czwartek, 9 lipca 2015

Już niebawem: 3/4 demona!

Praca nad sequelem WCN wrze. Na razie nadrabiam pisanie rozdziałów w przód, obecnie jestem w połowie drugiego. Powoli też powstaje nagłówek z którym mam nieziemskie problemy - chyba zdecyduję się na zdjęcie bez napisu, bo po co się męczyć.
Już teraz mogę przywitać was opisem tego, co będzie miało miejsce w "W cieniu nocy: 3/4 demona" c: na razie nie jestem w stanie określić ile dokładnie będzie miało rozdziałów, ale na pewno nie mało, bo część ta obejmuje kilka lat dziejów i wiele nowych postaci. Fabuła tym razem będzie wielowątkowa, co już mnie trochę gubi. Przeglądając wciąż nieskończoną rozpiskę, zastanawiam się czy nie przekombinowałam, ale... to się okaże w trakcie. Zawsze można coś zmienić!
Nie jestem w stanie określić kiedy zacznę publikować opowiadanie. Planuję je mniej więcej na początek sierpnia, a może trochę szybciej.

(obrazek tak bardzo)

Opowieść ma miejsce 5 lat po kluczowych wydarzeniach w Reverentii. 
Laura, 23-letnia studentka biologii człowieka, zaczyna dostrzegać, że dzieją się z nią dziwne rzeczy,
Nox pod obecnym zarządzaniem Sorathiela marnieje w członków, a Nathiel cierpi na brak demonów, które z radością by pozabijał. Wszystko wygląda aż nadto zwyczajnie, do czasu, kiedy do uszu Nox nie dochodzą niepokojące informacje ze świata Reverentii. Wszystko co do tej pory zdawało się być owiane spokojem, tak nagle ulega zniszczeniu. Tym razem Nathiel i Laura zmierzą się nie tylko z cienistymi potworami, ale także z obowiązkiem narzuconym im z góry przez los. Pojawia się też nowy wróg, a także sprzymierzeńcy. Kim są tajemnicze la bonnefee i dlaczego tak wiele wiedzą na temat łowców? Kim są kobiety uważające się za wiedźmy i jaki mają związek z demonami? Czy Nox wróci do swojej dawnej formy?


W skrócie bucie. Nie za dużo mogłam napisać, bo wszystko wyda się w trakcie trwania fabuły c:
Od razu mogę rzec, że rozdział 1 będzie nosił nazwę: "Lata spokoju w stanie gotowości". Do tego usunęłam zakładkę "bohaterowie", uznając ją za całkowicie zbędną. Teraz tych bohaterów będzie tyle, że hej. Słownik pojęć też zniknął. 
Tych, którzy jeszcze nie przeczytali ostatniego rozdziału, zapraszam tu  <<klik>> . No i do zobaczenia w sierpniu, jak nie wcześniej!

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 74 - "Przyszłość, na którą nie muszę czekać" [END]

Stało się. To ostatni rozdział WCN. Chciałam rozłożyć go na dwie części, ale czy miało by to sens? Żegnamy pierwszy tom. Zostaję na tym blogu i kto wie, może już za tydzień lub dwa tygodnie wyruszę z nową częścią. Na razie muszę wszystko uporządkować. Cieszmy się i radujmy!
Oczywiście dziękuję wszystkim za szczere komentarze. Jest mi niezmiernie miło i mam nadzieję, że zostaniecie przy "3/4 demona", które będzie kontynuacją przygód Lauriela. Podpowiem, że akcja będzie działa się 5 lat po pierwszym tomie! Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania <3

POPRAWIONE [02.06.2019]
***
Ludzie powiadają, że biały kolor to oznaka czystości, spokoju i niewinności. Całkowicie odwrotne znaczenie miał kolor czarny. Nie reprezentował nadziei, lecz stratę, żałobę i smutek. W tym momencie wszystko tonęło w czerni. Nawet miasto. 
W swoim krótkim życiu przeżyłam tylko kilka formalnych pogrzebów. Jednym z najdalszych i najtrwalszych wspomnień był pogrzeb mojego przybranego ojca. Pamiętam, że Joanne płakała wtedy z powodu jego utraty, ja zaś płakałam przerażona myślą, że lada moment może powstać z trumny i ukarać mnie za to, co zrobiłam. Patrząc na martwe ciało bliskiej osoby, zawsze odnosi się wrażenie, że zaraz otworzy oczy, zaśmieje ci się prosto w twarz, mówiąc: żartowałem. Prawda była jednak aż nadto bolesna. Ten, kto lądował w trumnie, już na zawsze w niej pozostanie, a jego powieki, tak samo jak usta, nigdy się nie otworzą. Trudno jest pogodzić się ze stratą. Czasem nim przyzwyczaimy się, że nie ma przy nas kogoś cennego, miną lata. Jedno jest pewne: ból zostanie w sercu już na zawsze, choć może z czasem zastąpią go inne uczucia, którymi obdarzymy najbliższe nam osoby.  
Patrząc na bladą twarz Calanthe, nie wiedziałam, co sądzić o przyszłości. Z mojego życia zniknęło już naprawdę wiele osób. Na każdą stratę reagowałam w inny sposób. Strachem, rzewnymi łzami lub pustką, przez którą nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani odrobiny uczuć. Tym razem stałam sztywno w miejscu, ubrana w bawełnianą czarną sukienkę po kolana, i wpatrywałam się w to, co już nigdy miało do mnie wrócić. Bez łez, bez uczuć, bez emocji. 
Podczas wojny zginęła nie tylko Calanthe. Odszedł również Andrew czy kilka nielicznych osób, z którymi dogadywałam się w mniejszym stopniu. Mając za sobą tak wielkie straty w ludziach, nie byliśmy w stanie świętować zwycięstwa. Z jednej strony miałam ochotę uciec, z drugiej strony coś trzymało mnie tu i nakazywało spoglądać z nadzieją w martwą twarz Calanthe. Zupełnie jakbym wmówiła sobie, że lada moment podniesie się w górę, wyjmie z kieszeni papierosa i zapali go, posyłając mi krzywy, ironiczny uśmieszek. Nie mogłam dać omamić się wyobraźni. Realia na zawsze pozostaną niezmiennymi, suchymi faktami.
Spojrzałam tępo w dół na lśniące czernią lakierki. Byłam zmęczona. Chciałam znaleźć się już pod kołdrą z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach. Nienawidziłam pogrzebów. Nienawidziłam pożegnań. To wszystko było dla mnie zbyt przytłaczające. Wciąż zadawałam sobie pytanie: kiedy w końcu los się do mnie uśmiechnie? Czy będę musiała stracić jeszcze dużo osób, nim wszystko się uspokoi?
Wiedziałam, że wszyscy ludzie na patrzą w moim kierunku. Czułam na sobie ich przepełnione troską spojrzenia. Nie chciałam, żeby zwracali na mnie uwagę, przecież zupełnie niczego nie czułam. Wciąż żyłam. W przeciwieństwie do mojej matki, która już nigdy nie otworzy oczu.
Nim się zorientowałam, kilka sekund pustego wpatrywania się w szarą trawę, zamieniło się w kilkanaście minut, podczas których twarz Calanthe zniknęła za drewnianą zasłoną. Deszcz, jakby na znak protestu, przybrał na sile. Moje włosy w przeciągu kilku krótkich chwil skręciły się w mokre fale i przyczepiły do wychłodzonej skóry twarzy oraz ramion. Nie przeszkadzało mi to. Gdy inni ludzie otwierali czarne osłony przed deszczem, ja wpatrywałam się tępo w swoje buty, których szczerze miałam już dosyć. W normalnym wypadku wzięłabym ze sobą parasol. Odkąd umarła Calanthe, nie chciałam mieć z nim jednak styczności. W jakiś sposób przypominał mi o jej niekonwencjonalnym stylu walki. 
Stałam tak i mokłam, nie przejmując się chłodem i wiszącą w powietrzu chorobą, dopóki jeden z parasoli nie pochylił się nad moją głową. Spojrzałam beznamiętnie w bok. Wcale nie dziwiło mnie, że osobą trzymającą parasol okazał się Nathiel. Tak samo jak i Amy wpatrywał się w moją twarz od dłuższego czasu. Nie wyglądał na zmartwionego. Jego mina była równie obojętna, co moja. W pewien sposób byłam mu za to wdzięczna. Jako jedyny nie okazywał mi otwarcie współczucia. Współczucia, którego nie potrzebowałam. Jego palec pstryknął mnie boleśnie w czoło, co uznałam za znak w stylu: „ogarnij się, Laura”. 
Drewniane więzienie trzymające w swoich objęciach kolejną ważną w moim życiu osobę, zniknęło pod stertą piachu. Nie mogłam patrzeć, a także słuchać, jak zgromadzone wokół mnie kobiety wylewają gorzkie łzy. Nie czułam tego, co one, czułam coś zdecydowanie głębszego. Nieuzasadniony ból, który paraliżował moje ciało i zmysły. Byłam człowiekiem na skraju psychicznego wykończenia. 
Pogrzeb powoli dobiegał końca. Czerwone róże posypały się garściami na prowizoryczny grób, czyniąc otoczenie odrobinę mniej szarym, gdy ja dalej stałam i wpatrywałam się tępo w coś nieokreślonego. Coś, co było dla innych niewidzialne. Modliłam się, aby ktoś mnie stąd zabrał. Marzyłam o ciepłym kącie, o ramionach, które mnie obejmą, nie o bezczynnym staniu nad czymś, co nigdy więcej nie powróci. 
Nim się obejrzałam, dłoń Nathiela rozplątała moje drżące, zziębłe ręce i chwyciła je w swoje objęcia, starając się o przywrócenie im ciepła. Wciąż patrzył na mnie z góry z miną niewyrażającą żadnych uczuć. Przypominał mi mnie, ale nie mógł czuć tego, co ja. O czym w tym momencie myślał? Może miał dosyć mojego użalania się nad sobą? Albo chciał mnie wesprzeć w inny sposób niż reszta?
Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Wiele z nich klepało mnie współczująco po ramieniu. Kiwałam tylko głową, dziękując za składane kondolencje. Co tak naprawdę mogli wiedzieć? Myśleli, ze ich współczucie w jakiś sposób pomoże? To nie mi należało teraz pomóc, to dusza Calanthe potrzebowała zbawienia. Gdzieś tutaj czułam jej obecność. Wiedziałam, że na mnie patrzy. I nie robi tego ze smutkiem. Mierzy mnie obojętnie, przypominając mi moją własną postawę. Na pewno czuła to samo, co ja. Pustkę. 
Przygryzłam wargę, próbując zmusić swoje stopy do oderwania się od podłoża. One jednak wciąż tkwiły w miejscu, jakby nie chciały pozwolić mi odejść. Nieświadomie zacisnęłam dłonie. Nathiel to zauważył, dlatego bez słowa przyciągnął mnie do siebie, obejmując moje ramię w przyjacielski sposób. Był jedyną osobą, która mnie rozumiała. Wiedział, że nie potrzebuję słów wsparcia a fizycznego kontaktu, który nie pozwoli mi upaść. Jedna z jego dłoni osunęła się w dół. Wiedziałam, że coś kombinuje, ale jeszcze nie wiedziałam co. Zdziwieniem dla mnie był moment, w którym wyjął z kieszeni exitialis. Jeszcze większym zdziwieniem było dla mnie to, co zrobił potem. 
Błyszczące ostrze uniosło się ponad moją głową w tym samym momencie, w którym parasolka wylądowała w kałuży. Deszcz znowu ogarnął moje ciało. Spojrzałam zdziwiona w twarz Nathiela. Nie wiedziałam, o co może mu chodzić. Dopiero gdy Sorathiel poszedł w jego ślady i uniósł do góry nóż, zorientowałam się, co oznaczał ten gest. To był hołd. Hołd dla Calanthe, a także wszystkich ludzi, dzięki którym wciąż żyliśmy. Potrząsając z niedowierzaniem głową, spoglądałam na Nathiela, którego usta na moment rozszerzyły się w lekkim uśmiechu. Wystarczyło mi jedno skinięcie głową, abym spojrzała na tło nieba, gdzie wznosiły się noże łowców. Z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej. Ludzie, którzy właśnie mieli opuścić cmentarz, wciąż tutaj stali, z dumą dźwigając ostrza nad swoimi głowami. Ta chwila nie wymagała żadnych wzniosłych słów. 
Patrząc po każdej twarzy, którą zdobił teraz dziękujący, pełen wzruszenia uśmiech, poczułam jak tama obojętności w moim sercu powoli pęka. Nim się obejrzałam, krople deszczu zaczęły mieszać się ze łzami, których nie spodziewałam się dzisiaj wylewać. Przez zamglone oczy dostrzegałam światła, które rozmywały się, tworząc nieokreślone kształty. Niemal słyszałam w głowie głos Calanthe, który mówił mi: „Wypełniłam swoją misję. Teraz w końcu będę mogła odpocząć”. Uśmiechnęłam się przez łzy do wyobrażenia, które przedstawiało kobietę o blond włosach i błękitnych jak czyste, bezchmurne niebo oczach. To nie było nasze ostatnie spotkanie. Calanthe nigdy stąd nie odeszła. Wciąż trzymała nad nami pieczę. Teraz potrzebowałam już tylko jednego. Ciepłego ramienia, w które mogłam się wtulić i gorzko zapłakać.
***
Od bitwy w Reverentii minął dokładnie tydzień. Media na własny sposób wyjaśniły dzieje, które miały miejsce w naszym mieście, przy okazji mydląc ludziom oczy. Nigdy nie byłam wierna telewizji i prasie, w tym momencie szczerze im jednak dziękowałam za zatajenie sprawy. 
Przeklęta strefa ponownie zaczęła tętnić życiem. Ludzie powrócili do swoich rutynowych zajęć, nie przejmując się małym światkiem demonów, który dla nich czysto hipotetycznie nie istniał. Wszystko na nowo stawało się takie, jak kiedyś – przynajmniej dla ludzi, którzy tu wrócili. Z uśmiechem na ustach znów mogłam przyglądać się biegającym po parku dzieciom, szczekającym na przechodniów psom i prowadzącym ze sobą konwersacje sąsiadom. Myślałam, że będzie gorzej, ale jak to powiadają poczciwi ludzie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Mimo nieświadomości ufających mediom ludzi, wciąż istniała grupa osób będąca w stanie gotowości. Czuwali nad wszystkim, co w przyszłości mogło okazać się zwodnicze, a nawet złe. To byliśmy my, organizacja Nox. Nie chcieliśmy zostać pochłonięci przez triumf i nic nieróbstwo, przecież wciąż mieliśmy wrogów, którzy mogli ujawnić się w najmniej oczekiwanej chwili. Co prawda nasza praca stała się przez ostatnie wydarzenia dosyć swobodna, ale nie mogliśmy zaprzestać na zakończonej wojnie. Łowcy nigdy nie śpią. Czuwają w cieniu nocy. Oczywiście jak przystało na poważną organizację, nie mogliśmy pozostać bez siedziby. Nie posiadaliśmy zbyt wielkiej ilości pieniędzy, a więc na nową nie było nas stać. Postanowiliśmy uczynić naszym miejscem spotkań stary dom Hugh, w którym przyszło nam koczować podczas wojny. Tylko kilka remontów dzieliło nas od uczynienia z niego pełnoprawnej kryjówki łowców demonów.  
– Tak trzymać.
Z uśmiechem spojrzałam na tapetującego ścianę Iana. Na dźwięk moich słów posłał mi ironiczny uśmieszek, który świadczył o tym, że nie bawi się tak dobrze, jakby tego chciał.
– Zawsze mogę zawołać do pomocy Nathiela, na pewno tapetowanie ścian sprawi mu wiele frajdy. – Zaśmiałam się cicho.
– Hej, mam teraz iście ważną i epicką misję! – wykrzyknął Auvrey z salonu. – Podlewam te cholerne chwasty na parapecie!
– A co ty tam, rosiczki na demony chowasz?! – wykrzyknął Ian, cudem powstrzymując się od ubrania swojego głosu w sarkazm.
– Jeżeli takie bydlaki istnieją, to wydam na nie wszystkie zaoszczędzone, grube hajsy! – odpowiedział Nathiel, chwilę potem zanosząc się szaleńczym śmiechem, który wszyscy potraktowaliśmy pobłażliwym przewróceniem oczami.
– Jesteś głupim biedakiem, podeszwo! – Usłyszeliśmy wesoły głos małej Andi, która wychyliła głowę przez drzwi salonu. – Nie stać cię!
– Niech cię szlag, ruda pijawko! Zaraz jak cię dopadnę, to sprzedam cię na czarnym rynku jako małego, irytującego niewolnika i wtedy zobaczysz, będę miał dużo hajsu! I wcale nie nikt za tobą nie zatęskni! Nawet ja!
Potrząsnęłam głową, mimowolnie się uśmiechając. Moje życie nigdy się nie zmieni, jeżeli wciąż ta dwójka będzie wyrażać swoje emocje poprzez kłótnie. Niegdyś może zatkałabym uszy albo zwyczajnie próbowała ich uspokoić, dziś w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. To właśnie jedna z cennych sfer mojego życia. Codzienność, z którą nie chciałam się żegnać. 
Spojrzałam na roześmianą Andi, która przebiegła obok mnie, najprawdopodobniej próbując ukryć się przed Nathielem. Cieszyłam się, że po jej ostatnim walecznym bojowaniu w Reverentii, wróciła do siebie. Nie narzekałam również na informacje z drugiej ręki, które nam dostarczała. Jej brat, Andariel, przeprosił ją za to, co wcześniej zrobił i przysiągł, że od tej pory stale i niezmiennie będzie odwiedzał ją w świecie ludzi. Według jego obserwacji Departament Kontroli Demonów został rozwiązany. Ojciec Nathiela, Gabrielle, a także Aiden rozpłynęli się w powietrzu, a jedynym problemem Reverentii była teraz wyłącznie bezcelowa walka pomiędzy demonami cienia i ognia. Już niegdyś te dwie rasy walczyły ze sobą o władzę. Dostrzegając zniszczenie wszechmocnego departamentu, znów pobudziły się do walki. 
Jak widać, wszystko układało się tak, jak należało. Członkowie Nox leczyli rany, w międzyczasie zajmując się naprawą starego domu, wrogowie zostali wyeliminowani, demonów ubyło, ludzie wrócili, a słońce powoli wschodziło nad nasze głowy. Wciąż nie mogliśmy się pogodzić ze stratą tych, którzy byli nam bliscy, wiedzieliśmy jednak, że ich śmierć nie pójdzie na marne – w ich hołdzie wciąż będziemy walczyć przeciwko złu. Bardzo brakowało mi Calanthe, ale pogodziłam się z tym, że nie byłam jej w stanie odzyskać. Lubiłam sobie wyobrażać, że każdej nocy stoi w kącie mojego tymczasowego pokoju i pali papierosy, uśmiechając się do mnie kpiąco i wykłócając z Nathielem. Ona tak naprawdę nie zniknęła z tego świata. Została jedną z naszych opiekunek, podobnie jak Hugh czy Andrew.
Nathiel, który dzierżył w dłoni dziecięcą różową konewkę, właśnie przebiegł obok mnie, warcząc coś w stronę małej Andi. Nim jednak rzucił się w stronę pokoju, w którym mała dziewczynka czekała już na niego z poduszką, chwyciłam go za łokieć, tym samym zatrzymując na środku przedpokoju. 
Chłopak spojrzał na mnie nachmurzony.
– Co? – spytał nierozumnie.
– Chcę z tobą porozmawiać – powiedziałam możliwie cicho. 
Nawet jeżeli się starałam, niektórzy członkowie Nox wciąż mnie słyszeli. Czułam, że na nas patrzą. Słyszałam ich znaczące podszeptywanie. Brakowało jeszcze tego, żeby zaczęli gwizdać. Moje policzki oblały się z tego powodu rumieńcem. Wszyscy w organizacji wiedzieli, że coś pomiędzy nami było i doskonale wiedzieli, jak to się skończy. 
– Z tobą zawsze, maleńka – odpowiedział uwodzicielskim głosem Auvrey, puszczając mi oczko.
Jego wypięta do przodu pierś koniecznie chciała wyeksponować napis na nowej koszulce, którą zafundował sobie ze swoich skromnych oszczędności. Biały napis na czarnym tle głosił: „I know you want it”. Miałam ochotę przewrócić oczami, jednak wyjątkowo się od tego powstrzymałam. Chciałam stąd po prostu wyjść – jak najdalej od podejrzliwych spojrzeń i znaczących uśmieszków. Każdy z nas potrzebował w końcu prywatności.
– Wiedziałem, że niedługo ulegniesz mojemu boskiemu czarowi i żar miłości rozpali cię od środka. – Nathiel zaśmiał się wesoło, dając się ciągnąć w stronę drzwi. 
Nawet nie wiedział, jak bliski był od prawdy… 
Już po chwili szliśmy ramię w ramię jak bliscy sobie przyjaciele, spoglądając w pochmurne niebo niezapowiadające zbyt ładnej pogody. Uśmiechnęłam się do siebie ironicznie. Ilekroć chciałam, aby słońce przyświecało moim radosnym ideom, tylekroć ta wielka grzejąca kula odwracała się do mnie plecami. 
– Źle się czujesz czy jak? – spytał Nathiel, marszcząc czoło. Najwyraźniej zdziwiło go moje milczenie. W normalnym przypadku odpowiedziałabym na jego głupią docinkę, ale nie tym razem. Za bardzo pogrążyłam się we własnych rozważaniach.  
Spowolniłam krok, karcąc siebie w duchu za tak szybkie, narzucone tempo. Przecież nigdzie nam się nie spieszyło. 
– Nie, wszystko ze mną w porządku – odpowiedziałam z westchnięciem, puszczając jego dłoń.
– Ale wiesz, twój dotyk wcale mi nie przeszkadzał. – Nathiel ponownie chwycił mnie za dłoń. Jego usta rozszerzyły się w słodkim, chłopięcym uśmiechu, którym próbował mnie oczarować. Oczywiście go odwzajemniłam, choć mój był nieco bardziej sztywny i mało radosny.
– Zmieniłaś się – stwierdził znienacka Auvrey.
– Tak sądzisz?
Kiwnął głową, kierując spojrzenie ku poszarzałemu niebu.
– Jeszcze niedawno spojrzałabyś na mnie krytycznym wzrokiem, gdybym chciał cię chwycić za dłoń, i pewnie zaczęłabyś się wyrywać. Dziś bez problemu to do siebie przyjęłaś i jeszcze się do mnie uśmiechnęłaś – powiedział w zamyśleniu. – To znak, że chcesz wziąć ze mną ślub! – wykrzyknął odkrywczo, wystawiając w górę palec wskazujący.
Przewróciłam oczami.
– Prędzej poślubiłabym drzewo niż takiego kretyna jak ty. – Prychnęłam, tym razem nie powstrzymując ironii. Przedrzeźniałam go, kiedy w rzeczywistości sądziłam zupełnie inaczej. Może niekoniecznie spieszyło mi się do ślubu z demonem, ale z pewnością była to osoba, którą darzyłam głębszymi uczuciami, co rzutowało na to, że najbliższe kilka lat prawdopodobnie będę chciała spędzić u jego boku. 
– To ma jakąś nazwę – mruknął Nathiel, marszcząc czoło. – Dandro, dendro, roślino coś tam. Nieważne. Od zawsze wiedziałem, że krzaki cię jarają. – Szturchnął mnie w ramię i wyszczerzył swoje białe zęby w rekinim uśmiechu. – Każdy ma jakiś fetysz. Ty lubisz roślinki, Sorathiel książki, Amy kosmetyki, a ja...
– Chińskie porno bajki – podsumowałam z wrednym uśmiechem.
– Twoja znajomość moich zainteresowań zaczyna mnie przerażać – mruknął chłopak, oddalając się ode mnie na krok, jakby przestraszył się mojego jasnowidztwa. 
Z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Spojrzałam w bok, zasłaniając usta dłonią. Miałam być przecież poważna. Oczywiście dzięki wrodzonej głupocie Nathiela, nie mogłam powstrzymać się od okazywania radości. Czasami szczerze tęskniłam za swoim chłodnym charakterem. Przy Auvreyu nic i nikt nie było już takie samo. Nawet ja. 
Umilkliśmy. Oboje pogrążyliśmy się najwyraźniej w swoich własnych myślach. W normalnym przypadku ta cisza by mnie nie stresowała, teraz jednak czułam lekkie zakłopotanie. Milczenie oznaczała dużo myśli, dużo myśli oznaczało strach, strach oznaczał wycofanie się z pierwotnie założonego celu. Nie, zdecydowanie zbyt długo zwlekałam ze swoim wyznaniem, aby teraz milczeć.
– Niech zgadnę – powiedział Nathiel, spoglądając na wzgórze, do którego się zbliżaliśmy. To właśnie stąd odbyliśmy naszą pierwszą podróż do Reverentii – chcesz się odwdzięczyć za to, że rzuciłem cię bez ostrzeżenia w przepaść.
– Oczywiście. Wbiję ci nóż w plecy i poślę tam, gdzie twoje miejsce.
– Ale chyba wiesz, że to się nie uda? Znajdę cię. Gdziekolwiek nie uciekniesz.
Uśmiechnęłam się pod nosem. W końcu doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Stanęliśmy na krańcu wzgórza, gdzie lekki wiatr zaprzyjaźnił się z naszymi włosami, rozwiewając je na wszystkie strony. Dzień, choć letni, z pewnością nie należał do najcieplejszych. Po moich ramionach przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
– Zimno ci?
Nie musiałam odpowiadać, wiedziałam, że i tak zrobi swoje. Wcale nie przeszkadzała mi świadomość, że jego ręka wyrywa się do objęcia mnie i ogrzania. Lubiłam jego ciepło oraz bliskość, szczególnie ostatnimi czasy, kiedy naprawdę go potrzebowałam. 
Westchnęłam cicho i oparłam o niego głowę. 
– Słyszałam, że w niedalekiej przyszłości szefem Nox ma zostać Sorathiel – zaczęłam rozmowę, wybierając całkowicie losowy temat. Miałam nadzieję, że nie będę wiecznie uciekała od tego, co naprawdę chciałam powiedzieć.
– Ta – odpowiedział obojętnie Nathiel. – Jest najodpowiedniejszym kandydatem na to stanowisko. Na pewno świetnie sobie poradzi. Ma mózg jak niejeden uczony – dodał z uśmiechem. – I pomyśleć, że nigdy nie chodził do szkoły.
– Za najcenniejszą wiedzę uznaje się tę, którą zdobyło się o własnych siłach – odpowiedziałam.
Zaczęłam przyglądać się domom znajdującym się za wzgórzem. Gdy nadchodziła noc, światła palące się w mieszkaniach tonęły w ciemnym krajobrazie, sprawiając wrażenie gwiazd utopionych w rzece cywilizacji. Ten widok był niesamowity. 
– A co z nami? – padło nagle pytanie.
Zaskoczona spojrzałam na Nathiela. Nie oczekiwałam, że to pytanie padnie tak szybko. Czyżby się domyślał, w jakim celu go tu przyciągnęłam? Czy może oczekiwał w końcu odpowiedzi na swoje wyznanie? Nie wiedziałam, co mogę odpowiedzieć. Tkwiłam w bezruchu z otwartymi ustami, próbując wyrzucić z siebie jakieś słowa. Tymczasem Nathiel cierpliwie na mnie patrzył, co było do niego niepodobne. Może po prostu nie chciał mnie przestraszyć?
Odwróciłam od niego wzrok, znowu wbijając spojrzenie w szare dachy domów. 
– Chcesz zrezygnować z bycia łowcą i odejść? – spytał w końcu Auvrey.
Na moment się od niego oddaliłam. Zziębnięte ciało objęłam rękoma.
– Nie – odpowiedziałam krótko.
– Więc ciągle będziemy razem – podsumował. Nie musiałam na niego spoglądać, aby wiedzieć, że na jego buzi widnieje teraz szeroki uśmiech, jednak chciałam to zrobić. 
Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam prosto w szmaragdowe oczy z niekrytą powagą. Nathiel uniósł do góry brew. Najwyraźniej zachowałam się jak dla niego zbyt dziwnie. 
– Coś nie tak? – spytał powoli i dosyć niepewnie. – Źle się czujesz? Pobladłaś. No, chyba że dalej jest ci zimno albo...
– Dziękuję.
– Za co? – zapytał zaskoczony. 
Wzięłam głęboki wdech. Teraz albo nigdy. Nie miałam już drogi ucieczki, musiałam wreszcie wyrzucić z siebie te dwa ciążące mi na sercu słowa, inaczej już nigdy ich nie wymówię. 
– Za to, że jesteś – odpowiedziałam, nieświadomie mijając się z własnym celem. Nim Nathiel zdążył cokolwiek odpowiedzieć, czy nawet zastanowić się nad odpowiedzią, zrobiłam coś, czego nie oczekiwałam nawet od samej siebie. Chwyciłam go gwałtownie za koszulkę, pociągnęłam ją w dół, stanęłam na palcach i złożyłam na jego ustach delikatny jak muśnięcie motylich skrzydeł pocałunek. Jak widać, czasem można przerosnąć nawet własne oczekiwania.
Romantyczna chwila, której byłam inicjatorką, nie trwała zbyt długo. Moje policzki szybko oblały się rumieńcem. Nie żałowałam tego, co zrobiłam, po prostu byłam zawstydzona swoim zachowaniem. Zazwyczaj nie rzucałam się na ludzi i ich nie całowałam. Nathiel był wyjątkiem. 
Szybko się od niego oderwałam i spojrzałam w bok. Nie wiedziałam, co uczynić z rękoma. Jedną zgarnęłam włosy za ucho, drugą otoczyłam zaś swoją talię. Mogłam się tylko domyślać, jak bardzo Nathiel był w tym momencie zaskoczony. Irytowała mnie ta cisza. Oczekiwałam, że powie przynajmniej coś w stylu: zjadłem na śniadanie bułkę z dżemem, ale on milczał i to przez długi, długi czas. 
Nachmurzyłam się i w końcu spojrzałam w jego kierunku. Mina Auvreya była niezmieniona. Patrzył się na mnie z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami i rozdziawioną buzią. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na widok tak idiotycznego wyrazu twarzy. Musiałam jednak przyznać, że obojętnie jak głupią minę by zrobił, i tak wyglądał uroczo.
– C-co to było? – spytał w końcu zdezorientowany.
– Pocałunek? 
Auvrey jęknął głośno, jakby przeżywał wewnątrz najgorsze katusze, a potem położył na swojej twarzy dłonie. Początkowo nie wiedziałam, co oznaczał ten gest. W normalnym przypadku uznałabym, że jest po prostu załamany tym, co miało miejsce, to musiało być jednak coś zupełnie innego.
– Nie mogłaś tak od razu? – spytał zirytowany, marszcząc czoło.
Prychnęłam głośno i odwróciłam wzrok w drugą stronę. 
– Nie byłam pewna swoich uczuć – mruknęłam pod nosem, obejmując siebie ramionami.
– A więc przyznajesz, że mnie kochasz? 
Wzięłam głęboki oddech. Wymówienie tych dwóch pozornie prostych słów nie było takie łatwe. Chciałam jednak wreszcie to zakończyć.
– Kocham cię – odpowiedziałam najciszej jak tylko potrafiłam.
– Nie słyszę! – Demoniczny łowca głośno się zaśmiał. 
– Kocham cię, idioto! – wykrzyknęłam zirytowana.
Nathiel, któremu oczy świeciły jak gwiazdy, chwycił moje oburącz za policzki i złożył na ustach zaskakująco gwałtowny pocałunek. Mimo zaskoczenia, nie broniłam się przed nim. Wyjątkowo pozwoliłam sobie na chwilę zatracenia. 
Nasz pierwszy świadomy pocałunek nie był idealny – wręcz przeciwnie, pozostawiał wiele do życzenia, może z tego powodu, że żadne z nas nigdy tego nie robiło, to jednak wciąż był nasz pocałunek, który zamierzałam zachować w myślach na długie lata. 
Blady uśmieszek wszedł na moje usta, gdy Nathiel przyciągnął mnie do siebie tak mocno, jakby już nigdy więcej nie chciał wypuszczać mnie ze swoich ramion. Wystawiłam dłoń, którą zakryłam jego rozszalałe usta.
– Nie spiesz się. Już ci nie ucieknę.
– Nawet jakbyś próbowała, złapałbym cię. – Zielonooki oparł głowę o moje czoło, przymykając na chwilę powieki. Oboje wymieniliśmy się drobnymi uśmiechami. 
Stało się. To, przed czym tak bardzo się broniłam, w końcu wciągnęło mnie w nieprzewidywalny wir, który w chwili prostego wyznania zamienił się w cichą ostoję rzeczną. Wielki kamień ciążący mi na sercu od wielu miesięcy nareszcie opadł na dno ze wszystkimi moimi zmartwieniami. Teraz nie musiałam mierzyć się z problemami sama, bo miałam przy sobie osobę, którą kochałam. 
– Czy to oznacza, że zostaniesz panią Auvrey? – rzucił Nathiel, mrugając do mnie okiem.
– Nie tak prędko, panie Auvrey. – Prychnęłam z rozbawieniem. – Zobaczymy jak potoczy się nasza przyszłość.
– A więc oficjalnie możemy uznać, że jesteśmy parą – odpowiedział, uśmiechając się szeroko jak uszczęśliwione dziecko. – Dosyć oryginalną, demoniczną parę.
– Nie do końca. Rozumiem, że ta część matematyki jest dla ciebie zbyt trudna, ale moja połówka i twoja całość dają trzy czwarte demoniczności. 
– Więc twoja połówka i moja całość stworzą trzy czwarte demona!
– Za daleko wychodzisz wprzód – powiedziałam, chrząkając znacząco w pięść. Swoje zażenowanie postanowiłam ukryć, tuląc się do piersi Nathiela. Ten natychmiastowo mnie objął, a głowę wtulił w moje włosy. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Było mi w tym momencie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Czułam równoczesny spokój, radość i ulgę. Coś, czego brakowało mi od śmierci Calanthe.
Departament Kontroli Demonów przestał istnieć. Demony zaczęły się nas bać, a więc i ukrywać po kątach. Nasz dom powoli się budował, a przyszłość rysowała się w jasnych barwach. Nie mogłam oczekiwać od życia niczego więcej. Chciałam, żeby zostało takie już do końca.
– Obiecujesz, że cokolwiek będzie się działo, nie zostawisz mnie samej? – Zadałam to pytanie tak cicho, że nie oczekiwałam odpowiedzi. 
Przez włosy poczułam jak usta Nathiela rozszerzają się w łagodnym uśmiechu.
– Obiecuję. 
Nasza przysięga poniosła się na wietrze w stronę mglistego, uśpionego miasta. Krople deszczu spadające z nieba stały się świadkami, podobnie jak niebo usłane szarością. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co nas jeszcze czekało. Może nasze losy były zapisane gdzieś pośród miliona gwiazd? Może nasze przeznaczenie zapisało swoją myśl gdzieś w chmurach? Nie chciałam wnikać w przyszłość, bo to coś, na co nie musiałam długo czekać.


<3333