niedziela, 12 października 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [Cz. 9]

Tak, ja też jestem zszokowana, że po tylu latach nagle wstawiam kolejną część xD. Co roku na liście wyzwań noworocznych miałam "Zakończyć 3/4 demona: przeznaczenie ognia". I nigdy  go nie wypełniałam. Zwykle może udawało mi się napisać kilka akapitów. Aż tu w 2025... BANG! Oczywiście rozdział, który tworzyłam na przestrzeni tylu lat nie może być ciekawy i jest swojego rodzaju przerywnikiem od ognistej fabuły, ale spokojnie, mam plan na dokończenie tego opowiadania. Czy to się uda do końca roku 2025? Zobaczymy. 

***

Znowu nażarłam się reverentyjskich grzybów, a to wszystko dlatego, że weszłam w nieuczciwy zakład z demonem. Powinnam się w końcu oduczyć tych ryzykownych posunięć, w końcu tym pokrakom nie należało ufać, a już szczególnie nie ognistym.

Podeszłam krętym krokiem do doniczki z zeschłym kwiatem i puściłam prosto do niej soczystego pawia. W tym samym momencie za moimi plecami rozległ się głośny śmiech.

– Mówiliśmy ci, że przegrasz! – odezwał się jeden z demonów. – Nikt jeszcze nie zdołał ich zjeść!

Trójka moich znajomych z Reverentii wybuchło śmiechem tylko jak wystawiłam im środkowy palec i ponownie zrzygałam się do donicy. Kto w ogóle hoduje w tym zamku rośliny? Chociaż zważając na ich stan, zapewne nikt.

Gdy w końcu przeniosłam się do pionu i otarłam usta, demonów już nie było. Poszły zapewne śmiać się z innego odważnego typa, który spróbuje reverentyjskich grzybków. To już moja piąta próba i nie udało mi się jeszcze odpowiednio wytrenować żołądka, ale czułam, że z każdym kolejnym razem jest coraz lepiej. Jeszcze trochę i się od tego uzależnię.

W Reverentii byłam już od dobrego miesiąca. Dotąd nikt z mojej rodziny nie zdołał się mną zainteresować na tyle, żeby tu trafić, choć zapewne doskonale wiedzieli, gdzie w obecnej chwili się znajduję. 

Choć świat demonów był dosyć nudnym miejscem, gdzie jedyną atrakcją było zakładanie się o to, czy ktoś po zjedzeniu grzybków nie zwymiotuje, czułam się tu, jakbym była w domu. Może nie w domu, który dotąd miałam, ale na pewno w takim, do którego od dziecka mnie ciągnęło. Zdołałam nawet zakumplować się z ognistymi demonami, które – tak swoją drogą – zamierzały mnie niedługo zabić, ale kto by się tym przejmował?

Kiedy poczułam, że zbliża się kolejna seria zwracania własnego żołądka, obok mnie przechodził akurat znajomy koleś, który rzucił do mnie radośnie:

– Hej, mała! Niedługo wyrwiemy ci serce! – Po czym spojrzał na mnie i puścił mi oczko niczym prawdziwy uwodziciel.

Wystawiłam w jego kierunku pistolety zawodowego rewolwerowca (albo podrywacza) i rzuciłam z ironią:

– Jak mnie dopadniecie, gnojki.

Już po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem. Cóż, ogniste demony umiały w ironię, ale zazwyczaj ich żarty nie były zbyt wygórowane. Wśród nich Ace Bryne radził sobie zdecydowanie najlepiej. Oczywiście radził sobie dobrze także z innymi rzeczami. Od jakiegoś czasu pomagał mi trenować nie tylko moje ciało, ale także moc, choć z tyłu głowy miałam myśl, że niby dlaczego miałby mi pomagać, skoro i tak wkrótce zginę? Chyba że wiedział o czymś, o czym ja jeszcze nie wiedziałam. Albo spodziewał się, że z powodzeniem uniknę rytualnego wyrywania serca, którym demony chciały nakarmić usychającą Reverentię. Zresztą nieważne. I tak nie poczyniłam spektakularnych postępów. Jak się okazało, moc chaosu, odziedziczona po moim dziadku, działała, jak chciała. Albo... nie działała w ogóle. Pamiętałam z opowieści, że moja mama również miała z nią duży problem i musiała ją trenować. Choć to potężna niszczycielska siła, była trudna do opanowania.

Kiedy skończyłam swoje codzienne oczyszczanie żołądka, stwierdziłam, że nie mam nic lepszego do roboty, jak po prostu pójść na spacer, bo jak już wspominałam – zbyt wielu rozrywek nie można tu uświadczyć. Po drodze wszyscy się ze mną witali, jakbym była jakąś celebrytką. Cóż, przynajmniej w tym świecie miałam dobrą sławę, nie to, co na Ziemi.

Reverentia nie zaskakiwała zmianami pogodowymi. Tu zawsze była taka sama temperatura i pora roku. Ponoć miało to związek z tym, że Królestwo Nocy wciąż uchodziło niemal za martwe. Niewiele pamiętałam z mojej ostatniej podróży do świata demonów, bo byłam wtedy naprawdę mała, ale z pewnością rośliny i drzewa, które mnie wówczas otaczały, miały żywsze barwy, a przede wszystkim – żyły. Teraz wszystko zdawało się tutaj szare oraz martwe. Nawet niebo, które ponoć zawsze było szkarłatne, teraz jakby bledło w oczach. Oczywiście mogłabym zrzucić to na zbyt wybujałą, dziecięcą wyobraźnię. Mogłabym, gdybym nie usłyszała od innych demonów, że Reverentia kiedyś była o wiele lepszym miejscem do życia. Teraz nawet jedzenie trudno tu zdobyć. Na szczęście dzielił się nim ze mną mój ognisty strażnik.

Usiadłam na wzgórzu, spoglądając w dół. Ponoć niegdyś jedynym wysokim miejscem w całej tej krainie był zamek. Teraz cały świat demonów składał się z większych pagórków i wzgórz, a to z powodu mojego dziadka, który stwierdził, że przeniesie Reverentię do świata ludzi; proces ten spowodował przesunięcia tektoniczne. W zasadzie to on był winowajcą całego rozpadu i cierpienia wielu demonów. To zabawne, jak wielkim egoistą się okazał. Aż dziwi mnie to, że wiele cienistych demonów z tych okolic mu zaufało. Cóż, efekt był taki, że większość z nich zginęła i dlatego do władzy doszły ogniste pokraki.

Spojrzałam przed siebie na ten smutny i szary krajobraz pogrążony w ciszy. Żałowałam, że taka sama cisza nie panowała w mojej głowie. Chociaż nie chciałam się do tego jawnie przyznawać, było mi cholernie smutno i źle, a przede wszystkim tęskniłam za swoją rodziną. Jaki by nie był świat ludzi, to wciąż świat, w którym się wychowałam. I to z ludźmi, których kochałam.

– Myślisz ciągle o domu?

Na dźwięk tego głosu przewróciłam oczami. Czasami czułam się, jakbym była pilnowana na każdym kroku i to nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Ace Bryne zawsze czytał w moich myślach.

– Taaa – mruknęłam od niechcenia.

Mój kolega usiadł obok mnie i spojrzał przed siebie, jakby się nad czymś zamyślił. W zasadzie nie było to do niego podobnie. Może widok Reverentii działał na niego w taki sam sposób, jak i na mnie? Nostalgicznie.

Zanim się zorientowałam, zaczęłam mówić:

– Myślałam, że to wszystko po prostu zniknie, kiedy się tutaj przeniosę. Ale tak nie jest. Praktycznie nic się nie zmieniło.

Nie chciałam nic mówić o tym, że każdego dnia czułam w sercu dziwny ucisk bólu. Że czasami chciało mi się płakać, bo czułam się tak samotna, że nie mogłam tego znieść. Te wszystkie uczucia wolałam zachować dla siebie. W końcu demon i tak by tego nie zrozumiał. Ja przynajmniej miałam w sobie jakąś cząstkę człowieka.

Kiedy o tym pomyślałam, zrobiło mi się przykro. W końcu mój tata był demonem, a mimo tego miał w sobie więcej ludzkich uczuć niż ja. To krzywdzące tak myśleć. Przecież jeszcze niedawno sądziłam, że nawet Ace może nauczyć się, na czym polega miłość.

Rzuciłam się plecami w zeschłą trawę i spojrzałam w niemal puste niebo, którego nie zdobiły żadne gwiazdy czy chmury.

– A czego się spodziewałaś? – spytał z wrednym uśmieszkiem mój przyjaciel od serca. – Nigdy nie będziesz jak demon. I nigdy nie będziesz jak człowiek. Wisisz gdzieś pomiędzy tymi światami.

Ace miał rację. Myślałam, że to tu, w Reverentii jest moje miejsce, bo mieszkając w świecie ludzi zawsze czułam się osamotniona. Tymczasem w żadnych z tych krain nie byłam w pełni sobą. Na dodatek nie istniał żaden świat pomiędzy, a ja nie mogłam mieć wszystkiego, co chciałam.

– Mam wrażenie, że gdyby nie ta klątwa od wiedźm, byłoby mi łatwiej – rzuciłam od niechcenia. – Wtedy byłabym taka jak Nate albo chociaż jak mój ojciec. To przez tę klątwę jestem czarną owcą rodziny. Nienawidzili mnie nawet sąsiedzi. – Prychnęłam głośno. – Dziwić się, że w szkole zadawał się ze mną głównie Nate. – Gdy ponownie wymówiłam to imię, zmarszczyłam czoło i dodałam: – ciekawe, co z nim…

– Cóż za zrządzenie losu – zironizował Ace, spoglądając gdzieś za mnie. – Masz najwyraźniej okazję kogoś o to spytać.

Spojrzałam na niego z miną pod tytułem: „o cholerę ci chodzi”? Wystarczyło jednak, żebym usłyszała swoje imię wypowiedziane głosem osoby, której nie widziałam już cały miesiąc, aby zorientować się, kto złożył mi wizytę.

– Aura.

Podniosłam się gwałtownie i skierowałam tam, skąd dochodził głos nowoprzybyłej osoby. Spodziewałam się tu wszystkich, ale na pewno nie najmłodszej z nas. 

Przede mną stała moja młodsza siostra, Calanthia.

Nie dowierzałam temu, co widzę. Jednocześnie byłam zszokowana, wkurzona, jak i uradowana. Chyba jeszcze nigdy nie zaatakowało mnie tyle emocji naraz. To prawda, że nigdy nie byłam szczególnie blisko z Calanthią, która stanowiła kolejne idealne dziecko w związku moich rodziców, ale nie znaczyło to, że za nią również nie tęskniłam.

            – Co ty tu robisz? – syknęłam do niej na powitanie. – Przecież mogli cię zaatakować, a sama byś sobie z nimi nie poradziła!

            Siostra potrząsnęła głową.

            – Poradziłam sobie z moją uspokajającą mocą. Nikt nie zrobił mi krzywdy i nawet nie próbował. – Poprawiła włosy i spojrzała na mnie z powagą. – Chciałam cię odnaleźć. Wiedziałam, że tu będziesz.

            – Prawie się wzruszyłam – mruknęłam pod nosem.

            – Rodzice odchodzą od zmysłów, Aura. Nawet nie sądzili, że mogłaś się tutaj zjawić. Szukają cię cały czas. Z Natem już wszystko w porządku. Nie jest na ciebie zły. Bardzo chce, żebyś wróciła do domu i ma wyrzuty sumienia.

           – Niby z jakiego powodu? – spytałam ze zmarszczonym czołem. – To ja powinnam mieć wyrzuty sumienia za to, że go naraziłam na niebezpieczeństwo. – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

            Chociaż ukrywałam teraz swoje prawdziwe uczucia, gdzieś wewnątrz poczułam dziwne ciepło. A więc to były tylko głupie myśli. Rodzice się o mnie martwili. A Nate wcale nie był na mnie zły i na dodatek wyzdrowiał.

            – Nie – rzuciłam mimo tych wszystkich argumentów, zakładając ręce na piersi. – Tu jest moje miejsce. Nie na Ziemi.

            Calanthia nie wyglądała na zaskoczoną. Jak zawsze przyglądała mi się w ciszy z miną bez wyrazu, jakby zastanawiała się, co jeszcze może powiedzieć. Uznała jednak, że jej misja dobiegła końca. Nie próbowała mnie więcej przekonywać.

            – Czekamy na ciebie, Aura.

           Miałam ochotę albo przygryźć wargę, albo od razu się popłakać. Chciałam krzyknąć: tak, tęsknię za wami, wrócę z tobą do domu! Ale tego nie zrobiłam. Jakaś część mnie wciąż trzymała się tej upartej, dziecinnej, buntowniczej myśli: chcę tu zostać! To dlatego niczego nie powiedziałam. To dlatego dałam się milcząco przytulić siostrze. To dlatego spoglądałam na nią jak odchodzi tępym wzrokiem, kompletnie nic nie mówiąc.

Przez dłuższą chwilę stałam tak w miejscu, jakby czas się zatrzymał. Nie sądziłam, że te jedne niespodziewane odwiedziny sprawią, że nagle zwątpię we wszystko, w co jeszcze niedawno wierzyłam. Kogo ja oszukiwałam? Może nie potrafiłam odnaleźć się w świecie ludzi, ale potrafiłam odnaleźć się w mojej rodzinie, która akceptowała wszystkie moje wybryki. Nawet po akcji w szkole, kiedy to sprawiłam, że Nate wylądował w szpitalu, wciąż mnie szukali. Teraz już wiedziałam, że miałam niesamowite szczęście, rodząc się jako jeden z Auvreyów.

            Dostałam nagłej, patologicznej chęci rzucenia się w przepaść, aby wrócić na Ziemię. Zanim jednak choćby zdążyłam wykonać jeden krok, ktoś chwycił mnie za rękę. Oglądnęłam się przez ramię, by dostrzec Ace’a uśmiechającego się krzywo pod nosem.

– Oszukałem cię – rzucił, jak gdyby nigdy nic.

Nie zdążyłam niczego zrobić, ponieważ już po chwili dostałam czymś w głowę i odleciałam.

***

Gdy się obudziłam, dookoła płonął ogień. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byłam przywiązana do jakiejś pali linami i znajdowałam się w płomiennym okręgu, z którego zapewne ciężko byłoby mi uciec, nie zapewniając sobie poważnych oparzeń. Nie sądziłam, że tak łatwo dam się załatwić. Ace Bryne wiedział, kiedy zaatakować – wtedy, kiedy byłam rozemocjonowana i bezbronna. Niby wiedziałam, iż nie powinnam mu ufać, a jednak straciłam czujność, zupełnie jakbym była jakąś głupią, zbyt ufną, zakochaną po uszy nastolatką. Co ja sobie myślałam? Przecież Ace to wciąż syn Elienore, która była przywódczynią jednej z ognistych frakcji. To oczywiste, że przez cały ten czas wykonywał jej rozkazy, przy okazji świetnie się mną bawiąc. Niech to szlag.

            Jak się później okazało, przez większość czasu byłam przez kogoś pilnowana. Ogniste demony wymieniały się między sobą co kilka godzin. Większość z nich stała przed ognistą zaporą, aby nie zdradzać swojej tożsamości, przez co nie mogłam nawet nawiązać z żadnym z nich kontaktu. Trudno było się przez to dowiedzieć, jaki czekał mnie los (choć to raczej całkiem oczywiste, pytanie pozostawało: kiedy się to stanie). Ogniowa zapora skutecznie niwelowała działanie mojej magii, a bez niej byłam po prostu zwykłym człowiekiem. Jako była członkini Nox i córka Nathiela Auvreya powinnam się wstydzić, że nie potrafiłam nawet rozwiązać lin, które krępowały moje ruchy, ale może to dlatego, że nie miałam kompletnie siły. Zastanawiało mnie, co było tego powodem. Czy to również działanie ognistej bariery?

Gdzieś z tyłu głowy zaczęły pojawiać się krytyczne głosy, które mówiły do mnie kpiąco: „Dostałaś to, na co zasłużyłaś”, „Sama się tu pchałaś, więc teraz cierp”, „Większą idiotką nie da się być”, „Nie zobaczysz już swojej rodziny i zdechniesz tu samotna”. Niestety ze wszystkimi tymi myślami się zgadzałam. To, jaki wstyd i złość czułam w tym momencie, trudno było opisać. Tyle wystarczyło, żebym popadła w rezygnację, akceptując swoje ostatnie godziny lub dni życia. Cóż, chciałam być częścią Reverentii, więc teraz dosłownie się mną pożywi.

Nie miałam pojęcia, ile czasu tak wisiałam. Czasami udawało mi się ze zmęczenia przysypiać. Niekiedy podsłuchiwałam też szepczące za ognistą barierą głosy. To dzięki nim dowiedziałam się, że będę tu wisieć jeszcze trzy dni. Chcieli mnie celowo wygłodzić i doprowadzić do skraju wytrzymałości. Ponoć miało to związek z rytuałem. Jaki? Tego się już nie dowiedziałam. Jedyne, co mogłam zrobić, to czekać. Sądziłam, że w tym czasie Ace Bryne choć raz się tutaj pojawi, przynajmniej żeby poznęcać się nade mną psychicznie, ale nie doczekałam się tego spotkania. Za to przyszedł do mnie inny niespodziewany gość.

Stało się to kilka dni później – a przynajmniej na to wskazywał bezlitosny upływ czasu i liczba zmieniających się na warcie strażników. Podejrzewam, że mógł to być nawet dzień rytuału. 

Kiedy otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę z tego, że znowu mi się przysnęło, zobaczyłam przed sobą kobiecą sylwetkę. To była przywódczyni ognistej frakcji. Spoglądała na mnie z bezpiecznej odległości z założonymi na piersi rękoma, uśmiechając się pod nosem, jakby mój widok ją satysfakcjonował. Dopiero teraz zauważyłam, że ten bezczelny wyraz twarzy Ace musiał odziedziczyć właśnie po niej. Chciałam spytać ją: „czego”, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust – może dlatego, że nie używałam głosu od wielu dni?

– Wiesz, dlaczego nikt się z tobą nie spotkał? – spytała znienacka.

Skąd to miałam do cholery wiedzieć? Może dlatego, że byłam ich wrogiem?

Elienore postawiła kilka kroków w moim kierunku, by zaraz pochylić się nade mną i dodać:

– Boję się spojrzeć ci w twarz – szepnęła powolnie. – Spędzając z tobą ostatni miesiąc, nieco się do ciebie przyzwyczaili. Można nawet powiedzieć, że polubili. Ale doskonale wiedzą, że nie możesz żyć, jeśli chcemy odbudować Reverentię.

– Gracie nieczysto – syknęłam przez zaciśnięte zęby, co nie miało nawet bezpośredniego związku z tym, co mi powiedziała.

Elienore wyprostowała się i wzruszyła ramionami.

– Jesteśmy demonami.

– Ciągle tylko demony to, demony tamto – warknęłam, nieco pobudzając do życia moje zardzewiałe struny głosowe – czy to wasze cholerne usprawiedliwienie?

– Nie, to fakt naszego istnienia.

Nie było sensu ciągnąć tematu. Tylko traciłam energię na złoszczenie się. Już zaczynałam czuć, że kręci mi się w głowie. Na dodatek chciało mi się wymiotować. Nawet jeśli w ¾ części byłam demonem, wciąż potrzebowałam do życia wody i jedzenia, których ostatnimi czasy byłam celowo pozbawiana.

– Po co tu w ogóle przyszłaś? – mruknęłam, gdy już się nieco uspokoiłam.

– Spytać cię, czy masz ostatecznie życzenie. Jutro przystąpimy do rytuału – odpowiedziała Elienore, jakby mówiła o przyrządzeniu mojego ulubionego obiadu.

– Ostatnie życzenie? Jesteście cholerni łaskawi. – Prychnęłam pod nosem. Dopiero po chwili zdałam sobie jednak sprawę z tego, że było coś, co chciałam zrobić, oczywiście oprócz zobaczenia się z moją rodziną, co okazało się nieosiągalne. – Przynieś mi coś do pisania.

Kobieta uniosła brew, jednak nie zadała żadnego pytania. Bez słowa wyszła z ognistego okręgu, aby spełnić moją prośbę.