niedziela, 13 grudnia 2015

[TOM 2] Rozdział 20 - "Sen za życie"

Uwielbiam te soboty, kiedy przysiadam do obydwu blogów i zaczynam tworzyć to notkę życiową, to rozdział. Zaczęłam przed północą, skończyłam po 3 w nocy. Tyle się ostatnio dzieje, że muszę zarywać nocki dla takich rzeczy jak hobby.  
Wszem i wobec ogłaszam, że w następną niedzielę nie pojawi się żaden rozdział, ponieważ na głowę spada mi milion obowiązków, zadań domowych i takie tam pierdoły. Cały tydzień będę skupiać się na nich, a nie na blogach czy życiu internetowym. Za to istnieje możliwość, że rozdział pojawi się jeszcze przed świętami, a może nawet... w święta! Potem niedziele wrócą do ładu. Cieszmy się i radujmy.
Zepsułam życie Nathielowi nie tylko śmiercią Laury. Jestem okropna. Pewnie jeszcze kilka rozdziałów z serii: życie takie straszne, a potem roczny przeskok w przód. 
Czytając rozdział 20, mam wrażenie, że jakaś część weny twórców literatury pięknej we mnie wstąpiła. LOL. 
***

       Trzask, łup, łubudu, bum.
       Na salę jak stado dzikich zwierząt, wpadła piątka, dobrze znanych sojuszniczek. Nathiel obdarzył je pustym spojrzeniem, nawet nie zastanawiając się nad tym co tu robią. Był teraz pogrążony w nostalgii, która powoli przeradzała się w rozpacz. Bał się nawet podejść do pobladłej Laury i chwycić ją za dłoń. Z obojętnością, z kolanami na podłodze, przyglądał się poczynaniom tych dziwnych wiedźm.
       Silvia machnęła ręką na przestraszonych lekarzy, obsypując ich brokatowym proszkiem i zmusiła ich do spania. Jak kłody padli na kafelkową podłogę. Martha wzięła na ręce płaczącą Aurę, Alexandra wydzierającego się Nate’a, a potem do niego podeszły i pierwszy raz zobaczył coś, na co czekał od dziewięciu miesięcy. Dwie, czarne główki i zapłakane, zielone oczy w kolorze, który nie przypominał ani szmaragdu, ani limonkowej zieleni Laury. To była całkiem nowa i obca mu barwa, zupełnie jakby szmaragd i limonka zmieszały się ze sobą i stworzyły coś w kolorach jasnego, zjaśniałego szmaragdu. Jeden z noworodków, najprawdopodobniej Aura, wyciągnęła do niego ręce.
      - Masz, napatrz się, to twoje - burknęła Alexandra, posyłając mu złowrogie spojrzenie.
      Nathiel nie mógł nic wymówić. Nawet nie wiedział czy jest szczęśliwy. Wszystko się w nim mieszało, jak w wielkim garze pełnym różnorakich warzyw, tworzących zupę nic. Po prostu gapił się w bliźniaki, nie mogąc wymówić żadnego słowa.
      - Zaniesiemy je gdzie trzeba - stwierdziła spokojnie Martha, posyłając mu niezwykle dziwny i niepodobny do niej, uspokajający uśmiech. To nie była ta sama chłodna dziewczyna pijąca herbatę.
      Obydwie wyszły z pomieszczenia, pozostawiając go na środku ze zdezorientowaną miną. Jego spojrzenie padło tym razem na dwie pozostałe czarodziejki, które siedziały przy łóżku martwej Laury. Madlene wlewała jej na siłę jakieś dziwne mikstury, które nie dawały żadnych skutków. Wciąż mruczała coś niezrozumiałego pod nosem, chmurząc się i zaciskając usta, żeby powstrzymać się od płaczu. Obok niej, zielonooka Patricia grzebała rozpaczliwie w jakiejś torbie, próbując znaleźć coś, co by zadziałało.
      Nathiel uśmiechnął się krzywo na boku. Chciał im powiedzieć, że to nic nie da, że wszystko jest już stracone, że Laura odeszła. Po co mają się starać i marnować mikstury? Przecież już dawno nie żyje. Jest martwa. Został sam, kompletnie sam na tym świecie z dwójką płaczących bliźniaków, mimo tego, że obiecała, że zapewniała. Nie przetrwała. Odeszła.
      Madlene nie zwracając uwagi na klęczącego demona, przejęła od bezradnie wyglądającej Patricii ostatnią miksturkę. Wymieniły znaczące spojrzenia.
      - Nie mamy wyboru - mruknęła rozpaczliwie Mad, otwierając przedziwne, mętne, różowe antidotum, które przypominało senną chmurkę, pośród białych obłoków. Ze środka zaczął unosić się jaskrawy dymek. Dopiero wówczas, gdy Auvrey zmrużył oczy, dostrzegł czarną, wyraźną nalepkę ze słowami: "Sen za życie". Nie wiedział co to oznacza, wiedział tylko tyle, że żadna siła nie jest w stanie przywrócić Laury do życia. To człowiek, nie zadziała na nią żadna magia. Zresztą... czy istnieje siła, która jest w stanie wskrzesić zmarłą osobę?
      Nathiel podniósł się obolały i zmęczony z posadzki. Jego nogi same poniosły się aż do łóżka. Z góry spoglądał na bladą twarz swojej ukochanej, która już nigdy miała nie otworzyć oczu.
      Madlene wlała jej do gardła całą zawartość różowej mikstury i nie uzyskała tym żadnej reakcji. To wciąż była ta sama, blada, martwa Laura, która nigdy więcej miała się nie podnieść. Kiedyś straszliwie narzekał na jej chłód i postawę kipiącą ironią, teraz wiedział, że nigdy więcej tego nie poczuje na własnej skórze i żałował. Jego życie bez Laury straciło sens, nawet, jeżeli bliźniaki wciąż istniały.
      Nagle całe uczucie, którym darzył dwójkę swoich nienarodzonych jeszcze dzieci, ulotniło się ku niebu. W końcu to one były odpowiedzialne za śmierć Laury.
      Wszyscy w jego otoczeniu wiedzieli, co się z nią dzieje. Że słabnie, że blednie, że chudnie, że dłużej nie pociągnie, a poród będzie metą jej życia, bo nie starczy jej sił na wydanie w świat dwójki dzieci. A on tylko śmiał się nerwowo i powtarzał, że na pewno da sobie radę, w końcu nie może go zostawić samego z dziećmi, nie poradziłby sobie z nimi.
      Laura złamała przysięgę, odeszła bez pożegnania.
      Chłopak obserwował twarz ukochanej z nadzieją, że zamruga oczami, albo chociaż drgnie, da znak, że odżyła, ale nic takiego nie nastąpiło. Czas zmarł razem z Laurą, tak samo jak jego dusza, serce i wszystko, co w sobie mieścił.
      - Nie działa? - spytała przejętym głosem Patricia, przyglądając się niepewnie swojej przyjaciółce, której przecież pomagała sporządzić tą trudną miksturę o poważnej nazwie.
      Madlene sama zaczęła wątpić w to, że się uda. A jeśli gdzieś popełniła błąd? Przecież nie na co dzień zajmowała się wyrobem mikstur, to raczej broszka jej mamy. "Sen za życie" to bardzo skomplikowana receptura, wymagająca perfekcyjnej umiejętności odmierzania. Podanie jej komuś, oznaczało równoczesne ryzyko, że coś pójdzie nie tak. W książce na temat mikstur wyczytała, że bywały już przypadki, kiedy ciało po spożyciu źle przyrządzonego "Snu za życie" nagle wybuchało lub rozpływało się w oparach dymu. Bała się, że i w tym przypadku będzie tak samo, a tego cierpiący Nathiel by nie zniósł.
      Mijały sekundy, a potem minuty. Cała trójka siedziała w ciszy. Nathiel przestał już dawno liczyć na cud. Siedział załamany na skraju łóżka z głową w dole i dłońmi, które przykrywały jego twarz. W tym momencie nikt nie wiedział czy płacze, czy po prostu jest załamany. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, świadczącego o obecności łez. La bonne fee wcale mu się nie dziwiły - stracił w końcu sens swojego życia w tak ważnym dla siebie momencie.
      Madlene milczała, wpatrując się w jakiś odległy punkt na przeciwległej ścianie. Błękitne oczy były pogrążone w uczuciu porażki, usta zwinięte w przewróconą do góry nogami podkowę. Dla jej duszy, która zawsze wierzyła, że nie ma sytuacji bez wyjścia, był to niewątpliwie wielki cios. Bo o to zwątpiła w coś, co zawsze chciała robić. W pomoc ludziom.
      To prawda, la bonne fee walczyły z nieuchronnym losem, ale te starcia nie zawsze kończyły się pozytywnie. Jeżeli jakieś zdarzenie spisane przez przeznaczenie, miało związek ze śmiercią, zazwyczaj trudno było z nim wygrać. Bo śmierć, to coś potężniejszego niż życie, życie ma bowiem wiele aspektów, śmierć jest samowystarczalna.
      Patricia jako jedyna nie traciła wiary. Patrzyła się nieprzerwanie, bez mrugnięcia okiem w twarz Laury, pragnąc dostrzec jakiś ruch. "Sen za życie" nie przewidywał określonego czasu działania. U różnych osób mikstura różnie działała. Mówi się, że najważniejsza jest pierwsza minuta, ale nikt nie powiedział, że to reguła.
      Jak mantrę, dziewczyna wciąż powtarzała w myślach: "obudź się". Czoło miała zmarszczone, oczy zmrużone w skupieniu, pięści zaciśnięte, jak gdyby trzymała za kogoś przysłowiowe kciuki.
      - Przykro mi - wydusiła z siebie łamiącym głosem Madlene, spoglądając ukradkowo na Nathiela - Chciałam pomóc, nie wyszło.
      Auvrey nie odpowiadał. Był teraz pogrążony we własnym świecie rozpaczy z którego nikt nie miał prawa go teraz wyciągać. Czuł, że gdy ktoś naruszy jego sferę bólu, po prostu umrze. Tak, był w stanie powybijać wszystkich żyjących ludzi na świecie tylko z tego powodu, że są szczęśliwi, że mają rodziny, że dotykają ich tylko problemy życia codziennego. Dlaczego wszystko co nagle wiązało się ze światem demonów, było takie skomplikowane i zawsze przynosiło tragiczne skutki? Powoli zaczynał żałować, że kiedykolwiek zjawił się w progach Nox, że kiedykolwiek poznał Sorathiela, że zabijał demony i naraził się departamentowi, że... poznał Laurę.
      Dłonie, które dotychczasowo spoczywały na twarzy, teraz przeniosły się na jego włosy, które niemalże zaczął rwać z głowy.
      Wszystko odeszło, została pustka.
      Przejmująca cisza, która opanowała białe pomieszczenie zwane porodówką, nie trwała wieczność. Z nagła przeszył ją przerażająco wysoki pisk.
      - Oddycha! - prędzej pisnęła niż wykrzyknęła Patricia, zrywając się do góry.
      Ożywiona Madlene, w raz z Nathielem, spojrzeli na Laurę. Auvrey nie dowierzał temu, co widzi. Jego mała, bezradna dupa albinosa, wróciła z krainy zmarłych, która prawie wessała ją swoimi szponami do wnętrza piekła. Jak to możliwe?
      Ze szczęścia mało nie uronił łez. Szmaragdowe oczy były szklane, ale jeszcze nie mokre.
      - Nie wierzę - powiedział cicho, tak bardzo niepodobnym do siebie, ochrypłym głosem. Jego twarz rozszerzyła się w szczęśliwym uśmiechu. Miał ochotę rzucić się na wciąż omdlałe, ale oddychające ciało Laury.
      W jednym momencie poczuł, jak świat mu się wali, a potem nagle powraca do ładu. W tym właśnie momencie, na nowo pokochał życie, przyszłą panią Auvrey i swoje dzieci. Jego radość była niewypowiedziana. Gdyby nie był tak zszokowany, zapewne skakałby po pokoju i krzyczał ze szczęścia, tuląc się do ciała świeżo upieczonej, zmartwychwstałej matki bliźniaków. Ale szczęście nie trwało długo. Przerwała je jedna z la bonne fee, która po chwili radości, nagle popadła w dziwną melancholię.
      - Nathiel - zaczęła bezradnie - To nie do końca tak jak myślisz.
      Szmaragdowe oczy pełne nieufności, skierowały się w stronę wiedźmy, oczekując szybkich wyjaśnień. Nie spodziewały się ujrzeć czarodziejskich łez, ani usłyszeć tego, co łamiącym głosem wypowiedziała jego sojuszniczka:
      - Ona naprawdę umarła - dodała - I od tej pory może tylko śnić. Na tym właśnie polega mikstura "sen za życie".
***
      Gorąca para unosiła się nad plastikowym kubkiem z automatu, który był wypełniony tylko do połowy czekoladą.
      Nathiel wpatrywał się uparcie w jego dno, nie wykazując swoją twarzą żadnych emocji. Dla wszystkich, zgromadzonych w sali szpitalnej la bonne fee był nieprzenikniony, do bólu tajemniczy.
Cieszył się? Smucił? Rozmyślał nad czymś? Jak przyjął opowieść o tajemniczej recepturze? Miał ochotę je zabić czy może podziękować za to, co zrobiły?
      Auvrey sam nie wiedział co czuje i prawdopodobnie nie odpowiedział by na żadne z tych pytań. Był po prostu zmieszany, lekko otępiały, zmęczony sytuacją. Co chwila zerkał na twarz pobladłej, w połowie martwej Laury, bo w końcu czy można nazwać śniącą bez przerwy osobę żywą? Od dziś będzie jak warzywo, które już nigdy się nie zbudzi, a jego duszę będzie dręczyć ciągła nadzieja na to, że coś się zmieni.
      Wolał ją w śpiączce? A może wolał ją martwą? W końcu i tak nie będzie z nim rozmawiać, a jej stan będzie podobny do śmierci. Prawie nic się nie zmieniło po przyjęciu mikstury "sen za życia", poza tym, że zaczęła oddychać, a jej organizm właściwie funkcjonował. Musiał jednak przyznać, że gdzieś w głębi czuł spokój. Bo czy Laura leżąca w łóżku to nie lepszy widok od Laury leżącej w trumnie, pod ziemią? Z pewnością. Jej może i wieczna śpiączka, mogła zawsze odnieść pożądany skutek w postaci przebudzenia. Tego chciał się trzymać, jak bezdomny, trzymający się ostatnich szczątek pogrzebanego optymizmu.
      - Kiedyś się obudzi? - spytał dla pewności, przerywając długą i ciężką ciszę, od której miało się ochotę uciec lub mdleć, bo tak dusiła i uwierała serce.
      - To nie tak - westchnęła jako pierwsza Madlene, sprawczyni zamieszania - Laura żyje teraz w sennym świecie, gdzie tak naprawdę może dziać się cokolwiek. Jedni mówią, że życie płynie tam według własnego uznania, inni, że śpiący są w pustce, jeszcze inni, że czują się dobrze ze swoimi marzeniami, których nie chcą opuszczać. Najłatwiej ponoć uciec od życia, które wciąż płynie swoim torem, bo zawsze może wydać się podejrzane, że jakiś element jest nieswój. Gorzej uciec z pustki, bo w końcu nic cię nie otacza i niczego nie pamiętasz, lub od marzeń, bo przecież kto chciałby od nich uciekać? - spytała z niemrawym uśmieszkiem - Jest wiele opinii i wiele zdań, jedno jest jednak pewne. Bardzo trudno obudzić człowieka z tego snu. Tylko 25 % ludzi wraca do normalnego życia po zażyciu mikstury - powiedziała z pewnym smutkiem w głosie, z trudem powstrzymując łzy - Ale zawsze jest szansa. Jeżeli Laura zorientuje się, że coś nie gra, być może do nas wróci. Czasami jednak zajmuje to kilka dobrych lat.
      Szamragdowooki demon przymknął na chwilę powieki, próbując zebrać myśli. Sprawa pobudki Laury stała się o wiele bardziej skomplikowana. Może nie był zbyt dobry w matematyce, ale 25% to przecież mniej niż połowa. Co będzie, jeżeli już na zawsze będzie musiała leżeć tu w szpitalu?
      - To był jedyny sposób, żeby ją uratować - powiedziała spokojnie Martha, która ku żałobnym geście, nie piła magicznej herbaty, tylko gorącą czekoladę z plastikowego kubka - Zazwyczaj ciężko walczy się ze śmiercią, mało kto wygrywa. Można jednak powiedzieć, że po części oszukaliśmy przeznaczenie. Laura od początku miała być nieżywa.
      Chłopak milczał. Nawet nie wiedział o czym w tym momencie myślał. Czuł pustkę, czy może chaos myśli, udających pustkę z nadmiaru? Nawet Sorathiel, który wszedł do pomieszczenia ze swoim kubkiem gorącej kawy, nie wybudził go z transu, jaki znów go opanował, gdy patrzył w śpiącą twarz Laury.
      W zwyczajnej sytuacji, lekarze i pielęgniarki, którzy leżeli na podłodze pogrążeni we śnie, wywołali by u niego wybuch śmiechu, a tymczasem nawet się nimi nie przejmował. Niech i zdychają z powodu zażycia zbyt wielkiej ilości "pyłu nasennego", jak to mówiły la bonne fee. Nie obchodził go świat, tak naprawdę wszyscy mogli zginąć, niech tylko Laura się obudzi.
      - Nie traćmy nadziei - szepnęła cicho Patricia, ledwo słyszalnym głosem.
      Madlene zawtórowała jej wierze, energicznym kiwnięciem głowy. Na jej twarzy pojawił się zdradzający niepewność uśmiech. Można z niej było czytać jak z otwartej księgi.
      - Laura jest mądrą i rozważną osobą, która z pewnością zorientuje się, że coś jest nie tak - odpowiedziała szybko.
      To jednak nie pocieszyło Nathiela. Wciąż wgapywał się w twarz Laury. Nieświadomie zaczął ją też gładzić po bladej, chłodnej dłoni, którą w parze z drugą uwielbiał nocami ogrzewać. A teraz sam będzie musiał spać, sam sobie gotować, sam żyć i sam zajmować się bliźniakami.
      Bliźniaki. Aura i Nate Auvrey. Widział je tylko przez moment i od razu zapałał do nich nienawiścią z powodu tego, co zrobiły swojej matce. Miał ochotę złoić im skórę za zachowanie godne demona, ale szybko się zorientował, ze to przecież tylko niemowlaki, których umysły i rozum dopiero będą się kształtować. Był pewien, że gdyby Laura się nimi zajęła i odpowiednio wychowała, nigdy by nie spróbowały pobrać od niej energii. Teraz po prostu czerpały siły z tego, co czuły.
      Nienawiść powoli zaczęła ustępować miejsca litości. W końcu to jego własne dzieci, które sam spłodził. Jak mógłby ich nienawidzić, karać, tępić? One mają teraz tylko jego i nikogo więcej. Powinien się nimi zająć jak prawdziwy ojciec, którym... jeszcze nie był i czuł, że długo jeszcze nie nauczy się tej ciężkiej sztuki ojcowania. 
      Jakaś potężna bitwa nadciągała w jego stronę od wschodu. Armia śmierdzących pieluch, batalia butelek z mlekiem, broń w postaci piszczących pod nogami zabawkami w kształcie misiów. Na samą myśl o trudzie jaki go czekał, wstrząsnęły nim dreszcze.
      - Dobra - zaczęła jako pierwsza bezwzględna Alexandra, podnosząc się z siedzenia. Przy okazji zerknęła na zegarek - Musimy się zmywać na zebranie la bonne fee. Macie jakieś dwie minuty, zanim cały personel się obudzi. Lepiej stąd wyjdźcie, bo zacznie się podejrzenie o zbiorą amnezję - zakończyła, wyraźnie się krzywiąc.
      Dwaj łowcy demonów, wyjątkowo posłuchali się swojej sojuszniczki. Już w przeciągu kilku sekund, wysłuchując życzeń dobrych czarodziejek, opuścili porodówkę i znaleźli się na korytarzu.
      Nathiel znów siedział na krześle z pochyloną ku dołowi głową. Tym razem jednak sytuacja i emocje były inne niż w trakcie porodu. O ile wcześniej trwał w podekscytowaniu i zniecierpliwieniu, tak teraz stracił cały zapał i siłę do życia. Miał ochotę wrócić do Laury i siedzieć tak przy niej całą noc, dzień i jeszcze jedną noc i dzień, ale nie mógł przecież wzbudzać podejrzeń lekarzy.
      Tak jak przewidziała Alexandra, personel zdołał się przebudzić w ciągu dwóch minut. Z pomieszczenia obok dochodziły ciche, bolesne jęki spowodowane zderzeniem się z podłogą. Wszyscy byli zdziwieni i zaczęli wysuwać jakieś lekarskie tezy, odnośnie zbiorowej amnezji, ktoś nawet wpadł na to, że mogło nastąpić trzęsienie ziemi, szybko te rozważania jednak zakończono.
      Nathielowi wydawało się, że lekarz zbadał dokładnie pacjentkę po porodzie, bo coś szeptał, czemuś się dziwił. W końcu sam, po kilku minutach oględzin lekarskich, mógł usłyszeć tezę, wysuniętą przez człowieka w białym kitlu. Całe szczęście, ktoś wciąż pamiętał o tym, że czekał przed drzwiami.
      Nathiel nawet nie miał siły udawać. Po prostu patrzył się z chłodem na przybyłego mężczyznę, nie racząc podnieść się z krzesła. Gdzieś miał kulturę, gdy Laura leżała nieruchoma w szpitalnym łóżku.
      Usłyszał kilka tłumaczeń. Dowiedział się między innymi, że jego "żona" wpadła w dziwną i nagłą śpiączkę, której do końca nie da się wyjaśnić oraz to, że bliźniaki znajdują się na sali noworodków. Padła też krótka informacja na temat, że Laura nie będzie mogła mieć więcej dzieci, ale temu się już nie przysłuchiwał. Nie chciał bowiem znów narażać ją na atak małych demonów. Przyjął to do świadomości ze spokojem.
      Obok lekarza stanęła pielęgniarka, na którą znacząco spojrzał. Pielęgniarka uśmiechnęła się szeroko, jakby zupełnie nie interesowała ją śpiączka jakiejś tam Laury i spytała:
      - Chciałby pan zobaczyć swoje dzieci?
      Auvrey na chwilę się ożywił. Chciał je zobaczyć? W sumie nie zdążył się im przyjrzeć. Widział tylko czarny puszek na głowie i przedziwne, zielone oczy, tak niepodobne do jego i Laury. Do kogo tak były podobne - nie miał pojęcia, chociaż wszystko wskazywało na to, że geny demona były tu akurat dominujące. Bliźniaki musiały wyglądać jak on.
      Jego serce opanował lekki strach, który pojawił się znikąd. Czego się bał, nie potrafił odpowiedzieć.
      - Pójdziesz ze mną? - spytał Sorathiela, który natychmiastowo z pełnym spokojem, pokiwał głową.
      Obydwoje ruszyli w stronę sali, gdzie leżały nowo narodzone dzieci, narażone na atak wielu drobnoustrojów. Uczucie nienawiści powoli zaczynało niknąć w Nathielu, ustępując miejsca ciekawości. Wciąż zadawał sobie wewnętrznie pytanie: jak one wyglądają? Może jednak odziedziczyły coś po Laurze? Nie mogą być tylko i wyłącznie czystą kopią ojca, choć przy tym rozpierałaby go duma. Córeczka tatusia, synek tatusia, tak pięknie to brzmiało.
      Ta chwila niewielkiej dozy szczęścia, zdołała wywołać na jego twarzy drobny uśmiech i częściowe zapomnienie o zaistniałej sytuacji.
      Nie, nie mógł zachować się jak Calanthe, która uciekła ze szpitala zaraz po porodzie Laury. Nie miał już 16 lat i posiadał odrobinę własnego rozumu. W tej chwili nakazywał mu zostać i walczyć na dziecięcym polu bitwy w imieniu matki, a także ojca, którym dzisiaj został.
      10 maj, narodziny jego pierwszych i ostatnich dzieci.
      Droga do sali nie była długa, bo szpital był stosunkowo mały.
      Demoniczne serce biło szybko w oczekiwaniu na dostrzeżenie tych dwóch czarnych główek. Pielęgniarka pozwoliła wejść do środka tylko Nathielowi i to tylko na kilka minut, żeby je zobaczyć.
Pilnie szukali dwóch, małych inkubatorów z imionami i nazwiskami. 10 maja większość z nich była pusta, tak więc poszukiwania nie powinny być zbyt ciężkie, a jednak. Krążyli w tą i z powrotem, dziwiąc się temu, że nie mogą nic znaleźć. Pielęgniarka czytała teraz uważnie każde imię i nazwisko, omijając tylko te puste miejsca. Nathiel jednak miał dziwne przeczucie, że pustka może mu coś przekazać. I wcale się nie mylił. Obok siebie, gdzie były dwa puste miejsca, tabliczki głosiły: "Aura Auvrey" i "Nate Auvrey".
      Przez chwilę był zdezorientowany. Próbował odgadnąć co to ma oznaczać. W pierwszej kolejności chciał obwiniać la bonne fee, ale przecież nie mógł im nie ufać, to ich sojuszniczki, pomogły Laurze, na pewno trafiły prosto na oddział noworodków. Co się z nimi stało?
      Nathiela opanował nagły gniew. Nienawistne spojrzenie skierował w stronę zdezorientowanej i zdziwionej, młodej pielęgniarki, która miała otwartą buzię, jakby nie wiedziała co powiedzieć.
      - Gdzie one są? - syknął przez zęby, zniecierpliwiony demon. Jego szmaragdowe oczy zabłyszczały niebezpiecznie w świetle sztucznych lamp.
      Pielęgniarka zbladła, bo przestraszyła się groźnego spojrzenia tego pana. Co miała mu powiedzieć w takiej sytuacji?
      - Ja... Nie wiem - powiedziała niczym mała, przestraszona dziewczynka, piskliwym głosem - One tu były, przysięgam!
      Dla Auvreya miarka się przebrała. Najpierw Laura i jej śmierć, teraz nagle dzieci, które zniknęły? Gniew niemalże w nim wybuchnął.
      Wydając z siebie głośne warknięcie zwierzęcia, pociągnął pielęgniarkę za białą koszulkę do góry. Swoją twarz przybliżył niebezpiecznie blisko jej twarzy.
      - Gdzie one są, pytam się ostatni raz? - syknął, patrząc jej w oczy.
      Przestraszona i pobladła pielęgniarka, aż zatrzęsła się ze strachu. Bała się tego, co może zrobić ten nieobliczalny, młody człowiek! Wyglądał na groźnego i w sumie mu się nie dziwiła. Zazwyczaj nikomu dzieci znienacka nie znikają z oddziału noworodków. Co jednak miała na to poradzić? Musi porozmawiać z osobami, które przynosiły tu dzieci, ona w tym nie uczestniczyła, niczego nie zrobiła! To nie jej wina!
      - Nie wiem, naprawdę! - piszczała przestraszona.
      Teraz Nathiel zaczął nią szarpać i się wydzierać. Wewnętrzny demon, który zazwyczaj siedział spokojnie, teraz zaczął się obijać o ściany duszy, pragnąc się uwolnić.
      - Gdzie są moje dzieci?! - wrzeszczał.
      W tej sytuacji musiał zainterweniować Sorathiel. Bez pozwolenia wszedł na oddział i oddzielił od przestraszonej pielęgniarki Nathiela. Demon zaczął soczyście klnąc i wyrywać się jak zwierzyna, która chce ukąsić swoją ofiarę, a niestety, wpadła w pułapkę. Sorathiel z trudem dawał sobie radę z utrzymywaniem przyjaciela.
      Pielęgniarka w między czasie zdołała powiadomić o zaistniałej sytuacji określone organy władzy. Ochrona znalazła się na miejscu szybciej niż powinna. Dwójka potężnych mężczyzn, zaczęła wyciągać z sali rozszalałego demona, który wrzeszczał i pluł bluzgami wkoło. Domagał się zwrotu dzieci, gdziekolwiek są, inaczej ich wszystkich pozabija! Ten szpital przestanie istnieć, gdy ich wybije w pień! Umrą i to w męczarniach! Będą ginąć po kolei!
      Sorathiel bał się konsekwencji, które mogą wyniknąć ze słów Nathiela, w końcu podchodziło to jako groźba śmierci, która jest w ich kraju karana, jednak ochroniarze zaczęli rozumieć sytuację zezłoszczonego ojca, najwyraźniej sami mieli dzieci. Dla nich także nie do pojęcia było, jak z oddziału mogą zniknąć jakiekolwiek dzieci. Przecież wstęp tu miały tylko pielęgniarki i lekarze. Co się tu działo? Ochroniarze obiecali przyjrzeć się nagraniom na kamerach.
      Nathiel wciąż rwał się jak oszalały, nieczuły na upomnienia dużych panów. I wciąż powtarzał te jedno, jedyne zdanie, które wierciło w nim dziurę:
      - GDZIE SĄ MOJE DZIECI?!
      A dzieci zniknęły bez śladu.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Rozpacz odeszła, ale smutek po ostatnim rozdziale pozostał. Mimo spoilerów i tak trudno jest mi przechodzić przez tę żałobę. Przy czytaniu tego rozdziału miałam wielką ochotę przytulić Nathiela i tak z nim trwać.
    Ciemnowłosy stał się skałą, tak mogę to określić. Żadnych relacji widocznych na pierwszy rzut oka, co w jego przypadku jest cholernie niepokojące. Byłam nastawiona na rzucanie się po ścianach, mordobicie czy coś, a nie klęczenie i dochodzenie do siebie po usłyszeniu wiadomości.
    Tak, w szczególnych wypadkach mogę porzucić herbatę na rzecz gorącej czekolady w ramach solidarności.
    La bonne fee przybyły z możliwym wsparciem. To miłe z ich strony. Miłe jest to, że Mad stworzyła miksturę. I jak Patricia trzymam kciuki, by Laura była w tych 25%.
    Gdzie bliźnięta? Przyznam, że tu Nathiel zachował się tak, jak tego od niego oczekiwałam. Chciał zobaczyć swoje dzieci, bo to jego prawo jako ojca, nie mogły mu zostać odebrane, bo nie było do tego powodów. Krzyki Auvreya pozwalają mi wierzyć, że mimo wszystko jest w nim ten demon, którym się narodził i który latał z nożem po mieście.

    W niedzielę rozdziału nie będzie i ja się cieszę, bo szczerze mówiąc, nie miałabym na niego sił - kolejny weekend będzie wyzwaniem na studiach, naprawdę.
    Wybacz mi jakość tego komentarza, ale ostatnio czytam, jakieś emocje się we mnie rodzą, ale nie ma ich wiele. Chyba powolne pisanie Rozważnej tak na mnie działa. No nic.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń