo. W sumie takie inne spojrzenie na WCS!
Ostatnio zacisnęłam poślady i stwierdziłam, że zacznę poprawiać wszystkie rozdziały na blogu, przy okazji będę je przenosić na Wattpada <<KLIK>>. Brawa dla mnie, bo jest ich aktualnie na blogu 153. Powodzenia, szczególnie w początkowych rozdziałach, które są totalnie do tyłka i przy których poprawianiu walę głową w biurko.
Nie wiem co się tu ostatnio działo, że rozdział ma prawie 500 wyświetleń, no, ale... fajnie!
Ostatnio zacisnęłam poślady i stwierdziłam, że zacznę poprawiać wszystkie rozdziały na blogu, przy okazji będę je przenosić na Wattpada <<KLIK>>. Brawa dla mnie, bo jest ich aktualnie na blogu 153. Powodzenia, szczególnie w początkowych rozdziałach, które są totalnie do tyłka i przy których poprawianiu walę głową w biurko.
Nie wiem co się tu ostatnio działo, że rozdział ma prawie 500 wyświetleń, no, ale... fajnie!
***
Przeklęci ludzie. Cholerni
łowcy. Jakim cudem udało im się ich przechytrzyć? Skąd wiedzieli, że tam będą?
Nawet się nie przygotowali na to starcie! To miała być niewinna, kameralna
akcja, polegająca na pożarciu ludziom energii! Akcja, która miała dostarczyć im
znikomą cząstkę rozrywki. Pieprzone Nox!
Sapphire syknęła i chwyciła się
za krwawiące ramię. W przeciwieństwie do innych demonów w departamencie jej
krew była ludzka, a co za tym idzie – szybciej mogła wykrwawić się na śmierć.
Miała o wiele słabszą odporność niż demony czystej krwi i mniej potrafiła
znieść, dlatego jej magia przydawała się na większych odległościach.
Bezpośrednie starcia nie były dla niej.
Vail będzie zły, jeżeli dowie
się, że Nox ich zaatakowało i musieli uciekać jak zwykli tchórze. Nie dojdzie
do niego to, że ci kretyni celowo zablokowali używanie magii w teatrze. Może
Riel i Raiden całkiem nieźle radzili sobie w walce wręcz, ale nie ona. Bez
swojej mocy była nikim, zaledwie zwykłym, słabym człowieczkiem. A chciała
wszystkim udowodnić, że bycie półdemonem niczego nie zmienia! Jak teraz miała
komukolwiek spojrzeć w twarz?
Sapphire walnęła pięścią w
drzewo i jęknęła jak zranione zwierzę. Jej mina wskazywała na to, że ma ludzkie uczucia. Wyraźnie było widać, że cierpi i ma tego dosyć.
Człowiecze, wstrętne łzy płynęły jej po policzkach przypominając o tym ile
wylała ich w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie podejrzewała, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Kiedy jej ojciec wszystkich zabił, kiedy powiedział jej o tym,
że jest demonem i ma moc tak samo jak on… czuła się cudownie. Nie przeszkadzał
jej widok flaków ludzi, którzy współpracowali z nią odkąd tylko pamiętała.
Gardziła nimi. Wszystkimi. A już szczególnie matką. To ojciec podał jej rękę
jako pierwszy i zaprowadził do Reverentii. A potem zabiła go ta nędzna, ludzka
kreatura z Nox, mało nie doprowadzając całego departamentu do zagłady. Kobieta
była jak w furii, kiedy ich niszczyła. Pewnie gdyby Sapphire nie zdołała się
ukryć, sama mogłaby zginąć. Życzyła jej śmierci z całego serca, aż w końcu jej
życzenia się ziściły, to jednak nie wystarczyło. Zostawiła na świecie córkę –
słabą, lękliwą i głupią córkę, która również była półdemonem. Sapphire chciała
ją zniszczyć tak, jak jej matka zniszczyła demona władającego
najpotężniejszą magią mentalną we wszechświecie – Delritha, jej ojca.
Demonica stanęła nad
przepaścią nie oglądając się w tył. Pewnie łowcy podążali ich śladami, ale nie
uda im się ich dopaść. Może przegrali, ale jeszcze mieli czas na kontratak.
Sapphire opadła na kolana i
zsunęła się z ogromnego wzgórza w dół. Przez chwilę czuła się lekka i swobodna,
dopiero w połowie drogi wyczuła, że coś jest nie tak.
Wstrzymała dech i zaczęła
wymachiwać rannymi kończynami, jakby próbowała się czegoś rozpaczliwie chwycić.
Żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust – nauczyła się milczenia. Krzyk był oznaką słabości, za którą ojciec ją karał.
Lecąc, obijała się o gałęzie
drzew łamiąc je z głośnym trzaskiem. To dostarczyło jej kolejnej dawki bólu,
której nie potrafiła już znieść. Skoro przejście do Reverentii jest zamknięte,
a ona jest zbyt słaba, żeby użyć swojej magii, niedługo może stać się wielką,
czerwoną plamą na tle szmaragdowej trawy. Jej oczy na pewno dobrze będą się z
nią komponować.
Kiedy odbiła się od ostatniego
drzewa i wpadła w zarośla, zabrakło jej powietrza w płucach. Musiała się
przetoczyć na plecy. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na bolesne jęknięcie. To, że
przeżyła było jakimś cholernym cudem, jednak co to za życie? Czuła się, jakby
całe niebo się z niej śmiało. Gwiazdy latały po nim, jakby tarzały się po nieboskłonie z radości, a księżyc rozwierał swoją rozbawioną paszczę i patrzył na nią kątem oka. W
uszach jej brzęczało, a w głowie wirowało. Wiedziała, że jednym z efektów
nadużycia demonicznej energii były halucynacje. Nie znosiła ich. Przez
nie każde kręte drzewo zdawało się ku niej pochylać i czerpać radość z jej
upadku. Każde szyderczo się do niej uśmiechało i próbowało ją objąć długimi
odnogami. Trawa rosła tak wysoko, że lada moment mogła ją pochłonąć, a gwiazdy
i księżyc groziły jej upadkiem na twarz – czyżby pod własnym ciężarem chciały
wydusić z niej ostatki życia?
Sapphire potrząsała głową,
próbując się otrząsnąć z tego
nierealnego stanu, wciąż powtarzała sobie, że to tylko zwidy, tylko i wyłącznie
głupie zwidy, które miną, jeżeli napotka jakiegoś człowieka i pożre jego energię.
Tak. Musiała tylko wyjść z tego przeklętego lasu i dopaść się do kretyna o
wysokim wskaźniku energii potencjalnej. Nie. Nie musiał mieć wysokiej, mógł
mieć słaby, tyle przynajmniej wystarczy, żeby jej halucynacje zostały uciszone.
Potem znajdzie kilku innych naiwniaków, którzy będą chcieli pomóc zranionej
dziewczynie.
Z krzywym uśmiechem zaczęła
podnosić się z ziemi. Zachwiała się i znów upadła, ale równie szybko przeniosła
się do pionu. Da radę. Musiała tylko podpierać się drzew.
Z tą ciężką myślą zaczęła
przemierzać pokrętny las, który na każdym kroku starał się jej przekazać, że
zginie. Halucynacje zaczęły uzupełniać się o głosy. Gdzieś pomiędzy
tłumem irytujących narzekań słyszała swoją matkę, która narzeka na jej słabość,
ojca, który mówi, że zasługuje tylko na śmierć, departament, który śmiał się z
niej do bólu i Vaila Auvreya, który tak bardzo przypominał jej ojca. Zawsze się
starała, żeby go zadowolić, ale on nigdy
tego nie doceniał. Uważał ją za kogoś gorszego od reszty jego popleczników. Bo
była półdemonem. Półdemonem o potężnej mocy!
Sapphire znów potknęła się o
wystający korzeń, ryjąc twarzą w ziemi. Myślała, że już się nie podniesie, ale halucynacyjne szepty namówiły ją do tego, żeby się nie poddawała. Kpiły z
niej, raniły ją i śmiały się. Nie znosiła tego.
Teraz napędzała ją złość. Irytacja wykrzywiała jej nastoletnią twarz, która w obliczu bólu zyskała kilka dodatkowych lat.
Teraz napędzała ją złość. Irytacja wykrzywiała jej nastoletnią twarz, która w obliczu bólu zyskała kilka dodatkowych lat.
W końcu starania przyniosły
jakieś skutki. Dotarła na skraj lasu i wytoczyła się na dobrze przystrzyżony
trawnik. Kiedy dotknęła go plecami, poczuła że ogarnia ją chłód. Zraszacze
nocne zmywały powolnie krew z jej ciała. Zdecydowanie bardziej od ciepła wolała
zimno. Koiło ją i uspokajało. Dzięki niemu na chwilę zdołała zamknąć oczy,
uśmiechnąć się i odprężyć. Szybko przypomniała sobie jednak, że woda nie
zatrzyma krwawienia. Wciąż była półczłowiekiem o słabym ciele, który
potrzebował energii życiowej.
Z cichym jękiem przetoczyła się
na bok. W głowie kręciło jej się tak mocno, że nie była w stanie ustać nawet na
czworaka. Zdołała tylko paść na kolana i wbić mętny wzrok w trawę, na którą
skapywała jej czerwona krew, której tak bardzo nienawidziła. Nie chcąc na nią patrzeć
uniosła z trudem głowę. Księżyc na niebie zasłoniła ludzka głowa.
Czy w końcu ją dopadli? Co
teraz z nią zrobią? Zamkną gdzieś, pozbawią od razu życia, czy może…?
Sapphire zamrugała kilka razy
oczyma. Nie, to nie był nikt z Nox. To przypadkowy człowiek, któremu mogła
pożreć energię.
Uśmiechnęła się do siebie jak
dzikie zwierzę i wyciągnęła w jego stronę rękę. Nie spodziewała się, że ten
ktoś dobrowolnie chwyci ją za zakrwawioną dłoń. Zdziwiła się ciepłem, które
wyczuła pod opuszkami palców. Mimo tego, że wolała chłód, ciepło ludzkiego
ciała ją przyciągało. Zaskoczona spojrzała w rozmazującą się twarz młodzieńca,
który przy niej uklęknął.
– Wszystko w porządku? –
usłyszała. – Nie, to głupie pytanie, wiem, że nie jest z tobą dobrze, wybacz.
Co ci się stało?
Sapphire zachichotała się jak
głupia. Nie wiedziała czy bawi ją zachowanie tej głupiej, ludzkiej istoty, czy
po prostu cieszy się tym, że w końcu będzie mogła ukraść komuś życiodajną
energię. Po prostu się śmiała. Przynajmniej do czasu, kiedy potężny kaszel nie
wzmógł jej płuc, a ona nie zaczęła pluć krwią w trawę.
Ciepłe ramię otuliło jej plecy.
Przeszyły ją dreszcze.
– Energia – zachrypiała,
próbując sięgnąć do cienia nieznajomego, który wcale nie znajdował się w
zasięgu jej dłoni. Był tak daleko. Stanowczo za daleko. A ona była za słaba,
żeby się go uchwycić.
Chłopak chwycił za wyciągniętą
rękę dziewczyny nie rozumiejąc o co jej chodzi.
– Wszystko dobrze, nie jesteś
tutaj sama – usłyszała kojący szept.
Zaskoczona spojrzała w ludzką,
chłopięcą twarz. Jego brązowe oczy zdawały się ją pochłaniać. Czy to kolejne
objawy halucynacyjne?
Miała tego już dosyć. Czy
umrze, czy nie, przynajmniej przed śmiercią zazna wygody i troski, której tak
bardzo brakowało jej w życiu. Nikt jej tak nie trzymał. Nie obejmował. Nikt
nigdy nie chciał jej dotykać i nikt nie robił tego z nabożną delikatnością. Nie
wiedziała, że to może być miłe.
Może tak naprawdę wmawiała
sobie, że potrzebuje chłodu? Ciepło obcych dłoni posłało ją przecież do
cudownej krainy nieświadomości i nareszcie poczuła, że jest jej dobrze. I wcale
nie potrzebowała pożerać niczyjej energii.
– Zemdlała – szepnął zaskoczony
chłopak.
Żałował tylko, że nikt nigdy
nie nauczył go, jak radzić sobie z rannymi, omdlałymi dziewczętami.
***
Pozostała dwójka członków
departamentu radziła sobie zdecydowanie lepiej. Zanim zdołali skoczyć w cień
wielkiego wzgórza, zorientowali się, że ich wrogowie zablokowali możliwość
powrotu do Reverentii. Byli niesamowicie wściekli, ale szybko pogodzili się z
nowym stanem rzeczy i postanowili zadziałać tak, jak ich nauczono. Podstawą
przetrwania było znalezienie sobie życiodajnego pokarmu i siedziby, w której
będą mogli się ukryć.
– Widzisz ten budynek? – spytał
konspiracyjnym szeptem Raiden, wskazując palcem na buchający kolorami dom,
którego fundamenty ledwo trzymały się u podnóża. Mieszkanie sprawiało wrażenie,
jakby miało zaraz wybuchnąć przez dźwięki, które stamtąd dochodziły. Ani
Raiden, ani Riel nie mieli pojęcia co ci ludzie tam wyprawiają, nie wiedzieli
przecież, że istnieje w świecie coś takiego jak impreza studencka.
– Pójdę do tego hałaśliwego
miejsca i zdobędę dla nas siedzibę – powiedział z powagą chłopak z
zabandażowanym okiem. – Przeczekamy w niej najgorsze i za jakiś czas
sprawdzimy, czy przejście do Reverentii znów nie jest otwarte. Ty możesz
znaleźć jakieś pożywienie. Ale wiesz, takie ludzkie pożywienie. Przez jakiś
czas będziemy go potrzebowali, bo im dłużej tu będziemy, tym bardziej ludzcy
będziemy. – Raiden spojrzał kątem oka na swojego niskiego, przerażonego kolegę,
który kulił się cały w strachu przed obcym miejscem.
– Tak naprawdę to chcesz po
prostu spróbować tutejszego jedzenia, prawda? – spytał cicho Riel.
Raiden wzruszył obojętnie
ramionami i uśmiechnął się szeroko.
– Skoro już tu jesteśmy, może
nareszcie poznamy obyczaje ludzi. Vail rzadko wypuszcza nas z Reverentii,
powinniśmy więc skorzystać, prawda? I tak nie możemy zrobić niczego innego.
Riel pokiwał głową.
– Ciekawe co się dzieje z
Sapphire – zagaił.
– Jak będzie chciała to nas
znajdzie. – Raiden wzruszył obojętnie ramionami, nie przejmując się swoją wspólniczką. Demony
nie działały zespołowo. Każdy musiał dbać o siebie. Sapphire nie była słaba,
więc sobie poradzi. – Idź już. – Jednooki demon odgonił ręką swojego towarzysza
niedoli i bez zastanowienia ruszył w kierunku hałaśliwego domu. Schował ręce do
kieszeni i zgrabił się nieznacznie pragnąc za
wszelką cenę pokazać tym ludziom, że nie ma złych zamiarów. W
rzeczywistości chciał pożreć ich energię i zająć ich bazę.
Myśl o tym, że będzie mógł
zobaczyć jak mieszkają te marne istoty w swoim świecie, ekscytowała go.
Reverentia była nudna jak flaki z olejem, tu działo się zdecydowanie o wiele
więcej.
Raiden stanął przed drzwiami i
chwycił za misternie chłodną klamkę. Kiedy opuścił ją w dół, uderzył go ciężki
dźwięk czegoś, co ludzie nazywali muzyką. Zaskoczyła go również feeria barw
bijąca go po wrażliwym oku, której źródło znajdowało się w wielkiej kuli
przywieszonej na suficie.
Dziwni ludzie w dziwnych
ciuchach podskakiwali wesoło z czerwonymi kubkami w dłoniach i krzyczeli coś do
siebie. Czy to był jakiś taniec godowy? To go trochę przeraziło.
Kiedy stał zesztywniały w
drzwiach, podeszły do niego cztery przedstawicielki płci żeńskiej. Ich oczy
dziwnie się świeciły, zupełnie jakby chciały zrobić mu krzywdę. Cofnął się pod
same drzwi, gotowy użyć swojej mocy. Chwytał już za bandaż, żeby go rozwiązać,
ale cztery kobiety pochwyciły go za ramiona i pociągnęły w głąb mieszkania.
Dziwnie przy tym szczebiotały, ale nie wyglądały, jakby chciały mu zrobić
krzywdę. Uśmiechały się.
– Ale z ciebie przystojniaczek!
– Dziwny trochę, bo z tą
przepaską na oku, jak jakiś pirat, ale jarasz mnie, kolego!
– Nie piłeś niczego jeszcze?
Poczekaj!
Cztery zwodzące syreny
obrzuciły go różowym wężem składającym się z różowych piór i wepchnęły mu w ręce
brązową butelkę z dziwnie śmierdzącym płynem. Kiedy patrzył na nią
zdezorientowany, jedna z nich wsadziła mu do ust drugą taką butelkę i
przechyliła jej zawartość. Raiden odskoczył zaskoczony i zaczął kasłać. Co to
był za dziwny płyn! Miał bąbelki! Czuł się, jakby miał w ustach małe, wybuchające pociski, które są zbyt słabe, żeby rozharatać mu gardło! To było nowe, dziwne i zarazem przyjemne doświadczenie!
Dziewczęta wybuchły śmiechem. W jakiś sposób spodobał im się ten obcy chłopak, a że były pijane,
pozwoliły sobie na odrobinę szaleństwa. Szybko wycałowały młodego demona swoimi
czerwonymi od szminek ustami i rozchichotane pociągnęły go na parkiet.
Raiden zgłupiał.
***
Riel, podobnie jak inni jego
młodsi towarzysze, bardzo rzadko bywał w świecie ludzi. Nigdy nie miał okazji
go dogłębnie zbadać. Wypełniał tu tylko misje i to dosyć rzadko. Miał zawsze
dziwne wrażenie, że Vail specjalnie nie chce ich tu wpuszczać. Riel nie był
głupi. Na pewno się bał, że może ich bezpowrotnie stracić.
Co takiego było w tym wielkim,
niezmierzonym świecie pełnym zwyczajnych istot, że kiedy demony tu trafiały,
chciały tu już zostać na zawsze? Jakiś powód musiał istnieć. Riel znalazł go w
aptece.
Nie umiał czytać, więc
spoglądał w wielki, neonowy napis, w którym literka „p” jarzyła się groźnie.
Początkowo przybrał pozę obronną. W Reverentii istniało takie zwierzę –
świecojeż – który jarzył się w podobnych kolorach do tego przedziwnego napisu
na szczycie budynku. Czy to też był jego znak obronny? Zapowiadał, że
wybuchnie?
Riel stał jak wryty i czekał aż
coś się stanie, ale żaden wybuch nie nastąpił. To był jedyny budynek, który był
otwarty. Nie wiedział czy znajduje się tam ludzkie jedzenie, ale postanowił
spróbować. Wszedł dziarskim krokiem do środka i stanął po środku białego pomieszczenia, rozglądając
się na wszystkie strony. Było tu miliony dziwnych pudełeczek, buteleczek i
innych podobnych tworów. Może to tam ludzie trzymali pożywienie?
– Czego pan szuka? – usłyszał
nagle miło brzmiący głos. To sprawiło, że wydał z siebie okrzyk przerażenia i
odskoczył do tyłu. Mało brakowało, a użyłby swoich mocy na człowieku, który
stał za szybą i wpatrywał się w niego z uniesioną brwią. Riel nie wiedział co
zrobić. Powinien pożreć jego energię, ale może najpierw przeprowadzi
rozeznanie? Może ten człowiek posiada szeroki zakres wiedzy na temat dziwnego
jedzenia w pudełkach?
Demon podszedł ostrożnie do
lady i spojrzał prosto w oczy aptekarza, jakby szukał u niego oznak wrogości.
Znalazł tylko niezrozumienie.
– Co to jest? – spytał Riel
rozglądając się po pomieszczeniu.
Starszy mężczyzna zmarszczył
czoło i odpowiedział ostrożnie:
– Apteka.
– I co tu się robi?
– Sprzedaje lekarstwa. – Aptekarz
wyglądał na coraz bardziej zaniepokojonego. Miał wrażenie, że ma do czynienia z
jakimś naćpanym dzieciakiem. Na wszelki wypadek włożył dłoń pod ladę, gdzie
znajdował się mały guziczek wzywający ochronę.
Riel rozszerzył oczy w
zdziwieniu i oparł się dłońmi o blat, przylepiając twarz do szyby. Nie
spodziewał się, że napotka przeszkodę. Jego nos spłaszczył się świńsko na
przeźroczystej tafli. Niezadowolony od razu się odwrócił. Pewnie to była jakaś
prosta, ludzka magia. Tak, żeby nie zrobił gościowi krzywdy.
– Lekarstwa? – spytał
konspiracyjnie cicho. – Zioła i inne takie?
Mężczyzna zaczął jeździć po
przycisku palcem wskazującym, rozważając jego wciśnięcie. Kiwnął niepewnie
głową i kontynuował przyglądanie się temu dziwnemu młodzieńcowi.
Riel wydał z siebie krótki
okrzyk zaskoczenia i przyłożył ręce do polików. Wyglądał jakby zobaczył
właśnie ósmy cud świata ludzkiego.
– Ziemskie zioła! – wykrzyknął.
– Pokaż mi je!
– Zależy czego w danej chwili
potrzebujesz, chłopcze. – Mężczyzna zaczął rozglądać się na wszystkie strony.
Niedaleko imprezowali jacyś studenci, może stroją sobie z niego żarty. Dobrze znał młodzieńczą grę w wyzwania.
– Coś na pobudzenie! –
wykrzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha Riel.
– Jeśli dopalacze, to nie
tutaj, synu – prychnął zniecierpliwiony mężczyzna.
– Dopalacze? – Riel zmarszczył
czoło. – Nie wiem o czym mówisz, człowieku, ale chcę tam do ciebie wejść. –
Demon puknął kilka razy w szybę, jakby szukał słabego punktu tej dziwnej
ściany. – Mogę pooglądać wasze zioła? U nas są inne.
– Proszę przestać macać szybę i
wynieść się stąd, to nie jest zabawne – syknął aptekarz.
Riel przestał obmacywać okienko
i spojrzał na niego spode łba. Tak, teraz to widział. W oczach obcego mężczyzny
pojawiła się wrogość. Tyle mu wystarczyło, żeby go zaatakować.
Po drugiej stronie obok
aptekarza zaczęły wyrastać korzenie. Mężczyzna był zdezorientowany. Początkowo
chciał uciec, ale korzenie szybko uchwyciły go w swoje macki. Pożarły z niego
całą energię życiową, która trafiła prosto do Riela, na koniec wyrzuciły jego wątłe
i martwe ciało na odległy koniec apteki, gdzie nikt go nie mógł zobaczyć.
Riel zamachnął się na szybę i
wybił ją bez problemu. Zdziwił się, gdy dostrzegł na kostkach swoich palców
zarysowania. Czyżby ta tafla go zraniła? Dziwni są ci ludzie. Myślał, że potrafią latać tylko z tępymi nożami jak Nox, a jednak okazuje się, że mają wiele innych, skuteczniejszych broni.
Smuga wrogości zniknęła z
twarzy młodego demona. Przeskoczył przez blat z uroczym uśmiechem na twarzy i
przysiadł na zimnych kafelkach. Szmaragdowe oczy zabłyszczały mu na widok
ludzkiego dobrodziejstwa w pudełeczkach. Z zadowoleniem zaczął otwierać każde z
nich, by spróbować lub powąchać maści, czy ugryźć dziwnie, idealnie okrągłego
krążka z pudełka, na którym pisało „Stoperan”.
Był wniebowzięty.
Tak właśnie zaczęła się
przygoda trójki demonów, która wpadła w sidła ludzkości.
Powiem Ci, że chyba nawet zrobiło mi się żal Sapphire. Ma dziewczę straszne kompleksy przez swoje pochodzenie, widzę. Ale tak nieco smutnawo się zrobiło przy jej części.
OdpowiedzUsuńRaiden i Riel byli się zabawniejsi i chyba ciekawie będzie obserwować ich kolejne wyczyny. To dopiero będzie.
Pozdrawiam
Laurie
Hej :)
OdpowiedzUsuńA mnie nie jest żal Sapphire. W połowie jest człowiekiem, co może jej się stać, kiedy trochę posiedzi wśród innych ludzi? Może być jedynie zabawnie, bo się Dean pojawia, huehue.
Raidena chciałabym zobaczyć po tej imprezie. O ile ją przeżył.
Tylko Reil trafił prawie że od razu do raju. Martwego aptekarza chyba raczej nie pogrzebie.
Ładne odejście od Nox i podarowanie pięciu minut demonom Reverentii, lubię to.
Pozdrawiam.