No i nadeszła 11 część. Po niej jeszcze tylko epilog i żegnamy się z serią. Nie była jakaś wybitna. Nawet teraz ciężko mi się ją pisało. Ale takie opowiadania też są potrzebne. Czy kończę swoją przygodę z WCN? Gdzieżby. To opowiadanie, które na zawsze będzie już w moim serduszku. Ostatnio odkryłam, że stworzyłam już kilka rozdziałów z prequela opowiadającego o młodości Calanthe i Aidena. Więc... chyba trzeba do tego wrócić w nowym roku! Wait for it. Tymczasem wracamy do Aury.
***
Dalej
nie wierzyłam w to, co się dzieje. To musiał być jakiś chory sen. Ace Bryne,
ten sam ognisty demon, który cały czas uprzykrzał mi życie, nie mógł przecież
stwierdzić, że ze mną ucieknie, na dodatek sprzeciwiając się swojej matce. Czy
to pułapka? Być może na skraju lasu już czekały na nas inne demony? Nie mogłam
ufać temu, co widziałam. Po prostu nie mogłam.
–
Przeczytałeś mój list?! – krzyknęłam znienacka do jego pleców.
Miałam
nadzieję, że to da mi odpowiedź na nękające mnie pytania. Ace nie był jednak
zbyt wylewny. Po prostu pokiwał głową, dalej biegnąc przed siebie.
–
I co o nim sądzisz?!
–
To nie czas na takie tematy – dostałam krótką i chłodną odpowiedź.
Czego
się spodziewałam? Płomiennej miłości? To demon, na dodatek taki, który żył
przez te wszystkie lata w Reverentii. Nie miał w sobie takich uczuć jak ja, bo
nie był w trzech czwartych demonem, a w jednej czwartej człowiekiem.
Zachowywałam się jak durna nastolatka. A mimo tego nie mogłam zaprzeczyć, że
coś do niego czułam. I potrzebowałam natychmiastowej odpowiedzi na to, co on
czuł do mnie. Przecież gdyby mu na mnie nie zależało, nie uciekłby ze mną,
prawda? A może jednak…
W
tym gorączkowym zamyśleniu nie zauważyłam, że Ace nagle gwałtownie się
zatrzymuje, przez co wpadłam na jego plecy. Zaraz potem mocno ścisnął moją
dłoń, jakby próbował mnie przed czymś osłonić.
Kiedy
podniosłam wzrok, pierwszym, co zobaczyłam, były ogniste ślepia, które zewsząd
nas otaczały, wynurzając się w coraz większej liczbie zza drzew. Wychodziło na
to, że zostaliśmy otoczeni.
Niech
to szlag, rzeczywiście wylądowaliśmy na skraju lasu. Dalej była już tylko
przepaść. Oczywiście planem Ace’a mogło być wrzucenie mnie tam, abyśmy
przenieśli się do Reverentii, ale sądząc po jego reakcji, raczej nie spodziewał
się tutaj swoich pobratymców.
Za
naszymi plecami rozległy się oklaski, które zwieńczył kobiecy śmiech. Na ten
dźwięk od razu się skrzywiłam.
–
Gratulację, synu – odezwała się Elienore, podchodząc do nas. – Zaprowadziłeś ją
w znakomite miejsce. Teraz już żaden z łowców jej nie odzyska.
Ace
o dziwo pchnął mnie za siebie, na co jego matka spojrzała z uniesioną brwią.
–
Bawisz się nagle w bohatera? – spytała z prychnięciem, zakładając ręce na
piersi. – Nie musisz już przed nią udawać, że jesteś jej wybawcą.
Spojrzałam
w plecy Ace’a. Jego napięta postawa wcale nie wskazywała na to, że… chciał mnie
dobrowolnie oddać matce. A może to moja wyobraźnia? Może chciałam sądzić, że mu
na mnie zależy?
–
Plany się zmieniły – rzucił niemal wyzywająco mój wybawiciel, co zdziwiło
zarówno mnie, jego matkę, jak i zgromadzone wokół demony. – Zamierzam ją sobie
przywłaszczyć.
–
Nie gadaj głupot – warknęła zniecierpliwiona Elienore. – Dobrze wiesz, że
potrzebujemy jej serca, aby odzyskać Reverentię. To, że sam się nim pożywisz,
nie da ci nic, oprócz chwilowego wzrostu siły. To byłoby marnotrawstwo.
–
Kto powiedział, że chcę tylko jej serca? – spytał z rozbawieniem Ace Bryne,
nagle się prostując. – Chcę ją całą.
Oczy
wychodziły mi już niemal z orbit. Jeśli
to nie była jawna deklaracja miłości, to już nie wiedziałam, co to mogło być.
Chciwość? Przywłaszczenie? Pożądanie?
Chyba
pierwszy raz widziałam na twarzy kobiety zdenerwowanie mieszane z chłodem.
Wyglądała, jakby jeszcze się zastanawiała, co zrobić. I oboje najwyraźniej
przegapiliśmy moment, w którym podjęła decyzję.
Elienore
rzuciła nożem prosto w brzuch Ace’a, który od razu mnie puścił. Chwilę później
dostałam ognistą kulą, która pchnęła moje ciało na skraj przepaści. Nim
zdołałam odzyskać równowagę, tuż przede mną pojawiła się kobieta, która z
diabelskim uśmieszkiem dotknęła mnie palcem wskazującym w pierś i posłała w
dół.
Nie
minęła nawet chwila, a wylądowałam boleśnie w szarej trawie, przenosząc się
prosto do Reverentii. Wiedziałam, że nie mogłam teraz tracić czujności. Zaraz
ktoś mógł mi wyrwać serce. To dlatego szybko podniosłam się z klęczek i
omiotłam wzrokiem otoczenie. Ogniste demony z chytrymi uśmiechami już na mnie
czekały, zupełnie jakby ktoś to doskonale zaplanował, pomimo sprzeciwu Ace’a
Bryne’a. Wiedziałam już, że nastał czas mojej próby magii – nie poradziłabym
sobie samą cienistą mocą, musiałam zaufać mocy chaosu, którą przez ostatni
miesiąc starałam się nauczyć kontrolować z pomocą mojego ognistego kochanka.
Wzięłam
głęboki oddech, starając się przywrócić we własnym ciele równowagę. Doskonale
wiedziałam, że emocje nie wpłyną dobrze na użytkowanie tej magii. Z drugiej
strony: co by się stało, gdybym utraciła kontrolę? Zapewne pozbyłabym się tych
pokrak szybciej niż chciałam.
Zaczęła
się nierówna walka. Kilkadziesiąt demonów rzuciło się na mnie w jednej chwili
ze swoimi ostrymi pazurami, próbując wyrwać mi serce z piersi. Nie uniknęłam
bolesnych zadrapań. Na moje nieszczęście – ich pazurzyska miały w sobie
truciznę, to dlatego dosyć szybko zaczęłam słabnąć i coraz gorzej wychodziło mi
unikanie ciosów. Obraz dziwnie wirował przed oczami i był zniekształcony,
zupełnie jakbym zeżarła jakieś grzyby. W pewnym momencie zostałam pchnięta na
drzewo. Jego liście spadły na moją twarz, kiedy wylądowałam na ziemi. Jednak
gdzieś w środku mnie wciąż tliła się wola życia. Nie mogłam tak przecież
skończyć. Inaczej nie byłabym Auvreyem.
Jakiś
demon chwycił za moją koszulkę i podniósł, zrównując ze mną swoją gębę. Nie
mając większego pomysłu na obronę, zdzieliłam mu z głowy prosto w czoło, dzięki
czemu stracił równowagę, a ja mogłam stanąć na nogi. Choć się chwiałam, czułam,
że wciąż mogłam walczyć.
Uśmiechnęłam
się diabelsko, choć krzywo, wyciągnęłam przed siebie zapraszająco dłoń i
rzuciłam:
–
Co jest z wami? Przegrywacie z nastolatką, która po części jest człowiekiem.
Wstydźcie się.
Czułam,
jakbym zyskała nową moc. Stało się coś, czego nigdy nie potrafiłam zrobić.
Nagle cienista magia, którą operowałam, połączyła się z magią chaosu. Może to
miesiąc przebywania w Reverentii sprawił, że odzyskałam część mocy, którą
wyżarła ze mnie Ziemia? A może naprawdę musiało zacząć mi zależeć na własnym
życiu, żebym to poczuła?
Moja
rodzina przeżyła już zdecydowanie za dużo. Kończyli ranni niezliczoną ilość
razy, często będąc na skraju życia. Ale nigdy nie narzekali. Bo robili to dla
mnie. Koniec z tym. Teraz sama musiałam o siebie zawalczyć.
Przez
kilka minut czułam się niezwyciężona. Rzucałam demonami jak kłodami. Nie byłam
jednak niezniszczalna, a trucizna ognistych demonów działała, jak powinna,
przegrywając z adrenaliną. Coraz częściej chybiłam. Coraz mocniej kręciło mi
się w głowie. Traciłam siłę, precyzję i rozum. W takiej chwili nawet uwolnienie
całej swojej niepohamowanej mocy by nie zadziałało.
Znów
zaczęłam być szarpana przez demony ognia, które chciały być pierwszymi do
mojego serca. Któryś z nich podarł mi bluzkę, inny twarz. Magia nie chciała już
ze mną współpracować i byłam tylko w stanie bić rękami i nogami na oślep moich
wrogów. Walczyłam dzielnie, ale nie byłam niezniszczalna. I doświadczona w
walce jak mój tata.
Gdy
myślałam, że mój koniec właśnie nadszedł, bo zostałam unieruchomiona przez
dwójkę demonów, nagle wszyscy z powodu silnego podmuchu wiatru odlecieli
przynajmniej sto metrów ode mnie.
Oszołomiona
upadłam na tyłek. To nie mogłam być ja. I nie byłam.
Gdzieś
za drzewem, przez rozmazany obraz, dostrzegłam znajomą sylwetkę wysokiego
mężczyzny o białych włosach i chłodnym wyrazie twarzy. Szybko zniknął, ale
dzięki temu zrozumiałam, że nie byłam sama. Pomógł mi mój własny demoniczny
dziadek, Aiden Vaux. A potem jak gdyby nigdy nic zniknął.
Miałam
czas, żeby się pozbierać. Zdołałam się nawet przenieść do pionu. Zanim jednak
choćby postawiłam krok do przodu, poczułam na plecach silny ból.
Jęknęłam,
po chwili wypluwając z ust całą tonę krwi, która nadała kolor szarej, martwej
trawie. Czułam się, jakby ktoś zanurzył swoje ostre pazury w mojej skórze. Nie
mogłam się ruszyć nawet o centymetr.
–
Myślałaś, że uciekniesz? – usłyszałam słodki głos tuż nad uchem. – Twoim
przeznaczeniem jest złączyć się z Reverentią.
Pazury
wraz z palcami zagłębiły się w skórze jeszcze bardziej. Czułam, że są blisko
mojego serca. Słyszałam czyjś krzyk, niewykluczone, że należał do mnie. W końcu
nigdy nie czułam tak potężnego, paraliżującego bólu. Nie mogłam nawet drgnąć. W
końcu utraciłam siłę i upadłam na kolana.
–
Jeszcze chwila i będzie po wszystkim – usłyszałam znów ten zwodniczy szept
kobiety, który brzmiał jak sadystyczna pielęgniarka z ludzkiego szpitala.
Czułam,
że jej palce obejmują już moje serce, choć może była to tylko moja wyobraźnia.
Cóż,
tak właśnie kończy Aura Auvrey. Nastolatka, która nie poznała życia. Nie
przeprosiła swojej rodziny za to, że całe życie była czarną owcą. Nie
powiedziała im, jak mocno ich kocha i dziękuje za to, co dla niej robią. Nie
porozmawiała ze swoim kochankiem o uczuciach. Niczego nie osiągnęła. Do końca
pozostała idiotką ryzykującą swoim własnym życiem z powodu głupoty. Co za ironia
losu.
Powietrze
nagle przeszył dźwięk ostrza. Na plecach poczułam rozlewającą się plamę krwi.
Byłam pewna, że to moja własna krew. A jednak chwilę później poczułam, iż palce
wbijające się w moją pierś nagle się oddalają, pozostawiając po sobie pustkę i
chłód. Po swojej prawej usłyszałam dźwięk świadczący o upadku czegoś ciężkiego.
Mimowolnie zerknęłam w dół. I dostrzegłam coś, czego się nie spodziewałam.
Odciętą
głowę przywódczyni ognistej frakcji, Elienore, z której sypał się żar.
Na
chwilę przestałam oddychać. Straciłam też czucie w ciele. Poleciałam bezwolnie
do tyłu, ale moja głowa natrafiła na coś twardego. Nagle ktoś mnie objął. Nie
było to jednak przytulenie pełne tęsknoty i miłości. W uchu usłyszałam tym
razem męski głos:
–
Muszę wypalić truciznę z twojego organizmu. Będzie boleć.
Zaśmiałam
się słabo, gotowa na to poświęcenie. Bo nagle jakimś cudem poczułam się
bezpieczna. Choć doskonale wiedziałam, że nie powinnam.
–
Nie boję się – mruknęłam, w myślach dodając, że przecież przeżyłam już gorsze
tortury.
Ból
przyszedł nagle, bez ostrzeżenia. Dotarł nawet do najdalszych zakątków żył.
Myślałam, że płonę. A jednak wciąż istniałam i nie stałam się zwęglonym
kawałkiem drewna. Cierpienie w zasadzie utrzymywało mnie przy względnej
świadomości. Dlatego gdy nagle zniknęło, i ja zniknęłam.
***
To
kolejny raz w tym miesiącu, kiedy czułam się jak wyżuta guma przyklejona do
koła samochodu. Nie mogłam się ruszyć, chociaż bardzo tego chciałam. W całym
ciele mnie paliło. Ledwo czułam kończyny. Nawet powieki było mi ciężko
otworzyć. Ale w końcu tego dokonałam. I ujrzałam przed sobą kawałek ciemnego,
ziemskiego nieba usianego koronami przyciemnionych drzew i gwiazdami. Z
jakiegoś powodu poczułam ulgę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leżę na
ziemi. Ręce miałam złożone na piersi jak nieboszczyk, a głowa opierała się o
coś twardego.
–
Długo ci zeszło – usłyszałam męski głos.
Nagle
trzeźwiej spojrzałam na otoczenie.
Kiedy
skierowałam wzrok w bok, okazało się, że był tutaj również mój wybawiciel. Ace
Bryne. A ja leżałam na jego kolanach.
Spojrzeliśmy
sobie w oczy, jednak milczenie się przedłużało.
–
Nie możemy tu zostać – rzucił w końcu mój osobisty ognisty demon.
Mnie
jednak interesowało coś innego.
–
Ace, czy ty… swoją matkę…
–
Nie zginęła. Ogniste demony nie tak łatwo zabić, ale na pewno potrzebuje czasu
na regeneracje.
Dopiero
po chwili, gdy obraz zaczął się rozjaśniać, dostrzegłam, że Ace był nieco
blady. Na dodatek trzymał dłoń na brzuchu. Zapewne na ranie, którą zawdzięczał
własnej matce.
–
Żyjesz? – spytałam nagle, robiąc głupią minę. Choć na chwilę powróciłam do
bycia Aurą Auvrey.
Ace
uśmiechnął się z rozbawieniem pod nosem.
–
Myślisz, że rozmawiałabyś z duchem?
–
Cały czas się boję, że tobie też nagle odpadnie głowa – mruknęłam z
niezadowoleniem. – Dzięki za tę traumę.
Mój
kochanek nawet się zaśmiał, choć był to słaby dźwięk, przepełniony lekkim
bólem. Ja również się uśmiechnęłam (bo na śmiech nie było mnie stać). Po tym
akcie rozbawienia nadeszła jednak nagła powaga. Teraz albo nigdy.
–
Chcę uciec.
Ponownie
nastała cisza. Ace patrzył w oczy mi, a ja jemu. Nie dzieliliśmy się żadnymi
emocjami. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy właśnie odbywali najzwyklejszą
rozmowę, niemającą zaważyć o naszej przyszłości.
–
Jesteś pewna, że chcesz uciec?
Przymknęłam
powieki, cicho wzdychając.
Z
jednej strony wcale nie chciałam uciekać, z drugiej…
–
To nie ma sensu – mruknęłam w odpowiedzi. – Demony już zawsze będą mnie gonić,
chcąc odbudować Reverentię. Kto wie, czy za demonami ognia nie pójdą inne
demony? Moja rodzina już zawsze będzie zagrożona. A zbyt wiele już przeżyli z
mojego powodu.
–
Będziesz musiała uciekać do końca życia.
–
Wiem. – Skrzywiłam się. – Widocznie taki już mój los. – Kiedy Ace nic nie
odpowiedział, spojrzałam ponownie na jego twarz i spytałam: – A ty? Co
zamierzasz zrobić? Matka raczej nie przyjmie cię z otwartymi ramionami, kiedy
odrąbałeś jej głowę.
Ace
krzywo się uśmiechnął.
–
W Reverentii nie będę bezpieczny. Najwyraźniej zostaje mi uciekać. – Zerknął na
mnie ukradkiem z zawadiackim uśmieszkiem. – Widocznie taki już mój los.
Odwzajemniłam
uśmiech, choć tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu.
–
W takim razie… musimy uciec razem – mówiąc to, uważniej się mu przyjrzałam. Nie
dostrzegłam jednak na jego twarzy żadnej zmiany. Czego ja głupia oczekiwałam? Wyznania
miłości? Sceny jak z Titanica? – Ace…
Zanim
skończyłam, demon ognia niespodziewanie zatkał mi usta dłonią.
–
Nie wiem, co to miłość – powiedział nagle, co nieco mnie zdziwiło. A już go
miałam ugryźć w dłoń… – Wiem tyle, że dla kogoś innego ryzykują albo idioci,
albo tym, którym zależy. Może spełniam oba kryteria. Wyrzekłem się swojej
rodziny, frakcji, życia, miejsca na tym świecie, aby ktoś inny mógł żyć.
Wychodzi na to, że nie mam wyboru, jak po prostu iść dalej z tobą.
Gdyby
to wyznanie nie było wypowiedziane tak okrężnie i miałoby w sobie krztynę
romantyzmu, zapewne bym to doceniła. Czego jednak oczekiwałam, skoro sama nie
potrafiłam powiedzieć, co tak naprawdę czuję?
–
Nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać, to prawdopodobnie miłość –
rzuciłam z wrednym uśmieszkiem.
–
Jakoś sobie z tym poradzę. – Ace wzruszył ramionami i posłał mi tak samo wredny
uśmiech.
Oboje
spojrzeliśmy w niebo, napawając się ciszą, której ostatnio było w niedomiarze w
naszych życiach. Słuchaliśmy śpiewu nocnych ptaków, delikatnego szelestu drzew,
którymi poruszał wiatr i swoich oddechów. Tylko tego teraz chciałam.
–
Muszę wrócić do rodziny – szepnęłam nagle, samoczynnie przywołując się do
porządku. – Na pewno się o mnie martwią.
Ace
pokiwał głową ze zrozumieniem.
Wychodziło
na to, że to jedno z ostatnich spotkań rodziny Auvreyów w pełnym składzie.
***
Kiedy
otworzyłam drzwi od domu, nagle usłyszałam stopy zrywające się do biegu. W moją
stronę biegła Calanthia. Nawet się nie zatrzymała, widząc, że jestem cała
zakrwawiona i poturbowana. Po prostu rzuciła się na mnie i mocno przytuliła.
–
Żyjesz – powiedziała niepodobnym do siebie przejętym głosem.
Skrzywiłam
się z bólu.
–
Jak będziesz mnie tak ściskać, to przestanę żyć – mruknęłam.
Moja
młodsza siostra oderwała się i pierwsze, co zrobiła, to chwyciła za telefon.
–
Muszę zadzwonić do rodziców. Szukają cię razem z Nate’em. – Mówiła to jakby do
siebie, nie zwracając uwagi na to, co do niej powiedziałam. Brak opanowania i
rozproszenie to nie cechy Calanthii, które na co dzień można było zobaczyć.
Kiedy zetknęła się ze mną spojrzeniem, zrozumiałam jednak, o co jej chodzi.
–
Nigdy więcej mnie od siebie nie odpychaj – rzuciła z pełną powagą, by następnie
obrócić się do mnie plecami i odezwać w słuchawce: – Aura wróciła do domu! Tak,
żyje, ale jest ranna. Wróćcie szybko i bezpiecznie.
Jeszcze
raz się skrzywiłam. Cóż, całe szczęście, że przynajmniej nikomu z mojej rodziny
nic większego się nie stało. Nawet Nate przeżył zetknięcie z Ace’em. A może…
Ace chciał, żeby przeżył, ze względu na mnie? Tego się raczej nie dowiem, bo
ten gnojek będzie się tylko głupio uśmiechał i udawał tajemniczego.
Gdy
Calanthia się rozłączyła, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do salonu. Miała
już przygotowaną apteczkę, zupełnie jakby się spodziewała, że wrócę i będzie
mnie opatrywać. O ile mi wiadomo, przewidywanie przyszłości nie było jej
supermocą, chyba że o czymś nie wiedziałam.
Zostałam
przez nią posadzona na sofie. Po chwili byłam zawijana bandażami z różnych
stron. Dostałam też jakieś tajemnicze zioła z Reverentii – ponoć to spuścizna
babci Calanthe, która niegdyś zgłębiła tę wiedzę u dziadka Aidena. Teraz
dzieliła się nią w snach razem z Calanthią. Pytanie tylko: skąd Calanthia to
wszystko miała? Być może chodziła czasem na demoniczne, samotne schadzki do
Reverentii? Z reguły była idealna i najmniej rzucała się w oczy w naszej
rodzinie, ale może właśnie to sprawiło, że wszyscy straciliśmy czujność?
Dziwiły
mnie nieco moje własne rozważania. Nigdy tak dokładnie nie myślałam nad młodszą
siostrą. Ona po prostu istniała. Czasem irytowała mnie swoją obecnością, jak i
byciem perfekcyjną w każdym calu. Zazdrościłam jej też tego, że tylko z nią
babcia Calanthe i dziadek Aiden utrzymują kontakt, ale… czy nie wybrali
najwłaściwszej osoby do przeszkolenia? Ja olałabym wszystkie nauki, a Nate…
cóż, Nate nie nadawał się do walki. Choć miał w sobie trzy czwarte demona jak i
ja, w większej mierze zachowywał się jak człowiek.
–
Opowiesz mi, co się z tobą działo, gdy ten ognisty demon, z którym się
zadawałaś, chwycił cię za rękę i uciekliście? – spytała nagle moja młodsza
siostra, spoglądając na mnie spode łba, choć nie ze złością, a prędzej z
zainteresowaniem.
Starałam
się, aby nie było po mnie widać, że po pierwsze: jestem zdziwiona tym, że
doskonale wiedziała, iż zadaję się z ognistym demonem, po drugie: że w ogóle
widziała, jak uciekamy.
–
Cóż – zaczęłam ostrożnie – udawał bohatera, żeby wyprowadzić mnie z tunelu do
lasu, gdzie już czekali jego koledzy. Świetnie to odegrał, prawie mu
uwierzyłam. – Skrzywiłam się znacząco, gdy Calanthia zaczęła oczyszczać ranę na
moich plecach. – Potem odbyliśmy małą bitwę, ta typiara rządząca ognistą
frakcją zrzuciła mnie w przepaść, wylądowałam w Reverentii i… tak sobie walczyłam.
–
I wygrałaś z tymi wszystkimi demonami bez niczyjej pomocy? – usłyszałam sam
głos Calanthi, nieco niedowierzający, bo gdy opatrywała moje plecy, nie
widziałam jej twarzy.
–
Powiedzmy. – Zawahałam się, czy powiedzieć o dziadku Aidenie, ale jeżeli
istniał ktoś, kto by się tym nie zdziwi, była to właśnie moja siostra. – Było w
pewnym momencie ciężko. Ale nagle pojawił się dziadek i… chyba pomógł mi swoją
mocą. Myślisz, że zrobił to naprawdę czy to moje schizy?
Calanthia
cicho się zaśmiała.
–
Oczywiście, że to zrobił, co pewnie kosztowało go wiele energii, skoro jest
tylko duchem. Być może zmusiła go do tego babcia Calanthe, ale wydaje mi się,
że naprawdę mu zależało. Poza tym jako jedyna z naszego rodzeństwa
odziedziczyłaś po nim moc – odpowiedziała.
–
Dobrze wiedzieć, że nie jestem aż taką wariatką – mruknęłam, po chwili
zaciskając z bólu usta. Czułam, że robi mi się słabo, ale próbowałam przywrócić
się do porządku. Cóż, ostatecznie straciłam sporo krwi. Aby odwrócić od tego
swoje myśli, spytałam: – Co się działo, gdy zniknęłam?
–
W zasadzie niewiele. Nox wybiło większość demonów ognia, które, jak się wkrótce
okazały, były tylko przynętą, żeby inni mogli zabrać cię do Reverentii. Zaraz
za tobą zniknęła również przywódczyni frakcji. Chwilę zajęło mi i Alecowi
przedostanie się tą samą drogą do lasu, gdzie zniknęłaś, bo Elienore celowo
musiała zawalić kamieniami wyjście. W tym czasie dotarło do nas większość
członków Nox. Ale gdy byliśmy już w lesie, nie było po tobie śladu. Rozeszliśmy
się, żeby cię odnaleźć. Mnie oddelegowano do domu, abym w razie czego czekała
tutaj na ciebie. Jak widać, słusznie. – Calanthia uśmiechnęła się pod nosem,
zawiązując ostatni opatrunek na mojej ręce. – Gotowe.
–
Dzięki – mruknęłam.
W
tym samym momencie drzwi rozwarły się z głośnym trzaskiem, a do domu wpadł mój
ojciec – cały we krwi, przypalony i osmolony od ognia, ale jak zawsze szeroko
uśmiechnięty. Kiedy mnie zobaczył, rozłożył ręce na bok.
–
Moja córka samodzielnie wróciła do domu. – Brzmiało to, jakbym miała co najmniej
pięć lat i właśnie po raz pierwszy wróciła do domu z przedszkola, dlatego
przewróciłam oczami. – I na dodatek sama skopała dupy ognistym demonom. Moja
krew.
Mimowolnie
się uśmiechnęłam.
Zaraz
za tatą do domu weszła mama i mój brat, który wyglądał trochę lepiej niż tata,
ale może to dlatego, że nie był taki szalony i nie pchał się dobrowolnie w
paszczę niebezpieczeństwa. Nate również się do mnie uśmiechnął. Mama za to
wyglądała, jakby odetchnęła z ulgą.
–
Gdzie się podziewałaś? – spytała zaraz.
I
znów zaczęłam tę samą gadkę, którą uraczyłam Calanthię. Wszyscy słuchali z
zainteresowaniem. Mama pozostała jednak podejrzliwa, tak samo jak i Nate. Za to
tata – był zaślepiony dumą wywołaną
osiągnięciami swojej córki. Szkoda tylko, że nie wiedział, jak wiele zawdzięczałam
Ace’owi i dziadkowi Aidenowi. Nie byłam tak dobrym łowcą, jak sądził. Ale nie
chciałam zabierać mu tej przyjemności z chwalenia się, jak dobrze mnie
wyszkolił.
Wychodziło
na to, że noc, w której moje serce miało zostać poświęcone Reverentii, minęła.
Teraz ogniste demony będą musiały znów czekać na dobrą okazję, która nadarzy
się może za kilka miesięcy. W żaden sposób mnie to nie zadowalało. Bo to
oznaczało, że będę musiała uciekać już zawsze. A gdybym tu została… mojej
rodzinie groziłoby niebezpieczeństwo.
Kiedy
ja zagłębiałam się w pesymistycznych myślach, tata już planował wielką imprezę.
Szkoda
tylko, że jeszcze nie wiedział, że będzie to dla nich impreza pożegnalna.
Cóż,
zamierzałam się cieszyć czasem, który mi pozostał.
***
Tej
nocy miałam okazję porozmawiać ze wszystkimi członkami Nox. Zarówno tymi
starszymi, jak i młodszymi. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nikt nie widział mnie
taką towarzyską, jak dziś. Może była to kwestia tego, że tata pozwolił mi i
Nate’owi napić się alkoholu? Dobrze, że nie wiedział, że nie była to moja
jedyna przygoda z trunkami.
Żałowałam tego, że nigdy wcześniej
nie otworzyłam się na ludzi (i demony), którzy mnie otaczali. Tylko tej jednej
nocy dowiedziałam się o nich tak wiele, kiedy przez ostatnie lata w ogóle nie
byłam nimi zainteresowana. Zapewne stałam się taka sentymentalna tylko z tego
powodu, że mogłam ich wiedzieć ostatni raz.
Usłyszałam, że Andi spodziewa się
chłopca i została przywiązana do łóżka, żeby tylko nie iść na walkę z ognistymi
demonami, a Alec ćwiczył sztukę robienia supłów żeglarskich, oglądając YouTube’a
przez ostatni miesiąc. Anastasia zaczęły razem z Calanthią uczęszczać na
zajęcia dodatkowe z tańca, bo Anastasia, lubująca się w słodyczach i ich
zjadaniu, chciała zrzucić kilogramy, a Calanthia po prostu jej w tym towarzyszyła.
Aren opowiadał, że jego córka, Madelyn, zaliczyła ważny egzamin w szkole dla la
bonne fee. Wujek Sorathiel był natomiast pierwszy raz u fizjoterapeuty, co mój tata
potraktował wybuchem śmiechu i słowami, że jest już stary i robią mu się
zakola.
Najwięcej rozmawiałam z moją
najbliższą rodziną. Nie potrafiłam jednak przesiedzieć z nimi do końca. W
pewnym momencie ten kamień ciążący mi w żołądku stał się za ciężki. I kiedy
nikt nie patrzył, urwałam się z imprezy. Wtedy właśnie przysiadłam do biurka i
zajęłam się czymś, co zawsze przychodziło mi z ogromnym trudem – pisaniem
listów. Każdy z Auvreyów miał dostać swój własny. Jeden dla mamy, aby się o
mnie nie martwiła, drugi dla taty, aby był dumny z tego, jaką ma córkę, trzeci
dla Calanthii, aby dawała z siebie wszystko, bo jest przyszłością naszej
rodziny, jeden dla Nate’a, żeby pamiętał, że w jakiś sposób zawsze będziemy
jednością, bo jesteśmy bliźniakami. Nie były to długie i uczuciowe listy. Ale
tylko na tyle było mnie stać. Potem zaczęłam się pakować.
Nie spodziewałam się, że z imprezy
urwie się jeszcze jedna osoba. I wejdzie po cichu do mojego pokoju, nie
zdradzając swojego zamiaru najcichszym szmerem.
– Odchodzisz?
Kiedy usłyszałam to pełne zaskoczenia
pytanie, podskoczyłam. Obejrzałam się przez ramię, chwytając się za serce,
które choć nie zostało poświęcone Reverentii, mogło wypaść mi na podłogę i stać się pożywką dla świata ludzi.
Obróciłam się i spojrzałam na Nate’a,
który był równocześnie zaskoczony, smutny, jak i może nawet jednocześnie zły.
Nie miałam wyboru, jak się z tym zmierzyć.
Zacisnęłam pięści i odpowiedziałam:
– Nie mam wyboru, Nate. Nie chcę
ściągać na was niebezpieczeństwa. Dam sobie radę, nie musisz się o mnie
martwić. Nie będę zupełnie sama.
Byłam niemalże pewna, że mój brat
bliźniak zacznie zaraz dramatyzować i krzyczeć, że mnie nie puści, jak wtedy,
gdy byliśmy dziećmi i wybierałam się na wycieczkę szkolną bez niego. Obyło się
jednak bez dramatu. Zamiast tego była przejmująca cisza, która stała się
niewygodna.
Oboje patrzyliśmy sobie w oczy przez
dłuższą chwilę. W końcu Nate ruszył z miejsca – myślałam, że chce mi przywalić,
bo zrobił to tak gwałtownie, a może nawet przywiązać do łóżka, żeby naskarżyć
rodzicom, co chcę zrobić – ale zamiast tego… podszedł do mnie i mocno mnie
przytulił.
Zamrugałam w zdziwieniu oczami.
– Dla nas nigdy nie byłaś
zagrożeniem, Aura – szepnął płaczliwym głosem, niczym dziecko.
Zesztywniałam, by już po chwili grać
rolę tej samej nastolatki, co zawsze. Przewróciłam oczami, klepiąc braciszka po
plecach.
– Nie płacz, Nate – rzuciłam, choć w tym
samym momencie i do moich oczu naszły łzy. – To nie jest ostatnie pożegnanie.
Nie umieram. I nie odchodzę na zawsze. Będziemy się widywać.
– Rozumiem – odpowiedział łamiącym
się głosem bliźniak, jeszcze mocniej mnie tuląc. – To twoje życie. – Położył
dłonie na moich ramionach, odsunął się i spojrzał mi w oczy.
Zdziwiły mnie jego słowa. Jednak
uśmiechnęłam się na nie.
– Wychodzi na to, że nasze drogi w
tym momencie naprawdę się rozchodzą – szepnął Nate ze smutną miną.
– Dorastamy. To musiało się kiedyś
stać. – Posłałam mu kuksańca. – Dbaj o siebie, Calanthię i rodziców. Teraz to
ty przejmujesz dowodzenie. – Puściłam mu oczko, na co Nate zrobił podkowę,
która niespodziewanie zadrżała. Z jego oczu tym razem łzy lały się już litrami.
– Matko, Nate, nie masz już pięciu
lat… – mruknęłam, sama z całych sił zaciskając usta. Dobrze, że w pokoju
panował półmrok. Może dzięki temu Nate sam nie dostrzegł, że również mam w
oczach łzy.
Pogłaskałam brata po włosach, jak
robiłam to wtedy, gdy byliśmy mali. Zawsze w ten sposób go uspokajałam.
– Ale właśnie tak się czuję – jęknął
mój bliźniak.
– Jesteś dużym i dzielnym chłopcem,
poradzisz sobie bez siostry. Poza tym jesteś bardziej zaradny niż ona.
Oboje się do siebie uśmiechnęliśmy.
Pewnie teraz bardziej niż kiedykolwiek wyglądaliśmy jak swoje własne klony.
To nie koniec bliźniaków Auvrey. Trzy
czwarte demona zawsze będzie mnożone razy dwa.
Chociaż nie chciałam, musiałam
ruszać. Początkowo zrobiłam dwa kroki w tył, potem kolejne dwa, aż w końcu
dotarłam do drzwi wyjściowych. Posłałam Nate’owi smutny uśmiech i… jak gdyby
nigdy nic zniknęłam.
Teraz nie było już odwrotu.
Z domu wydostałam się bezszelestnie,
zupełnie niezauważona. Jeszcze przez jakiś czas do moich uszu docierał dźwięk
szaleńczo śmiejącego się taty. Tym razem już się nie powstrzymywałam. Łzy
ciekły mi po policzkach, szyi, koszulce.
…I kto tu miał pięć lat?
– Ostatnio często płaczesz –
usłyszałam nieopodal znajomy głos. Należał do Ace’a Bryne’a, który opierał się
o drzewo z założonymi na piersi rękoma i tym durnym uśmieszkiem na twarzy.
– Wal się, dupku – rzuciłam z krzywą
miną, próbując ukryć moją emocjonalność. Ukradkiem otarłam rękawem łzy, choć to
nie pomogło, bo nowe dalej się pojawiały.
Nie spodziewałam się, że mój ognisty
kochanek podejdzie do i obejmie mnie ramieniem.
–
Ruszajmy, zanim się rozmyślisz.
Kiwnęłam
sztywno głową i chwyciłam go za ciepłą dłoń.
To był koniec życia nastoletniej Aury Auvrey. Zaczynała się nowa era, w której musiała stać się dorosła.