Lecę jak ogień. Korzystam. Choć w moim mniemaniu nie jest to wybitny rozdział, a może nawet nieco... zdechły, ale cieszę się, że znów tu jestem.
***
Nadszedł
dzień mojej egzekucji. Myślałam, że będę się czuła choć trochę smutna,
zawiedziona czy nawet zła, ale tak naprawdę nie czułam nic. Być może był to
skutek wielodniowego głodzenia i przywiązania do pali, skąd nie mogłam się
ruszyć. Być może po prostu przestało mi zależeć. 
Nie
liczyłam na cuda. To nie bajka z zakończeniem dla dzieciaków. Złoczyńcy zwykle
nie kończyli dobrze, ale nie przez to, że dobro zawsze zwyciężało, tylko
dlatego, że byli zbyt zuchwali, aroganccy, egoistyczni, a przez to nieuważni i
zbyt pewni siebie. W tej historii nie uchodziłam za bohaterkę, która walczyła z
wrogami chcącymi zniszczyć ludzkość – raczej ze swoją własną rodziną. Nie
pomagałam Nox – tylko utrudniałam im misje. I przede wszystkim, zamiast uciekać
od niebezpieczeństwa, sama pchałam się w jego ramiona. Ponoć mój ojciec w
miłości również popełniał wiele głupich błędów, za które inni przypłacali
życiem, wydawało mi się jednak, że to ja w rodzinie Auvreyów królowałam obecnie
w sianiu zamętu i zabijaniu przypadkowych ludzi, choćby tych w szkole Nate’a.
Każdy powiedziałby: zasłużyła sobie na to! I może mają nawet rację. 
Byłam
tak wykończona, że ledwie widziałam na oczy. Docierały do mnie jakieś bliżej
nieokreślone dźwięki – coś jak drewniane kłody układane na stosie. Może po
wyrwaniu serca zamierzali mnie spalić? Nie byłabym tym zdziwiona. Zdawało mi
się nawet, że  zapora ogniowa, w której
byłam uwięziona, ostatecznie opadła. Zrobiło się jakoś… zimniej. I może nawet
przez to jeszcze bardziej obojętnie. 
Obok
ciągle przechodziły jakieś demony. Zdawały się mnie ignorować. Niektóre z nich
nawet się śmiały, żartując między sobą, jakbym stała się niewidzialna. A po
Acie Brynie nie było nawet śladu. Czyżby nie zamierzał przyjść na moją egzekucję?
Gnojek. Myślę, że gdyby się tu teraz pojawił, na chwilę odzyskałabym siły, żeby
tylko mu przywalić w tą głupią gębę. 
Nie
liczyłam na żaden ratunek. Przez te kilka dni w zasadzie nawet o nim nie
myślałam. Można powiedzieć, że teraz już raczej liczyłam na szybki koniec.
Jednak znając demony ognia, pewnie będą się chciały jeszcze trochę zabawić,
nawet jeśli miałoby to oznaczać odpalanie od mojego płonącego na stosie ciała
zimnych ogni. 
Godziny
i minuty upływały tak wolno jak wieczność. Niemal zaczęłam się już irytować tym
stanem niewiedzy. Gdybym miała siłę, zapewne zaczęłabym tupać nogą albo
prowokować przechodniów do kłótni, co wychodziło mi zawsze najlepiej
(oczywiście oprócz rujnowania życia szkolnego mojego brata, niesłuchania się
rodziców i opuszczania zajęć szkolnych). Tylko że tych przechodniów jakoś tak…
ubyło. Świat też dziwnie ucichł. Przez chwilę zaczęłam sądzić, iż przedwcześnie
zdechłam, zanim wyrwali mi serce, ale to chyba nie było to. Skoro wciąż
myślałam i nie widziałam przed sobą żadnego światełka w tunelu, jeszcze
dogorywałam. A może była to zapowiedź czegoś nieoczekiwanego? 
Nie
wiem nawet kiedy, a upadłam na ziemię. Dopiero po dłuższej chwili do mnie
dotarło, że przecież nie mogłam, w końcu byłam przywiązana do pali. Następnie
poczułam na swoim ciele czyjeś ręce. Chwytały mnie w pasie i mocno obejmowały
jak stęsknione za rodzicem dziecko. To dziwne, ale czułam zapach Nate’a. Tę
odświeżającą nutę mięty zmieszaną ze słodyczą. Na chwilę mnie to orzeźwiło.
Otworzyłam nawet ociężałe powieki. Wtedy zetknęłam się spojrzeniem z moim
bratem. Nie wiedziałam, czy był prawdziwy, ale na jego widok czułam, że do oczu
nachodzą mi łzy. Chciałam mu powiedzieć, że tęskniłam. Że cieszę się, że przeżył.
Że byłam głupia. Ale nie mogłam mówić. Tylko bezwładnie na nim wisiałam, jak
omdlała z wrażenia psychofanka, której palce podczas występu dotknął jej
największy idol. Chyba nawet próbowałam otworzyć usta i coś wybełkotać, bo za
chwilę usłyszałam ciche i ciepłe słowa brata:
–
Wiem, Aura, wiem. Czułem się tak samo. Ale teraz będziesz już bezpieczna. 
Później
nie wiedziałam już, co się dzieje. Moje nogi nagle wisiały w powietrzu, tak
samo jak i ręce. Jednocześnie czułam się tak błogo i spokojnie, jakbym teraz
była w ramiona kogoś, kto mnie kocha. I zapewne tak właśnie było. Ktokolwiek to
był, wiedziałam, że był Auvreyem. I choć byłam najgorszą osobą pod słońcem –
przyszedł mnie uratować.
***
Nie
wiedziałam, kiedy się obudziłam. Cieszyłam się jednak, że dotykałam miękkiej
kołdry, a w oczy raziło mnie słońce. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że
znajdowałam się we własnym pokoju. Nie tym w Reverentii, a tym na Ziemi. Z
jakiegoś dziwnego powodu poczułam ulgę albo nawet radość. Może dlatego, że
byłam już bezpieczna, we własnym domu?
Stwierdziłam,
że nie chcę dłużej leżeć. Choć podniesienie się z łóżka nie było w moim obecnym
stanie łatwe, z niewielką pomocą mebli, o które mogłam się podpierać, stanęłam
chwiejnie na nogi. To nic, że do przejścia miałam całe schody. Po prostu
chciałam się zobaczyć z moją rodziną. Teraz.
Podróż
na dół zajęła mi całą wieczność i wytraciła resztki moich zasobów
energetycznych. To dlatego gdy tylko przekroczyłam próg salonu, padłam na
kolana. 
Na
sofie siedział mój tata. Oczywiście kiedy mnie zobaczył, zerwał się do góry.
Oboje na siebie spojrzeliśmy. W jednym momencie przybrałam smutną podkowę, a
oczy napełniły mi się łzami. Teraz czułam się jak malutka córeczka tatusia, ta
sama, która miała kiedyś pięć lat i płakała, tuląc się do niego, gdy stłukła
sobie kolano. Mało mnie to jednak obecnie obchodziło. 
Nathiel
Auvrey, widząc mnie, nie wahał się nawet przez chwilę. Po prostu do mnie
podszedł, a może nawet podbiegł, upadł na kolana i przytulił mnie mocno do
siebie. W tym momencie naprawdę wybuchłam płaczem jak dziecko. Ostatnio
zdarzyło się zdecydowanie za wiele. I choć było mi głupio, że jako niemal
dorosła osoba beczę jak niemowlak, równocześnie czerpałam radość z tego, że
doczekałam się pojednania z własnym ojcem, którego tak bardzo mi brakowało. 
–
Tęskniłam – wyjęczałam w jego ramię, robiąc sobie z jego koszulki chusteczkę do
nosa.
–  Ja też tęskniłem, Aura – wyszeptał tata. Nie
brzmiał jak on, a jednocześnie… brzmiał jak on. W tym momencie nie był Nathielem
Auvreyem, a po prostu moim rodzicem. – Przepraszam za to, co powiedziałem. –
Oderwał się na chwilę i spojrzał mi w oczy. Wyglądał przy tym niezwykle jak na
siebie poważnie. – Nieważne, kim jesteś. Od zawsze byłaś tylko i wyłącznie moją
córką i zabiję każdego, kto spróbuje ci zrobić krzywdę. Poza tym będę cię kryć,
nawet jeśli wybijesz pół tego świata, a nawet pomogę zakopać ci trupy. 
Zaśmiałam
się przez łzy.
–
Nie jestem aż taka silna, żeby wybić pół świata – wyrzuciłam z siebie ochryple.
Nathiel
Auvrey prychnął.
–
Oczywiście, że jesteś. Musisz być, skoro jesteś moją córką. – Demoniczny ojciec
pstryknął mnie palcem w czoło i uśmiechnął się zawadiacko, jak miał to w
zwyczaju. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo stęskniłam się za tym uśmiechem. 
–
Kocham cię, wiesz? – spytałam, pociągając nosem i przytulając go jeszcze raz. 
Nie
na co dzień można było usłyszeć z ust nastoletniej Aury Auvrey takie słowa, ale
od zawsze były zarezerwowane tylko dla jednej osoby i wątpiłam, żeby kiedykolwiek
się to zmieniło.
Tata
jeszcze raz mocno mnie do siebie przytulił i powiedział:
–
Ja ciebie też. I nawet nie wiesz, jak bardzo.
Otóż…
wiedziałam.
***
Pozostałą
część dnia – kiedy odbyłam już rozmowę z rodzicami – spędziłam, siedząc we
własnym łóżku i pijąc herbatę. Dostałam bezwzględny nakaz odpoczynku. I nie
zamierzałam z tym walczyć, choć rzeczywiście cholernie mi się nudziło. Starałam
się jednak napawać tę dziwną normalnością tak długo, jak tylko mogłam. A to
oznaczało, że przez większość czasu po prostu wgapiałam się w okno i myślałam.
W południe, gdy moje rodzeństwo wróciło już ze szkoły, doczekałam się jeszcze
jednej wizyty. 
Drzwi
do mojego pokoju uchylił nie kto inny, jak Nate. Zaglądając do środka, wyglądał
jak skarcone dziecko, które nie wiedziało, czy może już przyjść do swoich
rodziców, czy dalej byli na niego źli. Tym razem nie miał się czego obawiać.
–
Jak się czujesz? – spytał w progu.
Przewróciłam
oczami.
–
Wejdź do środka. Przecież cię nie ugryzę – mruknęłam, grając naturalnie rolę
chłodnej siostry. – A czuję się, jakby przejechał po mnie kombajn, a potem
przebiegło po mnie stado dzikich kóz. Nie wyglądam tak?
Nate
cicho się zaśmiał.
–
Jak na kogoś przejechanego i staranowanego przez kozy, wyglądasz świetnie –
odpowiedział, wchodząc do pokoju. 
Dzięki
temu głupiemu stwierdzeniu atmosfera nieco się rozluźniła.
Nate
przysiadł na krańcu łóżka, choć w odpowiedniej odległości ode mnie. Przez
chwilę sam nie wiedział, co powiedzieć. Otwierał usta i zaraz je zamykał.
Oszczędziłam mu tej męczarni i rzuciłam:
–
Przepraszam.
Mój
brat wyglądał na zaskoczonego. Mrugał oczami, jakby nie dowierzał tym słowom.
–
Byłam na ciebie zła, bo poczułam, że się ode mnie odsuwasz. Czułam się przez to
samotna – mruknęłam niechętnie, patrząc gdzieś w bok. – Poza tym trochę ci
zazdrościłam, bo świetnie sobie beze mnie radzisz. Mam wrażenie, że to ja całe
życie cię hamowałam.
–
Aura… – Nate westchnął, jakby załamał się tymi słowami. – To nie tak. Nigdy
mnie nie hamowałaś. Zawsze stałaś po mojej stronie i to dzięki temu, że mogłem
cię obserwować przez większość naszego życia, nabrałem odwagi. Chciałem być
trochę bardziej jak ty, wiesz?
Skrzywiłam
się.
–
Tak porywczy i stuknięty?
–
Nie, odważny i silny. – Nate posłał mi jeden ze swoich niewinnych, niemal
dziecięcych uśmiechów, które dobrze znałam. 
Nieco
zdziwiły mnie te słowa. Nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie sądziłam, że
Nate kiedykolwiek mógł tak na mnie patrzeć, a nawet mi tego zazdrościć. Chcąc
zmienić ten wstydliwy temat, na który nie byłam przygotowana, zwróciłam uwagę
na ranę na jego policzku. Dotknęłam jej ostrożnie, żeby nie sprawić mu bólu.
–
Moja pierwsza rana wojenna – powiedział niemal z dumą Nate.
–  Oby ostatnia – odpowiedziałam, uśmiechając
się wrednie pod nosem. 
Już
po chwili odsunęłam się w bok, aby zrobić mu trochę miejsca. Porozumieliśmy się
bez słów. Za chwilę oboje leżeliśmy obok siebie, ramię w ramię, wgapiając się w
sufit. 
–
Rodzice chcą cię przenieść na czas rytuału w bezpieczne miejsce – odezwał się
po dłuższej chwili milczenia Nate. Spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał
zbadać moją reakcję. Zapewne spodziewał się płomiennego zaprzeczenia i buntu,
ale nie miałam już na to siły.
–
Jestem już tym wszystkim zmęczona – mruknęłam. – Bycie wyjątkowym nie jest
takie łatwe – dodałam z ironią, mając oczywiście na myśli to, że ogniste demony
polowały na moje serce.
–
Aura, to tylko kilka dni. Potem będziemy znowu wszyscy razem.
Nie
odpowiedziałam na to. Po prostu spojrzałam w bok.
–
Aura? – Nate podniósł się na łokciach, żeby na mnie spojrzeć. Wyglądał na
podejrzliwego i nieco przejętego. – Powiedz mi, że nie planujesz niczego…
–
Niczego w moim stylu? – przerwałam mu, cicho się śmiejąc. 
Nate
spojrzał na mnie niewinnie, ale nie odpowiedział.
–
Spokojnie. Mam już dosyć szaleństw – odpowiedziałam z westchnięciem. – Czuję się
jak stara baba, która już wszystko w życiu przeszła. Teraz chcę tylko spokoju.
Przede wszystkim od demonów.
–
Jest to cel do zrealizowania – dodał z uśmiechem Nate.
Oboje
umilkliśmy. I może to nawet lepiej. W taki sam sposób spędzaliśmy kiedyś czas
wieczorami, zanim jeszcze mój brat postanowił pójść do innej szkoły. Leżeliśmy
na łóżku, wgapialiśmy się w sufit i napawaliśmy spokojem. Tego właśnie teraz
chciałam. Powrotu do tego, co było. Dziecięcych lat przeżytych w spokoju.
Świata, gdzie były tylko bliźniaki Auvrey, Calanthia, rodzice i członkowie Nox.
Ale czy dało się to jeszcze odzyskać?
***
Kilka
dni później, gdy byłam już w stanie ruszyć się z łóżka, wybrałam się z całą
rodziną Auvreyów na posiedzenie organizacji Nox. Opowiedziałam im o moim
pobycie w Reverentii, omijając oczywiście istnienie ognistego demona o imieniu
Ace, który był zdradliwym gnojkiem. Przez resztę posiedzenia wgapiałam się tępo
w okno, nie słuchając, co się wkoło mnie dzieje. To zachowanie nie umknęło
uwadze mojej mamie – od dłuższego czasu badawczo mi się przyglądała. Czułam to
spojrzenie na sobie i czekałam, aż mnie spyta, o co chodzi. W końcu zdecydowała
się usiąść obok, w odosobnieniu od reszty członków Nox – nie chciałam im
przeszkadzać, więc usunęłam się gdzieś pod ścianę. 
–
Wszystko w porządku? – spytała.
Nic
nie było w porządku. Wciąż czyhały na mnie demony ognia, a poza tym miałam
najwyraźniej złamane serce, bo cały czas myślałam o tym dupku z Reverentii. A, prawie
bym zapomniała – dalej nie wiedziałam, gdzie było moje miejsce. W Reverentii,
na Ziemi czy… nigdzie.
–
Tak, mamo, nie martw się o mnie – mruknęłam od niechcenia, wymuszając uśmiech. 
Po
minie kobiety, która mnie wychowała, mogłam się domyślić, że nie wierzy w te
słowa. I miała rację. Co nie znaczy, że chciałam o tym opowiadać. 
Posiedzenie
Nox miało na celu między innymi ustalenie, gdzie mnie ukryć, aby wrogowie nie
zatriumfowali. W końcu ustalono, że na kilka dni zostanę eskortowana do jednej
z podziemnych baz, z której od wielu lat korzystała organizacja. To tam pochowano
wszystkie noże Exitialis dla przyszłych
potomnych i inne bronie. Niewiele osób miało tam dostęp. Wejścia chroniły
zaklęcia, które rzuciły na to miejsce la bonne fee. Powinnam tam być niemal
niewykrywalna dla demonów. Oczywiście Nate obiecał mi już, że będzie tam ze mną
przesiadywał po szkole, o ile pozwolę mu się uczyć. Nie miałam nic przeciwko. I
tak przez większość czasu będę tam tkwić sama, bez konkretnych zajęć. Ja nawet
nie miałam hobby (poza zabijaniem demonów, tak jak mój tata), którym mogłabym
zająć swoje ręce czy głowę. W takim razie może to czas na zajęcie się
szydełkowaniem albo czymś innym równie ludzkim? 
Nie.
To nie było dla mnie. Tak samo jak siedzenie w bunkrze, bez wiedzy, co w tym
czasie dzieje się z moimi bliskimi.
–
To tylko kilka dni – powiedziała nagle mama, zupełnie jakby czytała mi w
myślach. – Na pewno sobie poradzisz. 
–
Wiem, mamo – odpowiedziałam z westchnięciem. 
Spojrzałam
na nią ukradkiem i poczułam, że zalewa mnie dziwna fala czułości. Laura Auvrey
rzadko tak wyglądała. Martwiła się o swoje dzieci, to oczywiste, ale nigdy nie
patrzyła na nie z takim smutkiem i przejęciem. Nagle chciałam ją mocno
przytulić, zupełnie jakby nigdy więcej miałabym się z nią nie zobaczyć.  
Choć
tak czuły gest nie był podobny do Aury Auvrey w wieku nastoletnim (bo gdy byłam
dzieckiem, uwielbiałam się przytulać, zwłaszcza do taty), wykonałam go bez
poczucia winy. 
Pod
palcami czułam, jak ciało mojej mamy się spina. Najwyraźniej się tego nie
spodziewała. Oczywiście już po chwili nieco się rozluźniła i odwzajemniła ten
uścisk, ale wiedziałam, że jest co do niego podejrzliwa. 
–
Przepraszam za te wszystkie lata, kiedy byłam okropną córką – mruknęłam do
niej.
Czułam,
że mama chce zaprzeczyć tym słowom, ale zanim to zrobiła, wyrósł przed nami mój
tata, który uśmiechał się od ucha do ucha. 
–
To rzadki widok, wiecie? Aż sam nabrałem chęci, żeby was przytulić –
powiedział, chichocząc się łobuzersko. I tak, jak obiecał, tak zrobił. Teraz
obie tkwiłyśmy w mocnym uścisku demona, który chyba wtłoczył w nas całą swoją duszącą
miłość.
–
Wypuść nas już, tato – jęknęłam.
–
Oj, nie narzekaj, jak byłaś mała, to uwielbiałaś się tulić do klaty swojego
tatusia.
–
Wyrosłam z tego, wiesz? 
–
Tak? Nie wyglądasz.
Nie
miałam co z nim dyskutować. I tak zrobi, co uważa za słuszne.
Nie
minęła nawet chwila, a w progu stanął zaskoczony Nate z kubkiem herbaty w ręku.
Uśmiechnął się na nasz widok tak uroczo, jak ten pięciolatek, który dostał ode
mnie misia. Później również zachował się jak ten dzieciak – odłożył kubek i
prawie się na nas rzucił, mocno się do nas przytulając.
Zaraz
za nim do pokoju weszła Calanthia, ale z dosyć podejrzliwą miną – zupełnie jak
mama. Stała w  progu, nie wiedząc, jak na
to zareagować, aż w końcu przywołał ją do nas tata:
–
Chodź do nas, właśnie mamy Auvreyową sesję tulenia, rzadkie zjawisko w naszej
rodzinie. – Wyszczerzył zęby do najmłodszej córki. 
Na
twarzy Calanthii pojawił się drobny uśmiech. Dłużej nie trzeba było jej prosić.
Już
po chwili tuliliśmy się do siebie jak kochająca się rodzina. To oczywiste, że
czułam się nieswojo z tą miłością. Ale nie mogłam zaprzeczyć temu, że byłam
kochana. I to jedyna miłość, która była warta mojej uwagi.
Przymknęłam
powieki i choć nikt tego nie widział, uśmiechnęłam się pod nosem.
***
Kilka
dni później wraz z eskortą wyruszyliśmy do bunkra. Prowadził do niego tunel
wybudowany pod siedzibą organizacji Nox. Ponoć był to pomysł Hugh, założyciela
stowarzyszenia łowców cienia. Plotki głosiły, że to nie jedyny bunkier, jaki
wybudował. Żałowałam, że nie mogłam go poznać, bo to od niego zaczęła się cała
historia. W końcu zwerbował do Nox moją babcię, Calanthe, która poznała
białowłosego demona o imieniu Aiden i niespodziewanie zaszła z nim w ciążę. Tak
narodziła się moja mama, Laura. Wiele lat później do Nox Hugh zwerbował także
małego cienistego demona, Nathiela, mojego tatę. I tak oto, zrządzeniem
demonicznego losu, powstałam ja, Nate i Calanthia. Pomyśleć, że gdyby nie
postać założyciela Nox, nigdy byśmy nie istnieli.
           Miałam wrażenie, że w tej misji
uczestniczyli wszyscy członkowie organizacji. Spodziewali się ataku? To byłoby
absurdalne. W końcu skąd demony ognia miałyby się tu znaleźć? To podziemny
tunel wybudowany pod organizacją. Tylko my wiedzieliśmy, gdzie się znajduje i
jak się tu dostać. Czułam się niemal nieswojo w otoczeniu tych wszystkich
łowców, którzy byli tu tylko z mojego powodu. Zwykle uwielbiałam być w centrum
zainteresowania, ale tym razem najchętniej schowałabym się przed nimi i nie
wychodziła przez najbliższe tygodnie. To mi przypomniało moje pierwsze wyjście
do przedszkola. To, że mój tata chciał mi wtedy towarzyszyć, to nic
zaskakującego, ale to, że wmówił połowie członków Nox, że czeka ich ważna
misja, najważniejsza misja ich życia, a potem ruszył z całą obstawą odprowadzić
swoją najstarszą córkę do przedszkola, to już inna historia. Ponoć bardzo się
wtedy cieszyłam. Może dlatego było mi teraz tak dziwnie? Bo czułam się
dosłownie jak dziecko odprowadzane do przedszkola. 
           – Pamiętacie, jak Nathiel wysłał nas
na misję, żebyśmy odprowadzili małą Aurę do przedszkola? – odezwał się Alec,
jeden z łowców, zupełnie jakby czytał mi w myślach. 
           Ta uwaga przerwała powszechnie
panującą ciszę i najwyraźniej rozluźniła członków Nox. Kilkoro z nich nawet się
zaśmiało. Mi za to zrobiło się głupio. Przewróciłam oczami, aby ukryć tę reakcję.
           – To była najważniejsza misja tamtych
czasów – powiedział ze śmieszną powagą tata, podrzucając w ręce Exitialis. – I skończyła się tylko plamą
z keczupu na spodniach. 
           Rzeczywiście. W drodze do przedszkola
uparłam się, że chcę zjeść hot-doga. Tak nim machałam na prawo i lewo, że w
końcu dostał nim mój ojciec.
           – Nathiel do tej pory ma te spodnie –
dodała z wrednym uśmiechem mama.
           – Jak i tysiące innych pamiątek po
swoich dzieciach – dodał zaraz po niej wujek Sorathiel.
           – No, oczywiście – odpowiedział z
prychnięciem tata, zakładając ręce na piersi, jakby się obraził. – Pierwsze
rysunki przedstawiające łowców zabijających demony, plastikowe noże, pierwsze
zęby, zrobiłem nawet zielnik z chwastami, które wręczała mi Aura. Ktoś wątpi w
to, że jestem najlepszym ojcem pod słońcem? 
           Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Rzeczywiście. Tata miał obsesję na tym punkcie. Na strychu każde z nas miało
skrzynię ze swoim imieniem i różnymi przedmiotami, które Nathiel Auvrey
zachował. W mojej skrzyni było chyba najwięcej popieprzonych rzeczy – wysuszone
chrząszcze, pierwsza kilkucentymetrowa drzazga, którą wbiłam sobie w kolano,
pęk włosów, które kiedyś, gdy miałam siedem lat, postanowiłam sobie obciąć… To
były czasy.
           Miłe wspominki tak mnie zajęły, że straciłam
czujność – na szczęście mój brat był tuż obok.
           Kiedy kula ognia uderzyła w ścianę,
przelatując tuż przed moim nosem, Nate pociągnął mnie mocno do tyłu. 
           – Nie pozwolę im ciebie zabrać –
powiedział z powagą i dziwnym opanowaniem mój bliźniak.
           To oczywiście nie był koniec. Zaraz
pojawiła się tu cała zgraja ognistych demonów. 
           Za drugą rękę chwycił mnie ktoś inny
i pociągnął w swoim kierunku. Moim oczom ukazało się to cholerne, płonące
spojrzenie tego debila, który uprzykrzał mi życie, odkąd się poznaliśmy, potem
mnie rozdziewiczył, a na koniec podeptał trzy czwarte mojego demonicznego
serca. I jeszcze miał czelność wrednie się uśmiechać, patrząc mi prosto w oczy!
           – Będziesz musiał się bić o nią ze
mną – powiedział niepokojąco niskim głosem Ace Bryne.
           – Spróbuj szczęścia, ognista pokrako
– warknął Nate, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczył.
           Nagle zostałam gwałtownie pchnięta w
tył, mało nie zataczając się pod ścianą. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak mój
niewinny, nieco bojaźliwy braciszek rzuca się z nożem na naszego wroga. Byłam
tym tak oszołomiona, że nawet nie spostrzegłam, kiedy przejął mnie tata. 
           – Uciekaj z Calanthią i Aleciem.
Poradzimy sobie – szepnął mi do ucha. Po tym popchnął mnie do tyłu w kierunku
siostry, którą niemal staranowałam, i ruszył do walki z demonami.
           Zaraz, co to za przekazywanie sobie
Aury Auvrey między sobą?! Nie byłam żadną piłką!
           Nie zdążyłam nawet ponarzekać, a
Calanthia już ciągnęła mnie za rękę. Kiedy oni to wszystko zaplanowali?! Nie
pamiętałam takiej strategii na ostatnim posiedzeniu Nox! A może coś przede mną
ukryli? I skąd tutaj do cholery wzięły się ogniste demony, skoro ten tunel
należał tylko do Nox?!
           Gdy zaczęłyśmy oddalać się od miejsca
zdarzenia, dołączył do nas Alec. Zanim zadałam mu pytanie, do razu na nie
odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc:
           – Jest tu kilka wejść, choć
nieużytkowanych i zamkniętych od lat, zapewne ogniste demony odkryły jedno z
nich.
           – Gdzie teraz biegniemy? – spytałam,
marszcząc czoło.
           – Do wyjścia, które znajduje się w
głębi lasu. Mam do niego klucz – dodała Calanthia, wyciągając zza koszulki
przywieszony na szyi metalowy naszyjnik. – Miejmy nadzieję, że uda nam się je
otworzyć, bo nie jest użytkowane od dwudziestu lat.
           A więc uruchomiliśmy nawet nie plan
B, a C. Świetnie.
           Jedyne, co mogłam zrobić, to sprawić,
że staniemy się niewidzialni – osiągnęłam to z pomocą jednego ruchu dłoni. Cały
tunel przed nami i za nami został pochłonięty cienistym dymem. Wada była taka,
że sami nic nie widzieliśmy. Zaleta? Dzięki magii czułam szybciej niż inni, że
zbliża się niebezpieczeństwo. Dzięki temu zdążyłam odepchnąć Calanthię na
ścianę, nim dostała kulą ognia prosto w twarz. 
           Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem i
wyjęłam z kieszeni nóż. Nie było sensu iść dalej. Czułam, kto zablokował nam
drogę.
           – Wspaniałe wyczucie – usłyszałam znajomy
kobiecy głos. Demonica w sekundę usunęła z pomocą ognia całą moją moc. Nie
pozwoliłam jej oczywiście zrobić więcej – atakowałam ją cienistym dymem, tym
samym umożliwiając Alecowi przeciśnięcie się niezauważonym za jej plecy, gdzie
zaatakował wroga Exitialis
przesiąkniętym trucizną. Kobieta dostała w ramię, ponieważ uskoczyła w ostatnim
momencie, nie wyglądała jednak na zaskoczoną. Choć z jej rany sączył się teraz
dymek, który przypominał parujące kamienie węgielne polane zimną wodą,
uśmiechała się tak samo piekielnie jak Ace. Można było się domyślić, że na
przywódczyni ognistej frakcji nie zrobi to wrażenia. Potraktowała Aleca jak
insekta, zaledwie zdmuchując go ciepłym powiewem ognia w głąb tunelu. 
           – Tej trucizny boją się tylko dzieci
– powiedziała ze śmiechem Elienore, rzucając się do biegu. 
           Nie pozwoliłam Calanthii na granie
bohaterki. Zanim wyskoczyła przede mnie, chcąc użyć swojej dziwnej mocy
uspokajającej demony, związałam ją cienistą mocą i odsunęłam poza pole bitwy.
           – Aura! – słyszałam tylko, jak
krzyczy. W jej głosie rozbrzmiewała nuta paniki. Ale ja już byłam w trybie
walki. 
           Rzuciłam się z nożem na Elienore i
skrzyżowałam się z nią ostrzami. Spojrzałyśmy sobie prosto w oczy.
           – Chciałaś mi tym nożykiem wydłubać
serce z piersi? – spytałam z kpiną w głosie.
           – Jeśli będzie trzeba, chętnie wyrwę
je z pomocą własnych dłoni – odpowiedziała z rozbawieniem kobieta. – Albo z
pomocą dłoni własnego syna.
           Kiedy ona zaczęła się śmiać, ja
dopiero zorientowałam się, że ten, kto chwyta mnie za ramię, to nie mój
sprzymierzeniec. Na plecach w miejscu serca poczułam ogień. Krzyknęłam,
próbując się uwolnić od nagłego bólu. Nie kontrolowałam w tym momencie swojej
mocy. Wybuchła chaosem, siejąc wkoło zamęt. Z zasięgu wzroku zniknęła moja
siostra, a nawet sama Elienore. Tunel to niezbyt dobre miejsce do używania tak
silnej magii, dlatego zmiotło z nóg zarówno mnie, jak i mojego wroga. Oboje
potoczyliśmy się gdzieś po ziemi, jak para ciężkich kamieni. Koniec końców
uderzyłam mocno plecami w podłoże. 
           Nad sobą zobaczyłam płonące oczy
ognistego demona. Przez chwilę głośno dyszałam, patrząc mu prosto w twarz. On
również nie spuszczał ze mnie wzroku. Trzymał mnie za ramiona i pochylał się
nade mną tak blisko, że niemal stykałam się z nim nosem.
           Nagle poczułam się bezradna i mała.
Zdradzona, zniechęcona i smutna. Wszystkie te uczucia musiały odbić się w moich
zielonych tęczówkach, ponieważ sam Ace zastygł w bezruchu. 
           – Nie chcę ginąć, Ace – szepnęłam
niespodziewanie. – Chcę żyć na własnych zasadach.
           W milczeniu dalej na siebie
patrzyliśmy. Nawet nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Przecież to
niczego nie zmieniało, prawda? Moje serce i tak lada moment miało zostać
wyrwane z piersi i wręczone Reverentii jako zadośćuczynienie. 
           Ognisty towarzysz odsunął się nagle ode
mnie i podniósł z ziemi. O dziwo podał mi nawet dłoń, jakbyśmy chwilę temu po
prostu zaliczyli glebę. Zanim choćby pomyślałam, żeby ją chwycić, sam to
zrobił, podciągając silnym ruchem moje ciało. Przyciągnął mnie do siebie i
rzucił:
           – W takim razie uciekniemy razem.
           Nie powiedziałam nawet słowa, a już
byłam ciągnięta w boczną część tunelu. 
           Nie miałam pojęcia, co było na końcu
drogi, ale na pewno nie drzwi – Ace Bryne spowodował wybuch, robiąc dziurę w
ścianie. Gorące powietrze zmiotłoby mnie w tył, gdyby nie to, że wciąż byłam
trzymana za rękę. 
           I tak oto nasze ciała owiało zimne
powietrze. Zaczęliśmy kierować się w stronę lasu.
           W głowie brzęczało mi tylko jedno
pytanie:
Co do cholery się tu wyprawiało?!
 
 
Cześć :)
OdpowiedzUsuńOch, ta Aura taka bezsilna i bez woli walki - spodziewałam się takiego obrazka, a i tak zrobiło mi się smutno. Dobrze, że zjawił się Nate i uwolnił siostrę, zdecydowanie bardziej wolę ją widzieć na Ziemi.
To rodzinne pogodzenie się było jak miód na moje serduszko. Tata Nathiel to dla mnie taki pocieszny widok. A do grupowego przytulenia sama z chęcią bym dołączyła.
Tylko czy tu nie może być choć przez rozdział spokojnie? Ledwie co Aura wróciła na łono rodziny, a demony dalej jadą ze swoim, ech.
Nate mówiący "ognista pokrako" to dla mnie dowód, że jest synem swojego ojca :D
Czekam na ciąg dalszy!
Pozdrawiam
Cleo