W ogóle to mamy fajną liczbę. 50. Wow. To już tak dużo wstawiłam? Do końca w sumie niewiele zostało. "W cieniu nocy" ma około 70 kilku rozdziałów *kij z tym, że wciąż stoję na 58*
POPRAWIONE [09.09.2018]
***
Trzymałam w drżących,
zmarzniętych dłoniach tajemniczy, zakrwawiony list. Wszyscy patrzyli się na
mnie z wyczekiwaniem i równoczesnym zdziwieniem malującym się na twarzach.
Dookoła panowała cisza. Nikt nie chciał uwierzyć w to, że moim ojcem był sam
Aiden Vaux. Wszyscy zastanawiali się, jak w ogóle mogło do tego dojść. Jak
ktoś, kto był szefem Departamentu Kontroli Demonów, mógł spłodzić jednego z
demonów półkrwi? To przecież przeczyło zasadom, które narzucało demoniczne
ugrupowanie stojące na straży Reverentii. To tak jakby rolnik pewnego
słonecznego dnia postanowił zasadzić ziemniaki w polu, a gdy już wzejdą,
zniszczyć je, bo taki będzie jego kaprys. Jeszcze większy szok wywołał u
członków organizacji Nox fakt, że to jedna z prawdopodobnych członkiń organizacji
Nox wydała mnie na świat.
– Jak miała na imię ta łowczyni?
– spytała Carissa, która milczała dotąd tak, jak i reszta naszej grupy. Siedziała
tuż obok mnie i troskliwie gładziła po włosach. Najwyraźniej zdawała sobie
sprawę z tego, że był to dla mnie niemały szok.
– Calanthe – odpowiedziałam,
miętoląc w rękach list.
Kilku członków Nox wydało z
siebie dźwięki świadczące o niemałym zaskoczeniu. Najwyraźniej się nie
pomyliłam. Moja matka musiała kiedyś należeć do Nox. Cóż, nie musiałam być
wróżką, żeby domyślić się, co, a raczej kto był powodem jej odejścia.
Skierowałam spojrzenie w stronę
Hugh. Był w końcu głową naszego zespołu. Musiał pamiętać Calanthe.
Dostrzegłam, że ukradkowo chwyta się oparcia fotela, jakby zaraz miał dostać
zawału i paść na podłogę. Chciałam go spytać, czy wszystko z nim w porządku,
ale mnie uprzedził.
– Calanthe Clerinell – szepnął,
kierując swoje spojrzenie w sufit. Potrząsnął niedowierzająco głową, na chwilę
umykając do swojego własnego świata wspomnień, gdzie zapewne znajdowała się
młoda blondynka o chłodnych, błękitnych oczach. – Wszyscy zastanawialiśmy się,
gdzie zniknęła i czy wciąż żyje. – Potrząsnął głową, kierując trzeźwiejsze
spojrzenie w moją stronę.
– Boże, przecież Laura jest do
niej taka podobna – usłyszałam po swojej prawej Carissę.– Jak mogliśmy tego nie
zauważyć?
Pierwsza myśl, jaka zakołatała
mi się w głowie to ta, że rozmawiałam z nią o tym, że przypominam jej
dziewczynę, która kiedyś należała do organizacji. Użyła jednak wówczas
niewłaściwego imienia, za co jej nie winiłam, w końcu ostatni raz widziała ją
siedemnaście lat temu. Carissa powiedziała mi wtedy, że to nieprawdopodobne i
raczej los nie był aż tak pomysłowy, abym trafiła w to samo miejsce, gdzie
znajdowała się niegdyś moja biologiczna matka. To o czym rozmawiałyśmy, to po
prostu czysta, filmowa fantazja, której nie należało się trzymać. Jak widać,
los standardowo stroił sobie z nas żarty. Gdyby był człowiekiem, chętnie
ukręciłabym mu z pełną satysfakcją łeb.
– Każdy to widział, Carisso –
stwierdziła spokojnie Amanda. – Nikt jednak nie przypuszczał, że Calanthe
naprawdę może być matką Laury. Przecież musiała ją urodzić, gdy była jeszcze
nastolatką. Gdy zniknęła, miała około szesnastu lat, prawda? – Uniosła brew,
patrząc po twarzach starszych członków organizacji, którzy mieli okazję poznać
za młodu moją matkę. Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
Jeżeli Calanthe rzeczywiście
urodziła mnie w wieku szesnastu lat, to obecnie miała ich trzydzieści trzy.
Może nie ujrzałam jej twarzy w pełnej krasie, ponieważ kryła się za szerokim
kapeluszem w przyciemnionym pokoju, ale wydawała się naprawdę młodą kobietą.
Coś mi podpowiadało, że zdecydowanie młodszą niż niejaki Aiden Vaux. Może właśnie jej wiek przesądził o tej
głupiej decyzji, aby zostawiła mnie na pastwę szpitalnego losu? W końcu która
nastolatka odważyłaby się na odpowiedzialną i świadomą opiekę nad dzieckiem,
którego w ogóle nie chciała? Nie, nikt mi nie wmówi, że byłam kimś ważnym w jej
życiu, a noszenie mnie w sobie było dla niej przyjemnością. Doskonale wiedziałam,
że byłam jej przekleństwem. Przekleństwem podarowanym przez Aidena. Sądząc po
zdziwieniu, prawdopodobnie nikt w organizacji nie wiedział o ich znajomości.
Mój umysł podsuwał drastyczne rozwiązania. Być może byłam dzieckiem spłodzonym z
gwałtu? W końcu Aiden był jednym z najgorszych demonów, jaki stąpał po tym
świecie – inaczej nie zostałby szefem departamentu, którego wszyscy słuchają.
– Chcę się o niej czegoś
dowiedzieć – stwierdziłam cicho. Mój głos był cienki i dziecinny. Gdyby Nathiel
teraz tutaj siedział, zapewne rozładowałby to okropne napięcie, naśmiewając się
z mojego tonu. Ale nie było go. Został wysłany na obchód po mieście. Nie
chciałam się do tego przed sobą przyznawać, ale był kimś, kogo mi w tej chwili
brakowało.
Hugh skinął głową. Jego mina
wskazywała na to, że stara się przypomnieć sobie jakieś ważne informacje
związane z Calanthe. Nie zajęło mu to zbyt długo. Widocznie musiał ją doskonale
pamiętać.
– Gdy trafiła do organizacji,
miała piętnaście lat – zaczął swoją opowieść. – Nigdy nie przyjąłem tak młodej
osoby w nasze progi i pewnie bym nie przyjął, gdybym nie zobaczył jej pewnego
dnia w galerii handlowej, walczącej z demonami. Na ich temat nie miała żadnego
pojęcia. Widziała je pierwszy raz w życiu, a mimo tego nie bała się z nimi
walczyć. Nigdy nie widziałem tak walecznej, młodej dziewczyny – mówiąc to,
uśmiechnął się pod nosem. – Osobiście dałem jej propozycję dołączenia do nas.
Bez zastanowienia się na to zgodziła.
Po raz kolejny uznałam, że moje
geny źle zadziałały. Skoro ona była odważna, waleczna i silna, to dlaczego ja
wiecznie się czegoś bałam? Nawet głupi pocałunek Nathiela sprawił, że
spanikowałam i uciekłam. Moje pierwsze spotkanie z demonem też wyglądało
niewiele lepiej. Calanthe radziła sobie z mnóstwem demonów naraz, a ja mało nie
zginęłam w zetknięciu z młodą pokraką, która jeszcze nie wiedziała, jak ma
zabrać się do rzeczy.
A co, jeśli tchórzostwo odziedziczyłam po ojcu?
– Nox bardzo zmieniło się od
czasu, gdy się tu pojawiła – stwierdził Hugh. W jego wyrazie twarzy dostrzegłam
coś, co świadczyło o tym, że były to złote czasy organizacji, za którymi
tęsknił. – W ciągu kilku miesięcy przyciągnęła do nas kilka nowych osób, w tym
twoją matkę oraz ojca, Sorathielu. – Tu spojrzał na zaskoczonego tym faktem
blondyna, który do tej pory siedział cicho obok mnie. – Było tu żywo, jak nigdy
wcześniej. Niestety, po jej odejściu wszystko się zmieniło.
– Jaką osobą była? – spytałam
szeptem, zupełnie jakbym nie chciała, aby ktokolwiek usłyszał moje pytanie, poza
samym Hugh.
– Była dosyć poważna jak na
swój wiek. Owszem, robiła głupstwa, ale zawsze potrafiła zrozumieć swój błąd.
Była towarzyska i otwarta na świat. Doskonale radziła sobie z demonami i szybko
stała się ich najgorszym wrogiem.
Uniosłam brwi do góry. Już sam
jej opis sprawił, że w mojej głowie pojawiło się milion pytań. Towarzyska i
otwarta? Przy naszym pierwszym spotkaniu była przepełniona chłodem. Jak ktoś
taki mógł być kiedykolwiek wesoły? Czy to moje narodziny tak ją zmieniły? A
może było w tej historii coś, o czym jeszcze nie wiedziałam? Coś, co nakazało
jej zamknąć się w sobie i nie darzyć ludzi uczuciami, którymi wcześniej
wszystkich obdarzała? Oczywiście fakt, że stała się głównym wrogiem demonów
wcale mnie nie zdziwił. Jakimś cudem musiała zadrzeć z samym szefem
departamentu.
– Rozumiem – powiedziałam
cicho, kiwając głową. Tyle informacji mi wystarczyło, przynajmniej na ten
moment. Czekał mnie przecież jeszcze list. Na pewno zawierał wyjaśnienia,
pytanie tylko jakie. Czułam, że prawda mogła być ciężka do przetrawienia. – Nie
chcę was zostawiać w takiej chwili, ale chciałabym przeczytać ten list
osobności – stwierdziłam grzecznie, nawet nie podnosząc głowy. Wciąż i wciąż
wgapiałam się w swoje imię nabazgrane ukośnym pismem na kartce.
Może brakowało mi Nathiela,
który wprowadziłby tutaj radosną nutę ukojenia, z drugiej strony cieszyłam się
jednak, że mogłam zamknąć się we własnym pokoju i przeczytać list na osobności.
Andi również została wysłana razem z nim – dla przedłużenia ich wspólnej misji,
mieli po drodze zajść do sklepu. Znając ich prędkość działania, zdołałam
przeczytać list w całości, ale czy go odpowiednio przemyślę, to już inna
sprawa.
Wchodząc po schodach do góry
zdałam sobie sprawę z tego, że świadomość, iż Nathiel mnie pocałował, przestała
mi przeszkadzać. To zdarzenie zeszło na drugi plan. Wciąż jednak miałam
wrażenie, że Nathiela straszliwie to męczy. Gdy wracaliśmy, spoglądał na mnie
ukradkowo, zupełnie jakby chciał mi o czymś powiedzieć. Ja jednak nie zwracałam
na niego uwagi. Byłam pogrążona w osobnych myślach. Na pewno ten temat nie
pozostanie bez wyjaśnień. Nie wiedziałam, czy mam się z tego powodu cieszyć,
czy płakać. Wolałabym, aby cała ta historia odeszła już w niepamięć. Nie byłam
bowiem gotowa na myśl, że ktoś mógłby mnie darzyć innym uczuciem niż przyjaźń.
Weszłam do pokoju i głośno
westchnęłam. Moje łóżko już czekało, aby przyjąć mnie w swoje ramiona, a ja
tymczasem czułam, że dzisiejszej nocy nie będę w stanie zasnąć. Gdy usiadłam na
poduszce, przy zapalonej lampce, moje serce niespokojne zabiło. Nie wiedziałam,
czego się spodziewać. Jednocześnie się bałam i jednocześnie zżerała mnie
ciekawość. Na szczęście ciekawość jak zawsze wygrywała. W końcu nikt jeszcze
nie zginął od nadmiaru informacji.
Wahałam się czy rozłożyć list,
ale w końcu uznałam, że nie mam niczego do stracenia. I tak już byłam o krok od
psychiatryka – a to wszystko z powodu Nathiela.
Moje oczy skierowały się na
całkiem zgrabne, ukośne i czarne litery.
„Lauro” – tak brzmiało pierwsze
słowo listu skierowanego do mnie. Oczywiście. Przecież niezgodnością i
kłamstwem byłoby, gdyby Calanthe napisała: „Droga Lauro” czy „kochana Lauro”.
Byłam dla niej tylko i wyłącznie Laurą,
bez żadnego przydomka. Obcą dziewczyną, która pewnego dnia wyszła z jej łona i
przestała być częścią jej nastoletniego życia.
„Piszę ten list nie po to, aby
udowodnić ci, że przez te wszystkie lata o Tobie myślałam i żałuję tego, że
zostawiłam cię na pastwę zgubnego losu. Wręcz przeciwnie – chcę ci udowodnić,
jak wielkim tchórzem jestem i prawdopodobnie pozostanę”.
Rzeczywiście. Zamiast
porozmawiać ze mną w cztery oczy, wolała zostawić mi zakrwawiony skrawek
papieru.
Z tego wstępu wynikała jedna
bardzo ważna rzecz: moja matka była do bólu szczera. Ten fakt zaczął mnie lekko
niepokoić – wiedziałam bowiem, że nie będzie szczędziła krytycznych słów, nawet
pod moim adresem.
„Zapomnij o tym, co usłyszałaś
od członków organizacji Nox na mój temat i otwórz swój umysł na treść pisaną
przeze mnie”.
Wiedziała, że zorientuję się,
iż była łowczynią. Domyślała się też, że spytam swoich przyjaciół o zdanie. Sprytne. Może rzeczywiście byłam jej
córką, skoro przewidziała, jak postąpię?
„Nie
będzie to historia pełna zwrotów akcji, nie będzie to też bajka dziecięcych
marzeń. To tylko i wyłącznie suche fakty, których nie musisz akceptować”.
Coś
mi podpowiadało, że Calanthe nie będzie szczędziła słów.
„Moja
historia zaczęła się jak każda inna. Byłam zwykłą nastolatką. Niezwykle otwartą
na świat. Wiecznie szukałam własnego miejsca i celu, który mogłabym obrać za
życiowy. Jak się pewnie domyślasz, moim powołaniem stało się polowanie na demony.
Hugh na pewno ci opowiedział, jak znalazłam się w Nox. Tak, to
było podczas niespodziewanego ataku demonów na galerię handlową, w której
przypadkiem się pojawiłam. To właśnie wtedy poznałam Aidena. Pewnie pomyślisz,
że był sprawcą tego ataku – otóż nie. Aiden od zawsze był osobą, która bawiła
się życiem. Lubił, kiedy coś się działo, choć z reguły obserwował wszystko z
oddali, nie chcąc się wtrącać. Co najciekawsze, niegdyś nie należał do
Departamentu Kontroli Demonów. Wiecznie zawieszony pomiędzy światem demonów a
ludzi, szukał tylko rozrywki. Już od pierwszego naszego spotkania coś nas
połączyło. Byliśmy sobą zaintrygowani”.
Spoglądałam na ten fragment,
lekko nie dowierzając.
A więc szef departamentu, który
był moim ojcem, niegdyś wcale nie należał do tej przedziwnej watahy demonów. Po
pierwszym spotkaniu nie powiedziałabym, że Aiden jest jedną z osób, które chcą
się bawić życiem. Jak widać, młodość każdego z nich była zupełnie inna.
„Nie będę rozpisywać się na
temat przebiegu całej naszej historii. To nie jest w tym momencie ważne. Chcę
jednak, żebyś wiedziała, iż nie byłaś poczęta przez osoby, których zupełnie nic
nie łączyło. Łączyło nas wiele”.
Może to głupie, ale złowieszcza
chemia, która ulatniała się między nimi podczas krótkiego, rodzinnego spotkania
po latach, dała mi do myślenia. Przez moment pomyślałam, że naprawdę mogło być
między nimi coś więcej, niż wrogość. Ta myśl dała mi nadzieję na to, że nie
zostałam spłodzona przez dwie obce sobie osoby, a przez kogoś, kto w innym
miejscu, w innym czasie, być może byłby w stanie pokochać również mnie.
„Byłam młodzieńczo zakochana w
Aidenie. Do tej pory nie jestem w stanie określić, czy rzeczywiście darzył mnie
tym samym uczuciem, w końcu jest demonem. Być może była to wyłącznie relacja
polegająca na wzajemnym zaintrygowaniu”.
Demony potrafiły kochać. Byłam
tego pewna. Wystarczyło spojrzeć na Nathiela. Pomimo swojego durnowatego zachowania,
zawsze chronił przyjaciół i oddawał im swoje głupiutkie, demoniczne serce.
Gdyby musiał, oddałby życie za kogoś, kogo kochał.
„Nigdy nie sądziłam, że w wieku szesnastu lat
spadnie na mnie ciężar w postaci dziecka. Tak, byłaś spłodzona z przypadku i
przyznaję, wcale nie chciałam cię urodzić. Na pewno uznasz mnie teraz za
potwora i nie będę temu przeczyć – próbowałam się ciebie pozbyć. Byłaś jednak
za silna. Obojętnie, czego bym nie zrobiła, tkwiłaś wciąż w głębi mnie i
czekałaś na moment swoich narodzin. Do tej pory przeklinam ten dzień”.
To, co przeczytałam, mocno mnie
zabolało. Wiedziałam, że Calanthe nie będzie szczędzić słów, nie sądziłam
jednak, że opowie mi wszystko z najmniejszymi szczegółami, które będą w stanie
mnie zranić. Nawet teraz, po siedemnastu latach mojego istnienia, własna matka
przyznawała, że przeklina dzień, w którym w ogóle miałam czelność wyjść na
światło dzienne.
„Urodziłam cię w dniu, w którym
uciekłam z organizacji. Nie byłaś zbyt duża, więc łatwo było mi ukryć swój
błogosławiony stan przed całą organizacją. O ciąży wiedziała tylko moja droga
przyjaciółka – Elisabeth”.
Uniosłam zdziwiona brwi.
Nie miałam pojęcia, czy w
starej organizacji był ktoś jeszcze o tym imieniu, ale Elisabeth kojarzyła mi
się wyłącznie z matką Sorathiela, o której Nathiel wielokrotnie mi opowiadał.
„Twój ojciec zniknął bez śladu.
Pojawił się dopiero, gdy zechciałaś wyjść na świat. Jedynymi jego słowami były
wtedy: „Radź sobie sama”.
Poczułam nagły przypływ gniewu.
Naprawdę był w stanie tak powiedzieć? Cóż, chyba ciągle zapominałam o tym, że
był bezlitosnym demonem, który chciał zabić własną córkę w dniu, kiedy po raz
pierwszy zamienił z nią słowo.
„To była decyzja podjęta w ciągu
kilku sekund. Zostawiłam cię, bo wiedziałam, że sobie nie poradzę. Zostawiłam cię,
bo wiedziałam, że masz w sobie cząstkę demona, za którą w przyszłości mogłabyś
zapłacić i to nie ze swojej winy. Wolałam, aby zajął się tobą ktoś, kto wychowa
cię w miłości, z dala od Departamentu Kontroli Demonów i łowców, z którymi
byłam związana. Niestety, nie byłam w stanie dać ci niczego, co matka powinna
zapewnić swojemu dziecku. Byłam za młoda. Za młoda i za głupia, bo kierowałam
się emocjami, a więc nienawiścią do zielonych oczu, które ty także posiadałaś”.
Moje oskarżenia były po części
niesłuszne. Calanthe co prawda mogła spróbować się mną zająć, mogła również spróbować
wrócić z powrotem do organizacji, gdzie przyjaciele pomogliby jej z dzieckiem, ale
po części rozumiałam, dlaczego tego nie zrobiła. Jak sama uznała – była młoda i
głupia. Zależało jej na ucieczce od tego, czego nigdy nie chciała, a co
stanowiło mroczną część jej przeszłości. Słusznie oceniła, że zajmie się mną ktoś,
kto da mi dużo miłości. Gdybym przebywała z Calanthe, byłabym bezustannie ścigana
przez demony i nie wiadomo, czy dożyłabym swoich pierwszych urodzin. Tak łatwo
było ocenić czyjeś zachowanie, kiedy samemu nie znajdowało się w danej
sytuacji. Wystarczyło jednak odrobinę wyobraźni i zmiana własnej perspektywy,
aby przynajmniej częściowo zrozumieć postępowania innych osób.
„Wmawiałam sobie, że nie obchodzą mnie twoje
losy. Przez długi czas nie chciałam cię nawet widzieć. W końcu jednak
przegrałam walkę z własnym wnętrzem. Szybko dowiedziałam się, że zostałaś
adoptowana i dotarłam w miejsce, gdzie zostałaś zabrana. Przez lata cię obserwowałam.
Widziałam jak dorastasz. Widziałam, że miałaś matkę, o której niektóre dzieci
mogłyby pomarzyć. Joanne dała ci o wiele więcej miłości, niż ja byłabym w
stanie dać ci kiedykolwiek”.
Moje oczy zaszły łzami.
Rzeczywiście. Nie sądziłam, aby
ktokolwiek inny dał mi tyle miłości, ile dała mi moja zastępcza matka. Tak
bardzo za nią tęskniłam…
„Aiden również cię obserwował.
Przede wszystkim po to, aby dowiedzieć się, czy nie jesteś półdemonem. Po nagłym
zniknięciu Twojego ojca, jego priorytety mocno uległy zmianie. Niegdyś nie
obchodziły go demony ani nawet ludzie. Pozwalał żyć każdemu, samemu
przyglądając się wszystkiemu z daleka. Dziś, gdy po swoim ojcu, który stworzył
departament, przejął dowództwo, nie poznaję go. Niestety, nie jestem w stanie
wytłumaczyć, co się stało. Wrogami zostaliśmy samoistnie”.
Więc mój dziadek był
stworzycielem departamentu. Znakomite drzewo genealogiczne. Powinnam je gdzieś
rozpisać, powiesić na ścianę i chwalić się każdemu, kto do mnie przyjdzie.
Cześć, nazywam się Laura, mam
siedemnaście lat i zostałam spłodzona przez demona oraz kobietę, która zawodowo
je zabija. W sumie to moja matka miała wtedy szesnaście lat i tak naprawdę
nigdy mnie nie chciała, więc zostawiła to małe zawiniątko w szpitalu zaraz po
porodzie. Ach, zapomniałam dodać, że mój dziadek założył w Reverentii – takiej
diabelskiej krainie – departament, który niszczy demony półkrwi. Mój ojciec
przejął po nim fuchę. Ups, szkoda tylko, że sam spłodził półdemona.
„Starałam się ciebie chronić
tak, jak mogłam, trzymając się przy tym z boku. Chociaż chciałam, w żaden
sposób nie mogłam się od ciebie uwolnić. Jestem pewna, że gdybyś nie natrafiła
na łowców i nie odkryła prawdy o demonach, nigdy byś mnie nie poznała. Niestety,
przeznaczenie wolało zadziałać w inny sposób”.
Uśmiechnęłam się ironicznie pod
nosem.
Oczywiście. Los uwielbiał
mieszać. Nie bezpodstawnie pokazał mi, jakie mam zawiłe korzenie.
Spojrzałam na ostatnie zdania
listu. Były pisane drżącą dłonią. Obok niektórych słów widniały kropelki krwi.
Domyślałam się, w jakiej sytuacji musiały być pisane. Z mocno bijącym sercem, zaczęłam
czytać ostatni akapit:
„W tym momencie mogę już nie
żyć. Nie oczekuję wybaczenia i miłości, której sama ci nie dałam. Chciałam,
żebyś wiedziała kim jesteś i gdzie zaczęła się Twoja historia. Możemy się już
więcej nie spotkać”.
Ostatnie słowo było napisane
tak niewyraźnie, że ledwo je rozczytałam. Wiedziałam, że list nie był
skończony. W zdaniu nie zawierał nawet kropki, która zgrabnie by je podsumowała
ani nawet podpisu.
Opuściłam w dół skrawek papieru
i tępym wzrokiem zaczęłam wpatrywać się w szafkę, która stała naprzeciw mojego
łóżka. Poczułam pustkę. Wielką, niezmierzoną pustkę.
Zostałam spłodzona z przypadku
przez szalenie zakochaną dziewczynę i nieczułego demona, który prawdopodobnie
się nią bawił. Wielokrotnie mogłam zostać zabita przez własną matkę, ponieważ
od początku mnie nie chciała, byłam jednak na tyle silna, by utrzymać się przy
życiu i dojść do dnia moich narodzin. Zostałam porzucona ze względu na
nienawiść do demonów i dlatego, że moja matka była niedoświadczoną nastolatką.
Całe życie byłam przez nią obserwowana. Całe życie pomagała też łowcom. Gdybym
nie weszła w wir demonicznych wydarzeń, mogłabym jej nawet nie poznać, a moje
życie byłoby kłamstwem już do samego końca.
Położyłam się na łóżku i
zamknęłam na chwilę oczy. Informacje, które zdołałam już przyswoić,
rozświetliły mój światopogląd. Nie potrzebowałam więcej wyjaśnień.
Potrzebowałam jednak czegoś innego. Odpowiedzi. Odpowiedzi, którą osobiście
mogłabym przekazać umierającej matce.
Przybywam!
OdpowiedzUsuńJeszcze pięć lat czytania opowiadań Naff? Jeej ^___^ To będzie ciekawych pięć lat :D I "W cieniu ognia", i "3/4 demona", ach! <3
Cal miała szesnaście lat, gdy urodziła Laurę? O matko. Przecież to jak nagły koniec świata. Chce się wtedy tyle od życia, a tu nagle DUP! - nowe życie. Nie każdy jest gotowy na taką odpowiedzialność. Dlatego nie dziwię się decyzji Calanthe, by zostawić Laurę. Choć to musiało być dla niej bolesne, w końcu nosiła Collins przez dziewięć miesięcy.
" Wchodząc po schodach do góry, zdałam sobie sprawę z tego, że świadomość, iż mnie pocałował, przestała mi przeszkadzać. " - co się stało, to się nie odstanie.
" Do tej pory nie jestem w stanie określić czy rzeczywiście darzył mnie tym samym uczucie, w końcu jest demonem" - demony potrafią kochać. Byłam tego pewna. Wystarczyło tylko spojrzeć na Nathiela. Pomimo swojego durnowatego zachowania, zawsze chronił swoich przyjaciół i oddawał im swoje głupiutkie, demoniczne serce." - no tak, Nathiel pokazuje, że demony nie są pozbawione możliwości odczuwania głębszych emocji.
"Czyny, których kobieta dopuszcza się, by poronić, są w stanie natychmiastowo zabić płód, ty jednak, obojętnie co zrobiłam, tkwiłaś wciąż w głębi mnie i czekałaś na moment swoich narodzin. " - wait. Calathe do tego stopnia nie chciała dziecka w tak młodym wieku, że chciała poronić? Okay...
Aiden i "Radź sobie sama." - jak mnie to do niego pasuje.
Wspomnienie o Joanne i już mam łzy w oczach *sniff sniff* Tęsknię za nią.
" a więc mój dziadek był stworzycielem departamentu. Znakomite drzewo genealogiczne. Powinnam je gdzieś rozpisać." - mogę pomóc ;) Tak z nudów.
Ciekawy rozdział :) Poznajemy Calanthe, jej tok myślenia, powody, dla których porzuciła Laurę. Wciąż ją lubię :) Powzięła taką, a nie inną decyzję, ale przyznała, że obserwowała swoją córkę - interesowało ją, jak, czy żyje. Więc nie można stwierdzić, że w sercu Cal nie pojawiły się najmniejsze matczynne uczucia.
Aiden jest dla mnie zagadką, której rozwiązania niekoniecznie chcę poznać.
Czekam na nn ^^
Beskidzie pocky? Jest.
OdpowiedzUsuńSok pomarańczowy z czerwoną pomarańczą z Sycylii? Jest.
Muzyka? Jest.
Królik? Nie ma. Ale decha z tym, jedziemy.
Przepraaaszam, że komentuję dopiero teraz, ale ostatnio wszystko mnie odciąga od wszystkiego. ;____; Rozpiska też czeka. >D
3/4 demona! TAAAAAAK! CHCEM TO! PRAGNĘ TEGO! HOHOHOHO! *już wypiła troszkę soczku* AHHHH! JARAM SIĘ TYM! TAAAAK! *krzyczy w duchu*
Jednocześnie? Jest! TAK! AHHAHAH, jak wtedy będzie cudownie. <3
5 lat? OHOHOHO! TAK! Czyli jeszcze sobie poczytam. <3 A na koniec będę mogła odpalić coś mocniejszego, bo będę pełnoletnia, huehue! *o ile przeżyję* TAK! Tyle soczków pomarańczowych nakupię! OHOHO!
Sadystyczne chłoptasie, hoho! <3 Ithiel i Leven tak bardzo! <3
"To tak, jak zasadzić pole pełne ziemniaków, które przydadzą się w gospodarstwie domowym, a potem je zniszczyć, bo ma się taki kaprys."- Życiowy cytat. Naprawdę. Wielbię.
"A jeżeli to był gwałt?"- Gwałty wszędzie! >D Tak bardzo rozmowa o molestowaniu seksualnym! Wait! Żydziu jest gwałcona, Olcia lubi gwałcić! Może to Olcia? :o O kurde! Nie podejrzewałabym jej o to! D:
Ale chwila, a może Calanthe tego chciała? I teraz nasuwa się pytanie, które chodzi za nami od rana: czy gwałt, którego się chce, to nadal gwałt? *źle sformułowane D:* Ukryty gwałt? >D A może to gwałcenie drzewa? Kościste dupy! AAAA! Nie! Przestań, mózgu! Przestań!
Tak to jest gadać kurde cały dzień o molestowaniu seksualnym i gwałtach. I o tym, że prowadzę grupę AA na stołówce. A co ja na to? Że mam grupę krwi 0. A dziewczyny zaczynają się śmiać. Jak tu jeść, jak tu żyć? >D
" - Gdy trafiła do organizacji miała 15 lat - zaczął swoją opowieść - Nigdy nie przyjąłem tak młodej osoby w nasze progi i pewnie bym nie przyjął (...)"- Zakmnij się, Hugh. Przyjąłbyś! 15 lat to supi wiek! Masz coś przeciwko? *złowrogie spojrzenie* Ja nie będę pukać. Wejdę wywalając drzwi kopniakiem *ha, jakby umiała to zrobić* i na początek wypiję soczku. Ahahah. Może jednak nie.
"Na szczęście ciekawość jak zawsze ze mną wygrała."- Ciekawość zabiła Astleya. To znaczy kota. Kota. Jakiego Astleya? *histeryczny śmiech* Kota. Tego szatańskiego kota z kwejka ahhah. <3
Goat. Smutna ta historia Laury *bierze soczku pomarańczowego i pije ze smutegiem*. Aiden taki chłodny i demoniczny. Radź sobie sama. Wypchaj się. >D (i tak go kocham). Smuteeeeg.
I to, że Calanthe chciała zabić Laurę jeszcze przed narodzinami. Nieeeee. Smuuuuuteg. *tak bardzo nie wie, co napisać*
Oh goat. Zdechły ten komentarz. Za dużo molestowania seksualnego w szkole. *cisza* T- To znaczy rozmów o molestowaniu seksualnym w szkole! N- Nie miałam nic innego na myśli!
Ueeee, przepraszam. ;______;
Goodbye, young lady!