niedziela, 12 czerwca 2016

[TOM 2] Rozdział 42 - "Witaj w rodzinie!"

Mamy taki ładny skok o rok wprzód. Rozdział należy raczej do tych wprowadzających - ociera się o życie codzienne i o to, co się zmieniło przez ten czas c: Nareszcie COŚ się zaczyna dziać. I będzie dziać się już do końca. Staram się znaleźć tytuł dla trzeciego tomu, który nawet nie ma jeszcze rozpiski - tylko wstępne plany w głowie. Nie chcę go dłużyć, choć... sądzę, że i tak będzie miał pokaźną ilość rozdziałów. Kocham WCN całym sercem, ale nie poświęcam mu tak wiele weny i siły twórczej jak innym opowieściom, które tworze. WCN to taka... odstresowująca historia, niewymagająca ode mnie zbyt wielu poetyckich słów i nie wiadomo jakiej fabuły. Chciałabym je w końcu skończyć, choć doskonale wiem, że tak prędko się nie uwolnię. WCN jest ze mną od jakichś 5 lat, na blogu 2. Nie chcę tego wydawać, bo nie ma aż tak dużego potencjału, ale na pewno gdy skończę wszystkie tomy, poprawię rozdziały i sobie wydrukuje, żeby leżały w mojej szufladce na dnie <3. Wow, jaki rozpis. Wzięło mnie na rozczulanie. Czas na rozdział. Laurielowo! Zaskakujące info o Aurze, również o Amy, spotkanie Laury i Soriela >D! 

I wciąż się zastanawiam, dlaczego nie 66666 >D?

***
Był środek czerwca. Popołudniowe słońce na szczęście padało na północną część domu, oszczędzając moją bladą i wrażliwą skórę od opalenia. W salonie w którym siedziałam, oświetlenie było w sam raz do czytania. Kiedy ojciec zajmował się rozszalałą, 2-letnią córką, ja w spokoju mogłam zająć się lekturą. Już dawno nie nie robiłam tego, co mnie tak naprawdę odpręża. Przez ostatni rok demony dały nam popalić. Tak naprawdę nie było dnia bez misji. Rano i w południe ganiałam za córką, wieczorem lub późną nocą „ratowałam” świat z opresji. Departament od czasu balu nie pokazał nam się na oczy. Kilka razy zdawało mi się, że widzę w oddali dobrze znany, pastelowo-różowy kolor włosów, ale nigdy nie byłam tego dostatecznie pewna. Patricia szepnęła mi kiedyś na ucho, że Soriel wpada co jakiś czas do niej, ale nie chce mówić o sprawach departamentu, a poza tym prosiła, abym nie mówiła o tym Nathielowi i jej przyjaciółkom. Dziwiłam się, że zaufała mi w tej kwestii, w końcu byłam żoną Nathiela.
Laurą Auvrey stałam się 11 września, poprzedniego roku. Z nowym nazwiskiem i stanem cywilnym byłam już od dziesięciu miesięcy. Ślub nie był huczny i tak naprawdę trudno nazwać go ślubem. Siłą zmusiłam Nathiela, aby ubrał garnitur, a on zmusił mnie siłą do tego, żebym założyła na siebie białą suknię ślubną. Pamiętam, że nie była zbyt wymagająca. W salonie sukien ślubnych polecili mi krój, który ukryje moje kościste ciało, wobec czego padło na rozłożystą suknię księżniczki. Wywalczyłam brak welonu, wobec czego nie wyglądałam na przesadnie wystrojoną. Włosy upięte miałam w luźnego koka, który podtrzymywała biała, kwiatowa spinka; dwa, poskręcane kosmyki włosów były puszczone po obu stronach mojej twarzy. Makijaż zrobiła mi Amy, bo ufałam jej kosmetycznym zdolnościom. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie ile i jak długo zajmowała się moją twarzą, ale efekt był dobry. Nie musiałam wyglądać w tym dniu przesadnie pięknie, Nathiel i tak był wniebowzięty.
Podczas naszego ślubu towarzyszyły nam tylko cztery osoby – Amy i Sorathiel, którzy bezkonkurencyjnie zostali naszymi świadkami oraz Andi, która zajmowała się w tym czasie Aurą. Obyło się również bez większego hałasu i uroczystości. Jeszcze tego samego dnia, jako świeżo upieczona pani Auvrey, musiałam uczestniczyć w nocnej misji Nox. Dopiero po niej, wszyscy członkowie wznieśli za nas toast. Dzień ślubu był krótki, niewymagający i taki, jak chciałam żeby był. Nathiel narzekał, że wolałby poszaleć jak to na weselach, ale skłonił się ku mojej wersji.
Czy od tamtego czasu coś się między nami zmieniło? Myślę, że niewiele. Wciąż byliśmy tymi samymi osobami, teraz tylko patrzyli na nas jak na małżeństwo, a nie jak na pojedyncze jednostki. Oprócz tego, Nathiel lubił uświadamiać mnie o tym, że w końcu noszę jego nazwisko. Wieczorami, gdy kładliśmy się spać wymawiał moje imię i nazwisko z pełną dumą. Wiedziałam, że był szczęśliwy. Widziałam to już w dniu ślubu. Podczas przysięgi nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego oczy pełne były radosnych iskierek, a uśmiech nie zniknął z jego twarzy do czasu, gdy nie wyszliśmy na zewnątrz. Kryło się w tym wiele miłości i radości. Moja radość była stonowana, gdyż zmiana stanu cywilnego nie zrobiła na mnie większego wrażenia, za to całe to wspomnienie twarzy Nathiela i jego łagodnie wypowiadanych słów zachowałam dla siebie głęboko w sercu.
Aura skończyła w maju dwa lata. O wiele szybciej niż inne dzieci przyswoiła podstawowe słownictwo. Bardzo wiele rozumiała z tego, co do niej mówiliśmy; bywało, że podejmowała próbę tworzenia pełnych zdań. Ktokolwiek natykał się na naszą małą rodzinę Auvreyów, dziwił się inteligencją małej Aury. O ile mi wiadomo, nawet ja nie przyswoiłam w jej wieku tak wielu słów. Nieskromnie mogę powiedzieć, że moja córka wdała się rozumem we mnie, co innego charakterem. Im starsza była, tym coraz częściej bywała złośliwa i kapryśna. Aura to przede wszystkim wulkan wybuchającej energii. Coraz trudniej było ją zmęczyć, a co dopiero zainteresować jakąś zabawą. Na szczęście Nathiel miał w tym o wiele większą wprawę, w końcu bardzo dobrze się dogadywali. Nawet teraz z pokoju słyszałam wesołe okrzyki ojca i córki, którzy bawili się w ganianego. Nie mogłam narzekać na Nathiela. Tatą był prawie idealnym, choć niesamowicie rozpieszczał Aurę. Właśnie za to tak go kochała.
– Bum! – usłyszałam dziecięcy pisk. Mała Aura przeleciała przez salon i chwyciła za obrus, ściągając go wraz z całą zawartością na podłogę. Gdy wazon z kwiatami stłukł się o panele, zachichotała wesoło i pobiegła dalej. Nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Po pierwsze wiedziałam, że chce zwrócić na siebie uwagę, po drugie była złośliwa. Wręcz uwielbiała przyglądać się, kiedy sprzątałam coś, co ona wcześniej zniszczyła. Karcenie jej uznawała za zachętę do dalszego brojenia, dlatego też przestałam cokolwiek mówić. To Nathiel, idealny ojciec, zajmował się szkoleniem córki.
– Aura! – usłyszałam ojcowski krzyk. Oburzony demon wbiegł do salonu i zaczął gonić Aurę wokół stołu. Widziałam, że udaje, iż nie może jej złapać, przecież mógł to zrobić w każdej chwili, oczywiście jego córka miała na to swoje powiedzenie:
– Śłaby tata! – krzyczała, chichocząc się jak szalona hiena.
– Ja ci dam słabego tatę! Jak cię zaraz dorwę to pożałujesz, małe ¾ demona!
Przewróciłam oczami i zamknęłam z cichym puknięciem książkę. Nie chwal dnia przed zachodem słońca – doskonale wiedziałam, że moje czytanie skończy się równie szybko jak się zaczęło. Muszę się przyzwyczaić do tego, że póki demony szaleją w moim domu i poza nim, nie wypocznę.
Kolejny wazon stłukł się o podłogę. Szklane kawałki latały po panelach, czyniąc podłogę bardzo niebezpieczną dla nas i zdrowia naszego dziecka. Miałam dziwne przeczucie, że to nie skończy się dobrze.
Aura z dzikim śmiechem w ustach wskoczyła na sofę i przetoczyła się po mnie na drugą stronę. Potem niczym sprytna wiewiórka przeczołgała się pod stołem. Myśleliśmy, że zaraz spod niego wyjdzie, ale zamiast tego popłakała się i usiadła na miękkim dywanie pod obrusem. Nathiel, który zbierał kawałki szkła z podłogi wymienił ze mną znaczące spojrzenie. Westchnęłam.
– Tataaaa! – Czarna główka pełna rozpaczy wynurzyła się spod stołu i wyciągnęła w stronę swojego ojca dwie blade rączki. Ojciec nawet nie patrzył, że sam chodził na boso, po prostu rzucił się w stronę córki i natychmiastowo wziął ją w swoje objęcia.
– Co się dzieje, Aura? – spytał troskliwie.
– Bojiiii – jęknęła córka, machając nóżkami w górze. Auvrey zorientował się, że kawałek szkła wbił się Aurze w kolano. To pierwszy raz, kiedy się zraniła. Do tej pory biegała na tyle ostrożnie, że omijała niebezpieczne konsekwencje. Może to dlatego Nathiel przejął się zranionym kolanem córki tak bardzo? Nie oglądając się za siebie wyruszył do kuchni uratować Aurę. Pokręciłam głową i w rytm płaczliwej, demonicznej symfonii zaczęłam zbierać potłuczone szkło.
                – No, już, nie becz, Aura, tylko cieniasy beczą, wiesz? A ty jesteś moją córką i nie możesz być cieniasem – odezwał się Auvey. Uśmiechnęłam się pod nosem i potrząsnęłam głową. Płaczliwy głos powoli milkł. Co jak co, ale fakt bycia silnym bardzo małą Aurę ciekawił. Odkąd tylko nauczyła się tworzyć krótkie zdania, zaczęła powtarzać: "cem być tata". Często przyłapywaliśmy ją na tym, że bawi się nożem dźgając rolkę papieru toaletowego i krzycząc: "bsydki demon!" albo, że goni psy na podwórku z dzikim okrzykiem. Aura była specyficznym dzieckiem, ale przy okazji bardzo uroczym.
                – Laura!
                Krzyk Nathiela mnie zdziwił. Zazwyczaj nie woła mojego imienia w taki sposób. W jego głosie było coś z przerażenia i zdziwienia. Trochę mnie to zaniepokoiło.
                Odłożyłam książkę na stolik i przeskakując przez odłamki szkła, trafiłam do kuchni. Na blacie kuchennym siedziała czerwona od płaczu Aura. Miała nieszczęśliwą podkówkę z ust, skierowaną ku dołowi. Ostatnie łzy ciekły po jej pucołowatych policzkach. Spojrzała na mnie z żałością.
                – Patrz! – Podniecony Auvrey wskazał palcem na kolano swojej córki. Przybrałam nierozumną minę. Póki stałam w drzwiach, nie byłam w stanie dostrzec niczego podejrzanego. Podeszłam bliżej. Na początku nie dojrzałam niczego dziwnego, dopiero Nathiel przyciągnął mnie za rękę i gwałtownie pochylił nad kolanem córki. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć, ale w porę się opanowałam. Już wiedziałam o co chodzi. Z rany na kolanie Aury wyciekała świeża, bordowa krew, wchodząca powoli w czerń – zazwyczaj normalni ludzie nie mieli krwi w takim kolorze. Gdy się bliżej przyjrzałam, unosił się z niej lekki, ledwo wyraźny dymek. Spojrzałam zdziwiona na Nathiela. Świeciły mu się oczy.
                – Widzisz?! – wykrzyknął. – To naprawdę ¾ demona! Przecież ty masz normalną krew, ja mam demoniczną, a Aura… Aura ma najdziwniejszą krew jaką w życiu widziałem. – Zakończył, chmurząc się.
                – Aula dzifna? – spytała ze smutkiem w głosie córka.
                Pogłaskałam ją po głowie uspokajająco.
                – Aura nie jest dziwna – powiedziałam kojącym głosem. – To tata jest dziwny.
                – Tata dzifny – powiedziała z wyrzutem, spoglądając na demona spode łba. Najwyraźniej zdała sobie sprawę z tego, że słowo „dziwny” to obraźliwe określenie. Małe rączki założyła na piersi i wyprostowała się z obrazą.
                – Bycie dziwnym jest fajne – stwierdził uspokojony Auvrey, wzruszając ramionami. Plasterek zdobiony przez różowe główki świnek przyczepił córce do kolana, a zrobił to w taki sposób, jakby bał się, że zrobi jej dodatkową krzywdę. Nathiel naprawdę był przewrażliwiony. Gdy go poznałam, nawet nie podejrzewałam, że w przyszłości będzie nadtroskliwym ojcem i mężem.
                – Nathiel, to, że Aura ma krew w połowie demoniczną, w połowie ludzką, chyba nie jest powodem do radości. – Postanowiłam wrócić do poprzedniego tematu. – Aura w dużej mierze jest człowiekiem, to znaczy, że mogą się jej trzymać różne, ludzkie choroby. Jak my ją na cokolwiek zaszczepimy? – spytałam, unosząc brew do góry. – Nawet nie będzie mogła pójść do szpitala. Im będzie większa, tym więcej może mieć w sobie demonicznej krwi, w końcu tak jak stwierdziłeś jest ¾ demona. A jak coś jej się stanie? Nie będziemy mogli oddać jej w ręce lekarzy.
                – Jakoś sobie poradzimy. – Beztroski Auvrey wzruszył ramionami. Jego córka oczekiwała atencji, bo zaczęła podskakiwać niecierpliwie na blacie i wyciągać ręce ku ojcu. Jak zwykle jej uległ. – Kochasz tatę? – spytał uroczym, wesołym głosem, biorąc ją w swoje ramiona.
                – Kosiam! – wykrzyknęła radośnie Aura i ugryzła Nathiela w polik z całą swoją miłością. Oczywiście młody ojciec nie był tym zrażony. Uśmiechał się do mnie z piranią przyczepioną do boku swojej twarzy. Zaśmiałam się na ten widok. Gdybym teraz miała aparat, zapewne uwieczniłabym ten moment gryzącego aktu miłości.
                 Małe, blade łapki uczepiły się szyi ojca, a białe ząbki zaczęły przeżuwać demoniczną skórę. Obydwoje zdawali się być szczęśliwi. Córeczka tatusia i tatuś córeczki. Zostało mi zaakceptować taki stan rzeczy.
                – Laura!
                Po raz kolejny tego dnia, usłyszałam swoje imię wykrzyknięte w zdziwieniu czy może nawet przerażeniu, tym razem kryła się tu jednak podejrzana nutka radości i kobiecość. Wcale nie zdziwiło mnie, że do mieszkania wbiegła Amy. Odkąd się znałyśmy przychodziła do mnie bez zapowiedzi. Przy niej trudno było o prywatność.
                Głośne, przyspieszone stukanie szpilek o podłogę zawitało do kuchni, gdzie obecnie staliśmy. Moja przyjaciółka wyglądała, jakby właśnie usłyszała coś radosnego. Ciężko dyszała, szeroko się uśmiechała, włosy fruwały jej na wszystkie strony, a oczy świeciły jak latarki w ciemnościach. Ramiączko krótkiej koszulki spadło jej z ramienia, a wiśniowe rumieńce ozdobiły poliki. Wspominałam już kiedyś, że moja przyjaciółka nie znosiła biegać i generalnie sport ją odpychał? Musiało się stać coś naprawdę radującego.
                – Coś się stało? – spytałam z charakterystycznym dla siebie chłodem i uniesioną do góry brwią. Aura na na widok mojej przyjaciółki od razu zaczęła skakać po Auvreyu i piszczeć z zadowolenia. Amy zawsze chciała być sławna, ale na razie miała tylko jedną fankę: naszą córkę, która zawsze klaskała na jej widok. Zapewne kiedyś z tego wyrośnie.
                – Taktataktak! – Zlepek jednego słowa wyrzuciła z siebie w zawrotnym tempie. Po kafelkach w kuchni skakała jakby była dzieckiem z zespołem ADHD. Przestraszyłam się, gdy nagle wystartowała w moją stronę i chwyciła mnie za ręce. Bałam się, że zaraz zacznie ze mną tańczyć po kuchni, a przecież tego nie znosiłam.
                Nathiel śmiał się z boku obserwując jak Amy skacze na szpilkach. Byłam pod wrażeniem tego, że się jeszcze nie wywróciła.
                – Sklep nowy z ciasteczkami otworzyli? – spytał z sarkazmem Auvrey.
                – Nie! – krzyknęła zbyt głośno Amy, nie przestając się uśmiechać. To dziwne, w normalnym przypadku obraziłaby się na Nathiela. Nie lubiła, gdy ktoś nawiązywał do jej żarłocznej skłonności. – Jestem w ciąży!
                Spojrzeliśmy na siebie z demonem. Mniemam, że wyglądaliśmy w tym momencie podobnie, z tą różnicą, że Nathiel miał rozdziawione usta i położył ręce na polikach, udając obraz Edwarda Muncha, a ja unosiłam do góry brwi.
                – Sorath zrobił ci bachora?! – wykrzyknął zdziwiony Auvrey. Aura wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, kładąc ręce na poliki tak samo jak ojciec. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale lubiła udawać innych. – O ja pieprzę! Ale musiał mieć elegancką minę jak się o tym dowiedział!
                Amy zaśmiała się niemrawo i spojrzała niewinnie w bok. Znałam to spojrzenie. Amy nie powiedziała jeszcze Sorathielowi o tym, że jest w ciąży. Westchnęłam. Postanowiłam tego nie komentować, to przecież w zupełności ich interes. Po prostu przytuliłam swoją przyjaciółkę i pogratulowałam jej z uśmiechem.
                – Matko, tak się cieszę – jęknęła zapłakana Amy, tuląc się do mnie mocno. – A już myślałam, że nigdy się nie doczekam. Sor tylko ciągle jęczał i jęczał, że demony, że departament, że niebezpieczne czasy i on dzieci nie chce, ślubu też najlepiej nie i… i tak bardzo wam zazdrościłam Aury i tego, że jesteś już panią Auvrey! – zapłakała w moje ramię. Zostało mi tylko pokiwać głową i poklepać ją pokrzepiająco po plecach.
                – Wiem, że też byś chciała zostać panią Auvrey, no, ale wiesz, mam jedną żonę – powiedział uroczym głosem Nathiel.
                – Zamknij się, Nathiel – jęknęła moja przyjaciółka. Cały czas płakała. Czy u niej ciążowe humory były jeszcze silniejsze niż u mnie? W niedługim czasie każdy, kto będzie przebywał w organizacji będzie miał jej dosyć. – Ja to panią Blythe bym chciała zostać, ale Sor to nawet o tym nie myśli, może mnie nie kocha! Laura, jak on mnie nie kocha, to co?! – wykrzyczała, patrząc prosto w moje oczy. Wyglądała na naprawdę przerażoną. Panikę miała we krwi.
                – Kocha cię, Amy – westchnęłam. – Wiesz jaki jest. Poważny. Bardzo poważny. Nie myśli o rodzinie, bo całym swoim sercem jest przy Nox. Jego rodzice też byli, może dlatego za dużo nakłada na swoje barki. Poza tym chce, żebyś była bezpieczna.
                 Panna Whitefold przybrała zbolałą i cierpiącą minę.
                – Zabije mnie jak się dowie, prawda? – spytała cichutko, wręcz w dziecięco niewinny sposób.
                – Z zimną krwią – zachichotał Nathiel. Szturchnęłam go w ramię i spojrzałam na niego karcąco. Doskonale wiedział, że Amy łatwo wprowadzić w stan paniki, a co dopiero, gdy była w ciąży. Żeby mi tu tylko nie zemdlała. Już wolałam jej głośny płacz od utraty przytomności.
                – Nie słuchaj go – powiedziałam. Położyłam dłoń na plecach przyjaciółki i pokierowałam ją w stronę salonu. W miarę możliwości starałam się omijać kawałki szkła, nie chciałam, żeby mojemu gościowi coś się stało, tym bardziej, że mój gość to moja przyjaciółka i to na dodatek w ciąży. Tak, wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Sam fakt ciąży pasował do Amy. Dla mnie zawsze była idealną gospodynią i dobrą kandydatką na przyszłą matkę, jednakże ciąża nijak pasowała mi do Sorathiela. Tego poważnego, aż za bardzo spokojnego szefa organizacji Nox, którego życie obracało się wg. perfekcyjnie ułożonego planu. Kiedy dowie się o tym, że zostanie ojcem… nie, nawet nie jestem w stanie przewidzieć jego reakcji.
                Usiadłyśmy na sofie. Amy była trochę blada i zaniepokojona. Najwyraźniej zastanawiała się jak może o tym powiedzieć Sorathielowi.
                – Bo wiesz – zaczęła swoje zwierzenia. – To był w sumie przypadek, moja wina. Sorathiel był zły. Naprawdę. Wiem, to dziwnie brzmi, że był zły, ale naprawdę był! Wrócił późną nocą i… i niczego mi nie powiedział. A rano po prostu zaczął normalnie ze mną rozmawiać, jakby nic się nie stało – jęknęła. – Dlatego nie powiedziałam mu o tym jeszcze. Wiem, że będzie zły.
                – I nie zamierzasz mu o tym powiedzieć, dopóki sam nie zauważy, że trochę ci się przytyło? – spytałam, unosząc brew do góry. Amy czasem żyła w zupełnie innym świecie niż my. Miała zbyt wielkie zasoby nierealnej nadziei. Sorathiel nie był głupi. Mieszkał z nią w jednym domu, spał w jednym pokoju. Niedługo zacznie mieć poranne mdłości, może kiedyś zrobi jej się słabo i jak to wtedy wytłumaczy? Przedłużającą się grypą żołądkową? Sorathiel nie da się oszukać, na pewno od razu się domyśli o co chodzi i pośle ją do lekarza.
                – Boję się, Laura – jęknęła Amy. – A jak mnie zostawi?
                – Nie zostawi cię. Może się gniewać, może być załamany, ale w końcu zaakceptuje taki stan rzeczy – westchnęłam. – Zaufaj mi.
                – I tak się boję. – W oczach mojej przyjaciółki pojawiły się łzy.
                – Amy, ty boisz się wszystkiego.
                Moja przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie. Wyciągnęła w moją stronę ręce jak dziecko, które potrzebuje teraz miłości i przybrała smutną minę. Nie często można zobaczyć chłodną Laurę Auvrey, która kogoś tuli, chyba, że chodzi oczywiście o jej córkę lub męża, ale Amy znała mnie dłużej od nich i wiele jej zawdzięczam. Wiele razy mi pomogła, dlatego ja też chcę jej pomóc. Na tym polegała przyjaźń.
                Przytuliłam ją do siebie i pogłaskałam po plecach.
                – Już, nie płacz – mruknęłam.
                – Nie pać! – usłyszałyśmy piskliwy, dziecięcy głosik. Aura prawie bezgłośnie podkradła się do nas i stanęła przy sofie. Drobną łapką wsparła się o moje kolano. Amy zaśmiała się przez łzy i poklepała ją po główce.
                – Jesteś kochana, Aura – powiedziała. – Wiesz, że niedługo też będę miała taką córeczkę jak ty?  A może synka? – spytała siebie i spojrzała zamyślona w sufit.
                – Źjle – mruknęła niezadowolona córka. Dopiero teraz dostrzegłam, że kryje coś za plecami. Sprytna, mała bestia. Domyślałam się o co chodzi.
                –Idę się odlać! – usłyszałam głos Nathiela z oddali. – Popilnujcie mojego aniołka!
                – Nikt nie chciał wiedzieć, że chcesz załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, Nathiel – odezwałam się karcąco. Demon nie odpowiedział na tą kwestię, zaśmiał się tylko.
                – A teraz Aura – zaczęłam oficjalnie, wystawiając do niej otwartą dłoń. – Oddaj nóż.
                Moja córka uśmiechnęła się uroczo i postawiła krok w tył. Jej zielone oczka świeciły się jak u małego, łobuzerskiego demona, który coś knuje. Wiedziałam, że za chwilę zacznie uciekać, dlatego chwyciłam ją za wolną rączką i mimo jej okrzyków i niezrozumiałych narzekań, przypominających dziecięcy bełkot, pociągnęłam ją w swoją stronę. Exitialis ojca, które trzymała w dłoni wyrwałam jej siłą. Poczułam nagłą złość. Przecież Nathiel miał pochować wszystkie noże. Skąd Aura miała jeden z nich? Przecież nie sięgała do szuflady w kuchni, a tym bardziej do ostatniej półki w naszej szafie. Czyżby wyrodny ojciec sam dał pobawić się córce ostrzem? Gdyby wbiła go sobie w rękę, przeżyłaby zdecydowanie gorszy ból niż przeciętny człowiek.
                – Aura – zaczęłam karcąco, próbują utrzymać wyrywającą się córkę w ryzach. Aura zaczęła płakać. Czasami stawała się wręcz nieznośna. – Przygotuj się do tego, Amy – mruknęłam niepocieszona.
                Moja przyjaciółka zaśmiała się niemrawo.
                – Tylko wiesz, Aura to tak trochę demonem jest, bo ma geny twoje i Nathiela, a ja i Sor jesteśmy… normalni? – spytała siebie niepewnie.
                – Ach, więc my jesteśmy nienormalni – powiedziałam, uśmiechając się wrednie pod nosem. Amy jęknęła.
                – Nie o to mi chodziło.
                – Wiem – westchnęłam i chwyciłam Aurę w mocnym uścisku. Zdołała mnie uderzyć z drobnej piąstki w podbródek i ramię. Czasem naprawdę przesadzała, ale byłam cierpliwa. Bardzo cierpliwa. Nigdy jej nie uderzyłam, za to Nathiel o niskiej cierpliwości już nieraz sprzedał jej małego klapsa. Nadmuchiwała wtedy poliki i patrzyła na niego z wyrzutem, jakby chciała mu przekazać, że bardzo się na nim zawiodła. Następną godzinę spędzała z obrażoną dumą w pokoju i ze łzami w oczach, bawiąc się smutną lalką bez oka. Jeżeli chodziło Aurę, Nathiel był naprawdę wielkim słabeuszem. Nasza córka miała nad nim całkowitą władzę. Nigdy nie wytrzymywał ze swoją złością dłużej niż godzinę. Zaraz przychodził do Aury i tulił ja do siebie, a ona albo stała niewzruszona, albo płakała z żałością w jego ramiona. Na okrągło powtarzałam Nathielowi, żeby brał konsekwencje swoich czynów, bo już teraz rozpieścił strasznie swoją córkę, a co będzie za kilka lub kilkanaście lat? Jakoś nieszczególnie się tym przejmował. Sama nie byłam w stanie walczyć z dwójką demonów. Byli silniejsi niż ja.
                – Źjła mama! Źjła! – piszczała zapłakana Aura. Gdy już niczego nie mogła zrobić, wgryzła się ostrymi ząbkami w moją dłoń. Syknęłam z bólu i opuściłam ją na dół. Małe ¾ demona natychmiastowo uciekło do swojego pokoju. Skrzywiona pomasowałam dłoń.
                – Powiedz mi, że moje dziecko takie nie będzie – szepnęła Amy, jakby do siebie.
                – Ty i Sorathiel macie dobre geny, na pewno takie nie będzie – westchnęłam. Postanowiłam, że przemilczę temat swojej córki. Nathiel zaraz wyjdzie z toalety i zajmie się swoją najukochańszą Aurą, a gdy Amy już pójdzie, pogadam z nim na poważnie.
                – Dzięki, Laura – odezwała się moja przyjaciółka. Uśmiechnęła się szeroko. Nie do końca wiedziałam o co chodzi. Uniosłam pytająco brew do góry. – No, wiesz. Poprawiłaś mi trochę humor. Słowami, obecnością i tak dalej. Wiem, że mogę na ciebie liczyć.
                Odwzajemniłam delikatnie jej uśmiech. Dopiero teraz dostrzegłam, że Aura wgryzła mi się w dłoń do krwi. Które dziecko tak robiło? Może demonom się to zdarzało, ale nie ludziom. Wytarłam rękę w serwetkę zalegającą na stole.
                – Nie powiedziałaś mi jeszcze kiedy się o tym dowiedziałaś i w którym miesiącu ciąży jesteś – westchnęłam, próbując zmienić temat.
                Amy od razu się ożywiła.
                – Wiesz, to już w sumie trzeci miesiąc. Zaczęłam się gorzej czuć, więc od razu wiedziałam, że o to chodzi. Potwierdziłam to testem ciążowym dopiero dziś. Od razu poszłam do lekarza. Jak na razie wszystko jest dobrze – opowiedziała.
                – I powinno być. Jesteś skazana na bycie matką. I to bycie dobrą matką.
                – Sądzisz, że sobie poradzę?
                – Nie mam co do tego wątpliwości.
                Na tym konkrety naszej rozmowy się zakończyły. Dyskutowałyśmy o jakichś przyziemnych sprawach jeszcze przez kilkanaście minut, a potem odprowadziłam Amy do drzwi. Powiedziała, że dziś spróbuje powiedzieć o dziecku Sorathielowi, ale nie obiecuje, że nie stchórzy, w razie czego będzie do mnie dzwonić. Kiwnęłam oczywiście głową. Byłam przyzwyczajona do telefonowych raportów Amy już odkąd dostałam swój pierwszy telefon. Była pierwszą osobą, która zaczęła do mnie wydzwaniać i tak jest do dnia dzisiejszego.
                Amy poszła. Życzyłam jej powodzenia i przekazałam odrobinę pozytywnej energii. Odrobinę? Miałam wrażenie, że całej się pozbyłam. Została tylko ta niepozytywna część, która aż gotowała się w sobie i czekała na długą rozmowę z Nathielem. Koniec zostawiania exitialis na wierzchu. Aura ma dopiero 2 lata, a już kocha bawić się nożami. Żadne normalne dziecko tak nie robi. Wszystkie dzieciaki bawią się misiami i lalkami. Rozumiałam to, że nie jest do końca normalnym dzieckiem, bo ma w sobie dosyć sporą cząstkę demona, ale żyła w świecie ludzi i powinna być jak większość niewinnych dzieciaków w jej wieku.
                Ruszyłam do pokoju dziecięcego. Na puchatym dywanie siedział ojciec ze skrzyżowanymi nogami i bawił się ze swoją córką lalkami Barbie. Teraz to byli uroczą, zwyczajną rodziną. Czyżby obydwoje chcieli udawać przede mną, że nic się nie stało? Co to, to nie.
                Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na nich chłodno.
                – O, patrz, mamusia przyszła – zaszczebiotał Nathiel. – Chcesz być Kenem? Tyle, że został tylko ten czarnuch. Opalonemu surferowi Aura odgryzła przed chwilą głowę – zakończył, wzruszając ramionami.
                – Nathiel – zaczęłam karcąco. – Wiem, że to ty dałeś Aurze nóż. Nie załagodzisz tego w żaden sposób.
                – Ale o co ci chodzi? – spytał z prychnięciem chłopak. – My się lalkami wolimy bawić. Patrz, to jest Sabrina. – Mój demoniczny mąż wystawił do góry blond piękność. – Wiesz dlaczego? Bo ma duże zderzaki.
                – Zdesiaki! – wykrzyknęła uradowana Aura, rzucając w ojca lalką. Po tym czynie zaśmiała się wesoło.
                – Nathiel. – Spojrzałam na niego ostrzegawczo z góry. Auvrey przewrócił tylko oczami.
                – Przecież nic jej się nie stało, jest mądrą dziewczynką – odpowiedział nachmurzony ojciec, klepiąc córkę po główce.
                – Nathiel, to dziecko. Nieważne, że ma w sobie coś z demona. Dalej jest dzieckiem i to się tak szybko nie zmieni. – Mój głos brzmiał chłodno i poważnie.
                – Powinna się już uczyć jak być łowcą.
                Wkurzyłam się nie na żarty.
                – Nie decyduj za nią na etapie, kiedy ledwo nauczyła się chodzić! Może Aura wcale nie będzie chciała być łowcą? – spytałam chłodno. – Ja wolałabym, żeby nim nie zostawała.
                – Dlaczego? – Demon nachmurzył się niezadowolony.
                – Bo to niebezpieczne. To nie jest zabawa i dobrze o tym wiesz – dodałam z powagą. – Poza tym nie chcę stracić kolejnego dziecka.
                – Nie straciłaś żadnego dziecka. – Teraz to Auvrey powoli tracił cierpliwość. Zmrużył groźnie oczy i spojrzał na mnie spode łba. – Nate wciąż gdzieś jest, Laura. – Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy. Zazwyczaj nie ciągnęliśmy tematu naszego syna. Był zbyt drażliwy. – Aura powinna nauczyć się jak walczyć. Żyje z nami, jest naszą córką, nie będzie miała łatwego życia. Lepiej, żeby potrafiła się obronić, bo jej rodzice wiecznie za nią chodzić nie będą.
                – Ale na razie jest dzieckiem i niczego nie trzeba jej uczyć.
                – A więc chcesz, żeby była jak ty?
                Jak ja. Jego słowa ugodziły mnie w samo serce. A więc nawiązuje teraz do tej Laury, która nigdy nie potrafiła sobie poradzić z demonami, bo nie miała z nimi styczności? Rozlicza mnie z tego, że nikt mnie nigdy nie nauczył jak sobie z nimi radzić? Że musiał mnie bronić, bo byłam bezradna i kompletnie nie potrafiłam się bronić?
                Uznałam, że to koniec rozmowy. Nawet się nie skrzywiłam. Po prostu odwróciłam się plecami do Auvreya i wyszłam z pokoju.
                – Cio? – spytała nierozumnie Aura, spoglądając na swojego ojca nierozumnie.
                – Mama kolejny raz w tym tygodniu się obraziła – powiedział Nathiel, wzruszając ramionami. – Gorzej niż kobieta w ciąży.
***
                – Miłość.
                – Albo głupia chęć posiadania kogoś.
                – Tak po prostu?
                – Głupota.
                – A jeśli miłość naprawdę istnieje?
                – Demon żyjący w Reverentii nie jest w stanie żywić do nikogo normalnych, ludzkich uczuć, debilu.
                Demony zgromadzone wokół okrągłego stołu dyskutowały ze sobą zawzięcie. Przez godzinę nie doszli do żadnego konkretnego rozwiązania, choć doskonale wiedzieli, że muszą coś zrobić z jednym ze swoich członków. Padały przeróżne pomysły odnośnie tego, jak wybić z głowy młodemu Auvreyowi zabawę. Każdy doskonale wiedział, że coraz częściej wymykał się do jednej z la bonne fee. Nikogo to nie cieszyło. Przecież ten idiota mógł popsuć ich plany. Przyda im się. Nie może tak łatwo przejść na stronę wroga. Nie może opowiadać tak beztrosko o wszystkich ich pomysłach. Z tego też powodu, większość spotkań odbywało się bez jego obecności. Soriel dowiadywał się o wszystkim wtedy, gdy musiał wykonać zaplanowaną misję. To jeden z demonów, któremu nikt ze zgromadzonych nie mógł zaufać. Zawsze robił co chciał i nikogo nie słuchał. Dobrze, że przynajmniej jego ojciec miał nad nim władzę. Przynajmniej częściową.
                – Skończcie. – Vail Auvrey uderzył dłonią w stół lekko, ale z pewnym ostrzeżeniem. Nikt nie chciał się mu sprzeciwiać, więc młodzieńcze głosy demonów umilkły. – Zajmę się tym. Nie powinien was w ogóle obchodzić.
                – Ale my tu naprawdę ciężką rzecz rozważamy, szefciu – żachnęła się Sapphire. – Bo to chyba ważne czy ten duporuchacz jest zakochany. Czytałam taką książkę ze świata ludzi. – Nastolatka wyjęła z szerokiej kieszeni książkę z różową okładką i napisem: „Miłość wokół nas”. Zdobiona była przez rażące, czerwone serduszka. – I tam pisze, że miłość to w ogóle człowieka może zmienić, a jak człowieka to i pewnie demona – mówiąc to, wzruszyła ramionami.
                Vail Auvrey rzucił nożem w książkę i przebił ją na wylot. Sapphire wydawała się być pod wrażeniem.
                – Wow, prosto w serce książki, szefciu. Zabiłeś ją – powiedziała z wesołym uśmiechem. Jej radość w żadnym stopniu nie poruszyła szefa departamentu. Milczał, nie słuchając nastoletnich wywodów. 
                Nie sądził, że demoniczne nastolatki tak bardzo podobne są do ludzkich nastolatek. Jego córka też taka była. Co prawda nie widywał jej zbyt często, ale jej pokój zapamiętał z wielu książek o tej pieprzonej miłości o której tyle ludzie gadają. Jego najmłodszy syn wcale nie był lepszy. Plotki głoszą, że pobrał się z tą pół-demoniczną blondynką. Co za ujma dla nazwiska Auvreyów! I pomyśleć, że żaden z jego synów nie zapewnił godnej przyszłości ich nazwisku.
                – Mam dla was nową misję – odezwał się wreszcie Vail, stukając opuszkami palców o stół. – Czas na większą akcję. Niech cały świat się o nas dowie. – Starszy Auvrey uśmiechnął się niczym diabeł i zamieszał w górze kieliszkiem z podejrzanie czarną zawartością. Sapphire czasami miała wrażenie, że pił ludzką krew. Wcale by ją to nie zdziwiło, ale jak mógłby coś takiego robić? Ludzka krew była ohydna!
                – A więc wreszcie coś dla nas – odpowiedział Raiden, wzruszając ramionami z uśmiechem. – Przyda nam się trochę rozerwać.
                – No, wal szefunciu co za misja – dodała entuzjastycznie Sapphire. Wyglądała, jakby miała zaraz wyskoczyć do góry jak rakieta w kosmos. Ledwo potrafiła usiedzieć na miejscu. Vail Auvrey nie chciał trzymać nikogo ze swoich poddanych w niepewności. Zawsze zwracał się do nich z konkretami. Zresztą zbytnio nie lubił przebywać w jednym pomieszczeniu z bandą młodych debili, którzy ślepo w niego zapatrzeni, wykonywali każdy jego rozkaz. I tym się właśnie Soriel od nich różnił. Chciał być niezależny. Niech się jeszcze pobawi, niedługo przykróci mu smycz.
                – Cio jobicie?
                Mały, czarnowłosy chłopiec z zaspanymi, zielonymi oczkami stanął w drzwiach pokoju obrad. W ręku trzymał zepsutego misia bez oka i ze zwisającym guziczkiem od kamizelki. On sam ubrany był w białą piżamkę, przydługą jak na niego. Chłopiec nie wyglądał zdrowo. Był bardzo blady i zmęczony. W jego niewinnych, dziecięcych oczkach kryło się zmęczenie.
                – Wyjdź stąd, gówniarzu – syknęła jako pierwsza Gabrielle. Wiedziała, że to jej się dostanie, jeżeli będzie dalej ich irytował. Dzisiaj to ona miała się zająć tym małym gnojkiem. Robili to na zmianę. Niechętnie, ale musieli się z tym pogodzić.
                – Nudno – jęknął malec, podchodząc do nich. Wsparł się na malutkich łapkach o stół i wychylił łepka, patrząc na wszystkie demony badawczo. Miał w oczach coś niesamowitego. Inteligencje, ogładę, a to wszystko zmieszane ze smutkiem.
                – Spieprzaj do pokoju, powiedziałam coś – warknęła zniecierpliwiona Gabrielle. Sięgnęła po swoją wstęgę, gotowa ukarać małego chłopca.
                Chłopiec spojrzał na nią i zamrugał kilka razy oczyma. Sprawiał wrażenie, jakby nie do końca miał świadomość tego co oznacza słowo „spieprzaj”. Gabrielle straciła cierpliwość. Rzuciła w jego stronę wstęgą, jednak Vail Auvrey w porę przybił ją mrocznym dymem do ściany.
                – Tata – jęknął malec. Podbiegł do starszego Auvreya i uczepił się łapkami jego szaty. Miś upadł i wylądował za jego plecami, przedstawiając sobą obraz żałości. Szef departamentu spojrzał z góry na chłopca, jednak nie uśmiechnął się ani nie uraczył go żadnym słowem. Po prostu wstał od stołu, chwycił go za rękę i wraz z misiem brutalnie wyrzucił z sali. Brakowało charakterystycznego otrzepywania dłoni z kurzu, będącego symbolem dokonanej sprawy. 
                 Za drzwiami rozległ się cichy płacz i pukanie, ale nikt z departamentu nie zwracał już uwagi na dziecięce zawodzenie. Po pewnym czasie po prostu umilkło i oddaliło się w stronę pokoju. Nikt nie śmiał się odezwać w jego temacie.
– Misja – odezwał się jeszcze raz Vail Auvrey, po czym pstryknął palcami w górze. Papierowe dokumenty w pomnożonej ilości wylądowały w dłoniach demonów. Było już tylko słychać ich entuzjastyczne szepty. W końcu mieli się czym cieszyć.
***

                Zerwałam się do góry z krzykiem. To nie pierwszy raz, kiedy tak zrobiłam. Nie pierwszy raz, kiedy miałam tak okropne koszmary. W roli głównej zawsze występował Nate. Słyszałam jego zawodzenie, jego płacz, to, jak rozpaczliwie prosił o atencje i wyciągał do mnie ręce. Za każdym razem chciałam go chwycić, ale zapadał się w ciemnościach i niknął. A potem słyszałam jego przeraźliwy krzyk, zupełnie, jakby ktoś mu robił krzywdę. I nagle czułam się tak, jakbym utraciła coś ważnego w życiu. Syna. Po tych snach bywało, że zjawiałam się u Madlene w domu, aby dowiedzieć się czy wszystko z nim w porządku, jednak la bonne fee wciąż twierdziła, że Nate jest wśród żywych. Ostatnio doszło do tego nowe stwierdzenie. Nate był w bardzo ciemnym miejscu i często było mu smutno. Na myśl o tym, przechodziły mnie ciarki. Nieraz nie mogłam spać w nocy i to nie z obawy o to, że znów będę mieć ten sam koszmar, a w obawie o to, że mój syn jest gdzieś niedaleko, a ja nic nie potrafię dla niego zrobić. To samo czuł Nathiel. Może Nate mu się nie śnił, ale widać było, że chce go odzyskać. Nieraz wychodził z domu w nocy i kręcił się bez celu po okolicy, jakby czegoś szukał. Dlaczego miałam wrażenie, że to nadzieja gna go w nieznane i namawia go do poszukiwań syna? Nate miał już dwa lata, tyle samo ile Aura. Jego świadomość tego, co się wkoło działo musiała się już zacząć kształtować. Zazwyczaj dwulatki niewiele pamiętają ze swojego życia, ale to tylko kwestia czasu aż podrośnie.
                 Było wczesne południe. Nie mogłam spać w nocy, dlatego przysnęło mi się o południowej godzinie. Aura akurat ucinała sobie drzemkę, a Nathiel leżał wraz z nią w sypialni. Wszyscy byliśmy zmęczeni i nawet nie miałam pojęcia czym. Może po prostu dzień taki był? A może to jakaś celowo zastosowana magia? Nie, nie mogę wszędzie dostrzegać intryg. Wiem, takie są czasy, że niczego nie możemy być pewni i nikomu do końca nie powinniśmy ufać, ale nie wszystko trzeba traktować z taką podejrzliwością. To wszystko przez te sny z Natem w roli głównej.
                Usiadłam na sofie i potarłam obolałą głowę wierzchem dłoni. Na dworze nie było dziś gorąco. Rano padało, tak więc powietrze wdzierające się do pokoju zdawało się być rześkie. Myślę, że półgodzinny spacer w samotności będzie dla mnie dobrą opcją wypoczynkową.
                Podniosłam się z sofy i odłożyłam książkę na stół – starałam się wcześniej czytać, ale jak zwykle bez skutku. Na stopy ubrałam baletki. Jedyne co ze sobą zabrałam to klucze od domu, które wpakowałam do tylnej kieszeni spodenek.  Miałam nadzieję, że Nathiel nie zerwie się nagle do góry i nie zrobi zbyt wielkiego hałasu z powodu tego, że gdzieś wyszłam. Mogłam zostawić mu karteczkę. Trudno. Przeżyje te 30 minut beze mnie.
                Poszłam do parku za naszym domem. Powietrze rzeczywiście było rześkie. Betonowe podłoże mieniło się kroplami deszczu, a bzowe drzewa pachniały mocniej niż zwykle. Zaciągnęłam się świeżością dnia. To na chwilę pomogło mi zapomnieć o koszmarach. Zanim moje myśli znowu trafiły na tor zaginionego i cierpiącego w snach Nate’a, zajęłam się rozmyślaniem na temat Nox. Ostatnio przybyło nam nowych członków. Już sama nie liczyłam ile było pół demonów ziemskich, ile było zwykłych ludzi. Na dzień dzisiejszy organizacja liczyła sobie jakichś 20-stu członków, co jest niesamowitym wynikiem, jeżeli chodzi o historię Nox. Nawet za czasów Calanthe i Ethana nie było tylu ludzi. Sorathiel odwalał świetną robotę jako nasz szef, ale przyznam szczerze, że czasem powinien przystopować z pracą. Może właśnie dlatego Amy zaszła w ciążę? Tak chciał los. Będzie musiał oderwać się od interesów Nox, żeby zająć się dzieckiem i Amy. Swoją drogą – nigdy o tym nie wspominała, ale na pewno musiała czuć się samotna, kiedy my zajmowaliśmy się łowieniem demonów, a ona siedziała w siedzibie z Aurą. Może Nathiel powinien porozmawiać z Sorathielem? Nie, jeżeli Amy nie powiedziała mu o dziecku, na pewno Auvrey by to zrobił. To nie jest zbyt dobry plan. Dzisiaj mamy kolejną, wieczorną misję, muszę go o tym uświadomić, tym bardziej, że po misji odbędzie się cotygodniowe spotkanie sprawozdawcze. Już widziałam sprawozdanie Nathiela z misji: „Zabiliśmy półtuzina demonów, była ostra jazda, a tak poza tym to gratuluje bachora, Sorath, już myślałem, że nie umiesz celnie strzelać”. Cały Auvrey. Z drugiej strony, czy powiedzenie w tym momencie: cały Auvrey nie godzi też w moją dumę? Przecież teraz też nazywam się Laura Auvrey.
                Pole mojego zamyślonego widzenia przecięła mi dziwnie znajoma postać. Miała czapkę naciągniętą na czoło i ręce w kieszeniach. Doskonale wiedziałam, kto to był.
                – Soriel? – wyrwało mi się. Nie powinnam go wołać. Może by się nie zatrzymał. Przecież był naszym wrogiem, tylko Patricii nie potrafił tknąć, mnie mógłby zabić jednym palcem.
                – Czekaj – zaczął demon, stojący do mnie tyłem. – Co ja mam teraz zrobić? – zaśmiał się. – Odwrócić i powiedzieć: Laura?
                Milczałam. Wiedziałam, że to nie będzie krótka rozmowa. Musiałam pamiętać o tym, aby nie patrzeć mu w oczy. Zresztą i tak miałabym z tym problem. Soriel był wyższy od Nathiela, a już przy nim miałam problem ze spoglądaniem w górę.
                – Przepraszam. – Usłyszałam ironicznie wypowiedziane przeprosiny, co wcale mnie nie zdziwiło. Starszy brat Nathiela odwrócił się w moją stronę i poczynił gest charakterystyczny dla męskiej części rodziny Auvreyów  rozłożył ramiona w bok jako fałszywy gest przyjęcia do siebie. Do tego uśmiechał się z nutką rozbawienia. – Jesteś teraz w naszej rodzinie. Witaj wśród Auvreyów – zaśmiał się dźwięcznie. – Pewnie zdążyłaś zauważyć, że to przedziwne typy.
                – Nadzwyczaj – mruknęłam w odpowiedzi. Dlaczego w takim sytuacjach włączała się moja dawna ironia?
                – Nie chciałabyś tego uczcić? – spytał Auvrey, wyjmując z kieszeni białe zawiniątko. Bez dodatkowych słów zapalił przygotowanego przez siebie skręta z bliżej nieokreśloną, chemiczną zawartością. No, cóż, na demony taka chemia pewnie nie działała. 
                Przyłożył go do ust i zaciągnął się smrodliwym dymem. 
                – W lewej kieszeni mam gorzałkę, w ręce skręta, możemy sobie usiąść na ławce jak dawni przyjaciele – zachichotał.
                – Nie, dziękuję – odparłam. – Spieszy mi się do domu.
                – No, dobrze. – Soriel wzruszył ramionami i pociągnął ostatniego bucha, wyrzucając niedopałek w trawę. Demon, który śmieci w parku był tak bardzo zły. – Skoro nie chcesz ze mną uczcić ślub, no, to zabawimy się w inny sposób. – Z prawej kieszeni wyjął nóż. – Braciszek będzie zadowolony jak przyjdziesz do domu z posiekaną buźką.
                Soriel obrócił nożem między palcami i ruszył w moją stronę. Ja sama skierowałam dłoń na tyły spodenek i zaklęłam. A Nathiel zawsze powtarzał, że obojętnie gdzie będę szła, powinnam brać ze sobą exitialis. Nie mylił się, mimo tego, że przez większość czasu był po prostu idiotą. Mogłam się tylko odsunąć, dać zadźgać albo uciec do domu jak tchórz. Sama nie wiedziałam co zrobić. Bycie tchórzem było do mnie bardzo podobne.
                Gdy Soriel był już kilka kroków ode mnie, z jego lewej kieszeni w towarzystwie wódki, odezwał się telefon. O dziwo przystanął i schował nóż. Na wyciąganej komórce dostrzegłam ukradkiem napis: „Zajączek”. Patricia wspominała, że Soriel ją tak nazywa. Mogłam jej już dziękować za ratunek?
                – Czego? – spytał chłodno do telefonu chłopak. – Matko, nie jęcz, idę przecież – mówiąc to przewrócił teatralnie oczami i odwrócił się ode mnie plecami. Bez słowa zaczął kierować się w stronę ulicy. Zamrugałam kilka razy oczyma. Bardzo szybko stracił mną zainteresowanie. Może to głupia myśl, ale wydawało mi się, że coś między tą dwójką powstało. Cieszyłabym się gdyby tak się stało i... lekko zaniepokoiła. Dlaczego? Jeżeli Soriel się zakocha, może przejść na naszą stronę, ale demony nie zostawią tego bez słowa i czynu. Nie dość, że ukarzą Soriela, to mogę zrobić jeszcze krzywdę Patricii. Powinniśmy chyba zwrócić na nią szczególną uwagę.
                – Bywaj, Lauro! – usłyszałam jego pożegnanie na odchodnym. Auvrey pomachał mi ręką na do widzenia i zniknął za drzewem, mówiąc coś do telefonu.
                Starczy mi wrażeń jak na jeden dzień. Wracam do domu.

5 komentarzy:

  1. Postawiłaś nas przed faktem dokonanym z tym ślubem. Może i lepiej, nie mam pewności, czy taka scena pasuje do WCN. Aura stała się kłopotliwym dzieckiem i wątpię, czy przy Nathielu uda jej się wyjaśnić różnicę pomiędzy tym, co wolno a co nie. Szczytem nieodpowiedzialności było dawanie jej do ręki noża. Nawet jeśli już by się do niego przyzwyczaiła, to teraz i tak na niewiele by się zdał w przypadku ataku. Ale Nathiel jak zwykle nie myśli i jeszcze ma czelność mieć pretensje do Laury, że była zagubiona w świecie, do którego nagle została wciągnięta. I to nie na swoje życzenie przecież.
    Ciekawe po co trzymają Nate'a w Reverentii. Jak na razie, nie widzę w tym sensu, ale kto wie, co Vail ma we łbie. Tylko narzekać na swych "wyrodnych" synów potrafi. Trzeba było ich sobie wychować, a nie teraz marudzić.
    Dawno już chyba nie było takiej sceny pomiędzy Laurą a Amy, która wywołała na mojej twarzy szczery uśmiech. Lubię tę ich przyjaźń. Może komuś wydawać się zbyt idealna, ale te drobne gesty i różnice pomiędzy kobietami sprawiają, że mnie czyta się te sceny bardzo dobrze. Cieszę się szczęściem Amy i ciekawa jestem reakcji Sorathiela. Może być ciekawie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego nie opisywałam ślubu - bo mi to zwyczajnie do Lauriela i WCN nie pasowało D: zresztą... generalnie nie lubię ślubów opisywać >D.
      Powód trzymania Nate'a w Reverentii jest bardzo prosty huhu, ale dopiero się wyda w 3-cim tomie.
      Ja też lubię ich przyjaźń, choć mam świadomość tego, że jest trochę... wyidealizowana >D. Reakcja Sorathiela... huehue. To będzie ciekawe. Tak myślę.
      Dziękuję <3

      Usuń
  2. Cześć :)
    Gratulacje dla Amy i Soratha! Mam nadzieję, że ich A. będzie uroczym dzieckiem podobnym do matki.
    Nathiel rozpieszcza Aurę, a ta spokojnie sobie nim rządzi. Przeraża mnie to.
    Dwulatka z nożem? Może teraz i mała panna Auvrey wykazuje cechy łowcy, ale kto wie, jak potoczy się jej przyszłość.
    Nathiel odrobinę przesadził. Ja też czuję jakąś pustkę po Natcie, ale nie namawiam Naff, by chłopiec już wrócił. W ogóle, to jak malec został potraktowany w Reverenti, oburzyło mnie. Pozbawiony uwagi i miłości może stać się kimś podobnym do Sebastiana Morgensterna, a ja za tym gościem nie przepadałam.
    Sapphire jest świetna, o czym wspomniałam już na fejsie.
    Czyżby Soriel się zakochiwał? Groził Laurze, że ją potnie, a wystarczył ledwie jeden telefon od Pat i już zmienił plany. Wow.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ślubie nie napisałam, bo już znasz moją opinię z rozmów.
      Niech żyje mała rodzinka Auvrey'ów! <3

      Usuń
    2. Oczywiście, że będzie urocza <3, ale prędzej wda się w swoją babcię niż mamę! Zarówno z wyglądu jak i charakteru c:
      Nate pojawi się jeszcze nieraz! A już w ogóle wątki się od niego zaczną w 3 tomie.
      Sapphire będzie jedną z głównych osób o której będę pisać, jeżeli chodzi o departament c: ma swoją ciekawą historię, która jest o dziwo związana z Calanthe mweheh. No i Laura będzie miała z nią trochę do czynienia >D. Nie, żeby Sapphire była siostrą Laury LOL.
      Może to już ten moment, kiedy Soriel się zakochuje! Nie wiem, nie pytałam go XDD.
      Niech żyje <3 <3 <3

      Usuń