Chyba nie powinnam przy tym rozdziale słuchać bojowych soundtracków i ckliwych pozytywek. Tak się skupiłam na pisaniu, że nawet nie wiem kiedy zleciał mi czas.
Udało się! Rozdział 36 skończony. Jestem zadowolona. Nie z rozdziału, bo ten wydaje mi się średni, tylko z powodu wyrobienia się z czasem. Oczywiście nie muszę mówić, co za akcja się szykuje? Bitwa z Nivareth ciąg dalszy. Dzięki Oli za pomysł na nazwę rozdziału, z którą męczyłam się z jakieś dwie godziny >D!
***
Odłamki świątynnych gruzów
wirowały na wietrznym tańcu, poruszane zdradliwą dłonią wiedźmy, która zanosiła
się przerażającym śmiechem.
Wbiłam paznokcie w kamienną płytę, która odrywała
się od podłoża. Dzięki temu choć na chwilę przystanęłam w miejscu i mogłam się
rozejrzeć się za mniej wątpliwym ratunkiem. Niestety, nie widziałam żadnego innego
punktu zaczepu. Moje ręce nie wytrzymywały już naporu silnego wiatru. W końcu
oderwałam się od płyty i pofrunęłam w dół. Z kieszeni spodni zdążyłam wyjąć exitialis i chociaż nie takie było jego
przeznaczenie, wbiłam go w dziurę znajdującą się pomiędzy kamiennymi płytami.
Nie wybrałam jednak idealnie bezpiecznego miejsca. Byłam dokładnie kilka metrów
od Nivareth, która stała we władczej pozie z wyciągniętymi przed siebie rękami. Poły
jej karmazynowych szat powiewały na szaleńczym wietrze. Wyglądała jak
uosobienie krwawej wojowniczki. Spojrzała na mnie z piekielnym uśmieszkiem oznaczonym
na jej czerwonych, pełnych ustach i pstryknęła palcem. W ostatniej chwili
uchyliłam się przed powietrzną kulą, która mogła zmieść moją głowę razem z podłożem. Próbowałam się skupić i uwolnić trochę własnej mocy, ale w obecnej
chwili nie było to możliwe. Coś blokowało przepływ mojej energii. Nie
wiedziałam czy to Nivareth, czy to mój własny strach przed porażką.
Kolejny wir powietrzny
rozkruszył płyty, pomiędzy którymi tkwił mój nóż. Tym razem nim zdołałam się
niczego uczepić. Nivareth wykorzystując chwilę mojej bezradności, wyrzuciła mnie gwałtownie w górę i umieściła w
niewielkim tornadzie, które zakręciło mną tak, że w jednej chwili miałam ochotę
zwymiotować. Exitialis bezwładnie
wypadło mi z rąk. Dopiero wtedy wiatr rozstąpił się jak niewidzialne morze, a
ja poleciałam w dół. Widząc niebezpiecznie szybko zbliżające się kamienie, zaczęłam krzyczeć i wymachiwać rękami w górze. Panika ścisnęła moje serce
ciasną obręczą. Mechanicznie zamknęłam oczy, w obawie, że lada moment będą świadkami mojego rozkwaszenia na marmurowej posadzce. Nagle poczułam silne szarpnięcie i
dotyk czyichś dłoni. To Nathiel chwycił mnie w górze i odbijając się stopami od
wystających płyt, wbiegł za niszczejącą kolumnę. Obydwoje dyszeliśmy i
spoglądaliśmy sobie prosto w oczy.
– Dzięki – powiedziałam ochryple, gdy opuścił mnie na dół.
– Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.
– Zginęłabyś już w wieku
siedemnastu lat – odpowiedział Auvrey, uśmiechając się krzywo. Ścisnął nóż w ręku i wyjrzał zza naszej tymczasowej kryjówki. Głośno
przeklął. Najwyraźniej sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. – Masz się mnie
trzymać, rozumiesz?
Kiwnęłam głową i zgodnie z
rozkazem Nathiela, chwyciłam się jego ramienia. Również wyjrzałam zza kolumnę. Zamiar
miałam jednak zupełnie inny. Mój mąż był od walki, ja byłam od strategii. Może
nie urodziłam się tak szybka i sprawna jak on, ale moje szare komórki krążyły
zdecydowanie szybciej.
– Jakiś pomysł? – Nathiel starał
się przekrzyczeć szum wiatru.
Przygryzłam wargę, mocniej
zaciskając rękę na ramieniu towarzysza mojej niedoli. Rozpaczliwie wpatrywałam
się w Nivareth, próbując znaleźć jej słaby punkt. Czy mogliśmy ją zaatakować z
którejkolwiek strony? A może łatwiej byłoby stąd uciec? To nie była pierwsza
lepsza wiedźma. Była prawdopodobnie jedną z najpotężniejszych la bonne fee,
które kiedykolwiek stąpały po tej ziemi.
Martha i Alex kupiły nam trochę
czasu. Ruszyły do wspólnego ataku – herbaciana czarodziejka jedną ze swoich
pobocznych mocy lewitujących odsuwała od nich latające kamienie i próbowała
pchnąć je w stronę Nivareth, Alex siała spustoszenie swoimi piorunami,
próbując dotrzeć do karmazynowej oprawczyni.
Wróciłam z powrotem za kolumnę
i przymknęłam powieki. Plecami oparłam się o jedyny stały punkt zaczepu,
który jeszcze nie został rozbity siłą wiedźmy. Starałam się skupić nie na
swoich myślach, ale na mocy, którą uwalniał gniew. To była ryzykowna gra.
Mogłam stracić kontrolę nad swoją chaotyczną magią, mogłam nas wszystkich
pozabijać, a jednak nie widziałam innego rozwiązania.
Otworzyłam oczy i spojrzałam z
powagą na Nathiela.
– Dasz radę zatrzymać czas w
miejscu, gdzie stoi wiedźma, nie naruszając przy tym otoczenia? – spytałam z powagą. –
Chodzi o to, żeby gruz wciąż wirował wokół nas. W momencie, kiedy wyjdę na
środek, nie możesz go wstrzymywać. Niech płynie zgodnie z mocą Nivareth.
Teoretycznie i tak powinien spowolnić swój lot, skoro uwięzisz wiedźmę w pułapce czasu –
mówiłam szybko i gorączkowo. Nie mieliśmy przecież czasu. – Kiedy skieruję jej
słabnącą moc ku górze i uniosę ręce, policzysz do trzech i odwołasz swoje
zaklęcie.
Auvrey zmarszczył czoło.
Spojrzał przed siebie, jakby przyglądał się swojemu celowi. Oceniał, czy da
sobie z tym zadaniem radę.
– Spróbuję – mruknął,
zaciskając dłonie na kolumnie.
Kiwnęłam głową i wypuściłam z
płuc wstrzymywane powietrze. Czy byłam gotowa, czy nie, musiałam wypełnić swoją misję. Tylko jeden pomysł trzymał się mojej głowy: skierowanie
wywołanego chaosu na wiedźmę.
– Dobrze, w takim razie
zaczynaj – powiedziałam twardo.
– Wiesz, co robisz? – spytał Auvrey,
spoglądając na mnie przez ramię.
– Nie, ale nie mamy wyboru.
Nastąpił głośny trzask i jęk. La
bonne fee kupiły nam wystarczająco dużo czasu, nie mogliśmy dłużej czekać.
Teraz wiedźma zainteresuje się nami.
– Teraz – szepnęłam do ucha
Nathiela i ścisnęłam jego ramię.
Otoczenie w jednej chwili
przybrało bladą, niebieskawą barwę. Chaos zgromadzony wokół nas spowolnił, ale
nie przestał pędzić. Promień mocy dotarł do stóp Nivareth niczym pękająca
szrama na lodzie. Zaskoczona wiedźma nie zdążyła zareagować na moc Auvreya – w jednej
chwili zastygła w bezruchu.
Wzięłam głęboki wdech i
wyskoczyłam zza kolumny. Kamienne odłamki haratały moją skórę, zostawiając po
sobie krwiste ślady. Adrenalina płynąca w żyłach pozwoliła mi uodpornić się
na ból. Zacisnęłam mocno pięści, zacisnęłam powieki, a dolną wargę przygryzłam aż do krwi.
– Szybciej – usłyszałam za
plecami głos, który pobrzmiewał wysiłkiem. Utrzymać wiedźmę w pułapce czasu nie było łatwo. Zapewne próbowała się wydostać.
Kiedy otworzyłam oczy, odłamki
popłynęły gwałtownie w górę jak deszcz, który cofnięty wracał tam, skąd
przybył. Czułam w piersi palący ogień. Użycie całej mocy kusiło mój umysł
wolnością i swobodą. Nie mogłam jednak dać upustu chaosowi, który we mnie
tkwił. Musiałam wykorzystać to, czego nauczyła mnie Pandora. Opanowanie.
Świadomość władania nad własną mocą. Głębokie wdechy.
Uniosłam ręce w górę. W głowie
odliczyłam czas, po którym Nathiel miał odwołać swój czar. Gdy strużka
oszronionego błękitu zaczęła rozsypywać się na świetliste ogniki, skierowałam
całą swoją moc na gruz opętany magią szalonej wiedźmy. Uwolniłam palący mnie
wewnątrz gniew i cofnęłam zaklęcie do osoby, która je przywołała. Uderzenie
było gwałtowne i wywołało u wiedźmy szok. Nie zdążyła się obronić, wraz z
powiewającymi na wietrze szkarłatnymi połami sukienki, uderzyła w ścianę, w
której zrobiła niemałe wgłębienie. Chaos napierał na Nivareth jeszcze długi czas,
wgniatając ją w kamienną płytę. W końcu dałam jednak za wygraną i opadłam na
kolana.
Wokół zrobiło się przerażająco
cicho.
– Laura! – Nathiel podbiegł do
mnie i bez chwili zastanowienia chwycił mnie za ramiona, przenosząc do pionu.
Nie obchodziło go to, że w tym momencie świat wirował mi przed oczami, a ogień
płonął w całym moim ciele, próbując mnie spalić od środka. Przytrzymał moje ciało w
pionie i zaczął klepać po twarzy, jakby próbował mnie ocucić. Najwyraźniej spora dawka irytacji
zadziałała, bo zaraz odepchnęłam jego dłonie i wyraźniej spojrzałam na świat.
– Żyjesz – powiedział i
wyszczerzył się do mnie jak szczęśliwy dzieciak.
– Dlaczego miałabym nie żyć? –
burknęłam z niezadowoleniem.
Kiedy mój mąż mnie puścił, a
zrobił to niechętnie, otarłam rękawem podartej sukienki spocone i zakrwawione czoło.
Nie wiedziałam czy miałam ranną głowę, czy dłonie, tak naprawdę całe moje ciało
było porysowane ostrymi odłamkami kamieni. Trochę upływu krwi jeszcze nikomu
nie zaszkodziło, prawda? Czasem nawet lepiej upuścić sobie kilka mililitrów,
ciało dobrze się potem regenerowało.
Obydwoje spojrzeliśmy w stronę
zniszczonej ściany świątyni. Czyżby udało nam się powstrzymać wiedźmę? Nie
powinniśmy się jeszcze cieszyć.
– Co wy żeście zrobili?! –
usłyszeliśmy okrzyk Alex, niosący się echem po wielkiej sali. Wynurzyła się
spod niewielkiej sterty kamieni i kaszlnęła pyłem.
– Trochę chaosu i człowiek się
gubi się w gruzach, co?! – krzyknął do niej Nathiel, śmiejąc się jak ostatni szaleniec.
Pociągnęłam go za rękę i razem podbiegliśmy w stronę obdartych i umorusanych
czarodziejek, które najwyraźniej zostały lekko poturbowane przez moją moc
zwrotną. Nie sądziłam, że znajdowały się tak blisko wiedźmy. Nie chciałam im
zrobić krzywdy, ale najwyraźniej nie miałam wyboru.
Całą czwórką stanęliśmy w
odpowiedniej odległości od ogromnej dziury w ścianie. Auvrey jako pierwszy
zajrzał do środka, podciągając się na wystającym ze ściany rozłupanym
kamieniu. Przyłożył dłoń do czoła i rozejrzał się po wyrwie. Bałam się, że
Nivareth może nagle wyskoczyć z jej wnętrza i rzucić się na nas z zabójczymi
zamiarami, póki co nic się jednak nie działo. W ziejącej ciszą jaskini
świątynnej, było słychać tylko nasze urywane oddechy.
– Yyy – zaczął Auvrey. Spojrzał
na nas w tył ze zmarszczonym czołem, jakby nie rozumiał tego, co się właśnie
wydarzyło. – Wydaje mi się, że gdzieś na szarym końcu powinna być ta przeklęta
wiedźma. Istnieje możliwość, ze wyparowała? – Jeszcze raz zerknął do środka,
unosząc się na czubkach palców.
– Chciałabym, żeby tak było –
szepnęłam.
– W takim razie przykro mi, że
nie spełniłam twoich oczekiwań – usłyszałam za sobą chłodny i niski głos. Nim
zdołałam się obrócić, kobieta odziana w krwistą czerwień odchyliła moją głowę w
tył i przyłożyła do mojej krtani nóż. Z wrażenia i strachu zabrakło mi
powietrza. Nie miałam pojęcia jak zdołała wyjść z tej dziury bez dna. Przecież
cały czas tutaj staliśmy.
– Za kogo mnie masz?! –
usłyszałam zbulwersowany okrzyk, który ranił moje bębenki. – Gdy chcę, sama
mogę zamienić się w wiatr! Jestem jego częścią! Cholerną częścią! Tak właśnie
wygląda mój świat! – wrzeszczała, przyciskając nóż coraz mocniej do mojej szyi.
Nim zorientowałam się co robi,
zaczęła wycofywać się pod kolumnę, jak najdalej od moich współtowarzyszy. Nathiel
chciał ruszyć w moją stronę, ale Nivareth przygwoździła go do ściany i nie
pozwoliła na ucieczkę. Chociaż Auvrey szarpał się rozpaczliwie i wyginał na
wszystkie strony, niewidzialne, powietrzne obręcze nie chciały odpuścić. La
bonne fee również zastygły w bezruchu i pobladły, jakby wiedźma dotknęła swoją
magią również je.
– Chciałam cię wykończyć własną
magią, ale skoro się jej sprzeciwiłaś, uznałam, że dobrym wyborem będzie
zabicie cię twoim własnym sztyletem. Jak człowiek człowieka – powiedziała uspokojonym,
przerażająco przesłodzonym głosem. Nie spodziewałam się, że w pewnym momencie
pociągnie mnie w dół, rzuci plecami na ostre kamienie i przygniecie moją klatkę
piersiową stopą. Zabrakło mi powietrza w płucach. Adrenalina już dawno
odpłynęła, dlatego ból był dotkliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Sprawił, że
przed oczami pojawiły mi się mroczki. Mogłam odpłynąć w cudowną krainę nieświadomości,
poddać się bezwładności, która chciała otoczyć moje ciało, ale zamiast tego
mocno zacisnęłam usta i starałam się brać krótkie wdechy nosem. Nóż znów
wylądował przy mojej krtani.
Nivareth nie wyglądała już jak
kobieta, która wybiera się na randkę. Miała podartą suknię, potargane włosy i
rozmazaną szminkę. Doskonale wiedziałam, że może naprawić ten efekt w każdym
momencie, ale dla kogo miała się starać? Najpierw zabije mnie, potem la bonne
fee, a na końcu Nathiela. Taki właśnie będzie nasz koniec. Po śmierci nie
będziemy jej nawet pamiętać, makabryczny obraz potarganej arystokratki, w
której oczach malowało się szaleństwo, na zawsze zniknie z naszych umysłów.
– Zakończmy to szybko –
powiedziała chłodno wiedźma i przycisnęła nóż do mojej szyi.
Zaczęłam się dławić własną
krwią. Czułam obezwładniający ból w okolicach krtani. Ostrze wbijało się w moją
skórę i próbowało dotrzeć jeszcze głębiej – do tętnicy, do strun głosowych, do
kości. Ostrze bezlitośnie miało przebić całą linię mojego ciała na poziomie szyi.
Nathiel krzyczał rozpaczliwie
moje imię. Brzmiał jak zarzynane zwierze, które traciło nie tylko życie, ale
kogoś bliskiego. Moje oczy zapełniły się łzami. Nie to chciałam słyszeć w
ostatniej chwili swojego życia. Czy to naprawdę musiało się tak skończyć?
Zginąć na polu walki w ostatecznym starciu to jedno, ale stracić życie z rąk
wiedźmy, która nawet nie była częścią naszej wojny, to nieudane zakończenie mojej
ludzkiej męczarni. To nie tak miało wyglądać. Nie tak.
Spojrzałam w płonące nienawiścią
złote oczy, z których lały się łzy upokorzenia. Słone krople skapywały na moją
skórę, paląc ją złem zmieszanym ze smutkiem tysiąca lat przeżytych w samotności.
Po raz pierwszy na twarzy wiedźmy widziałam ten dziecięcy, rozpaczliwy wyraz,
który błagał, a nie tylko i wyłącznie nienawidził. Było za późno, żeby ją
uratować, za późno, żeby uratować siebie.
– Nivareth! – głośny okrzyk
przeszył powietrze swoim błagalnym tonem.
Wtedy wszystko zastygło, jakby
ktoś wstrzymał czas. Mina wiedźmy z rozpaczonej stopniowo zaczęła przeradzać się w
szok, a następnie w przerażenie. Jej ciało zadrżało, a dłoń trzymająca nóż przy
mojej krtani dziwnie się rozluźniła. Exitialis zsunęło się po moim prawym
obojczyku i wylądowało na kamiennej posadzce z cichym puknięciem.
– Nivareth! – Ten sam okrzyk
powtarzany jak echo, miał w sobie tym razem jakąś dziwną nutę bezradności, smutku
i bólu. Nie wiedziałam co jest grane, wystarczyło jednak jedno słowo
wyrzucone szeptem z ust wiedźmy, abym odgadła, co dokonało zwrotu akcji.
– Edgar.
Poły czerwonej sukni zafalowały
mi przed oczami jak płomienie, gdy Nivareth obróciła się gwałtownie w stronę
swojego ukochanego. Tupot jej obcasów niósł się po świątyni radosnym
oddźwiękiem. Brakowało jeszcze wiedźmowych okrzyków szczęścia. Na szczęście los
mi ich oszczędził.
Podparłam się na łokciach i
przyłożyłam dłoń do krtani. Nie była taka poharatana, jak myślałam, że będzie.
Widocznie wizja nadchodzącej śmierci sprawiła, że wszystkie odczucia stawały
się przesadzone.
Odetchnęłam z dziwną ulgą, choć dobrze wiedziałam, że to jeszcze
nie pora na radość.
W dalszym ciągu nie wiedziałam o co chodzi. Przecież la
bonne fee uparcie twierdziły, że nie mogą przywołać ukochanego Nivareth. Czy to
był ten plan, o którym Martha nie zdążyła mi powiedzieć? To jakaś iluzja?
– Stać – dosłyszałam dobrze mi
znany, twardy kobiecy głos. Spojrzałam przed siebie oniemiała.
Calanthe w swojej ludzkiej
powłoce stała przed młodym, wiejskim chłopakiem, zasłaniając go ręką. Miała
zniechęconą minę i wykrzywione w grymasie niezadowolenia usta. Błękitne oczy
mierzyły chłodno poszarpaną wiedźmę, która nie przejmowała się teraz swoim
makabrycznym wyglądem.
Nivareth stanęła gwałtownie w
miejscu i zacisnęła pięści.
– Odsuń się – warknęła w stronę
mojej matki, wystawiając do niej dłoń. Chciała użyć swojej mocy, ale nie
wiedziała jeszcze, że Calanthe nie jest osobą rzeczywistą i jej magia na nią nie
zadziałała.
– Zamknij swoją niewyparzoną
gębę i posłuchaj mnie chociaż przez moment, przeklęta, wiedźmowa gówniaro –
syknęła kobieta. Standardowo nie dawała sobą pomiatać. Czy istniała na świecie
osoba, której się bała? Bo szczerze w to wątpiłam.
Artystokratka aż zesztywniała,
zupełnie jakby przestraszyła się tonu głosu mojej matki.
– Daj teraz przemówić jemu –
dodała burkliwie, kiwając obojętnie głową na chłopaka, stojącego za jej
plecami.
Nivareth milczała z
opuszczonymi w dole dłońmi. Żałowałam, że widzę tylko jej plecy, a nie twarz.
Blondyn wysunął się nieśmiało
zza mojej matki i postawił dwa kroki wprzód. Wiedźma otarła szybko usta i oczy
rękawem sukni, jakby chciała przywrócić swój zmasakrowany wizerunek do
porządku. Wciąż czekała na słowa ukochanego.
– Niva – zaczął Edgar
bezradnie, wystawiając przed siebie dłonie, jakby chciał ją dotknąć, ale nie
mógł. Jego twarz miała łagodne rysy. Za życia nie mógł być złym człowiekiem.
Jego postawa, twarz, głos i zachowanie zdradzały to, kim był. – Co się z tobą
stało? – spytał jękliwie. – Nie chciałem, żebyś… żebyś skończyła w taki sposób.
Dlaczego robisz innym ludziom krzywdę?
Ramiona Nivareth drżały, jakby
próbowała powstrzymać łzy. Nie miała na to żadnej odpowiedzi.
– Oni chcieli ci pomóc.
Widzisz? Dotrzymali obietnicy. – Edgar stanął zaledwie dwa kroki od niej i
rozłożył ramiona w bok, uśmiechając się niewinnie jak dzieciak. Cóż, zapewne
gdy umarł, właśnie nim był. Nie zdziwiłabym się, gdyby był młodszy niż nasza
wiedźma-handlarka. – Chodź tutaj.
Dziewczyna postawiła krok
wprzód, a potem wpadła w ramiona swojego ukochanego, który objął jej głowę
dłońmi i pogłaskał z czułością po włosach. Obydwoje tkwili w swoim silnym
uścisku i wylewali rzewnie tęskne łzy. Dobrze, że byłam odporna na tego typu wzruszenia.
Spojrzałam na Calanthe, a
następnie usiadłam na zniszczonym podłożu. Na mój widok westchnęła ciężko i
założyła ręce na piersi. Marszczyła czoło, jakby nie była do końca zadowolona,
a może… a może nawet zmartwiona. Zmartwiona Calanthe, to ci dopiero widok.
Chciałam otworzyć usta i
wykrzyknąć słowa podziękowania, ale ona wystawiła tylko przed siebie dłoń i
wskazała palcem w daleki kąt. Spojrzałam tam lekko zdezorientowana, nie
wiedząc, czego się spodziewać. Na pewno nie spodziewałam się swojego ojca.
Uniosłam brwi w zdziwieniu i
wymieniłam z nim spojrzenie. Aiden wyglądał tak chłodno jak zawsze. Nie obdarzył
mnie nawet jednym uśmiechem. Po prostu patrzył się na mnie z miną bez wyrazu.
A więc to mój ojciec znalazł
Edgara. Nie dowierzałam temu.
Zszokowana stanęłam na posadzce
i chwiejąc się, postawiłam w jego stronę krok. Nie wiedziałam, co zamierzam
zrobić. Moje ciało działało mechanicznie. Przecież nie wpadnę w ramiona osoby,
która niegdyś próbowała mnie zabić, prawda?
Stanęłam zaledwie kilka kroków
od niego i wsparłam się o pochyłą kolumnę. Aiden wciąż nie spuszczał ze mnie
czujnych, szmaragdowych oczu.
– To ty – powiedziałam cicho. –
Dlaczego to zrobiłeś?
– Na pewno nie z miłości –
zironizował. Nie wiedziałam dlaczego, ale się uśmiechnęłam. Chyba byłam
szalona, skoro okazywałam radość przy potężnym demonie, który był niegdyś
szefem departamentu, a więc naszym wrogiem. W jego ironii kryła się jednak nuta
mojej własnej.
– Calanthe cię zmusiła –
powiedziałam.
Aiden wzruszył obojętnie
ramionami, a potem oderwał się od ściany.
– Nie daj się następnym razem
zabić – prychnął z pogardą i wyminął mnie, nie patrząc mi w twarz. – Nie będę
patrzył na twoją porażkę – syknął.
Obróciłam się gwałtownie w tył
i otworzyłam usta, żeby mu podziękować, ale go już nie było. Zniknął. Wyparował
jak dym.
Westchnęłam ciężko.
– Chłodny gość, co? – prychnęła Calanthe, która zjawiła się znienacka obok mnie. – Nie wiem jak z nim
wytrzymuję. – Wzniosła ręce i oczu ku niebu, jakby błagała stworzyciela o
wybawienie.
– Trochę podobny do mnie – mruknęłam
z ironicznym uśmieszkiem.
– Nie gadaj – zironizowała Calanthe.
Uśmiechnęła się wrednie na boku i pstryknęła mnie palcem w czoło. To zabolało,
ale nie był to ból przerażająco silny. Słusznie zostałam ukarana. Następnym
razem powinnam przemyśleć swoje decyzje. Może sprawę z Nivareth dało się
rozwiązać inaczej.
Rozmasowałam obolałe miejsce i
spojrzałam na tulących się w tle kochanków.
– Dzięki – mruknęłam. – Bez ciebie
bym zginęła.
– Już w dniu swoich narodzin,
więc nie ma za co – prychnęła i założyła ręce na piersi.
– Gdzie go znaleźliście? – spytałam
cicho, wciąż nie spuszczając oczu z zakochanego Edgara, który kołysał w
ramionach Nivareth. Teraz obydwoje wyglądali jak niegroźne dzieciaki. Przy nich
poczułam się niewiarygodnie stara. Cóż, prawdę powiedziawszy, nieubłaganie szybko zbliżałam się do wieku średniego.
– Biedak był zamknięty w
świecie, gdzie znajdowały się łotry obrzucone wiedźmowymi klątwami. Ja to
nazywam w prosty sposób więzieniem. Trudno się tam dostać, ale jak widać nie
było to niemożliwe – mówiąc to, wzruszyła ramionami.
– Dalej jest przeklęty, prawda?
– spytałam.
– Klątw nie da się tak łatwo
odwołać. Nawet Nivareth nie mogłaby jej ściągnąć z Edgara. Rzuciły ją w końcu
trzy najpotężniejsze czarodziejki wszechczasów. – Calanthe wyjęła z kieszeni
papierosa, zapaliła go i zwyczajowo zaciągnęła się śmierdzącym dymem. – Będą się
mogli jednak spotykać. Oczywiście za drobną opłatą. – Moja matka uśmiechnęła
się wrednie pod nosem.
Pomoc Nox i to nie tylko w
sprawie narzuconej na nas klątwy obaw. Dobrze będzie mieć po swojej stronie
potężną sojuszniczkę, prawda?
Kiwnęłam głową i odetchnęłam z
ulgą.
– Hej, a może ktoś nas w
końcu do cholery uwolni?! – wykrzyknął z oddali Nathiel, który wciąż wisiał na
ścianie. Kompletnie o nim zapomniałam. Chyba byłam straszną żoną.
Nivareth nie odrywała się od
Edgara. Wystawiła obojętnie dłoń w stronę la bonne fee oraz Auvreya i
pstryknęła palcami. Łowca upadł na podłogę i syknął z niezadowoleniem, a czarodziejki z ulgą odetchnęły.
Spojrzałam w bok, gdzie
spodziewałam się dostrzec Calanthe, ale jej już nie było. Zostawiła po sobie
chmury śmierdzącego dymu papierosowego. Najwyraźniej chciała mi przekazać, że
jestem już dorosła i odtąd sama powinnam wziąć sprawy w swoje ręce. Cóż, nie
miałam wyboru.
Wzięłam głęboki wdech i
ruszyłam w stronę średniowiecznych kochanków. Teraz moja kolej na dobicie targu
z wiedźmą. Rolę się odmienią.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie nie było, ale ja nie zamierzałam porzucić WCN, póki nie skończę całości, więc spodziewaj się nadal moich komentarzy.
Jeju, jak mnie się podoba akcja i plot twist tego rozdziału! Serio! Bezradność Laury, to gorączkowe układanie na szybko jakiegoś planu, jest partnerstwo w działaniu z Nathielem, te wszelkie opisy, no i Calanthe z Aidenem! Jak spodziewałam się mamusi, tak tatuś mnie całkowicie zaskoczył! Ale nic się nie zmienił, heh.
Podobało mi się to, naprawdę wciągnęłam się podczas lektury. Powinnam częściej tęsknić za tą serią.
Pozdrawiam.