wtorek, 4 listopada 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [EPILOG]

 Taki o krótki epilog. Powiedzcie "cześć" Adalie!

To na razie koniec serii WCN, a przynajmniej kontynuacji. Od nowego roku chciałabym zacząć publikować prequel o młodości Calanthe, więc wait for it.

***

Jak co roku o tej samej godzinie Laura Auvrey stała z kubkiem herbaty w kuchni. Od dłuższej chwili wpatrywała się za okno, jakby liczyła na to, że kogoś tam zobaczy. W takim dniu jak ten, jej mąż, Nathiel Auvrey, wstawał wyjątkowo wcześniej, by być w tym trudnym momencie razem z nią. Jeszcze rozespany, z roztrzepanymi włosami, które zwijały się gdzieniegdzie na końcówkach, podszedł do niej i mocno ją przytulił.

– Już nie śpisz? – spytała Laura, choć nie była zdziwiona.

– Robisz to co roku, tego samego dnia, więc jak mam spać? – zachrypiał Nathiel, opierając głowę na ramieniu kobiety.

– Niełatwo zapomnieć o własnej córce, Nathiel.

– I dobrze, że o niej nie zapominasz. Ja też zawsze o niej myślę, wiesz? Bo wiem, że w końcu do nas wróci. – Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, również kierując spojrzenie za okno. – To Aura.

– Myślisz, że wszystko u niej w porządku? – Laura wyszeptała te słowa, jakby bała się odpowiedzi.

– Oczywiście. – Nathiel cicho prychnął. – Przecież to moja córka.

Laura uśmiechnęła się pod nosem, ale już po chwili wydostała się z uścisku i sama przytuliła się przodem do męża.

– Myślałam, że nasza – rzuciła w jego pierś.

– Nasza, tak, tak. W końcu ktoś musiał ją urodzić. – Nathiel zachichotał.

Przez dłuższą chwilę stali w uścisku, napawając się własną obecnością, gdy nagle usłyszeli pukanie do drzwi. To o tyle zaskakujące, że było około piątej rano. Ledwo zaczynało świtać. Kto mógł się tu zjawić o takiej godzinie?

Jakaś cicha nadzieja pojawiła się w ich sercach. Zanim jednak którekolwiek zdecydowało, że pójdzie otworzyć drzwi, usłyszeli najmłodszą córkę zbiegającą po schodach, która krzyczy:

– Otworzę!

W jej głosie nie rozbrzmiewało zdziwienie, a wręcz przeciwnie – może nawet spodziewana radość. Być może również spodziewała się ujrzeć po trzech latach własną siostrę? Aura lubiła wielkie wejścia, więc… dlaczego nie?

Calanthia chodziła już do szkoły średniej. Przez ten czas niewiele się zmieniła, oprócz tego, że urosła kilka centymetrów i nieco wydoroślała. Nie przypominała już dziewczynki, a raczej młodą kobietę. Była dumą swoich rodziców, tak jak prosiła o to Aura. Oczywiście nie mogła im zastąpić najstarszej córki, ale starała się być maksymalnie blisko rodziny i wspierać ją w największych kryzysach, zwłaszcza że teraz została im tylko ona. Nate wyjechał na studia.

Gdy otworzyła drzwi, najpierw nikogo nie dostrzegła. Pomyślała z zawodem, że to jakiś głupi żart, a może przesłyszenie, jednak już po chwili coś, a raczej ktoś, szarpnął ją za spódnicę mundurka.

Najmłodsza córka Auvreyów spojrzała w dół. Przez dłuższą chwilę sama nie wiedziała, co powiedzieć. Na pewno się tego nie spodziewała.

– Mamo, tato? – zawołała niepewnie.

Chwilę później dołączyli do niej rodzice. Nathiel wychylił głowę zza pleców córki, przyglądając się ze zmarszczonym czołem temu, co dostrzegł w progu mieszkania. Laura natomiast wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

Na wycieraczce przed ich domem stała mała dziewczynka. Miała brązowe włosy i zielone oczy. Szeroko się uśmiechała. Była ubrana w schludną białą sukienkę z kokardą u przodu, w której wyglądała jak mały aniołek. Oczywiście Auvreyowie doskonale wiedzieli, że nie miała w sobie nic z aniołka. W końcu to oczy małego demona. Nie to było jednak najbardziej niepokojące…

– Cześć, dziadku, cześć, babciu, cześć ciociu – przywitała się nieco sepleniącym głosem, pokazując brak przedniego zęba w wyszczerzonym uśmiechu. Na głowie miała słomiany kapelusz.

Nastąpiła długa cisza.

Laura słysząc to, nieco się zachwiała, na szczęście Nathiel w porę ją podtrzymał. Sam był nieco skonsternowany. Nie połączył jeszcze faktów. Za to doskonale połączyła je Calanthia.

– Gdzie twoja mama? – spytała ostrożnie, choć wciąż była równie zszokowana, co jej rodzice.

– Mama zostawiła mnie tu na wakacje! – odpowiedziała z entuzjazmem około trzyletnia dziewczynka, przyciągając do siebie plecak, który był tak duży, jak sama ona. Właśnie wysypały się z niego jakieś zabawki.

Nathiel wciąż przetwarzał zdobyte informacje. To zadziwiające, że ta mała bezimienna istota wyglądała jak jego własna córka, oczywiście z wyjątkiem włosów. Przez chwilę spanikowany zaczął szukać w myślach momentu, w którym mógł być tak pijany, że dobrał się do jakiejś innej kobiety niż do Laury. Nie mógł jednak nic takiego znaleźć w odmętach swojej głowy. W końcu jednak do niego dotarło. I kiedy już sobie uświadomił, czyja to była córka, wyskoczył z domu jak opętany i krzyknął rozeźlony w eter:

– Słyszysz mnie, Aura?! Zabiję tego gnojka, który zrobił ci dzieciaka! To ten ognisty skurwysyn, co?! Widzę, że ma takie same włosy jak on! Jak ja mu wyrwę…

Laura zdążyła nieco otrzeźwieć, odzyskując dawne opanowanie. Pozwoliła mężowi wydzierać się w pustą przestrzeń, wyładowując całą swoją złość, ona natomiast uklęknęła przy dziewczynce i spytała:

– Jak się nazywasz?

– Adalie – odpowiedziała wesoło mała demonica.

– Miło mi cię poznać, Adalie. – Laura wymusiła uśmiech. – Pamiętasz, jak nazywają się twoi rodzice?

– Aura i Ace!

– I masz trzy lata, tak?

– Tak! – Adalie nagle zmarszczyła czoło, a uśmiech zniknął z jej twarzy. – Czy babcia jest magikiem?

– Można tak powiedzieć.

– Mamo… – zaczęła cicho Calanthia, pochylając się nieco nad Laurą. – Czy myślisz, że Aura uciekła dlatego, że… – Nie dokończyła pytania.

Laura Auvrey głośno westchnęła, ponieważ wolała nie odpowiadać na to pytanie. Na razie się tego przecież nie dowiedzą.

Już po chwili przeniosła się do pionu i rzuciła do swojej wnuczki:

– Witaj w naszym domu, Adalie. – Po chwili podała jej dłoń, którą ta przyjęła z radością. – Mamy dużo do nadrobienia.

Niedługo potem drzwi od domu Auvreyów zamknęły się, wpuszczając do środka nową członkinię ich rodu, kolejną przedstawicielkę nowego pokolenia. Tymczasem jej rodzicielka stała kilkaset metrów dalej, ukrywając się zza drzewem razem ze swoim bratem. Oboje obserwowali tę scenę z oddali. Aura ciągle się chichotała, a Nate wyglądał na załamanego.

– Nawet nie wiesz, jaki byłem zszokowany, kiedy napisałaś mi o tym w liście – odezwał się, potrząsając głową.

– Żałuj, że nie widziałeś mojej miny, kiedy dowiedziałam się, że będę matką – mruknęła z krzywą miną Aura.

Oboje nie bardzo się zmienili. Choć mieli już po dwadzieścia lat i każde z nich poszło w zupełnie inną stronę, dalej wyglądali jak para bliźniaczych nastolatków. Być może była to kwestia demonicznych genów. W końcu ich ojciec i matka również nie wyglądali na swój wiek.

– Wciąż nie mogę sobie ciebie wyobrazić jako matki… – powiedział Nate.

Siostra uderzyła go pięścią w ramię.

– Przeżyła już ze mną trzy lata, i jak widzisz, ma się dobrze.

Jej brat zaśmiał się niemrawo, pocierając miejsce, w które został uderzony.

– Kiedy zamierzasz pokazać się rodzicom?

– Niedługo. Sytuacja w Reverentii nieco się uspokoiła. Już tak bardzo za mną nie podążają, bo stracili nadzieję na to, że w ogóle żyję. Dobrze się ukrywamy. – Aura ciężko westchnęła i schowała ręce do kieszeni. Cały czas wpatrywała się w dom, w którym jeszcze kilka lat temu mieszkała. To oczywiste, że wciąż tęskniła.

– Tęsknimy za tobą – szepnął Nate, który zdawał się czytać w jej myślach.

– Wiem, Nate. Ja też za wami tęsknię. – Aura oderwała się nagle od drzewa i spojrzała na brata z wrednym uśmieszkiem. W końcu nie lubiła ckliwości. Doskonale pamiętała o tym, że trzy lata temu, gdy się żegnali, płakała przez całą noc jak dziecko. Dobrze, że Nate o tym nie wiedział.

– A wy co zamierzacie zrobić? – spytał podejrzliwie jej brat bliźniak.

– Jak to co? – Aura prychnęła, zakładając ręce na piersi. – Jedziemy na pierwsze od trzech lat wakacje. Odpocząć od tego małego demona.

– Brzmi, jakby twoja córka odziedziczyła po tobie charakter.

– Jest gorszym potworem niż ja, uwierz mi. – Aura poklepała brata po ramieniu, jakby chciała mu przekazać, że wkrótce będzie to mógł przetestować na własnej skórze.

Nate zaśmiał się niemrawo, już wiedząc, że najbliższe miesiące, które miał spędzić na wakacyjnej nauce, spędzi zupełnie inaczej.

– W takim razie… odpoczywajcie.

– Dzięki.

Oboje pomachali sobie na pożegnanie. W zasadzie widywali się ostatnio co kilka miesięcy. Aura chciała mieć na razie kontakt tylko z bratem, aby mógł przygotować rodziców na jej ponowne pojawienie się. Poza tym… to za swoim małym braciszkiem najbardziej tęskniła. Póki co, świetnie sobie jednak radził bez niej. Studiował, by w przyszłości zostać lekarzem. Tymczasem ona… szwendała się po świecie, nie mogąc nigdzie zapuścić korzeni na stałe. Ale takie życie jej odpowiadało.

Tuż obok niej wylądował Ace Bryne, który zeskoczył właśnie z drzewa, nie chcąc przeszkadzać rodzeństwu w rozmowie. Oboje zaczęli kierować się w stronę parku. Swoje wakacje mieli zacząć od zjedzenia hot dogów.

– To co, lecimy się opieprzać? – spytała niemal zadziornie Aura.

– Nie mogę się doczekać. – Ace zachichotał.

Właśnie kończyła się pewna era.

I zaczynała kolejna.

niedziela, 2 listopada 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [CZ.11]

No i nadeszła 11 część. Po niej jeszcze tylko epilog i żegnamy się z serią. Nie była jakaś wybitna. Nawet teraz ciężko mi się ją pisało. Ale takie opowiadania też są potrzebne. Czy kończę swoją przygodę z WCN? Gdzieżby. To opowiadanie, które na zawsze będzie już w moim serduszku. Ostatnio odkryłam, że stworzyłam już kilka rozdziałów z prequela opowiadającego o młodości Calanthe i Aidena. Więc... chyba trzeba do tego wrócić w nowym roku! Wait for it. Tymczasem wracamy do Aury.

***

Dalej nie wierzyłam w to, co się dzieje. To musiał być jakiś chory sen. Ace Bryne, ten sam ognisty demon, który cały czas uprzykrzał mi życie, nie mógł przecież stwierdzić, że ze mną ucieknie, na dodatek sprzeciwiając się swojej matce. Czy to pułapka? Być może na skraju lasu już czekały na nas inne demony? Nie mogłam ufać temu, co widziałam. Po prostu nie mogłam.

– Przeczytałeś mój list?! – krzyknęłam znienacka do jego pleców.

Miałam nadzieję, że to da mi odpowiedź na nękające mnie pytania. Ace nie był jednak zbyt wylewny. Po prostu pokiwał głową, dalej biegnąc przed siebie.

– I co o nim sądzisz?!

– To nie czas na takie tematy – dostałam krótką i chłodną odpowiedź.

Czego się spodziewałam? Płomiennej miłości? To demon, na dodatek taki, który żył przez te wszystkie lata w Reverentii. Nie miał w sobie takich uczuć jak ja, bo nie był w trzech czwartych demonem, a w jednej czwartej człowiekiem. Zachowywałam się jak durna nastolatka. A mimo tego nie mogłam zaprzeczyć, że coś do niego czułam. I potrzebowałam natychmiastowej odpowiedzi na to, co on czuł do mnie. Przecież gdyby mu na mnie nie zależało, nie uciekłby ze mną, prawda? A może jednak…

W tym gorączkowym zamyśleniu nie zauważyłam, że Ace nagle gwałtownie się zatrzymuje, przez co wpadłam na jego plecy. Zaraz potem mocno ścisnął moją dłoń, jakby próbował mnie przed czymś osłonić.

Kiedy podniosłam wzrok, pierwszym, co zobaczyłam, były ogniste ślepia, które zewsząd nas otaczały, wynurzając się w coraz większej liczbie zza drzew. Wychodziło na to, że zostaliśmy otoczeni.

Niech to szlag, rzeczywiście wylądowaliśmy na skraju lasu. Dalej była już tylko przepaść. Oczywiście planem Ace’a mogło być wrzucenie mnie tam, abyśmy przenieśli się do Reverentii, ale sądząc po jego reakcji, raczej nie spodziewał się tutaj swoich pobratymców.

Za naszymi plecami rozległy się oklaski, które zwieńczył kobiecy śmiech. Na ten dźwięk od razu się skrzywiłam.

– Gratulację, synu – odezwała się Elienore, podchodząc do nas. – Zaprowadziłeś ją w znakomite miejsce. Teraz już żaden z łowców jej nie odzyska.

Ace o dziwo pchnął mnie za siebie, na co jego matka spojrzała z uniesioną brwią.

– Bawisz się nagle w bohatera? – spytała z prychnięciem, zakładając ręce na piersi. – Nie musisz już przed nią udawać, że jesteś jej wybawcą.

Spojrzałam w plecy Ace’a. Jego napięta postawa wcale nie wskazywała na to, że… chciał mnie dobrowolnie oddać matce. A może to moja wyobraźnia? Może chciałam sądzić, że mu na mnie zależy?

– Plany się zmieniły – rzucił niemal wyzywająco mój wybawiciel, co zdziwiło zarówno mnie, jego matkę, jak i zgromadzone wokół demony. – Zamierzam ją sobie przywłaszczyć.

– Nie gadaj głupot – warknęła zniecierpliwiona Elienore. – Dobrze wiesz, że potrzebujemy jej serca, aby odzyskać Reverentię. To, że sam się nim pożywisz, nie da ci nic, oprócz chwilowego wzrostu siły. To byłoby marnotrawstwo.

– Kto powiedział, że chcę tylko jej serca? – spytał z rozbawieniem Ace Bryne, nagle się prostując. – Chcę ją całą.

Oczy wychodziły mi już niemal z orbit.  Jeśli to nie była jawna deklaracja miłości, to już nie wiedziałam, co to mogło być. Chciwość? Przywłaszczenie? Pożądanie?

Chyba pierwszy raz widziałam na twarzy kobiety zdenerwowanie mieszane z chłodem. Wyglądała, jakby jeszcze się zastanawiała, co zrobić. I oboje najwyraźniej przegapiliśmy moment, w którym podjęła decyzję.

Elienore rzuciła nożem prosto w brzuch Ace’a, który od razu mnie puścił. Chwilę później dostałam ognistą kulą, która pchnęła moje ciało na skraj przepaści. Nim zdołałam odzyskać równowagę, tuż przede mną pojawiła się kobieta, która z diabelskim uśmieszkiem dotknęła mnie palcem wskazującym w pierś i posłała w dół.

Nie minęła nawet chwila, a wylądowałam boleśnie w szarej trawie, przenosząc się prosto do Reverentii. Wiedziałam, że nie mogłam teraz tracić czujności. Zaraz ktoś mógł mi wyrwać serce. To dlatego szybko podniosłam się z klęczek i omiotłam wzrokiem otoczenie. Ogniste demony z chytrymi uśmiechami już na mnie czekały, zupełnie jakby ktoś to doskonale zaplanował, pomimo sprzeciwu Ace’a Bryne’a. Wiedziałam już, że nastał czas mojej próby magii – nie poradziłabym sobie samą cienistą mocą, musiałam zaufać mocy chaosu, którą przez ostatni miesiąc starałam się nauczyć kontrolować z pomocą mojego ognistego kochanka.

Wzięłam głęboki oddech, starając się przywrócić we własnym ciele równowagę. Doskonale wiedziałam, że emocje nie wpłyną dobrze na użytkowanie tej magii. Z drugiej strony: co by się stało, gdybym utraciła kontrolę? Zapewne pozbyłabym się tych pokrak szybciej niż chciałam.

Zaczęła się nierówna walka. Kilkadziesiąt demonów rzuciło się na mnie w jednej chwili ze swoimi ostrymi pazurami, próbując wyrwać mi serce z piersi. Nie uniknęłam bolesnych zadrapań. Na moje nieszczęście – ich pazurzyska miały w sobie truciznę, to dlatego dosyć szybko zaczęłam słabnąć i coraz gorzej wychodziło mi unikanie ciosów. Obraz dziwnie wirował przed oczami i był zniekształcony, zupełnie jakbym zeżarła jakieś grzyby. W pewnym momencie zostałam pchnięta na drzewo. Jego liście spadły na moją twarz, kiedy wylądowałam na ziemi. Jednak gdzieś w środku mnie wciąż tliła się wola życia. Nie mogłam tak przecież skończyć. Inaczej nie byłabym Auvreyem.

Jakiś demon chwycił za moją koszulkę i podniósł, zrównując ze mną swoją gębę. Nie mając większego pomysłu na obronę, zdzieliłam mu z głowy prosto w czoło, dzięki czemu stracił równowagę, a ja mogłam stanąć na nogi. Choć się chwiałam, czułam, że wciąż mogłam walczyć.

Uśmiechnęłam się diabelsko, choć krzywo, wyciągnęłam przed siebie zapraszająco dłoń i rzuciłam:

– Co jest z wami? Przegrywacie z nastolatką, która po części jest człowiekiem. Wstydźcie się.

Czułam, jakbym zyskała nową moc. Stało się coś, czego nigdy nie potrafiłam zrobić. Nagle cienista magia, którą operowałam, połączyła się z magią chaosu. Może to miesiąc przebywania w Reverentii sprawił, że odzyskałam część mocy, którą wyżarła ze mnie Ziemia? A może naprawdę musiało zacząć mi zależeć na własnym życiu, żebym to poczuła?

Moja rodzina przeżyła już zdecydowanie za dużo. Kończyli ranni niezliczoną ilość razy, często będąc na skraju życia. Ale nigdy nie narzekali. Bo robili to dla mnie. Koniec z tym. Teraz sama musiałam o siebie zawalczyć.

Przez kilka minut czułam się niezwyciężona. Rzucałam demonami jak kłodami. Nie byłam jednak niezniszczalna, a trucizna ognistych demonów działała, jak powinna, przegrywając z adrenaliną. Coraz częściej chybiłam. Coraz mocniej kręciło mi się w głowie. Traciłam siłę, precyzję i rozum. W takiej chwili nawet uwolnienie całej swojej niepohamowanej mocy by nie zadziałało.

Znów zaczęłam być szarpana przez demony ognia, które chciały być pierwszymi do mojego serca. Któryś z nich podarł mi bluzkę, inny twarz. Magia nie chciała już ze mną współpracować i byłam tylko w stanie bić rękami i nogami na oślep moich wrogów. Walczyłam dzielnie, ale nie byłam niezniszczalna. I doświadczona w walce jak mój tata.

Gdy myślałam, że mój koniec właśnie nadszedł, bo zostałam unieruchomiona przez dwójkę demonów, nagle wszyscy z powodu silnego podmuchu wiatru odlecieli przynajmniej sto metrów ode mnie.

Oszołomiona upadłam na tyłek. To nie mogłam być ja. I nie byłam.

Gdzieś za drzewem, przez rozmazany obraz, dostrzegłam znajomą sylwetkę wysokiego mężczyzny o białych włosach i chłodnym wyrazie twarzy. Szybko zniknął, ale dzięki temu zrozumiałam, że nie byłam sama. Pomógł mi mój własny demoniczny dziadek, Aiden Vaux. A potem jak gdyby nigdy nic zniknął.

Miałam czas, żeby się pozbierać. Zdołałam się nawet przenieść do pionu. Zanim jednak choćby postawiłam krok do przodu, poczułam na plecach silny ból.

Jęknęłam, po chwili wypluwając z ust całą tonę krwi, która nadała kolor szarej, martwej trawie. Czułam się, jakby ktoś zanurzył swoje ostre pazury w mojej skórze. Nie mogłam się ruszyć nawet o centymetr.

– Myślałaś, że uciekniesz? – usłyszałam słodki głos tuż nad uchem. – Twoim przeznaczeniem jest złączyć się z Reverentią.

Pazury wraz z palcami zagłębiły się w skórze jeszcze bardziej. Czułam, że są blisko mojego serca. Słyszałam czyjś krzyk, niewykluczone, że należał do mnie. W końcu nigdy nie czułam tak potężnego, paraliżującego bólu. Nie mogłam nawet drgnąć. W końcu utraciłam siłę i upadłam na kolana.

– Jeszcze chwila i będzie po wszystkim – usłyszałam znów ten zwodniczy szept kobiety, który brzmiał jak sadystyczna pielęgniarka z ludzkiego szpitala.

Czułam, że jej palce obejmują już moje serce, choć może była to tylko moja wyobraźnia.

Cóż, tak właśnie kończy Aura Auvrey. Nastolatka, która nie poznała życia. Nie przeprosiła swojej rodziny za to, że całe życie była czarną owcą. Nie powiedziała im, jak mocno ich kocha i dziękuje za to, co dla niej robią. Nie porozmawiała ze swoim kochankiem o uczuciach. Niczego nie osiągnęła. Do końca pozostała idiotką ryzykującą swoim własnym życiem z powodu głupoty. Co za ironia losu.

Powietrze nagle przeszył dźwięk ostrza. Na plecach poczułam rozlewającą się plamę krwi. Byłam pewna, że to moja własna krew. A jednak chwilę później poczułam, iż palce wbijające się w moją pierś nagle się oddalają, pozostawiając po sobie pustkę i chłód. Po swojej prawej usłyszałam dźwięk świadczący o upadku czegoś ciężkiego. Mimowolnie zerknęłam w dół. I dostrzegłam coś, czego się nie spodziewałam.

Odciętą głowę przywódczyni ognistej frakcji, Elienore, z której sypał się żar.

Na chwilę przestałam oddychać. Straciłam też czucie w ciele. Poleciałam bezwolnie do tyłu, ale moja głowa natrafiła na coś twardego. Nagle ktoś mnie objął. Nie było to jednak przytulenie pełne tęsknoty i miłości. W uchu usłyszałam tym razem męski głos:

– Muszę wypalić truciznę z twojego organizmu. Będzie boleć.

Zaśmiałam się słabo, gotowa na to poświęcenie. Bo nagle jakimś cudem poczułam się bezpieczna. Choć doskonale wiedziałam, że nie powinnam.

– Nie boję się – mruknęłam, w myślach dodając, że przecież przeżyłam już gorsze tortury.

Ból przyszedł nagle, bez ostrzeżenia. Dotarł nawet do najdalszych zakątków żył. Myślałam, że płonę. A jednak wciąż istniałam i nie stałam się zwęglonym kawałkiem drewna. Cierpienie w zasadzie utrzymywało mnie przy względnej świadomości. Dlatego gdy nagle zniknęło, i ja zniknęłam.

***

To kolejny raz w tym miesiącu, kiedy czułam się jak wyżuta guma przyklejona do koła samochodu. Nie mogłam się ruszyć, chociaż bardzo tego chciałam. W całym ciele mnie paliło. Ledwo czułam kończyny. Nawet powieki było mi ciężko otworzyć. Ale w końcu tego dokonałam. I ujrzałam przed sobą kawałek ciemnego, ziemskiego nieba usianego koronami przyciemnionych drzew i gwiazdami. Z jakiegoś powodu poczułam ulgę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leżę na ziemi. Ręce miałam złożone na piersi jak nieboszczyk, a głowa opierała się o coś twardego.

– Długo ci zeszło – usłyszałam męski głos.

Nagle trzeźwiej spojrzałam na otoczenie.

Kiedy skierowałam wzrok w bok, okazało się, że był tutaj również mój wybawiciel. Ace Bryne. A ja  leżałam na jego kolanach.

Spojrzeliśmy sobie w oczy, jednak milczenie się przedłużało.

– Nie możemy tu zostać – rzucił w końcu mój osobisty ognisty demon.

Mnie jednak interesowało coś innego.

– Ace, czy ty… swoją matkę…

– Nie zginęła. Ogniste demony nie tak łatwo zabić, ale na pewno potrzebuje czasu na regeneracje.

Dopiero po chwili, gdy obraz zaczął się rozjaśniać, dostrzegłam, że Ace był nieco blady. Na dodatek trzymał dłoń na brzuchu. Zapewne na ranie, którą zawdzięczał własnej matce.

– Żyjesz? – spytałam nagle, robiąc głupią minę. Choć na chwilę powróciłam do bycia Aurą Auvrey.

Ace uśmiechnął się z rozbawieniem pod nosem.

– Myślisz, że rozmawiałabyś z duchem?

– Cały czas się boję, że tobie też nagle odpadnie głowa – mruknęłam z niezadowoleniem. – Dzięki za tę traumę.

Mój kochanek nawet się zaśmiał, choć był to słaby dźwięk, przepełniony lekkim bólem. Ja również się uśmiechnęłam (bo na śmiech nie było mnie stać). Po tym akcie rozbawienia nadeszła jednak nagła powaga. Teraz albo nigdy.

– Chcę uciec.

Ponownie nastała cisza. Ace patrzył w oczy mi, a ja jemu. Nie dzieliliśmy się żadnymi emocjami. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy właśnie odbywali najzwyklejszą rozmowę, niemającą zaważyć o naszej przyszłości.

– Jesteś pewna, że chcesz uciec?

Przymknęłam powieki, cicho wzdychając.

Z jednej strony wcale nie chciałam uciekać, z drugiej…

– To nie ma sensu – mruknęłam w odpowiedzi. – Demony już zawsze będą mnie gonić, chcąc odbudować Reverentię. Kto wie, czy za demonami ognia nie pójdą inne demony? Moja rodzina już zawsze będzie zagrożona. A zbyt wiele już przeżyli z mojego powodu.

– Będziesz musiała uciekać do końca życia.

– Wiem. – Skrzywiłam się. – Widocznie taki już mój los. – Kiedy Ace nic nie odpowiedział, spojrzałam ponownie na jego twarz i spytałam: – A ty? Co zamierzasz zrobić? Matka raczej nie przyjmie cię z otwartymi ramionami, kiedy odrąbałeś jej głowę.

Ace krzywo się uśmiechnął.

– W Reverentii nie będę bezpieczny. Najwyraźniej zostaje mi uciekać. – Zerknął na mnie ukradkiem z zawadiackim uśmieszkiem. – Widocznie taki już mój los.

Odwzajemniłam uśmiech, choć tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu.

– W takim razie… musimy uciec razem – mówiąc to, uważniej się mu przyjrzałam. Nie dostrzegłam jednak na jego twarzy żadnej zmiany. Czego ja głupia oczekiwałam? Wyznania miłości? Sceny jak z Titanica? – Ace…

Zanim skończyłam, demon ognia niespodziewanie zatkał mi usta dłonią.

– Nie wiem, co to miłość – powiedział nagle, co nieco mnie zdziwiło. A już go miałam ugryźć w dłoń… – Wiem tyle, że dla kogoś innego ryzykują albo idioci, albo tym, którym zależy. Może spełniam oba kryteria. Wyrzekłem się swojej rodziny, frakcji, życia, miejsca na tym świecie, aby ktoś inny mógł żyć. Wychodzi na to, że nie mam wyboru, jak po prostu iść dalej z tobą.

Gdyby to wyznanie nie było wypowiedziane tak okrężnie i miałoby w sobie krztynę romantyzmu, zapewne bym to doceniła. Czego jednak oczekiwałam, skoro sama nie potrafiłam powiedzieć, co tak naprawdę czuję?

– Nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać, to prawdopodobnie miłość – rzuciłam z wrednym uśmieszkiem.

– Jakoś sobie z tym poradzę. – Ace wzruszył ramionami i posłał mi tak samo wredny uśmiech.

Oboje spojrzeliśmy w niebo, napawając się ciszą, której ostatnio było w niedomiarze w naszych życiach. Słuchaliśmy śpiewu nocnych ptaków, delikatnego szelestu drzew, którymi poruszał wiatr i swoich oddechów. Tylko tego teraz chciałam.

– Muszę wrócić do rodziny – szepnęłam nagle, samoczynnie przywołując się do porządku. – Na pewno się o mnie martwią.

Ace pokiwał głową ze zrozumieniem.

Wychodziło na to, że to jedno z ostatnich spotkań rodziny Auvreyów w pełnym składzie.

***

Kiedy otworzyłam drzwi od domu, nagle usłyszałam stopy zrywające się do biegu. W moją stronę biegła Calanthia. Nawet się nie zatrzymała, widząc, że jestem cała zakrwawiona i poturbowana. Po prostu rzuciła się na mnie i mocno przytuliła.

– Żyjesz – powiedziała niepodobnym do siebie przejętym głosem.

Skrzywiłam się z bólu.

– Jak będziesz mnie tak ściskać, to przestanę żyć – mruknęłam.

Moja młodsza siostra oderwała się i pierwsze, co zrobiła, to chwyciła za telefon.

– Muszę zadzwonić do rodziców. Szukają cię razem z Nate’em. – Mówiła to jakby do siebie, nie zwracając uwagi na to, co do niej powiedziałam. Brak opanowania i rozproszenie to nie cechy Calanthii, które na co dzień można było zobaczyć. Kiedy zetknęła się ze mną spojrzeniem, zrozumiałam jednak, o co jej chodzi.

– Nigdy więcej mnie od siebie nie odpychaj – rzuciła z pełną powagą, by następnie obrócić się do mnie plecami i odezwać w słuchawce: – Aura wróciła do domu! Tak, żyje, ale jest ranna. Wróćcie szybko i bezpiecznie.

Jeszcze raz się skrzywiłam. Cóż, całe szczęście, że przynajmniej nikomu z mojej rodziny nic większego się nie stało. Nawet Nate przeżył zetknięcie z Ace’em. A może… Ace chciał, żeby przeżył, ze względu na mnie? Tego się raczej nie dowiem, bo ten gnojek będzie się tylko głupio uśmiechał i udawał tajemniczego.

Gdy Calanthia się rozłączyła, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do salonu. Miała już przygotowaną apteczkę, zupełnie jakby się spodziewała, że wrócę i będzie mnie opatrywać. O ile mi wiadomo, przewidywanie przyszłości nie było jej supermocą, chyba że o czymś nie wiedziałam.

Zostałam przez nią posadzona na sofie. Po chwili byłam zawijana bandażami z różnych stron. Dostałam też jakieś tajemnicze zioła z Reverentii – ponoć to spuścizna babci Calanthe, która niegdyś zgłębiła tę wiedzę u dziadka Aidena. Teraz dzieliła się nią w snach razem z Calanthią. Pytanie tylko: skąd Calanthia to wszystko miała? Być może chodziła czasem na demoniczne, samotne schadzki do Reverentii? Z reguły była idealna i najmniej rzucała się w oczy w naszej rodzinie, ale może właśnie to sprawiło, że wszyscy straciliśmy czujność?

Dziwiły mnie nieco moje własne rozważania. Nigdy tak dokładnie nie myślałam nad młodszą siostrą. Ona po prostu istniała. Czasem irytowała mnie swoją obecnością, jak i byciem perfekcyjną w każdym calu. Zazdrościłam jej też tego, że tylko z nią babcia Calanthe i dziadek Aiden utrzymują kontakt, ale… czy nie wybrali najwłaściwszej osoby do przeszkolenia? Ja olałabym wszystkie nauki, a Nate… cóż, Nate nie nadawał się do walki. Choć miał w sobie trzy czwarte demona jak i ja, w większej mierze zachowywał się jak człowiek.

– Opowiesz mi, co się z tobą działo, gdy ten ognisty demon, z którym się zadawałaś, chwycił cię za rękę i uciekliście? – spytała nagle moja młodsza siostra, spoglądając na mnie spode łba, choć nie ze złością, a prędzej z zainteresowaniem.

Starałam się, aby nie było po mnie widać, że po pierwsze: jestem zdziwiona tym, że doskonale wiedziała, iż zadaję się z ognistym demonem, po drugie: że w ogóle widziała, jak uciekamy.

– Cóż – zaczęłam ostrożnie – udawał bohatera, żeby wyprowadzić mnie z tunelu do lasu, gdzie już czekali jego koledzy. Świetnie to odegrał, prawie mu uwierzyłam. – Skrzywiłam się znacząco, gdy Calanthia zaczęła oczyszczać ranę na moich plecach. – Potem odbyliśmy małą bitwę, ta typiara rządząca ognistą frakcją zrzuciła mnie w przepaść, wylądowałam w Reverentii i… tak sobie walczyłam.

– I wygrałaś z tymi wszystkimi demonami bez niczyjej pomocy? – usłyszałam sam głos Calanthi, nieco niedowierzający, bo gdy opatrywała moje plecy, nie widziałam jej twarzy.

– Powiedzmy. – Zawahałam się, czy powiedzieć o dziadku Aidenie, ale jeżeli istniał ktoś, kto by się tym nie zdziwi, była to właśnie moja siostra. – Było w pewnym momencie ciężko. Ale nagle pojawił się dziadek i… chyba pomógł mi swoją mocą. Myślisz, że zrobił to naprawdę czy to moje schizy?

Calanthia cicho się zaśmiała.

– Oczywiście, że to zrobił, co pewnie kosztowało go wiele energii, skoro jest tylko duchem. Być może zmusiła go do tego babcia Calanthe, ale wydaje mi się, że naprawdę mu zależało. Poza tym jako jedyna z naszego rodzeństwa odziedziczyłaś po nim moc – odpowiedziała.

– Dobrze wiedzieć, że nie jestem aż taką wariatką – mruknęłam, po chwili zaciskając z bólu usta. Czułam, że robi mi się słabo, ale próbowałam przywrócić się do porządku. Cóż, ostatecznie straciłam sporo krwi. Aby odwrócić od tego swoje myśli, spytałam: – Co się działo, gdy zniknęłam?

– W zasadzie niewiele. Nox wybiło większość demonów ognia, które, jak się wkrótce okazały, były tylko przynętą, żeby inni mogli zabrać cię do Reverentii. Zaraz za tobą zniknęła również przywódczyni frakcji. Chwilę zajęło mi i Alecowi przedostanie się tą samą drogą do lasu, gdzie zniknęłaś, bo Elienore celowo musiała zawalić kamieniami wyjście. W tym czasie dotarło do nas większość członków Nox. Ale gdy byliśmy już w lesie, nie było po tobie śladu. Rozeszliśmy się, żeby cię odnaleźć. Mnie oddelegowano do domu, abym w razie czego czekała tutaj na ciebie. Jak widać, słusznie. – Calanthia uśmiechnęła się pod nosem, zawiązując ostatni opatrunek na mojej ręce. – Gotowe.

– Dzięki – mruknęłam.

W tym samym momencie drzwi rozwarły się z głośnym trzaskiem, a do domu wpadł mój ojciec – cały we krwi, przypalony i osmolony od ognia, ale jak zawsze szeroko uśmiechnięty. Kiedy mnie zobaczył, rozłożył ręce na bok.

– Moja córka samodzielnie wróciła do domu. – Brzmiało to, jakbym miała co najmniej pięć lat i właśnie po raz pierwszy wróciła do domu z przedszkola, dlatego przewróciłam oczami. – I na dodatek sama skopała dupy ognistym demonom. Moja krew.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

Zaraz za tatą do domu weszła mama i mój brat, który wyglądał trochę lepiej niż tata, ale może to dlatego, że nie był taki szalony i nie pchał się dobrowolnie w paszczę niebezpieczeństwa. Nate również się do mnie uśmiechnął. Mama za to wyglądała, jakby odetchnęła z ulgą.

– Gdzie się podziewałaś? – spytała zaraz.

I znów zaczęłam tę samą gadkę, którą uraczyłam Calanthię. Wszyscy słuchali z zainteresowaniem. Mama pozostała jednak podejrzliwa, tak samo jak i Nate. Za to tata – był zaślepiony dumą  wywołaną osiągnięciami swojej córki. Szkoda tylko, że nie wiedział, jak wiele zawdzięczałam Ace’owi i dziadkowi Aidenowi. Nie byłam tak dobrym łowcą, jak sądził. Ale nie chciałam zabierać mu tej przyjemności z chwalenia się, jak dobrze mnie wyszkolił.

Wychodziło na to, że noc, w której moje serce miało zostać poświęcone Reverentii, minęła. Teraz ogniste demony będą musiały znów czekać na dobrą okazję, która nadarzy się może za kilka miesięcy. W żaden sposób mnie to nie zadowalało. Bo to oznaczało, że będę musiała uciekać już zawsze. A gdybym tu została… mojej rodzinie groziłoby niebezpieczeństwo.

Kiedy ja zagłębiałam się w pesymistycznych myślach, tata już planował wielką imprezę.

Szkoda tylko, że jeszcze nie wiedział, że będzie to dla nich impreza pożegnalna.

Cóż, zamierzałam się cieszyć czasem, który mi pozostał.

***

Tej nocy miałam okazję porozmawiać ze wszystkimi członkami Nox. Zarówno tymi starszymi, jak i młodszymi. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nikt nie widział mnie taką towarzyską, jak dziś. Może była to kwestia tego, że tata pozwolił mi i Nate’owi napić się alkoholu? Dobrze, że nie wiedział, że nie była to moja jedyna przygoda z trunkami.

           Żałowałam tego, że nigdy wcześniej nie otworzyłam się na ludzi (i demony), którzy mnie otaczali. Tylko tej jednej nocy dowiedziałam się o nich tak wiele, kiedy przez ostatnie lata w ogóle nie byłam nimi zainteresowana. Zapewne stałam się taka sentymentalna tylko z tego powodu, że mogłam ich wiedzieć ostatni raz.

           Usłyszałam, że Andi spodziewa się chłopca i została przywiązana do łóżka, żeby tylko nie iść na walkę z ognistymi demonami, a Alec ćwiczył sztukę robienia supłów żeglarskich, oglądając YouTube’a przez ostatni miesiąc. Anastasia zaczęły razem z Calanthią uczęszczać na zajęcia dodatkowe z tańca, bo Anastasia, lubująca się w słodyczach i ich zjadaniu, chciała zrzucić kilogramy, a Calanthia po prostu jej w tym towarzyszyła. Aren opowiadał, że jego córka, Madelyn, zaliczyła ważny egzamin w szkole dla la bonne fee. Wujek Sorathiel był natomiast pierwszy raz u fizjoterapeuty, co mój tata potraktował wybuchem śmiechu i słowami, że jest już stary i robią mu się zakola.

           Najwięcej rozmawiałam z moją najbliższą rodziną. Nie potrafiłam jednak przesiedzieć z nimi do końca. W pewnym momencie ten kamień ciążący mi w żołądku stał się za ciężki. I kiedy nikt nie patrzył, urwałam się z imprezy. Wtedy właśnie przysiadłam do biurka i zajęłam się czymś, co zawsze przychodziło mi z ogromnym trudem – pisaniem listów. Każdy z Auvreyów miał dostać swój własny. Jeden dla mamy, aby się o mnie nie martwiła, drugi dla taty, aby był dumny z tego, jaką ma córkę, trzeci dla Calanthii, aby dawała z siebie wszystko, bo jest przyszłością naszej rodziny, jeden dla Nate’a, żeby pamiętał, że w jakiś sposób zawsze będziemy jednością, bo jesteśmy bliźniakami. Nie były to długie i uczuciowe listy. Ale tylko na tyle było mnie stać. Potem zaczęłam się pakować.

           Nie spodziewałam się, że z imprezy urwie się jeszcze jedna osoba. I wejdzie po cichu do mojego pokoju, nie zdradzając swojego zamiaru najcichszym szmerem.

           – Odchodzisz?

           Kiedy usłyszałam to pełne zaskoczenia pytanie, podskoczyłam. Obejrzałam się przez ramię, chwytając się za serce, które choć nie zostało poświęcone Reverentii, mogło wypaść mi na podłogę  i stać się pożywką dla świata ludzi.

           Obróciłam się i spojrzałam na Nate’a, który był równocześnie zaskoczony, smutny, jak i może nawet jednocześnie zły. Nie miałam wyboru, jak się z tym zmierzyć.

           Zacisnęłam pięści i odpowiedziałam:

           – Nie mam wyboru, Nate. Nie chcę ściągać na was niebezpieczeństwa. Dam sobie radę, nie musisz się o mnie martwić. Nie będę zupełnie sama.

           Byłam niemalże pewna, że mój brat bliźniak zacznie zaraz dramatyzować i krzyczeć, że mnie nie puści, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi i wybierałam się na wycieczkę szkolną bez niego. Obyło się jednak bez dramatu. Zamiast tego była przejmująca cisza, która stała się niewygodna.

           Oboje patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę. W końcu Nate ruszył z miejsca – myślałam, że chce mi przywalić, bo zrobił to tak gwałtownie, a może nawet przywiązać do łóżka, żeby naskarżyć rodzicom, co chcę zrobić – ale zamiast tego… podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.

           Zamrugałam w zdziwieniu oczami.

           – Dla nas nigdy nie byłaś zagrożeniem, Aura – szepnął płaczliwym głosem, niczym dziecko.

           Zesztywniałam, by już po chwili grać rolę tej samej nastolatki, co zawsze. Przewróciłam oczami, klepiąc braciszka po plecach.

           – Nie płacz, Nate – rzuciłam, choć w tym samym momencie i do moich oczu naszły łzy. – To nie jest ostatnie pożegnanie. Nie umieram. I nie odchodzę na zawsze. Będziemy się widywać.

           – Rozumiem – odpowiedział łamiącym się głosem bliźniak, jeszcze mocniej mnie tuląc. – To twoje życie. – Położył dłonie na moich ramionach, odsunął się i spojrzał mi w oczy.

           Zdziwiły mnie jego słowa. Jednak uśmiechnęłam się na nie.

           – Wychodzi na to, że nasze drogi w tym momencie naprawdę się rozchodzą – szepnął Nate ze smutną miną.

           – Dorastamy. To musiało się kiedyś stać. – Posłałam mu kuksańca. – Dbaj o siebie, Calanthię i rodziców. Teraz to ty przejmujesz dowodzenie. – Puściłam mu oczko, na co Nate zrobił podkowę, która niespodziewanie zadrżała. Z jego oczu tym razem łzy lały się już litrami.

           – Matko, Nate, nie masz już pięciu lat… – mruknęłam, sama z całych sił zaciskając usta. Dobrze, że w pokoju panował półmrok. Może dzięki temu Nate sam nie dostrzegł, że również mam w oczach łzy.

           Pogłaskałam brata po włosach, jak robiłam to wtedy, gdy byliśmy mali. Zawsze w ten sposób go uspokajałam.

           – Ale właśnie tak się czuję – jęknął mój bliźniak.

           – Jesteś dużym i dzielnym chłopcem, poradzisz sobie bez siostry. Poza tym jesteś bardziej zaradny niż ona.

           Oboje się do siebie uśmiechnęliśmy. Pewnie teraz bardziej niż kiedykolwiek wyglądaliśmy jak swoje własne klony.

           To nie koniec bliźniaków Auvrey. Trzy czwarte demona zawsze będzie mnożone razy dwa.

           Chociaż nie chciałam, musiałam ruszać. Początkowo zrobiłam dwa kroki w tył, potem kolejne dwa, aż w końcu dotarłam do drzwi wyjściowych. Posłałam Nate’owi smutny uśmiech i… jak gdyby nigdy nic zniknęłam.

           Teraz nie było już odwrotu.

           Z domu wydostałam się bezszelestnie, zupełnie niezauważona. Jeszcze przez jakiś czas do moich uszu docierał dźwięk szaleńczo śmiejącego się taty. Tym razem już się nie powstrzymywałam. Łzy ciekły mi po policzkach, szyi, koszulce.

           …I kto tu miał pięć lat?

           – Ostatnio często płaczesz – usłyszałam nieopodal znajomy głos. Należał do Ace’a Bryne’a, który opierał się o drzewo z założonymi na piersi rękoma i tym durnym uśmieszkiem na twarzy.

           – Wal się, dupku – rzuciłam z krzywą miną, próbując ukryć moją emocjonalność. Ukradkiem otarłam rękawem łzy, choć to nie pomogło, bo nowe dalej się pojawiały.

           Nie spodziewałam się, że mój ognisty kochanek podejdzie do i obejmie mnie ramieniem.

– Ruszajmy, zanim się rozmyślisz.

Kiwnęłam sztywno głową i chwyciłam go za ciepłą dłoń.

To był koniec życia nastoletniej Aury Auvrey. Zaczynała się nowa era, w której musiała stać się dorosła.

 

wtorek, 21 października 2025

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [CZ. 10]

Lecę jak ogień. Korzystam. Choć w moim mniemaniu nie jest to wybitny rozdział, a może nawet nieco... zdechły,  ale cieszę się, że znów tu jestem.

***

Nadszedł dzień mojej egzekucji. Myślałam, że będę się czuła choć trochę smutna, zawiedziona czy nawet zła, ale tak naprawdę nie czułam nic. Być może był to skutek wielodniowego głodzenia i przywiązania do pali, skąd nie mogłam się ruszyć. Być może po prostu przestało mi zależeć.

Nie liczyłam na cuda. To nie bajka z zakończeniem dla dzieciaków. Złoczyńcy zwykle nie kończyli dobrze, ale nie przez to, że dobro zawsze zwyciężało, tylko dlatego, że byli zbyt zuchwali, aroganccy, egoistyczni, a przez to nieuważni i zbyt pewni siebie. W tej historii nie uchodziłam za bohaterkę, która walczyła z wrogami chcącymi zniszczyć ludzkość – raczej ze swoją własną rodziną. Nie pomagałam Nox – tylko utrudniałam im misje. I przede wszystkim, zamiast uciekać od niebezpieczeństwa, sama pchałam się w jego ramiona. Ponoć mój ojciec w miłości również popełniał wiele głupich błędów, za które inni przypłacali życiem, wydawało mi się jednak, że to ja w rodzinie Auvreyów królowałam obecnie w sianiu zamętu i zabijaniu przypadkowych ludzi, choćby tych w szkole Nate’a. Każdy powiedziałby: zasłużyła sobie na to! I może mają nawet rację.

Byłam tak wykończona, że ledwie widziałam na oczy. Docierały do mnie jakieś bliżej nieokreślone dźwięki – coś jak drewniane kłody układane na stosie. Może po wyrwaniu serca zamierzali mnie spalić? Nie byłabym tym zdziwiona. Zdawało mi się nawet, że  zapora ogniowa, w której byłam uwięziona, ostatecznie opadła. Zrobiło się jakoś… zimniej. I może nawet przez to jeszcze bardziej obojętnie.

Obok ciągle przechodziły jakieś demony. Zdawały się mnie ignorować. Niektóre z nich nawet się śmiały, żartując między sobą, jakbym stała się niewidzialna. A po Acie Brynie nie było nawet śladu. Czyżby nie zamierzał przyjść na moją egzekucję? Gnojek. Myślę, że gdyby się tu teraz pojawił, na chwilę odzyskałabym siły, żeby tylko mu przywalić w tą głupią gębę.

Nie liczyłam na żaden ratunek. Przez te kilka dni w zasadzie nawet o nim nie myślałam. Można powiedzieć, że teraz już raczej liczyłam na szybki koniec. Jednak znając demony ognia, pewnie będą się chciały jeszcze trochę zabawić, nawet jeśli miałoby to oznaczać odpalanie od mojego płonącego na stosie ciała zimnych ogni.

Godziny i minuty upływały tak wolno jak wieczność. Niemal zaczęłam się już irytować tym stanem niewiedzy. Gdybym miała siłę, zapewne zaczęłabym tupać nogą albo prowokować przechodniów do kłótni, co wychodziło mi zawsze najlepiej (oczywiście oprócz rujnowania życia szkolnego mojego brata, niesłuchania się rodziców i opuszczania zajęć szkolnych). Tylko że tych przechodniów jakoś tak… ubyło. Świat też dziwnie ucichł. Przez chwilę zaczęłam sądzić, iż przedwcześnie zdechłam, zanim wyrwali mi serce, ale to chyba nie było to. Skoro wciąż myślałam i nie widziałam przed sobą żadnego światełka w tunelu, jeszcze dogorywałam. A może była to zapowiedź czegoś nieoczekiwanego?

Nie wiem nawet kiedy, a upadłam na ziemię. Dopiero po dłuższej chwili do mnie dotarło, że przecież nie mogłam, w końcu byłam przywiązana do pali. Następnie poczułam na swoim ciele czyjeś ręce. Chwytały mnie w pasie i mocno obejmowały jak stęsknione za rodzicem dziecko. To dziwne, ale czułam zapach Nate’a. Tę odświeżającą nutę mięty zmieszaną ze słodyczą. Na chwilę mnie to orzeźwiło. Otworzyłam nawet ociężałe powieki. Wtedy zetknęłam się spojrzeniem z moim bratem. Nie wiedziałam, czy był prawdziwy, ale na jego widok czułam, że do oczu nachodzą mi łzy. Chciałam mu powiedzieć, że tęskniłam. Że cieszę się, że przeżył. Że byłam głupia. Ale nie mogłam mówić. Tylko bezwładnie na nim wisiałam, jak omdlała z wrażenia psychofanka, której palce podczas występu dotknął jej największy idol. Chyba nawet próbowałam otworzyć usta i coś wybełkotać, bo za chwilę usłyszałam ciche i ciepłe słowa brata:

– Wiem, Aura, wiem. Czułem się tak samo. Ale teraz będziesz już bezpieczna.

Później nie wiedziałam już, co się dzieje. Moje nogi nagle wisiały w powietrzu, tak samo jak i ręce. Jednocześnie czułam się tak błogo i spokojnie, jakbym teraz była w ramiona kogoś, kto mnie kocha. I zapewne tak właśnie było. Ktokolwiek to był, wiedziałam, że był Auvreyem. I choć byłam najgorszą osobą pod słońcem – przyszedł mnie uratować.

***

Nie wiedziałam, kiedy się obudziłam. Cieszyłam się jednak, że dotykałam miękkiej kołdry, a w oczy raziło mnie słońce. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że znajdowałam się we własnym pokoju. Nie tym w Reverentii, a tym na Ziemi. Z jakiegoś dziwnego powodu poczułam ulgę albo nawet radość. Może dlatego, że byłam już bezpieczna, we własnym domu?

Stwierdziłam, że nie chcę dłużej leżeć. Choć podniesienie się z łóżka nie było w moim obecnym stanie łatwe, z niewielką pomocą mebli, o które mogłam się podpierać, stanęłam chwiejnie na nogi. To nic, że do przejścia miałam całe schody. Po prostu chciałam się zobaczyć z moją rodziną. Teraz.

Podróż na dół zajęła mi całą wieczność i wytraciła resztki moich zasobów energetycznych. To dlatego gdy tylko przekroczyłam próg salonu, padłam na kolana.

Na sofie siedział mój tata. Oczywiście kiedy mnie zobaczył, zerwał się do góry. Oboje na siebie spojrzeliśmy. W jednym momencie przybrałam smutną podkowę, a oczy napełniły mi się łzami. Teraz czułam się jak malutka córeczka tatusia, ta sama, która miała kiedyś pięć lat i płakała, tuląc się do niego, gdy stłukła sobie kolano. Mało mnie to jednak obecnie obchodziło.

Nathiel Auvrey, widząc mnie, nie wahał się nawet przez chwilę. Po prostu do mnie podszedł, a może nawet podbiegł, upadł na kolana i przytulił mnie mocno do siebie. W tym momencie naprawdę wybuchłam płaczem jak dziecko. Ostatnio zdarzyło się zdecydowanie za wiele. I choć było mi głupio, że jako niemal dorosła osoba beczę jak niemowlak, równocześnie czerpałam radość z tego, że doczekałam się pojednania z własnym ojcem, którego tak bardzo mi brakowało.

– Tęskniłam – wyjęczałam w jego ramię, robiąc sobie z jego koszulki chusteczkę do nosa.

  Ja też tęskniłem, Aura – wyszeptał tata. Nie brzmiał jak on, a jednocześnie… brzmiał jak on. W tym momencie nie był Nathielem Auvreyem, a po prostu moim rodzicem. – Przepraszam za to, co powiedziałem. – Oderwał się na chwilę i spojrzał mi w oczy. Wyglądał przy tym niezwykle jak na siebie poważnie. – Nieważne, kim jesteś. Od zawsze byłaś tylko i wyłącznie moją córką i zabiję każdego, kto spróbuje ci zrobić krzywdę. Poza tym będę cię kryć, nawet jeśli wybijesz pół tego świata, a nawet pomogę zakopać ci trupy.

Zaśmiałam się przez łzy.

– Nie jestem aż taka silna, żeby wybić pół świata – wyrzuciłam z siebie ochryple.

Nathiel Auvrey prychnął.

– Oczywiście, że jesteś. Musisz być, skoro jesteś moją córką. – Demoniczny ojciec pstryknął mnie palcem w czoło i uśmiechnął się zawadiacko, jak miał to w zwyczaju. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo stęskniłam się za tym uśmiechem.

– Kocham cię, wiesz? – spytałam, pociągając nosem i przytulając go jeszcze raz.

Nie na co dzień można było usłyszeć z ust nastoletniej Aury Auvrey takie słowa, ale od zawsze były zarezerwowane tylko dla jednej osoby i wątpiłam, żeby kiedykolwiek się to zmieniło.

Tata jeszcze raz mocno mnie do siebie przytulił i powiedział:

– Ja ciebie też. I nawet nie wiesz, jak bardzo.

Otóż… wiedziałam.

***

Pozostałą część dnia – kiedy odbyłam już rozmowę z rodzicami – spędziłam, siedząc we własnym łóżku i pijąc herbatę. Dostałam bezwzględny nakaz odpoczynku. I nie zamierzałam z tym walczyć, choć rzeczywiście cholernie mi się nudziło. Starałam się jednak napawać tę dziwną normalnością tak długo, jak tylko mogłam. A to oznaczało, że przez większość czasu po prostu wgapiałam się w okno i myślałam. W południe, gdy moje rodzeństwo wróciło już ze szkoły, doczekałam się jeszcze jednej wizyty.

Drzwi do mojego pokoju uchylił nie kto inny, jak Nate. Zaglądając do środka, wyglądał jak skarcone dziecko, które nie wiedziało, czy może już przyjść do swoich rodziców, czy dalej byli na niego źli. Tym razem nie miał się czego obawiać.

– Jak się czujesz? – spytał w progu.

Przewróciłam oczami.

– Wejdź do środka. Przecież cię nie ugryzę – mruknęłam, grając naturalnie rolę chłodnej siostry. – A czuję się, jakby przejechał po mnie kombajn, a potem przebiegło po mnie stado dzikich kóz. Nie wyglądam tak?

Nate cicho się zaśmiał.

– Jak na kogoś przejechanego i staranowanego przez kozy, wyglądasz świetnie – odpowiedział, wchodząc do pokoju.

Dzięki temu głupiemu stwierdzeniu atmosfera nieco się rozluźniła.

Nate przysiadł na krańcu łóżka, choć w odpowiedniej odległości ode mnie. Przez chwilę sam nie wiedział, co powiedzieć. Otwierał usta i zaraz je zamykał. Oszczędziłam mu tej męczarni i rzuciłam:

– Przepraszam.

Mój brat wyglądał na zaskoczonego. Mrugał oczami, jakby nie dowierzał tym słowom.

– Byłam na ciebie zła, bo poczułam, że się ode mnie odsuwasz. Czułam się przez to samotna – mruknęłam niechętnie, patrząc gdzieś w bok. – Poza tym trochę ci zazdrościłam, bo świetnie sobie beze mnie radzisz. Mam wrażenie, że to ja całe życie cię hamowałam.

– Aura… – Nate westchnął, jakby załamał się tymi słowami. – To nie tak. Nigdy mnie nie hamowałaś. Zawsze stałaś po mojej stronie i to dzięki temu, że mogłem cię obserwować przez większość naszego życia, nabrałem odwagi. Chciałem być trochę bardziej jak ty, wiesz?

Skrzywiłam się.

– Tak porywczy i stuknięty?

– Nie, odważny i silny. – Nate posłał mi jeden ze swoich niewinnych, niemal dziecięcych uśmiechów, które dobrze znałam.

Nieco zdziwiły mnie te słowa. Nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie sądziłam, że Nate kiedykolwiek mógł tak na mnie patrzeć, a nawet mi tego zazdrościć. Chcąc zmienić ten wstydliwy temat, na który nie byłam przygotowana, zwróciłam uwagę na ranę na jego policzku. Dotknęłam jej ostrożnie, żeby nie sprawić mu bólu.

– Moja pierwsza rana wojenna – powiedział niemal z dumą Nate.

  Oby ostatnia – odpowiedziałam, uśmiechając się wrednie pod nosem.

Już po chwili odsunęłam się w bok, aby zrobić mu trochę miejsca. Porozumieliśmy się bez słów. Za chwilę oboje leżeliśmy obok siebie, ramię w ramię, wgapiając się w sufit.

– Rodzice chcą cię przenieść na czas rytuału w bezpieczne miejsce – odezwał się po dłuższej chwili milczenia Nate. Spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał zbadać moją reakcję. Zapewne spodziewał się płomiennego zaprzeczenia i buntu, ale nie miałam już na to siły.

– Jestem już tym wszystkim zmęczona – mruknęłam. – Bycie wyjątkowym nie jest takie łatwe – dodałam z ironią, mając oczywiście na myśli to, że ogniste demony polowały na moje serce.

– Aura, to tylko kilka dni. Potem będziemy znowu wszyscy razem.

Nie odpowiedziałam na to. Po prostu spojrzałam w bok.

– Aura? – Nate podniósł się na łokciach, żeby na mnie spojrzeć. Wyglądał na podejrzliwego i nieco przejętego. – Powiedz mi, że nie planujesz niczego…

– Niczego w moim stylu? – przerwałam mu, cicho się śmiejąc.

Nate spojrzał na mnie niewinnie, ale nie odpowiedział.

– Spokojnie. Mam już dosyć szaleństw – odpowiedziałam z westchnięciem. – Czuję się jak stara baba, która już wszystko w życiu przeszła. Teraz chcę tylko spokoju. Przede wszystkim od demonów.

– Jest to cel do zrealizowania – dodał z uśmiechem Nate.

Oboje umilkliśmy. I może to nawet lepiej. W taki sam sposób spędzaliśmy kiedyś czas wieczorami, zanim jeszcze mój brat postanowił pójść do innej szkoły. Leżeliśmy na łóżku, wgapialiśmy się w sufit i napawaliśmy spokojem. Tego właśnie teraz chciałam. Powrotu do tego, co było. Dziecięcych lat przeżytych w spokoju. Świata, gdzie były tylko bliźniaki Auvrey, Calanthia, rodzice i członkowie Nox. Ale czy dało się to jeszcze odzyskać?

***

Kilka dni później, gdy byłam już w stanie ruszyć się z łóżka, wybrałam się z całą rodziną Auvreyów na posiedzenie organizacji Nox. Opowiedziałam im o moim pobycie w Reverentii, omijając oczywiście istnienie ognistego demona o imieniu Ace, który był zdradliwym gnojkiem. Przez resztę posiedzenia wgapiałam się tępo w okno, nie słuchając, co się wkoło mnie dzieje. To zachowanie nie umknęło uwadze mojej mamie – od dłuższego czasu badawczo mi się przyglądała. Czułam to spojrzenie na sobie i czekałam, aż mnie spyta, o co chodzi. W końcu zdecydowała się usiąść obok, w odosobnieniu od reszty członków Nox – nie chciałam im przeszkadzać, więc usunęłam się gdzieś pod ścianę.

– Wszystko w porządku? – spytała.

Nic nie było w porządku. Wciąż czyhały na mnie demony ognia, a poza tym miałam najwyraźniej złamane serce, bo cały czas myślałam o tym dupku z Reverentii. A, prawie bym zapomniała – dalej nie wiedziałam, gdzie było moje miejsce. W Reverentii, na Ziemi czy… nigdzie.

– Tak, mamo, nie martw się o mnie – mruknęłam od niechcenia, wymuszając uśmiech.

Po minie kobiety, która mnie wychowała, mogłam się domyślić, że nie wierzy w te słowa. I miała rację. Co nie znaczy, że chciałam o tym opowiadać.

Posiedzenie Nox miało na celu między innymi ustalenie, gdzie mnie ukryć, aby wrogowie nie zatriumfowali. W końcu ustalono, że na kilka dni zostanę eskortowana do jednej z podziemnych baz, z której od wielu lat korzystała organizacja. To tam pochowano wszystkie noże Exitialis dla przyszłych potomnych i inne bronie. Niewiele osób miało tam dostęp. Wejścia chroniły zaklęcia, które rzuciły na to miejsce la bonne fee. Powinnam tam być niemal niewykrywalna dla demonów. Oczywiście Nate obiecał mi już, że będzie tam ze mną przesiadywał po szkole, o ile pozwolę mu się uczyć. Nie miałam nic przeciwko. I tak przez większość czasu będę tam tkwić sama, bez konkretnych zajęć. Ja nawet nie miałam hobby (poza zabijaniem demonów, tak jak mój tata), którym mogłabym zająć swoje ręce czy głowę. W takim razie może to czas na zajęcie się szydełkowaniem albo czymś innym równie ludzkim?

Nie. To nie było dla mnie. Tak samo jak siedzenie w bunkrze, bez wiedzy, co w tym czasie dzieje się z moimi bliskimi.

– To tylko kilka dni – powiedziała nagle mama, zupełnie jakby czytała mi w myślach. – Na pewno sobie poradzisz.

– Wiem, mamo – odpowiedziałam z westchnięciem.

Spojrzałam na nią ukradkiem i poczułam, że zalewa mnie dziwna fala czułości. Laura Auvrey rzadko tak wyglądała. Martwiła się o swoje dzieci, to oczywiste, ale nigdy nie patrzyła na nie z takim smutkiem i przejęciem. Nagle chciałam ją mocno przytulić, zupełnie jakby nigdy więcej miałabym się z nią nie zobaczyć.  

Choć tak czuły gest nie był podobny do Aury Auvrey w wieku nastoletnim (bo gdy byłam dzieckiem, uwielbiałam się przytulać, zwłaszcza do taty), wykonałam go bez poczucia winy.

Pod palcami czułam, jak ciało mojej mamy się spina. Najwyraźniej się tego nie spodziewała. Oczywiście już po chwili nieco się rozluźniła i odwzajemniła ten uścisk, ale wiedziałam, że jest co do niego podejrzliwa.

– Przepraszam za te wszystkie lata, kiedy byłam okropną córką – mruknęłam do niej.

Czułam, że mama chce zaprzeczyć tym słowom, ale zanim to zrobiła, wyrósł przed nami mój tata, który uśmiechał się od ucha do ucha.

– To rzadki widok, wiecie? Aż sam nabrałem chęci, żeby was przytulić – powiedział, chichocząc się łobuzersko. I tak, jak obiecał, tak zrobił. Teraz obie tkwiłyśmy w mocnym uścisku demona, który chyba wtłoczył w nas całą swoją duszącą miłość.

– Wypuść nas już, tato – jęknęłam.

– Oj, nie narzekaj, jak byłaś mała, to uwielbiałaś się tulić do klaty swojego tatusia.

– Wyrosłam z tego, wiesz?

– Tak? Nie wyglądasz.

Nie miałam co z nim dyskutować. I tak zrobi, co uważa za słuszne.

Nie minęła nawet chwila, a w progu stanął zaskoczony Nate z kubkiem herbaty w ręku. Uśmiechnął się na nasz widok tak uroczo, jak ten pięciolatek, który dostał ode mnie misia. Później również zachował się jak ten dzieciak – odłożył kubek i prawie się na nas rzucił, mocno się do nas przytulając.

Zaraz za nim do pokoju weszła Calanthia, ale z dosyć podejrzliwą miną – zupełnie jak mama. Stała w  progu, nie wiedząc, jak na to zareagować, aż w końcu przywołał ją do nas tata:

– Chodź do nas, właśnie mamy Auvreyową sesję tulenia, rzadkie zjawisko w naszej rodzinie. – Wyszczerzył zęby do najmłodszej córki.

Na twarzy Calanthii pojawił się drobny uśmiech. Dłużej nie trzeba było jej prosić.

Już po chwili tuliliśmy się do siebie jak kochająca się rodzina. To oczywiste, że czułam się nieswojo z tą miłością. Ale nie mogłam zaprzeczyć temu, że byłam kochana. I to jedyna miłość, która była warta mojej uwagi.

Przymknęłam powieki i choć nikt tego nie widział, uśmiechnęłam się pod nosem.

***

Kilka dni później wraz z eskortą wyruszyliśmy do bunkra. Prowadził do niego tunel wybudowany pod siedzibą organizacji Nox. Ponoć był to pomysł Hugh, założyciela stowarzyszenia łowców cienia. Plotki głosiły, że to nie jedyny bunkier, jaki wybudował. Żałowałam, że nie mogłam go poznać, bo to od niego zaczęła się cała historia. W końcu zwerbował do Nox moją babcię, Calanthe, która poznała białowłosego demona o imieniu Aiden i niespodziewanie zaszła z nim w ciążę. Tak narodziła się moja mama, Laura. Wiele lat później do Nox Hugh zwerbował także małego cienistego demona, Nathiela, mojego tatę. I tak oto, zrządzeniem demonicznego losu, powstałam ja, Nate i Calanthia. Pomyśleć, że gdyby nie postać założyciela Nox, nigdy byśmy nie istnieli.

           Miałam wrażenie, że w tej misji uczestniczyli wszyscy członkowie organizacji. Spodziewali się ataku? To byłoby absurdalne. W końcu skąd demony ognia miałyby się tu znaleźć? To podziemny tunel wybudowany pod organizacją. Tylko my wiedzieliśmy, gdzie się znajduje i jak się tu dostać. Czułam się niemal nieswojo w otoczeniu tych wszystkich łowców, którzy byli tu tylko z mojego powodu. Zwykle uwielbiałam być w centrum zainteresowania, ale tym razem najchętniej schowałabym się przed nimi i nie wychodziła przez najbliższe tygodnie. To mi przypomniało moje pierwsze wyjście do przedszkola. To, że mój tata chciał mi wtedy towarzyszyć, to nic zaskakującego, ale to, że wmówił połowie członków Nox, że czeka ich ważna misja, najważniejsza misja ich życia, a potem ruszył z całą obstawą odprowadzić swoją najstarszą córkę do przedszkola, to już inna historia. Ponoć bardzo się wtedy cieszyłam. Może dlatego było mi teraz tak dziwnie? Bo czułam się dosłownie jak dziecko odprowadzane do przedszkola.

           – Pamiętacie, jak Nathiel wysłał nas na misję, żebyśmy odprowadzili małą Aurę do przedszkola? – odezwał się Alec, jeden z łowców, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

           Ta uwaga przerwała powszechnie panującą ciszę i najwyraźniej rozluźniła członków Nox. Kilkoro z nich nawet się zaśmiało. Mi za to zrobiło się głupio. Przewróciłam oczami, aby ukryć tę reakcję.

           – To była najważniejsza misja tamtych czasów – powiedział ze śmieszną powagą tata, podrzucając w ręce Exitialis. – I skończyła się tylko plamą z keczupu na spodniach.

           Rzeczywiście. W drodze do przedszkola uparłam się, że chcę zjeść hot-doga. Tak nim machałam na prawo i lewo, że w końcu dostał nim mój ojciec.

           – Nathiel do tej pory ma te spodnie – dodała z wrednym uśmiechem mama.

           – Jak i tysiące innych pamiątek po swoich dzieciach – dodał zaraz po niej wujek Sorathiel.

           – No, oczywiście – odpowiedział z prychnięciem tata, zakładając ręce na piersi, jakby się obraził. – Pierwsze rysunki przedstawiające łowców zabijających demony, plastikowe noże, pierwsze zęby, zrobiłem nawet zielnik z chwastami, które wręczała mi Aura. Ktoś wątpi w to, że jestem najlepszym ojcem pod słońcem?

           Mimowolnie się uśmiechnęłam. Rzeczywiście. Tata miał obsesję na tym punkcie. Na strychu każde z nas miało skrzynię ze swoim imieniem i różnymi przedmiotami, które Nathiel Auvrey zachował. W mojej skrzyni było chyba najwięcej popieprzonych rzeczy – wysuszone chrząszcze, pierwsza kilkucentymetrowa drzazga, którą wbiłam sobie w kolano, pęk włosów, które kiedyś, gdy miałam siedem lat, postanowiłam sobie obciąć… To były czasy.

           Miłe wspominki tak mnie zajęły, że straciłam czujność – na szczęście mój brat był tuż obok.

           Kiedy kula ognia uderzyła w ścianę, przelatując tuż przed moim nosem, Nate pociągnął mnie mocno do tyłu.

           – Nie pozwolę im ciebie zabrać – powiedział z powagą i dziwnym opanowaniem mój bliźniak.

           To oczywiście nie był koniec. Zaraz pojawiła się tu cała zgraja ognistych demonów.

           Za drugą rękę chwycił mnie ktoś inny i pociągnął w swoim kierunku. Moim oczom ukazało się to cholerne, płonące spojrzenie tego debila, który uprzykrzał mi życie, odkąd się poznaliśmy, potem mnie rozdziewiczył, a na koniec podeptał trzy czwarte mojego demonicznego serca. I jeszcze miał czelność wrednie się uśmiechać, patrząc mi prosto w oczy!

           – Będziesz musiał się bić o nią ze mną – powiedział niepokojąco niskim głosem Ace Bryne.

           – Spróbuj szczęścia, ognista pokrako – warknął Nate, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczył.

           Nagle zostałam gwałtownie pchnięta w tył, mało nie zataczając się pod ścianą. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak mój niewinny, nieco bojaźliwy braciszek rzuca się z nożem na naszego wroga. Byłam tym tak oszołomiona, że nawet nie spostrzegłam, kiedy przejął mnie tata.

           – Uciekaj z Calanthią i Aleciem. Poradzimy sobie – szepnął mi do ucha. Po tym popchnął mnie do tyłu w kierunku siostry, którą niemal staranowałam, i ruszył do walki z demonami.

           Zaraz, co to za przekazywanie sobie Aury Auvrey między sobą?! Nie byłam żadną piłką!

           Nie zdążyłam nawet ponarzekać, a Calanthia już ciągnęła mnie za rękę. Kiedy oni to wszystko zaplanowali?! Nie pamiętałam takiej strategii na ostatnim posiedzeniu Nox! A może coś przede mną ukryli? I skąd tutaj do cholery wzięły się ogniste demony, skoro ten tunel należał tylko do Nox?!

           Gdy zaczęłyśmy oddalać się od miejsca zdarzenia, dołączył do nas Alec. Zanim zadałam mu pytanie, do razu na nie odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc:

           – Jest tu kilka wejść, choć nieużytkowanych i zamkniętych od lat, zapewne ogniste demony odkryły jedno z nich.

           – Gdzie teraz biegniemy? – spytałam, marszcząc czoło.

           – Do wyjścia, które znajduje się w głębi lasu. Mam do niego klucz – dodała Calanthia, wyciągając zza koszulki przywieszony na szyi metalowy naszyjnik. – Miejmy nadzieję, że uda nam się je otworzyć, bo nie jest użytkowane od dwudziestu lat.

           A więc uruchomiliśmy nawet nie plan B, a C. Świetnie.

           Jedyne, co mogłam zrobić, to sprawić, że staniemy się niewidzialni – osiągnęłam to z pomocą jednego ruchu dłoni. Cały tunel przed nami i za nami został pochłonięty cienistym dymem. Wada była taka, że sami nic nie widzieliśmy. Zaleta? Dzięki magii czułam szybciej niż inni, że zbliża się niebezpieczeństwo. Dzięki temu zdążyłam odepchnąć Calanthię na ścianę, nim dostała kulą ognia prosto w twarz.

           Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem i wyjęłam z kieszeni nóż. Nie było sensu iść dalej. Czułam, kto zablokował nam drogę.

           – Wspaniałe wyczucie – usłyszałam znajomy kobiecy głos. Demonica w sekundę usunęła z pomocą ognia całą moją moc. Nie pozwoliłam jej oczywiście zrobić więcej – atakowałam ją cienistym dymem, tym samym umożliwiając Alecowi przeciśnięcie się niezauważonym za jej plecy, gdzie zaatakował wroga Exitialis przesiąkniętym trucizną. Kobieta dostała w ramię, ponieważ uskoczyła w ostatnim momencie, nie wyglądała jednak na zaskoczoną. Choć z jej rany sączył się teraz dymek, który przypominał parujące kamienie węgielne polane zimną wodą, uśmiechała się tak samo piekielnie jak Ace. Można było się domyślić, że na przywódczyni ognistej frakcji nie zrobi to wrażenia. Potraktowała Aleca jak insekta, zaledwie zdmuchując go ciepłym powiewem ognia w głąb tunelu.

           – Tej trucizny boją się tylko dzieci – powiedziała ze śmiechem Elienore, rzucając się do biegu.

           Nie pozwoliłam Calanthii na granie bohaterki. Zanim wyskoczyła przede mnie, chcąc użyć swojej dziwnej mocy uspokajającej demony, związałam ją cienistą mocą i odsunęłam poza pole bitwy.

           – Aura! – słyszałam tylko, jak krzyczy. W jej głosie rozbrzmiewała nuta paniki. Ale ja już byłam w trybie walki.

           Rzuciłam się z nożem na Elienore i skrzyżowałam się z nią ostrzami. Spojrzałyśmy sobie prosto w oczy.

           – Chciałaś mi tym nożykiem wydłubać serce z piersi? – spytałam z kpiną w głosie.

           – Jeśli będzie trzeba, chętnie wyrwę je z pomocą własnych dłoni – odpowiedziała z rozbawieniem kobieta. – Albo z pomocą dłoni własnego syna.

           Kiedy ona zaczęła się śmiać, ja dopiero zorientowałam się, że ten, kto chwyta mnie za ramię, to nie mój sprzymierzeniec. Na plecach w miejscu serca poczułam ogień. Krzyknęłam, próbując się uwolnić od nagłego bólu. Nie kontrolowałam w tym momencie swojej mocy. Wybuchła chaosem, siejąc wkoło zamęt. Z zasięgu wzroku zniknęła moja siostra, a nawet sama Elienore. Tunel to niezbyt dobre miejsce do używania tak silnej magii, dlatego zmiotło z nóg zarówno mnie, jak i mojego wroga. Oboje potoczyliśmy się gdzieś po ziemi, jak para ciężkich kamieni. Koniec końców uderzyłam mocno plecami w podłoże.

           Nad sobą zobaczyłam płonące oczy ognistego demona. Przez chwilę głośno dyszałam, patrząc mu prosto w twarz. On również nie spuszczał ze mnie wzroku. Trzymał mnie za ramiona i pochylał się nade mną tak blisko, że niemal stykałam się z nim nosem.

           Nagle poczułam się bezradna i mała. Zdradzona, zniechęcona i smutna. Wszystkie te uczucia musiały odbić się w moich zielonych tęczówkach, ponieważ sam Ace zastygł w bezruchu.

           – Nie chcę ginąć, Ace – szepnęłam niespodziewanie. – Chcę żyć na własnych zasadach.

           W milczeniu dalej na siebie patrzyliśmy. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Przecież to niczego nie zmieniało, prawda? Moje serce i tak lada moment miało zostać wyrwane z piersi i wręczone Reverentii jako zadośćuczynienie.

           Ognisty towarzysz odsunął się nagle ode mnie i podniósł z ziemi. O dziwo podał mi nawet dłoń, jakbyśmy chwilę temu po prostu zaliczyli glebę. Zanim choćby pomyślałam, żeby ją chwycić, sam to zrobił, podciągając silnym ruchem moje ciało. Przyciągnął mnie do siebie i rzucił:

           – W takim razie uciekniemy razem.

           Nie powiedziałam nawet słowa, a już byłam ciągnięta w boczną część tunelu.

           Nie miałam pojęcia, co było na końcu drogi, ale na pewno nie drzwi – Ace Bryne spowodował wybuch, robiąc dziurę w ścianie. Gorące powietrze zmiotłoby mnie w tył, gdyby nie to, że wciąż byłam trzymana za rękę.

           I tak oto nasze ciała owiało zimne powietrze. Zaczęliśmy kierować się w stronę lasu.

           W głowie brzęczało mi tylko jedno pytanie:

           Co do cholery się tu wyprawiało?!