wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 49 - "Jesteś moją matką?"

Teraz raczej już nic nie powinno nikogo zaskoczyć *chyba*. Jak już mówiłam, jestem antymistrzem w zaskakiwaniu. Nie lubię być zaskakiwana tak samo, jak nie lubię zaskakiwać *choć czasem mi się to zdarza*. Tęskniliście za Nathielem? *wow, rozdział go nie było* Właśnie wraca. 

POPRAWIONE [02.09.2018]
***
Podczas gdy stałam osłupiała w miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam, gdzieś z ciemnego kąta zamkowego pokoju zaczęły wyłaniać się cienie. W tym momencie wszystko było mi obojętne. Mogłam nawet dać się poćwiartować demonom. Oto co szok i niezrozumienie robiły z ludźmi – czyniły z nich zombie, które stawało gdzieś na krawędzi jawy a realnego bycia, niezdolne do ruchu, a co dopiero do myślenia.
Czy oni się jawnie ze mnie nabijali? Moim ojcem był sam szef Departamentu Kontroli Demonów, a matką obca kobieta, która najwyraźniej była niegdyś łowcą? Jak ten związek mógł w ogóle dojść do skutku, jeżeli związkiem kiedykolwiek był? Oboje zachowywali się tak, jakby łączyło ich coś więcej niż przypadkowe zrobienie dziecka i dozgonna nienawiść. Musieli się naprawdę dobrze znać.
– Uciekaj i nie oglądaj się za siebie – usłyszałam ostry, kobiecy głos. Dopiero jego ton wybudził mnie z umysłowego otępienia.
Rozglądnęłam się wkoło i szybko rozeznałam w sytuacji. Aiden gdzieś zniknął, a pomieszczenie zalało się cienistymi pokrakami o krwiożerczych zamiarach. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Moja dłoń nawet nie miała siły, a tym bardziej motywacji do głupiego sięgnięcia po exitialis, które zalegało w kieszeni. Widziałam jednak, że nie tylko ja je posiadałam. Calanthe zgrabnymi ruchami pozbywała się naszych wrogów jak chwastów w ogródku, tyle że jej bronią nie były grabie czy haczka, a najprawdziwszy nóż, którym posługiwali się łowcy demonów.
Byłam pod wrażeniem jej umiejętności. Patrzyłam na każdy wykonywany przez nią płynny ruch w takim skupieniu, że zupełnie zapomniałam o tym, jaki dostałam chwilę temu rozkaz.
– Na co czekasz? – usłyszałam ponownie groźne brzmienie kobiecego głosu.
W tym momencie moje otępienie zamieniło się w chłodną chęć dociekania. Wciąż nie mogłam uwierzyć w słowa, którymi chwilę temu zostałam obdarzona, dlatego chciałam się upewnić, że to nie żart albo dziwne przesłyszenie, które poświadczyłoby o moich nie do końca zdrowych zmysłach.
– Naprawdę jesteś moją matką? – Wiedziałam, że to nie było najinteligentniejsze pytanie pod słońcem i Calanthe mogła mnie wziąć za ułomną, nie miałam jednak na to wpływu. Wciąż byłam zszokowana. Moje usta działały niezależnie od głowy, w której panował teraz ogromny chaos.
– A jak uważasz? – odpowiedziała, cicho prychając.
– Nie wiem, ani razu na mnie nie spojrzałaś – stwierdziłam sucho.
Rozprawiając się z ostatnim cienistym demonem, wyprostowała się i obróciła z gracją w moją stronę. Niestety, przez ciemność jaka panowała w pomieszczeniu, nie byłam w stanie dokładnie przyjrzeć się jej twarzy. Na tle całości wyróżniały się tylko błękitne i chłodne oczy, które zmroziły moją duszę. Kobieta nie uśmiechała się. Wyglądała na niewzruszoną obecną sytuacją. W końcu przekazanie komuś po siedemnastu latach życia cudownej wieści, że jest się jej matką, to nic zaskakującego. Każdego dnia dzieci słyszały takie rzeczy.
Miałam wrażenie, że z jakiegoś nieznanego mi powodu Calanthe darzyła mnie nienawiścią. Cóż, nie sądziłam, że moja prawdziwa matka okaże się kochającą mnie do bólu osobą. Kogoś, kogo kochamy nie zostawiamy w końcu na pastwę losu.
– Owszem, to ja cię urodziłam, ale nie mam prawa równać się z Joanne, która cię wychowała. To była twoja prawdziwa matka. Zapomnij o mnie i uciekaj – powiedziała chłodno, machając obojętnie ręką w stronę wyjścia.
Ostrość jej słów sprawiła mi ból. Moje oczekiwania związane z tym spotkaniem nie były zbyt wygórowane, ale nie sądziłam, że zostanę obdarowana tak potężną dawką chłodu godną najprawdziwszego demona. Domyślałam się, że Calanthe nigdy nie chciała mieć córki i że noszenie mnie w sobie było dla niej przekleństwem, do samego Aidena odnosiła się w końcu z nienawiścią. Z taką samą nienawiścią, jaką obdarzała teraz mnie. Nie rozumiałam tego. Co jej zrobiłam? Czy to, że żyłam było wystarczająco mocnym powodem, żeby tak mnie traktować? Nie, coś tu nie grało. Dlaczego w takim razie mnie chroniła i nakazała uciekać?
– Dlaczego? – spytałam cicho, nie mogąc wydusić z siebie niczego więcej. Wszystkie emocje i niewyrażone słowa zawierały się w tym jednym niepozornym zapytaniu.
Nim się obejrzałam, kolejna porcja demonów wyłoniła się z ciemności. Calanthe bez problemu się z nimi rozprawiała. Zastanawiałam się, czy nie pokonałaby Nathiela. Wydawała się być zdecydowanie silniejsza niż on. Jeżeli miałabym porównać ich style walki, to Auvrey zdecydowanie był jak wzburzone morze – gwałtowne i rozszalałe, a przy okazji przewidywalne, zaś Calanthe była górskim potokiem – spokojnie płynącym, niepozornym, ale o wielkiej sile i precyzji.
– Dlaczego masz uciekać czy dlaczego cię zostawiłam? – spytała ironicznie, nie obdarzając mnie choćby spojrzeniem. Mogłam sobie tylko wyobrazić, że na jej twarzy pojawił się właśnie krzywy uśmieszek godny mojej osoby.
 – To drugie – stwierdziłam.
Nie dostałam odpowiedzi. Zamiast tego ujrzałam jeszcze więcej zaskakujących i płynnych ruchów objawiających się w walce z demonami. Gdy kobieta ostatecznie się ich pozbyła, a nowa porcja cieni zaczęła powolnie wynurzać swoją masę spod podłogi, podeszła do drzwi i mocnym kopnięciem wyważyła je.
– Uciekaj – powiedziała, nie patrząc na mnie.
– Ale...
– To rozkaz! Uciekaj! – wykrzyknęła, wskazując palcem w stronę wyjścia i spoglądając na mnie oczami pełnymi gniewu. Przeraziłam się, ale poczułam również respekt. To, czego zdążyłam się dowiedzieć o kobiecie, która podawała się za kogoś, kto mnie urodził, to to, że nie przyjmowała odmowy i prędzej wywlokłaby mnie stąd o własnych siłach niż pozwoliła tutaj zostać.  
Z wielkim bólem i rezygnacją wyminęłam ją i pobiegłam przed siebie.
***
Jeden demon, drugi demon, trzeci demon. Ta walka stawała się powoli nudna. Aiden doskonale wiedział, że stać ją było na zdecydowanie więcej niż zabijanie podrzędnych, niemyślących pokrak, których jedynym celem było rzucenie się z pazurami na pierwszą napotkaną osobę. Nieraz walczyła z groźniejszymi przeciwnikami, w tym i z samymi członkami Departamentu Kontroli Demonów. Tak naprawdę od lat była ich utrapieniem, z którym nie mogli sobie poradzić. Nie istniała bowiem osoba, która mogłaby się z nią równać – z wyjątkiem samego Aidena.
Kończąc swoją robotę, otrzepała dłonie i głośno westchnęła. Nie czuła się już jak niezniszczalna nastolatka, miała przecież swoje lata. Już dawno powinna przejść na demoniczną emeryturę, jednak nie mogła zostawić łowców samych. Chciała ich wspierać, póki mogła, nawet jeżeli robiła to będąc ukrytą w cieniu.
Chowając exitialis do szerokiej kieszeni płaszcza, ruszyła w stronę wyważonych drzwi. Stanie tutaj i likwidowanie kolejnych pokrak, które odradzały się jak grzyby po deszczu, nie było dobrym pomysłem. Musiała stąd zniknąć, nim dzieciaki zaczną gonić jej śladem. Laura zdecydowanie nie powinna była jej poznawać. Nie dziś.
– Jesteś niesamowita – usłyszała za sobą. Nie zdążyła na czas wydobyć noża z kieszeni. Nie zdążyła się również w porę obrócić. Ponowne pojawienie się przy niej Aidena było zaskakujące. Nigdy nie wracał, gdy już raz zniknął, dlatego nie sądziła, że coś jeszcze jej zagrażało. Myliła się, a za nieuwagę i własne błędy płaciło się własną krwią lub życiem.  
Stalowe ostrze zatopiło się w jej plecach. Calanthe miała wrażenie, że chłód przeszył również jej wnętrzności, ponieważ płuca wypełniły się ostrym bólem, wstrzymując na dłuższą chwilę jej dech. Wiedziała jednak, że to nie ostatnia prosta ku śmierci. Ta droga miała się okazać bardziej kręta i bolesna.
– A raczej byłaś – stwierdził okrutnie Aiden, bezlitośnie wyjmując ostrze z jej pleców. Zakrwawioną broń wytarł o płaszcz jak rzeźnik, który szykował się do kolejnego ataku na zwierzęcą tuszę. – Wiem, że niełatwo cię zabić, dlatego specjalnie dla ciebie użyłem najmocniejszej trucizny, jaka kiedykolwiek powstała w Reverentii. Daję ci maksymalnie cztery godziny życia – powiedział powolnym, beznamiętnym głosem, patrząc na błyszczące w świetle księżyca ostrze. – Mam nadzieję, że cieszy cię ta niespodzianka – zakończył z wyraźnie słyszalną w głosie nutą sarkazmu.
Calanthe upadła na kolana, ciężko dysząc. Niewiele z jego słów do niej docierało. Miała ochotę na jakąś wyjątkowo mocną, ciętą ripostę, ale nie była w stanie nic wymówić. Z jej ust sączyła się krew, którą już po chwili się zakrztusiła. Aiden nie tracił czasu na doglądanie ofiary, którą poddał długotrwałej torturze. Zniknął, zostawiając po sobie tylko ból. Zresztą... nie pierwszy raz.
Wspierając się o pobliski parapet, kobieta podniosła się z trudem do góry. Nie zamierzała umierać w takim miejscu. A bynajmniej nie teraz.
Jej twarz wykrzywiła się w ironicznym uśmiechu. Czuła jak po plecach spływa jej krew. Nie mogła z tym na razie niczego zrobić. Musiała to przetrwać.
Otarła usta i drżącą dłonią sięgnęła do tylnej kieszeni spodni. Wyjęła z niej wymięty skrawek papieru.
Cóż, przynajmniej tyle mogła zrobić.
***
Biegłam przed siebie jak szalona, nie mogąc opanować myśli i kroków. Dziwiłam się sobie, że po wydarzeniach, które z nagła mnie dziś uderzyły, byłam w stanie w ogóle się ruszyć, choć przyznaję, że chwilami miałam ochotę zakopać się pod gruzami i poczekać na swój koniec.
Stało się. Wreszcie poznałam swoich biologicznych rodziców. Musiałam przyznać, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie moich „twórców”. Owszem, zdążyłam się już zorientować, że moim ojcem był demon, a matka to zwyczajna kobieta, ale nie przypuszczałam, że ich miana wejdą na wyższy poziom. Ojciec-demon to tak naprawdę osoba, która żyła po to, by niszczyć takie istoty jak ja. Utrudniał życie łowcom, knuł przeciwko ludziom i bezwzględnie karał własny ród. Matka nie była zwyczajną kobietą, a tajemniczą łowczynią, która swoimi zdolnościami musiała dorównywać samemu szefowi departamentu – a świadczył o tym fakt, że wciąż żyła. Kim ja byłam wobec nich? Czułam się jak marny niedopałek. W przeciwieństwie do nich świeciłam tchórzostwem i nie umiałam radzić sobie w życiu. Nie stałam na wysokiej pozycji w demonicznym świecie i nie byłam silną kobietą, która radziła sobie sama z tuzinem demonów. Ledwo sięgałam dołu tej szalonej piramidy rodzinnej. Jedyną cechą, którą odziedziczyłam po rodzicach musiał być chłód. Zarówno Aiden jak i Calanthe nie sprawili mi wesołego powitania. Najwyraźniej geny nie były dla mnie zbyt łaskawe, jak i całe moje życie.
Dostałam, co chciałam, a mimo tego moja dusza pragnęła więcej wyjaśnień. Chciałam dowiedzieć się, co ich łączyło i dlaczego zostałam porzucona. Miałam nadzieję, że spotkam się jeszcze ze swoją matką, bo niestety kolejnego spotkania z ojcem bym nie przeżyła.  
Pokonałam trzecie piętro, odrobinę się uspokajając. Moje kroki zostały spowolnione, choć serce w dalszym ciągu niespokojnie uderzało o pierś. Chciałam odnaleźć moich towarzyszy i opowiedzieć im o całym zajściu. Z jednej strony kusił mnie powrót do miejsca zaskakujących wydarzeń, z drugiej strony chciałam się stąd jak najszybciej wynieść, żadnej z tych opcji nie mogłam jednak wykonać sama.
Szybkim krokiem pokonałam drugie piętro, na którym niespodziewanie zderzyłam się z Nathielem. Siła naszych kroków była na tyle potężna, że boleśnie wylądowałam na jednym ze schodków, mało nie staczając się na sam dół. Chłopak spojrzał na mnie i odetchnął z ulgą.
– Już myślałem, że zniknęłaś – stwierdził, nie czekając na moją reakcję. Szybko chwycił mnie za rękę i przeniósł silnym gestem do pionu.
Spojrzałam na niego, od razu zapominając o całym zajściu. Bywały rzeczy, które swoją wielkością potrafiły przyćmić inne wielkie wydarzenia. W końcu czym był pocałunek Auvreya wobec tego szalonego, nieprawdopodobnego spotkania z moimi biologicznymi rodzicami, którzy okazali się być niezłymi szychami w tym demonicznym świecie?
– Nathiel – powiedziałam z ulgą, spoglądając prosto w jego twarz. Wszystko, co do tej pory zobaczyłam, wybuchło, znowu wprawiając mnie w ogromny chaos.
Chłopak uniósł brew, spoglądając na mnie pytająco.
– Tam na górze... byłam na trzecim piętrze i... – zaczęłam chaotycznie. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić. Jeżeli będę mówić tak szybko, niepewnie i bez składni, nigdy mnie nie zrozumie. – Były tam demony i... – przerwałam, ponownie wbijając spojrzenie w jego twarz. – Wiem, to zabrzmi dziwnie, ale poznałam swoich rodziców.
Chłopak zmarszczył czoło, przyglądając mi się uważnie. Wyglądał tak, jakby właśnie uznał mnie za wariatkę. Brakowało tylko gestu sprawdzającego temperaturę mojego ciała oraz białego kaftana, z którym zza rogu wyskoczyłby Sorathiel.
– Co ty do mnie mówisz? Halucynów się najadłaś? – spytał zdziwiony.
– Mówię prawdę! – wykrzyknęłam podenerwowana. – Możesz wierzyć lub nie, ale spotkałam samego szefa Departamentu Kontroli Demonów i łowczynię, która... – Jęknęłam załamana. – Mniejsza. Zdecyduj za mnie! – mówiąc to, chwyciłam za ramiona zdezorientowanego Nathiela. – Wracamy na trzecie piętro i pomagamy zabijać demony czy uciekamy stąd jak najszybciej, żeby departament nas nie dorwał?
Chłopak zamrugał oczyma, wpatrując się we mnie, jakby nie mógł ogarnąć tego, co się działo. Wiedziałam, którą opcję wybierze, gdy już się obudzi. Pytanie było zbędne.
– Nie wiem, o czym do mnie mówisz, bo zachowujesz się trochę tak, jakbyś zażyła bliżej nieokreślone środki narkotyzujące, ale jeżeli zgodnie z twoimi słowami na górze są demony, to chyba jasne, że wolę je zabić, nie? – spytał, marszcząc czoło.   
Zanim cokolwiek powiedziałam, zielonooki wyrwał do przodu jak torpeda. Z kieszeni wyciągnął swoją broń, prezentując pełną gotowość do walki. Pozostało mi podążać za nim. Nie udało mi się go oczywiście dogonić. Jeżeli chodziło o zabijanie demonów, Nathiel dostawał magicznych skrzydeł, które niosły go z tysiącem noży na sam szczyt zagłady. Był wtedy jak  demoniczny Anioł Śmierci. Nikt nie był w stanie go dopaść.
Gdy on przeszukiwał już trzecie piętro, ja dopiero dotarłam na szczyt schodów. Spojrzał na mnie pytająco, a ja wskazałam mu dłonią na koniec korytarza. Na chwilę pochyliłam się ku dołowi, by odetchnąć, w końcu jednak popędziłam za nim.
Jakaś niewidzialna siła pchała mnie w sam środek zagrożenia. Byłam zadziwiona, jak wiele potrafiła zdziałać ludzka ciekawość. Aby dowiedzieć się więcej na temat własnego pochodzenia, byłam w stanie rzucić się w wir walki.
Wreszcie dobiegłam do pokoju, który od dziś zadrą będzie tkwił w mojej głowie. Gdy ujrzałam jednak tylko Nathiela kucającego na podłodze, cały mój zapał zniknął, ustępując miejsca nieznośnemu zawodowi.
Pokój był pusty. Nie było w nim nawet widać scen walki – w końcu i tak należał do zrujnowanej części zamku.
Westchnęłam ciężko i podeszłam bliżej. Moim oczom ukazał się czarny, długi płaszcz leżący na podłodze. Należał do Calanthe. Nathiel podniósł się z klęczek i wręczył mi biały skrawek papieru, na którym widniały plamy krwi. Moje serce na moment stanęło w miejscu. Zanim go przyjęłam, spojrzałam ponownie w podłogę. Leżał tu jednak tylko i wyłącznie zniszczony płacz. Od niego aż po samo okno ciągnęła się wstęga krwi.
Lekko zdezorientowana spojrzałam na swojego przyjaciela, który oczekiwał, aż wreszcie wezmę od niego papier. Chwyciłam za niego delikatnie, jakbym się bała, że zamieni się w popiół. W oczy od razu rzucił mi się ukośny napis: „Laura”.
To był list.
***
Drewniane drzwi huknęły z wielkim rozmachem w ścianę, dając znać wszystkim pobliskim sąsiadom o tym, że w starym domu naprzeciw brzozowego lasku pojawiła się jego właścicielka. Nikt nie wiedział, w jakim była stanie, choć z pewnością gdyby ktoś ujrzał ją krwawiącą w świetle blado jarzącego się światła, i tak by nie podszedł. Ta tajemnicza kobieta nie należała do zbytnio towarzyskich. Z nikim nigdy nie rozmawiała i wydawała się być jakby oderwana od rzeczywistości. Twarz zawsze kryła za szerokim kapeluszem, a ciało oblegała ciemnym jak noc płaszczem. Wszyscy na osiedlu mieli wrażenie, że wychodziła ze swojej ciemnicy tylko nocą. Kto wiedział, co wtedy robiła? Może należała do jakiejś mafii? A może wykonywała jakąś niepochlebną, nocną robotę? Jedno było pewne: nikt nie chciał ryzykować swojego życia, by jej pomóc.
Calanthe z trudem wtoczyła się do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Wiedziała, że to już kres jej możliwości i niedługo może paść bez ruchu na podłogę. Na szczęście posiadała kilka leczniczych fiolek, które przynajmniej na chwilę załagodzą jej ból.
Z trudem przeszła przez przedpokój. Cały czas obijała się boleśnie o ściany, nie mogąc złapać równowagi. Trucizna Aidena rzeczywiście miała moc – sprawiała, że umysł człowieka stawał się przyćmiony i nie miał kontroli nad swoimi krokami, a co dopiero nad wykonywaniem poszczególnych, przemyślanych czynności.
Calanthe walczyła z własną słabością, by dotrzeć do drewnianej szuflady, gdzie leżały zbawienne lekarstwa łagodzące. Nieraz w drodze po nie potykała się i upadała na kolana. Miała jednak zbyt silną wolę, aby się poddać. Zdecydowanie nie chciała dawać Aidenowi satysfakcji z powodu jej powolnej śmierci. Obiecała sobie, że póki on nie zginie, ona sama nie umrze.
Uderzając boleśnie kolanem w szafkę, wreszcie dopadła się do szuflady. Otworzyła ją z rozmachem i wyjęła z niej dwie niebieskie fiolki oraz strzykawkę. Drżącymi dłońmi napełniła ją po brzegi lekarstwem z jednej buteleczki i wbiła ją sobie w bok. Im bliżej rany, tym lepiej.
Z trudem usiadła na sofie. Czuła się coraz gorzej i wiedziała, że lada moment może utracić przytomność. Szybkim, choć chaotycznym ruchem ściągnęła z siebie białą bluzkę ociekającą krwią. Z cichym pacnięciem wylądowała ona na podłodze. Nie widziała fiolki, którą trzymała w ręku – rozmazywała się jej przed oczami, tworząc wielką morską plamę na tle drobnej dłoni. Nie potrzebowała jej jednak widzieć, wystarczyło, że na wyczucie odkręciła buteleczkę.
Nim bezwładnie wylądowała na sofie, wśród sterty poduszek, zdążyła wygiąć dłoń tak, aby płyn rozlał się po jej plecach. Kilka kropel leczniczej mikstury zleciało na poduszki i na podłogę, mieszając się ze szkarłatną krwią, na szczęście większość oblała jej głęboką ranę na plecach.
I pomyśleć, że gdyby nie Aiden, jej życie wyglądałoby dziś zupełnie inaczej...

9 komentarzy:

  1. Opłacało się od 20 minut odświeżać co chwila Cień nocy, ou yea! I ten moment, keidy widzisz zmianę z rozdziału 48 na 49. TAK! Uśmiech na usta i ciche: "jeeeeeest!", łapka w piąstkę i satysfakcja. Tak bardzo.
    W ogóle to czuję, że ten komentarz będzie jakiś taki niekrólikowy. Taki zdechły. Apff.
    Nathiel wraca! Yahoo! Radość już na wstępie!
    Trio rozdziałów, ahah. Tak bardzo. <3
    *zorientowała się, że nie ma niczego do picia, a musi być przygotowana*
    "Jak ten związek mógł w ogóle dojść do skutku, jeżeli związkiem był? "- Miłość, droga Lauro, miłość! >D
    "Od miłości po nienawiść - to zdanie chyba idealnie tu pasowało."- Nowy wymiar miłości, yahoo! XD Chociaż to działa też w drugą stronę: od nienawiści do miłości. ^^
    "Aiden gdzieś zniknął, a pomieszczenie zalało się cienistymi pokrakami o przerażających gębach. "- A-a- ale Aiden! J- ja się cieszyłam, że nareszcie jesteś! *smuteg, banan na twarzy* Aiden! Wraaaaacaj!
    " - Naprawdę jesteś moją matką? - spytałam, obserwując uważnie każdy jej ruch."- Najlepsze pytanie do zadania, kiedy atakują cię demony! Łi!
    " - A jak uważasz? - spytała, prychając."- Calanthe. <3 Kocham Cię za to!
    " - Owszem, to ja cię urodziłam, ale nie mam prawa równać się z Joanne, która się tobą zajęła. To była twoja prawdziwa matka. Zapomnij o mnie i uciekaj - powiedziała chłodno."- Czy to jest smutegowe, czy mi się wydaje? Chyba mi się nie wydaje. >D
    "Z taką samą nienawiścią, jaką obdarzała mnie."- Tak, to smutne, ale z drugiej strony czy Calanthe miałaby się teraz rzucić na Laurę z płaczem i krzykiem "Oj córciu, córciu!" *rodem z Kogla Mogla. Tak bardzo rodzice to oglądają co roku*? No właśnie nie. Atakują ich demony, hello! >D

    OdpowiedzUsuń
  2. " - Uciekaj - powiedziała, nie patrząc na mnie.
    - Ale... - zaczęłam, podchodząc do niej.
    - To rozkaz! Uciekaj! - wykrzyknęła, wskazując palcem w stronę wyjścia.
    Spoglądała na mnie oczami pełnymi gniewu. Przeraziłam się. Wiedziałam, że nie mam prawa z nią dyskutować, inaczej źle skończę. Z wielkim bólem wyminęłam ją i pobiegłam przed siebie."- Mogę tu napisać, że mam łzy w oczach. Kij z tym, że z powodu takiego, że znowu nie kichnęłam, ale miałam łzy w oczach. :P
    "Już dawno powinna przejść na demoniczną emeryturę, jednak nie mogła zostawić wszystkich łowców"- Demoniczna emerytura tak bardzo. >D
    " Nie zdążyła wyjąć ponownie noża, nie zdążyła się nawet obrócić. Ponowne pojawienie się przy niej Aidena było zaskakujące."- AIDEN! AIDEN! AIDEN! TAAAAAK! ŁI! WRÓCIŁ! CHODŹ TU DO MNIE, MIŚKU!
    " Metalowe ostrze zatopiło się w jej plecach. Czuła, że wszystkie siły ją opuszczają."- AAAAAAAA! AIDEN! AIDEN! AIDEN! A KYSZ! SIO! *łezki w oczach, prawdziwe*
    " - A raczej byłaś - stwierdził okrutnie Aiden, bezlitośnie wyjmując ostrze z jej pleców - Wiem, że niełatwo cię zabić, dlatego specjalnie dla ciebie użyłem najmocniejszej trucizny, jaka kiedykolwiek powstała w Reverentii. Daję ci maksymalnie 4 godziny na przeżycie. Mam nadzieję, że cieszy cię ta niespodzianka - powiedział ironicznie."- To jego "A raczej byłaś" mi się spodobało, dalsza część już mniej. >D Już wiem jednak, co będzie w następnych rozdziałąch, yahoo! *spoiler night tak bardzo*
    "Aiden zniknął, zostawiając po sobie tylko ból. Zresztą... nie pierwszy raz."- Smuteguuuuję! :C
    " Otarła swoje usta i drżącą dłonią sięgnęła do tylnej kieszeni spodni. Przynajmniej tyle mogła zrobić."- Co mogła zrobić? NO CO? Dlaczego są tu trzy gwiazdki i nagle narracja się zmienia? CO CALANTHE MIAŁA ZROBIĆ?
    " Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie moich "twórców". "- Twórców? XD
    A teraz dziecko twórców samej Laury Collins! ee... *wstaw imię*
    A teraz film twórców Laury Collins pt: "Przechodzę na demoniczną emeryturę!" *albo jakiś dowolny tytuł*
    "Miałam nadzieję, że będę miała okazję spotkać się jeszcze kiedyś ze swoją matką"- Coś mi mówi, że Laura jeszcze spotka się z matką! *zero spoilerów*
    " - Co ty do mnie mówisz? Halucynów się najadłaś? - spytał zdziwiony."- Ahahah, za to kocham Nathiela. *lubię. Nie kocham. >D
    "Byłam zadziwiona faktem, jak wiele potrafiła zdziałać sama, ludzka ciekawość."- Ciekawość zabiła Laurę. To znaczy kota.
    " Lekko zdezorientowana spojrzałam w oblicze Nathiela, który oczekiwał, aż wreszcie wezmę od niego papier. Przyjęłam go. W oczy od razu rzucił mi się ukośny napis: "Laura". To był list."- AHHH! A więc to mogła zrobić! >D HOOHOHO!
    "Może należała do jakiejś mafii?"- Może to domestosowa dealerka? :o
    "Obiecała sobie, że póki on nie zginie, ona sama nie umrze."- I TO JEST KURDE MIŁOŚĆ!
    " I pomyśleć, że gdyby nie Aiden, jej życie wyglądało by w tym momencie zupełnie inaczej..."- I... I tu smuteguję. *sniff sniff*
    I znowu koniec. Ten moment, keidy patrzysz na suwak, który nagle jest na końcu i mówisz sobie "ale jak to?"
    Goat, aż nie wiem co powiedzieć. Wiem, że komentarz był zdechły, ale... hej, Królik napisał wreszcie normalny komentarz! *robimy party, dziwne pląsy przed laptopem*
    DUP.
    I kończymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście! Kurdę, Królik! Twój komentarz był PRAWIE normalny XD! *za to mój nie - Naff zawsze w formie do głupot, nigdy nie wymięka*. Rozwalił mnie film: "Przechodzę na demoniczną emeryturę" >D!

      Usuń
  3. Jak to dobrze, że zaopatrzyłam się dzisiaj w michałki *dziękuję niebiosom za siły, by iść do Kauflanda!* Właśne robię pranie, więc muszę się czymś zająć.
    27 stycznia - rozdziały Naffleoczkowe!
    4 dni? E tam, ja bym mogła codziennie czytać :3
    Nathiel wrócił! *skacze z radości, czym denerwuje sąsiadów z dołu* Specjalnie dla niego najpierw przeczytam rozdział, a później poczytam Angorę. Trzeba mieć jakieś priorytety w życiu :3 A przy czytaniu towarzyszyć mi będzie "Oops!.. I didn't again", ostatnio słuchałam fajnego akustycznego coveru i mnie wzięło.

    "Jak ten związek mógł w ogóle dojść do skutku, jeżeli związkiem był?" - no cóż, obstawiam, że Cal była zakochana, a Aiden jedynie ją wykorzystał. Może odrobinę kochał. Choć demonowi raczej nie przystoi kochać człowieka.
    " - Owszem, to ja cię urodziłam, ale nie mam prawa równać się z Joanne, która się tobą zajęła. To była twoja prawdziwa matka. Zapomnij o mnie i uciekaj - powiedziała chłodno." - zrobiło mi się smutno na wzmiankę o Joanne. To była wspaniała osoba. Brakuje mi jej.
    Ta nienawiść, którą przejawia Calanthe w stosunu do Laury, ostro mnie irytuje. Collins chce jedynie poznać prawdę, czy to takie trudne odpowiedzieć na kilka pytań? Okay, może sytuacja temu nie sprzyja, ale żeby rozkazywać swojemu dziecku jakby było żołnierzem? Przesada.
    " - Jesteś niesamowita - usłyszała tuż za swoimi plecami." - idealny tekst, by na chwilę zamroczyć przeciwnika. A potem go dźgnąć. Brawo, Aiden. Chwila nieuwagi i już. Oj, Cal.
    "Chłopak spojrzał na mnie i odetchnął z ulgą.
    - Już myślałem, że zniknęłaś" - aww *__* Wciąż przyzwyczajam się do troskliwej strony Nathiela.
    " - Nie wiem o czym do mnie mówisz, bo zachowujesz się trochę tak, jakbyś zażyła bliżej nieokreślone środki narkotyzujące, ale jeżeli zgodnie z twoimi słowami na górze są demony, to chyba jasne, że wolę je zabić, nie? - spytał, chmurząc się." - do boju, Auvrey! Leć pozabijać te ścierwa! *przypomniało mi się porównanie komarów do demonów*
    " Jeżeli chodziło o zabijanie demonów, Nathiel dostawał magicznych skrzydeł, które niosły go z tysiącem nożów na sam szczyt zagłady." - podoba mi się to stwierdzenie o skrzydłach :) Jest dość prawdziwe, Nathiel naprawdę dostaje jakiegoś speeda, gdy ma spotkać się z demonami.
    List. To ostatnio dość modny sposób przekazywania prawdy, zauważyłaś?
    Kurczę. Choć wcześniej zdisowałam Calanthe (czego nie zrobiłam Nathielowi, bo nie mam za co), to teraz jest mi jej szkoda. Ojciec jej córki zadał jej cios, wbił nóż w plecy, chcąc pozbawić ją życia. Ale przecież coś musiało między nimi być! Prawda?
    Jestem pewna, że Cal wyjdzie z tego, nie wiem jak, ale wyjdzie. Musi przecież spotkac się z Laurą, to jej dziecko.

    Reasumując, rozdział ciekawy :) Choć nie przemawia do mnie sposób, w jaki Laura poznała swoich rodziców. Ale taka scena pasuje do opowiadania.
    Hejtów na Nathiela dzisiaj nie będzie, bo nie zrobił nic, nie powiedział nic głupiego, za co mógłby ode mnie oberwać.
    Teraz zajrzę do komentarzy Królika. Dup.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Oops!.. I did it again" * (Wybacz, Britney!)

      Usuń
    2. Ze związkiem Aidena i Calanthe trafiłaś w połowie XD! Ich relacja trochę inaczej wyglądała!
      Mi też brakuje Joanne, przeklinam siebie za to, że ją zabiłam ;___;
      Bo Calanthe właśnie taką ma być osobą! Baduuum tsss! Ale to tylko pozory z początku. W liście i w 53 rozdziale wyjaśni się czemu tak się zachowuje!
      Wiedziałam, że znajdę w twoim komentarzu cytat z "jeżeli chodziło o zabijanie demonów" >D! Badum tsssssss!
      Taak. Listy, e-maile i inne rzeczy. Bo łatwiej jest napisać, niż powiedzieć wprost, dlatego list Calanthe zaczyna się od *SPOILER*: "Piszę ten list, aby udowodnić Ci, jak wielkim jestem tchórzem".
      Czy coś między nimi jeszcze jest? Gadałyśmy o tym w Katowicach XD. Mówiłam ci, że sama tego nie wiem. To tylko oni wiedzą ;___;
      Szczerze? Do mnie też nie przemawiał sposób w jaki Laura poznała swoich rodziców XDDD. To było takie ŁUP LOL HEHE ale głupie, ale nie chce mi się zmieniać D:
      A ja teraz zaglądam do Rozwaznej <3

      Usuń
  4. Ja się na pewno nie obraże, że rozdział jest szybciej ;)
    Nie mogę się doczekać następnego, bo to jest takie ciekawe i nie mogę się od tego oderwać i nie wiem czy wytrzymam z czekaniem na następny rozdział.
    No ale cóż, jakoś muszę spróbować

    OdpowiedzUsuń
  5. Co z wami, ludzie??? Najpierw Króliczek, teraz ty...
    ;-;
    Załamujecie mnie, ludzie
    ;-;
    Czy chociaż raz nie może być normalnego rodzinnego spotkania
    ;-;
    Liczę na więcej Nathiela <3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3
    Tak bardzo hormonalna nastolatka, że to aż boli XD
    Czekam na nn ;)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    Ps. Nathiel, pamiętaj <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostałaś nominowana do LBA ;)
    Więcej info ----> http://sunterstory.blogspot.com/p/lba.html?m=1

    OdpowiedzUsuń