Uznałam, że będę publikować części 3/4 demona co miesiąc (jeżeli będzie mi się to udawało, bo jednak nie są to już tak krótkie rozdziały, jak we wcześniejszych tomach).
Wydaje mi się, że coś tam się zaczyna w fabule rozkręcać.
Wydaje mi się, że coś tam się zaczyna w fabule rozkręcać.
***
Odkąd Ace Bryne pojawił
się w moim życiu, stało się ono istnym piekłem, pozbawionym prywatności.
Chodził za mną ślad w ślad. Dziwiłam się, że nie spotkałam go jeszcze w nocy pod kołdrą. Postanowiłam, że póki nie przechodzi do bezpośredniego
starcia, a tylko mnie śledzi, nie będę niepokoić rodziców – na głowie mieli
zresztą ważniejsze sprawy.
Reaktywowane Nox wciąż
nie odkryło, jakie tajemnice niosły ze sobą ogniste demony. Wiedzieliśmy tylko tyle, że
świetnie się bawiły, rozpalając nasze miasto od środka, jakby czyniły z niego
prawdziwy imprezowy burdel. Tata powiedział nam, że niedługo zabierze nas na
jedną z płomiennych misji organizacji. Mama nie była zwolenniczką tego pomysłu
i starała się wybić mu to z głowy, ale było na to zdecydowanie za późno. Może
Nate miał pewne obawy co do walki przeciwko ognistym demonom (w końcu nie lubił
przemocy), ale ja i Calanthia nie mogłyśmy się tego doczekać. Ponoć odkąd byłam
dzieckiem, miałam obsesję na punkcie demonów. Chciałam zostać potężnym łowcą, tak samo jak tata. Szkoda tylko, że cieniste demony to już przedawniona
historia. Teraz nad światem ludzi władał ogień w najczystszej postaci. Cóż, nie
zamierzałam narzekać. Byłam gotowa przebyć nieprzetarty dotąd szlak. Może to mi
uda się odkryć, jaka broń jest dobra przeciwko nim? Minął już miesiąc, a tata
się tego nie dowiedział.
Nate cały czas robił za
niańkę. To dlatego przestałam chodzić do szkoły całą rodzinną grupą. Teraz poświęcałam
swój własny sen, żeby tylko wcześnie wstać i wyruszyć do niej zdecydowanie
wcześniej. O takiej godzinie, kiedy słońce ledwo wznosiło się nad horyzontem,
nawet Ace'owi Bryne’owi nie chciało się mnie śledzić, a co dopiero Nate’owi, który
i tak siedział do późna nad książkami. Do domu starałam się wracać później niż
zwykle, ale nie w nocy, w końcu to ulubiona pora demonów. Można powiedzieć, że
większość czasu spędzałam w szkole, co było dziwne, ponieważ nigdy
za nią nie przepadałam. Nie miałam również żadnych znajomych, z którymi
mogłabym spędzać czas – od czasu kiedy pierwszego dnia przywaliłam w twarz
jednemu z klasowych śmieszków, wszyscy bali się ze mną rozmawiać. Poza tym dziewczyny w klasie były zazdrosne o to, że
Ace Bryne za mną chodzi. Gdyby się dowiedziały dlaczego, zapewne zaczęłyby
dziękować niebiosom za to, że nie one padły ofiarą jego stalkujących zamiarów…
Przeciągnęłam się i
głośno ziewnęłam. Istniała jedna zaleta tego, że byłam śledzona. Dzięki temu
stałam się bardziej czujna. Nauczyłam się, jak wykrywać niebezpieczeństwo, a to bardzo przydatne w profesji łowcy demonów. Darmowy trening jak znalazł.
Przystanęłam w miejscu, bo usłyszałam szelest liści. W samą porę, bo udało mi się wyjąć z kieszeni nóż łowców i sparować cios, który nadszedł z góry.
Oprócz tego, że Ace Bryne bezustannie mnie śledził, potrafił również znienacka mnie atakować. Raczej nie zachowywał się jak ktoś, kto chciał pozbawić niewinną osobę życia, tylko jak ktoś, kto chciał tę osobę wykończyć psychicznie, udając, że nastaje na jej życie. Zgodnie z tym, czego Nox się dowiedziało: ogniste demony lubiły rozrywkę. Nie zdziwiłabym się, gdybym dla Ace’a Bryne’a była po prostu okazją do dobrej zabawy.
Oprócz tego, że Ace Bryne bezustannie mnie śledził, potrafił również znienacka mnie atakować. Raczej nie zachowywał się jak ktoś, kto chciał pozbawić niewinną osobę życia, tylko jak ktoś, kto chciał tę osobę wykończyć psychicznie, udając, że nastaje na jej życie. Zgodnie z tym, czego Nox się dowiedziało: ogniste demony lubiły rozrywkę. Nie zdziwiłabym się, gdybym dla Ace’a Bryne’a była po prostu okazją do dobrej zabawy.
Spojrzałam prosto w
oczy uśmiechniętego kpiąco chłopaka, który nawet nie starał się napierać na mój
nóż. Po prostu stał nieruchomo, krzyżując ze mną bronie. Jego płomienne oczy
zawsze wyglądały, jakby szukały czegoś w mojej duszy. Nawet jeżeli chciał z niej coś wyjąć siłą, musiałam go zasmucić: była pusta.
– Uczysz się na
własnych błędach. – Jego słowa, wypowiedziane szeptem, miały być przeznaczone
tylko dla moich uszu. Nawet gdyby ktoś chciał nas teraz podsłuchać, zapewne nie
dowiedziałby się, co mi przekazał.
Uśmiechnęłam się
krzywo, a potem odpowiedziałam:
– Moje zmysły się
wyczuliły, odkąd poznałam pewnego ognistego demona, podążającego za mną jak jakaś
popieprzona psychofanka, pragnąca wyrwać swojemu idolowi serce. Swoją drogą,
słabo się starasz, zupełnie jakby twoim celem nie było zabicie mnie, a
pilnowanie. – Mój głos wręcz ociekał miodem. Krzywy uśmiech zamieniłam na
przesłodzony.
Spodziewałam się, że
Ace Bryne w końcu przejdzie do ataku. Był cholernie przewidywalny, ale tylko
wtedy, kiedy taki właśnie chciał być. Bez trudu odbiłam jego cios, a potem sama
mu go zadałam. Oczywiście mój przeciwnik bez problemu mnie sparował. Drugą
dłoń schował do kieszeni – najwyraźniej starał się pokazać, że to dla niego
czysta zabawa, i kiedy ja będę się trudzić, używając pełnej
siły, on nie zużyje nawet połowy energii. To jeszcze bardziej mnie podjudzało.
Miałam ochotę porządnie mu przywalić, i to pięścią w twarz.
– Obserwacja na wysokim
poziomie, panno Auvrey – zironizował chłopak, odwzajemniając mój słodki
uśmiech. – Może nie jesteś taka tępa, jak powiadają w szkole.
– Od kiedy oceny
szkolne są adekwatne do życiowej inteligencji? – spytałam z prychnięciem. Po
tych słowach zamachnęłam się, żeby wbić mu nóż w brzuch, zanim się jednak
obejrzałam, moja ofiara zniknęła z pola widzenia, a ostrze poharatało korę
drzewa, z którego wcześniej zeskoczył Ace. Ognisty demon przeniósł się za moje
plecy, przykładając ostrze do mojego gardła.
Znieruchomiałam.
Znieruchomiałam.
– Nad techniką musisz
jeszcze popracować – szepnął do mojego ucha, co wywołało na mojej skórze
dreszcze.
Machnęłam dłonią,
wyciągając spod ziemi cienie, które odepchnęły ode mnie oprawcę.
– Technikę nadrabiam
mocą – mruknęłam, mrużąc groźnie oczy. Otrzepałam ostentacyjnie rękawy, a potem
zwróciłam się w jego kierunku z uniesioną brwią. Ace stwierdził, że tymczasowo
odpuści sobie walkę, choć zamiast zaskoczenia, dostrzegłam na jego
twarzy rozbawienie. Marzyłam o tym, aby zetrzeć mu ten uśmieszek. – Mógłbyś dać
mi spokój choć na jeden dzień. Już mnie mdli na widok twojej parszywej gęby.
Czasami boję się, że kiedy będę myła włosy, wyskoczysz z odpływu.
– Spokojnie,
przejdziemy w końcu i do takiego etapu znajomości.
Ace włożył nóż do kieszeni i posłał mi ten denerwujący uśmieszek.
Ace włożył nóż do kieszeni i posłał mi ten denerwujący uśmieszek.
Oboje ruszyliśmy w
kierunku mojego domu. O ile wcześniej wyglądaliśmy jak wrogowie, tak teraz
niczym nie różniliśmy się od kolegów z klasy, którzy kulturalnie wracali do
domu, prowadząc ze sobą zwykłą gadkę.
– Muszę cię pilnować,
bo zdecydowanie za dużo osób się tobą interesuje. Nie chcę, żeby ktoś gwizdnął
cię nam sprzed nosa – powiedział Ace, patrząc przed siebie na zachodzące
słońce. Ten idiota chyba nie potrafił się nie uśmiechać. Po jego ustach wciąż
błąkał się ten sam lisi uśmieszek. Marzyłam, aby pewnego dnia zobaczyć jego
niezadowolenie, a już najbardziej cierpienie, i to w momencie, kiedy ja będę
zadawała mu ból. Ta myśl sprawiła, że zrobiło mi się na duchu nieco lepiej.
Zawsze to łatwiej pocieszyć się makabrycznymi wizjami przyszłości.
– Chciałabym się w
końcu dowiedzieć, co jest we mnie takiego wyjątkowego – odpowiedziałam z
prychnięciem, chowając dłonie do kieszeni w tym samym momencie, co mój
przyjaciel od serca.
– Może twoja moc? –
Ognisty demon udał zamyślenie, przytykając palec wskazujący do ust i zerkając w
stronę nieba. – A może nie. – Wzruszył z rozbawieniem ramionami.
– Nie ma nic
nadzwyczajnego w mojej mocy.
– A może jeszcze o tym
nie wiesz? – spytał tajemniczo mój wróg.
– Zresztą… jaka logika
kryje się w tym, że wszyscy o tym wiedzą, poza mną samą? – Zaśmiałam się. –
Jestem aż tak mało spostrzegawcza? A może rzeczywiście tak tępa, jak powiadają
ludzie w szkole? – Nie mogłam powstrzymać się od użycia ironii.
– To nie ma nic
wspólnego z inteligencją. Raczej z tym, gdzie mieszkasz. Reverentia daje o
wiele więcej możliwości na zdobywanie informacji. – Ace znów spojrzał przed
siebie z tym pieprzonym tajemniczym uśmieszkiem. Ach, gdybym tylko mogła z
zaskoczenia wyjąć nóż z kieszeni, przytrzymać go w miejscu i wydłubać mu go z
pełną satysfakcją… Dotąd nie miałam żadnych ambitnych marzeń, ale może właśnie
taką drogę powinnam podjąć?
– Zawsze chciałam
odwiedzić Reverentię.
Zamrugałam oczami, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam. Gwałtownie się zatrzymałam, patrząc przed siebie ze zmarszczonym czołem. Chyba nie powinnam o tym mówić na głos. To było pragnienie, którym nie chciałam się z nikim dzielić. Gdyby rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie założyliby mi wszędzie podsłuchy i kamery, aby tylko mieć kontrolę nad tym, gdzie łażę. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, do czego byłam zdolna.
Zamrugałam oczami, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam. Gwałtownie się zatrzymałam, patrząc przed siebie ze zmarszczonym czołem. Chyba nie powinnam o tym mówić na głos. To było pragnienie, którym nie chciałam się z nikim dzielić. Gdyby rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie założyliby mi wszędzie podsłuchy i kamery, aby tylko mieć kontrolę nad tym, gdzie łażę. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, do czego byłam zdolna.
– Jak na to zasłużysz,
może zostanę twoim przewodnikiem. – Ace Bryne spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Przewróciłam oczami. O
niczym innym nie marzyłam, jak o tym, żeby zwiedzić to miejsce z wrogiem, który
kiedyś z pewnością będzie chciał wyrwać mi serce z piersi. Gdyby miał to
zrobić, z pewnością zrobiłby to właśnie w Reveretnii. To dlatego postanowiłam,
że przemilczę tę kwestię. Za to ciekawiło mnie coś innego. Skoro i tak już ze
sobą rozmawialiśmy, sama mogłam wyciągnąć z niego kilka cennych informacji.
Może szpieg był ze mnie kiepski, to raczej moje rodzeństwo subtelnie wyciągało od rodziców pewne utajone wiadomości, ale spróbować mogłam. Zresztą Ace nie wydawał
się jakoś szczególnie trzymać język za zębami.
Ruszyłam w dalszą drogę
do domu, a za mną, jak wierny pies, ruszył ognisty demon.
– Jak jest w
Reverentii? – spytałam, próbując ukryć dziecięcą nutę zaciekawienia, która
tliła się w moim sercu jak przygaszony płomyczek.
– Na pewno inaczej niż
tutaj. Bardziej… kolorowo, ale nie pastelowo. – Ace wzruszył ramionami. Nie
sądziłam, że powie coś jeszcze, dlatego mocno mnie zaskoczył, kiedy kontynuował
swoją opowieść: – Wszystko dookoła jest żywe. Sprawcą twojej śmierci może
okazać się nawet niepozorna roślina o niebieskim listowiu. Nie ma tam dnia i
nocy. Niebo jest szkarłatne, zawsze wisi na nim księżyc. Nie znajdują się tam
żadne budowle, poza zniszczonym zamkiem należącym kiedyś do cienistych demonów.
To tyle. – Spojrzał na mnie z dziwnie miłym i podejrzanym uśmieszkiem, który
lekko mnie speszył, aż odwróciłam wzrok w drugą stronę.
– Nie masz talentu do
opisywania – powiedziałam wrednie. – Nie zainteresowałeś mnie.
– Nie musiałem. Ty i
tak jesteś dostatecznie mocno zainteresowana Reverentią.
Cholera, miał rację.
Cokolwiek by powiedział, i tak chciałabym znaleźć się w świecie demonów. Ciągnęło
mnie do niego, jakby wbudowano mi w dzieciństwie jakiś reverentyjski kompas.
Rodzice wspominali, że byłam już kiedyś w świecie demonów, ponieważ sama się do niego wykradłam, żeby spotkać się z Nate’em, ale niewiele pamiętałam z tej podróży.
Chciałabym ją przeżyć tym razem świadomie. Na własnych zasadach.
Spojrzałam ukradkiem na
mojego stalkera. Może rzeczywiście powinnam się z nim skumplować? Wiedziałam,
że to głupi pomysł, ale podróż do świata demonów była niezwykle kusząca. Dla
niej mogłam zaryzykować nawet własnym życiem (ponoć to również cecha
Auvreyów – z ciekawości byliśmy w stanie wiele zrobić, a ryzyko było naszym
drugim imieniem). Zresztą nie było wiele warte. Chęć przeżycia czegoś
wyjątkowego, zupełnie innego od ludzkiej codzienności, do której nie pasowałam,
byłaby warta ostatniego tchnienia.
Reszta drogi minęła w ciszy. Najwyraźniej zarówno ja, jak i mój ognisty przyjaciel, byliśmy pogrążeni w myślach. Ciekawa byłam, wokół czego krążyły jego? Nie
wyglądał na osobę, którą łatwo rozgryźć. Zdawało mi się, że wciąż
nie pokazał, jaki naprawdę jest. Za tajemniczym uśmieszkiem mogło kryć się
wszystko. Nawet żądny krwi psychopata, który pragnął zawładnąć nad światem
ludzi.
Przystanęłam przy
drzwiach prowadzących do mojego domu i odwróciłam się w stronę Ace’a z
uniesioną brwią. Stał naprzeciw mnie i z rękami w kieszeniach wgapiał się w
moją twarz. Mało nie dostałam zawału, kiedy chwyciłam już za klamkę, a ten
pochylił się nade mną, opierając dłoń o drzwi obok mojej głowy. Zesztywniałam,
jakby ktoś polał mnie woskiem, jednak nawet przez moment nie spuściłam z niego
oczu. Wolałam być czujna.
– Przemyśl podróż do
Reverentii. – Jego szept był podejrzliwie kuszący. Gdyby podstawić w to miejsce
inne słowa, równie dobrze mogłyby być propozycją tego, abym została jego
kochanką.
Zanim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć, Ace Bryne położył dłoń na mojej dłoni spoczywającej na
klamce, a następnie otworzył drzwi, przez co mało nie wpadłam do środka jak
ciężka, niezgrabna kłoda. To już drugi raz, kiedy z jego powodu wtaczałam się
do domu jak po jakimś ciężkim boju. Na szczęście udało mi się w porę uchwycić
framugi.
Spojrzałam za odchodzącym chłopakiem, którego plecy oświetlały zachodzące promienie słońca. W tym majestatycznym świetle jego brązowe włosy powiewały na wietrze jak w jakimś romantycznym filmie. Brakowało jeszcze znanej popowej piosenki i znamiennego dla tego typu scenerii spowolnienia. Widok godny momentu, w którym bohaterka zakochiwała się w demonie. Na szczęście mi to nie groziło. Musiałabym wówczas okazać się osobą cierpiącą na syndrom sztokholmski, a tego sobie nie wyobrażałam. Jak można było w ogóle kochać swojego oprawcę? Cóż, ponoć demonom często się to zdarzało. Może to jakaś wrodzona cecha, opierająca się na demonicznym sadomasochizmie? Czasami lubiliśmy dostać zdrowy wpierdol.
Spojrzałam za odchodzącym chłopakiem, którego plecy oświetlały zachodzące promienie słońca. W tym majestatycznym świetle jego brązowe włosy powiewały na wietrze jak w jakimś romantycznym filmie. Brakowało jeszcze znanej popowej piosenki i znamiennego dla tego typu scenerii spowolnienia. Widok godny momentu, w którym bohaterka zakochiwała się w demonie. Na szczęście mi to nie groziło. Musiałabym wówczas okazać się osobą cierpiącą na syndrom sztokholmski, a tego sobie nie wyobrażałam. Jak można było w ogóle kochać swojego oprawcę? Cóż, ponoć demonom często się to zdarzało. Może to jakaś wrodzona cecha, opierająca się na demonicznym sadomasochizmie? Czasami lubiliśmy dostać zdrowy wpierdol.
Zamknęłam drzwi, a
potem rzuciłam plecak na koniec przedpokoju. Dopiero chwilę później zdałam
sobie sprawę z tego, że palą mnie policzki. Zmarszczyłam czoło i dotknęłam
jednego z nich. Cholera. Rzadko się rumieniłam. Z drugiej strony rzadko kto
bywał tak blisko mnie. Może jednak byłam czasami zwyczajną nastolatką, którą
jarali chłopcy?
Kiedy spojrzałam w
stronę kuchni, mało nie dostałam zawału. W drzwiach, które do niej prowadziły,
stała moja siostra, Calanthia. Nienawidziłam w niej tego, że potrafiła się
skradać jak mysz. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle cokolwiek ważyła,
skoro nigdy nie było słychać, jak schodzi po schodach. Przysięgam, niedługo
dostanę zawału, jeżeli będzie mi tak wyskakiwać znienacka zza rogu.
– Ktoś cię zdenerwował?
– spytała. W jej głosie zawsze pobrzmiewała charakterystyczna nuta obojętności.
Odziedziczyła to po mamie. Obie idealnie do siebie pasowały. Nawet podobnie
wyglądały, oczywiście z wyjątkiem oczu.
– Taa – mruknęłam,
przechodząc obok niej i trafiając do kuchni.
– Aura – usłyszałam
jeszcze za plecami – babcia kazała mi przekazać, że…
Stanęłam w miejscu i
obróciłam się gwałtownie w tył. Od razu zapłonął we mnie ogień gniewu – o to
nigdy nie było trudno, szczególnie jeżeli chodziło o naszą babcię.
– A czy babcia choć raz
mogłaby przemówić bezpośrednio do mnie? Dlaczego upatrzyła sobie akurat ciebie,
co? – warknęłam.
Być może przemówiła przeze
mnie zazdrość, ale nie mogłam nic na to poradzić. To cholernie niesprawiedliwe,
że choć Calanthia była najmłodsza i stanowiła w naszej rodzinie odmieńca, bo
nie miała w sobie ani trochę z demona, to jeszcze była jedyną osobą, z którą
babcia chciała się kontaktować. Z pomocą tej małej gówniary udowadniała, że ma
mnie głęboko w dupie, więc po co miałam słuchać, co miała do powiedzenia?
Calanthia wciąż miała
taką samą minę. Widocznie nie była zaskoczona, że się na nią wydarłam. Miała
rację. To nie pierwszy raz. Póki mi nie odbijało i nie zaczynałam rzucać
przedmiotami w ludzi, mogła być spokojna.
– To, że kontaktuje się
ze mną, nie znaczy, że się o ciebie nie martwi – powiedziała spokojnym,
powolnym głosem, jakiego używali psychoterapeuci. – Jestem z nią w pewien
sposób połączona, to dlatego łatwiej się jej ze mną skontaktować.
Tego również nie
rozumiałam. Co znaczyło, że była z nią połączona? Bo miała niebieskie oczy, tak
samo jak ona? Pieprzenie.
Prychnęłam głośno i
obróciłam się w stronę kuchni. Nie miałam zamiaru ciągnąć tej rozmowy, co było
do mnie dosyć niepodobne. Zazwyczaj darłam się tak głośno, aż w końcu przeciwna
mi strona poddawała się milczeniem. Może to przez zmęczenie spowodowane
wczesnym wstawaniem i śledzeniem mnie przez ognistego demona? Prawdę
powiedziawszy, nawet jeżeli miałam w sobie cząstkę mieszkańca Reverentii, nie
byłam niezniszczalna. Tak samo jak inni ludzie odczuwałam zmęczenie.
– Co na obiad? –
spytałam obojętnie, podchodząc do blatu i nalewając do szklanki soku
pomarańczowego. Nie rozglądałam się po kuchni. Zazwyczaj i tak siedziała tutaj
o tej porze nasza mama.
– Naleśniki –
odpowiedział znienacka mój brat.
Spojrzałam na niego z
uniesioną brwią. Nie spodziewałam się go tutaj ujrzeć. Zazwyczaj siedział w
pokoju i wkuwał. Może byłam tak zła, że nic innego nie zwracało mojej uwagi?
Nawet Nate ubrany w różowy fartuszek, który stał przy kuchence z łyżką w dłoni
i patrzył na mnie z niewinnym uśmiechem małej dziewczynki, która coś
przeskrobała.
– Gdzie rodzice? –
spytałam znudzonym głosem, siadając na blacie. W normalnym przypadku, gdyby
była tutaj mama, zaraz by mi się za to dostało, ale skoro jej nie było, żadna
strata.
– Na obradach Nox –
odpowiedział z westchnięciem Nate.
Zmarszczyłam czoło.
– Mogliby nas w końcu
wdrożyć w to, co się dzieje. Kiedyś tata ciągle gadał, że zostaniemy
łowcami demonów, a teraz jakoś dziwnie umilkł. Mam dosyć siedzenia w domu. –
Przybrałam zirytowany wyraz twarzy, wgapiając się w sok pomarańczowy, jakbym
chciała wyszukać w nim czegoś, co skutecznie można by znienawidzić. W sumie
może nawet nie musiałam szukać takiej rzeczy. Te pływające resztki pomarańczy
niezwykle mnie irytowały.
Rodzeństwo zignorowało
moje narzekanie. Calanthia usiadła bezgłośnie przy stole, przyciągając do
siebie podręcznik szkolny, a Nate przewrócił naleśnika na drugą stronę i
spojrzał na mnie podejrzliwie, z dozą niepewności, jakby się bał, że mogę na
niego lada moment nakrzyczeć (to bardzo prawdopodobne, zważając na nasze
cudowne relacje).
– Aura – zaczął
ostrożnie – co to był za chłopak?
Zesztywniałam.
– Kolega z klasy –
mruknęłam na odczepnego, ukrywając twarz za szklanką soku.
– I ten kolega
rozmawiał z tobą o Reverentii?
Jeżeli Calanthia
skutecznie chwilę temu mnie zdenerwowała, tak teraz myślałam, że spłonę w
piekielnym ogniu gniewu, kiedy usłyszałam ten pełen braterskich pretensji głos.
Czy mi się zdawało, czy Nate próbował być moją niańką? Do cholery, to ja zawsze
robiłam za jego obrońcę, a przy tym nie starałam się grać jego matki czy ojca!
– Zajmij się w końcu
sobą, dobra?! – krzyknęłam wkurzona, stawiając gwałtownie szkło na blat. Nie
obchodziło mnie to, że sok polał się po mojej ręce, a szklanka skruszyła w mocnym uścisku. Zeskoczyłam z blatu i podeszłam szybkim krokiem do
brata, tykając go palcem wskazującym w pierś. Zaskoczony Nate postawił krok w
tył, mało nie wywracając patelni na podłogę. – Cały czas próbujesz wejść w moje
życie z butami! Zostawiłeś mnie, więc nie masz prawa się interesować, z kim i o
czym rozmawiam!
– Martwię się o ciebie,
Aura! – Chociaż Nate nie krzyczał (chyba nawet nie potrafił tego robić), w jego
głosie pobrzmiewał zaczątek zdenerwowania. Mój brat rzadko tracił nad sobą
kontrolę, ale po jego zmarszczonym czole było widać, że nie podoba się mu moja
reakcja.
– Nie musisz udawać
naszych rodziców! Bo wiesz co? Sama sobie świetnie radzę!
– Tak sobie świetnie
radzisz, że ostatnio przyszłaś tutaj pokiereszowana i zemdlałaś, wpadając w
moje objęcia? – spytał dziwnie chłodnym głosem Nate, obdarzając mnie
zirytowanym spojrzeniem. – Czy to dziwne, że chcę wiedzieć, czy przypadkiem nie
wplątałaś się w nic dziwnego? Aura, to jesteś ty. Lubisz ryzykować. Nie
zdziwiłabym się, gdybyś rozmawiała o Reverentii ze swoim oprawcą i to tylko
dlatego, że chcesz się na nim zemścić.
Cholera. Musiałam
przyznać, że jednak było w tym trochę prawdy.
– Teraz udajesz takiego
troskliwego? – spytałam takim samym chłodnym głosem, unosząc brew. Założyłam
ręce na piersi. – Nie myślałeś o tym, co się ze mną stanie, kiedy ukryłeś fakt,
że przenosisz się do innej szkoły.
– Dlaczego znowu
wracamy do tego tematu? – Nate rzucił łyżkę na blat i zmarszczył nerwowo czoło.
– Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Aura. Spędziliśmy całe życie razem, to
prawda, ale nie sądzisz, że po skończeniu szkoły podstawowej coś się zmieniło?
Na przykład my? Mamy zupełnie inne priorytety. Ty nienawidzisz szkoły i
chodzisz do niej tylko dlatego, że każą ci rodzice, ja chodzę do
szkoły, bo ją lubię i chcę coś osiągnąć. Prędzej czy później się rozstaniemy.
Chcę studiować, i to wiele kilometrów stąd. Byłabyś gotowa pojechać w
to samo miejsce i rozpocząć te same studia? Nie. Musimy po prostu zacząć żyć
własnym życiem, co nie znaczy, że… – nagle się uspokoił – że wciąż nie możemy
mieć tak dobrych relacji, jak wcześniej.
– Nigdy nie będziemy w
takich relacjach, jak wcześniej. Bo widzisz, Nate, ja nigdy nie pokazałam ci,
że chcę się od ciebie odciąć. Myślałam, że to wszystko będzie wyglądało…
bardziej naturalnie. Jak dorastanie. Ty sam zepsułeś naszą więź. Nawet nie
miałeś odwagi powiedzieć mi o tym, o czym marzysz. Po prostu uciekłeś,
świadomie mnie zostawiając. Nate, do cholery, może nie wyglądam, ale ja też mam
pieprzone uczucia! – wrzasnęłam, w nerwach uderzając pięścią w ścianę. Gniew
rozsadzał mnie teraz od środka. Wiedziałam, że może się to źle skończyć. Nate również
zdawał sobie z tego sprawę, a jednak oboje dalej w to brnęliśmy.
– To przestań patrzeć
tylko na to, co ty czujesz i zrozum, że ja też je mam, Aura!
Zacisnęłam pięści,
próbując się opanować, nic jednak nie mogłam poradzić na to, że cienie
samoczynnie wyrosły spod podłogi. Chociaż głęboko oddychałam, moc działała poza
moją kontrolą. Bywało, że wpadałam w szał – zdarzało mi się to już w
dzieciństwie. Wtedy niszczyłam wszystko, co było na mojej drodze, nieważne,
jaką niosło to ze sobą wartość. Rodzice mówili, że to wina klątwy, jaką rzuciły
na mnie w okresie niemowlęcym wiedźmy, jednak mogłam sobie z nią poradzić. Pytanie
tylko, czy na pewno tego chciałam? Bo w tym momencie jedyne, na co miałam
ochotę, to rozwalenie łba mojego brata.
Zamachnęłam się ręką,
wprawiając cienistą moc w ruch. Zaskoczony Nate w ostatniej chwili odbił mój
atak, inaczej mógłby skończyć z pokiereszowaną twarzą. Nigdy dotąd go nie
zaatakowałam, to dlatego tak bardzo spodobał mi się wyraz jego twarzy. Zawód,
przerażenie, niedowierzanie. Złamałam jego zaufanie tak samo, jak on złamał
moje. Cóż, Nate miał rację. Po bliźniakach Auvrey nie było już śladu. Każde z
nich poszło w swoją stronę.
– Mam dosyć twojego
pieprzenia – mruknęłam wściekle, jeszcze raz rzucając w jego stronę cienistą
wstęgą. Tym razem Nate odskoczył w bok, szybko przeszedł jednak do kontrataku.
Nie chciał mnie zranić, ale na pewno chciał mnie powstrzymać. Spróbował nawet
związać moje ręce cienistym lassem, ale nic mu to nie dało – jeszcze bardziej
podjudził mój gniew. Nie przejmowałam się już tym, czy wyrządzę mu krzywdę,
atakowałam mocą tak, jak miałam na to ochotę.
W tle słychać było tylko pękające naczynia. Już po chwili oboje z zaciętymi
minami biegaliśmy po całym domu, próbując siebie dopaść. Raz wylądowałam twarzą
w dywanie, potem jednak to Nate został rzucony przeze mnie na ścianę.
Bliźniacze cienie mieszały się ze sobą w górze, jakby wpadły w dziki taniec
gniewu, w pewnym momencie dołączyły do tego jednak nasze własne pięści.
– Przestańcie! –
krzyczała w tle Calanthia, żadne z nas nie przejmowało się tym, że pomiędzy
nami latała i próbowała nas uspokoić. Właśnie sprzedałam Nate’owi soczysty cios
prosto w nos, a on mnie odepchnął, tym samym strącając moje ciało na dywan.
Kiedy oboje przenieśliśmy się do pionu i posłaliśmy sobie groźne spojrzenia,
gotowi do kolejnego ataku, pomiędzy nami stanęła nasza młodsza siostra.
Wyciągnęła dłonie, rozciągając je na wysokości naszych klatek piersiowych.
Miałam ochotę walnąć pięścią również ją, ale kiedy na mnie spojrzała, nagle się
uspokoiłam. Cały gniew, jaki w sobie miałam, po prostu wyparował, zmieniając
się w błękitny ocean, który niósł ze sobą ukojenie. Przecież to nie było
możliwe, aby nerwy znienacka zniknęły. Kryło się w tym coś więcej. I
przeczuwałam, że miał z tym związek błękit oczu Calanthii.
Kiedy spojrzałam na
Nate’a, on wydawał się być tak samo uspokojony, ale przy okazji zdziwiony, jak
ja. Czy mi się zdawało, czy oboje byliśmy świadkiem działania jakiejś
przedziwnej mocy?
Dysząca niespokojnie
Calanthia wciąż spoglądała w moją twarz. Wyglądała, jakby coś ją naprawdę
zmęczyło, jednak wciąż utrzymywała ze mną kontakt wzrokowy. Próbowałam drgnąć,
ale nie mogłam. Czy ona nie robiła tego celowo? Ale przecież Calanthia nie była
demonem. Nie miała nawet zielonych oczu w takim stopniu jak mama. Może to moja wyobraźnia?
– Czy to ty, Cala? –
spytał zszokowany Nate.
Nasza młodsza siostra zdążyła tylko otworzyć usta. Chwilę później do salonu wparował tata, który wyglądał na niezwykle zadowolonego. Nie przeszkadzał mu nawet widok trójki dzieci pośród bałaganu będącego oznaką walki. Widocznie musiało się stać coś naprawdę dobrego. W takich momentach był jak oślepiony blaskiem zwycięstwa.
Nasza młodsza siostra zdążyła tylko otworzyć usta. Chwilę później do salonu wparował tata, który wyglądał na niezwykle zadowolonego. Nie przeszkadzał mu nawet widok trójki dzieci pośród bałaganu będącego oznaką walki. Widocznie musiało się stać coś naprawdę dobrego. W takich momentach był jak oślepiony blaskiem zwycięstwa.
– Noże w ręce i lecimy
na misję! – wykrzyknął, wznosząc triumfalnie pięść, jakby chciał nas zagrzać do
walki. Był zdyszany, więc na pewno tutaj biegł. – W końcu obiecywałem wam, że
staniecie się częścią organizacji.
Szeroki, dziecięcy
uśmiech na twarzy Nathiela Auvreya wynagrodził mi wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Ja sama,
zarażona tym entuzjazmem, wesoło się zaśmiałam i wzniosłam zwycięsko pięść ku
sufitowi. Bo oto miało spełnić się jedno z moich największych marzeń.
***
Tata niewiele rzeczy
był w stanie ukryć przed mamą. Powodów mogło być wiele, ale jeden z nich na
pewno miał związek z tym, że nie potrafił trzymać języka za zębami. Zdarzały
się sytuacje, kiedy naprawdę chciał coś osiągnąć i to poza jej kontrolą.
W tym przypadku chodziło o szkolenie nas na bycie łowcami. Gdy Nathiel Auvrey
był bezrobotny (często mu się to zdarzało, pomimo upływu lat), a jego żona
wychodziła do pracy, w naszym domu zaczynała się długo wyczekiwana przez
wszystkie dzieci nauka władania nożem. To dzięki temu byliśmy gotowi na nasze
pierwsze starcie z demonami. Mama zdawała się być bardziej chłodna niż zwykle
(a nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe). Widocznie długo skrywana tajemnica
taty nie bardzo się jej spodobała.
– No, Laura, daj spokój
– odezwał się Nathiel Auvrey, przewracając oczami. – Przecież nie zrobili sobie
nigdy krzywdy.
– Tylko kilka razy –
powiedziałam, uśmiechając się uroczo na boku, w momencie, kiedy tata posłał mi
złowieszcze spojrzenie. – No, co? Nie pamiętasz, jak Nate upadł na nóż i płakał
dwie godziny, że nie chce walczyć z demonami, bo to boli?
– Nie pomagasz, Aura –
syknął przez zaciśnięte zęby tata.
– Porozmawiamy o tym w
domu – odpowiedziała mama, ignorując mój chichot. Cały czas patrzyła
przed siebie, nie obdarzając żadnego z nas choćby jednym spojrzeniem. – Teraz
mamy inne rzeczy do zrobienia.
Nie mieliśmy
skomplikowanej misji. W głównej mierze polegała na obserwacji, ale nie
wykluczaliśmy walki, w końcu demony ognia były nieobliczalne. Póki co musieliśmy dotrzeć w miejsce, gdzie wywołano kolejny pożar. Tym razem płonął
pobliski las. Już z daleka słychać było syreny wozów strażackich. Musieliśmy
uważać, żeby się na nie nie natknąć, inaczej to my zostaniemy oskarżeni o
wywołanie pożaru. Życie na krawędzi – właśnie to lubiłam. To dlatego uśmiech
nie schodził mi z twarzy. Co innego można było powiedzieć o Nacie… Rozglądał
się niepewnie na boki, jakby się modlił, żebyśmy nie natknęli się na wrogów, a
już tym bardziej na strażaków, w końcu chciał uchodzić za godnego i prawego
obywatela naszego miasta. Calanthia szła zaś spokojnie obok mamy, dokładnie
przyglądając się każdemu elementowi spalonego krajobrazu. Już w dzieciństwie
było widać pomiędzy nami różnicę w sposobie walki. Ja działałam raczej jak tata
– impulsywnie, bez zastanowienia. Ufałam swojej sile i mocy, a także szczęściu.
Strategia była dla mnie nudna i w gruncie rzeczy niepotrzebna, ponieważ zawsze świetnie sobie
radziłam bez niej. Nate i Calanthia wdali się w mamę. Dla nich najważniejszy był plan, a
kiedy nawet on nawalał, najważniejsze było przedłużenie walki, aby wpaść na odpowiedni pomysł, mający zapobiec katastrofie. Byłam cholernie ciekawa tego, jak zachowamy się w
obliczu zagrożenia. Wręcz się paliłam do bitwy. Bez niej ta misja okaże się
niezwykle nudna.
– Pamiętacie o tym, co
mówiła mama? – spytał nagle z dziwną powagą w głosie tata. Ukradkowo posłał
mamie niewinny uśmiech, co świadczyło o tym, że chce się jej przypodobać. W
normalnym przypadku nie przejmowałby się tym, co nam przekazała.
– Nie możemy działać na
własną rękę, najlepiej żebyśmy się trzymali najbliżej was, a w razie problemów uciekali – zacytowała jak
przykładna uczennica Calanthia. Po jej wyrazie twarzy można było jednak
zauważyć, że jest znudzona powtarzaniem w kółko tego samego.
– Ja i Calanthia nie
będziemy mieli problemu z dostosowaniem się do tych zasad – odezwał się Nate.
Nawet na mnie nie spojrzał, chociaż doskonale wiedziałam, że ten tekst miał
ugodzić akurat moją osobę. Aby zrobić mu na złość, podstawiłam mu pod nogi
cień. Tak jak przewidywałam, potknął się o niego, lądując w trawie. Posłał mi
złe spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się do niego niewinnie, wzruszając ramionami.
– Nate, uważaj pod nogi
– odezwał się tata, podając mu dłoń. – Nie będziemy cię zbierać z ziemi podczas
bitwy.
Kiedy Nate otworzył usta, aby na mnie naskarżyć, demoniczny łowca starszej generacji zmienił temat, tracąc nim zainteresowanie. Nie mogłam się nie zaśmiać, widząc osłupiałego brata. To dlatego spojrzał na mnie z wyrzutem, zapowiadając tym samym zemstę.
Chyba podobała mi się ta nowa odsłona naszej bliźniaczej relacji. Kiedyś wszystko robiliśmy razem, dzisiaj wszystko robiliśmy przeciwko sobie. Teraz przynajmniej mogłam się wyżywać na swoim braciszku tak często, jak tego chciałam.
– Musicie pamiętać, że czasem nawet najłatwiejsza misja może zamienić się w najtrudniejszą. Trzeba być gotowym na wszystko. W waszym przypadku, nawet na ucieczkę. Najpierw ratujecie siebie nawzajem, nie nas. My sobie poradzimy. Wyszliśmy już z wielu trudnych sytuacji. Generalnie to los nas lubi i oby to było rodzinne. Chociaż… mama lubiła swojego czasu nieświadomie przyciągać kłopoty. – Spojrzał z wrednym uśmiechem na żonę, która uniosła znacząco brew. Coś mu to załagadzanie sytuacji nie wychodziło.
Kiedy Nate otworzył usta, aby na mnie naskarżyć, demoniczny łowca starszej generacji zmienił temat, tracąc nim zainteresowanie. Nie mogłam się nie zaśmiać, widząc osłupiałego brata. To dlatego spojrzał na mnie z wyrzutem, zapowiadając tym samym zemstę.
Chyba podobała mi się ta nowa odsłona naszej bliźniaczej relacji. Kiedyś wszystko robiliśmy razem, dzisiaj wszystko robiliśmy przeciwko sobie. Teraz przynajmniej mogłam się wyżywać na swoim braciszku tak często, jak tego chciałam.
– Musicie pamiętać, że czasem nawet najłatwiejsza misja może zamienić się w najtrudniejszą. Trzeba być gotowym na wszystko. W waszym przypadku, nawet na ucieczkę. Najpierw ratujecie siebie nawzajem, nie nas. My sobie poradzimy. Wyszliśmy już z wielu trudnych sytuacji. Generalnie to los nas lubi i oby to było rodzinne. Chociaż… mama lubiła swojego czasu nieświadomie przyciągać kłopoty. – Spojrzał z wrednym uśmiechem na żonę, która uniosła znacząco brew. Coś mu to załagadzanie sytuacji nie wychodziło.
– Za to ty sam się o te
kłopoty prosiłeś, kiedy nie chciały do ciebie dobrowolnie przychodzić – mruknęła z
niezadowoleniem mama.
– Ktoś musiał ściągać
na siebie całą uwagę i przy okazji pokazywać, że jest boski w każdej sytuacji.
– Tata wyszczerzył zęby i odgarnął włosy z czoła, jakby rzeczywiście był tym
bogiem. – Przyznaj się, że właśnie to cię we mnie jarało, maleńka. –
Rozchichotany jak dzieciak ojciec szturchnął mamę w ramię zwiniętą pięścią. Ta
tylko spojrzała na niego jak na idiotę. Słowo daję, czasami oboje kłócili się
jak nastolatki, chociaż mama zdawała się mieć w sobie mimo wszystko więcej
rozumu. Plotki głosiły, że nie zmienili się ani trochę od czasu, kiedy byli
młodzi. Chociaż ciocia Amy twierdziła, że zanim mama poznała tatę, gardziła
ludzkością w takim stopniu, iż nie dopuszczała do siebie nikogo oprócz niej
samej i babci Joanne. Cóż, nie można było powiedzieć, że kochała wszystkich ludzi
na świecie, ale rodzina Auvreyów miała wielu przyjaciół, których z uśmiechem
gościła, nawet jeżeli składali w naszym domu tak bardzo nielubiane przez nią
niezaplanowane wizyty.
Byłam tak zamyślona, że
nie zauważyłam, kiedy moja rodzina gwałtownie się zatrzymuje. Dopiero kiedy
natknęłam się na wystawioną w bok rękę taty, ze zdziwieniem się wycofałam. Spojrzałam
w jego skupiony profil i zmarszczyłam czoło, mocniej zaciskając dłoń na nożu.
Przez długi czas niczego podejrzanego ani nie słyszałam, ani nie widziałam,
nietrudno było się jednak domyślić, że tata nie bezpodstawnie nas wstrzymał.
Myślałam, że kiedy
nadejdzie moja pierwsza misja, będę czujna i nic mnie nie zaskoczy, w końcu
wyłapywanie niebezpieczeństwa nie mogło być takie trudne. I tu był mój błąd. Z
pewnością nikt z nas nie spodziewał się, że cały las zostanie rozświetlony
oślepiającym, ognistym blaskiem. Odruchowo zamknęłam oczy i przysłoniłam je
dłonią, pragnąc skryć się przed bolesnym uczuciem, atakującym moje tęczówki.
Mało nie opuściłam przez to noża.
Trochę czasu zajęło, zanim odzyskałam wzrok. Przed oczami fruwały mi tylko ciemne sylwetki, które skakały wokół nas jak w dzikim, rytualnym tańcu, wydając z siebie głośne, szaleńcze śmiechy. Czy to nie była przypadkiem pułapka? A może niezaplanowana zabawa wrogów, którzy ucieszyli się na nasz widok?
Trochę czasu zajęło, zanim odzyskałam wzrok. Przed oczami fruwały mi tylko ciemne sylwetki, które skakały wokół nas jak w dzikim, rytualnym tańcu, wydając z siebie głośne, szaleńcze śmiechy. Czy to nie była przypadkiem pułapka? A może niezaplanowana zabawa wrogów, którzy ucieszyli się na nasz widok?
Za plecami usłyszałam
dźwięk, jaki wydawało z siebie drzewo, kiedy przecinała je błyskawica. Udało mi
się w porę odskoczyć i przy okazji potknąć się o korzeń, lądując na pośladkach
w spalonym mchu, jednak całkowicie zapomniałam, że tuż obok mnie stał ktoś
jeszcze. To była moja młodsza siostra. Usłyszałam, jak Nate woła jej imię.
Najwyraźniej sam nie zdążył zareagować. Całe szczęście mieliśmy przy sobie
doświadczonych łowców, którzy nie popełniali takich błędów, jak my. Kiedy
podbiegłam do powalonego drzewa, zobaczyłam, że metr dalej leży tata, który
osłania swoją najmłodszą córkę własnym ciałem. Chociaż nie lubiłam okazywać
nikomu miłości, nie mogłam ukryć tego, że zależało mi na Calanthii. To była
moja cholerna siostra. I to ja powinnam jej bronić. Stałam przecież najbliżej
niej.
– Aura, uważaj! –
krzyknęła moja matka. Byłam tak zaślepiona ulgą, że nie zauważyłam, iż leci w
moją stronę kolejne drzewo. Tym razem to Nate pełnił rolę wybawiciela.
Pociągnął mnie gwałtownie za rękę w taki sposób, że dosłownie wpadłam w jego
objęcia, a potem oboje wylądowaliśmy na ziemi. Widziałam jak mama niknie za
płonącą koroną drzewa, jednak byłam pewna, że nic jej nie groziło. Teraz
powinniśmy się raczej martwić o siebie, bo demony odcięły nam drogę do
rodziców.
Spojrzałam na
przerażonego brata, który dyszał, jakby chwilę temu goniło go stado rozjuszonych
dzików. Kurczowo trzymał mnie za łokieć – zapewne był w takim szoku, że jego
ciało zesztywniało i nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Aby go lekko pobudzić,
rozluźniłam palcami braterski uścisk i przetoczyłam się na bok. Kiedy wstałam,
podałam mu dłoń. Mogłam być na niego zła. Mogłam być zła na całą moją rodzinę,
ale podstawową zasadą, jaką wpajał nam od dziecka tata, było: jesteśmy rodziną,
więc w chwili zagrożenia mamy obowiązek sobie pomagać, nieważne, czy chwilę
temu ktoś sprawił nam przykrość.
Kiedy oboje staliśmy
już na płonącej polanie, przylgnęliśmy do siebie plecami i rozglądnęliśmy się
po płonącym okręgu. Wokół nas krążyły niewyraźne sylwetki, które chichotały jak
wredne chochliki. Ogień był tak wysoki, że chociaż byśmy chcieli, nie mogliśmy
przedrzeć się przez niego do reszty rodziny. Musieliśmy radzić sobie sami. Czy
właśnie na taki moment w swoim życiu czekałam?
– Złapaliśmy dwójkę
niesamowitych istot – zaśpiewał wesoły głos. Jego właściciel tak się tym
podjarał, i to dosłownie, że chwycił mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę,
mało nie wrzucając mojego ciała w ogniową zaporę. Znów zostałam uratowana przez
Nate’a, który przeciął w powietrzu dłoń wroga – ta rozpłynęła się na
wietrze jak cień. Zdecydowanie robiłam sobie u niego zbyt wiele długów. Kodeks
łowców mówił, że należało je spłacać, choćby uratował nas sam Szatan.
Potarłam przypalony z
pomocą płonącej sylwetki nadgarstek, wykrzywiając usta z bólu. Brat trzymał
kurczowo za moją koszulkę, nie wyglądał jednak, jakby się bał, a raczej jakby
chciał mnie za wszelką cenę chronić. To zupełnie odwrotna sytuacja od tego, co
przeżywaliśmy w dzieciństwie. Czyżby Nate dorósł do bycia obrońcą? Zawsze to ja
go przed wszystkim chroniłam. Nie podobała mi się ta zamiana ról. Czyniła mnie
bardziej bezbronną, niż byłam, a przecież od zawsze świetnie sama sobie radziłam.
– Tak, tak! Mówią na
nich trzy czwarte demona! Jaka śmieszna i głupia nazwa! Taka ludzka! – zawtórował
głosowi wroga inny rozbawiony ton. Jego właściciel zatoczył wokół nas taneczny
krąg, a potem zniknął w zaporze ogniowej. Podejrzewałam, że gdyby nie płonący
mur, jaki wokół nas stworzyli, nie umykaliby przed nami tak łatwo i moglibyśmy
ich dopaść. Teraz byliśmy jednak niemal bezbronni. Nawet po ich przecięciu, nie
robiliśmy im żadnej krzywdy. Byli jak powietrze oklejone ogniem.
– Taka cenna moc nie
może się zmarnować! – krzyknął inny głos, nagle wydając z siebie dźwięk
wyrażający nieszczere zdziwienie. – Och, ale przecież dziewczyna ma większą
wartość! Czujecie to? – W normalnym przypadku pewnie wybuchłabym śmiechem, ale
nie w tym. Czyżby Ace Bryne miał jednak rację?
– Trzy czwarte
demonicznej krwi – usłyszałam tuż nad uchem, sztywniejąc. To Nate zamachnął się
w stronę ognistej sylwetki nożem, jednak ona po częściowym rozproszeniu, znów
wróciła do siebie. – Jedna czwarta ludzkiej krwi. – Nate najwyraźniej się nie
poddawał. Puścił moją koszulkę i rzucił się z poświęceniem na ognistego demona,
który znów mu umknął i zmaterializował się za moimi plecami. – Wiedźmowa
klątwa. – Postać zachichotała, jeszcze raz pochylając się nad moim uchem. – I
chaotyczna moc w spadku.
Uniosłam zdziwiona
brwi. Nie rozumiałam, co oznaczała „chaotyczna moc”, ale widocznie musiałam ją
po kimś odziedziczyć. Po kimś, kto już nie żył. Chyba że te demony zjarały coś
na tyle mocnego, że wymyślały bajki nie z tego świata.
– Elienore chce nam ją
zabrać sprzed nosa, ale my na to nie pozwolimy, prawda? – spytał jeden z głosów.
Reszta wesoło mu zawtórowała, wyraźnie się z nim zgadzając.
– Kto to jest, do
cholery, Elienore? – mruknęłam do brata.
– Skąd mam wiedzieć? –
spytał załamany Nate, który dyszał jak po maratonie. Jeżeli było coś, co
robiłam lepiej od niego, to na pewno było to poruszanie się bez większego
zmęczenia. Mój brat nienawidził sportu. Cóż, wychodziło na to, że kiedy
zostaniemy już oficjalnymi członkami Nox, będzie musiał zacząć trenować nie
tylko swój mózg, ale również ciało.
– Jest zbyt cenna –
powiedział groźnie niski głos. Był bardzo blisko mnie. Udało mi się w
porę zareagować. Nim ogień w ludzkiej postaci wyrwał moje serce, odepchnęłam go od siebie cieniem. To była dobra wiadomość. Może nóż łowców na nich nie działał, ale
nasza moc, owszem. Nie robiła im co prawda większej krzywdy, ale przynajmniej
stanowiła dobrą tarczę.
– Robi się
niebezpiecznie – syknęłam, obserwując biegające ogniki, które najwyraźniej
próbowały zawrócić nam w głowach. Póki co skutecznie odpychaliśmy je cienistą
mocą, ale miałam wrażenie, że to tylko ich dziwna strategia, która miała na
celu nas osłabić.
– Niebawem ogniste
frakcje zaczną o nią walczyć. Musimy być pierwsi! – wykrzyknęła walecznie
cienisto-ognista sylwetka, ruszając do natarcia. Odruchowo odskoczyłam w bok,
przez co to Nate zetknął się z wrogiem. Wydał z siebie dziwny okrzyk,
który przypominał pisk ucieszonej przyjazdem idola nastolatki. Z tym, że Nate
był przerażony, nie zadowolony. To była moja wina. Podjęłam zły krok. Powinnam
odepchnąć postać mocą, a nie uciec. Chciałam mu pomóc, a także naprawić swój
błąd, ale szybko zostałam chwycona pod ramiona i odciągnięta od niego. Zaczęłam
krzyczeć, czując, jak skóra mi płonie. Dzięki bólowi moja moc samoczynnie się
uwolniła. Cieniste wstęgi odepchnęły ode mnie wrogów. Ból często wyzwalał w
moim ciele gniew, a gniew wyzwalał moc. W sytuacjach kryzysowych
zachowywałam się jak zwierzę, pragnące uchronić się przed wrogami. I tylko ta
zdolność uratowała mi życie od paskudnych, ognistych łap, które sięgały w
stronę mojego serca. Waliłam w nich na oślep, niemal całkowicie przysłaniając
swoją postać cienistą mocą. Starałam się przy okazji dotrzeć do brata, który
jeszcze przed chwilą był w niebezpieczeństwie. To prawda, że nasze relacje
bardzo się popsuły, ale to nie znaczyło, że chciałam się go pozbyć. Mimo
wszystko był moim durnym bratem.
– Nate! – krzyknęłam,
spoglądając za siebie. Widziałam jak mój bliźniak leży na ziemi i z bolesnym
wyrazem twarzy szarpie się z ognistym demonem, który przybrał ludzką postać.
Jego dłonie płonęły żywym ogniem, kiedy próbował udusić Nate’a. W oczach brata
dostrzegałam łzy wywołane bólem. Zapomniałam całkowicie o własnym
bezpieczeństwie. Moja moc przestała mnie ochraniać, skierowałam ją w stronę
wroga próbującego zabić Nate’a. Przez to sama po chwili zaryłam twarzą w ziemię
– ogniste demony rzuciły się na moje plecy, przygniatając mnie do podłoża.
Miałam w duchu nadzieję, że przynajmniej udało mi się uratować bezradnego Nate’a.
Spróbowałam się
podnieść, ale im bardziej się szarpałam, tym bardziej byłam przygniatana do
ziemi. W ustach gruchotał mi piasek. Nie mogłam oddychać. Niczego nie
widziałam. Wyłącznie czułam, jak ogień pali różne miejsca na moich plecach,
zostawiając po sobie bolesne ślady. Już wiedziałam, dlaczego mój brat płakał.
Palona żywcem skóra samoczynnie wyciskała z oczu łzy. Miałam ochotę krzyczeć, ale
nie mogłam, bo siedziała na mnie przynajmniej tona ognistych demonów. Chyba się
ze sobą kłóciły. Może o to, kto zabierze moje serce? W pewnym momencie któryś z
nich obrócił mnie gwałtownie na plecy, dzięki czemu mogłam łapczywie zaczerpnąć
powietrza. Nim jednak zdążyłam zareagować, płonące palce wbiły się w moją pierś
w miejscu, gdzie biło serce. Krzyk ugrzązł mi w gardle, gdy zobaczyłam ogromne, przepełnione chorą satysfakcją, płonące oczy oraz
wyszczerzony uśmiech, a potem poczułam niewiarygodnie wielki ból. Od zawsze radziłam
sobie sama i nigdy nie prosiłam nikogo o pomoc, teraz moja dusza krzyczała
jednak o pomoc. Byłam tak spanikowana, że nawet nie potrafiłam użyć własnej
mocy. Tak przerażona, że nawet moje kończyny przestały normalnie
funkcjonować. I kiedy myślałam już, że to mój koniec, czas nagle stanął w
miejscu. I to dosłownie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, ktoś wyciągnął mnie spod demona,
kopiąc go ciężkim butem prosto w krzywą gębę. Siedząc na ziemi i głośno dysząc,
wpatrywałam się we własnego ojca, który miał na sobie niemal doszczętnie
spaloną koszulkę i dziurawe spodnie. Skórę jego rąk pokrywały liczne oparzenia, a
mimo tego wciąż brnął do przodu. Czuł ból w takim samym stopniu,
jak i ja, a jednak to go nie powstrzymało przed natarciem na wrogów. Już myślałam, że spuści demonom łomot, ale zamiast tego skierował
spryskiwacz prosto na twarz jednego z nich i psiknął mu płynem w oczy. Wtedy
czas wrócił we władanie rzeczywistości.
Zaskoczony demon
spojrzał na tatę, mrugając oczami jak człowiek. Nathiel Auvrey przeklął głośno,
rzucając za siebie spryskiwacz. Rozłożył ręce na bok, jakby nie dowierzał
temu, że znów mu się nie udało sporządzić odpowiedniej mieszanki na demony.
– Czy na was cokolwiek
działa?! – spytał zdenerwowany. Z kieszeni spodni wyjął inny przedmiot. Uniósł
go i skierował na zaskoczone demony, które skuliły się w grupę, jakby bały się
czynów mojego taty. – Może gaz pieprzowy zadziała?
– Tato – jęknął zbolały
Nate, który właśnie do mnie podszedł. Chwycił moją dłoń i przeniósł moje ciało
do chwiejnego pionu. Obok niego pojawiła się lekko przysmolona Calanthia, która
dyszała ze zmęczenie. – Po prostu uciekajmy.
– Gdzie mama? –
spytałam zduszonym głosem. Sama siebie zaskoczyłam, że brzmiałam tak słabo.
Wymieniłam szybkie spojrzenie z Nate’em i Calanthią, którzy nie potrafili
odpowiedzieć na to pytanie tak samo, jak i ja.
– Tego szukacie? –
usłyszeliśmy.
Jak się szybko okazało,
ogniste demony wcale nie bały się naszego taty. Bali się kobiety, na której
obecność zaczęły reagować popłochem. Kiedy uciekały, słyszałam tylko jedno
imię: Elienore. Już wcześniej padło z ich ust.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy spojrzałam na
nowoprzybyłą osobę, była nasza mama, którą ta trzymała za włosy. Klęczała, starając się nie pokazywać bólu przed własnymi dziećmi.
Widok wstęgi krwi przepływającej przez jej czoło, zamknięte oko i całą twarz,
poraził mnie na tyle, że omal nie wydałam z siebie okrzyku przerażenia. Z nas
wszystkich to ona była w najgorszym stanie. Widocznie to ją tajemnicza Elienore
obrała za ofiarę. I nawet nie musiałam zastanawiać się po co. Była dla nas
cenniejsza niż ktokolwiek na tym marnym świecie i na dodatek łatwiej było ją złapać.
Nathiel Auvrey bez
zastanowienia wyrwał się do przodu, nieznajoma kobieta postawiła jednak przed
nim ognistą barierę. Jej dłoń nawet nie drgnęła, aby to uczynić. Musiała być naprawdę dobra w stosowaniu swojej magii.
– Proponuję wymianę –
rzuciła niskim głosem Elienore. Dopiero teraz mogłam się jej uważniej
przyjrzeć. Miała proste brązowe włosy, które upięła u lewej strony głowy w
kucyk – dotykał on koniuszkiem zakręconego kosmyka jej ramienia. Skórę miała
opaloną, jak przystało na ogniste demony, oczy płomienne i przepełnione
rozbawieniem. Miała w sobie coś z Ace’a. Nie byłam pewna, czy oboje łączyło pokrewieństwo, czy po prostu wszystkie demony ich pokroju właśnie tak
wyglądały, do tej pory niewiele ich przecież spotkałam. Kobieta w czerwonym płaszczu niewątpliwie uchodziła za jakąś szychę
w Reverentii. Inaczej poprzednia frakcja tak by przed nią nie uciekała, a jej
poplecznicy nie otoczyliby nas z pełną satysfakcją i oddaniem.
– Wasza najstarsza
córka będzie z nami bezpieczniejsza – powiedziała z diabelskim uśmieszkiem
kobieta, ciągnąc jeszcze mocniej za włosy naszej matki. Ta nie wydała z siebie
żadnego dźwięku, ale po jej wykrzywionych z bólu ustach można było domyślić
się, co czuje.
Zesztywniałam, kiedy
zrozumiałam, że najstarszą córką byłam przecież ja. Zszokowana spojrzałam
najpierw na Elienore, a potem na mojego tatę, który nawet nie uraczył mnie
spojrzeniem. Wciąż spoglądał na mamę, jakby bał się, że lada moment ognista
demonica przesadzi z jej torturowaniem. Nathiel Auvrey mógł kochać swoje dzieci
z całego serca, ale największą miłością darzył przede wszystkim swoją żonę.
Opuściłam ręce w dół.
– Może nie będę z wami
bezpieczniejsza, ale jeżeli oddacie naszą mamę, pójdę z wami, gdzie chcecie –
powiedziałam ciszej, niż się spodziewałam. Na mojej twarzy można było dostrzec
bezradność, ale nie dbałam o to. Skoro mnie chcieli, zamierzałam się
dobrowolnie poddać.
Elienore uraczyła mnie zaciekawionym spojrzeniem. Uniosła brew i uśmiechnęła się z pełnym
podziwem, ale i rozbawieniem.
– Świetnie –
odpowiedziała. Zaraz po jej słowach postawiłam krok do przodu. Wtedy rozległy
się zmieszane okrzyki mojej rodziny. Nate chwycił mnie spanikowany za łokieć, a
Calanthia za koszulkę. Widziałam w ich oczach ten sam wyraz. Nie chcieli mnie
oddawać wrogom, bali się, że mnie stracą. Choć na moment moje kamienne serce
drgnęło.
– Poradzi sobie –
usłyszeliśmy poważny głos taty. Zdziwieni spojrzeliśmy w jego kierunku. Tym
razem spoglądał w moją stronę z tak surowym wyrazem twarzy, jakby celowo
chciał się mnie pozbyć. Wiedziałam, że nie oto jednak chodziło. Kiedy targały
nim uczucia, jakich nie chciał nikomu pokazać, ukrywał je za powagą. Jego
prawdziwy niepokój dostrzec można było w zmarszczonym czole i ściągniętych
brwiach.
– Ale… tato! Dlaczego…?
– Spanikowany Nate nie zdołał dokończyć zdania.
– Starczy, Nate –
odpowiedziałam, wyrywając się z uścisku rodzeństwa. Wciąż nie spuszczałam
wzroku z taty, tak samo, jak on nie spuszczał go ze mnie. Wystarczył moment,
abyśmy się porozumieli. Nathiel Auvrey nie oddawał swojej córki na pożarcie
ognistym demonom. Nie chciał jej zostawiać, ale wiedział, że nikt z nas nie miał wyboru. Mama musiała przeżyć. I ja też przeżyję. W końcu nie na darmo szkolił
swoje dzieci na łowców.
Demoniczny łowca skinął
w moim kierunku głową, a ja nikle się uśmiechnęłam. Postawiłam kilka kroków w
kierunku Elienore. Nate i Calanthia chcieli mnie złapać, ale ogień skutecznie
im w tym przeszkodził. Przystanęłam w miejscu tylko na moment.
– Najpierw puść moją
mamę, potem będziesz mogła mnie ze sobą zabrać – powiedziałam ostro.
Elienore prychnęła z kpiną, rzucając ciałem Laury Auvrey w trawę. Mama tylko na moment na mnie
spojrzała, nim jej twarz zniknęła we mchu. W jej oczach krył się niepokój. Nie chciała, żebym się dla niej poświęcała, ale nie miała siły
protestować. Chociaż starała się podnieść na wątłych rękach, nie potrafiła.
Szybko odwróciłam od niej wzrok, bo wiedziałam, że lada moment zajmie się nią tata.
Mając w przygotowaniu swoją cienistą moc, na wypadek, gdyby ktoś chciał
zaatakować ją jeszcze zaatakować, ruszyłam w kierunku oprawczyni. Zanim jednak do niej dotarłam,
wokół mnie zapłonął ogień, który pochłonął mnie w przeciągu ułamka sekundy.
Później widziałam już tylko ciemność.