Im dalej ostatnio jestem w rozpisce, tym bardziej mam wrażenie, że nic się tu nie dzieje. Trudno.
Rozdział z serii: Nathiel jako tatuś i Sorcia. W sumie nie ma nic ciekawego, nic śmiesznego, taki... odmóżdżacz. No. Więc miłego czytania! W dalszym ciągu zapraszam na http://naffliczek.blogspot.com <--- bo niebawem wszystkie moje shoty znikną z prawej strony,
***
- Jak to się wyłącza?
Bezradny, świeżo
upieczony ojciec, kołysał niezgrabnie swoim niemowlęcym dzieckiem, starając się
je uciszyć. Na jego czole widniała zmarszczka niezadowolenia.
Przecież wiedział, że nie będzie tak łatwo. Aura to
mimo wszystko jego dziecko, a więc przynajmniej pośrednio była demonem. Demony
nie były grzeczne, nawet, jeśli całe życie mieszkały na Ziemi. Gdzieś bardzo
głęboko w nich, kryła się cząstka zła, która mogła pokazać się w każdej chwili.
Nathiel czuł, że Aura wyrośnie na nieznośną pannę.
Już teraz grała małego cwaniaka. Gdy zdołał ją uciszyć i jej oczka powoli się
zamykały, z radością kładł ją do łóżeczka, które przywlókł ze sobą do
organizacji Nox (podczas nieobecności Laury, postanowił tu zamieszkać, ich dom
za bardzo przypominałby mu o tym, że jej nie ma). Powoli, na paluszkach, szedł
wtedy w stronę wyjścia. Wystarczyło jednak, że jedna deska zaskrzypiała pod jego
nogami i cała farsa zaczynała się od początku, z tym, że płacz był jeszcze
głośniejszy niż przedtem.
Aura spędzała sen z powiek każdemu, kto mieszkał w
Nox. Nawet zatyczki do uszu, które kupiła Andi, nie pomagały – w końcu pokój
Nathiela i jego córki znajdował się tuż obok niej. Z grymasem niezadowolenia
wybierała się rano do szkoły. Ethan wiedział jak zachowują się dzieci i otwarcie
przyznawał, że ich nie znosi. Gdy tylko mała, zielonooka, wiecznie płacząca
dziewczynka milkła, wgapiając się w niego, dostawał gęsiej skórki i uciekał
poza zasięg jej wzroku. Sorathiel bał się trzymać dziecka w rękach. Gdy Nathiel
pewnego dnia poprosił go o zajęcie się córką, stał w miejscu i nie widział co
zrobić. Nietypowa dla niego bezradność rozbawiła Amy, która miała przecież
doświadczenie z dziećmi. Posiadała młodsze rodzeństwo i zawsze pomagała mamie w
zajmowaniu się nimi. Niestraszne były jej pieluchy, gotowanie mleka,
uspokajanie dziecka, zabawa z nim. Była jak niezwykle cierpliwy anioł i to
właśnie ona pomagała Nathielowi na każdym kroku. Aura bardzo ją lubiła, najwyraźniej
wyczuwała ciepło, jakie w sobie ma.
- Nie można jej uciszyć, Nathiel, przecież wiesz –
zachichotała, w momencie, gdy zirytowany demon podrzucał córkę do góry.
Obserwowała to z lekkim niepokojem. Wiedziała jak kończą się takie zabawy –
Nathiel... – zaczęła, ale niedane było jej skończyć. Cała zawartość dzisiejszego
posiłku niemowlaka, została zwrócona na ulubioną koszulkę demona z napisem:
„WTF?!”.
Amy natychmiastowo przejęła od niego dziecko i
zaczęła nim kołysać, szepcząc ciche i łagodne słowa. Zaniepokojonym wzrokiem
wodziła za zbulwersowanym Auvreyem, który wyglądał, jakby za chwilę miał
rozwalić pół domu. W takich chwilach nie wiedziała co powiedzieć.
- To dziecko – zdołała tylko wykrztusić, w obronie
bezbronnej Aury, która chlipała teraz trochę ciszej. Przyglądała się z daleka
swojemu ojcu i machała do niego łapkami, jakby chciała wrócić w jego objęcia.
To wystarczyło, aby złość rozpłynęła się w powietrzu. Zastąpiła ją fala
czułości.
Kto jak nie Nathiel spędzał bezsenne noce na
uciszaniu córki, którą trzymał cały czas w ramionach? Kto jak nie on, spalał
mleko po pięć razy, wcale się nie poddając, bo przecież jego córeczka musiała w
końcu dostać jedzenie? Kto robił z siebie kretyna, próbując ją rozweselić? Kto
bez grymasu niezadowolenia przewijał ją z pieluch? Może jeszcze nie był
idealnym ojcem, ale prędzej czy później się nim stanie!
Auvrey ponownie przyjął swoją maleńką własność w
ramiona. Tylko czemu zaraz po tym rozbeczała się jeszcze głośniej?
Westchnął bezradnie.
- A co, jeśli jest chora? – zapytała zmartwiona Amy.
- Chora? Aura chora? – prychnął zirytowany chłopak –
Ona beczy tak od tygodnia, od kiedy tylko się tu znalazła.
- A jeśli to wiedźmy coś jej zrobiły?
Nie wykluczał tego. W najbliższym
czasie powinien się z tym zwrócić do la bonne fée, ale jeszcze nie teraz. Ponoć
wciąż leczyły rany po ciężkim starciu z drugorzędnymi wiedźmami. Najbardziej z
nich ucierpiała Patricia. Gdy wrócili po akcji do bazy Nox, to wokół niej
zrobił się największy szum. Nie widział jej rany, nie widział jak krwawi,
widział tylko jej twarz, bledszą niż twarz Laury, gdy umierała. Przez chwilę
sądził, że sama umrze, ale jej przyjaciółki szybko zareagowały. Ponoć miała się
dobrze.
Wszyscy byli za bardzo zmęczeni, żeby świętować
tamtej nocy. Dobre czarodziejki rozeszły się do domu. Zdążył im tylko
podziękować, co wywołało u wszystkich wielkie zdziwienie. Hej, czy naprawdę to
było takie szokujące? Przecież potrafił czasem powiedzieć „dziękuję” czy
„przepraszam”. Czasem. Najczęściej używał takich słów w stosunku co do Laury,
na nikim innym tak mu nie zależało.
Naprawdę był wdzięczny la bonne fée.
Madlene obiecała, że zrobi wszystko, aby odnaleźć
Nate’a. Wyraz zaciętości na jej twarzy bawił Nathiela. Ta zaledwie 20-letnia
czarodziejka za bardzo przeżywała wszystko, co się wkoło niej dzieje. Przecież
Nate to jego interes, to jego syn, on będzie się starał go odnaleźć. Wiedział,
że nie będzie to łatwe, ale nie pozostawi przecież bliźniaka Aury samemu sobie. Był niemalże
pewien, że jego zniknięcie to sprawka demonów, już on się z nimi rozprawi.
- Patrz, Aura! Będę robić z siebie debila,
specjalnie dla ciebie! – wykrzyknął udawanym, radosnym głosem Nathiel.
Wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi, łeb mu w końcu wybuchnie od tego płaczu.
Swoją małą, czarnowłosą córeczkę, położył na łóżku.
To spowodowało, że zaczęła drzeć się w niebo głosy. Nie znosiła być sama.
Uspokajała się tylko w czyichś ramionach, najczęściej tych ojcowskich.
Auvrey chwycił ją za rączki, aby pokazać, że jest tuż obok. Zaczął strzelać jakieś głupie miny. Czy jednak Aura nie była za mała,
żeby zobaczyć i zrozumieć co takiego wyprawia? Chyba tak. Uciszyła się tylko na
chwilę, gdy mogła zacisnąć drobne piąstki na palcach swojego taty, potem znów
zaczęła głośny koncert.
To już trzecia godzina płaczu. Dziwiło go, jak wiele
siły w płucach musi mieć niemowlak, żeby bez przerwy tylko i wyłącznie płakać.
Może rzeczywiście powinien wezwać lekarza? Przecież nie musiała być demonem.
Co, jeśli była narażona na choroby ludzkie? Nie, to niemożliwe. Przecież
została wyrwana z oddziału noworodków pierwszego dnia narodzin. Niemowlaki z
jakiegoś powodu muszą tam leżeć kilka dni. Prawdopodobnie normalne dziecko
złapałoby jakąś śmiertelną chorobę lub umarło, tymczasem Aura nie miała nawet
gorączki, ani innych objaw typowych dla chorych niemowląt. Rozwiązania były
dwa. Albo miała taki charakter, albo wiedźmy coś jej zrobiły. Wolał uniknąć
drugiego rozwiązania.
Demon westchnął ciężko i podniósł swoją córkę, tuląc
ją do piersi.
- Może zaśpiewaj jej kołysankę? – spytała niepewnie,
stojąca z boku Amy.
- Sama jej zaśpiewaj, nie znam kołysanek – prychnął chłopak.
- Powinieneś spróbować. Aura słyszała twój głos
przez całą ciążę Laury.
Auvrey przewrócił oczami. W tej chwili uczyniłby jednak
wszystko, żeby tylko uciszyć na moment swoją córkę.
Odchrząknął teatralnie, usiadł na skraju łóżka i
zaczął powolnie kołysać Aurą.
Nigdy nie był dobry w śpiewaniu czegokolwiek.
Owszem, lubił się podrzeć do jakiś rockowych piosenek i powkurzać tym Sorathiela,
ale na tym jego kariera się kończyła.
Gdy mieszkał z Laurą, ani ona, ani on nie śpiewali. Nie lubili tego, czy
też może raczej: nie umieli i nie chcieli psuć sąsiadom psychiki.
Dobra. Znał jakąś kołysankę? Jego starszy brat
śpiewał mu kiedyś coś na dobranoc. Najgorsze jest to, że z całej rodziny
Auvreyów, to właśnie Soriel odziedziczył całkiem dobry głos. Przynajmniej nie
fałszował. I nie zafałszuje już nigdy, w końcu nie żyje.
Jak to szło? Coś
o krwawych zajączkach, czerwonym księżycu, gwiazdkach-zabójcach, czy coś.
Przypomniał sobie.
- Spacerował
mleczną drogą, z zakrwawioną, tylną nogą, uszy długie miał, królicze, ran w
swych łapkach, że nie zliczę – śpiewał powolnym, usypiającym głosem. Gdy
Amy bladła przysłuchując się tej krwawej piosence, Aura umilkła i zaczęła
wpatrywać się z zainteresowaniem w swojego tatę – Księżyc kąpie się w czerwieni, niebo blaskiem gwiazd się mieni, mleczna
droga z zabójcami, dzieci kryją pod kocami – im dalej było, tym bardziej
się rozluźniał. Doskonale pamiętam słowa piosenki, a minęło przecież tyle lat!
– Zając zemsty chciał dokonać, lecz
zmuszony był już konać, gwiazdy go zabiły nożem, do dziś leży pod tym koszem. I
tak bajka się skończyła, nad zającem śmierć błądziła, duszę mu zabrała całą i
króliczą, łapę białą. Gwiazdy chytre śmieją w górze, bo okryte animuszem, znów
ofiary swej szukają, w świetle nocy się chowają.
Nastąpiła długa cisza.
- Zasnęła – szepnął uradowany demon – Widocznie
dobrze śpiewam – dodał z dumą, kładąc delikatnie Aurę na poduszce.
Jej czarna główka, przechyliła się w bok, a ustka
lekko rozwarły. Piąstki ułożyły się na boku, by już po chwili zniknąć za osłoną
niebieskiego, dziecięcego kocyka. Nathiel promieniał z zadowolenia.
Najwyraźniej znalazł sposób na swoją córkę.
Amy bez słowa wycofała się z pokoju. Mimo
dramatycznej treści kołysanki, była zadowolona z tego, że udało się młodemu
Auvreyowi uspokoić dziecko. Wiedziała, że teraz, zmęczony całonocnym czuwaniem,
sam zaśnie obok niej. Bardzo żałowała tego, że Laura nie może tego zobaczyć.
Przecież bała się o to, jakim Nathiel będzie ojcem. Tymczasem okazuje się, że
mimo zniecierpliwienia i specyficznego wychowywania dziecka, był świetny. Gdy
już się zbudzi, będzie z niego dumna.
Dziewczyna posmutniała. Kim by jednak była, gdyby
nie miała nadziei? Gdyby nie wierzyła we własną przyjaciółkę. Nie ma
możliwości, aby Laura się nie zbudziła. Jest mądra, poradzi sobie, gdziekolwiek
jest, wróci tutaj. I oby niebawem.
***
To było jakiś tydzień temu.
Cała czwórka dziewczyn odprowadzała ją do domu, sprzeczając się o to, że nie powinna zostawać sama, gdy jest ranna. Jej
przyjaciółki zaoferowały swoją pomoc w postaci całodobowego czuwania, gdyby coś
miało jej zagrozić, ona jednak wmawiała im, że wszystko jest w porządku. Mimo
krwawiącej, wciąż niezasklepionej rany, starała się iść prosto i nie krzywić
się. Doskonale wiedziała, że jest obserwowana z każdej strony. Ocenie
przyjaciółek była poddawana jej postawa, mimika, bladość oraz całokształt
zachowania i wyglądu. Na szczęście do samego końca, wypadła w ocenie
bezbłędnie. Alexandra bez zastanowienia, nie zważając na jej błagania, chciała
wejść do domu, powstrzymała ją jednak Madlene, która zdała sobie w porę sprawę
z tego, dlaczego nie chce mieć żadnych gości. Prawdopodobnie nie starczyłoby
miejsca dla wszystkich la bonne fée i… demona. Gdyby Alex i Martha zobaczyły
Soriela, zrobiłby się niepotrzebny chaos. Mogłoby również dojść do walki, czego
chciały uniknąć. Co prawda Mad również nie chciała zostawiać Patricii samej sobie
i to w jednym domu z Sorielem, ale… co miała zrobić? Po prostu wepchnęła jej w
ręce stos leczniczych miksturek i kazała się nie nadwyrężać. Przy okazji
stwierdziła, że przyjdzie tu rano, zobaczyć jak się czuje. Oczywiście w razie
czego ma dzwonić do wszystkich dziewcząt po kolei, już one ją wybawią!
La bonne fée o blond włosach, kiwała tylko głową, z
wdzięcznością przyjmując troskę przyjaciółek. Podświadomie błagała je jednak o
to, aby w końcu sobie poszły. Nie martwiła się tym, że lada moment może
wylądować jak długa na podłodze, raczej tym, że jej osobisty demon, leżący w
sypialni, mógł zostać wydany światu, a tego przecież nie chciała, prawda? Nie,
żeby jakoś szczególnie jej się podobał – ta myśl wywołała na jej bladej twarzy,
podejrzane, czerwone plamy. Na szczęście nikt niczego nie zauważył.
Zgromadzenie la bonne fée opuściło jej dom, a ona
zaczęła wlec się z trudem po schodach. Teraz przed sobą miała kolejne, trudne
zadanie. Zobaczyć jak czuje się Soriel i czy za bardzo nie narozrabiał. Gdy już
to zrobi, usunie się do łazienki, gdzie weźmie ciepłą kąpiel i wysmaruje się
wszystkimi miksturami świata. Tak, to co jej było potrzebne, to chwila
odprężenia i błogi sen. Jeszcze tylko kilka obowiązków…
Po cichu, nie pukając, weszła do środka. Za każdym
razem bała się tego, co może tam zastać, na szczęście dziś jej osobisty demon
spał. Zdziwiło ją to. Zazwyczaj nie przysypiał o tej godzinie. Zawsze, niczym
ukochane i stęsknione zwierzątko domowe, czekał na jej powrót.
Na ustach Patricii wykwitł uroczy uśmiech. Wyglądał
na grzecznego, gdy spał. Lekko rozwarte usta, ledwie widoczna zmarszczka, ukazująca niezadowolenie, rozwichrzone, przydługie włosy i unosząca się
powoli klatka piersiowa.
Gdy do niego podeszła, z trudem powstrzymała się od
zgarnięcia kosmyka jego włosów z czoła. W takiej wersji lubiła go chyba
najbardziej – kiedy spał.
- Widzę, że mnie obserwujesz – odezwał się z nagła
demon. Nie otworzył oczu, ale się uśmiechnął – Przyznaj się, że cię pociągam.
Dobra czarodziejka nie spodziewała się tego.
Odskoczyła od Soriela w taki sposób, że wylądowała na podłodze. Zabolał ją od
tego tyłek i nie tylko – rana w brzuchu także się upomniała. Zrobiło jej się
słabo, ale szybko przywróciła siebie do porządku. Przecież nie może
zemdleć przy demonie!
Chłopak nachylił się nad nią, uśmiechając jak
dziecko.
- Miłość powinna cię przyciągać, a nie odpychać –
szepnął uwodzicielskim głosem, puszczając jej oczko.
- Bardzo śmieszne – prychnęła w odpowiedzi Patricia,
podejmując próbę przeniesienia się do pozycji siedzącej. Starała się nie
krzywić, ale chyba nie do końca jej to wyszło. Tym razem musiała sobie odpuścić
bicie Soriela poduszką.
- Coś ci dolega? – spytał demon, opierając podbródek
na złączonych dłoniach. Teraz wyglądał niczym nastolatka, która czyta gazetę.
Dobra czarodziejka potrząsnęła gwałtownie głową i w
natychmiastowym trybie przeniosła się do pionu. Chciała tym samym pokazać, że
wszystko z nią w porządku. Starała się uśmiechać i wyszło jej to całkiem
wiarygodnie, blada twarz zepsuła jednak efekt.
- Kłamiesz – stwierdził Auvrey, wskazując palcem na
brzuch dziewczyny.
Od razu spojrzała w dół. Nie spodziewała się dostrzec
wielkiej, krwistej plamy, która będzie pożerać tkaninę jej bluzki. Przecież
użyła odpowiednich mikstur, powinno być w porządku! Miała być tylko osłabiona!
A może to przez ten upadek? A może coś jednak jest nie tak?
Jęknęła.
Teraz już niczego nie ukryje.
- Chcesz, żebym zabawił się w lekarza? – zapytał nieprzejęty
Soriel – Wiesz, biały, lekarski fartuch, seksowny, nagi ja…
Zanim dokończył swoje fantazjowanie, Patricia
zdążyła go rzucić poduszką w twarz. Oczywiście nie było to dla niej zbyt korzystne.
Dostarczyło jej to niemiłych wrażeń. Krew docierała w coraz to dalsze zakątki
tkaniny. Spodziewała się, że Soriel zareaguje na to żartem, rozbawieniem,
czymkolwiek – przecież do tej pory nie pokazywał, że jest poważny, ale
myliła się. Chwycił ją za dłoń i pociągnął delikatnie w stronę łóżka.
Dziękowała mu za to w duchu. Miała wrażenie, że jeszcze moment stania i
naprawdę zemdleje. Widok rozchodzącej się po ciele i bluzce krwi nie był
odprężający.
- Hmm – zastanowił się chłopak – Może te wasze dziwne miksturki
coś pomogą? Wy ludzie lubicie też te dziwne, białe opatrunki. Masz coś takiego?
– spytał, unosząc do góry brew.
Patricia uśmiechnęła się lekko. Soriel pierwszy raz
okazał jej troskę. I nagle wszystkie rany przestały mieć znaczenie. Fajnie
było, gdy jakiś chłopak się tobą przejmował.
- Nie – odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia,
wybudzając się z marzeń. Przecież to tylko demon, co z tego, że się martwi? A
może w ogóle się nie martwi? Nie wiadomo co jej zrobi jak zemdleje, jeśli
oczywiście zemdleje, a chyba tego nie chciała. Raczej tego nie chciała.
Oczywiście, że nie chciała! Soriel mógłby z nią wtedy zrobić co tylko chce.
Na myśl o tym, zarumieniła się soczyście. Nie, żeby
miała od razu jakieś głupie skojarzenia.
- Masz opatrunki – stwierdził demon, posyłając jej znaczące
spojrzenie – Boisz się, że coś ci zrobię?
- Nie – zaprzeczyła od razu Pat – Ja nic nie wiem,
ja nic nie mam.
Auvrey odchylił się w siadzie i spojrzał w sufit.
Nie wyglądał jednak na zamyślonego. Raczej na takiego, który musiał zrobić coś,
czego nie chce i bardzo to przeżywa.
- Sama tego chciałaś – odpowiedział już po chwili.
Ku zdziwieniu panny Finch, bez większego
zażenowania, ściągnął z siebie swoją białą koszulkę i podarł ją na kawałeczki.
Nie dość, że była teraz czerwona jak burak, to jeszcze miała rozdziawioną
buzię. I nie, wcale nie gapiła się na jego klatkę piersiową.
Z cichym jękiem, przygotowała się do ataku poduszką.
Niech spróbuje się tylko zbliżyć, a ona go ukaże!
- Pozwól mi sobie pomóc, tak jak ty to zrobiłaś –
powiedział Soriel, patrząc w skupieniu na resztki swoich koszulki, które darł
na mniejsze i większe kawałki – Nie lubię być czyimś dłużnikiem.
Chwycił ją za rękę i przybliżył się do niej tak, że
patrzył teraz prosto w jej oczy. Patricia zrobiła się dziwnie senna. Nie
wiedziała, czy to przez głębokie, szmaragdowe morze, w którym zdawała się
tonąć, czy też przez zmęczenie i krwawiącą ranę. Z trudem powstrzymywała się od
zamknięcia oczu.
- Nie chcę sprzeciwów – szepnął chłopak, jakby za
mgłą. Na jego twarzy wykwitł diabelski uśmiech osoby, która nie miała dobrych
zamiarów.
- Zabrzmiałeś groźnie – stwierdziła sennie Pat.
- Potrafię być groźny, kiedy muszę – wzruszył ramionami
– A teraz śpij.
- Umiesz usypiać?
- Ani trochę.
- To dlaczego chce mi się spać?
- Może toniesz w moich oczach?
Patricia myślała, że mrugnie do niej, jak zawsze gdy
chciał ją poderwać, ale nie zrobił tego. Nieprzerwanie patrzył
się jej prosto w oczy. Coraz bardziej zaczynała sądzić, że jego spojrzenie nie
jest normalne. A jeśli celowo chciał ją uśpić? A jeśli zrobi jej krzywdę? Nie
do końca mu ufała, choć przecież zdążyła go polubić. Lubi go? Lubi i tonie w
jego oczach. Dlaczego?
Już nic nie wydawało się jej sensowne. Powoli
poddawała się temu obezwładniającemu ją uczuciu.
- Jesteś głupi – tylko tyle zdążyła wypowiedzieć, a
potem wpadła prosto w ramiona Soriela, który westchnął głośno i zamrugał kilka
razy oczami, żeby uwolnić się powieki od skamieniałości. Nie znosił nie mrugać przez
tak długi czas.
Jak widać, jego stara, dosyć wyjątkowa moc wciąż
działa. O ile pamiętał, nikt z Auvreyów nie posiadał takich zdolności. Nawet
Nathiel, który generalnie od dziecka nie wykazywał się żadnymi magicznymi
możliwościami.
Zmuszanie kogoś oczami do tego, by wypełnił jego
wolę, było jednak bardzo pracochłonne i męczące. Ze względu na lenistwo, rzadko
stosował ten sposób. Poza tym nie miał satysfakcji z wykonywanej roboty, gdy
kogoś do czegoś zmuszał.
- To było łatwe – stwierdził pokrótce i prychnął
cicho.
Teraz mógł się nią zająć w odpowiedni sposób.