niedziela, 19 czerwca 2016

[TOM 2] Rozdział 43 - "Na czułe pożegnanie"

Kolejny rozdział z serii trochę luźniejszych. Perypetii Amy i Sorathiela ciąg dalszy - w sumie większa część rozdziału tyczy się ich tematu. Na koniec mamy krótki, ale jakże uroczy fragment dotyczący Sorci. Miłość rośnie wokół nas!
Sesja wciąż trwa, Naff siedzi z głową w notatkach, filozofia ją zabija. Wciąż ciągnie mnie do pisania i czytania. Uczenie się, kiedy koniec jest już blisko jest naprawdę trudne!
Zapraszam do czytania!
***
              Nadszedł czas spotkania po misyjnego. Po raz pierwszy Nox gościło u siebie tylu ludzi. Był problem z siedzeniami. Sorathiel stwierdził z rozbawieniem, że niedługo trzeba będzie kupić nowe krzesła. Całkiem szczerze poparłam ten pomysł. Większość nastoletnich, początkujących łowców musiało zasiąść na podłodze. Spoczywając na sofie czułam się jak w przedszkolu, gdzie rozchichotane dzieciaki słuchają tego, co starsi mają do powiedzenia. Niewątpliwie większość z nowych rekrutów miało w sobie młodzieńczego ducha. Kiedy tak się wszyscy zestarzeliśmy? Jeszcze niedawno prowadziłam wojny słowne z 17-letnim Nathielem, a dziś w wieku 26 lat jesteśmy małżeństwem z dwójką dzieci (w tym jednym zaginionym). Nie mam pojęcia dlaczego czas tak szybko leci. Jeszcze trochę i będziemy w wieku średnim. Wobec nas, starszych kompanów Nox, wszyscy nastolatkowie zdawali się być tacy żywi i pełni energii. Przy okazji nieodpowiedzialni jak niegdyś Nathiel. Cofam to. Na misjach Nathiel dalej był nieodpowiedzialny, przy dziecku też często bywał. Tak naprawdę nie zmieni się choćby miał mieć 70 lat na karku.
                Wcześniej dyskutowałam z Amy na temat dziecka. Powiedziała, że nie udało jej się przekazać Sorathielowi tej ważnej informacji, a już dłużej nie może tego ukrywać. Z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Nawet teraz, wiecznie żywa przyjaciółka przypominała kolorytem trupa. Z trudem ukrywała poranne mdłości. Raz Sorathiel przyłapał ją w toalecie. Był podejrzliwy, co nie jest niczym nowym, ale udało jej się skłamać, że to tylko grypa. Chłopak stwierdził, że może ją zaprowadzić do lekarza. Odmówiła. Powiedziała, że poprosiła mnie o kupienie lekarstw, kiedy nie było go w domu. Po prostu kiwnął głową i odszedł. Czasami zastanawiałam się nad tym, z kim trudniej byłoby mi wytrzymać. Z przyjacielem Nathiela czy samym Nathielem. Sorathiel bardzo rzadko pokazywał swoje uczucia czy przejęcie jakąś sytuacją. Był skryty i chłodny. Amy nie była osobą taką jak ja, ale nie była też osobą, która głośno by się odezwała, że coś jej nie odpowiada. Wiele rzeczy mi mówiła, ale też wiele w sobie ukrywała. Domyślałam się, że czasem brakuje jej uczuć ze strony Sorathiela. Szef organizacji Nox powinien być wdzięczny losowi, że ma przy sobie kogoś tak wytrwałego jak Amy.
                Spotkanie się rozpoczęło. Sorathiel, który pamiętał historie, imiona oraz nazwiska wszystkich członków, jak przystało na szefa poważnej organizacji, przedstawił nam nowe osoby. Wszyscy zostali przywitani ciepło. Nox zawsze był otwarty na nowych ludzi, nikt nie mógł czuć się tu samotnie. Do czasu. Według teorii najstarszego z nas Ethana, prędzej czy później ktoś z nas poczuje samotność. Nie można zapominać o tym, że to nie spotkania towarzyskie i że w każdym momencie ktoś z nas może zginąć. Przywiązanie jest zbędne, ale na pewno nieuniknione.
               Zaczęło się zdawanie raportów z ostatnich misji. Zanim Nathiel jako członek naszej grupy odezwał się, zaczęłam zdawać krótką relacje z naszych zmagań z demonami. Spoglądał na mnie trochę zawiedziony, ponieważ chciał pokazać nowym nastolatkom, które były na niego "napalone", że jest taki boski i nie ma dla niego równych. Czy on będzie miał już tak do końca swoich dni? Nie wyobrażałam sobie starszego dziadka Nathiela o balkoniku, który idzie ulicą i mówi uwodzicielsko do jakiejś młodej dziewczyny: hej, maleńka, fajny masz tyłek. To nie do pomyślenia.
                Raporty poszły nam zadziwiająco szybko, ponieważ ostatnio nie działo się nic podejrzanego. Oprócz tego, że ilość demonów atakujących miasto wciąż wzrastała, nie groziło nam nic szczególnie ważnego. Mieliśmy tylko problem z interesującymi się dziwnymi anomaliami mediami. Baliśmy się, że niedługo każdy będzie wiedział o demonach i zacznie się zbiorowa panika. Tym samym demony wyjdą z Reverentii i zaczną atakować niewinnych ludzi, zanim zdołają uciec. Sytuacja nie była zbyt ciekawa, ale jakoś sobie radziliśmy. Teraz przyszedł czas na rozmowę o nadchodzących misjach i ustaleniach „Rady Starszych”, jak to lubił kpiąco nazywać Nathiel, który niestety w większości rozmów był pomijany. Trudno rozmawiać o jego bracie, kiedy od razu się rzuca i krzyczy, że go zabije. Powinien o tym wiedzieć.
                – Ostatnio wpadł nam do głowy pewien ciekawy pomysł – zaczął Sorathiel. Po jego delikatnym uśmiechu szło się domyślić, że chodzi o coś całkiem przyjemnego. Oczywiście zależy dla kogo. – Wiele z nas ma już duże doświadczenie z demonami. Razem z Ethanem uznaliśmy, że dobrze byłoby, gdybyśmy przydzielili miana przywódców poszczególnym członkom. Każdy z mianowanych będzie w innej kategorii praktykującej i wykonującej. Będziecie różnić się poziomami i zadaniami. Głównymi przywódcami mianuję siebie, Nathiela, Ethana i Arena – powiedział. Wśród nas rozległy się dzikie oklaski i chichoty. Sorathiel szybko uciszył to szaleńcze zgromadzenie. – Nie skończyłem. Przywódcą mianuję też Laurę – mówiąc to, spojrzał na mnie z uśmiechem. 
                 Oniemiałem. Niektórzy najwyraźniej też byli zdziwieni. Do tej pory nie byłam żadnym przywódcą, a jeśli już, wiodłam grupą początkujących po prostu na czas misji. Nie, to nie był dobry pomysł, abym przewodziła na stałe jakąś grupą. Nie byłam w tym dobra. Powinnam o tym podyskutować z Sorathielem po skończonej obradzie. To zbyt wielkie zadanie jak dla mnie. Nathiel, Ethan i Sorathiel mieli już wielkie doświadczenie, bycie przywódcami do nich pasowało, Aren również od nich nie odstawał, w ciągu dwóch lat zdążył dobiec do tych, którym szło najlepiej. Ja zawsze tkwiłam gdzieś za nimi. Ani nie byłam zadziwiająco dobra w walce, ani nie byłam zadziwiająca dobra w ustalaniu misji. Dlaczego więc szef Nox dał mi tak poważne zadanie?
                Zaczęło się przydzielanie ludzi do grup. Dopiero przy swojej zorientowałam się, że powinnam słuchać, a nie myśleć o niebieskich migdałach. W udziale przypadła mi Andi, co niesamowicie mnie cieszyło. Mała, czy może raczej już nie mała, a nastoletnia demonica, uśmiechnęła się do mnie szeroko. Odwzajemniłam uśmiech. W udziale przypadli mi również całkowicie nowi rekruci. Czy to dobre rozwiązanie? Nowi potrzebowali szczególnej opieki, a czy ja byłam ich w stanie ochronić? Dopiero chwilę później dowiedziałam się, że naszym zadaniem jest głównie obserwowanie i ochrona cywili czy tyłów reszty. Wkraczamy do akcji tylko wtedy, kiedy musimy. Andi się to nie spodobało. Nadmuchała poliki i zagłębiła się w fotelu, jednak była na tyle taktowna, że postanowiła się nie odzywać na forum. Wiem, że dopiero po spotkaniu będzie rozmawiać z Sorathielem. Pewnie się o to pokłócą. 
               Widziałam jak reszta nowych członków Nox uśmiecha się do mnie niepewnie, ale ciepło. Jak miałam tego nie odwzajemnić? Sama doskonale pamiętałam swoje pierwsze misje i spotkania z demonami. Nie były wesołe.
                – No i fajnie – odezwał się Nathiel na zakończenie, wzruszając podsumowująco ramionami. Chwilę potem poklepał swojego przyjaciela po plecach. Dlaczego zaczęłam czuć nagły niepokój? – Tak poza tym to gratuluję, stary.
                – Nathiel – syknęłam na boku. Auvrey jednak nie usłyszał, a może po prostu nie chciał słyszeć mojego ostrzegawczego tonu głosu.
                – Czego mi gratulujesz? – spytał Sorathiel, unosząc do góry brew. Tak, to się skończy źle. Przecież ta sytuacja nie mogła być inna.
                Położyłam dłoń na czole i westchnęłam ciężko. Akurat wszyscy członkowie Nox umilkli. Perfekcyjnie. Lepszej scenerii nie mogliśmy sobie wyobrazić. 
                – No, jak to czego? – Nathiel nachmurzył się. – Zostaniesz ojcem, nie?
                Nastąpiła długa cisza. Uważnie przyglądałam się minie szefa organizacji. Nie wyglądał na zdziwionego, ani przerażonego. Wciąż patrzył na Nathiela ze spokojem.
                – Słucham? – Sorathiel zazwyczaj nie pyta dwa razy o to samo. Musiał wzbudzić w nim niepewność.
                Młody Auvrey spojrzał na mnie.
                – Spieprzyłem coś? – spytał szeptem. Pokiwałam tylko głową.
                – Nie wygłupiajcie się. – Sorathiel wciąż utrzymywał stoicki spokój, choć wyraźnie zbladł. A może to tylko moje zwidy? – Na tym etapie życia niepotrzebne jest mi dziecko.
                Z oddali usłyszeliśmy trzaskające drzwi wyjściowe. Jęknęłam. To musiała być Amy. Usłyszała to. Na pewno zrobiło jej się przykro. Powinnam za nią biec? A może woli zostać teraz sama? Odejdzie daleko czy usiądzie gdzieś na ławce w parku? Amy była dosyć rozsądna, ale bałam się o to, że mogła sobie coś zrobić.
                – Ciężko mi to powiedzieć, Sorath, ale po tylu latach naszej przyjaźni, nareszcie muszę przyznać, że coś totalnie spieprzyłeś – stwierdził Nathiel, przybierając znaczącą minę. Jeszcze raz poklepał swojego przyjaciela po plecach. Sorathiel nie odpowiedział. Zerwał się z sofy z przedziwną miną, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam i wyszedł z domu zaraz za Amy. Cisza w organizacji była aż za bardzo bolesna. Aura, która siedziała wcześniej z moją przyjaciółką, wyszła zaspana z pokoju, ciągnąc za sobą misia. Miała na sobie uroczą, białą piżamkę w truskawki, obleganą przez falbanki. Bez słowa wdrapała się na kolana taty. Dopiero wtedy, gdy ziewnęła, odezwała się:
                – Ktioś umajł? – To było częste powiedzenie Nathiela. Aura bardzo szybko łapała nasze przyzwyczajenia słowne.
                – Ta – odpowiedział jej ojciec. Poprawił sobie córkę na kolanach i przytulił do swojej piersi, nie odrywając wzroku od drzwi, które dwa razy tego dnia trzasnęły z mocą wichury. – Perfekcyjny świat Sorathiela.
***
                Było już po północy. Ani Amy, ani Sorathiel nie wrócili jeszcze do domu. Nathiel poszedł ich szukać, a ja stałam w kuchni i pełniłam codzienne obowiązki Amy, sprzątając w kuchni. Andi uparła się, że posiedzi ze mną, bo w końcu i tak jest sobota, więc nie musi iść do szkoły. Nie nakłaniałam jej do pójścia spać. Miała już 14 lat, mogłam jej pozwolić na odrobinę „szaleństwa”, w końcu idealnie sprawowała się jako demoniczna nastolatka, mieszkająca na Ziemi. 
                 Andi bardzo wydoroślała. Dogoniła mnie nawet wzrostem, czemu się nie dziwię – jej brat był dosyć wysoki, a ja bardzo niska. Kiedy sobie przypominałam jak mała, 6-letnia Andi latała po całej organizacji z Nathielem, nie mogłam uwierzyć, że tak szybko urosła. Teraz nabrała lekkich, kobiecych kształtów, które starała się ukrywać pod szerokimi koszulkami – tak, chłopięcość wciąż jej nie przeszła. Z drugiej strony, nie wyobrażałam jej sobie jako dziewczynki w różowej sukience z kokardkami. Dzisiaj miała na sobie starą koszulkę Nathiela. Rok temu robiłam porządki w domu i stwierdziła, że chętnie ją weźmie. Czarna koszulka z białym napisem: „wtf?!” współgrała z czarnymi spodenkami, przecinającymi uda. Włosów nie upinała już jak kiedyś w dwa kucyki, były za krótkie. Teraz sięgały do połowy szyi i rozchodziły się niesfornie na wszystkie strony. Nie były już w takim płomiennym kolorze jak kiedyś, można powiedzieć, że stały się bardziej bordowe. Andi była ładną demonicą, ale gdyby mogła, zapewne wybrałaby bycie chłopcem.
                Skoro Andi nie poszła spać, Aura również się zbuntowała. Stwierdziła, że już się wyspała. Na nic zdało się moje proszenie, przekonywanie i inne zabiegi rodzicielskie. Uparcie postawiła na swoim. Uznałam, że i jej dziś odpuszczę. W końcu padnie zmęczona na krześle. Tak małe dziecko nie jest w stanie nie spać przez całą noc.
                Obydwie dziewczynki siedziały przy stole. Andi znudziło się już odrabianie lekcji, wobec czego zaczęła na dużych kartkach, wielkimi literami wypisywać nowe grupy w Nox. Ukradkiem widziałam swoje imię namalowane jasno-zielonym mazakiem, a zaraz pode mną imię Andi. Zadziwiające, że pamiętała już wszystkie imiona członków Nox. Ja wciąż nie mogłam się ich nauczyć. Będę musiała. 
                Aura również rysowała po kartce, ale powoli zaczęła jej nie wystarczać. Jak to Aura, pełna ambicji, lubiąca wychodzić poza z góry ustalone schematy, przeciągnęła pisakiem po stole. Teraz to on był jej kartką.
                – Aura znowu marze mazakami po stole – mruknęła Andi od niechcenia.
Westchnęłam ciężko, wytarłam mokre dłonie w ścierkę i podeszłam do córki. Uklęknęłam przy niej i spojrzałam na nią z powagą.
– Aura, nie wolno malować po stole, od tego są kartki.
– Zia mała – powiedziała niezadowolona córka, nadmuchując poliki. Teraz na stole zaczęła kreślić czarne figury przypominające krzywe serca. Podniosłam jej małą rączkę, która trzymała mazak i podstawiłam cały rząd kartek zasłaniający stół. Dopiero wtedy puściłam jej dłoń.
– Teraz nie jest za mała.
Najwyraźniej nie spodobało się to Aurze. Nerwowym ruchem zgarnęła wszystkie kartki na podłogę i znowu zaczęła smarować czarnym kolorem po stole, tym razem jednak o wiele szybciej i z większym niezadowoleniem. Z pomocą przyszła mi Andi. Pomazała rękę Aury zielonym pisakiem i uśmiechnęła się do niej wrednie.
– Cio ty? – spytała oburzona Aura, przytulając do siebie ubrudzoną rączkę.
– Bo malowanie stołu to jak malowanie po człowieku – odpowiedziała Andi, wzruszając obojętnie ramionami.
– Śtół tio ćłowiek? – Moja córka wydawała się być przerażona. Odsunęła się tak daleko na krześle, że mało z niego nie spadła.
– Ta. W nocy zamienia się w stołowego człowieka i nawiedza wszystkie niegrzeczne dzieci, takie jak ty. – Andi uśmiechnęła się w diabolicznie przerażający sposób. Aura próbowała udawać twardą, ale w jej oczach szybko pojawiły się łzy. Przytuliła się do mnie i ukryła łepka w mojej piersi.
– Gupia Andi! – pisnęła.
– Aura, nie wolno tak mówić – westchnęłam i pogłaskałam ją po głowie, żeby tylko się nie rozpłakała. Wiedziałam, że moje techniki wychowawcze nie idą w tym momencie ze sobą w parze, ponieważ, gdy upomina się dziecko, nie powinno się go tulić, ale co miałam zrobić? 
Całe szczęście, przerażona Aura szybko poczuła się w moich ramionach sennie. Udało mi się zająć jej miejsce na krześle i ułożyć ją na swoich kolanach. Od razu wtuliła czarną główkę w moją pierś. Pozostało mi ją głaskać.
– Gotowe – odezwała się szeptem Andi. Wystawiła do góry swoją pracę i uśmiechnęła się szeroko. Przy naszej drużynie było urocze, czerwone serce. – Wiesz, Laura, cieszę się, że jestem z tobą w drużynie – powiedziała. – I wcale nie uważam, że sobie nie poradzisz. Walczyłaś z departamentem, zanim cokolwiek umiałaś, a teraz umiesz naprawdę dużo – mówiąc to, wzruszyła ramionami i położyła swoją pracę na stół. Przeczuwała, że nie widzę siebie w roli przewodniczącej. Nic dziwnego. Pewnie widziała moją niezadowoloną i zdziwioną minę, gdy się o tym dowiedziałam.
– Dzięki, Andi. – Tylko tyle byłam w stanie wyrazić. Do tego dołożyłam delikatny uśmiech. – Idę położyć Aurę. Ty chyba też powinnaś się już zbierać – mówiąc to, spojrzałam na nią znacząco. Andi przewróciła oczami, pragnąc pokazać choć trochę swojej buntowniczej natury. Na szczęście ze wszystkich członków Nox, to mnie słuchała się w największym stopniu. Nie grymasiła, życzyła mi miłych snów i ruszyła do swojego pokoju. Swoją niesforną i zmęczoną rysowaniem córkę, również położyłam do łóżka, gdzie mieliśmy spać dzisiaj razem z Nathielem. Mała Aura często przychodziła do nas w nocy z płaczem. Oby nie robiła tak zbyt często. W końcu musi wydorośleć. Nie wyobrażam sobie nastoletniej Aury, która tuli się do swojego ojca, bo miała zły sen.
– Dobranoc, Aura – szepnęłam i pocałowałam córkę w czoło. Ta mruknęła tylko coś przez sen i obróciła się do mnie plecami, wtulając dziecięcy łepek w swojego ulubionego misia. Zamknęłam cicho okno i wyszłam z pokoju. Musiałam dokończyć mycie naczyń. Sama byłam już trochę śpiąca, ale obiecałam sobie, że poczekam dopóki Amy nie wróci. To miał być objaw mojej niewymuszonej przyjaźni. Naprawdę się o nią martwiłam. Demony czaiły się gdzieś nieopodal nas, mogły zrobić jej krzywdę. Mam nadzieję, że Nathiel znajdzie zarówno Sorathiela jak i Amy.
Walcząc z sennością szorowałam gąbką naczynia po dzisiejszej wielkiej kolacji w Nox. Bałam się, że gdy skończę, nie będę miała czym zająć rąk. W końcu wszystko już posprzątałam. Na szczęście nie musiałam się tym przejmować. Drzwi organizacji otworzyły się nieśmiało. Słyszałam ciche kroki, kierujące się w stronę kuchni. Jedyną osobą, która wchodziła do kuchni w pierwszej kolejności był Nathiel i Amy, jednak Nathiel robił to z wielkim rozmachem – nigdy nie stąpał cicho. Zamyślona i zapłakana przyjaciółka weszła do pomieszczenia gdzie obecnie byłam. Była jak zawieszona w innej rzeczywistości. Nawet mnie nie dostrzegła. Jak zombie przeszła obok i chwyciła drżącymi dłońmi za czajnik. Uniosłam do góry brew.
– Amy – zaczęłam. Moja przyjaciółka pisnęła i podskoczyła do góry.
– Boże, Laura! Nie wiedziałam, że ktoś tu jest! – odezwała się. Rękę położyła na sercu, jakby lada moment miała dostać zawału.
– Płakałaś – stwierdziłam, uważnie się jej przyglądając.
Amy odwróciła się ode mnie i zaczęła bezcelowo przyglądać się czajnikowi na gazie. Nawet nie nalała do niego wody, a był przecież pusty. Bez słowa chwyciłam za niego i napełniłam go. Wtedy znów wylądował na gazie. Amy milczała. Nie chciała mi nic powiedzieć, dlatego stwierdziłam, że zrobię nam herbatę i usiądziemy przy stole. To wtedy moja przyjaciółka wyrażała wszelkie swoje bolączki i otwierała się jak skrzypiące od szafy drzwi. 
Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Kilka minut później z parującymi kubkami, usiadłyśmy przy stole. Na początek dowiedziałam się, że przesiedziała te kilka godzin w parku. Owszem, Sorathiel się przy niej zjawił, ale był bardzo zły. Krzyczał, że to jakieś głupie żarty, na co biedna Amy sama zaczęła sądzić, że sobie coś ubzdurała – tak łatwo było jej coś wmówić. Ostatecznie powiedziała mu jednak, że to prawda i zostanie ojcem. Był w szoku. Nie wiedział co zrobić. Cały idealny obraz Sorathiela, który nigdy nie pokazuje przejęcia, nagle pękł i rozpadł się na kawałki. Chłopak sam nie wiedział co ze sobą zrobić. Po prostu uciekł. Zareagował w taki sam sposób jak Nathiel, gdy dowiedział się o mojej ciąży. Tyle, że Auvrey nie zostawiłby mnie samej w środku nocy w parku. Sorathiel naprawdę musiał być zszokowany.
– A… a zanim uciekł to się bardzo pokłóciliśmy – zachlipała nad herbatą moja przyjaciółka. – Powiedział, że to dziecko w ogóle nie powinno istnieć, bo… bo czasy takie i w ogóle. I gdyby mógł to by cofnął czas. Wtedy pierwszy raz mu powiedziałam co o tym wszystkim myślę. Wykrzyczałam, że jest mi przykro, kiedy całymi dniami siedzi nad tymi głupimi papierami organizacji i Nox jest ważniejsze ode mnie, że… że ja tak nie chcę żyć, skoro mnie nie traktuje jak kogoś, kogo kocha i o kogo się martwi. Że brakuje mi miłości i takie głupoty, że chciałabym mieć normalną rodzinę i wziąć ślub, bo bardzo go kocham, ale po prostu… po prostu się z nim nie da żyć! – Z każdym następnym słowem płakała coraz bardziej. Zaczynała się dławić tym, co mówi. – Nawet mu przywołałam jego rodziców, to wtedy się tak bardzo wkurzył i uciekł.
Przysunęłam się do Amy i objęłam ją ramieniem. Nie była w stanie więcej mówić. Płaczliwym szeptem dodała, że po prostu go nie rozumie i bardzo chciałaby, żeby układało im się tak samo jak nam.
– Amy – westchnęłam i podałam jej chusteczkę. – U mnie i Nathiela nie jest idealnie. Widzisz, Nathiel w przeciwieństwie do Sorathiela jest bardzo nieodpowiedzialny. Wiedziałaś, że uczy swoją dwuletnią córkę walczyć nożem, gdy nie patrzę? To nie jest normalne – mruknęłam. Amy nie zdawała się być tym faktem zdziwiona. Każdy poznał już wybryki Nathiela. – Sorathiel jest inny. W przeciwieństwie do niego jest bardzo poważny i odpowiedzialny, dlatego jestem w stanie poniekąd zrozumieć jego reakcję. Jako perfekcjonista, chciałby, abyś żyła w bezpiecznym świecie bez demonów. Dlatego tak ciężko pracuje dniami i nocami, aby się ich pozbyć. Bo wie, że zależy ci na stworzeniu rodziny. Chce, byście wszyscy byli bezpieczni. Poza tym doskonale wiesz, że zawsze działa według ustalonego z góry planu. Gdy coś się dzieje nie po jego myśli, po prostu się gubi. Dziecko, którego nie planował było dla niego prawdziwym szokiem.
– Jesteś pewna, że mnie kocha? – zachlipała Amy. 
Kochana, prosta Amy. Zapomniałam, że mogę się natworzyć, a ona i tak spyta o tylko jedną, najprostszą z tych wszystkich kwestię. A wtedy wystarczy tylko jedno słowo w odpowiedzi, aby poczuła się lepiej.
– Tak – stwierdziłam. Moja przyjaciółka zachlipała cicho i przytuliła się do mnie jak do własnej matki. Pogłaskałam ją po włosach jak córkę.
– Dogadacie się, na pewno. Sorathiel nie zostawi cię z powodu dziecka. Zawsze bierze odpowiedzialność za swoje czyny – mruknęłam w jej włosy. Amy kiwnęła głową i otarła łzy z polików. Uśmiechnęła się do mnie dziękująco.
– Jednak jesteś wspaniałą przyjaciółką.
Skrzywiłam się lekko. JEDNAK. Kto by podejrzewał, że jestem dobrą przyjaciółką.
– Znaczy… zawsze tak uważałam. – Amy zaśmiała się niewinnie, ponieważ jako jedna z niewielu potrafiła rozczytać z mojej mimiki twarzy o czym mogę w danej chwili myśleć. Pominę oczywiście fakt, że raczej powstrzymuję się od przekazywania emocji otoczeniu w postaci różnych wyrazów twarzy.  
Nasza rozmowa dobiegła końca. Obydwie siedziałyśmy teraz milcząco na krzesłach i popijałyśmy herbatę. Zapewne myślałyśmy o różnych rzeczach. Amy o przyszłości i reakcji Sorathiela, ja o Nathielu, który miał go znaleźć. Miałam nadzieję, że nie wróci nad ranem, a tym bardziej, że nie stało się im dwóm nic złego. Teraz naprawdę nie było bezpiecznie.
Drzwi od pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Mała Aura wyskoczyła z przyciemnionego pomieszczenia. Ramiączko piżamki spadało z jej ramienia, oczy miała załzawione, ustka skierowane ku dołowi. Zapewne miała zły sen. Podbiegła do mnie z misiem i samodzielnie wdrapała na moje kolana.
– Mama – jęknęła. – Ćłowiek-śtół.
– Śnił ci się? – spytałam, unosząc brew do góry. Aura pokiwała głową i ukryła łepka w mojej piersi. – Człowiek-stół nie istnieje, Aura. Andi go wymyśliła.
– Byjł u mnje – zapłakała. Drobne piąstki zacisnęła na mojej koszulce. Niezliczona ilość łez lądowała na moim ubraniu. Może niedługo zrobię sobie koszulkę z napisem: „wypłacz się na mnie”? Przy okazji mogę zrobić Nathielowi z jego upragnionym tekstem: „Przeleć się ze mną, maleńka”.
Zakołysałam córką w ramionach, dzięki czemu powoli zaczęła milknąć i pogrążać się na nowo w błogim i spokojnym śnie. Widziałam jak Amy się uśmiecha. Na twarzy wciąż miała ślady po łzach, ale wyglądała już na uspokojoną. Nigdy nie dołowała się długo, w końcu była typem niepoprawnej optymistki. Zapewne w głowie układała już rodzinne wizje, huczne wesela i inne szczęśliwe dzieje. Pewnie wewnątrz siebie jest już nie panną Whitefold, a panią Blythe. Chciałabym mieć tyle pokładów nadziei w sobie, ile ona.
Aura usnęła, a ja westchnęłam ciężko. O, dziwo, zamyślona Amy to zauważyła.
– Ciebie też coś niepokoi – stwierdziła krótko.
Spojrzałam na nią. Przez dłuższą chwilę milczałam, bo co miałam jej powiedzieć? Całe życie się czymś przejmowałam, bo w przeciwieństwie do niej nie byłam optymistką, a pesymistką. Postanowiłam opowiedzieć jej o moich ostatnich snach z Natem w roli głównej. Słuchała mnie jak zawsze z zainteresowaniem i przejęciem. Chociaż głos miałam chłodny i bezwyrazowy, ona była jak widz, który pochłania wzrokiem i uszami wszystko, co zobaczy i usłyszy. Czułam się wtedy jak jakiś aktor na scenie, który wygłasza monolog, bądź improwizuje twórczością. Ja poniekąd też improwizowałam.
– Wiesz, że sny mają swoje znaczenia? – spytała z piekielną powagą Amy. 
Przewróciłam oczami. Wierzyła we wszystko co związane było z magią, wliczając w to głupie horoskopy z gazet, których nawet la bonne fee nie znosiły. Zaraz zaczęła mi opowiadać o znaczeniach niektórych elementów z moich snów, a ja jednym uchem słuchałam, drugim nie. Bardziej zainteresowałam się Aurą, która drgnęła niespokojnie i podniosła na mnie swoje zielone oczka. Nie spodziewałam się żadnego pytania, a jednak nawet własne dziecko potrafi mnie czasem zaskoczyć.
– Ktio tio Niejt? – spytała zaspanym głosikiem. Amy od razu umilkła.
– Ktoś bardzo ważny, Aura – szepnęłam jej do ucha i pogłaskałam po głowie. W jakiś sposób to pytanie mnie zabolało. Przecież ona nawet nie miała pojęcia, że ma brata. Podobnie przedstawiała się nasza sytuacja. Mieliśmy syna, ale nie wiedzieliśmy gdzie jest, jaki jest, jak wygląda i co robi. Był dla nas całkowicie obcy. Czy kiedykolwiek się czegoś dowiemy na jego temat? Może szybciej niż sądzimy.
***
                Dwie osoby – chłopak i dziewczyna. Niepozorni, całkiem niewinni, jak przyjaciele, którzy po prostu zapełniają wolny czas bezsensownym oglądaniem wszystkiego co po kolei leci w telewizji. Zawsze spędzali tak weekendy. To najlepszy sposób na nudę. Obydwoje leżeli na sofie, bez żadnych zobowiązań i romansów. Po prostu leżeli. On wspierał się o poduszkę, a ona o jego klatkę piersiową, dzieląc ją z miską popcornu do której co chwila sięgała dłonią. Ręka chłopaka obejmowała dziewczynę, niby przypadkowo zahaczając o jej biodro. Czasem ona spojrzała na niego karcąco, a on uśmiechał się niewinnie kryjąc swoje niecne zamiary za zasłoną uszytą ze szmaragdowych punkcików. Było im razem dobrze, nawet, jeżeli tylko leżeli i patrzyli się w kolejny, głupi serial. W końcu pada to jedno, niepewne pytanie. Dziewczyna od dłuższego czasu kręciła się na sofie i rumieniła, nie wiedząc jak może zacząć ten ciężki temat. Cały tydzień odkładała tą rozmowę na później. Skoro była niedziela, czyli ostatni dzień tygodnia, musi w końcu ruszyć z miejsca. Przecież nic się nie stanie, jeśli spyta go o tak niewinną rzecz, prawda?
                – Soriel – zaczęła cicho i nieśmiało Patricia, udając, że jest wpatrzona w telewizor. – Kim my dla siebie jesteśmy?
                Demon uśmiecha się na boku i przeżuwa kolejną porcję popcornu. Zanim odpowiada, mija dłuższa chwila. Nie pozostawia jednak swojej przyjaciółki bez odpowiedzi.
                –  Ja jestem dla ciebie starym serem, a ty dla mnie małym zajączkiem – chichocze i nabiera kolejną garść popcornu w dłoń.
                – No, niby tak – szepcze Patricia. Chmurzy się, bo nie wie jak mogłaby kontynuować tą rozmowę o kruchym gruncie. – Ale chodzi mi o takie inne relacje. Wiesz, typowo ludzkie – po tych słowach kryje głowę w jego piersi. Jej nogi zaczynają kiwać się nerwowo w górze.
                – Inne? – Soriel unosi brew do góry. – No, więc jesteśmy wrogami.
                Pat jęczy głośno z zawodem. Przecież nie pociągnie tego tematu w inny sposób!
                – No, więc… kochankami? – pyta rozbawiony demon.
                – Tulenie się i oglądanie wspólnie filmów nie czyni z nas jeszcze kochanków. – Na twarzy dziewczyny pojawiają się dwa, blade rumieńce, które trudno dostrzec w ciemnościach.
                – A jakbym cię pocałował to byśmy nimi byli? – spytał Soriel, patrząc prosto w oczy swojej osobistej czarodziejki do seansów filmowych.
Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko w bok z zażenowaniem. Śmiech Auvreya uraził ją w jeszcze większym stopniu. Co on sobie myśli? Jest całkiem poważna, a on z niej żartuje!
– No, to skoro nie pocałunek to może pójdziesz ze mną do łóżka?
Patricia wydała z siebie oddźwięk oburzenia, mieszanego z zażenowaniem i uderzyła swojego osobistego, niesfornego demona miską pełną popcornu. Białe, puszyste, maślane kulki podskoczyły do góry – połowa wylądowała na nich, na sofie i podłodze, reszta została ocalona i usadowiła się na dnie niebieskiego statku.
– Nigdy! – pisnęła Pat.
I pewnie dyskutowaliby na ten temat dłużej, gdyby nie głośny trzask wybijanej w salonie szyby. Soriel natychmiastowo zerwał się do góry i ściszył telewizor. W kieszeni spodni wymacał nóż. Patricia zdawała się być bardziej przerażona zachowaniem Soriela niż tym, że ktoś wybił jej okno w środku nocy. Dopiero później się tym zainteresowała, w końcu szyba trochę kosztuje. Jęknęła bezradnie.
Gdy ona przysiadła na krańcu sofy, Auvrey kocim, zgrabnym krokiem podszedł do rozbitego okna. Nie przejmował się ostrymi kawałkami szkła, które mogły wbić się w jego stopy. Musiał sprawdzić czy ktoś przypadkiem nie daje przedziwnych znaków swojej mrocznej obecności. Firanki rozwiewały się na wszystkie strony pod wpływem chłodnego, letniego wiatru. Nie było słychać, aby ktoś się znajdował na dole. Nie było też nikogo widać. Wychylił się za okno na chwilę, ale niczego podejrzanego nie zauważył. To pod jego stopami leżał dowód zbrodni. Kamień i to dosyć nietypowy kamień, bo z Reverentii. Wielkości jego dłoni, w kolorze krwistej czerwieni z małymi, żółtymi kropkami. Zawsze kojarzyły mu się z fasolkami wszystkich smaków, które z nudów lubił zajadać.
Westchnął. Doskonale wiedział co to za znak. Ostrzegał go, tylko nie do końca wiedział przed czym. Przed zadawaniem się z Patricią, przed zbyt długim przebywaniem na Ziemi, czy po prostu nawoływał go do powrotu do Reverentii? Postanowił to sprawdzić osobiście.
– Muszę iść – mruknął, nie oglądając się do tyłu. Wciąż patrzył na dziwny kamień i obracał go w dłoni. – Moi przyjaciele posłali mi bardzo dosadną wiadomość. – Jego głos kipiał sarkazmem.
– Wrócisz jeszcze dzisiaj? – spytała smutno Patricia. Teraz rozbite okno straciło dla niej znaczenie. Bardziej przejęła się tym, że może zostać na noc zupełnie sama. Przyzwyczaiła się do wspólnie spędzanych z demonem weekendów. Jak już miała się lenić, to tylko i wyłącznie z nim.
– Wrócę. – Soriel zerknął przez ramię i uśmiechnął się lekko. – Nie obiecuję co prawda, że wrócę dzisiaj, ale przyjdę, na pewno. – Po tych słowach zbliżył się do swojej przyjaciółki i przytulił ją do swojej piersi. W tym momencie wyglądali jak dwójka zakochanych w sobie ludzi, choć sami siebie jako takich nie postrzegali. W ich świecie wszystko wyglądało inaczej. Łamali schematy na wszelkie możliwe sposoby.
– Będę tęsknić – szepnęła nieśmiało dziewczyna. Odważyła się spojrzeć demonowi prosto w oczy. Nie spodziewała się czułego pożegnania opatrzonego szmaragdową dozą miłości. A przecież wcześniej groził jej, że ją pocałuje…
Delikatny, pełen czułości pocałunek objął jej blade, drżące usta. I tyle wystarczyło, żeby utonęła w świecie pełnym niezrozumienia, gdzie nie dostanie tak łatwej odpowiedzi na swoje pytanie. Kim dla niej był Soriel, a kim ona dla niego? Zagadka na czułe pożegnanie, w oczekiwaniu na kolejny raz.

2 komentarze:

  1. Nathiel jak zwykle narozrabiał, co mnie wcale nie zaskoczyło. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam. Mam tylko nadzieję, że przyprowadzi Soratha w jednym kawałku.
    Reakcja Soratha dość ostra, ale trudno się dziwić. Przychylam się jednak do tego, co powiedziała Laura. W końcu szok minie i jakoś to się wszystko ułoży. Taką mam nadzieję.
    Gratuluję Laurze awansu. Myślę, że da sobie radę. Potrzeba jej tylko odrobiny więcej wiary we własne możliwości. Zresztą sądzę, że Andi jej pomoże. Dadzą sobie dziewczyny radę.
    A tymi snami może czas podzielić się z la bonne fee? Może znajdą w nich jakąś wskazówkę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)
    Gratulacje dla Laury! Uważam, że sprawdzi się w roli przywódcy grupy, przez tyle lat jej wiedza i umiejętności się powiększyły, da sobie radę z tym zadaniem.
    Nastoletnia Andi - lubię ją!
    Amy nadal nie powiedziała o ciąży. Okay, pewnie potrzebuje czasu. Ale nietakt Nathiela to jakaś porażka. Przez to wygadanie nie dziwię się reakcji Sorathiela, pewnie chciał się dowiedzieć od samej przyszłej mamy, nie od najlepszego przyjaciela. Przypał.
    Nie dałam rady wyobrazić sobie krzyczącego Soratha. To do niego nie pasuje, w ogóle. Biedna Amy, czuje się opuszczona i niekochana. Mogę ją przytulić?
    Pytanie Aury mnie zabiło. Czy to nie jest już czas, by powiedzieć jej o bracie-bliźniaku? Jest dość bystrym dzieckiem, które potrzebuje odpowiedzi, by zrozumieć otaczający świat. A jeśli temat Nate'a ma powracać, warto ją uświadomić.
    Sorcia! Ach, niech się oni wreszcie porozumieją w sprawie relacji, niech ją nazwą! Rozpłynęłam się przy pocałunku i na moment zapomniałam o rozbitym oknie. Shippuję ich!

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń