wtorek, 21 października 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [CZ. 10]

Lecę jak ogień. Korzystam. Choć w moim mniemaniu nie jest to wybitny rozdział, a może nawet nieco... zdechły,  ale cieszę się, że znów tu jestem.

***

Nadszedł dzień mojej egzekucji. Myślałam, że będę się czuła choć trochę smutna, zawiedziona czy nawet zła, ale tak naprawdę nie czułam nic. Być może był to skutek wielodniowego głodzenia i przywiązania do pali, skąd nie mogłam się ruszyć. Być może po prostu przestało mi zależeć.

Nie liczyłam na cuda. To nie bajka z zakończeniem dla dzieciaków. Złoczyńcy zwykle nie kończyli dobrze, ale nie przez to, że dobro zawsze zwyciężało, tylko dlatego, że byli zbyt zuchwali, aroganccy, egoistyczni, a przez to nieuważni i zbyt pewni siebie. W tej historii nie uchodziłam za bohaterkę, która walczyła z wrogami chcącymi zniszczyć ludzkość – raczej ze swoją własną rodziną. Nie pomagałam Nox – tylko utrudniałam im misje. I przede wszystkim, zamiast uciekać od niebezpieczeństwa, sama pchałam się w jego ramiona. Ponoć mój ojciec w miłości również popełniał wiele głupich błędów, za które inni przypłacali życiem, wydawało mi się jednak, że to ja w rodzinie Auvreyów królowałam obecnie w sianiu zamętu i zabijaniu przypadkowych ludzi, choćby tych w szkole Nate’a. Każdy powiedziałby: zasłużyła sobie na to! I może mają nawet rację.

Byłam tak wykończona, że ledwie widziałam na oczy. Docierały do mnie jakieś bliżej nieokreślone dźwięki – coś jak drewniane kłody układane na stosie. Może po wyrwaniu serca zamierzali mnie spalić? Nie byłabym tym zdziwiona. Zdawało mi się nawet, że  zapora ogniowa, w której byłam uwięziona, ostatecznie opadła. Zrobiło się jakoś… zimniej. I może nawet przez to jeszcze bardziej obojętnie.

Obok ciągle przechodziły jakieś demony. Zdawały się mnie ignorować. Niektóre z nich nawet się śmiały, żartując między sobą, jakbym stała się niewidzialna. A po Acie Brynie nie było nawet śladu. Czyżby nie zamierzał przyjść na moją egzekucję? Gnojek. Myślę, że gdyby się tu teraz pojawił, na chwilę odzyskałabym siły, żeby tylko mu przywalić w tą głupią gębę.

Nie liczyłam na żaden ratunek. Przez te kilka dni w zasadzie nawet o nim nie myślałam. Można powiedzieć, że teraz już raczej liczyłam na szybki koniec. Jednak znając demony ognia, pewnie będą się chciały jeszcze trochę zabawić, nawet jeśli miałoby to oznaczać odpalanie od mojego płonącego na stosie ciała zimnych ogni.

Godziny i minuty upływały tak wolno jak wieczność. Niemal zaczęłam się już irytować tym stanem niewiedzy. Gdybym miała siłę, zapewne zaczęłabym tupać nogą albo prowokować przechodniów do kłótni, co wychodziło mi zawsze najlepiej (oczywiście oprócz rujnowania życia szkolnego mojego brata, niesłuchania się rodziców i opuszczania zajęć szkolnych). Tylko że tych przechodniów jakoś tak… ubyło. Świat też dziwnie ucichł. Przez chwilę zaczęłam sądzić, iż przedwcześnie zdechłam, zanim wyrwali mi serce, ale to chyba nie było to. Skoro wciąż myślałam i nie widziałam przed sobą żadnego światełka w tunelu, jeszcze dogorywałam. A może była to zapowiedź czegoś nieoczekiwanego?

Nie wiem nawet kiedy, a upadłam na ziemię. Dopiero po dłuższej chwili do mnie dotarło, że przecież nie mogłam, w końcu byłam przywiązana do pali. Następnie poczułam na swoim ciele czyjeś ręce. Chwytały mnie w pasie i mocno obejmowały jak stęsknione za rodzicem dziecko. To dziwne, ale czułam zapach Nate’a. Tę odświeżającą nutę mięty zmieszaną ze słodyczą. Na chwilę mnie to orzeźwiło. Otworzyłam nawet ociężałe powieki. Wtedy zetknęłam się spojrzeniem z moim bratem. Nie wiedziałam, czy był prawdziwy, ale na jego widok czułam, że do oczu nachodzą mi łzy. Chciałam mu powiedzieć, że tęskniłam. Że cieszę się, że przeżył. Że byłam głupia. Ale nie mogłam mówić. Tylko bezwładnie na nim wisiałam, jak omdlała z wrażenia psychofanka, której palce podczas występu dotknął jej największy idol. Chyba nawet próbowałam otworzyć usta i coś wybełkotać, bo za chwilę usłyszałam ciche i ciepłe słowa brata:

– Wiem, Aura, wiem. Czułem się tak samo. Ale teraz będziesz już bezpieczna.

Później nie wiedziałam już, co się dzieje. Moje nogi nagle wisiały w powietrzu, tak samo jak i ręce. Jednocześnie czułam się tak błogo i spokojnie, jakbym teraz była w ramiona kogoś, kto mnie kocha. I zapewne tak właśnie było. Ktokolwiek to był, wiedziałam, że był Auvreyem. I choć byłam najgorszą osobą pod słońcem – przyszedł mnie uratować.

***

Nie wiedziałam, kiedy się obudziłam. Cieszyłam się jednak, że dotykałam miękkiej kołdry, a w oczy raziło mnie słońce. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że znajdowałam się we własnym pokoju. Nie tym w Reverentii, a tym na Ziemi. Z jakiegoś dziwnego powodu poczułam ulgę albo nawet radość. Może dlatego, że byłam już bezpieczna, we własnym domu?

Stwierdziłam, że nie chcę dłużej leżeć. Choć podniesienie się z łóżka nie było w moim obecnym stanie łatwe, z niewielką pomocą mebli, o które mogłam się podpierać, stanęłam chwiejnie na nogi. To nic, że do przejścia miałam całe schody. Po prostu chciałam się zobaczyć z moją rodziną. Teraz.

Podróż na dół zajęła mi całą wieczność i wytraciła resztki moich zasobów energetycznych. To dlatego gdy tylko przekroczyłam próg salonu, padłam na kolana.

Na sofie siedział mój tata. Oczywiście kiedy mnie zobaczył, zerwał się do góry. Oboje na siebie spojrzeliśmy. W jednym momencie przybrałam smutną podkowę, a oczy napełniły mi się łzami. Teraz czułam się jak malutka córeczka tatusia, ta sama, która miała kiedyś pięć lat i płakała, tuląc się do niego, gdy stłukła sobie kolano. Mało mnie to jednak obecnie obchodziło.

Nathiel Auvrey, widząc mnie, nie wahał się nawet przez chwilę. Po prostu do mnie podszedł, a może nawet podbiegł, upadł na kolana i przytulił mnie mocno do siebie. W tym momencie naprawdę wybuchłam płaczem jak dziecko. Ostatnio zdarzyło się zdecydowanie za wiele. I choć było mi głupio, że jako niemal dorosła osoba beczę jak niemowlak, równocześnie czerpałam radość z tego, że doczekałam się pojednania z własnym ojcem, którego tak bardzo mi brakowało.

– Tęskniłam – wyjęczałam w jego ramię, robiąc sobie z jego koszulki chusteczkę do nosa.

  Ja też tęskniłem, Aura – wyszeptał tata. Nie brzmiał jak on, a jednocześnie… brzmiał jak on. W tym momencie nie był Nathielem Auvreyem, a po prostu moim rodzicem. – Przepraszam za to, co powiedziałem. – Oderwał się na chwilę i spojrzał mi w oczy. Wyglądał przy tym niezwykle jak na siebie poważnie. – Nieważne, kim jesteś. Od zawsze byłaś tylko i wyłącznie moją córką i zabiję każdego, kto spróbuje ci zrobić krzywdę. Poza tym będę cię kryć, nawet jeśli wybijesz pół tego świata, a nawet pomogę zakopać ci trupy.

Zaśmiałam się przez łzy.

– Nie jestem aż taka silna, żeby wybić pół świata – wyrzuciłam z siebie ochryple.

Nathiel Auvrey prychnął.

– Oczywiście, że jesteś. Musisz być, skoro jesteś moją córką. – Demoniczny ojciec pstryknął mnie palcem w czoło i uśmiechnął się zawadiacko, jak miał to w zwyczaju. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo stęskniłam się za tym uśmiechem.

– Kocham cię, wiesz? – spytałam, pociągając nosem i przytulając go jeszcze raz.

Nie na co dzień można było usłyszeć z ust nastoletniej Aury Auvrey takie słowa, ale od zawsze były zarezerwowane tylko dla jednej osoby i wątpiłam, żeby kiedykolwiek się to zmieniło.

Tata jeszcze raz mocno mnie do siebie przytulił i powiedział:

– Ja ciebie też. I nawet nie wiesz, jak bardzo.

Otóż… wiedziałam.

***

Pozostałą część dnia – kiedy odbyłam już rozmowę z rodzicami – spędziłam, siedząc we własnym łóżku i pijąc herbatę. Dostałam bezwzględny nakaz odpoczynku. I nie zamierzałam z tym walczyć, choć rzeczywiście cholernie mi się nudziło. Starałam się jednak napawać tę dziwną normalnością tak długo, jak tylko mogłam. A to oznaczało, że przez większość czasu po prostu wgapiałam się w okno i myślałam. W południe, gdy moje rodzeństwo wróciło już ze szkoły, doczekałam się jeszcze jednej wizyty.

Drzwi do mojego pokoju uchylił nie kto inny, jak Nate. Zaglądając do środka, wyglądał jak skarcone dziecko, które nie wiedziało, czy może już przyjść do swoich rodziców, czy dalej byli na niego źli. Tym razem nie miał się czego obawiać.

– Jak się czujesz? – spytał w progu.

Przewróciłam oczami.

– Wejdź do środka. Przecież cię nie ugryzę – mruknęłam, grając naturalnie rolę chłodnej siostry. – A czuję się, jakby przejechał po mnie kombajn, a potem przebiegło po mnie stado dzikich kóz. Nie wyglądam tak?

Nate cicho się zaśmiał.

– Jak na kogoś przejechanego i staranowanego przez kozy, wyglądasz świetnie – odpowiedział, wchodząc do pokoju.

Dzięki temu głupiemu stwierdzeniu atmosfera nieco się rozluźniła.

Nate przysiadł na krańcu łóżka, choć w odpowiedniej odległości ode mnie. Przez chwilę sam nie wiedział, co powiedzieć. Otwierał usta i zaraz je zamykał. Oszczędziłam mu tej męczarni i rzuciłam:

– Przepraszam.

Mój brat wyglądał na zaskoczonego. Mrugał oczami, jakby nie dowierzał tym słowom.

– Byłam na ciebie zła, bo poczułam, że się ode mnie odsuwasz. Czułam się przez to samotna – mruknęłam niechętnie, patrząc gdzieś w bok. – Poza tym trochę ci zazdrościłam, bo świetnie sobie beze mnie radzisz. Mam wrażenie, że to ja całe życie cię hamowałam.

– Aura… – Nate westchnął, jakby załamał się tymi słowami. – To nie tak. Nigdy mnie nie hamowałaś. Zawsze stałaś po mojej stronie i to dzięki temu, że mogłem cię obserwować przez większość naszego życia, nabrałem odwagi. Chciałem być trochę bardziej jak ty, wiesz?

Skrzywiłam się.

– Tak porywczy i stuknięty?

– Nie, odważny i silny. – Nate posłał mi jeden ze swoich niewinnych, niemal dziecięcych uśmiechów, które dobrze znałam.

Nieco zdziwiły mnie te słowa. Nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie sądziłam, że Nate kiedykolwiek mógł tak na mnie patrzeć, a nawet mi tego zazdrościć. Chcąc zmienić ten wstydliwy temat, na który nie byłam przygotowana, zwróciłam uwagę na ranę na jego policzku. Dotknęłam jej ostrożnie, żeby nie sprawić mu bólu.

– Moja pierwsza rana wojenna – powiedział niemal z dumą Nate.

  Oby ostatnia – odpowiedziałam, uśmiechając się wrednie pod nosem.

Już po chwili odsunęłam się w bok, aby zrobić mu trochę miejsca. Porozumieliśmy się bez słów. Za chwilę oboje leżeliśmy obok siebie, ramię w ramię, wgapiając się w sufit.

– Rodzice chcą cię przenieść na czas rytuału w bezpieczne miejsce – odezwał się po dłuższej chwili milczenia Nate. Spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał zbadać moją reakcję. Zapewne spodziewał się płomiennego zaprzeczenia i buntu, ale nie miałam już na to siły.

– Jestem już tym wszystkim zmęczona – mruknęłam. – Bycie wyjątkowym nie jest takie łatwe – dodałam z ironią, mając oczywiście na myśli to, że ogniste demony polowały na moje serce.

– Aura, to tylko kilka dni. Potem będziemy znowu wszyscy razem.

Nie odpowiedziałam na to. Po prostu spojrzałam w bok.

– Aura? – Nate podniósł się na łokciach, żeby na mnie spojrzeć. Wyglądał na podejrzliwego i nieco przejętego. – Powiedz mi, że nie planujesz niczego…

– Niczego w moim stylu? – przerwałam mu, cicho się śmiejąc.

Nate spojrzał na mnie niewinnie, ale nie odpowiedział.

– Spokojnie. Mam już dosyć szaleństw – odpowiedziałam z westchnięciem. – Czuję się jak stara baba, która już wszystko w życiu przeszła. Teraz chcę tylko spokoju. Przede wszystkim od demonów.

– Jest to cel do zrealizowania – dodał z uśmiechem Nate.

Oboje umilkliśmy. I może to nawet lepiej. W taki sam sposób spędzaliśmy kiedyś czas wieczorami, zanim jeszcze mój brat postanowił pójść do innej szkoły. Leżeliśmy na łóżku, wgapialiśmy się w sufit i napawaliśmy spokojem. Tego właśnie teraz chciałam. Powrotu do tego, co było. Dziecięcych lat przeżytych w spokoju. Świata, gdzie były tylko bliźniaki Auvrey, Calanthia, rodzice i członkowie Nox. Ale czy dało się to jeszcze odzyskać?

***

Kilka dni później, gdy byłam już w stanie ruszyć się z łóżka, wybrałam się z całą rodziną Auvreyów na posiedzenie organizacji Nox. Opowiedziałam im o moim pobycie w Reverentii, omijając oczywiście istnienie ognistego demona o imieniu Ace, który był zdradliwym gnojkiem. Przez resztę posiedzenia wgapiałam się tępo w okno, nie słuchając, co się wkoło mnie dzieje. To zachowanie nie umknęło uwadze mojej mamie – od dłuższego czasu badawczo mi się przyglądała. Czułam to spojrzenie na sobie i czekałam, aż mnie spyta, o co chodzi. W końcu zdecydowała się usiąść obok, w odosobnieniu od reszty członków Nox – nie chciałam im przeszkadzać, więc usunęłam się gdzieś pod ścianę.

– Wszystko w porządku? – spytała.

Nic nie było w porządku. Wciąż czyhały na mnie demony ognia, a poza tym miałam najwyraźniej złamane serce, bo cały czas myślałam o tym dupku z Reverentii. A, prawie bym zapomniała – dalej nie wiedziałam, gdzie było moje miejsce. W Reverentii, na Ziemi czy… nigdzie.

– Tak, mamo, nie martw się o mnie – mruknęłam od niechcenia, wymuszając uśmiech.

Po minie kobiety, która mnie wychowała, mogłam się domyślić, że nie wierzy w te słowa. I miała rację. Co nie znaczy, że chciałam o tym opowiadać.

Posiedzenie Nox miało na celu między innymi ustalenie, gdzie mnie ukryć, aby wrogowie nie zatriumfowali. W końcu ustalono, że na kilka dni zostanę eskortowana do jednej z podziemnych baz, z której od wielu lat korzystała organizacja. To tam pochowano wszystkie noże Exitialis dla przyszłych potomnych i inne bronie. Niewiele osób miało tam dostęp. Wejścia chroniły zaklęcia, które rzuciły na to miejsce la bonne fee. Powinnam tam być niemal niewykrywalna dla demonów. Oczywiście Nate obiecał mi już, że będzie tam ze mną przesiadywał po szkole, o ile pozwolę mu się uczyć. Nie miałam nic przeciwko. I tak przez większość czasu będę tam tkwić sama, bez konkretnych zajęć. Ja nawet nie miałam hobby (poza zabijaniem demonów, tak jak mój tata), którym mogłabym zająć swoje ręce czy głowę. W takim razie może to czas na zajęcie się szydełkowaniem albo czymś innym równie ludzkim?

Nie. To nie było dla mnie. Tak samo jak siedzenie w bunkrze, bez wiedzy, co w tym czasie dzieje się z moimi bliskimi.

– To tylko kilka dni – powiedziała nagle mama, zupełnie jakby czytała mi w myślach. – Na pewno sobie poradzisz.

– Wiem, mamo – odpowiedziałam z westchnięciem.

Spojrzałam na nią ukradkiem i poczułam, że zalewa mnie dziwna fala czułości. Laura Auvrey rzadko tak wyglądała. Martwiła się o swoje dzieci, to oczywiste, ale nigdy nie patrzyła na nie z takim smutkiem i przejęciem. Nagle chciałam ją mocno przytulić, zupełnie jakby nigdy więcej miałabym się z nią nie zobaczyć.  

Choć tak czuły gest nie był podobny do Aury Auvrey w wieku nastoletnim (bo gdy byłam dzieckiem, uwielbiałam się przytulać, zwłaszcza do taty), wykonałam go bez poczucia winy.

Pod palcami czułam, jak ciało mojej mamy się spina. Najwyraźniej się tego nie spodziewała. Oczywiście już po chwili nieco się rozluźniła i odwzajemniła ten uścisk, ale wiedziałam, że jest co do niego podejrzliwa.

– Przepraszam za te wszystkie lata, kiedy byłam okropną córką – mruknęłam do niej.

Czułam, że mama chce zaprzeczyć tym słowom, ale zanim to zrobiła, wyrósł przed nami mój tata, który uśmiechał się od ucha do ucha.

– To rzadki widok, wiecie? Aż sam nabrałem chęci, żeby was przytulić – powiedział, chichocząc się łobuzersko. I tak, jak obiecał, tak zrobił. Teraz obie tkwiłyśmy w mocnym uścisku demona, który chyba wtłoczył w nas całą swoją duszącą miłość.

– Wypuść nas już, tato – jęknęłam.

– Oj, nie narzekaj, jak byłaś mała, to uwielbiałaś się tulić do klaty swojego tatusia.

– Wyrosłam z tego, wiesz?

– Tak? Nie wyglądasz.

Nie miałam co z nim dyskutować. I tak zrobi, co uważa za słuszne.

Nie minęła nawet chwila, a w progu stanął zaskoczony Nate z kubkiem herbaty w ręku. Uśmiechnął się na nasz widok tak uroczo, jak ten pięciolatek, który dostał ode mnie misia. Później również zachował się jak ten dzieciak – odłożył kubek i prawie się na nas rzucił, mocno się do nas przytulając.

Zaraz za nim do pokoju weszła Calanthia, ale z dosyć podejrzliwą miną – zupełnie jak mama. Stała w  progu, nie wiedząc, jak na to zareagować, aż w końcu przywołał ją do nas tata:

– Chodź do nas, właśnie mamy Auvreyową sesję tulenia, rzadkie zjawisko w naszej rodzinie. – Wyszczerzył zęby do najmłodszej córki.

Na twarzy Calanthii pojawił się drobny uśmiech. Dłużej nie trzeba było jej prosić.

Już po chwili tuliliśmy się do siebie jak kochająca się rodzina. To oczywiste, że czułam się nieswojo z tą miłością. Ale nie mogłam zaprzeczyć temu, że byłam kochana. I to jedyna miłość, która była warta mojej uwagi.

Przymknęłam powieki i choć nikt tego nie widział, uśmiechnęłam się pod nosem.

***

Kilka dni później wraz z eskortą wyruszyliśmy do bunkra. Prowadził do niego tunel wybudowany pod siedzibą organizacji Nox. Ponoć był to pomysł Hugh, założyciela stowarzyszenia łowców cienia. Plotki głosiły, że to nie jedyny bunkier, jaki wybudował. Żałowałam, że nie mogłam go poznać, bo to od niego zaczęła się cała historia. W końcu zwerbował do Nox moją babcię, Calanthe, która poznała białowłosego demona o imieniu Aiden i niespodziewanie zaszła z nim w ciążę. Tak narodziła się moja mama, Laura. Wiele lat później do Nox Hugh zwerbował także małego cienistego demona, Nathiela, mojego tatę. I tak oto, zrządzeniem demonicznego losu, powstałam ja, Nate i Calanthia. Pomyśleć, że gdyby nie postać założyciela Nox, nigdy byśmy nie istnieli.

           Miałam wrażenie, że w tej misji uczestniczyli wszyscy członkowie organizacji. Spodziewali się ataku? To byłoby absurdalne. W końcu skąd demony ognia miałyby się tu znaleźć? To podziemny tunel wybudowany pod organizacją. Tylko my wiedzieliśmy, gdzie się znajduje i jak się tu dostać. Czułam się niemal nieswojo w otoczeniu tych wszystkich łowców, którzy byli tu tylko z mojego powodu. Zwykle uwielbiałam być w centrum zainteresowania, ale tym razem najchętniej schowałabym się przed nimi i nie wychodziła przez najbliższe tygodnie. To mi przypomniało moje pierwsze wyjście do przedszkola. To, że mój tata chciał mi wtedy towarzyszyć, to nic zaskakującego, ale to, że wmówił połowie członków Nox, że czeka ich ważna misja, najważniejsza misja ich życia, a potem ruszył z całą obstawą odprowadzić swoją najstarszą córkę do przedszkola, to już inna historia. Ponoć bardzo się wtedy cieszyłam. Może dlatego było mi teraz tak dziwnie? Bo czułam się dosłownie jak dziecko odprowadzane do przedszkola.

           – Pamiętacie, jak Nathiel wysłał nas na misję, żebyśmy odprowadzili małą Aurę do przedszkola? – odezwał się Alec, jeden z łowców, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

           Ta uwaga przerwała powszechnie panującą ciszę i najwyraźniej rozluźniła członków Nox. Kilkoro z nich nawet się zaśmiało. Mi za to zrobiło się głupio. Przewróciłam oczami, aby ukryć tę reakcję.

           – To była najważniejsza misja tamtych czasów – powiedział ze śmieszną powagą tata, podrzucając w ręce Exitialis. – I skończyła się tylko plamą z keczupu na spodniach.

           Rzeczywiście. W drodze do przedszkola uparłam się, że chcę zjeść hot-doga. Tak nim machałam na prawo i lewo, że w końcu dostał nim mój ojciec.

           – Nathiel do tej pory ma te spodnie – dodała z wrednym uśmiechem mama.

           – Jak i tysiące innych pamiątek po swoich dzieciach – dodał zaraz po niej wujek Sorathiel.

           – No, oczywiście – odpowiedział z prychnięciem tata, zakładając ręce na piersi, jakby się obraził. – Pierwsze rysunki przedstawiające łowców zabijających demony, plastikowe noże, pierwsze zęby, zrobiłem nawet zielnik z chwastami, które wręczała mi Aura. Ktoś wątpi w to, że jestem najlepszym ojcem pod słońcem?

           Mimowolnie się uśmiechnęłam. Rzeczywiście. Tata miał obsesję na tym punkcie. Na strychu każde z nas miało skrzynię ze swoim imieniem i różnymi przedmiotami, które Nathiel Auvrey zachował. W mojej skrzyni było chyba najwięcej popieprzonych rzeczy – wysuszone chrząszcze, pierwsza kilkucentymetrowa drzazga, którą wbiłam sobie w kolano, pęk włosów, które kiedyś, gdy miałam siedem lat, postanowiłam sobie obciąć… To były czasy.

           Miłe wspominki tak mnie zajęły, że straciłam czujność – na szczęście mój brat był tuż obok.

           Kiedy kula ognia uderzyła w ścianę, przelatując tuż przed moim nosem, Nate pociągnął mnie mocno do tyłu.

           – Nie pozwolę im ciebie zabrać – powiedział z powagą i dziwnym opanowaniem mój bliźniak.

           To oczywiście nie był koniec. Zaraz pojawiła się tu cała zgraja ognistych demonów.

           Za drugą rękę chwycił mnie ktoś inny i pociągnął w swoim kierunku. Moim oczom ukazało się to cholerne, płonące spojrzenie tego debila, który uprzykrzał mi życie, odkąd się poznaliśmy, potem mnie rozdziewiczył, a na koniec podeptał trzy czwarte mojego demonicznego serca. I jeszcze miał czelność wrednie się uśmiechać, patrząc mi prosto w oczy!

           – Będziesz musiał się bić o nią ze mną – powiedział niepokojąco niskim głosem Ace Bryne.

           – Spróbuj szczęścia, ognista pokrako – warknął Nate, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczył.

           Nagle zostałam gwałtownie pchnięta w tył, mało nie zataczając się pod ścianą. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak mój niewinny, nieco bojaźliwy braciszek rzuca się z nożem na naszego wroga. Byłam tym tak oszołomiona, że nawet nie spostrzegłam, kiedy przejął mnie tata.

           – Uciekaj z Calanthią i Aleciem. Poradzimy sobie – szepnął mi do ucha. Po tym popchnął mnie do tyłu w kierunku siostry, którą niemal staranowałam, i ruszył do walki z demonami.

           Zaraz, co to za przekazywanie sobie Aury Auvrey między sobą?! Nie byłam żadną piłką!

           Nie zdążyłam nawet ponarzekać, a Calanthia już ciągnęła mnie za rękę. Kiedy oni to wszystko zaplanowali?! Nie pamiętałam takiej strategii na ostatnim posiedzeniu Nox! A może coś przede mną ukryli? I skąd tutaj do cholery wzięły się ogniste demony, skoro ten tunel należał tylko do Nox?!

           Gdy zaczęłyśmy oddalać się od miejsca zdarzenia, dołączył do nas Alec. Zanim zadałam mu pytanie, do razu na nie odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc:

           – Jest tu kilka wejść, choć nieużytkowanych i zamkniętych od lat, zapewne ogniste demony odkryły jedno z nich.

           – Gdzie teraz biegniemy? – spytałam, marszcząc czoło.

           – Do wyjścia, które znajduje się w głębi lasu. Mam do niego klucz – dodała Calanthia, wyciągając zza koszulki przywieszony na szyi metalowy naszyjnik. – Miejmy nadzieję, że uda nam się je otworzyć, bo nie jest użytkowane od dwudziestu lat.

           A więc uruchomiliśmy nawet nie plan B, a C. Świetnie.

           Jedyne, co mogłam zrobić, to sprawić, że staniemy się niewidzialni – osiągnęłam to z pomocą jednego ruchu dłoni. Cały tunel przed nami i za nami został pochłonięty cienistym dymem. Wada była taka, że sami nic nie widzieliśmy. Zaleta? Dzięki magii czułam szybciej niż inni, że zbliża się niebezpieczeństwo. Dzięki temu zdążyłam odepchnąć Calanthię na ścianę, nim dostała kulą ognia prosto w twarz.

           Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem i wyjęłam z kieszeni nóż. Nie było sensu iść dalej. Czułam, kto zablokował nam drogę.

           – Wspaniałe wyczucie – usłyszałam znajomy kobiecy głos. Demonica w sekundę usunęła z pomocą ognia całą moją moc. Nie pozwoliłam jej oczywiście zrobić więcej – atakowałam ją cienistym dymem, tym samym umożliwiając Alecowi przeciśnięcie się niezauważonym za jej plecy, gdzie zaatakował wroga Exitialis przesiąkniętym trucizną. Kobieta dostała w ramię, ponieważ uskoczyła w ostatnim momencie, nie wyglądała jednak na zaskoczoną. Choć z jej rany sączył się teraz dymek, który przypominał parujące kamienie węgielne polane zimną wodą, uśmiechała się tak samo piekielnie jak Ace. Można było się domyślić, że na przywódczyni ognistej frakcji nie zrobi to wrażenia. Potraktowała Aleca jak insekta, zaledwie zdmuchując go ciepłym powiewem ognia w głąb tunelu.

           – Tej trucizny boją się tylko dzieci – powiedziała ze śmiechem Elienore, rzucając się do biegu.

           Nie pozwoliłam Calanthii na granie bohaterki. Zanim wyskoczyła przede mnie, chcąc użyć swojej dziwnej mocy uspokajającej demony, związałam ją cienistą mocą i odsunęłam poza pole bitwy.

           – Aura! – słyszałam tylko, jak krzyczy. W jej głosie rozbrzmiewała nuta paniki. Ale ja już byłam w trybie walki.

           Rzuciłam się z nożem na Elienore i skrzyżowałam się z nią ostrzami. Spojrzałyśmy sobie prosto w oczy.

           – Chciałaś mi tym nożykiem wydłubać serce z piersi? – spytałam z kpiną w głosie.

           – Jeśli będzie trzeba, chętnie wyrwę je z pomocą własnych dłoni – odpowiedziała z rozbawieniem kobieta. – Albo z pomocą dłoni własnego syna.

           Kiedy ona zaczęła się śmiać, ja dopiero zorientowałam się, że ten, kto chwyta mnie za ramię, to nie mój sprzymierzeniec. Na plecach w miejscu serca poczułam ogień. Krzyknęłam, próbując się uwolnić od nagłego bólu. Nie kontrolowałam w tym momencie swojej mocy. Wybuchła chaosem, siejąc wkoło zamęt. Z zasięgu wzroku zniknęła moja siostra, a nawet sama Elienore. Tunel to niezbyt dobre miejsce do używania tak silnej magii, dlatego zmiotło z nóg zarówno mnie, jak i mojego wroga. Oboje potoczyliśmy się gdzieś po ziemi, jak para ciężkich kamieni. Koniec końców uderzyłam mocno plecami w podłoże.

           Nad sobą zobaczyłam płonące oczy ognistego demona. Przez chwilę głośno dyszałam, patrząc mu prosto w twarz. On również nie spuszczał ze mnie wzroku. Trzymał mnie za ramiona i pochylał się nade mną tak blisko, że niemal stykałam się z nim nosem.

           Nagle poczułam się bezradna i mała. Zdradzona, zniechęcona i smutna. Wszystkie te uczucia musiały odbić się w moich zielonych tęczówkach, ponieważ sam Ace zastygł w bezruchu.

           – Nie chcę ginąć, Ace – szepnęłam niespodziewanie. – Chcę żyć na własnych zasadach.

           W milczeniu dalej na siebie patrzyliśmy. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Przecież to niczego nie zmieniało, prawda? Moje serce i tak lada moment miało zostać wyrwane z piersi i wręczone Reverentii jako zadośćuczynienie.

           Ognisty towarzysz odsunął się nagle ode mnie i podniósł z ziemi. O dziwo podał mi nawet dłoń, jakbyśmy chwilę temu po prostu zaliczyli glebę. Zanim choćby pomyślałam, żeby ją chwycić, sam to zrobił, podciągając silnym ruchem moje ciało. Przyciągnął mnie do siebie i rzucił:

           – W takim razie uciekniemy razem.

           Nie powiedziałam nawet słowa, a już byłam ciągnięta w boczną część tunelu.

           Nie miałam pojęcia, co było na końcu drogi, ale na pewno nie drzwi – Ace Bryne spowodował wybuch, robiąc dziurę w ścianie. Gorące powietrze zmiotłoby mnie w tył, gdyby nie to, że wciąż byłam trzymana za rękę.

           I tak oto nasze ciała owiało zimne powietrze. Zaczęliśmy kierować się w stronę lasu.

           W głowie brzęczało mi tylko jedno pytanie:

           Co do cholery się tu wyprawiało?!

niedziela, 12 października 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [Cz. 9]

Tak, ja też jestem zszokowana, że po tylu latach nagle wstawiam kolejną część xD. Co roku na liście wyzwań noworocznych miałam "Zakończyć 3/4 demona: przeznaczenie ognia". I nigdy  go nie wypełniałam. Zwykle może udawało mi się napisać kilka akapitów. Aż tu w 2025... BANG! Oczywiście rozdział, który tworzyłam na przestrzeni tylu lat nie może być ciekawy i jest swojego rodzaju przerywnikiem od ognistej fabuły, ale spokojnie, mam plan na dokończenie tego opowiadania. Czy to się uda do końca roku 2025? Zobaczymy. 

***

Znowu nażarłam się reverentyjskich grzybów, a to wszystko dlatego, że weszłam w nieuczciwy zakład z demonem. Powinnam się w końcu oduczyć tych ryzykownych posunięć, w końcu tym pokrakom nie należało ufać, a już szczególnie nie ognistym.

Podeszłam krętym krokiem do doniczki z zeschłym kwiatem i puściłam prosto do niej soczystego pawia. W tym samym momencie za moimi plecami rozległ się głośny śmiech.

– Mówiliśmy ci, że przegrasz! – odezwał się jeden z demonów. – Nikt jeszcze nie zdołał ich zjeść!

Trójka moich znajomych z Reverentii wybuchło śmiechem tylko jak wystawiłam im środkowy palec i ponownie zrzygałam się do donicy. Kto w ogóle hoduje w tym zamku rośliny? Chociaż zważając na ich stan, zapewne nikt.

Gdy w końcu przeniosłam się do pionu i otarłam usta, demonów już nie było. Poszły zapewne śmiać się z innego odważnego typa, który spróbuje reverentyjskich grzybków. To już moja piąta próba i nie udało mi się jeszcze odpowiednio wytrenować żołądka, ale czułam, że z każdym kolejnym razem jest coraz lepiej. Jeszcze trochę i się od tego uzależnię.

W Reverentii byłam już od dobrego miesiąca. Dotąd nikt z mojej rodziny nie zdołał się mną zainteresować na tyle, żeby tu trafić, choć zapewne doskonale wiedzieli, gdzie w obecnej chwili się znajduję. 

Choć świat demonów był dosyć nudnym miejscem, gdzie jedyną atrakcją było zakładanie się o to, czy ktoś po zjedzeniu grzybków nie zwymiotuje, czułam się tu, jakbym była w domu. Może nie w domu, który dotąd miałam, ale na pewno w takim, do którego od dziecka mnie ciągnęło. Zdołałam nawet zakumplować się z ognistymi demonami, które – tak swoją drogą – zamierzały mnie niedługo zabić, ale kto by się tym przejmował?

Kiedy poczułam, że zbliża się kolejna seria zwracania własnego żołądka, obok mnie przechodził akurat znajomy koleś, który rzucił do mnie radośnie:

– Hej, mała! Niedługo wyrwiemy ci serce! – Po czym spojrzał na mnie i puścił mi oczko niczym prawdziwy uwodziciel.

Wystawiłam w jego kierunku pistolety zawodowego rewolwerowca (albo podrywacza) i rzuciłam z ironią:

– Jak mnie dopadniecie, gnojki.

Już po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem. Cóż, ogniste demony umiały w ironię, ale zazwyczaj ich żarty nie były zbyt wygórowane. Wśród nich Ace Bryne radził sobie zdecydowanie najlepiej. Oczywiście radził sobie dobrze także z innymi rzeczami. Od jakiegoś czasu pomagał mi trenować nie tylko moje ciało, ale także moc, choć z tyłu głowy miałam myśl, że niby dlaczego miałby mi pomagać, skoro i tak wkrótce zginę? Chyba że wiedział o czymś, o czym ja jeszcze nie wiedziałam. Albo spodziewał się, że z powodzeniem uniknę rytualnego wyrywania serca, którym demony chciały nakarmić usychającą Reverentię. Zresztą nieważne. I tak nie poczyniłam spektakularnych postępów. Jak się okazało, moc chaosu, odziedziczona po moim dziadku, działała, jak chciała. Albo... nie działała w ogóle. Pamiętałam z opowieści, że moja mama również miała z nią duży problem i musiała ją trenować. Choć to potężna niszczycielska siła, była trudna do opanowania.

Kiedy skończyłam swoje codzienne oczyszczanie żołądka, stwierdziłam, że nie mam nic lepszego do roboty, jak po prostu pójść na spacer, bo jak już wspominałam – zbyt wielu rozrywek nie można tu uświadczyć. Po drodze wszyscy się ze mną witali, jakbym była jakąś celebrytką. Cóż, przynajmniej w tym świecie miałam dobrą sławę, nie to, co na Ziemi.

Reverentia nie zaskakiwała zmianami pogodowymi. Tu zawsze była taka sama temperatura i pora roku. Ponoć miało to związek z tym, że Królestwo Nocy wciąż uchodziło niemal za martwe. Niewiele pamiętałam z mojej ostatniej podróży do świata demonów, bo byłam wtedy naprawdę mała, ale z pewnością rośliny i drzewa, które mnie wówczas otaczały, miały żywsze barwy, a przede wszystkim – żyły. Teraz wszystko zdawało się tutaj szare oraz martwe. Nawet niebo, które ponoć zawsze było szkarłatne, teraz jakby bledło w oczach. Oczywiście mogłabym zrzucić to na zbyt wybujałą, dziecięcą wyobraźnię. Mogłabym, gdybym nie usłyszała od innych demonów, że Reverentia kiedyś była o wiele lepszym miejscem do życia. Teraz nawet jedzenie trudno tu zdobyć. Na szczęście dzielił się nim ze mną mój ognisty strażnik.

Usiadłam na wzgórzu, spoglądając w dół. Ponoć niegdyś jedynym wysokim miejscem w całej tej krainie był zamek. Teraz cały świat demonów składał się z większych pagórków i wzgórz, a to z powodu mojego dziadka, który stwierdził, że przeniesie Reverentię do świata ludzi; proces ten spowodował przesunięcia tektoniczne. W zasadzie to on był winowajcą całego rozpadu i cierpienia wielu demonów. To zabawne, jak wielkim egoistą się okazał. Aż dziwi mnie to, że wiele cienistych demonów z tych okolic mu zaufało. Cóż, efekt był taki, że większość z nich zginęła i dlatego do władzy doszły ogniste pokraki.

Spojrzałam przed siebie na ten smutny i szary krajobraz pogrążony w ciszy. Żałowałam, że taka sama cisza nie panowała w mojej głowie. Chociaż nie chciałam się do tego jawnie przyznawać, było mi cholernie smutno i źle, a przede wszystkim tęskniłam za swoją rodziną. Jaki by nie był świat ludzi, to wciąż świat, w którym się wychowałam. I to z ludźmi, których kochałam.

– Myślisz ciągle o domu?

Na dźwięk tego głosu przewróciłam oczami. Czasami czułam się, jakbym była pilnowana na każdym kroku i to nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Ace Bryne zawsze czytał w moich myślach.

– Taaa – mruknęłam od niechcenia.

Mój kolega usiadł obok mnie i spojrzał przed siebie, jakby się nad czymś zamyślił. W zasadzie nie było to do niego podobnie. Może widok Reverentii działał na niego w taki sam sposób, jak i na mnie? Nostalgicznie.

Zanim się zorientowałam, zaczęłam mówić:

– Myślałam, że to wszystko po prostu zniknie, kiedy się tutaj przeniosę. Ale tak nie jest. Praktycznie nic się nie zmieniło.

Nie chciałam nic mówić o tym, że każdego dnia czułam w sercu dziwny ucisk bólu. Że czasami chciało mi się płakać, bo czułam się tak samotna, że nie mogłam tego znieść. Te wszystkie uczucia wolałam zachować dla siebie. W końcu demon i tak by tego nie zrozumiał. Ja przynajmniej miałam w sobie jakąś cząstkę człowieka.

Kiedy o tym pomyślałam, zrobiło mi się przykro. W końcu mój tata był demonem, a mimo tego miał w sobie więcej ludzkich uczuć niż ja. To krzywdzące tak myśleć. Przecież jeszcze niedawno sądziłam, że nawet Ace może nauczyć się, na czym polega miłość.

Rzuciłam się plecami w zeschłą trawę i spojrzałam w niemal puste niebo, którego nie zdobiły żadne gwiazdy czy chmury.

– A czego się spodziewałaś? – spytał z wrednym uśmieszkiem mój przyjaciel od serca. – Nigdy nie będziesz jak demon. I nigdy nie będziesz jak człowiek. Wisisz gdzieś pomiędzy tymi światami.

Ace miał rację. Myślałam, że to tu, w Reverentii jest moje miejsce, bo mieszkając w świecie ludzi zawsze czułam się osamotniona. Tymczasem w żadnych z tych krain nie byłam w pełni sobą. Na dodatek nie istniał żaden świat pomiędzy, a ja nie mogłam mieć wszystkiego, co chciałam.

– Mam wrażenie, że gdyby nie ta klątwa od wiedźm, byłoby mi łatwiej – rzuciłam od niechcenia. – Wtedy byłabym taka jak Nate albo chociaż jak mój ojciec. To przez tę klątwę jestem czarną owcą rodziny. Nienawidzili mnie nawet sąsiedzi. – Prychnęłam głośno. – Dziwić się, że w szkole zadawał się ze mną głównie Nate. – Gdy ponownie wymówiłam to imię, zmarszczyłam czoło i dodałam: – ciekawe, co z nim…

– Cóż za zrządzenie losu – zironizował Ace, spoglądając gdzieś za mnie. – Masz najwyraźniej okazję kogoś o to spytać.

Spojrzałam na niego z miną pod tytułem: „o cholerę ci chodzi”? Wystarczyło jednak, żebym usłyszała swoje imię wypowiedziane głosem osoby, której nie widziałam już cały miesiąc, aby zorientować się, kto złożył mi wizytę.

– Aura.

Podniosłam się gwałtownie i skierowałam tam, skąd dochodził głos nowoprzybyłej osoby. Spodziewałam się tu wszystkich, ale na pewno nie najmłodszej z nas. 

Przede mną stała moja młodsza siostra, Calanthia.

Nie dowierzałam temu, co widzę. Jednocześnie byłam zszokowana, wkurzona, jak i uradowana. Chyba jeszcze nigdy nie zaatakowało mnie tyle emocji naraz. To prawda, że nigdy nie byłam szczególnie blisko z Calanthią, która stanowiła kolejne idealne dziecko w związku moich rodziców, ale nie znaczyło to, że za nią również nie tęskniłam.

            – Co ty tu robisz? – syknęłam do niej na powitanie. – Przecież mogli cię zaatakować, a sama byś sobie z nimi nie poradziła!

            Siostra potrząsnęła głową.

            – Poradziłam sobie z moją uspokajającą mocą. Nikt nie zrobił mi krzywdy i nawet nie próbował. – Poprawiła włosy i spojrzała na mnie z powagą. – Chciałam cię odnaleźć. Wiedziałam, że tu będziesz.

            – Prawie się wzruszyłam – mruknęłam pod nosem.

            – Rodzice odchodzą od zmysłów, Aura. Nawet nie sądzili, że mogłaś się tutaj zjawić. Szukają cię cały czas. Z Natem już wszystko w porządku. Nie jest na ciebie zły. Bardzo chce, żebyś wróciła do domu i ma wyrzuty sumienia.

           – Niby z jakiego powodu? – spytałam ze zmarszczonym czołem. – To ja powinnam mieć wyrzuty sumienia za to, że go naraziłam na niebezpieczeństwo. – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

            Chociaż ukrywałam teraz swoje prawdziwe uczucia, gdzieś wewnątrz poczułam dziwne ciepło. A więc to były tylko głupie myśli. Rodzice się o mnie martwili. A Nate wcale nie był na mnie zły i na dodatek wyzdrowiał.

            – Nie – rzuciłam mimo tych wszystkich argumentów, zakładając ręce na piersi. – Tu jest moje miejsce. Nie na Ziemi.

            Calanthia nie wyglądała na zaskoczoną. Jak zawsze przyglądała mi się w ciszy z miną bez wyrazu, jakby zastanawiała się, co jeszcze może powiedzieć. Uznała jednak, że jej misja dobiegła końca. Nie próbowała mnie więcej przekonywać.

            – Czekamy na ciebie, Aura.

           Miałam ochotę albo przygryźć wargę, albo od razu się popłakać. Chciałam krzyknąć: tak, tęsknię za wami, wrócę z tobą do domu! Ale tego nie zrobiłam. Jakaś część mnie wciąż trzymała się tej upartej, dziecinnej, buntowniczej myśli: chcę tu zostać! To dlatego niczego nie powiedziałam. To dlatego dałam się milcząco przytulić siostrze. To dlatego spoglądałam na nią jak odchodzi tępym wzrokiem, kompletnie nic nie mówiąc.

Przez dłuższą chwilę stałam tak w miejscu, jakby czas się zatrzymał. Nie sądziłam, że te jedne niespodziewane odwiedziny sprawią, że nagle zwątpię we wszystko, w co jeszcze niedawno wierzyłam. Kogo ja oszukiwałam? Może nie potrafiłam odnaleźć się w świecie ludzi, ale potrafiłam odnaleźć się w mojej rodzinie, która akceptowała wszystkie moje wybryki. Nawet po akcji w szkole, kiedy to sprawiłam, że Nate wylądował w szpitalu, wciąż mnie szukali. Teraz już wiedziałam, że miałam niesamowite szczęście, rodząc się jako jeden z Auvreyów.

            Dostałam nagłej, patologicznej chęci rzucenia się w przepaść, aby wrócić na Ziemię. Zanim jednak choćby zdążyłam wykonać jeden krok, ktoś chwycił mnie za rękę. Oglądnęłam się przez ramię, by dostrzec Ace’a uśmiechającego się krzywo pod nosem.

– Oszukałem cię – rzucił, jak gdyby nigdy nic.

Nie zdążyłam niczego zrobić, ponieważ już po chwili dostałam czymś w głowę i odleciałam.

***

Gdy się obudziłam, dookoła płonął ogień. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byłam przywiązana do jakiejś pali linami i znajdowałam się w płomiennym okręgu, z którego zapewne ciężko byłoby mi uciec, nie zapewniając sobie poważnych oparzeń. Nie sądziłam, że tak łatwo dam się załatwić. Ace Bryne wiedział, kiedy zaatakować – wtedy, kiedy byłam rozemocjonowana i bezbronna. Niby wiedziałam, iż nie powinnam mu ufać, a jednak straciłam czujność, zupełnie jakbym była jakąś głupią, zbyt ufną, zakochaną po uszy nastolatką. Co ja sobie myślałam? Przecież Ace to wciąż syn Elienore, która była przywódczynią jednej z ognistych frakcji. To oczywiste, że przez cały ten czas wykonywał jej rozkazy, przy okazji świetnie się mną bawiąc. Niech to szlag.

            Jak się później okazało, przez większość czasu byłam przez kogoś pilnowana. Ogniste demony wymieniały się między sobą co kilka godzin. Większość z nich stała przed ognistą zaporą, aby nie zdradzać swojej tożsamości, przez co nie mogłam nawet nawiązać z żadnym z nich kontaktu. Trudno było się przez to dowiedzieć, jaki czekał mnie los (choć to raczej całkiem oczywiste, pytanie pozostawało: kiedy się to stanie). Ogniowa zapora skutecznie niwelowała działanie mojej magii, a bez niej byłam po prostu zwykłym człowiekiem. Jako była członkini Nox i córka Nathiela Auvreya powinnam się wstydzić, że nie potrafiłam nawet rozwiązać lin, które krępowały moje ruchy, ale może to dlatego, że nie miałam kompletnie siły. Zastanawiało mnie, co było tego powodem. Czy to również działanie ognistej bariery?

Gdzieś z tyłu głowy zaczęły pojawiać się krytyczne głosy, które mówiły do mnie kpiąco: „Dostałaś to, na co zasłużyłaś”, „Sama się tu pchałaś, więc teraz cierp”, „Większą idiotką nie da się być”, „Nie zobaczysz już swojej rodziny i zdechniesz tu samotna”. Niestety ze wszystkimi tymi myślami się zgadzałam. To, jaki wstyd i złość czułam w tym momencie, trudno było opisać. Tyle wystarczyło, żebym popadła w rezygnację, akceptując swoje ostatnie godziny lub dni życia. Cóż, chciałam być częścią Reverentii, więc teraz dosłownie się mną pożywi.

Nie miałam pojęcia, ile czasu tak wisiałam. Czasami udawało mi się ze zmęczenia przysypiać. Niekiedy podsłuchiwałam też szepczące za ognistą barierą głosy. To dzięki nim dowiedziałam się, że będę tu wisieć jeszcze trzy dni. Chcieli mnie celowo wygłodzić i doprowadzić do skraju wytrzymałości. Ponoć miało to związek z rytuałem. Jaki? Tego się już nie dowiedziałam. Jedyne, co mogłam zrobić, to czekać. Sądziłam, że w tym czasie Ace Bryne choć raz się tutaj pojawi, przynajmniej żeby poznęcać się nade mną psychicznie, ale nie doczekałam się tego spotkania. Za to przyszedł do mnie inny niespodziewany gość.

Stało się to kilka dni później – a przynajmniej na to wskazywał bezlitosny upływ czasu i liczba zmieniających się na warcie strażników. Podejrzewam, że mógł to być nawet dzień rytuału. 

Kiedy otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę z tego, że znowu mi się przysnęło, zobaczyłam przed sobą kobiecą sylwetkę. To była przywódczyni ognistej frakcji. Spoglądała na mnie z bezpiecznej odległości z założonymi na piersi rękoma, uśmiechając się pod nosem, jakby mój widok ją satysfakcjonował. Dopiero teraz zauważyłam, że ten bezczelny wyraz twarzy Ace musiał odziedziczyć właśnie po niej. Chciałam spytać ją: „czego”, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust – może dlatego, że nie używałam głosu od wielu dni?

– Wiesz, dlaczego nikt się z tobą nie spotkał? – spytała znienacka.

Skąd to miałam do cholery wiedzieć? Może dlatego, że byłam ich wrogiem?

Elienore postawiła kilka kroków w moim kierunku, by zaraz pochylić się nade mną i dodać:

– Boję się spojrzeć ci w twarz – szepnęła powolnie. – Spędzając z tobą ostatni miesiąc, nieco się do ciebie przyzwyczaili. Można nawet powiedzieć, że polubili. Ale doskonale wiedzą, że nie możesz żyć, jeśli chcemy odbudować Reverentię.

– Gracie nieczysto – syknęłam przez zaciśnięte zęby, co nie miało nawet bezpośredniego związku z tym, co mi powiedziała.

Elienore wyprostowała się i wzruszyła ramionami.

– Jesteśmy demonami.

– Ciągle tylko demony to, demony tamto – warknęłam, nieco pobudzając do życia moje zardzewiałe struny głosowe – czy to wasze cholerne usprawiedliwienie?

– Nie, to fakt naszego istnienia.

Nie było sensu ciągnąć tematu. Tylko traciłam energię na złoszczenie się. Już zaczynałam czuć, że kręci mi się w głowie. Na dodatek chciało mi się wymiotować. Nawet jeśli w ¾ części byłam demonem, wciąż potrzebowałam do życia wody i jedzenia, których ostatnimi czasy byłam celowo pozbawiana.

– Po co tu w ogóle przyszłaś? – mruknęłam, gdy już się nieco uspokoiłam.

– Spytać cię, czy masz ostatecznie życzenie. Jutro przystąpimy do rytuału – odpowiedziała Elienore, jakby mówiła o przyrządzeniu mojego ulubionego obiadu.

– Ostatnie życzenie? Jesteście cholerni łaskawi. – Prychnęłam pod nosem. Dopiero po chwili zdałam sobie jednak sprawę z tego, że było coś, co chciałam zrobić, oczywiście oprócz zobaczenia się z moją rodziną, co okazało się nieosiągalne. – Przynieś mi coś do pisania.

Kobieta uniosła brew, jednak nie zadała żadnego pytania. Bez słowa wyszła z ognistego okręgu, aby spełnić moją prośbę.