Trochę na temat poszukiwań Calanthe i dawka Lauriel. Rozdział 53 będzie drugim, najdłuższym rozdziałem w historii "W cieniu nocy". W sumie... nie mam nic więcej do powiedzenia :o.
PS. Nie wiem czemu, ale zawsze jak chcę wstawić rozdział to internet się buntuje ;___;
POPRAWIONE [23.09.2018]
***
Nie było nic gorszego od
uczucia, które nakazywało ci rzucić własne zmysły na głęboką wodę i poświęcić
całą swoją energię mentalną oraz fizyczną po to, aby natrafić na trop, który w
gruncie rzeczy nie istniał. Długie poszukiwania nauczyły mnie jednak, że z
pomocą silnej woli i determinacji jesteśmy w stanie jako zwykli ludzie dokonać prawdziwych
cudów.
Zaczęliśmy od najprostszego
rozwiązania – przepytaliśmy wszystkich członków organizacji, którzy znali
wcześniej moją matkę, z nadzieją, że któryś z nich może naprowadzić nas na
właściwą poszlakę. Niestety, poza kilkoma nic nieznaczącymi miejscami związanymi
z jej poprzednim życiem, nie zdobyliśmy żadnych ważnych informacji. Wybraliśmy
bardziej skomplikowaną strategię, licząc na łut szczęścia. Dziennie
przepytywanie obcych ludzi spieszących się gdzieś stale, nie wpłynęło
pozytywnie na optymizm tej sytuacji. Większość z nich patrzyło się na nas jak
na kosmitów, którzy czyhają za rogiem domu, aby tylko wessać ich do swojego
statku kosmicznego. Ludzie, których udało nam się na moment zatrzymać,
spoglądali na nas zdziwieni i oznajmiali, że nigdy nie słyszeli o kimś takim
jak Calanthe Clerinell. Tylko jeden raz pewien starszy pan oznajmił, że to imię
i nazwisko coś mu mówi. Dał nam wtedy cząstkę nadziei, którą szybko utraciliśmy,
gdy stwierdził, że musiało mu się przesłyszeć. W tej sytuacji byliśmy pewni
tylko jednego: moja matka musiała mieszkać gdzieś w zacisznym miejscu
stanowiącym idealną kryjówkę przed demonami.
„Znajdę ją, nawet jeżeli będzie
już martwa” – słowa, które ostatnio wypowiedziałam, towarzyszyły mi podczas
każdej podróży w nieznane. Pokrzepiały mnie i zmuszały do dalszej walki. Miałam
w końcu jeszcze tyle pytań do mojej rodzicielki. Nie chciałam się tak szybko
poddawać. Całe szczęście, gdybym chciała to uczynić, gdzieś obok mnie stał
Nathiel kipiący optymizmem.
Po tygodniu bezowocnych
poszukiwań byliśmy już zmęczeni. Nie mieliśmy żadnej poszlaki, a szczęście
wyraźnie nam nie sprzyjało. Wydawało się, że Calanthe wsiąknęła gdzieś pod
ziemię. Kluczem w tej mozolnej podróży okazał się być mój nowy, demoniczny
przyjaciel – Blazier. Pewnego wieczoru przyszedł do mnie, skrył się w cieniu
fotela i oznajmił krótko: „Wiem, gdzie znajduje się to, czego szukasz”. Moje
serce podskoczyło wtedy do góry, a duszę opanowała nieokreślona radość. Mimo że
była już noc, moje nogi zerwały się do biegu, pragnąc jak najszybciej znaleźć
się w progu jej domu. Gdy ciekawość gnała mnie przed siebie, nawet stado
pędzącego bydła nie było w stanie mnie powstrzymać przed dotarciem do celu.
Całe szczęście, nikt mnie nie trzymał za rękę i nie kazał zawrócić. Wszyscy
zgodnie uznali, że powinnam do niej iść, choć oczywiście nie sama. Nigdy nie
wiadomo, czy gdzieś nieopodal organizacji nie czaił się Departament Kontroli
Demonów, a przecież nie chciałam, aby mnie dopadli. Potrzebowałam wsparcia, a
przede wszystkim ochrony. Doskonale wiedziałam, kto się do tego nada
najbardziej.
– Pójdziesz ze mną? – spytałam
Nathiela, który siedział właśnie w fotelu i z dzikim zamiłowaniem klikał coś w
telefonie. Cały czas go obserwowałam. Gdy opowiadałam Hugh o tym, że
wreszcie dowiedziałam się, jaki jest adres zamieszkania mojej matki, Nathiel
przysłuchiwał się temu z boku, udając niezainteresowanego sytuacją. Wiedziałam,
że czeka na moje pytanie. Kiedy już je usłyszał, rzucił telefon na bok i
gwałtownie podniósł się z fotela, wykazując pełną gotowość do działania.
– No, pewnie – odpowiedział
szybciej, niż powinien, uśmiechając się od ucha do ucha.
Potrząsnęłam pobłażliwie głową
i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.
Jeszcze kilka dni temu w moim
umyśle znajdowały się dokładnie ułożone pytania, które zamierzałam zadać mojej
rodzicielce, teraz miałam wrażenie, że wszystkie plany ulotniły się wraz ze stresem
i jak na złość nie chciały wrócić do ładu. Czy powinnam wobec tego oddać się w
ręce chwili? Nie przejmować się brakiem dobrze ułożonego planu? Czy będę w
stanie spytać ją o wszystko, czego chciałam się dowiedzieć? A co, jeśli nawet
nie wpuści nas do domu? Jeżeli wyrzuci nas za drzwi? Z pewnością nie chciała,
abym zaczęła jej szukać, inaczej nie pisałaby listu.
– Nie myśl tyle – powiedział
Nathiel, który stanął obok mnie, prezentując sobą pełną gotowość. Opierał się
właśnie luzacko o framugę drzwi i spoglądał na mnie z góry, uśmiechając się z
nutką rozbawienia. Najwyraźniej zdołał już dostrzec moje przejęcie i to, że
niezwykle spieszyło mi się do wyjścia.
Musiałam przyznać, że Auvrey
pomimo swojego zwyczajowego, niechlujnego wyglądu, dziś wyglądał wyjątkowo dobrze.
Włosy, które zawsze wędrowały na wszystkie strony świata jakby chciały od niego
uciec, dziś zdawały się układać w porządny sposób – najwyraźniej doszły ze sobą
do chwilowego rozejmu. Koszulkę z dziwnym napisem zastąpiła granatowo-czarna
koszula w kratę z kapturem. Twarzy nie zdobił tym razem durnowaty uśmiech,
tylko dziwna normalność, która w ryzykownych słowach mogłaby oznaczać, że był
po prostu uroczy. A co, jeśli to nie Nathiel, tylko moje przyzwyczajenie? Z
czasem gdy do kogoś przywykniesz, przestają cię irytować jego niedoskonałości i
zaczynasz je w pełni akceptować.
Uśmiechnęłam się lekko w stronę
Nathiela, rzuciłam krótkim „ruszajmy” i wyszłam z domu.
Zdążyłam już sprawdzić, gdzie
znajduje się dom bądź też inaczej: kryjówka Calanthe. To dosyć zalesiona
okolica, znana głównie z gęstego, brzozowego lasku. Znajdowała się na zachodnich
krańcach miasta. Nie bez powodu moja matka wybrała właśnie to miejsce. Naprawdę
mało osób się tam zapuszczało, chyba że ktoś lubił nadmierny spokój i
samotność.
– Laura, ogarnij się –
usłyszałam Nathiela. Stanął właśnie przede mną i pochylił twarz w moją stronę. Podskoczyłam
do góry zaskoczona. Moje myśli całkowicie odcięły mnie od świata rzeczywistego.
– Pędzisz jak stado dzikich koni – stwierdził rozbawiony. – Na dodatek masz
minę, jakbyś przeżywała brak bakaliowych lodów w markecie.
Westchnęłam ciężko. To, że znał
moje gusta żywieniowe, zaczynało mnie powoli przerażać. Zazwyczaj nie
zapamiętywał takich szczegółów. Chyba powinnam czuć się zagrożona.
– Nic na to nie poradzę –
odpowiedziałam spokojnie.
– Poradzisz – zaprzeczył
Nathiel, posyłając mi mocnego pstryczka w czoło.
Z cichym syknięciem bólu
przyłożyłam dłoń do czoła. Z miłą chęcią ucięłabym mu te przeklęte palce.
Dziwnym trafem miałam akurat pod ręką exitialis.
Ciekawe czy demonom odrastały kończyny?
– Po pierwsze: matka ci nie
ucieknie, bo i tak jest pewnie uziemiona, po drugie: nie myśl o tym, co będzie,
tylko idź na żywca, po trzecie: pamiętaj, że masz mnie – stwierdził, uśmiechając
się szeroko, niczym ucieszony butelką mleka niemowlak.
– Ciebie? – spytałam zdziwiona.
– A skąd pewność, że ciebie chcę? – dodałam, posyłając mu wredny uśmiech.
– Widzę to w twoich oczach.
Krzyczą do mnie z głębi: „Bierz mnie, Nathiel, bierz!”. No wiesz, Laura? Ale ty
jesteś bezwstydna – powiedział demoniczny łowca, śmiejąc się szaleńczo.
– Ach tak, wybacz. Zapomniałam,
że lubisz prowadzić konwersacje z własną osobą.
– Oczywiście – oburzył się
chłopak, zakładając ręce na piersi. – Jestem w końcu dla siebie najlepszą osobą
do rozmowy. Często ze sobą dyskutujemy z moim drugim ja, wiesz? „Cześć Nathiel,
przystojnie dziś wyglądasz”, „Dzięki, wiem to od dziecka, ale… mów mi więcej”.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem. Na szczęście miałam na tyle samozaparcia, aby nie chłonąć
głupoty z otoczenia mojego towarzysza. Wciąż mnie zastanawiało, dlaczego tak
dobrze się z nim dogadywałam, skoro tak niewiele nas łączyło, a jeszcze więcej
dzieliło. Jego świat był kolorowy, przepełniony abstrakcyjną radością, mój
całkiem szary i sztywny. Dwa światy, jedna w miarę zgodna przyjaźń. Cóż, jak to
mówią ludzie: przeciwieństwa się przyciągają. Może jako członkowie
społeczeństwa rzeczywiście potrzebowaliśmy kogoś, kto będzie dopełniał nasze
braki?
Zwolniłam krok, przyznając
Nathielowi rację. Moja matka i tak była uziemiona. Blazier był u niej na
zwiadach i sam stwierdził, że nie rusza się z domu, ponieważ jest ranna.
Spojrzałam na torbę zawieszoną
na moim ramieniu. Jakaś nieznana siła kazała mi wziąć ze sobą apteczkę.
Domyślałam się, że nikt odpowiednio nie pomógł Calanthe. Zdaniem Blaziera sama
odizolowała się od świata, nie chcąc od nikogo pomocy. Czyżby wolała umrzeć w
samotności? W jakiś sposób mnie to zirytowało. Życie było zbyt cenne, aby
poświęcić je w imię swojej chorej dumy.
– Boisz się?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Ja? Ja mam się bać? –
spytałam głosem przepełnionym ironiczną wyższością.
– Czekaj. – Zielonooki
zmarszczył czoło. – Czy ty właśnie nie próbowałaś przypadkiem mnie udawać?
– Jesteś wyjątkowo domyślny,
Nathielu.
– Wiesz? – spytał sarkastycznie,
uśmiechając się w moją stronę z niepokojącą słodyczą. – Czasami żałuję, że
przestałem bawić się w ganianie za tobą z nożem. To była całkiem fajna zabawa.
Tym razem nie trudziłam się,
aby ukryć rozbawienie. Doskonale wiedziałam, że nie ucieknę przed radością.
Jeszcze niedawno kryłam swoje emocje gdzieś głęboko wewnątrz mnie, dziś nie
zamierzałam jednak tego robić. Nie przeszkadzało mi, że ktoś taki jak Nathiel
mógł poznać prawdziwą wersję mnie. I tak wiedział już o mojej chłodnej osobie
niemal wszystko.
– Lubię jak się uśmiechasz. –
Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Jego wyznanie mnie zakłopotało. W
moim uśmiechu nie było przecież nic szczególnego. – Wyglądasz wtedy jak małe,
słodkie dziecko, które właśnie dostało słodycze – zaszczebiotał, chwytając mnie
za policzki, które zaczął rozciągać na wszystkie strony.
Cały czar komplementu prysnął.
Tylko Nathiel potrafił zbudować klimat, a potem bezwzględnie go zniszczyć. Cóż,
z głupotą nie wygrasz, ponieważ jej mistrz rozłoży cię na łopatki w każdej
sytuacji.
Na przystanku autobus już na
nas czekał. Niestety, organizacja mieściła się na samym krańcu miasta, tak jak
dom Calanthe, tyle że po przeciwnej jego stronie. Mieliśmy długą drogę do przebycia.
Gdybyśmy chcieli podróżować tam na piechotę, zastałby nas tu poranek.
Oczywiście nie popierałam entuzjazmu Nathiela, który uwielbiał jeździć
komunikacją miejską – twierdził, że właśnie w taki sposób znajdywał najwięcej
demonów i podrywał największą ilość dziewczyn. Cóż, chciałabym kiedykolwiek
zobaczyć Nathiela, który wyrwał jakąś przedstawicielkę płci żeńskiej. Jego
podryw kończył się na seksownym mrugnięciu okiem, powabnym uśmiechu i rzuceniu
sławnym: „Co tam, maleńka?”. Ten rytuał raczej wzbudzał w innych dziewczyn
śmiech, niż powodował u nich niekontrolowane palpitacje serca.
Na nasze nieszczęście cały
autobus był przepełniony po brzegi ludźmi. Nawet nie liczyłam na to, że
znajdziemy wolne miejsce, dlatego stanęliśmy gdzieś z boku, przytulając się do
okien. Zalała nas fala duszności i ludzkich, przyziemnych rozmów. Nie
przepadałam za poruszaniem się środkami komunikacji miejskiej. Czułam się
przytłoczona ludźmi, których przecież zawsze wolałam oglądać z daleka. Nie
lubiłam, gdy ktoś szturchał mnie łokciem, deptał mi po stopach lub przypadkowo
ocierał się o moje ramię. Ceniłam sobie przestrzeń osobistą. Dopuszczałam do
siebie tylko nieliczne osoby, w tym i Nathiela, który stał teraz naprzeciw
mnie. Postawiłam w jego stronę nic nieznaczący krok, akurat gdy autobus ruszył
w drogę, nie wzbudziłam tym więc żadnych podejrzeń. Spojrzałam w jego twarz,
która wyglądała na wyjątkowo skupioną. Zdawał się niczego nie zauważyć.
Rozglądał się po pojeździe, jakby oczekiwał, że znajdzie tu jakiegoś demona.
Opuściłam wzrok w dół. Moja
szyja nie była przystosowana do zbyt długiego spoglądania w górę, bo nie kryjąc
tego bolesnego faktu, byłam bardzo niska, na dodatek otaczali mnie sami wysocy
ludzie, przez co czułam się jeszcze bardziej przytłoczona. Jak ktoś tak mały i
drobny mógł w ogóle walczyć z demonami? Cóż, wystarczyło spojrzeć na Calanthe,
która nie była wiele wyższa ode mnie. W starych ruinach rzucała pokrakami po
ścianach, jakby były zwykłymi, szmacianymi kukłami. Poza tym zadarła z samym
departamentem i na dodatek wciąż żyła (co było niemal wyczynem ekstremalnym). Jak
mogła osiągnąć to kobieta mojego wzrostu i postury? To była rzecz, której nie
mogłam pojąć.
Na swoich plecach poczułam nagle
mocny uścisk. To Nathiel przyciągnął mnie gwałtownie do siebie i mocno przytulił
do piersi. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, co się dzieje. Gdzieś za
moimi plecami rozbrzmiewały ciche piski rozpaczy jakiś zdesperowanych
nastolatek.
– Co ty robisz? – spytałam
zdezorientowana z polikiem wtulonym w pierś Nathiela.
– Muszę pokazać, że jestem
zajęty – odezwał się z pełną powagą chłopak.
Zdziwiłam się.
– Przecież nie jesteś.
Zaśmiał się cicho.
– Moje serce jest i to mi
wystarczy – odpowiedział.
Jego słowa zamknęły mi usta na
kłódkę. Dziewczęce głosy zaczęły głośno narzekać, że Nathiel był „zajętym
przystojniakiem”. Jedna z jego adoratorek stwierdziła, że niemożliwością jest,
aby podobała mu się taka chorobliwie blada, niska i nieładna dziewczyna.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie
pod nosem.
– Po prostu ci zazdroszczą – stwierdził
Nathiel, wzruszając ramionami.
Prychnęłam cicho. Tak,
rzeczywiście. Zazdrościły mi tego, że to ja znajdowałam się w jego silnym
uścisku i to ja codziennie go widywałam, w końcu był moim (domniemanym)
chłopakiem.
– Głupia. – Nathiel po raz kolejny
pstryknął mnie w czoło. Najwyraźniej domyślił się, jakie myśli chodziły po
mojej głowie. Postanowił sprecyzować swoją wcześniejszą wypowiedź: – Zazdroszczą
ci tego, że jesteś ładna – dodał ciszej, pochylając się tuż nad moim uchem.
Zdziwiona spojrzałam na
Auvreya. On tylko uśmiechał się w moją stronę w dziwnie łagodny sposób, który
tylko potwierdził prawdziwość tego szalonego stwierdzenia.
Czy za wszelką cenę musiał to
robić? Wciąż próbował uświadomić moją osobę
o tym, że coś do mnie czuł. W takich momentach nienawidziłam jego
otwartości z całego serca i miałam ochotę uciec stąd jak najdalej, byleby nie patrzeć
się w te zdradliwe, szmaragdowe oczy.
Czując lżejszy uścisk Nathiela,
postanowiłam się jak najszybciej ewakuować. Jednak autobus chciał zupełnie
innego obrotu sytuacji. Gdy gwałtownie zahamował, najwyraźniej próbując uniknąć
zderzenia z autem, które zajechało mu drogę, znowu poleciałam w jego stronę. W
uszach brzęczał mi śmiech Auvreya, który znowu przygarnął mnie do siebie, choć
tym razem po to, abym nie upadła.
– Wiedziałem, że na mnie lecisz
– stwierdził rozbawiony. – Ponoć od przeznaczenia nie da się uciec, wiesz?
Czy on właśnie zasugerował, że
był mi przeznaczony? Niech szlag trafi jego piekielną pewność siebie!
Przydałoby mu się jakieś zimne wiadro wody na jego rozczochraną, gorącą głowę,
w której nie było miejsca na rozum!
Oderwałam się od niego i
stanęłam tak, aby autobus nie sprawił mi znowu zawodu, czyli z dala od
Nathiela. Jego bliskość sprawiała, że moje serce było bliskie palpitacji,
dlatego chciałam uniknąć sytuacji, w której mogłoby wylecieć z mojej piersi.
O ile łatwiejsze byłoby teraz
moje życie, gdyby Nathiel się w nim nie pojawił? Mniej zawirowań w głowie,
więcej spokoju…
– Jesteśmy na miejscu –
usłyszałam.
Kiwnęłam tylko głową i jak
najszybciej opuściłam autobus. Delikatny wiatr uderzył moją twarz, dając mi na
chwilę odetchnąć od ciężkiej przeprawy przez ludzi.
Nareszcie wolność. Nigdy więcej
jeżdżenia komunikacją miejską. Bywała niebezpiecznym środkiem zbliżającym do
siebie ludzi – czasami aż za bardzo.
Rozglądnęłam się. Rzeczywiście znajdowaliśmy
się w przerażająco spokojnej okolicy. Nie było tu żadnej żywej duszy. W trawie
dźwięczały tylko cykady, które dawały znać o tym, że nie było to miejsce
całkowicie wymarłe.
– Dom numer jedenaście –
mruknął Nathiel, wskazując palcem w stronę ukrytego za małym laskiem,
podniszczonego domku, który mimo wszystko nie sprawiał wrażenia zbyt
podejrzanego.
Kiwnęłam lekko głową i powolnym
krokiem ruszyłam we wskazanym przez Nathiela kierunku.
Moje myśli zaczęły nachodzić
dziwne pytania, które w normalnej sytuacji zapewne nie sprawiałyby mi problemu,
a ich prostotę zwyczajnie bym wyśmiała.
Co powinnam zrobić? Zapukać?
Wejść bez pukania? A co jeśli drzwi będą zamknięte? Przecież nie wkradnę się
tam przez okno. Dlaczego Blazier nie mógł sprawdzić tak prostej rzeczy?
Zdecydowanie ułatwiłoby mi to sprawę.
Stanęliśmy przed drzwiami.
Spojrzałam niepewnie w stronę Nathiela, który stał tuż obok mnie z rękoma
schowanymi w kieszeniach. Nie był przejęty sytuacją. Było to dla niego coś
całkiem normalnego, co wcale mnie nie dziwiło, w końcu to nie on miał się teraz
spotkać ze swoją matką, którą dopiero niedawno poznał.
Nim się obejrzałam, chłopak
zapukał głośno do drzwi. Moje serce aż podskoczyło do góry. Wiedziałam jednak,
że jeżeli on tego nie zrobi, moja ręka może się naprawdę długo wahać. Po części
byłam mu więc za to wdzięczna, ale tylko po części – w osiemdziesięciu
procentach byłam zirytowana jego nietaktem i tym, że nawet nie pozwolił mi się
przygotować na prawdziwe starcie z moją matką.
Nie oczekiwałam cudów.
Domyślałam się, że Calanthe może nie otworzyć drzwi. Rozwiązania były różne –
być może chciała udać, że wcale jej tutaj nie ma, a dom stoi pusty (z bliska
właśnie na taki wyglądał), a może zwyczajnie nie miała siły, żeby się ruszyć i
sprawdzić, kto ją o tej późnej porze niepokoił.
Spojrzałam na Nathiela, który
kiwnął głową w stronę klamki. Chciał mnie zachęcić, abym spróbowała otworzyć
drzwi. Cóż, najwyraźniej nie miałam wyboru. To była moja jedyna szansa.
Nacisnęłam
klamkę i już po chwili drzwi stanęły przed nami otworem.
Czyżby
Calanthe nie miała nawet siły na to, aby porządnie je zamknąć?
Biorąc
głęboki wdech, przekroczyłam próg obcego domu. Moje nozdrza gwałtownie uderzył
kwiatowy zapach, dzięki czemu nie miałam wątpliwości, że to mieszkanie należało
do kobiety. Pełna obaw postawiłam kilka kroków ku ciemności. Nathiel próbował
znaleźć na ścianie jakiś włącznik światła, ponieważ blada
poświata pochodząca od miejskich lamp nie była wystarczająca, aby czuć się
tutaj bezpiecznym. Kiedy pomieszczenie zostało rozświetlone, przystanęłam na
środku salonu ze zdziwieniem. Dom nie wyglądał tak, jak się tego spodziewałam.
Nie był ani stary, ani nawet brudny, widać w nim było kobiecą dłoń. Czego się
spodziewałam? Wybitych okien, zabitych dechami drzwi i innych niedogodności
sprawiających wrażenie prawdziwej, choć opuszczonej kryjówki? Calanthe musiała
gdzieś mieszkać i na pewno wolała się tu czuć swojo, a nie obco. W sumie nie
znałam żadnej kobiety, która z radością zamieszkiwałaby ruderę.
Gdy skończyłam oglądać
większość elementów upiększający mały domek, odwróciłam się w stronę Nathiela. Niemal
od razu zesztywniałam w bezruchu, a w płucach zabrakło mi powietrza. Oto tuż za
moim towarzyszem, z nożem przyłożonym do jego gardła, stał nie kto inny, jak
moja matka.
Tylko czemu uznała nas za
wrogów?
Dzień doberek~
OdpowiedzUsuńPrzybywam! >D Sok pomarańczowy i czekolada truskawokowa, eksplozja smaku, yahoo! >D
"Większość z nich patrzyło się na nas jak na kosmitów, którzy czyhają za rogiem domu, aby tylko wessać ich do swojego statku kosmicznego. "- Czy tylko ja tu widzę takiego zielonego ludka a'la orzeszek... emmm, fistaszek o, z odkurzaczem w ręce, maską a'la Zorro *Zerro >D* który wystawia morderczą broń w stronę niewinnych ludzi z psychopatycznym uśmieszkiem a'la Ithiel *chciałam napisać Soriel, hepl ;____;* i tekstem "Dzień dobry, ja tu tylko po to, żeby się wessać >D". I nagle przypomniały mi się te dziwne rozmowy z Olcią i Żydziem i zassany odbyt... >D Dobra, nie drążę tematu!
"Nie wiedziałam czy to cisza przed burzą czy nagłe zbawienie, nie chciałam jednak uspokajać całkowicie swoich zmysłów. "- Cisza przed burzą, zdecydowanie. >D Cicha woda brzegi rwie *sialalalala~*
" W poszukiwaniu Calanthe, kluczem okazał się być mój demoniczny przyjaciel. Nie, nie Nathiel. Blazier."- Blazier! Yahoo! Taki pomocny! JEEEJ! >D
"Gdy ciekawość gnała mnie przed siebie, nawet stado pędzącego, dzikiego bydła nie było w stanie mnie powstrzymać przed dotarciem do celu. "- I przed oczami stanęła mi scena z Króla Lwa, kiedy to umiera Mufasa. ;_____; Dlaczego?
" - Pójdziesz ze mną? - spytałam Nathiela, który siedział właśnie na fotelu i z dzikim zamiłowaniem klikał na coś w telefonie."- Jeej! Uroczo! *____* Zastanawia mnie jednak, co Nathiel tak uparcie klikał na telefonie. Flappy bird? >D Chyba nie ma do tego nerwów. Angry Birds? To gra bardziej logiczna, nieee. >D Cut the rope? Ja rozumiem, że Om Nom jest uroczy, ale to też bardziej logiczne. Facebook? Nathiel raczej go nie ma. Ma go Soriel. Huehue. >D
" Jego oczy rozglądające się po całej organizacji, mogły mówić tylko jedno: wybrała mnie, nie was."- Narcyz tak bardzo. >D
"Musiałam przyznać, że wyglądał dziś całkiem uroczo."- AWWW! <3
Tak bardzo widzę w głowie wygląd Nathiela. Hoho. >D
"Grove street, dom numer 11."- A mi się Grove kojarzy z Groverem z Sezamkowej Ulicy. A Sezamkowa Ulica z Ciasteczkowym Potworem. A może Calanthe jest ciasteczkowym potworem? :o
*w tle mój epicki okap >D Żydziu wiedziałby, o czym mówię. XD*
" - Wyglądasz i zachowujesz się jak rozpędzony pociąg - stwierdził rozbawiony "- Ale Laura nie robi ciuf ciuf! CIUF CIUF! >D
CZAS NA REKLAMĘ! *ja też, huehue. To jak ebola!*
Narrator: Twój pociąg uciekł, a ty potrzebujesz szybkiego transportu do pracy, sklepu lub domu kochanka?
Naff: *wychyla się nagle z ram ekranu, diabelski uśmieszek* Tak! Potrzebuję transportu do kochanka! >D
Narrator: Przedstawiamy państwu linię kolei Laura Trains!
Nathiel: *wypycha Laurę z krzaków, diaboliczny chichot*
Laura: *chłód, zero emocji*
Narrator: Już teraz, Laura Trains zabierze cię wszędzie! Zachowuje się jak rozpędzony pociąg!
Laura: *patrzy w kamerę bez wyrazu*
Nathiel: *wyskakuje z krzaków, chwyta jej rączki i zaczyna nimi wymachiwać* CIUF CIUF!
Narrator: Wygląda jak rozpędzony pociąg!
Nathiel: *znieruchomiał, patrzy do kamery* Jak ja mam to, do cholery, przedstawić?
Naff: *wyskakuje z kartonem i nakłada go Laurze przez głowę, mrug znacząco do Nathiela*
Nathiel: *na boku* A jak ma alergię na kartony jak Hanka Mostowiak? *troska wiele*
Naff: *pokazuje okejkę* Nie ma! *i znika w ramach ekranu*
Narrator: Już teraz, Laura Trains! Już teraz w twoim mieście!
Naff: Wsiąść do pociągu, byleeee jakiego! *cichutko, milknie nagle* HEJ, NARRATOR, A CO Z MOIM PRZEJAZDEM DO KOCHANKA?
Laura: *zero emocji, patrzy w kamerę dalej*
Nathiel: *pokazuje okejkę, seksowny smile* Polecam, Nathiel Auvrey! >D
Laura: *wciąż bez wyrazu* Ciuf ciuf.
*KONIEC REKLAMY*
"Z miłą chęcią ucięłabym mu te przeklęte palce."- Nie wiem dlaczego, mózg podpowiada mi, że dalszy ciąg powinien brzmieć "i zrobiła parówki". Mózgu, staph. Za dużo sadyzmu, za dużo.
Aczkolwiek... Ciekawe, czy takie parówki byłyby dobre. *STAPH! STAPH!*
*CZAS NA REKLAAAAMĘ! >D*
UsuńNarrator: Masz ochotę na parówki, ale nie chce ci się iść do sklepu?
Laura: Dokładnie. *chłodno*
Narrator: Odetnij twojemu demonicznemu koledze palce i przerób na parówki! (tak bardzo móżg mówił, żebym napisała: odetnij parówki! >D)
Laura: *pokazuje okejkę, goni za Nathielem z nożem, huehue. Role sie zamieniły!*
Narrator: Paluszki parówkowe, tylko teraz w sieci sklepów Bievrey! >D
*KONIEC REKLAMY*
" - Widzę to w twoich oczach. Krzyczą do mnie z głębi: "Bierz mnie, Nathiel, bierz!". No, wiesz, Laura? Ale ty jesteś bezwstydna - powiedział zielonooki, śmiejąc się szaleńczo."- AHAHAHAH. B ierz mnie. XD Przypomina się Tonio Wzięty. Szalone Nożyczki forever.
*PRZERWA NA REKLAMĘ! >D Coś dużo ich*
Nathiel: *kaptur na głowie, jakiś złoty łańcuch rapera na szyi, czarne okularki, kiwa się jak dziecko z chorobą sierocą* Będę brał cię *wskazuje na Laurę* (w aucie? XD)
*KONIEC PSEUDOREKLAMY*
" - Oczywiście - oburzył się chłopak - Jestem dla siebie najlepszą osobą do rozmowy. "Cześć Nathiel, przystojnie dziś wyglądasz", "Dzięki, wiem to od dziecka, ale wiesz? Mów mi więcej"."- Już to czytałam, a nadal to kocham. >D Widać, że Auvrey huehue.
"Dwa światy, jedna, w miarę zgodna przyjaźń."- Minuta ciszy dla naszego przyjaciele poległego we friendzonie. [*]
*dobra, wiedziałam o tym, ale no. >D*
" - Wiesz? - spytał sarkastycznie - Czasami żałuję, że przestałem bawić się w ganianie za tobą z nożem. To była całkiem fajna zabawa."- Tak bardzo skojarzyło mi się to z Ithielem. ;_____;
" - Wyglądasz wtedy jak małe, słodkie dziecko, które właśnie dostało słodycze - zaszczebiotał, chwytając mnie za poliki."- Uroczo, ale... Za szybko, Nathiel, ty też chcesz własne linie kolejowe? >D
" Twierdził, że właśnie w taki sposób znajdywał najwięcej demonów i podrywał największą ilość dziewczyn."- A jakże. W końcu mały dystans pomiędzy nim, a dziewojowymi włosami jest mały. Huehue. >D Chyba, że woli co innego. Na przykład plecy? XD
"Cóż, chciałabym kiedykolwiek zobaczyć Nathiela, który wyrwał jakąkolwiek osobę płci żeńskiej."
"Cześć, zbierasz kubki z jogurtów?"
"Nie"
"Ja też nie. Mamy coś wspólnego!" *podryw na magika*
"Jesteś tak gorąca, że mogłabyś być moim osobistym kaloryferem" *podryw na Ithiela huehue albo na Naffa do Astleya? >D*
"Jesteś tak chłodna, że mogłabyś być moją lodówką" *podryw na Laurę? >D*
"Musisz dobrze gotować, bo mój nóż idealnie wpasował się w twoje dłonie" *słabo wiele, końćzę!*
" Na swoich plecach poczułam nagle mocny uścisk. To Nathiel pociągnął mnie gwałtownie w swoją stronę i mocno przytulił do piersi. "- OHHH! <3
"Co ty robisz? - spytałam zdezorientowana z polikiem wtulonym w pierś Nathiela.
- Muszę pokazać, że jestem zajęty - odezwał się z pełną powagą chłopak."- Nathiel, rozwalasz mój mózg. Może parówek? >D
" - Przecież nie jesteś.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Moje serce jest i to mi wystarczy - odpowiedział."- Suodko. <3
"Zazdroszczą mi tego, ze mnie tuli i że w tej sytuacji jest moim domniemanym chłopakiem."- Przeczytać zamiast domniemany słowo domestosowy to jak wygrać życie!
" - Zazdroszczą ci tego, że jesteś ładna - dodał jeszcze ciszej."- Lauriel yea! *_____*
" - Wiedziałem, że na mnie lecisz - stwierdził rozbawiony - Ponoć od przeznaczenia nie da się uciec."- "Jesteś samolotem? Bo chyba na mnie lecisz". Ahahah.
" Nigdy więcej jeżdżenia komunikacją miejską."- Może nie autobusem, ale Laura Trains czeka! *ciuf ciuf!*
" Gdy skończyłam oglądać większość elementów upiększający mały domek, odwróciłam się w stronę Nathielo."- Ah, Nathielo! Ah, Nathielo! Niczym boski Alvaro! XDD
"Oto tuż za nim z nożem przyłożonym do jego gardła, stała moja matka."- Calanthe, co ty odpierniczasz? :o
A, nie. Jednak rozumiem. W końcu Nathiel jest demonem, a Calanthe nie wie, że jest dobry. Nice try, Calanthe. Chociaż w takim stanie raczej z Nathiem nie wygrasz. >D
UsuńOK! Dzisiaj to chyba nawet bez podsumowania się obejdzie. O, zauważyłam coś: podSUMOwanie. Huehue. Sumo. Huehue. Śmieszne. >D
Chyba mi trochę odbija. Nie ma to jak na pierwszej lekcji zostać wysłanym przez polonistę po spinacze, iść do sekretariatu, wysłuchując tego, że mówię cicho, szybko i niewyraźnie, po czym wrócić do polinsty z dwoma spinaczami. Dokładnie dwoma. Popatrzył wtedy na mnie i kazał przynieść więcej. >D Spinacze przez cały dzień. Huehue. I to jego: "Zapiszcie jej to".
Goat, znowy się rozgadałam. >D
Nevermore.
NIEEE! Ani razu DUP nie było! Ueee! Jak to? ;_____; I nawet sialala. Kurde, kurde.
Były za to parówki, Laura Trains i podryw na jogurt. >D
Ok. Czekam na nn, 15 lutego. Huehue, ferie już będę miała tak bardzo. <3
Pozdrówka, całuski i uściski!
DUP!
God, zryłaś mi musk tymi reklamami z Nathielem. Ja go chcę!
UsuńA podryw na magika - chylę czoła c:
"Przeczytać zamiast domniemany słowo domestosowy to jak wygrać życie!" - Dios, teraz to już w ogóle leżę!! Królik, you made my night, muchas gracias! :*
A o DUP! to nawet ja już nie zapominam :P
Królik już się dorwał i skomentował. DUP!
OdpowiedzUsuńMam przy sobie nektar pomarańczowy dla mojej hemoglobiny i krakersy z biedronki, ale nie poczytam, bo jestem na fonie, a brakuje mi WordPada do pisania komentarza.
Rezerwuję więc miejsce, za jakąś godzinę będzie odpowiedź.
" Jego oczy rozglądające się po całej organizacji, mogły mówić tylko jedno: wybrała mnie, nie was." - wyobraziłam sobie Nath'a z takim łobuzerskim uśmiechem i dumnie wypiętą piersią. God, dlaczego taki obrazek mi się podoba?
Usuń" - Nie myśl tyle - powiedział Nathiel, który stanął obok mnie, prezentując sobą pełną gotowość." - czasami nadmiar myśli czyni nas jeszcze bardziej zagubionymi. A czasami myślenie ratuje nam życie.
"Z czasem, gdy do kogoś przywykniesz, przestają cię irytować jego niedoskonałości i zaczynasz je akceptować." - to samo dzieje się, gdy się kogoś naprawdę kocha. Ale nie będę się kłócić ;)
" - Wyglądasz i zachowujesz się jak rozpędzony pociąg - stwierdził rozbawiony - Na dodatek masz minę, jakbyś przeżywała brak bakaliowych lodów w markecie." - wzmianka o lodach bakaliowych i ja leżę. Nathiel!!! <3 <3 <3 Ale, ale! Muszę to napisać, bo mnie to irytuje - w biedronce nie ma lodó bakaliowych! A moje ulubione bakaliowe z Carte Dor w Kauflandzie kosztują dziewięć złotych! A to tylko 450 ml! Jestem zła!
"A skąd pewność, że ciebie chcę? - dodałam, śmiejąc się cicho.
- Widzę to w twoich oczach. Krzyczą do mnie z głębi: "Bierz mnie, Nathiel, bierz!". No, wiesz, Laura? Ale ty jesteś bezwstydna - powiedział zielonooki, śmiejąc się szaleńczo.
- Ach, tak. Zapomniałam, że lubisz prowadzić konwersacje z własną osobą - zaironizowałam.
- Oczywiście - oburzył się chłopak - Jestem dla siebie najlepszą osobą do rozmowy. "Cześć Nathiel, przystojnie dziś wyglądasz", "Dzięki, wiem to od dziecka, ale wiesz? Mów mi więcej"." - ległam. Wytłumaczy mi ktoś, jak ja mam Nathiela nie kochać? Przecież jest tak uroczo wkurzający, że chętnie bym go do siebie przyjęła na stałe. I nie przykuła go do kaloryfera w piwnicy. Tylko w sypialni. Yghym. ^__^
"Czasami żałuję, że przestałem bawić się w ganianie za tobą z nożem. To była całkiem fajna zabawa." - i kolejne AWW ^__^ z mojej strony.
" - Lubię jak się uśmiechasz." - umieram na zawał <3
"Cóż, z głupotą nie wygrasz, a jej mistrz rozłoży cię na łopatki w każdej sytuacji." - takie to prawdziwe.
Na wzmiankę o komunikacji miejskiej przypomniałam sobie tę rozmowę z autobusu! Ach, ten spoiler, wciąż w mej głowie siedzi. I już piszę, mimo że nie doczytałam do niego, że się rozpływam :3
"Zazdroszczą mi tego, ze mnie tuli i że w tej sytuacji jest moim domniemanym chłopakiem." - domniemanym, buahahaha!
" - Zazdroszczą ci tego, że jesteś ładna " - umarłam. Jestem duchem. Teraz mogę być Panią Czyśćca!
" - Wiedziałem, że na mnie lecisz - stwierdził rozbawiony - Ponoć od przeznaczenia nie da się uciec." <3 <3 <3 <3 <3 *nadmiar serduszek od Cleo świadczy o jej chorobie psychicznej*
"Gdy skończyłam oglądać większość elementów upiększający mały domek, odwróciłam się w stronę Nathiela. Momentalnie oniemiałam. Oto tuż za nim z nożem przyłożonym do jego gardła, stała moja matka." - cześć, Calanthe. Wiedziałam, że nie przywitasz się z córką w normalny sposób. Ale żeby Nathiela atakować? Tak, to demon. Ale przybył tutaj z twoją córką, helloł.
Rozdział aww z mojej strony. Dobre opisy, akcja w autobusie wymiata, a Cal z nożem staje się dla mnie codziennością.
Czekam na nn ^^