Dokładnie dwa dni temu, 22 kwietnia Nathiel obchodził urodziny. Oczywiście pamiętałam o tym jakiś miesiąc temu. Gdy spojrzałam w kalendarz tego urodzinowego dnia, pomyślałam tylko: ej, coś mi to mówi. Wszystko dzięki Cleo, która ma po prostu idealną pamięć co do rocznicowych dat. Przecież tak samo co roku przypomina mi o urodzinach WCN. Dziękuję <3. Nathiel jest na mnie fochnięty, ale wszystkim, którzy pamiętali dziękuje buahaha. Rozdział dedykuję jemu! Pomijając oczywiście te fragmenty z jego braciszkiem. Na końcu spełniłam jego życzenie o imprezie, kilku butelkach piwa i Laurze, która przy nim jest. Powinien być zadowolony >D.
Ostatnio utonęłam na rzecz konkursowych shotów, dlatego wraz z 35 rozdziałem mam wielkie zero na koncie. W tym tygodniu chyba porządnie muszę zabrać się za nadrabianie. W końcu niedługo sesja. Przyda się kilka dodatkowych rozdzialików.
Mam wrażenie, że zrypałam początek rozdziału 35. Trudno i bardzo męcząco pisze mi się w 3-osobie. Jestem jednak przyzwyczajona do 1-szej.
– O, widzę, że w końcu zabrałaś się za moje spaghetti! Powiedz, że jest dobre!
Ostatnio utonęłam na rzecz konkursowych shotów, dlatego wraz z 35 rozdziałem mam wielkie zero na koncie. W tym tygodniu chyba porządnie muszę zabrać się za nadrabianie. W końcu niedługo sesja. Przyda się kilka dodatkowych rozdzialików.
Mam wrażenie, że zrypałam początek rozdziału 35. Trudno i bardzo męcząco pisze mi się w 3-osobie. Jestem jednak przyzwyczajona do 1-szej.
Happy b-day, Nathiel <3!
***
– O, widzę, że w końcu zabrałaś się za moje spaghetti! Powiedz, że jest dobre!
Madlene uśmiechnęła się szeroko
i stanęła przy stole. Patricia nie wiedziała co powiedzieć – w rzeczywistości
nie próbowała przecież jej autorskiego dania. Tak bardzo nie lubiła kłamać, a
przecież już samo schowanie Soriela pod obrusem było jak kłamstwo! Wolała
jednak nie przedstawiać go reszcie swoich przyjaciółek. Wiedziała jak zareagują na demona Martha i Alex. Nie chciała mieć zdemolowanego domu.
– Dobre – odezwał się niespodziewanie męski głos.
La bonne fee zastygły w bezruchu.
Patricia zacisnęła usta i
kopnęła winowajcę pod stołem. Nie wiedziała gdzie go trafiła, ale usłyszała
ciche syknięcie bólu – kara najwyraźniej była wymierzona właściwie. Dla niepoznaki chrząknęła
głośno i przyłożyła zwiniętą dłoń do ust, udając, że to jej głos się zmutował.
– Trochę mnie gardło boli jak
mówię – powiedziała ochrypłym głosem, chrząkając jeszcze
kilka razy. – Czasem brzmię jak facet, nic na to nie poradzę – i zaśmiała się
niemrawo.
– Bycie mężczyzną, ciężka
choroba – burknęła Alex na boku. Jako pierwsza zasiadła przy stole.
– Może powinnaś położyć się do
łóżka? – spytała zmartwiona Madlene, podchodząc do przyjaciółki. Objęła ją
ramieniem i spojrzała prosto w zielone oczy. O nie – pomyślała Pat – Tylko nie
oczy. Nie potrafiła patrzeć komuś prosto w twarz i kłamać. To zdecydowanie
utrudni jej sprawę.
Chrząknęła raz jeszcze i spojrzała w stół.
Chrząknęła raz jeszcze i spojrzała w stół.
– Coś się stało, że
przychodzicie o tej porze? – spytała niewinnie.
Martha, która zdążyła się już
rozgościć, nalała sobie herbaty z dzbanka do osobistego kubka, który zawsze
miała pod ręką, a potem oparła się o blat.
– Uznałyśmy, że ostatnio nie
robimy nic razem i chciałyśmy wyciągnąć cię na festyn o którym nam wspominałaś
– odpowiedziała spokojnie.
Gdyby nie zaistniała sytuacja,
młoda la bonne fee zapewne by się wzruszyła. Wcześniej było jej smutno z
powodu, że nigdzie razem nie wychodzą, ale gdy znalazła w tłumach Soriela jej
humor zmienił się o 180 stopni. Była z
nim na festynie i obżarła się za wszystkie czasy, nie chciała tam znów wracać,
tłumy ją zmęczyły. Jak miała uciec z tej niekorzystnej sytuacji?
– Usiądźmy, co? – spytała z
uroczym uśmiechem. – Porozmawiamy o tym. – Po tych słowach sama osunęła się na
krzesło. Jej przyjaciółki bez dyskusji uczyniły to samo. Dwie z nich spoglądały
na nią podejrzliwie, Madlene standardowo nie dostrzegała żadnych udziwnień
otoczenia. Może to dlatego atak Soriela skupił się na niej? Uznał ją za idealną,
losową ofiarę swoich męczarni i uszczypnął ją w kolano. Dziewczyna podskoczyła
do góry zaskoczona i spojrzała karcąco na Pat.
– Wiem, że lubisz mnie macać
łokciami po cyckach i szczypać mnie w kolana, ale to akurat bolało – stwierdziła z wyrzutem.
– Co? – spytała nierozumnie
młodsza czarodziejka. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej demoniczny
gość musiał dobrać się do kolan przyjaciółki. Miała ochotę go skopać, jednak w
porę się od tego powstrzymała – za wszystkie boleści wynagrodzi go potem.
– A, no tak – przyznała
błyskotliwie. – Przepraszam, tak wyszło. Ostatnio dźwigam ciężary,
pakuję w mięśnie i takie tam, no, wiecie, koks, kogel-mogel i marmolada,
dlatego nie mam wyczucia w łapach. – Zaśmiała się, ale w sposób dosyć nienaturalny.
Za rzeczy, które wymyślała miała ochotę walnąć
się otwartą dłonią w czoło. Zachowywała się naprawdę dziwnie i dziewczyny
musiały już dostrzec, że coś jest nie tak. W duchu modliła się o to, aby Soriel
był już grzeczny. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego co go czeka
jak reszta dostrzeże jego osobę pod stołem? To będzie domowa apokalipsa.
– Pat, dobrze się czujesz? Zachowujesz się,
jakby ktoś wcisnął ci na targu fiolkę z testosteronem – powiedziała zdziwiona
Alex. – Tu masz męski głos, tu mówisz, że ćwiczysz. To do ciebie niepodobne.
– Każdy się zmienia – odpowiedziała z pełną
powagą dziewczyna, a potem podskoczyła na krześle z piskiem. Tym razem niecne
łapska demona dobrały się do jej łydki. Już wcześniej czuła, że jakaś dłoń
smyra ją po nodze, ale dopiero teraz poczuła prawdziwą zgrozę w postaci
uszczypnięcia. I to nie takiego lekkiego uszczypnięcia. Może to jednak Soriel
przez ostatni rok pakował na siłowni?
– Co się dzieje? – spytała spokojnie Martha.
– Przypomniało mi się coś! – wykrzyknęła
odrobinę za głośno. – Bo… – zanim skończyła myśl, lewa łydka
przyjęła na siebie kolejny, uszczypliwy atak. Powoli zaczynała mieć tego dosyć.
Z powodu nieprzewidzianego ataku jeszcze raz podskoczyła na krześle. Teraz
dziewczyny muszą już coś podejrzewać. Może zrzuci winę na wyimaginowane
przeziębienie, które teoretycznie zmieniło jej głos na męski?
– Bo usiadłam na szpilkach! – odpowiedziała w
końcu, powołując się na kreatywność swojego umysłu, który nie pracował dziś na
zbyt wielkich obrotach. To zapewne przez stres, któremu poddawało ją to
spotkanie. – Szyłam sobie i wiecie… bum!
– Umiesz szyć? – zdziwiła się Madlene.
– Pewnie. Sukienkę ci mogę nawet uszyć.
– Zrobisz to?! – Dziewczyna przybliżyła się do
przyjaciółki i uśmiechnęła z nadzieją.
– No, tak – odpowiedziała Pat, chrząkając, jakby
właśnie chciała pozbyć się zalegającego gluta w gardle. Oczywiście było to
całkowicie udawane – chciała tym odstraszyć Madlene, która miała tendencje do
częstych zachorowań w obecności innych, dotkniętych infekcją osób. Z tego
powodu bała się przebywać w pomieszczeniach, gdzie znajdują się zarażeni. Tak
jak przewidziała, powróciła na krzesło z niepewną miną.
– Tylko trochę później, ok? – spytała Patricia.
– Bo mam już trochę zamówień. Wiesz, ciężkie jest życie krawcowej.
Gdy młodsza czarodziejka myślała, że jej gość
pod stołem nareszcie się uspokoił, poczuła jak chwyta ją za nogę. Początkowo
myślała, że znów zacznie ją szczypać, dlatego
przygotowała się na ewentualny ból, ale najwyraźniej się myliła. Soriel
zaczął jeździć gładką dłonią po jej nodze od kostki po samo udo. Robił to w
taki sposób, jakby właśnie zaciągnął jakąś dziewczynę do łóżka – uwodził jej
nogi, zatracając się w przedziwnej grze wstępnej. Patricia spłonęła rumieńcem i
zacisnęła usta. Nie mogła niczego zrobić. Wszelakie ruchy kończynowe wydawałyby się przecież podejrzane. Musiała dzielnie znosić złośliwe podrywy
demona.
– Źle się czujesz? – spytała podejrzliwie Alex.
– No. Trochę mi gorąco – syknęła przez zęby,
wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Nie mogła dłużej wytrzymać, dlatego
nadepnęła na leżącą luźno dłoń Soriela. Wiedziała, że syknie z bólu, dlatego
zagłuszyła go wymuszonym kaszlem. To jednak nie
przeszkodziło Auvreyowi w podrywach.
– Jaram cię, maleńka – szepnął.
Pat nie wytrzymała. Tym razem kopnęła go z całej
siły w brzuch.
– Dziwnie się zachowujesz – stwierdziła Martha,
upijając łyka herbaty. Nie spuszczała z niej swoich badawczych, niebieskich
tęczówek. Wyglądała, jakby chciała ją przejrzeć na wylot.
– No – przyznała rozbawiona Madlene. – Zupełnie,
jakbyś ukrywała pod stołem jakiegoś przystojniaka!
Patricia zesztywniała. Chciała uciec od
nieprzemyślanego gestu jednej z przyjaciółek, która mogła przecież dla żartów
podnieść obrus. Zanim Mad o tym pomyślała, panna Finch zaczęła się nerwowo
śmiać.
– Co ty! Ja i przystojniaki? – spytała ze
sztucznym rozbawieniem, uderzając pięścią w stół, jakby chciała ukarać Soriela, sięgającego głową do drewnianego blatu.
– Co prawda znałam kiedyś takiego jednego, ale był zwykłym chamem i
grzesznikiem marnującym wodę i mydło! –
powiedziała to głośno i wyraźnie, żeby ukryty demon ją usłyszał. W odpowiedzi znów
została uszczypnięta – w porę powstrzymała się od wydania z siebie jęku bólu
czy podskoczenia do góry. Nadmuchała poliki.
– Ach, nawet wiem o kim mówisz – odpowiedziała
Madlene i puściła przyjaciółce oczko. – O Sorielu – szepnęła jej na ucho
konspiracyjnie.
– Zgadłaś! – odpowiedziała natychmiastowo Pat. –
I dobrze, że go tu nie ma – zakończyła niewinnym głosem. Spodziewała się
kolejnego uszczypnięcia, ale jej demon postanowił przerzucić się na bardziej
delikatne czyny. Ściągnął jej króliczego kapcia z prawej stopy i zaczął gładzić
ją po pięcie palcem wskazującym. Doskonale wiedział, że ma łaskotki.
Patricia wybuchła głośnym śmiechem. Jej
przyjaciółki uniosły zgodnie brwi do góry. Teraz były już pewne, że jest z nią
coś nie tak. Czyżby chciała coś ukryć? A może to rzeczywiście preludium
choroby?
– Ahahaha! – śmiała się dalej gospodyni. –
Kocham was! – wykrzyknęła na całą kuchnię, wyrzucając ramiona w górę. Przez
cały ten czas nie przestawała się śmiać, miała już łzy w oczach. – Chodźcie się
do mnie przytulić!
Podejrzliwa Martha i Alex nie zbliżyły się do niej, za to nieświadoma niczego Madlene objęła ją w mocarnym uścisku.
Podejrzliwa Martha i Alex nie zbliżyły się do niej, za to nieświadoma niczego Madlene objęła ją w mocarnym uścisku.
– My ciebie też kochamy, króliczku! –
odpowiedziała uroczym głosem, wyrwanym rodem z japońskich bajek.
Młoda czarodziejka jeszcze raz kopnęła winowajcę
pod stołem. Jeszcze trochę i nauczy się to robić bez pokazywania, że coś się z
nią dzieje nie tak. Zanim to jednak zrobi, musi kogoś skarcić za niewłaściwe
zachowanie.
Na stole leżał widelec od spaghetti. Wykorzystała moment, kiedy wszystkie dziewczyny patrzyły jej prosto w oczy i pchnęła sztuciec, który zleciał na podłogę z brzękiem. Przyłożyła dłoń do ust i zrobiła zaskoczoną minę.
Na stole leżał widelec od spaghetti. Wykorzystała moment, kiedy wszystkie dziewczyny patrzyły jej prosto w oczy i pchnęła sztuciec, który zleciał na podłogę z brzękiem. Przyłożyła dłoń do ust i zrobiła zaskoczoną minę.
– Och, mój widelec! – zawołała niewinnie. –
Zaraz wracam! – po tych słowach zniknęła pod obrusem. Na samym środku siedział
skulony Soriel. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy obejmował swoje kolana. Był
zgarbiony, ponieważ ledwo mieścił się pod stołem. W jego oczach kryło się coś
podejrzanie niedobrego. Przypominał małego chłopca, który znalazł idealną kryjówkę
w chowanego.
– Jeszcze chwila i zadźgam cię tępym nożem –
syknęła przez zęby, chwytając za strącony widelec.
– Myślałem, że widelcem. – Demon uśmiechnął się
uroczo w jej stronę. – Wiem, że tego nie zrobisz, zajączku.
– Zrobię, jeśli dalej będziesz mnie denerwował.
Nie chcę mieć z domu pobojowiska, kiedy dziewczyny się dowiedzą, że tu jesteś,
rozumiesz? Tym bardziej Mad! W końcu już raz cię widziała!
Auvrey przyłożył palec do ust i spojrzał do
góry. Wyglądał jak zamyślony bobas, który rozważa czy rzucić kaszką w ścianę,
czy w matkę.
– Obiecaj mi, że będę mógł się u ciebie kąpać,
kiedy tylko chcę – odezwał się szeptem.
– Dobra, umowa stoi! – Akceptowała już wszystkie
warunki umowy, byleby tylko się uspokoił.
– I że będziesz mnie karmić, kiedy będę chciał –
zachichotał demon.
– Dobra!
– Ach, i jeszcze coś.
Auvrey chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął
ją do siebie. Nikt, a już tym bardziej ona, nie spodziewał się, ze niecny demon
złoży krótki pocałunek na jej ustach. To był dla niej za wielki szok. Na raz
zbladła i zaczerwieniła się. Wielkie, zielone oczy spoglądały zszokowane na
winowajcę. Jak on mógł?! Przecież nic ich nie łączyło! Nie była jedną z tych
jego klubowych dziewczynek, które można było całować, kiedy się chce! Jej usta
były przeznaczone dla księcia z bajki, nie dla demona! Zaraz wybuchnie ze złości!
W tym samym momencie szturchnęła ją Mad. Nie
mogła ryzykować. Potem się z nim rozprawi.
Ręka zacisnęła się mocno na upuszczonej
fałszywie zdobyczy, a ona wynurzyła w końcu spod stołu. Usiadła jak sztywna
kukła na krześle. Nie mogła pozbyć się dawki szoku, która została wstrzyknięta
w jej usta.
– Chyba rzeczywiście jesteś chora – przyznała
jej racje Madlene. Sprawdziła troskliwie jej czoło, jednak nie wyraziła swojej
osobistej diagnozy na głos.
– Bardzo – powiedziała drżącym głosem Pat. –
Czuję się źle. Za chwilę zwymiotuję. Pod stół – syknęła ze złością zaciskając
usta. Gdzieś w oddali własnej świadomości słyszała chichoczącego się Soriela.
Nawet, jeżeli tego nie zrobił, postanowiła, że zemści się na nim przynajmniej w
niewielkim stopniu – jeszcze raz nadepnęła mu na rękę.
– Ał!
Pat nie spodziewała się, że demon wyda z siebie
jakikolwiek oddźwięk i na dodatek walnie głową w stół. Rumieńce z jej twarzy
zniknęły, ustępując miejsca przerażającej bladości. Dziewczyny nie spoglądały
już na nią, a na stół, jednak sytuacja była jeszcze do odratowania.
– Ała! – zajęczała przeciągle i skrzywiła się z
udawanym bólem. – Jak to bolało! O mój Boże! Prawie mi nogę urwało! Jezusie
Chrystusie, święta kozo w niebie!
– Chyba mnie – burknął do siebie Soriel i z
przemyślanym zamiarem, ugryzł swoją ofiarę w łydkę. Łzy Patricii pomogły przy
odgrywanej scenie, jednak w przeciwieństwie do wszystkich fałszywych zabiegów
aktorskich, one nie były zmyślone na potrzebę chwili – naprawdę popłakała się z bólu. Ten
demoniczny kretyn jeszcze jej za to zapłaci! Będzie masował jej łydkę w
miejscu, gdzie będą jego odciśnięte zęby!
– Och, nie! – kontynuowała swoje bolesne jęki –
Te szpilki! Muszę je w końcu wyjąć, bo mi się w tyłek wrzynają! – Po tych
słowach podniosła się z krzesła i udała, umiejętnie je zasłaniając, że zbiera
wyimaginowanych winowajców jej bólu. Nie zajęło jej to długo. Szybko schowała niewidzialne rzeczy do kieszeni i ponownie usiadła na krześle – a przynajmniej
chciała to zrobić. Nie spodziewała się, że drewniany mebel zostanie odsunięty
do tyłu, a ona wyląduje boleśnie na podłodze. Soriel przesadził. Nie mogła już
kryć się ztym, że coś jest nie tak, nie potrafiła. Opanowała ją tak wielka złość, że
niewiele myśląc, rzuciła się pod stół. Zaczęła okładać piekielnie śmiejącego się
demona małymi piąstkami. Z oczu lały jej się łzy złości. Reszta la bonne
fee nie czekała – wszystkie jak jedna podniosły się do góry i przybrały
bojowe pozycje. Soriel pod wpływem ciosów rozwścieczonej Patricii przewrócił
się na plecy – jego głowa ujrzała światło dzienne, wysuwając się poza biały
obrus – tworzył teraz elegancki krawat na jego szyi.
– Demon! – wykrzyknęła groźnie Alex. Po jej
słowach rozpętał się prawdziwy chaos. Po kuchni zaczęły latać pioruny,
gdzieniegdzie unosiły się sceny z przeróżnych filmów, wywołanych mocą Marthy,
tylko Madlene piszczała jak oszalała, skacząc po całej kuchni i nie wiedząc co
zrobić. Soriela to nie obchodziło, wciąż śmiał się jak szaleniec, leżąc pod
stołem.
Patricia jęknęła bezradnie i wynurzyła się spod stołu. Uznała, że demona pozbędzie się potem, teraz musiała opanować chaos, który niszczył doszczętnie jej kuchnię.
Patricia jęknęła bezradnie i wynurzyła się spod stołu. Uznała, że demona pozbędzie się potem, teraz musiała opanować chaos, który niszczył doszczętnie jej kuchnię.
– Spokój! – pisnęła. Pod wpływem jej cienkiego
głosu wszystko zamarło. – To tylko Soriel!
Nastąpiła długa cisza. Martha i Alex nie miały
pojęcia kim był Soriel. Wiedziały tylko tyle, że demonem. Pierwsza z nich
zareagowała Madlene, która go przecież znała.
– Soriel! – wykrzyknęła z oburzeniem i
skierowała swoje kroki do składzika, znajdującego się pod schodami. Ku
niezdziwieniu reszty, wyjęła z niego łopatę. Z groźną miną zaczęła zbliżać się
do demonicznego drania, który właśnie przeczołgał się spod stołu i przeniósł do
pionu. Teraz stał obok Patricii – reszta wiedźm znajdowała się naprzeciwko nich
i spoglądała na niego złowrogo.
– Nie, Mad! – pisnęła Pat i wyskoczyła przed
demona, próbując go jakoś obronić. – Niczego złego mi nie zrobił! Naprawdę! Nie
jest zły!
– No, jestem niewinny – zaśmiał się Soriel. Jego
postawa nie wykazywała jednak niewinności. Wciąż śmiał się jak ostatni psychopata na
Ziemi.
– Brzmi bardzo wątpliwie – powiedziała znacząco
Martha, nie spuszczając z niego oczu nawet na moment.
– Jakby był groźny to już dawno zrobiłby mi
krzywdę, prawda? – spytała załamana, najmłodsza z la bonne fee. Reszta jej przyjaciółek
milczała. Nie były zbyt ufne w stosunku co do demonów. W końcu cieniste demony
były ich wrogami.
– No, właśnie – poparł ją
rozbawiony Soriel. Nikt się nie spodziewał, że w tym samym momencie chwyci za
nóż znajdujący się na blacie i przyłożył go do szyi Patricii. – Zrobiłbym tak –
szepnął niskim, przerażającym głosem, przygarniając do siebie dziewczynę. Pat
wydawała się być zdziwiona. Co prawda przeszły ją ciarki, ale raczej nie
wierzyła w złe intencje Soriela. Przecież to co mówiła, było prawdą.
Nigdy jej nie skrzywdził i nie chciał tego zrobić. Byli dobrymi znajomymi.
Dzisiaj spędzili nawet cały dzień na festynie. To prawda, że Auvrey zachowywał
się dziwacznie i był trochę chłodny, ale to przecież nie znaczy, że nagle stał
się zły, prawda? Rok temu powiedział jej, że jest neutralny i nie obchodzą go
sprawy dobra czy zła. Nie miał powodu do tego, żeby ją zranić czy może nawet
zabić. Wtedy nie mógłby się u niej kąpać i podjadać z jej lodówki!
– Soriel, nie wygłupiaj się –
szepnęła Pat, spoglądając na niego do góry. Demon nie raczył odpowiedzieć, nie uraczył ją nawet spojrzeniem. Ostry nóż przycisnął jej do szyi jeszcze mocniej. Pat
zaczynała się bać, że przetnie jej krtań. Napięła się jak świeżo nastrojona
struna od gitary.
– Żadna z was ma się nie ruszać
– odezwał się chłodnym głosem chłopak. Zmierzył groźnymi, szmaragdowymi oczami
swoje przeciwniczki.
Patricia nie dowierzała temu, co słyszy. Wciąż wmawiała sobie, że to jakiś żart i Auvrey wcale nie chce zrobić nikomu krzywdy, po prostu się bawi. A może chce wystraszyć dziewczyny, żeby sobie stąd poszły? Tak! Na pewno musiał być zły z powodu tej nagłej wizyty! W końcu nie widzieli się cały rok, poza tym nie zjadł całego spaghetti, a był głodny!
Patricia nie dowierzała temu, co słyszy. Wciąż wmawiała sobie, że to jakiś żart i Auvrey wcale nie chce zrobić nikomu krzywdy, po prostu się bawi. A może chce wystraszyć dziewczyny, żeby sobie stąd poszły? Tak! Na pewno musiał być zły z powodu tej nagłej wizyty! W końcu nie widzieli się cały rok, poza tym nie zjadł całego spaghetti, a był głodny!
– S-Soriel? – spytała niepewnie,
nie spuszczając z niego oczu.
– Wasze najbliższe plany odnośnie
sojuszu z łowcami w zamian za nią – kontynuował mrocznym głosem chłopak.
Gdyby mogła, zapewne
potrząsnęłaby głową z niedowierzaniem. Była jednak mocno przyciśnięta plecami
do piersi bezwzględnego demona i miała przy szyi nóż. Po raz pierwszy w swoim
życiu poczuła coś, co mogło podchodzić pod złamane serce. Teraz już nie
wmawiała sobie, że Soriel jest grzecznym demonem. Nie był. Na dodatek stał po
stronie wroga. Nie był już neutralny, nie był już seksownym i denerwującym
podrywaczem, był przepełniony złem i pustką. Jak to się stało? Cały czas ją
oszukiwał? A może to dlatego nie było go cały rok? Przeszedł nagle na stronę
wroga i szkolił się w Reverentii w zabijaniu niewinnych?
Patricia nie mogła powstrzymać
łez. Ściekały po jej polikach w dół jak wodospad. Kilka kapnęło na rękę Soriela, który
bezwzględnie się ich pozbył.
– Kim ty do diabła jesteś? –
Pierwsza odezwała się Alex. Wyglądała na naprawdę złą. Tylko dzięki Marthcie,
która chwyciła ją w porę za łokieć, nie wystartowała do przodu.
– Nie zbliżać się, bo zostawię
jej piękny, krwawy uśmiech.
Auvrey uśmiechnął się jak
psychopata.
Zdradził mnie – powtarzała w
duchu Pat. Zdradził, zranił i bezczelnie zgniótł butem jej serce. Przecież
miała go za przyjaciela! Trzymała go we własnym domu, otoczyła opieką, pozwalała
na wszystko! Tak jej się odwdzięczał? Czy on w ogóle miał jakieś uczucia?! Czy
jego demoniczność wyssała mu je razem z mózgiem?!
– Ach – odezwał się Soriel z
uśmiechem. – No i mile widziany adres niejakiego Nathiela Auvreya. Muszę
odwiedzić swojego braciszka po latach. Oczywiście jeżeli dowiem się , że
kłamiecie, zginiecie razem z nią – zakończył z chichotem.
Czarodziejki wydawały się być
zdezorientowane. Brat Nathiela? Słyszały o nim, ale tylko z historii opowiadanej przez młodego,
demonicznego łowcę. Wynikało z niej, że Soriel zginął kilkanaście lat temu razem z ich matką i
siostrą. Zmartwychwstał? Przecież nie mógł! Jak to w ogóle było możliwe? A może
miały jakieś luki w informacjach? Może ta historia brzmiała inaczej?
Pierwsza odezwała się Madlene.
Nikt nie spodziewał się tego, że wyraźnym głosem zacznie zdradzać adres
zamieszkania Laury i Nathiela. La bonne fee patrzyły na nią z przerażeniem.
– Mad! – Patricia nie mogła
uwierzyć w to, że tak łatwo ich zdradziła. W oczach niebieskookiej czarodziejki
pojawiły się łzy – z trudem je powstrzymywała.
– Nie chcę, żeby zrobił ci
krzywdę – powiedziała łamiącym głosem. – Nathiel przecież sobie poradzi. Jest
silny.
– Plany – syknął złowieszczo
demon, przerywając bezwzględnie chwilę wzruszenia. Nóż przycisnął do gardła Patricii jeszcze
mocniej. Teraz oddychanie zaczynało sprawiać jej trudności. Czuła jak ostre
ostrze wbija się powoli w jej szyję. Czy już krwawiła? A może to tylko głupie
wrażenie, spowodowane strachem? Nie, czuła, jak delikatna strużka krwi sunie w
stronę bluzki. Demon nie żartował.
– Nieustalone – odezwała się z
chłodem Martha. Jako jedyna zachowała zimną krew. – Najbliższe spotkanie mamy
jutro.
– Plany. – Demon uśmiechnął się
szerzej, przypominając coraz bardziej psychopatę, zbiegłego z więzienia. Doskonale wiedział, że kłamała. Musieli już coś ustalić. To prawda, że
dziewczyna była przekonująca, ale nie wystarczająco, żeby go zwieść.
– W najbliższym czasie planujemy
pakt z pół demonami! – Madlene wyrzuciła to z siebie jednym tchem. Żadnej z
czarodziejek się to nie podobało, ale nie miały jej tego za złe. Gdyby żadna z
nich nie zdradziła sojuszniczych planów, Patricia naprawdę mogłaby zginąć. Za bardzo im
na niej zależało, żeby na to pozwolić.
– Patrz jakie masz kochane
przyjaciółki – szepnął do ucha panny Finch Soriel. – Ludzie są tacy głupi i
naiwni – prychnął i wyprostował się z dumą.
– Sukinsyn – warknęła Alex,
zaciskając pięści.
Demon roześmiał się dźwięcznie i
popchnął swoją ofiarę do przodu tak, że upadła na kolana. Narzędzie zbrodni
zaczął podrzucać z gracją do góry. Nie miał ochoty zostawać tutaj dłużej.
Zrobił, co do niego należało, teraz może wracać.
– Dziękuję, miłe panie –
powiedział ironicznie, kłaniając się im nisko. Nie oglądając się za siebie,
wyminął je i skierował się ku drzwiom. Czarodziejki wciąż stały nieruchomo w
miejscu. Tylko Pat usiadła na kafelkach i chwyciła się za szyję. Na szczęście
rana nie wydawała się być głęboka.
– A więc Soriel Auvrey? –
spytała chłodno Martha.
– Zgadza się. – Demon zaśmiał
się dźwięcznie i położył dłoń na klamce.
– Nie żyłeś.
– Żyłem. – To było ostatnie, co
wypowiedział starszy Auvrey. Potem prychnął i z głośnym trzaskiem opuścił
mieszkanie jednej z czarodziejek. Wraz z zamknięciem drzwi w pomieszczeniu
nastała przejmująca cisza. La bonne fee były w zbyt wielkim szoku, aby się
odezwać. Martha i Alex nie miały pojęcia, że Patricia zadawała się z jakimś demonem.
Wszystkie razem wzięte, odejmując od tego Patricię, nie wiedziały też, że Soriel
jest bratem Nathiela. Jak zareaguje młody łowca, kiedy dowie się, że jednak
żyje? Na pewno im nie uwierzy i uzna za wariatki. Przecież widział martwe ciało
brata w dniu swojej ucieczki z rodzinnego domu. Jak to się stało? Nie mógł
przecież zmartwychwstać. Kolejnym szokiem było to, że musiały zdradzić plany
Nox. To przecież utrudni im dostęp do Reverentii. Departament będzie pilnował
przejścia do ich świata. Madlene czuła się temu winna. Z jednej strony
wiedziała, że zrobiła źle, z drugiej strony cieszyła się, że jej przyjaciółka
jest cała. Nie umiała niestety kłamać i nie sądziła, aby jakaś wymyślna
formułka związana z sojuszem zadziałała. Żadna z nich nie miała czasu na zastanowienie,
liczyły się sekundy.
– Przepraszam – jęknęła Pat,
przerywając długą ciszę. Skuliła się na podłodze i pociągnęła nosem. Madlene
jako pierwsza rzuciła się w jej stronę i przytuliła do siebie.
Alex potrząsnęła głową z
niedowierzaniem i rzuciła pytanie, które nurtowało je wszystkie:
– O co tutaj do cholery chodzi?
***
Patricia była zmuszona
opowiedzieć dziewczynom wszystko od samego początku. Zaczęła od historii z
lasem, gdzie po świecące grzyby wysłała ją Madlene – to właśnie tam znalazła
zranionego Soriela, który zamieszkał u niej przez następny miesiąc. Początkowo
świetnie się dogadywali, nie ominęła nawet sytuacji z wanną – to wspomnienie
wywołało na jej twarzy rumieńce. Ze łzami w oczach mówiła, że lubił ją
podrywać, rzucał głupie teksty, był niechlujny, zużywał dużo wody i ją obżerał,
ale bywał też miły i kochany, chociażby wtedy, kiedy podczas burzy bała się
spać i poszła do niego – przygarnął ją do łóżka i otoczył troską. Nie, żeby
robili coś podejrzanego, w końcu nie jest taka łatwa! To było tylko
przyjacielskie leżenie obok siebie. Następnego dnia zniknął. Spotkała go
dopiero jakiś czas później w markecie. Przeżyli straszną przejażdżkę, goniła
ich nawet policja, ostatecznie dotarli jednak do domu. Umówili się na herbatę,
ale Soriel nigdy nie przyszedł. Dlatego była załamana na akcji z
Halloween. Spotkała go właśnie dziś, kiedy poszła samotnie na festyn. Jednak
był jakiś inny – dziwnie chłodny, początkowo może nawet zły i przerażający. Gdy
wracali do domu oglądał się na wszystkie strony, jakby się bał, że ktoś ich
obserwuje. Nie spodziewała się tego, że będzie chciał ją zabić. Myślała, że
może go uznać za przyjaciela.
Do oczu dziewczyny zaczęły
cisnąć się łzy. Powstrzymała je tylko dzięki głębokiemu wdechowi.
– Dlaczego nam o tym nie
powiedziałaś? To przecież bardzo ważne –
odezwała się z westchnięciem Martha. Wyjątkowo nie piła w tym momencie herbaty.
Była poważna jak i reszta czarodziejek.
Pat spuściła głowę jak
skarcone dziecko, które wie, że zrobiło źle. Zaczęła nerwowo bawić się palcami
u dłoni.
– Wiedziałam, że wam się to nie
spodoba, a Soriel nie sprawiał wrażenie złego. On… musiało się coś stać. –
Podniosła do góry głowę i spojrzała na przyjaciółki z powagą. – Nie był taki
wcześniej, mówił, że stoi po neutralnej stronie i nie obchodzą go losy dobra i
zła. Na dodatek nigdy nie był w Reverentii. Może ktoś go do tego zmusił? Mówił,
że to jakaś demonica go zraniła, wtedy w lesie. Szukali go. Przecież… przecież
jego ojciec jest w Reverentii, prawda? Może chciał go przeciągnąć na złą
stronę? Może… zmusił go do tego? – opowiadała ze łzami w oczach. Nie miała
pojęcia dlaczego wciąż go broni. Przecież ją zranił – i psychicznie i
fizycznie. – Nie wiedziałam, że się taki
okaże – zakończyła smętnie.
– Dlatego nie powinnaś ufać
demonom, to parszywe gnojki – odezwała się chłodno Alex. Uderzyła z oburzeniem
pięścią w stół. Wciąż nie mogła przeżyć tego, że tak łatwo dały się wrogowi. – Ufaj tym, których znasz całe życie.
– Przepraszam – jęknęła ze
skruchą dziewczyna.
Dopiero teraz dostrzegła jak
wielką głupotę uczyniła. O całej sytuacji wiedziała tylko Madlene, a
dowiedziała się o niej przypadkowo. Trzymała buzię na kłódkę tylko dlatego, że
ją o to prosiła. Mad cały czas jej powtarzała, żeby nie ufała Sorielowi. Miała
racje. Wszystkie miały racje. Od dziś nie będzie tak łatwo wierzyć obcym.
Madlene jako jedyna milczała w
tej sprawie. Była skupiona na kartach tarota, które przekładała między sobą.
Żadna z dziewcząt nie chciała jej teraz przeszkadzać, wszelakie wskazówki
odnoszące się do obecnej sytuacji będą przydatne.
– Powinniśmy o tym powiedzieć
Nathielowi – odezwała się w końcu wróżąca. Nie odrywała oczu od kart.
Spoglądała na nie ze zmarszczonym czołem. – Choć nie musimy się spieszyć.
Soriel na razie nie planuje niczego względem niego. Jeszcze wiele czasu minie
zanim się spotkają. Jednak jest osoba, która musi na niego uważać. – Dziewczyna
spojrzała znacząco na swoją najmłodszą przyjaciółkę. – Planuje coś względem
ciebie.
Pat zacisnęła usta. Milczała.
– Powinnyśmy zostać z tobą na
noc – odezwała się Martha.
– Poradzę sobie – stwierdziła natychmiastowo Pat.
– Przecież mieszkamy niedaleko siebie. Jeśli będzie się coś działo od razu będę
do was dzwonić – mówiąc to, uniosła telefon do góry. Prawda była taka, że nie
chciała dziś nikogo u siebie gościć.
Wyjmie z zamrażarki pudełko waniliowych lodów i siądzie przed
telewizorem. Oglądnie jakieś głupie
seriale, oglądnie cokolwiek, byleby nie myśleć o tym zdrajcy. Może przy
okazji wyleje kilka łez, a potem zaśnie pod kocem w salonie i obudzi się z
lepszym humorem? Do tego nie potrzebowała akurat żadnego towarzysza. Chciała
zostać sama ze swoim bólem. I nie obchodziło ją czy ten idiota tu wróci. Jeżeli
wróci – na pewno tego pożałuje.
– Dobrze – odezwała się Martha i
jako pierwsza podniosła się z krzesła. – Ale jutro widzimy się z samego rana.
– Oczywiście. – Pat uśmiechnęła
się lekko. Przyjaciółki odprowadziła pod same drzwi. Wysłuchała oczywiście
kilku matczynych przestróg od starszych koleżanek na do widzenia – kiwała głową
na potwierdzenie i obiecała, że nie będzie wylewać miliona łez w samotności. Drzwi
wyjściowe zamknęła z ulgą. Zsunęła się po nich plecami na podłogę i natychmiastowo
skuliła. Żadne pocieszenie nie działa, kiedy zdradzi cię ktoś na kim ci zależy.
Każdy człowiek musi przecierpieć swoje…
***
Dużo się zmieniło od mojego
powrotu z krainy niewiedzy. Przez pierwsze dni miałam problem z
przyzwyczajeniem się do obecnego stanu rzeczy. Musiałam całkowicie przestawić
swoje myślenie na realny tryb. Przede wszystkim nie miałam syna, tylko córkę,
która urodziła się w maju. Nie była taka grzeczna jak mój perfekcjonizm
przewidywał, ale czym by było życie bez wyzwań? Codziennie starałam się jej
przetłumaczyć, co robi źle. Oczywiście zazwyczaj patrzyła na mnie nierozumnie i
wołała radośnie: „tata!” , ale miałam nadzieję, że w przyszłości moje szkolenie
przyniesie jakieś skutki. Nathiel był świetnym ojcem, ale przy okazji
straszliwie ją rozpieszczał. Na dodatek uparcie i codziennie po kilka razy
powtarzał, że jego córka zostanie łowcą demonów. Nie, nie miałam nic przeciwko
temu, ale uważam, że ostateczną decyzję w przyszłości powinna podjąć Aura, a
nie Nathiel. Teraz była jeszcze za mała na jakąkolwiek walkę z potworami. No,
chyba, że z odkurzaczem, którego panicznie się bała. Wszystkie noże Auvreya
poszły w odstawę, w końcu dzieci nie mogą bawić się ostrymi rzeczami – Amy
dyskretnie przekazała mi swoje obawy odnośnie wychowywania córki przez ojca, a
ja po kryjomu starałam się naprawiać błędy wychowawcze. Aura wciąż nie
wiedziała kim jestem. Do kogokolwiek kto przechodził obok niej wołała: „tata!”
i szczebiotała jak niejedno dziecko. Myślę, że nawet gdybym nie wpadła w śpiączkę i tak
zostałaby córeczką tatusia. Obydwoje byli podobni. Pełni energii, odrobinę
wredni i radośni, jednak w przeciwieństwie do Nathiela, Aura już teraz
przejawiała się bardzo inteligentnymi zachowaniami. Może jeszcze była szansa na
to, aby nie była drugim, głupiutkim Auvreyem? Szczerze w to wierzyłam.
Nie zdążyłam jeszcze wrócić do dawnej formy. Nathiel walczył jak lew i nie chciał oddawać mnie do szpitala – ja również tego nie chciałam, przecież spędziłam tam ponad rok.
Lekarz zgodził się przychodzić do mnie prywatnie. Dziwiło go jak szybko moje
ciało przyzwyczaja się do nowych warunków. Dotąd nie spotkał osoby z tak tak
szybką możliwością regeneracji. Oczywiście, przecież do tej pory nie leczył pół demona.
Demoniczne geny pozwoliły mi powstać szybciej niż zwykłemu człowiekowi. Co
prawda nie mogłam jeszcze bezkarnie chodzić po mieście – moje nogi wciąż były
słabe, a moje wyjście gdziekolwiek ograniczało się do kuchni – ale zasypiałam
już o normalnych, nocnych porach i nie ucinałam drzemek za dnia. Wszystko szło
w jak najlepszym kierunku. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę już w pełni sił
i powrócę do wypełniania misji z nowym składem Nox.
Gdy spałam, ominęło mnie kilka
istotnych rzeczy. Ethan Parthenai, przyjaciel Calanthe, zasilił szeregi łowców.
Zgodnie z tym co mówił Sorathiel, naprawdę się zmienił i był przydatny.
Dowiedziałam się też o sojuszu z la bonne fee i ich wspólnych misjach –
szczególnie zaciekawiła mnie ta, podczas której spotkali wiedźmy. Osobiście nie
chciałam ich napotkać, ale wiedziałam, że tego nie uniknę. To samo było z
departamentem – na szczęście ich wielkie wejście mnie nie ominęło. Czyżby
czekali specjalnie na mnie?
Dowiedziałam się o
planowanej misji sojuszniczej z pół demonami, znajdującymi się w Reverentii.
Sorathiel zamroził ją z tego powodu, że byłam w śpiączce. Wszyscy zgodnie
stwierdzili, że będę kluczową postacią, gdy misja już nadejdzie. Nie
polemizowałam z tym, w końcu poznałam pół demony w Reverentii.
Cała historia „Snu za życie”
została przedstawiona mi ze szczegółami, zarówno przez Nathiela, jak i la bonne
fee. Cieszyłam się, że sfałszowany świat to już tylko wspomnienie. Nie
chciałabym tego przeżywać od początku. Nathiel zapewnił mnie o tym, że nic
takiego mi nie grozi, po pierwsze będzie mnie chronił, po drugie lekarz sam
stwierdził, że nie ma możliwości, abym ponownie zaszła w ciążę, byłam więc
przynajmniej pozornie bezpieczna.
Westchnęłam i zamieszałam
leniwie płynem w szklance. Auvrey zrobił mi jakiegoś
śmiesznego drinka. Nie smakował źle, ale jakoś nie miałam ochoty na spożywanie
alkoholu. Wolałam patrzeć na to co mnie otaczało ze wszystkich stron na
trzeźwo. To nie ja wymyśliłam dzisiejszą imprezę, to Nathiel był jej
inicjatorem. Stwierdził, że skoro lepiej się czuję, powinniśmy uczcić mój
powrót. Nie zaprzeczyłam i poddałam się jego woli. Poniekąd go rozumiałam – w
końcu chciał odpocząć od opieki nad Aurą i zabawić się jak przystało na młodego demona.
Reszcie łowców najwyraźniej też było tego trzeba. Jedynymi osobami, które nie
zjawiły się na dzisiejszym świętowaniu były la bonne fee. Gdy Nathiel do nich
zadzwonił, stwierdziły bardzo poważnie, że muszą coś przedyskutować i
skontaktują się z nimi w najbliższym dniu. Nikt nie nalegał na ich przyjście,
wszyscy zgodnie stwierdzili, że musiało się coś stać, może dlatego czarodziejki
odmówiły spotkania. Nie zastanawiałam się nad tym głębiej, ale miałam wrażenie,
że dzieje się coś złego. La bonne fee zazwyczaj nie odmawiały takich okazji.
Nie powinnam się w to jednak wtrącać. Jeśli zechcą, same powiedzą nam o tym, co
się dzieje.
– Dobrze się czujesz? –
usłyszałam tuż nad uchem wesoły, trochę nietrzeźwy głos. Auvrey objął moje
ramię i przyciągnął do siebie.
Choć trudno było mi się przyzwyczaić do obecnego
stanu rzeczy, wciąż przeżywałam swoje własne, małe szczęście. Nieważne, że znów
musiałam znosić demoniczną głupotę i trenować swoją cierpliwość – byłam
naprawdę szczęśliwa. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Powinieneś przestać pić – stwierdziłam,
patrząc w jego małe, zwężone, szmaragdowe oczka. Ledwo trzymał się na nogach.
Może demony miały końskie zdrowie, ale nie omijał ich kac czy nieprzyjemne
skutki związane z przytulaniem ubikacji.
– Piję za ciebie! – wykrzyknął
Nathiel. Mało nie wywrócił mnie na sofę. Chrząknęłam
znacząco i dałam mu do zrozumienia, że nie potrzebuję teraz czułości pijanego
demona. Tak, cieszyłam się, że znowu z nim jestem, ale wolałam go w stanie
trzeźwym.
– No, weź – burknął obrażony
baran. – Muszę jakoś wyrazić swoją radość. Poza ty imprezuję pierwszy raz odkąd
urodziła się Aura. Moje życie takie ciężkie – powiedział teatralno-dramatycznym
głosem i zaśmiał się jak ktoś, kto postradał właśnie zmysły. Piąte piwo, które
trzymał w ręce, przechylił do ust. Po upiciu kilku łyków wydał z siebie westchnięcie ulgi.
– Ach, a więc na to czekałeś –
zaczęłam z rozbawieniem. – Na to, aż sama zajmę się Aurą, a ty poszalejesz.
– Nieprawda.
Naburmuszony Nathiel zagłębił
się w oparcie sofy i przytulił do siebie butelkę z alkoholem. Chyba rzeczywiście wypił za dużo. Wyglądał, jakby trzymał na kolanach Aurę, a nie
butelkę. Może sam nie miał świadomości tego co robi. Uśmiechnęłam się
rozbawiona i usadowiłam się obok niego. Głowę oparłam na jego ramieniu.
Wokół nas panował szum. Nowi
członkowie organizacji świetnie dogadywali się w swoim własnym gronie. Wspólny
język z nimi znalazła również Andi. Dziwiło mnie jak szybko dorosła. Poznaliśmy
ją jako małe dziecko, zaledwie 6-latkę, teraz miała lat 14. Niewiele zmieniła
się z charakteru. Wciąż była rozkapryszoną i zbuntowaną demonicą, która ze
wszystkimi się kłóci. Mimo tego bardzo ją lubiliśmy.
Zdążyłam poznał nową część
organizacji. Najlepiej dogadywałam się z Arenem. Ciekawiła mnie jego ogromna
wiedza w różnych aspektach życia. To był ktoś z kim mogło się rozmawiać
naprawdę o wszystkim. Nie wiedziałam czy lekkość rozmowy pomiędzy nami związana
była z naszym pochodzeniem – w końcu zarówno on, jak i ja byliśmy pół demonami.
Zdziwiło mnie, gdy dowiedziałam się, że jest w związku z Madlene. Jak widać –
człowiek nie wybiera, to miłość robi to za niego. Reszty nie poznałam jeszcze
na tyle, by mogli zostać kimś, kogo lubię, wiedziałam jednak, że tego nie
uniknę – w końcu gdy wyzdrowieję, wrócę do wykonywania misji w Nox. Muszę
nawiązać przynajmniej minimalny kontakt, aby zrozumieć intencje i działania
nowych łowców.
– Nathiel – zaczepiłam mojego
chłopaka. Ostatnio bardzo często robiło mi się słabo. Lekarz twierdził, że to
uzasadnione, ponieważ mój organizm nie przyzwyczaił się jeszcze do obecnego
trybu życia. Nie miałam się czym przejmować. Po prostu potrzebowałam teraz
świeżego powietrza i spokoju dla duszy.
– Hm? – Auvrey spojrzał na mnie
z uśmieszkiem.
– Chodźmy na zewnątrz.
Demon bez słowa, choć chwiejnie,
przeniósł się do pionu i podał mi rękę. Domyślił się o co chodzi. Wydawało mi
się, że jego twarz w jednym momencie spoważniała, zupełnie, jakby demoniczny
mózg wstrzymał stan nietrzeźwości na rzecz ratowania mnie od utraty
przytomności. Z trudem powstrzymałam się od zaśmiania.
Nathiel objął mnie ramieniem i
poprowadził do drzwi. Na odchodnym rzucił reszcie, że idzie ze mną poromansować
na zewnątrz i mają nam nie przeszkadzać. Nikt nie protestował, a ja przewróciłam
oczami. Nie zamierzałam z nikim romansować.
Na dworze było chłodno, ale w
przyjemny sposób. Nie potrzebowałam nawet bluzy, wystarczyło mi ciepłe ramię
Auvreya. Zaciągnęłam się tym cudownym zapachem lata, przepełnionym słodyczą i
orzeźwieniem. Na ogół nie znosiłam tej niewdzięcznej, najgorętszej pory roku – poranki i południa
były dla mnie prawdziwą mordęgą, w końcu nie od dawna wiadomo, że zimno
ciągnęło do zimna, nie do ciepła. Może dlatego tak lubiłam letnie wieczory?
– O czym myślisz? – usłyszałam.
Milczałam. Nie myślałam o niczym
konkretnym, to tylko bzdury odnoszące się do pogody i pory roku. Było jednak
coś, co dręczyło mnie od dłuższego czasu. Chciałam poruszyć ten temat z
Nathielem.
– Jak myślisz – zaczęłam powoli,
nie patrząc w jego twarz. – Gdzie jest Nate?
Spodziewałam się, że odpowiedzi nie dostanę od
razu, a jednak się myliłam:
– Nie mam pojęcia. Szukałem go
cały rok i to bez skutku. Ale la bonne fee mówią, że żyje. Nie chcę się do tego
przyznawać, ale im wierzę – uśmiechnął się krzywo. – Znajdziemy go. – Na
zakończenie wywołał wśród moich włosów prawdziwą burzę. Westchnęłam, nawet ich
nie poprawiając.
Trudno było tęsknić za czymś czego się nie znało, a jednak gdzieś w środku czułam dziwny smutek i zmartwienie. Miałam dwójkę dzieci i nie mogłam o tym zapominać. Nasze ¾ demona to bliźniaki Auvrey, nie sama Aura Auvrey. Chcę mieć przy sobie ich obydwu.
Trudno było tęsknić za czymś czego się nie znało, a jednak gdzieś w środku czułam dziwny smutek i zmartwienie. Miałam dwójkę dzieci i nie mogłam o tym zapominać. Nasze ¾ demona to bliźniaki Auvrey, nie sama Aura Auvrey. Chcę mieć przy sobie ich obydwu.
Przytuliłam się do klatki
piersiowej Nathiela i zamknęłam oczy.
– Czasami zazdroszczę ci tych
pokładów nadziei.
– Nie musisz. Mam ich tyle, że
wystarczy dla nas obojga – zachichotał Nathiel i wtulił się w moje roztrzepane,
blond włosy.
Lubiłam ciepło jego ciała. Był
najlepszą poduszką w chłodne wieczory, nie gardziłam też twardym oparciem pod
polikiem. Bycie z Nathielem to wiele korzyści, ale też i utrudnień. Wciąż
zadawałam sobie pytanie za co go tak naprawdę kochałam. Może za to, że mnie
uzupełniał? Tyle mówi się o przeciwieństwach, które się przyciągają. I
pomyśleć, że dotąd nie wierzyłam w podobną, miłosną teorię. A teraz upływał
siódmy rok naszego związku. Jakoś ze sobą wytrzymywaliśmy.
Wiatr rozwiewał moje włosy na
wszystkie strony. Oprócz miłego chłodu, niósł za sobą dziwne echo śmiechu. Na
początku myślałam, że to Nathiel śmieje się mi do ucha, ponieważ głos był
bardzo podobny, ale gdy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że stoi w bezruchu i po
prostu uśmiecha się w stronę nieba. Przeszły mnie ciarki. Poczułam się, jakbym
znów była w dziwnym, sennym świecie za mgłą.
– Słyszałeś to? – spytałam
Nathiela.
Chłopak był zbyt zamyślony, żeby
mi odpowiedzieć. Po prostu potrząsnął głową. Nie ciągnęłam tematu. Ten
przedziwny śmiech zniknął razem z wiatrem. Miałam tylko nadzieję, że błysk
szmaragdowych oczu z oddali był wytworem mojej wyobraźni, a nie prawdą.
Powinnam odpocząć. Zdecydowanie.