środa, 13 września 2017

[TOM 3] Rozdział 39 - "Zapomnij mnie"

Mega opóźnienie we wstawianiu, uch. 
Wiem, za każdym razem narzekam, że rozdziały nie wychodzą mi tak jak powinny. Rzecz tkwi w tym, że tym razem ten rozdział wyszedł totalnie nie tak jak powinien. Jest wymęczony i słaby.
Czuję ostatnio dziwne zmęczenie pisaniem. Chciałabym już skończyć WCS, więc nie chcę robić przerw, ale zastanawiam się czy aby na pewno nie zrobić sobie wolnego, tym bardziej, że powoli będą zaczynały się te ostatnie rozdziały, które powinny być emocjonujące. Nie chciałabym tego zniszczyć.
Sprawa w gruncie rzeczy toczy się wokół Madlene. Coś kombinuje. Dramaty, że hej. Bleh. Przepraszam za ten niewypał. 
***
Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem składałam la bonne fee bezinteresowną wizytę. Miałam wrażenie, że zawsze przychodziłam do nich w jakiejś ważnej sprawie. Po mikstury, po to, aby ustalić szczegóły naszych sojuszniczych misji, czy żeby dowiedzieć się czegoś na temat demonów – czemu służyły ich zaklęcia. Dziwiłam się, że czarodziejki nie wystawiły nam jeszcze długiego po samą ziemię paragonu z monumentalną kwotą za swoje usługi. Na świecie mało było osób, które oddawałyby się wyższej sprawie bez przyjmowania za to zapłaty. Takie osoby najprawdopodobniej były właśnie la bonne fee. Nieważne czy mieszkały we Francji czy w Ameryce, każdą z nich łączył kodeks, który zabraniał brania pieniędzy za pomaganie innym. Ich empatia nie była na szczęście wyuczona, miały ją we krwi.
Dzisiaj wyjątkowo wybrałam się do jednej z czarodziejek w innej sprawie. Tym razem to ja zostałam bowiem poproszona o przysługę.
Wczoraj wieczorem złożyła mi wizytę Patricia. Twierdziła, że nie może dojść do Madlene. Śpiewająca czarodziejka cały czas jej unikała i na wszystkie jej pytania odpowiadała zdawkowym: przepraszam, nie mam czasu, porozmawiamy później. Ponoć miała dużo roboty z dzieckiem, które nie dawało jej spać po nocach. Już w tym miejscu coś się nie zgadzało. Aren opowiadał nam wszystkim, że jego córka jest prawdziwym aniołem i prawie wcale nie płacze. Niewątpliwie dziewczyna miała coś do ukrycia i to właśnie ja miałam sprawdzić, co takiego. Moja wizyta to oczywiście czysto zawodowa zagrywka. W cudzysłowie.
Zapukałam do mieszkania Arena i Madlene. Od jakiegoś czasu zajmowali skromne włości odziedziczone po rodzicach półdemona. Byłam tutaj po raz pierwszy i to z dosyć niespodziewaną wizytą, dlatego mina otwierającej drzwi czarodziejki wcale mnie nie zdziwiła. Najpierw wydała się być zaskoczona, następnie odrobinę skonsternowana oaz podejrzliwa, ostatecznie nawet całkiem zadowolona. W końcu nie byłam żadną groźną osobą. I wcale nie przybywałam tutaj na przesłuchanie.
– Och – odezwała się w końcu Madlene. – Nie spodziewałam się ciebie, Laura. Zazwyczaj dajesz znać, kiedy wpadniesz. – Spojrzała na mnie z ukosa, jakby nie do końca podobała jej się ta niespodziewana wizyta.
– Wybacz, ale nie wzięłam z domu telefonu, a chciałam do ciebie wpaść możliwie szybko – wytłumaczyłam.
– Coś się stało? – Śpiewająca czarodziejka wyglądała na zaniepokojoną. Dopiero po chwili zorientowała się, że wciąż stoję w drzwiach. Zrobiła ten charakterystyczny dla siebie gest, kiedy wali się wewnętrzną stroną dłoni w czoło i odsunęła się w bok. – Wejdź proszę, skoro tu już jesteś. – Posłała mi delikatny uśmiech. Cóż, mój obserwatorski zmysł podpowiadał mi, że na razie nie wyglądała na osobę, która miała coś do ukrycia, chyba że zdołała opanować sztukę pozornego aktorstwa w tak krótkim czasie.
Weszłam do mieszkania. Moje nozdrza od razu uderzył zapach gotowanego obiadu, a uszy dziecięce okrzyki zadowolenia wymieszanego z dziką prośbą o atencję. To odczucia, z którymi można było się zapoznać w większości domów należących do młodych rodziców.
Madlene zaprowadziła mnie do salonu. Kazała mi usiąść, przyjęła zamówienie na herbatę i poprosiła, abym przez chwilę zajęła się małą Madelyn, wręczając mi ją do rąk. Chwilę później wyszła z pokoju, zarzucając swoimi brązowymi włosami splecionymi w kitkę. Odrobinę zaskoczona spojrzałam na niemowlaka, którego trzymałam w ramionach. Dziewczynka spoglądała na mnie mądrymi, błękitnymi oczami odziedziczonymi po matce i ssała swoją maleńką rączkę, przy okazji śliniąc wszystko wkoło.
– Cześć – przywitałam się z nią. Wystarczyło, że przejechałam palcem po jej bladym nosku, a zaczęła się śmiać jakbym opowiedziała właśnie żart roku. Jej radość była zaraźliwa, dlatego sama się uśmiechnęłam. Kto wie, może mała Madelyn miała w sobie moc la bonne fee? A może to po prostu urok osobisty lub fakt, że jest niemowlęciem, które każdą matkę potrafiło oczarować? Nie pamiętałam czasów niemowlęctwa bliźniaków, za to od początku byłam przy Calanthii. Przez pierwsze dni nie mogłam się na nią napatrzeć. Wyglądała jak anioł o blond włosach i niebieskich oczach.
Madelyn chwyciła za mój palec i wsadziła go sobie do buzi. Cieszyłam się, że nie miała jeszcze ząbków, którymi mogłaby mnie pogryźć.
– Jest urocza, prawda? – zaszczebiotała czarodziejka, która zjawiła się w salonie z okrągłą tacą trzymaną w rękach. Gdy już do mnie podeszła, postawiła przede mną herbatę i talerz z własnoręcznie pieczonym ciastem. Madlene miała w sobie coś, czego ja nigdy nie miałam. Była dobrą gospodynią domową.
Kiedy usiadła już obok mnie, przekazałam jej córkę. Mała bardzo ucieszyła się na widok swojej mamy. Teraz wyglądały jak dwie szczebioczące się krople wody. Jeżeli Madelyn nie będzie kopią swojej matki to naprawdę się zdziwię.
– Mów co cię do nas sprowadza – odezwała się uśmiechnięta matka. – Mam nadzieję, że nie stało się nic złego? – Teraz jej mina wskazywała na niepewność. – Wszyscy są zdrowi?
Uniosłam filiżankę herbaty do ust i powiedziałam:
– Oczywiście. Mimo ciągle narastających skupisk demonów, wszyscy mamy się całkiem nieźle. – Uśmiechnęłam się. – Problem tkwi raczej w zmęczeniu. Niezbyt dobrze sypiamy i mamy ręce pełne roboty. – Westchnęłam ciężko. To była ta część rozmowy, podczas której jeszcze nie kłamałam. Naprawdę byliśmy przemęczeni. Zewsząd napływały do nas zgłoszenia osób, które oczekiwały, że zniszczymy dręczące ich demony. Nie mogliśmy odmówić pomocy żadnemu człowiekowi, na dodatek musieliśmy reagować bardzo szybko. Z niepokojem przyglądałam się Nathielowi, który w trakcie krótkiej przerwy od misji usypiał na kanapie albo w wannie. Może i był demonem, a więc cechował się dużą wytrwałością i odpornością na zmęczenie, ale to nie zmieniało faktu, że miał swoje limity, jak każdy z nas. Również dzieci były naszym naturalnym pochłaniaczem energii.
– Och, a więc to dlatego przyszłaś? – spytała zmartwiona Madlene. Zanim skłamałam, ona zdążyła już chwycić haczyk. – Po jakieś mikstury na wzmocnienie i pobudzenie?
– W rzeczy samej. – Pokiwałam głową. – Chciałabym złożyć u ciebie małe zamówienie, jeśli to nie byłby problem.
– Skąd! – wykrzyknęła rozemocjonowana dziewczyna. – W końcu będę mogła zrobić coś przydatnego, a nie tylko siedzieć na tyłku i patrzeć jak pracujecie. – Spojrzała na mnie załamana, ale i szczęśliwa z tego powodu, że ktoś coś od niej chciał. – Ile tych mikstur? Z dwieście fiolek?
Mało nie zakrztusiłam się herbatą.
– Nie mamy armii, Mad. To tylko kilka zmęczonych osób, które trzeba wesprzeć magicznymi specyfikami. – Spojrzałam na nią znacząco.
– Och – zdziwiła się. – No, dobrze. To tak z dwadzieścia?
– Myślę, że to całkiem dobra liczba. – Upiłam łyka herbaty i odłożyłam filiżankę na stół. Kątem oka dostrzegłam, że mała Madelyn spogląda na mnie z dziwnie dorosłym zainteresowaniem. Zupełnie jakby wyczuwała, że to nie jest moja główna pobudka moich odwiedzin. O mało nie przeszyły mnie dreszcze.
– W takim razie zabiorę się za gotowanie mikstur już dzisiaj! – wykrzyknęła Madlene i klasnęła radośnie w dłonie. Niemowlak rozszerzył usta w swoim bezzębnym uśmiechu, jakby ucieszył się na ten gest i uderzył swoimi malutkimi rączkami o siebie, naśladując po dziecięcemu gest matki. Dziewczyna zaśmiała się na ten widok. Albo mi się zdawało, albo ostatnimi czasy była naprawdę szczęśliwa. Zanim urodziła chodziła posępna i niezadowolona, po porodzie najwyraźniej coś się zmieniło. Skąd w takim razie niepokój Patricii? Był uzasadniony czy może nie do końca?
Uśmiech zszedł z twarzy czarodziejki, kiedy tylko się zamyśliła. Przez ułamek sekundy widziałam w jej oczach niepokój, szybko zakamuflowała go jednak sztucznym kaszlem, po którym powróciła do swojego wesołego nastawienia. Nie patrząc na mnie, zaczęła mówić:
– Niedługo wszystko się skończy. Wystarczy, że dobrze to poprowadzicie, a los się do was uśmiechnie. – Powiedziała to szeptem tak delikatnym, że ledwo ją dosłyszałam. Zdawało się, że mówi to w dziwnym transie, ponieważ patrzyła tępo przed siebie i nie starała się mówić wyraźnie. Zwracała się do mnie, czy do swoich własnych myśli? 
Niepokoiła mnie jeszcze jedna rzecz. Nie uwzględniła w tym zdaniu własnej osoby. Czy to przez jej przeświadczenie o własnym braku użyteczności w tej wojnie? A może powód był zupełnie inny? Od teraz podejrzliwiej zaczęłam na nią patrzeć.
– Co masz na myśli? – spytałam. – Czyżby karty coś ci podpowiedziały?
Madlene najwyraźniej się zmieszała.
– Karty mówią dużo, niestety nie potrafią przesądzić o ostatecznych bitwach, które są złożeniem wielu decyzji różnych osób. Gdyby los wojen dało się przewidzieć, te nigdy by nie powstawały. To zawsze będzie jedno wielkie koło fortuny – westchnęła. – Istnieją jednak karty, które działają na korzyść wojen, podobnie jak w tej, w której uczestniczymy. – Spojrzała na mnie z udręczonym, wymuszonym uśmiechem.
– Martwisz się wynikiem tego starcia?
– Jak każdy z nas. Na szczęście istnieją środki, które mogą zapobiec tragedii. – Znowu to robiła. Patrzyła tępo przed siebie i wypowiadała słowa ze sztucznym zaangażowaniem, zupełnie jak zaprogramowana marionetka.
– Jakie środki masz na myśli? – spytałam ostrożnie.
Zarumieniła się.
– Och, to nic takiego! – Zaśmiała się odrobinę zbyt głośno i nerwowo, machając ręką z obojętnością. Zafascynowana Madelyn starała się powtórzyć ten gest, chociaż nijak jej to wychodziło. – Chodzi mi o ludzkie uczucia. W końcu w przeciwieństwie do demonów posiadamy ich całe spektrum, prawda? – spytała ze sztucznym entuzjazmem. – Poza tym karty podpowiadają pewne… udogodnienia. Kiedy pytałam co mamy zrobić – tu przymknęła na moment powieki – uznały, że mamy podążać śladami uczuć.
Uniosłam brew do góry. Ostatnie zdanie wydawało się być odcięte od rzeczywistości. Sposób w jaki wypowiadała je Madlene pozostawiał we mnie wątpliwości. Z reguły, jeżeli w śpiewającej czarodziejce drążyło się dziurę, w końcu się poddawała i mówiła w czym rzecz, podejrzewałam, że tym razem nie będzie to jednak takie łatwe. Coś ukrywała i to bardzo głęboko w sobie.
La bonne fee zajęła się swoją córką, która zaczęła cicho pochlipywać. Kiwała nią na boki i podkładała pod usta smoczek. Dziewczynka szybko się uspokoiła, widocznie wymagała po prostu więcej uwagi i zainteresowania.
Mój wzrok padł na walizkę znajdującą się w rogu pokoju. Nie byłam w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy znajdujące się w niej rzeczy były gotowe do ułożenia w szafkach, czy gotowe na podróż w inną część miasta, ewentualnie kraju. Zazwyczaj ufałam swojej intuicji, a ona podpowiadała mi, że coś jest na rzeczy.
– Wyjeżdżasz gdzieś? – spytałam.
Madlene wyprostowała się jak kij od miotły. Zdezorientowana spojrzała w stronę walizki. Jej policzki od razu poczerwieniały.
– Ja… – zaczęła – ja… no, tak. Dzisiaj z Madelyn wybieramy się do mojej mamy. – Zaśmiała się niemrawo. – Oczyściłam swój rodzinny dom ze wszystkich swoich rzeczy i…
– Nie mówisz prawdy – powiedziałam spokojnie, upijając kolejnego łyka herbaty. Na dźwięk moich słów dziewczyna się zmieszała. – Byłam dzisiaj u twojej mamy w sklepie. Twierdziła, że połowę rzeczy wciąż masz w starym domu. – Westchnęłam ciężko. – Co się dzieje, Mad? Próbujesz coś przede mną ukryć? – Natychmiastowo przeszłam do delikatnej ofensywy. Pod gradem pytań czarodziejka potrafiła się ugiąć. Na razie wyglądała jednak tylko na zdezorientowaną. Patrzyła na mnie z otwartą buzią, nie wiedząc co powiedzieć. W jej oczach szkliły się łzy.
Pochyliłam się do przodu.
– Będę szczera. Nie przyszłam tu po żadne mikstury. Twoje przyjaciółki się o ciebie martwią. Nie chcą, żebyś znowu zrobiła coś głupiego. Wiedzą, że ostatnio celowo je unikasz. – Spojrzałam na nią znacząco, przez co odwróciła wzrok w drugą stronę. – Twoja córka miała urodzić się dopiero za dwa tygodnie, prawda? Domyślam się, że próbowałaś wywołać przedwczesny poród, bo wiesz o czymś, o czym my nie wiemy. 
Madlene zacisnęła usta i zaczęła nerwowo tupać nogą w podłogę.
– To… to nie tak, Laura – zaczęła odrobinę niepewnie, wciąż na mnie nie patrząc. – Ja… ja nie potrafię ci tego wyjaśnić, ale tak po prostu musi być. Musi. Nie ma innego rozwiązania. – Skierowała na mnie swoje zaszklone oczy.
– Jakiego rozwiązania? – Zmarszczyłam czoło.
Czarodziejka już otwierała usta, kiedy jej córka wybuchła nagłym płaczem, wtedy najwyraźniej zrezygnowała z odpowiedzeni na pytanie. Podniosła się z sofy i zaczęła kołysać małą Madelyn, udając że żadnej rozmowy między nami nie było. Postanowiłam, że nie będę jej ciągnąć za język. Nie byłam typem osoby, która na siłę będzie wyciągać z kogoś tajemnice.
– Madlene – zaczęłam na nowo z cichym westchnięciem. – Pamiętaj, że cokolwiek by się działo, nie jesteś sama i nie musisz niczego robić na własną odpowiedzialność. Karty nie zawsze przewidują przyszłość we właściwy sposób, prawda? – spytałam. Czarodziejka przybrała minę, która mogła mówić: „nie jestem tego pewna”. – Jeżeli coś się dzieje, możesz nam o tym powiedzieć, wspólnie wymyślimy rozwiązanie. Nie ma rzeczy, których nie można rozwiązać.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową. 
Nie byłam w stanie do niej dotrzeć. Nieważne jak bardzo bym się naprodukowała w słowach, ona zbyt szczelnie zamknęła w sobie swoją tajemnicę. Jedyne co mogliśmy zrobić w tej sytuacji to ją obserwować, ponieważ nie pozostawiała nam żadnego wyboru.
Podniosłam się z sofy.
– Pójdę już, nie chcę ci przeszkadzać – powiedziałam grzecznie i posłałam jej zdawkowy uśmiech. Po tym odwróciłam się do niej tyłem i ruszyłam w stronę wyjścia.
– Laura.
Stanęłam w miejscu. Nie spodziewałam się, że chwilę później tupot stóp wytrąci mnie z równowagi. Ledwo ustałam na nogach, kiedy Madlene rzuciła się na mnie i objęła mnie ramionami. Bałam się, że dziecko, które między nami tkwiło mogło zostać zgniecione, na szczęście okazało się, że mała Madelyn leżała już na sofie, bezpieczna od czułości. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi. Moja koszulka w przeciągu kilku sekund zalała się łzami.
– Ja… ja tak bardzo was lubię! Ciebie i Nathiela! Nie, ja was kocham! Całym swoim sercem! – pisnęła czarodziejka. Zdziwiona poklepałam ją po plecach jak małe dziecko. Pominę oczywiście fakt, że była ode mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów wyższa. – I w ogóle wszystkich! Ja… ja się cieszę, że mam takich wspaniałych przyjaciół! Nigdy wam tego nie zapomnę, nigdy! Zawsze będę wam pomagać, nieważne gdzie będę i co zrobię! Chociażbym miała umrzeć, będę przy was!
– Spokojnie, Mad, przecież nikt nie umiera – szepnęłam i pogłaskałam ją po włosach uspokajająco. Na moje nieszczęście to nic nie pomogło, bo śpiewająca czarodziejka dalej płakała w najlepsze. Zdecydowanie nie wiedziałam jak poradzić sobie z taką wylewnością. – Proszę, nie płacz już, cokolwiek będzie się działo, damy sobie radę.
– Oczywiście, że damy radę! – pisnęła dziewczyna. Kiedy podniosła na mnie swoje zapłakane oczy dostrzegłam rozmazane na jej policzku i powiekach czarne plamy po tuszu do rzęs. Mimo wszystko nie wyglądała tak strasznie, jak się tego spodziewałam.
Wyjęłam z kieszeni chusteczkę i podałam ją czarodziejce. Ta odsunęła się ode mnie z wdzięcznością, choć wciąż chlipała jak małe dziecko. Jej głosowi wtórowała leżąca na sofie Madelyn.
– Naprawdę, naprawdę dziękuję za troskę. – La bonne fee dmuchnęła nosem w chusteczkę i pochyliła się ku mnie dziękczynnie, jakby składała mi hołd.
– Nie ma za co – mruknęłam na boku, nie wiedząc jak na to zareagować. – Nie chciałabym po prostu, żebyś robiła coś, czego możesz potem żałować.
– Uwierz mi, nie zrobię czegoś, czego będę żałować – dodała z płaczliwą powagą.
Kiwnęłam niepewnie głową i na sam koniec dodałam:
– Dobrze. Ufam ci.
Kiedy Madlene zdołała się już uspokoić, należycie pożegnałam się za la bonne fee. Opuściłam jej dom z obawami, które spoczęły na moim sercu. Nie mogłam się pozbyć tego przedziwnego uczucia, że coś było nie tak. Kiedy przechodziłam pod mieszkaniem czarodziejki i półdemona, ciekawość nakazała mi zerknąć w otwarte okno. Ukradkiem zobaczyłam, jak la bonne fee pakuje swoje rzeczy do walizki, robiąc to w tak chaotyczny i niepoprawny sposób, jakby naprawdę się gdzieś spieszyła. Nie chciałam się wtrącać w jej życie. Była tylko jedna osoba, która w tej sytuacji mogła ją powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Ta osoba pracowała ostatnio tak ciężko jak i my. 
Wyjęłam z kieszeni telefon i napisałam wiadomość:
„Wracaj szybko do domu, Madlene planuje najwyraźniej niespodziewany wyjazd. Nie martw się misją, są ważniejsze rzeczy. Laura"
***
Straciła zdecydowanie zbyt wiele czasu na pogawędki. Już dawno powinna być spakowana, już dawno powinna zadzwonić po mamę, która wzięłaby ze sobą Madelyn. Miała jeszcze zajrzeć do dziewczyn, powiedzieć każdej z nich coś miłego, napisać list Arenowi… Nic nie szło po jej myśli. Czy powinna wobec tego wszystko rzucić i po prostu stąd wyjść? Nie mogła panikować, ale ten czas się zbliżał, musiała się bardzo dobrze przygotować do tego, co miało nastąpić. Nie mogło być żadnych pomyłek, inaczej wszyscy przypłacą to życiem. Owszem, straty i tak zostaną poniesione, ale nie tak wielkie, jak los tego od nich oczekiwał. Zamierzała zatrzymać lawinę tragedii, która była im pisana.
Z szafki stojącej w kuchni zaczęła wyjmować wszystkie mikstury, które mogły się jej przysłużyć. Robiła to chaotycznie i pospiesznie, przez co jedna z fiolek stłukła się na blacie, rozlewając wkoło różany płyn. Śpiąca dotąd Madelyn na dźwięk tłuczonego szkła zaczęła cicho chlipać. Jej matka jęknęła cicho i bezradnie – nie miała teraz czasu na zajmowanie się płaczącym dzieckiem, ale nie mogła go zostawić samemu sobie. Zbliżała się pora karmienia.
Ścierając na prędkości rozweselający płyn z blatu, sięgnęła po butelkę z przygotowanym mlekiem i wraz z nią ruszyła do sypialni. Madelyn czerwona jak pomidor wydzierała się wniebogłosy, machając bladymi rączkami nad głową. Załamana czarodziejka chwyciła ją w swoje ramiona i przyłożyła butelkę do drobnych ust. To jednak nie pomogło. Czyżby jej mała następczyni wyczuła, że coś jest nie tak? Celowo chciała udaremnić jej plan?
Jęknęła donośnie. Starała się uciszyć swoją córkę kołysaniem, śpiewem, zabawą, ale to nic nie dawało, a czas upływał. Nie miała serca po prostu ją zostawić. Co powinna więc zrobić?
– Mad?
Dziewczyna zesztywniała i obróciła się gwałtownie w tył. Nie spodziewała się, że w drzwiach sypialni ujrzy zdyszanego Arena, który będzie na nią spoglądał z zaniepokojoną miną. Jego spojrzenie od razu przeniosło się na walizkę, a potem znów na czarodziejkę. Jego brwi zaczęły marszczyć się z irytacją.
– Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć? – spytał ostrzegawczo.
La bonne fee nie wiedziała, co może powiedzieć. Arena niełatwo było oszukać.
– Wyprowadzasz się? – prychnął chłopak. Kiedy już się wściekł, trudno było go uspokoić. W tej sytuacji wcale mu się nie dziwiła. Ukrywała przed nim prawdę. Ukrywała prawdę przed wszystkimi. Chciała zniknąć bez słowa. To takie głupie i dziecinne.
– N-nie – szepnęła tak, że jej głos ledwo przebił się przez ścianę dziecięcego lamentu.
– W takim razie wytłumacz mi to! – krzyknął półdemon, rozkładając ręce na bok. – Od dłuższego czasu zachowujesz się naprawdę bardzo dziwnie. Nie chciałem nic mówić, ale mam już tego dosyć, Mad – warknął. – Nie ufasz mi? Nie jesteś w stanie powiedzieć, co cię martwi? – Aren postawił kilka kroków wprzód. Chcąc nie chcąc Madlene odsunęła się pod samą ścianę. To nie ona nakazała sobie uciekać, to jej nogi samoczynnie reagowały. Przytuliła swoją córkę do piersi, starając się ją uspokoić. – To, że masz przede mną tajemnice naprawdę boli.
Czarodziejka zacisnęła usta w wąską kreskę. Tak bardzo chciała mu o wszystkim powiedzieć… wiedziała jednak, że aby ją zatrzymać, mógłby uciec nawet do zamknięcia jej w piwnicy. Widziała tylko jedno rozwiązanie, tylko jedną drogę ucieczki.
– Mad, proszę. – Aren był już prawie naprzeciw niej. Teraz spoglądał na nią z bezradnością malującą się w pochmurnych oczach. Tak bardzo chciała, aby te ciepłe ręce, które gładziły ją nocami po włosach chwyciły ją teraz za policzki. Chciała, żeby to wszystko okazało się okrutnym snem, żeby życie dalej pędziło swoim zwyczajnym torem. Założenie rodziny było marzeniem, z którym teraz będzie musiała się pożegnać.
Przymknęła oczy i wzięła cichy wdech. W głowie powtarzała sobie, że musi to zrobić, inaczej Aren będzie cierpiał. To tylko i wyłącznie dla jego własnego dobra. Tylko. 
– Madlene? – usłyszała cichy głos.
– Przepraszam, Aren – szepnęła.
Sypialnia w ułamku jednej sekundy zmieniła swoją barwę. Wyglądała tak, jakby ktoś nałożył na nią delikatny efekt sepii. Zaniepokojony półdemon rozglądnął się po pokoju. Wiedział, że to czary, nie wiedział tylko czemu miały służyć. Spoglądał na czarodziejkę z niepewnością. Próbował postawić jeszcze jeden, ostrożny krok w jej stronę, ale na nic zdały się jego próby. Stopy przyrosły mu do podłogi. Nie był w stanie zrozumieć tego, co się dzieje. Dlaczego Madlene go zniewoliła? Dlaczego jej oczy zaszły łzami, a usta szeptały wciąż i wciąż to jedno słowo, oznaczające przeprosiny? Co ona planowała zrobić? Coraz bardziej go przerażała. Czy straciła zdrowe zmysły? 
– Cokolwiek próbujesz zrobić, Mad, nie powi…
– Zapomnij mnie.
Aren zesztywniał. Jego serce szybciej zabiło z niepokoju. Nie zdążył jednak dopytać się o co chodzi. w pomieszczeniu rozbrzmiała się piosenka, której już pierwsze nuty wdarły się do jego głowy, powodując silny ból. Syknął i chwycił się za nią, patrząc spode łba na swoją dziewczynę, której nie poznawał. Czy ona próbowała go zabić? Uszkodzić? Unieszkodliwić? Słowa piosenki zaczęły go przerażać, podobnie jak efekt, które wywoływały. Madlene nigdy nie śpiewała w taki sposób. Wszystkie jej piosenki były przepełnione radością, nie bólem jak teraz.

Zapomnij mnie, usuwam się w cień,
Wspomnienia i myśli w popioły zmień,
Niech wiatr uniesie moje błaganie,
Obudzisz się sam, gdy dzień nastanie,

Chłopak nie mógł wytrzymać bólu, który wżynał się we wszystkie jego komórki mózgowe. Próbował uchwycić się najbliżej stojącej szafki, ale nie zdążył do niej dotrzeć – siła nieznanej pieśni powaliła go na kolana. Obraz wirował mu przed oczami z prędkością pędzącego po torach pociągu, był bliski od tego, aby pozbyć się całej zawartości żołądka. Jego błędnik oszlał. 
Był bezsilny. Ciało powoli stawało się ciężkie i bezwładne. W pewnym momencie nie mógł już ustać. Kiedy upadł już na podłogę, wyciągnął rękę, tylko… do czego lub kogo? Wkoło panowała pustka.

Zapomnij o wszystkim, co nas łączyło
Żyj dniem dzisiejszym, nie tym, co było,
Zostawiam uczucie i cząstkę duszy w niej,
To dla niej się poświęć i serce w dłoniach miej

Madlene spojrzała ze łzami w oczach na swoją córkę, która przysłuchiwała się tej tajemniczej piosence. Na zakończenie pogłaskała ją po brązowych włoskach i posłała jej bezradny uśmiech. Dziewczynka go odwzajemniła, nieświadoma tego, co tak naprawdę się dzieje. Jej matka uklęknęła przy ojcu i dotknęła chłodną dłonią jego policzka. Pochmurne oczy spoglądały na nią nietrzeźwo, jakby w ogóle jej nie dostrzegały. Mimo wszystko starała się uśmiechać.

Będę cię kochać, nieważne gdzie odpłynę,
Przyjmij ciężar słów, ja zaś przyjmę winę,
Nie odchodzę na zawsze, wiatr moją duszę niesie,
Niech czar tego zaklęcia do góry się wzniesie

Ostatnie słowa wypowiedziała jękliwym szeptem. Nie wytrzymała napięcia i wybuchła głośnym, dziecięcym płaczem. Kiedy zabrała dłoń z policzka chłopaka, ten bezwładnie opadł na podłogę. Dopiero wtedy kolory codzienności ożywiły przyciemnione pomieszczenie. Mała Madelyn spoglądała na swoją matkę z niknącym uśmiechem na ustach, zamieniając go stopniowo w rozpacz pełną niezrozumienia. Już po chwili w sypialni rozległ się podwojony lament. I nikt nie mógł na niego zareagować.
– Jestem najgorszą matką pod słońcem, Madelyn! – zapłakała czarodziejka, tuląc do swojej piersi niemowlaka. Bezustannie głaskała go po główce i plecach. – Wcale nie chcę was zostawiać! To nie była moja decyzja! – zawodziła, kołysząc burzliwie dzieckiem.
Mała la bonne fee zrobiła się cała czerwona od płaczu. Zaciskała piąstki i wymachiwała nimi na wszystkie strony, jakby chciała powstrzymać swoją matkę od niechybnej ucieczki. Taka mała istota nie miała jednak fizycznej siły przebicia. Mogła tylko płakać.
– Przepraszam, naprawdę przepraszam – szeptała Madlene. W stronę dziecięcego łóżeczka szła możliwie wolno. Nie chciała rozstawać się z órką, a tym bardziej nie z Arenem. Niestety, słowa padły, nie mogła już cofnąć zaklęcia, tak samo jak nie mogła cofnąć swojej decyzji. To koniec dla niej, ale zupełnie nowy początek dla nich. Razem na pewno sobie poradzą.
La bonne fee ułożyła delikatnie córkę na poduszce. 
Nadszedł już czas. Lada moment reszta czarodziejek dowie się o jej występku, nie powinno jej tu wtedy być., w przeciwnym razie nigdy nie dopełni swojej samozwańczej misji. 
– Zaufaj światłu dnia – szepnęła na pożegnanie do Madelyn, która na dźwięk tych słów przestala lamentować. Teraz z cichym pochlipywaniem wpatrywała się w swoją matkę. Znała te słowa, znała tę piosenkę, słyszała ją co noc, w końcu to przy niej usypiała. Czy wobec tego powinna płakać? Znana kołysanka niosła ze sobą kojącą moc, która miała towarzyszyć jej już do końca swoich ledwo rozpoczętych dni. 
Czarodziejka ze łzami w oczach zaczęła stawiać powolne kroki ku wyjściu. Do samych drzwi patrzyła na łóżeczko, w którym leżało jej jedyne dziecko. W myślach powtarzała: poradzisz sobie, poradzisz, poradzisz. Może nie znała dokładnej przyszłości Arena i Madelyn, ale karty były wobec nich łaskawe. Ufała, że będą wiedli spokojne życie. W zamian za jej własne, które zamierzała poświęcić dla dobra ludzkości. Dla ich dobra.
Niebawem w pomieszczeniu zapanował spokój.

2 komentarze:

  1. Hej :)
    O kurczę. Aż nie wiem, jak to skomentować. Wiedziałam, że Mad postanowi coś na własną rękę i będzie się tego trzymać, póki nie zrealizuje planu, ale... Zabolało mnie to.
    Aż lecę dalej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń