Szału z tą częścią nie ma, bo po części pisałam ją będąc piekielnie zmęczoną, ale grunt, że udało się ją skonczyć. Miłego czytania!
***
Dokładnie pamiętałam
dzień, w którym rozpoczęło się nasze szkolenie na łowców. Miałam wtedy sześć
lat i właśnie wróciłam do domu z podbitym okiem, rozwaloną wargą i Nate’em
uwieszonym na moim ramieniu, który miał podarte spodnie, a przy okazji poranione
kolana. Przez całą drogę ze szkoły płakał, nie dowierzając temu, że nasi
rówieśnicy okazali się być takimi bestiami. Zawsze wierzył w to, że kiedy już
pójdziemy do szkoły, będzie miał wielu przyjaciół i każdy nas polubi. Całe
wieczory snuł opowieści o tym, jak będziemy grali na przerwie w piłkę, a po
skończonej grze wszyscy podzielimy się swoim lunchem, w końcu on nie znosił
sałaty, więc na pewno ktoś mu odda swoje kanapki w zamian za swoje. Na lekcjach
wszyscy pilnie będą się uczyć, żeby potem wyjść na dwór i szaleć tak, że to
rodzice będą musieli wyciągać nas siłą ze szkoły. Tym marzeniom niestety daleko
było do rzeczywistości. Już pierwszego dnia, kiedy ja podejrzliwie badałam
okolicę, Nate podjął najgorszą decyzję swojego młodzieńczego życia. Podszedł do
największego gnojka w klasie i podał mu rękę, chcąc się z nim zaprzyjaźnić. Ja,
w przeciwieństwie do niego, wychowywałam się w świecie ludzi od narodzin. On
większość czasu spędził w Reverentii, gdzie nie miał styczności z rówieśnikami.
W jego niewinnym światku, który wykreował sobie w głowie, wszyscy byli mili.
Chociaż uchodził za najbardziej nieśmiałe dziecko pod słońcem, obiecał sobie,
że zdobędzie przyjaciół w nowej szkole. Cóż, prawda okazała się być dla niego
bolesna. W momencie, kiedy jego blada dłoń została odepchnięta przez wyrośniętego
chłopaka, cały jego dziecięcy świat się złamał. O mały włos, a zostałby również
złamany jego nos, na szczęście do akcji wkroczyła czujna siostra. Od samego
początku wiedziałam, że życie nie było kolorowe, a ludzie nie uchodzili za
miłych. Nie wierzyłam w ich dobroć, dlatego byłam gotowa na każdy cios, nawet
na ten, który zostanie zadany mojemu bratu. Kiedy pięść grubego cwaniaka
ruszyła w kierunku twarzy Nate’a, podbiegłam do niego i pchnęłam go z całych
sił w brzuch. Jego ręka uderzyła tylko powietrze, a on sam upadł na tyłek, co
wywołało wśród naszej klasy śmiech. Grubas cały się zaczerwienił. Na nasze
nieszczęście, zjednał sobie już innych gnojków swojego pokroju.
– Dziewczyna cię broni?
I to jeszcze siostra? Żałosne! – krzyknął wściekle, skupiając z jakiegoś powodu
swój gniew na moim bracie, który wciąż stał oszołomiony w tym samym miejscu. Na
jego słowa oczywiście wszyscy kumple zaczęli się śmiać, wytykając Nate’a
palcami. Za ich śladem poszła również reszta klasy. Nikt nie zdawał się zwracać
uwagi na to, że bardziej żałosny okazał się być ten gnojek, który bez powodu
chciał nakopać mojemu bratu.
– I to takie śmieszne
niby jest?! – wykrzyknęłam, starając się przekrzyczeć całą klasą. Tak jak się
spodziewałam, wszyscy umilkli. – Nate chciał się z tobą tylko zaprzyjaźnić,
grubasie! Ale jeszcze najwyraźniej nie wiedział, że nie warto! – Zaśmiałam się
głośno, zakładając ręce na piersi. Starałam się odwrócić uwagę wszystkich od
brata. Byłam silniejsza niż on, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zamierzałam
go bronić nawet przed większymi i cięższymi ode mnie chłopcami.
Kiedy klasa znowu
wybuchła śmiechem, grubas zaczerwienił się jeszcze bardziej. Szybko podniósł
się z ziemi i zaczął kierować się z zaciśniętymi pięściami w moją stronę.
– Chcesz w mordę? –
spytał gniewnie. – Powinnaś zarobić w zęby za te teksty!
– To dawaj! – Ustawiłam
się w walecznej pozycji, uginając kolana i wyciągając przed siebie pięści.
Zszokowany moją postawą Nate nareszcie obudził się z szoku. Ruszył w moim
kierunku, chwytając mnie za łokieć. Już wtedy miał łzy w oczach.
– Aura, rodzice będą
źli – powiedział swoim piskliwym wówczas głosem.
– Aura, rodzice będą
źli – sparodiował jego cieniutki głos przydupas grubasa, przez co wszyscy znowu
wybuchli śmiechem. – Aura, masz brata pedałka? – udawał dalej, co wzburzyło
wśród ludzi jeszcze większą falę rozbawienia. Widziałam jak policzki Nate’a
robią się całe czerwone. Zacisnął usta, już nic nie mówiąc, ale wciąż trzymał
mnie mocno za łokieć.
– Stul pysk, dupku! –
wrzasnęłam walecznie, rzucając się z pięściami na wątłego chłopaka, który
dopuścił się zniewagi na moim braciszku.
Tak właśnie rozpętała
się prawdziwa bitwa, której nawet Nate nie uniknął. Ktoś pchnął go na ziemię,
przez co podarł spodnie i poranił sobie kolana. Na szczęście szybko się
zorientowałam, że potrzebuje pomocy. Kiedy stanęłam przed nim i rozstawiłam
dłonie na bok, aby go osłonić, to ja dostałam pięścią prosto w twarz.
Oczywiście wylądowałam przez to na tyłku, wzbudzając śmiech innych, ale czy się
poddałam? Nie. Z dzikimi okrzykami ruszyłam w kierunku grubasa. Uruchomiłam
również moje ciche cienie, które nie pozwoliły dotrzeć nikomu do Nate’a. Jakimś
cudem przydupasy grubasa często się potykały. Nikt nie wpadł na to, że to z
mojego powodu.
Chociaż byłam
zakrwawiona i posiniaczona, to mnie nauczyciele musieli siłą odciągać od dwa
razy większych chłopców. Oczywiście wszyscy wylądowaliśmy przez to u dyrektora,
ale całą winę wzięłam na siebie, pociągając za sobą do odpowiedzialności
grubasa. Dyrektor obiecał, że wezwie naszych rodziców do szkoły. Kiedy
wróciliśmy na lekcje, wszyscy się nam przyglądali, jednak największą uwagę
skupili na mnie. Myślałam, że potem będą się mnie bali, ale na przerwie okazało
się, że wręcz przeciwnie – wszyscy byli pełni podziwu wobec tego, jak się
zachowałam. Jakimś cholernym sposobem stałam się obrończynią żeńskiej części
klasy, a także ich przywódczynią, której nikt nie mógł dmuchać w kaszę. Co
innego stało się niestety z Nate’em. Żaden chłopak nie chciał się z nim zadawać
w strachu przed grubasem. To dlatego musiał dołączyć do dziewczęcej grupy,
której przewodziłam. Jeszcze tego samego dnia, kiedy wracaliśmy do domu, zaczął
płakać w moje ramię. Nie mogłam go od siebie odczepić. Powtarzałam, że narobi
mi wstydu, ale on nie przestawał. W pewnym sensie zrobiło mi się go szkoda,
dlatego mu na to pozwoliłam.
W końcu dotarliśmy do
domu. Oburzona rzuciłam plecak na środek przedpokoju. Nie wytrzymałam i
krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam:
– Ludzie to demony!
Nienawidzę ich!
Nate zaczął płakać
jeszcze głośniej, a ja sama zacisnęłam mocno pięści, próbując powstrzymać się
przed tym, żeby komuś nie przywalić. Poczułam, że moje oczy również zachodzą
łzami, ale przecież nie mogłam pokazywać bratu, że też jest mi przykro.
Chciałam, żeby zdobył przyjaciół, a nie żeby potencjalni przyjaciele złamali
jego kruche serce i jeszcze je podeptali. To był za mocny cios dla osoby, która
pierwszy raz zetknęła się z większą liczbą rówieśników.
W pewnym momencie nie wytrzymałam.
Łzy ściekały mi po polikach tak samo, jak i mojemu bratu, tylko w
przeciwieństwie do niego nie wyłam na pół domu jak syrena strażacka.
Przytuliłam go do siebie mocno i powiedziałam głośno, próbując go przekrzyczeć:
– Nigdy cię nie
zostawię, Nate! Słyszysz?! Masz już nie beczeć! Przy mnie będziesz bezpieczny!
– Poczułam, że moje ramię lekko drga, kiedy brat kiwa głową. W tym samym
momencie w przedpokoju zjawił się tata. Miał być dzisiaj do późna w pracy, ale
jak się później okazało, znowu go wylali. Zdziwiony uklęknął przy swoich
dzieciach i spytał:
– Hej, co się stało?
– Tato! Ludzie to
demony! Nienawidzę ich! Nie chcę chodzić do szkoły! – krzyczałam, ile sił w
płucach, zaciskając swoje małe pięści. – Chcę tu zostać z Nate’em! Albo nie!
Zanim to zrobię, chcę im wszystkim wpierniczyć! Tak o! – Zamachnęłam się ręką w
powietrzu, uderzając niewidzialnego wroga. – I tak o! – Znowu się zamachnęłam.
– Nienawidzę ich! – Kiedy kolejne łzy wydostały się z moich oczu. Cienista moc
również dała o sobie znać. Z podłogi zaczęły wyrastać cienie, a powietrze nieco
zgęstniało. Nathiel Auvrey patrzył na mnie przez chwilę z uniesionymi brwiami,
zanim jednak cokolwiek powiedział, położył jedną dłoń na mojej głowie i drugą
dłoń na głowie Nate’a.
– Jestem z was dumny –
powiedział.
Oboje umilkliśmy,
gapiąc się na niego w zdziwieniu.
– Dzwonili ze szkoły.
Mówili coś o tym, że moja córka wywołała bójkę, ale jakoś mi się w to nie
chciało wierzyć. – Nathiel zmarszczył czoło. – Broniłaś swojego brata, prawda,
Aura?
Kiwnęłam głową,
ocierając ukradkowo łzy. Kto mnie tak dobrze znał, jak nie tata? Dobrze
wiedział, że dla swojego bliźniaka zrobiłabym wszystko, poza tym bezpodstawnie
nie rozpoczynałam bójek. Broniłam albo siebie, albo kogoś, kto był mi bliski.
– A ty Nate, próbowałeś
ją powstrzymać, żeby nikomu nie stała się krzywda, prawda?
Tym razem to mój brat
pokiwał głową.
– Dlatego jestem z was
dumny. – Tata wyszczerzył zęby i przyciągnął nas do swojej piersi. – Chociaż
było wam trudno, poradziliście sobie. Właśnie tak was wychowałem!
Zdziwiona przytuliłam
się do jego piersi. To samo zrobił Nate, który znowu uruchomił jednak swój
płaczliwy tryb. Zasmarkany ciągle powtarzał słowo „tata”, aż w końcu ten musiał
wziąć go na ręce i uspokoić. Ja stanęłam wtedy na podłodze, trzymając go za
nogawkę spodni i zastanawiając się, kiedy w końcu mój brat przestanie ryczeć
jak baba. Czasem nawet i mnie ta jego nadmierna płaczliwość irytowała.
– Wiecie co? – spytał
wtedy Nathiel Auvrey. – Chyba muszę was trochę podszkolić w walce.
– O. To znaczy, że
będziemy mogli wszystkich prać, jak nam podskoczą? – spytałam z szerokim
uśmiechem.
– Nie, Aura. Prać
będziecie mogli do woli demony, ludzi tylko wtedy, kiedy trzeba będzie. –
Zachichotał, a potem oderwał od piersi zapłakanego Nate’a, głaszcząc go po
głowie. – Co wy na to, żeby zacząć trening już dzisiaj?
– Trening? – spytał
zachrypniętym i zasmarkanym głosem Nate. Tata otarł dłonią jego łzy,
najwyraźniej ucieszony, że zainteresował go na tyle, że przestał beczeć.
– Trening. Wiecie, jak ktoś
wam w szkole podskoczy, to będziecie mogli mu oddać i to bez obdartych kolan
czy podbitych oczu. – Tu spojrzał znacząco na mnie, przez co nachmurzona
odwróciłam wzrok w drugą stronę. – A poza tym będzie to dobre przygotowanie do
tego, abyście w przyszłości zostali łowcami demonów.
– Naprawdę? – spytałam
niedowierzająco. W końcu to było moje wielkie marzenie.
– Na serio. Tylko nie
mówcie o niczym mamie – szepnął konspiracyjnie Nathiel Auvrey, przykładając
palec wskazujący do ust. – Najpierw nauczę was, jak się bić, a potem pobawimy
się trochę nożem łowców. Jak któreś z was chociaż piśnie słówko, nie będziemy
mogli kontynuować nauki.
– Łał! – wydarłam się
podekscytowana, skacząc niemal pod sam sufit. – W końcu będę wielkim łowcą
demonów! Ale fajnie!
– A będzie bolało? –
spytał cichutko Nate.
– Tylko trochę. –
Nathiel Auvrey wzruszył obojętnie ramionami, posyłając swojemu synowi uśmiech.
Ten przytulił się do niego, nic nie odpowiadając. Cóż, przynajmniej w końcu się
zamknął. – Zanim zaczniemy nasz trening, musicie zjeść obiad. Aura, biegnij po
Calanthię, ona też może się co nieco nauczyć.
Pokiwałam radośnie
głową, a potem ruszyłam schodami do góry.
Właśnie tak zaczął się
nasz wielki trening ku zostaniu łowcami demonów. I nie żałuję ani grama
spędzonego nad nauką walki czasu, tak samo jak nie żałuję czasu spędzonego z
tatą, kiedy tłumaczył nam, jak powinniśmy się zachować podczas poszczególnych
sytuacji na polu bitwy. Strategia nie była jego mocną stroną, ale nawet płytkie
rady bywały czasem przydatne. To dlatego wiedziałam, że odtąd mam kilka
ludzkich godzin, aby zwiedzić miejsce, do którego trafiłam, a tym samym na
zdobycie kilku cennych informacji o naszych wrogach. Właśnie na tym polegało
przebywanie w niewoli – na radzeniu sobie samej do momentu, w którym ktoś nie
przyjdzie z odsieczą, czerpiąc z sytuacji jak najwięcej korzyści.
Otworzyłam oczy i
spojrzałam w kamienny sufit. Przez chwilę byłam trochę oszołomiona, ale
stosunkowo szybko odzyskałam władanie w kończynach oraz umyśle. Kiedy
spojrzałam w bok i zobaczyłam u swojego boku Ace’a Bryne’a, wcale nie byłam tym
zdziwiona. Wręcz przeciwnie – spodziewałam się takiego obrotu spraw. To dlatego
ciężko westchnęłam.
– Widzisz? – spytałam
znudzona. – Nawet nie musiałam zgadzać się na podróż z tobą. – Podniosłam się
na łokciach i rozglądnęłam, starając się przy okazji zorientować, gdzie teraz
przebywałam. Byliśmy w jakimś pustym kamiennym pokoju. Ja leżałam na twardym
łóżku, a mój przyjaciel od serca siedział na krześle z założonymi na piersi
rękami. Oczywiście głupio się uśmiechał. – Jesteśmy w Reverentii, prawda?
– Owszem. – Ace oderwał
się od krzesła i stanął kolanami na łóżku. Pochylił się nade mną, jedną dłonią
opierając się obok mojego prawego ramienia, a drugą obok lewego. Spojrzał mi
prosto w oczy z chytrym uśmieszkiem. – Chciałabyś ją zwiedzić?
Zorientowałam się, że
jego gęba znajduje się zdecydowanie za blisko mnie, dlatego położyłam dłoń na
tej parszywej facjacie i odsunęłam ją na odpowiednią odległość. Przy okazji starałam
się odwrócić jego uwagę od mojej zarumienionej twarzy. Mimo wszystko nie byłam
przyzwyczajona do takiej bliskości. Unikałam jej jak ognia, szczególnie
ostatnimi czasy.
– To było w końcu moje
największe marzenie – rzuciłam z krzywym uśmieszkiem.
***
Od kiedy pamiętałam,
chciałam zwiedzić Reverentię. W świecie ludzi zawsze czułam się jak osoba
kompletnie niepasująca do tutejszej rzeczywistości. Wierzyłam, że gdzieś tam, w
miejscu, w którym narodziły się wszystkie demony, brakowało jednej wolnej
duszy, i że tą duszą byłam ja. Kiedy wyszłam na zewnątrz i stanęłam na
poszarzałej trawie, biorąc głęboki wdech, poczułam, że jestem we właściwym
miejscu, choć może nie do końca o właściwym czasie. Okoliczności również nie
sprzyjały mojemu pobytowi tutaj, w końcu zostałam porwana przez ogniste demony,
które w każdej chwili mogły wyrwać mi z piersi serce. Czy się tym przejmowałam?
Nieszczególnie. W końcu byłam jednym z Auvreyów. Nawet będąc w
niebezpieczeństwie, przeważała u mnie chęć przeżywania przygód. Możliwość
zwiedzenia krainy, dzięki której istniałam, było dla mnie jak spełnienie
najskrytszych marzeń, a jedyne, o co się teraz martwiłam, to zdrowie mojej
mamy, która była nieźle poharatana, zanim tutaj trafiłam. Miałam nadzieję, że w
świecie ludzi wszystko grało.
Spacerując z moim
ognistym kolegą, zauważyłam, że nic nie jest tutaj takie, jak opisyał mi to niegdyś
tata. Bajki o krainie zwanej Reverentią od zawsze były moimi ulubionymi, tylko
teraz już wiedziałam, że były nieco koloryzowane. Czy wojna przyniosła temu
światu aż takie szkody? Zamiast nasyconych barw, które miały ukazywać się w
szmaragdowej, granatowej czy czerwonej trawie, widziałam szarość,
przypominającą nasz ziemski popiół. Zamiast obfitych w żywe liście drzew, które
zaskakiwałyby feerią barw, miałam przed sobą martwe korzenie ze sporadycznie występującymi
gdzieniegdzie liśćmi. Zamiast spacerujących po lesie cienistych pokrak, ziało
tutaj pustka. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ace Bryne chyba zauważył moje
niedowierzanie, bo odezwał się obojętnym głosem:
– Czyżbyś spodziewała
się czegoś innego? – Tym razem na jego twarzy nie pojawił się znamienny dla
niego uśmieszek. Chyba nie było mu do śmiechu, jeżeli chodziło o zniszczoną
Reverentię. Cóż, ostatecznie to żył tutaj w zamknięciu przez wiele lat. Na
pewno głód, jak i złość nie były mu obce.
– Nie sądziłam, że
wojna tak spustoszyła Reverentię – mruknęłam od niechcenia, marszcząc czoło. –
Dotąd żyłam opowieściami, którymi karmił mnie w dzieciństwie tata. Zawsze
myślałam, że świat demonów jest kolorowy i… żywy. Zresztą kiedy ty mi o nim
opowiadałeś, miałam przed oczami dokładnie taki sam obraz.
– Reverentia była taka,
dopóki Nox nie postanowiło zamknąć jej, tym samym pozwalając na powolny rozpad
Królestwa Nocy. – Teraz usta Ace’a wykrzywiły się w grymasie. Ta reakcja nieco
mnie podburzyła, ponieważ w jego głosie mogłam dosłyszeć zalążek nienawiści.
Dlaczego kierował ją w stronę Nox? Przecież łowcy bronili świat ludzi przed
zachłannością Vaila Auvreya.
– Przypominam ci, że to
przedstawiciel Departamentu Kontroli Demonów chciał najpierw to samo zrobić z
Ziemią – syknęłam nerwowo przez zaciśnięte usta.
– Ach, tak? –
Rozbawiony chłopak uniósł brew. – A kim był szef Departamentu?
– Nikt nie prosił Vaila
Auvreya o to, żeby stawał przeciwko swojej rodzinie.
Prychnęłam walecznie,
zakładając ręce na piersi jak dziewczynka, której zabrakło argumentów, by dalej
walczyć. W takich sytuacjach najlepszą bronią stawał się foch.
Ace Bryne wzruszył
obojętnie ramionami.
– Wy broniliście
swojego świata, my teraz zamierzamy bronić swój.
– Przy okazji niszcząc
nasze miasto? Czy to jakaś cholerna zemsta za niewiadomo jakie krzywdy, których
wam nie wyrządziliśmy?
– Niekoniecznie. Robimy
to z czystej rozrywki, chęci zdobycia serc, które nakarmią martwą Reverentię,
pozwalając jej tym samym na szybszą regenerację, a także dlatego, że nie lubimy
łowców.
Miałam nieziemską
ochotę na starcie tego piekielnego uśmieszku z twarzy mojego wroga. Zamiast
tego zacisnęłam jednak pięści, próbując wziąć wewnętrzny, uspokajający oddech.
– A więc potrzebujecie
mojego serca, żeby nakarmić nim Reverentię?
– Jesteś niezwykle
domyślna.
– A ty cholernie
irytujący. – Prychnęłam głośno, aby pokazać swoje niezadowolenie. – Wciąż nie
rozumiem, co jest we mnie takiego wyjątkowego.
– Całkiem niedawno
dałem ci na to podpowiedź. Nie pozwól mi zwątpić w twoją inteligencję, panno
Auvrey. – Ace posłał mi wredny uśmieszek.
Przewróciłam
ostentacyjnie oczami.
– Dobrze, już
wspominałeś, że chodzi o moc. Ciekawi mnie tylko, co w niej takiego
nadzwyczajnego, że biją się o nią wszystkie ogniste frakcje, których istnienia kompletnie
nie rozumiem, bo chyba powinniście pracować na dobro wspólne. Cieniste demony
przynajmniej były ze sobą zgodne. – Spojrzałam podejrzliwie na Ace’a.
Denerwowało mnie to, że nigdy nie mogłam wyczytać z jego twarzy, o czym
dokładnie myśli. Zawsze ukrywał się za tym cholernym, nikłym uśmieszkiem, który
przywodził na myśl osobę zapatrzoną w swoje własne odbicie.
– Cieniste demony były
oddane jednemu zarządcy, który stworzył Departament Kontroli Demonów. Im
zdecydowanie łatwiej jest się komuś podporządkować. Ogniste demony cechuje
nieco większa buntowniczość. Owszem, mamy przywódcę, ale nie wszyscy się mu
podporządkowujemy. Zależy, czy głoszone przez niego postulaty są nam bliskie.
Nasza frakcja chce odbudować Reverentię, inne frakcje chcą wykorzystać twoją
moc do bardziej egoistycznych celów – wytłumaczył powolnie, co przywodziło mi
na myśl nauczyciela uznającego swoich uczniów za debili. – Jeśli chodzi zaś o
twoje serce – spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał zbadać moją reakcję –
oprócz tego, że jesteś owładnięta klątwą wiedźm, która potęguje działanie
twoich mocy, masz w sobie również cząstkę energii potencjalnej zwykłego
człowieka, która z praktycznego punktu widzenia jest dla nas przydatna, bo
widzisz, nie jesteśmy kanibalami. Możemy wyrywać sobie nawzajem serca i je
zjadać, ale nie są dla nas wartościowe, a i przy okazji ciężkostrawne. W tobie
znajduje się już inna cząstka mocy. Również twoje serce wygląda zupełnie
inaczej niż u demona. Jest bardziej… ludzkie. – Ace wzruszył obojętnie
ramionami. – Poza tym masz w sobie potężną, demoniczną moc, która jest
dziedziczona z pokolenia na pokolenie.
– Niby po kim miałabym
odziedziczyć tę super potężną moc?
– Aiden Vaux. Mówi ci
to coś?
Przybrałam zdziwioną
minę. Słyszałam już co nieco o dziadku. Ponoć moja matka odziedziczyła po nim magię,
która była jednak za silna na jej półdemoniczny organizm. Oficjalnie pozbyła
się połowy, przehandlowując ją u wiedźmy przekupstwa. Czy to możliwe, że ja
również ją odziedziczyłam? W takim razie dlaczego wciąż się nie ujawniła?
– To absurd. Nigdy nie
przejawiałam tendencji do używania magii chaosu.
– A jak często używasz
swojej mocy? – Ace znowu zdawał się być rozbawiony moim brakiem podstawowej
wiedzy na temat demonów. Bardzo mnie to denerwowało.
– Nieczęsto – mruknęłam
od niechcenia, spoglądając gdzieś w bok.
– Dlatego nie miałaś
okazji jej w sobie odkryć. Moc chaosu często wyzwalana jest z pomocą emocji, a
ich w tobie nie brakuje, szczególnie w okresie dorastania. To tylko kwestia
czasu, zanim dziedzictwo Aidena Vauxa się w tobie odezwie.
– Skąd wy w ogóle
wiecie, że mam w sobie tę moc, skoro jej jeszcze nie użyłam? – Spojrzałam na
niego podejrzliwie.
– Przepowiednia.
W pewnym sensie miałam
ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak kiedy zauważyłam, że twarz Ace’a Bryne’a
wcale nie rozszerza się w tym charakterystycznym dla niego uśmieszku, który
mógł mi oznajmić, że łże jak pies, zrozumiałam, że mówił prawdę.
– Ogniste demony,
podobnie jak ludzie, wierzą w swoje własne bóstwa – zaczął opowieść. – Tak samo
jak ludzie, mamy również swoich kapłanów. Nasi są po prostu o wiele bardziej
wiarygodni i nieźle posługują się magią. – Uśmiechnął się kpiąco na boku. – W
czasach, kiedy zastanawialiśmy się, czy przeżyjemy kolejny dzień bez
pożywienia, kapłani często odbywali rytuały, pragnąc odnaleźć odpowiedzi na
niezadane pytania. W końcu jednemu z nich się to udało. Kiedy wstąpił w niego
błękitny ogień, przemówił do nas: „Tylko serce istoty łączącej w sobie ludzką
energię, wiedźmową klątwę i moc chaosu, będzie w stanie odnowić ten świat.
Ruszajcie na wschód świata demonów, aby znaleźć pęknięcie ukazujące przejście
do świata ludzi”. Po całym rytuale nasz kapłan spłonął, a my ruszyliśmy na
poszukiwania. I wcale długo nie musieliśmy szukać ani niezamkniętego przejścia
do waszego świata, ani ciebie. Najwyraźniej sprzyjał nam los.
– A więc w imię
odbudowy waszego świata, mam zginąć właśnie ja – mruknęłam od niechcenia.
– Ktoś musi zginąć, aby
inni mogli żyć.
Tym razem się nie odezwałam. Pogrążyłam się we
własnych rozważaniach, bo oto mój wróg, który dotąd nie chciał zdradzić zbyt
wiele na temat planów jego frakcji, wyśpiewał mi wszystko w ciągu kilkunastu minut.
Teraz wystarczyło przekazać te informacji reaktywowanej organizacji Nox.
Oczywiście, jeżeli uda mi się przeżyć, bo skoro Ace postanowił zdradzić mi
potencjalne plany ognistych demonów, istniała możliwość, że mogłam zginąć
jeszcze dziś, a nie chciałam się stać pożywką dla Reverentii. Czułam, że w
pewien sposób tutaj pasuję, nawet jeżeli ten świat był zniszczony i nie tak
piękny, jak opisywał go tata. Nie czułam jednak, abym chciała poświęcać całe
swoje życie dla dobra innych demonów. Nie należałam do tego typu osób. Bohater
ze mnie żaden, a tym samym samobójca, więc choćby mieli ze mnie obedrzeć skórę,
będę się starała za wszelką cenę przeżyć. Może członkowie Nox jeszcze tego nie
wiedzieli, ale mnie potrzebowali.
Naszą drogę donikąd
przecięły dziecięce stopy małych demonów, których śmiech stanowił pewną odmianę
od szarości tego świata. Spojrzałam za nimi, zastanawiając się, jak żyli tutaj
przez cały ten czas ze świadomością, że byli odcięci od świata zewnętrznego.
Chociaż może umysłów tak małych dzieci nie zajmowały jeszcze takie głębokie
rozważania? Może dla nich liczyła się tylko zabawa, zupełnie tak jak teraz.
– Muszę się z kimś
spotkać – mruknął od niechcenia Ace, spoglądając przez ramię. Nieopodal nas
stała grupka ognistych demonów, która zdawała się go przywoływać już samym
wzrokiem.
Ze zdziwieniem
pokiwałam głową. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogłam
uciec? Z drugiej strony… nawet nie wiedziałam, gdzie. Powoli zapominałam, że
Ace Bryne nie był idiotą, za jakiego go miałam.
Kiedy mój towarzysz
zostawił mnie samą na polanie, poczułam się dziwnie osamotniona. Nie wiedziałam,
co mam robić. W świecie ludzi po prostu chwyciłabym za telefon, aby zająć czymś
swoje ręce, a tutaj? Tutaj nawet nie było czego zwiedzać. Jedyne, co mi
zostało, to obserwowanie rozbawionych dzieciaków, które bawiły się w coś w
rodzaju ludzkiego ganianego. Zamiast krzyczeć „berek”, krzyczeli jednak: „płoniesz”,
co wcale mnie nie dziwiło, zważając na ich ogniste zdolności.
Zakładając ręce na
piersi, ruszyłam powolnym krokiem przed siebie. Zdecydowanie nie potrafiłam
ustać w miejscu, kompletnie niczego nie robiąc. Lepszą opcją wydawało się już
chodzenie bez celu po okolicy.
Nie postawiłam nawet
kilku kroków, a dzieciaki zaczęły drzeć się wniebogłosy. Nie rozumiałam, o co
im chodzi. Chyba nie byłam aż tak przerażającym typem, żeby zaczęły wskazywać
na mnie palcami.
– Co? – spytałam,
marszcząc czoło.
– Te rośliny są
niebezpieczne! Nie można tam chodzić! – krzyknęła piskliwie dziewczynka o
płomiennych oczach i brązowych włosach. Słowo daję, chyba wszystkie ogniste
demony wyglądały tak samo. Chyba że to Ace miał tak liczne rodzeństwo
(ewentualnie potomstwo, bo nie mogłam być pewna jego wieku. Być może w
rzeczywistości nie miał siedemnastu lat, tylko był starym, demonicznym
pedofilem?).
Spojrzałam pod swoje
nogi, próbując odgadnąć, o co tyle krzyku. Napotkałam tam wyłącznie niebieskie
kwiatki, które przypominały swoim wyglądem fiołki ze świata ludzi. Nie miałam
pojęcia, dlaczego były niebezpiecznie. Ostatecznie to nawet się nie ruszały,
jakby były martwe.
– Niby czemu? –
spytałam z westchnięciem, wychodząc z kręgu maleńkich roślin. To najwyraźniej
uspokoiło demoniczne dzieci, bo przestały się wydzierać, a tym samym zwracać na
siebie uwagę dorosłych.
– Bo… bo jakiś czas
temu ktoś próbował ugotować z nich wywar, i nagle spłonął – wytłumaczył
przestraszony, pobladły chłopiec, który zaciskał pięści przy swojej piersi,
jakby się bał, że lada moment serce wyskoczy mu na trawę.
Zmarszczyłam czoło.
– Spłonął? – mruknęłam
prędzej do siebie niż do kogokolwiek innego.
– Tak! A jak Dane
ostatnio pchnął naszego kolegę w te kwiatki, to był cały poparzony! –
wykrzyknęła głosem przepełnionym emocjami ta sama dziewczynka, co wcześniej. –
A tobie nic się nie stało? – Przyjrzała mi się podejrzliwie.
Spojrzałam w dół na
swoje stopy, po czym potrząsnęłam głową. Ostatecznie moja skóra była
przysłonięta materiałem, więc raczej ta roślina nie powinna sprawić mi bólu. To
jednak sprawiło, że zainteresowałam się reveryntyjskimi fiołkami. Uklęknęłam
przy nich i odważnie chwyciłam za roślinę, wyrywając ją razem z korzeniami z
ziemi. Dzieci znów zaczęły się wydzierać wniebogłosy, ja zaś obróciłam się w
ich kierunku i pokazałam dłoń, na której nie było żadnego oparzenia czy rany.
– Nic mi się nie stało
– rzuciłam z uśmieszkiem. – Być może działa to tylko na ogniste demony.
– To kim ty jesteś? –
spytał trzeci chłopiec, który dotąd się nie odzywał.
– Nikim szczególnym. –
Wzruszyłam ramionami. Raczej nie powinnam wspominać ani o tym, że miałam jakieś
powiązanie z cienistymi demonami, ani że byłam w jakiś sposób związana z
ludźmi. Postanowiłam, że bezpiecznie zmienię temat. – Powiedzcie mi, jak nazywa
się ta roślina? – Uniosłam kwiat, uważniej się mu przyglądając.
– La… la… – powtarzała
dziewczynka, spoglądając w niebo, jakby nie mogła sobie przypomnieć. – Lacrimosa?
– Kiedy spojrzała na swoich kolegów, ci pokiwali znacząco głowami, zgadzając
się z tą nazwą.
Posłałam im krzywy
uśmieszek, który starał się udawać miły. W rzeczywistości nie byłam miła dla
kogokolwiek, a co dopiero dla dzieci. Nie wyobrażałam sobie, abym pewnego dnia
miała mieć na utrzymaniu jakiegoś małego gnojka. Własnego męża też sobie nie
potrafiłam wyobrazić. Byłam zbyt wielką egoistką, a przy okazji
indywidualistką, aby z kimkolwiek dzielić własne życie. Mama i tata raczej nie
doczekają się z mojej strony wnuków. Cudem będzie, jak doczekają się ich od
jakiegokolwiek dziecka, które spłodzili. Nate był małym niedorobem, który nie
potrafił patrzeć na kobiety jak na kogoś, kogo można by pokochać, a Calanthia
wolała naukę i zajęcia dodatkowe niż znajomości z chłopakami. Dziwna ta rodzina
Auvreyów. Dziwna, ale na szczęście moja.
Kiedy dzieciaki
pobiegły już w swoją stronę, ja schowałam kwiatka dyskretnie do kieszeni,
starając się zapamiętać jego nazwę. Cały czas mruczałam ją pod nosem, jakbym
popadła w trans, to dlatego nie zauważyłam Ace’a, który do mnie podszedł. Kiedy
ja wgapiałam się w pustą przestrzeń, powtarzając szeptem to jedno słówko, on
pochylił się tuż nad moją twarzą i uniósł brew, jakby zastanawiał się, czy na
pewno wszystko ze mną w porządku. Początkowo na niego nie zareagowałam. Po
prostu przyciszyłam głos, ograniczając się wyłącznie do bezgłośnego wymawiania
nazwy. Dopiero wtedy chłopak zareagował.
– Potrzebujesz pomocy? –
spytał z wrednym uśmiechem.
– Ależ skąd –
wymruczałam słodko, czując wewnętrzną satysfakcję. – Auvreyowie tak mają.
– Lubicie gadać ze
sobą?
– Kiedy nie mamy przy
sobie żadnego porządnego rozmówcy, wybieramy siebie. Przynajmniej wiemy wtedy,
że ten monolog jest na właściwym poziomie – wyjaśniłam głosem przepełnionym zjadliwą
ironią, a potem odepchnęłam twarz mojego nowego kolegi. Chyba zaczynałam się
powoli przyzwyczajać, że dla Ace’a Bryne’a nie istniało coś takiego jak
przestrzeń osobista. – Co teraz robimy, panie porywaczu?
– Obiecałem ci spacer, więc
dostałaś spacer. – Chłopak wzruszył beztrosko ramionami. – Teraz musimy wrócić
do zamku. Moja matka chciała z tobą porozmawiać.
– Matka? – Uniosłam
brew, zakładając ręce na piersi. Od razu przybrałam kpiącą postawę: –
Przedstawisz mnie jej jako swoją przyszłą żonę?
– Gdybyś miała przeżyć
jeszcze kilka najbliższych lat, nie wykluczone, że mógłbym to zrobić. – Ace
spojrzał na mnie ze znaczącym uśmieszkiem. To sprawiło, że nieco się
zakłopotałam. – Nie, droga panno Auvrey. Ty już poznałaś moją matkę.
Zmarszczyłam czoło,
ponieważ nie przypominałam sobie, abym poznała jakąkolwiek kobietę, którą
przedstawiłby jako własną matkę.
Zaraz…
Spojrzałam z rosnącym w
oczach zdziwieniem na Ace’a, który zdawał się rozumieć moją reakcję.
Rzeczywiście, nigdy nie przedstawił mi swojej matki, ale wcale nie musiał tego
robić, bo oprócz niego istniał tylko jeden ognisty demon, z którym miałam bezpośrednią
styczność. Elienore, osoba, która prawdopodobnie zarządzała tą cholerną frakcją.
Osoba, która zabrała mnie do Reverentii, wymieniając mnie na moją własna matkę.
***
Przez cały mój pobyt w
Reverentii liczyłam na to, że będę mogła tu spędzić cały dzień, a więc przy
okazji spotkać się z matką Ace’a i wyciągnąć z niej jakieś cenne informacje. Jednak
Nox nie było zbytnio cierpliwe, jeżeli chodziło o moje przebywanie w niewoli.
Ledwie wkroczyliśmy do zamku, a okazało się, że jest pogrążony w chaosie. Już z
oddali słyszałam tatę, który wykrzykiwał do demonów:
– Oddawać mi córkę,
kutafony!
W normalnym przypadku
usłyszałabym zaraz po nim głos rozsądku należący do mojej mamy, ale
podejrzewałam, że aktualnie siedziała w domu i leczyła rany po ostatniej
ognistej bitwie. Tata nigdy nie wziąłby jej ze sobą, nawet jeżeli błagałaby go
o to na kolanach. Podejrzewałam, że Calanthia i Nate również zostali w świecie
ludzi.
Kiedy obejrzałam się w
tył, aby rzucić mojemu towarzyszowi, że czas na mnie, zdziwiłam się, bo nikogo
tam nie było. Ace Bryne najwyraźniej zrozumiał, że stał w tym momencie na
przegranej pozycji, ewentualnie nie miał najmniejszej ochoty mierzyć się z moim
ojcem, który znany był ze swoich eksperymentalnych prób, służących wynalezieniu
broni przeciwko ognistym demonom. Teraz już nie będzie musiał jej szukać. Jedna
z nich spoczywała w mojej kieszeni.
– Tato! – krzyknęłam,
dostrzegając na końcu korytarza lekko przypalonego Nathiela Auvreya, który
próbował właśnie oderwać głowę jednemu z demonów. Właśnie wskoczył na jego
plecy, ujeżdżając go jak dzikiego byka. Z szerokim uśmiechem pomachałam do
niego dłonią, na co mój tata zrobił to samo.
– Tęskniłem za tobą! –
krzyczał, przykładając dłonie do ust w taki sposób, jakby tworzył prowizoryczny
megafon. Demon przez cały ten czas próbował zrzucić go z pleców. – Co tam
słychać?!
– Wszystko okej! –
odkrzyknęłam.
– Poczekaj na mnie
chwilę, zaraz do ciebie dołączę!
W momencie, kiedy
Nathiel Auvrey rozprawiał się z demonami, ja oparłam się plecami o ścianę,
czekając na to, aż skończy się z nimi bawić. W końcu doczekałam się jednak tej
upragnionej chwili.
Kiedy tata do mnie podszedł,
przygarnął mnie dłonią do swojej piersi. Cóż, ostatecznie to była jedyna osoba,
której dawałam prawo do tulenia. Nikogo znajomego obok nas nie było, dlatego ja
również pozwoliłam sobie na ten gest przepełniony czułością. Może nie byłam
tutaj zbyt długo, ale zdążyłam się za nim stęsknić. Poza tym Reverentia mimo
wszystko zdawała się być obca, kiedy nie było tutaj mojej rodziny.
– Wszystko w porządku?
Nic ci nie zrobili? – szepnął do mojego ucha tata.
– Wszystko w porządku –
odpowiedziałam, odsuwając się od niego na moment. – Powinieneś być ze mnie
dumny, bo zdobyłam mnóstwo informacji. Na dodatek chyba odkryłam, jak pozbyć
się ognistych demonów. – Przybrałam diabelski uśmieszek.
– Jestem z ciebie
cholernie dumny, Aura. – Nathiel poklepał mnie po głowie jak małe dziecko,
obdarzając mnie swoim słynnym wyszczerzonym uśmiechem. – Co prawda liczyłem na
to, że ja pierwszy odkryję broń na ogniste demony, ale już trudno. – Wzruszył
ramionami. – Dobrze, że masz moje geny, wobec czego po części mogę się czuć,
jakby to ja dokonał ważnego odkrycia. – Zachichotał jak nastolatek, który
właśnie wyrządził nauczycielce jakiś kawał.
Potrząsnęłam głową, nie
mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Już chciałam otworzyć usta, kiedy
usłyszałam, że z oddali nadbiegają kolejni członkowie Nox. Niebawem dołączył do
nas wujek Sorathiel, a także Aren – ojciec Madelyn. Wtedy już wiedziałam, że
czas najwyższy uciekać z Reverentii. I choć spoglądałam na nią tęsknię, marząc
o tym, że pewnego dnia będę miała możliwość wybrać się tutaj z własnej
nieprzymuszonej woli, cieszyłam się, że ostatecznie wracam do domu. Do mojej
rodziny. I to z przewagą nad ognistymi demonami, które niedługo zamierzaliśmy
wyrżnąć w pień.