Wena nie chciała przyjść, zaciągnęłam ją tutaj siłą i przywiązałam do grzejnika. Śpiewała mi płaczliwym głosikiem do ucha to, co mam pisać, a ja jak prawdziwy sadysta siedziałam na łóżku i piłam porzeczkową herbatę (nie wiedzieć czemu, słownik podpowiada mi, że POŻYCZKOWĄ).
[POPRAWIONE, 19.11.2017]
***
Siedziałam na parapecie okna,
przyglądając się mało interesującym, zabieganym ludziom, którzy gdzieś się
spieszyli. Odnosiłam wrażenie, że tylko ja i mój czas stoimy teraz w miejscu.
Może to przez moje nieróbstwo i brak jakichkolwiek zająć do wypełnienia?
Nie lubiłam tych momentów, gdy
siadałam i pogrążałam się we własnych pesymistycznych rozważaniach, nie mogłam
jednak nic na to poradzić. Pesymizm był nieodłączną częścią mojej codzienności,
od której nie potrafiłam się uwolnić. Samemu naprawdę trudno było zmienić bieg
swoich myśli.
Spojrzałam na niedokończoną
jeszcze pracę z biologii, która leżała na moim biurku. Przypadł mi jeden z
gorszych działów do opisania – genetyka. Mało interesowało mnie, czy w
określonym nukleotydzie DNA znajduje się adenina, guanina czy inne związki
purynowe lub zasady pirymidynowe, a już szczególnie mało obchodziło mnie, co
powstanie jak skrzyżuję genetycznie czarną i brązową krowę. Cóż, czego nie robiło
się dla zmiany toru myśli? Nauka zawsze mnie odstresowywała. Lubiłam się w nią
zagłębiać, choć nie zawsze wszystkie tematy mnie interesowały.
Zeskoczyłam z parapetu i
podeszłam do biurka. Krzesło, na którym wylądowałam wydało z siebie głośny
skrzek starości – wciąż się dziwiłam, że go nie połamałam. Chwyciłam za długopis
zdobiony słodkimi misiami, który sprezentowała mi kiedyś Amy. Stwierdziła, że
zawsze mam minę jak one. Może ta groźność w ich oczach i wykrzywione w grymasie
mordki się zgadzały, ale raczej nie spożywałam ryb – białe niedźwiadki w
pomnożonej ilości właśnie się nimi zajadały.
Amy. Samo wspomnienie jej
prezentu przypomniało mi o ostatniej niefortunnej sytuacji. Osobiście straciłam
całą chęć na wtrącanie się w jej niezatwierdzony jeszcze związek. Owszem,
martwiłam się o nią (co nie jest niczym nieprawdopodobnym), w końcu posiadała
wysoki wskaźnik energii potencjalnej, która aż prosiła się o wyżarcie przez
demony. Sorathiel wcale nie ułatwiał sprawy – był łowcą, do którego demoniczne
pokraki lgnęły jak ziemniaki do rozgrzanej frytury. Nie wiedziałam dlaczego,
ale ufałam mu i wierzyłam w to, że jest w stanie ją obronić.
Niczego nie mogłam im zabronić.
To ich życie, nie moje. Miałam przynajmniej nadzieję, że gdy zaczną ze sobą
chodzić – o ile tak będzie – Sorathiel opowie jej o wszystkim i ostrzeże przed
złem.
Odgoniłam zbędne zmartwienia i
zabrałam się do pisania. Nie musiałam powtarzać tematu. Miałam doskonałą pamięć
i chyba tylko tym się mogłam pochwalić. Słowa same przelewały się wprost z
mojej głowy na kartkę. W międzyczasie, nic innego oprócz kwasów nukleinowych i
sekwencji DNA nie zajmowało moich myśli.
Jak dobrze być kujonem.
– Lauro! – dosłyszałam matczyny
głos, który wyrwał mnie z sideł nauki.
Odrzuciłam długopis na biurko i
ruszyłam w stronę drzwi. Gdy za nie wyjrzałam mama stała już na schodach z
wielką żółtą miską w rękach. Nim się zorientowałam, dostałam garścią popcornu w
twarz. Spojrzałam zdziwiona na swoją matkę, która śmiała się głośno, jakby
cieszyła się, że wywinęła komuś kawał.
Czasami zastanawiałam się, czy
to ona była nastolatką, czy ja.
– Zbyt długo siedzisz sama w
pokoju – stwierdziła już po chwili, obdarzając mnie promiennym uśmiechem, który
przeganiał wszystkie ciemne chmury z mojego życia. – Może masz ochotę na film?
Spojrzałam zamyślona w sufit.
– Wyciskacz łez? – spytałam
wreszcie z uśmiechem.
– I wielkie pudełko lodów
bakaliowych? – odpowiedziała pytająco moja mama.
Cóż,
przyda mi się chwila wytchnienia.
***
Pociągałam głośno nosem,
wyjmując z pudełka ostatnią już chusteczkę. Nigdy w życiu tyle nie płakałam.
Nawet gdy byłam mała. Seanse filmowe z moją mamą wystawiały mnie na emocjonalne
próby, które zawsze kończyły się moją miażdżącą porażką. I pomyśleć, że na ogół
nie znosiłam wyciskaczów łez. Większość z nich traktowałam po prostu jak
swoiste odmóżdżacze.
Nabrałam na łyżkę porządną
porcję lodów bakaliowych i napchałam buzię popcornem. Zabójcza tłuszczowo-węglowodanowa
mieszanka. Na szczęcie należałam do osób, które nie tyły. Niejedna nastolatka
mogłaby mi pozazdrościć metabolizmu. Już chyba na zawsze pozostanę bladym
patyczakiem.
– Nigdy
więcej „Szkoły uczuć” – powiedziała mama, opatulając się dokładnie kocem, pod
którym siedziałyśmy.
Spojrzałam na nią z lekkim
uśmiechem. Jej oczy błyszczały od łez. Nawet teraz, mimo wieku i stanu w jakim
się obecnie znajdywała, była piękna. Mogłam jej tylko pozazdrościć urody. Ja
zapewne wyglądałam teraz jak dorodny pomidor.
– Może masz ochotę na herbatę,
kochanie? – spytała wesoło, ocierając ostatnie łzy z policzków.
Skinęłam głową.
– W takim razie zaraz wracam –
odparła i ruszyła do kuchni.
Spoglądałam za nią, zastanawiając
się, czym mogłabym się teraz zająć. Oczywiście nie męczącymi rozważaniami.
Miałam dosyć egzystencjalnych refleksji na dziś.
Zbawienie przyszło stosunkowo
szybko – rozbrzmiało w naszym mieszkaniu głośnym dzwonkiem. Spojrzałam na zegar,
który wskazywał godzinę dwudziestą drugą. Ktoś miał niezłe wyczucie czasu.
Czyżby Nathiel? Tak, to by do niego pasowało, tylko czego mógłby ode mnie
chcieć o tej godzinie?
Odrzuciłam koc i ruszyłam w
stronę drzwi. Gdy je otworzyłam, moim oczom okazało się coś, czy może raczej
ktoś, kogo kompletnie się tutaj nie spodziewałam.
– Hej – przywitał się Deaniel,
zerkając najpierw na mnie, a potem gdzieś w bok z onieśmieleniem. –
Przepraszam, że tak późno. – Podrapał się w tył głowy.
– Co tutaj robisz? – syknęłam
lekko zirytowana.
Nie dowierzałam temu, co widzę.
Miałam ochotę trzasnąć drzwiami i to prosto w jego twarz. Ostatnio jego widok
sprawiał, że wzbierało się we mnie potężne uczucie gniewu, które koniecznie chciało
znaleźć ujście.
Nie mógłby mi wreszcie dać
spokoju? Między nami wszystko skończone. Nie zamierzałam się zadawać z kimś,
kto sprawiał, że moje życie to jedna wielka demoniczna przygoda. Już
bezpieczniej czułam się przy Nathielu – nie tchórzył w kulminacyjnych momentach
akcji i nawet potrafił się bronić.
– Wiem, masz mnie dosyć, ale
proszę, przynajmniej mnie wysłuchaj – zaczął załamany Deaniel.
Kto dobrowolnie chciał się
narażać na sarkastyczny atak Laury Collins? Chyba tylko Nathiel, choć to
zupełnie inny typ osobowości. Deaniel trochę się od niego różnił. W skrócie: był
tchórzem.
Westchnęłam ciężko i założyłam
ręce na piersi. Spojrzałam na niego pobłażliwie.
– Chcesz mnie przeprosić? –
spytałam spokojnie. – Nie musisz, już to zrobiłeś.
– Nie zajmę ci zbyt dużo czasu –
powiedział z powagą.
Jego
determinacja mnie zadziwiła. Chyba naprawdę zależało mu na rozmowie ze mną. Zasłużył
na kolejną szansę? Nie byłam tego do końca pewna. Może chociaż raz powinnam
komuś okazać miłosierdzie i udowodnić, że nie jestem taka chłodna, na jaką
wyglądałam?
– Niech będzie – odpowiedziałam
niechętnie, po czym zwróciłam się w tył. – Mamo, niedługo wrócę! Wychodzę na
chwilę z Deanielem!
– Tylko nie róbcie niczego
nieprzyzwoitego i wróćcie o odpowiedniej porze! – wykrzyknęła rozbawiona
rodzicielka. Na dźwięk jej słów przewróciłam oczami. Gdybym stała tutaj z innym
chłopakiem, zapewne na moje policzki wszedłby teraz delikatny rumieniec, ale to
tylko Deaniel – zauroczenie jego osobą już dawno mi przeszło.
Wyszłam z domu. Kierowaliśmy
się w nieokreśloną stronę miasta. Przez cały ten czas czekałam aż mój były
przyjaciel zabierze głos, ale milczał, tak samo jak i ja. Nieraz podejmował
próbę powiedzenia czegoś, jednak tak szybko jak otwierał buzię, tak szybko ją
zamykał. Brakowało mu słów? Och, mi też by brakowało, gdybym nim była.
Zostaw zadurzoną w sobie
dziewczynę, pozwól jej się trochę pomartwić i spraw, aby ruszyła za tobą w
pogoń, opowiedz jej swoją dramatyczną historię życia i odrzuć pomocną dłoń, puść
ją samą przez slamsy, może jej się uda przeżyć. Dostała czymś w głowę? O, to znak,
że czas na ucieczkę! Zostaje zmasakrowana i ratuje ją twój rywal? To bardzo
przykre, musisz wyrazić swoje niezadowolenie, koniecznie!
W mojej głowie kipiało od
sarkazmu. Czułam, że gdy wreszcie otworzę buzię, moje myśli zamienią się w rozpędzony
pociąg ironii, w którym nie ma hamulców. I co wtedy zrobi? Nie powstrzyma mnie.
Dotarliśmy do położonej na
uboczu parku ławeczki. Deaniel usiadł na nią bez słowa i poklepał ręką miejsce
obok siebie, próbując przekonać mnie do zrobienia tego samego. Niechętnie, ale
uczyniłam jego prośbę. Oczywiście odsunęłam się na sam kraniec. Nie patrzyłam
mu również w twarz, udawałam, że wkoło znajdują się o wiele ciekawsze obiekty
do obserwacji, na przykład liście spadające z drzew, ciemne chmury mknące
bezwolnie po niebie czy kot, który spacerował z wysoko uniesioną głową po
ulicy. Nie, to nie ja się miałam starać, te czasy bezpowrotnie minęły.
– Laura – zaczął w końcu
Deaniel. Brzmiał bezradnie. Nieźle, prawie zrobiło mi się go szkoda. Prawie. –
Naprawdę jest mi przykro. Nie sądziłem, że ktokolwiek cię zaatakuje. Myślałem,
że zaatakowali tylko mnie.
A więc on również padł ofiarą
departamentu? To trochę zmieniało postać rzeczy. Ale tylko trochę. Odrobinę,
choć nieznacznie. Wcale?
– Specjalnie uciekłem w przeciwnym
kierunku – kontynuował – żeby tylko cię nie dopadli! – teraz już prawie
krzyczał z przejęcia. Żałowałam, że nie miałam przy sobie zatyczek do uszu. –
Ledwo uszedłem z życiem. Straciłem wszystkie swoje rzeczy. Spałem w parku,
ukrywałem się przed ludźmi, goiłem rany. Pomógł mi pewien starszy pan. Dzięki
niemu nabrałem sił i byłem w stanie wrócić do szkoły.
Spojrzałam na niego
beznamiętnie, nie zawierając głosu w tej sprawie.
– Chciałem cię powiadomić,
ale... nie miałem jak – powiedział spokojniejszym tonem głosu. – Wiem, jestem
kretynem. To ja powinienem cię bronić, nie Nathiel. – Spojrzał na mnie brązowymi
oczami przepełnionymi smutkiem. Nie spodziewałam się, że chwyci mnie za dłonie.
W normalnym przypadku zapewne wyrwałabym się z jego uścisku, ale spojrzenie
tych ziemistych tęczówek sprawiło, że zastygłam w bezruchu, nie wiedząc jak się
uwolnić. Wydawało się, że wszystko co mówi jest szczere, tylko dlaczego
jedynym, czym potrafił mnie obdarzyć Deaniel były tłumaczenia? Nie chciałam już
więcej wymówek ani przeprosin. Już dość.
– Nie zmienię przeszłości, ale
przysięgam, że mi na tobie zależy – powiedział zrozpaczony chłopak. Mimo jego
dramatycznych przeprosin, nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnych uczuć.
Delikatnie wyrwałam ręce z jego uścisku i złożyłam je na kolanach.
Czy to dziwne, że nie czułam w
tym momencie zupełnie nic? Wcześniej byłam zła, poirytowana, niespokojna, teraz
czułam pustkę, obojętność, jakby przestało mi na czymkolwiek zależeć, jakbym
miała do czynienia z całkowicie mi obcą osobą.
– Mam ci wybaczyć? Tak po prostu?
– Kocham cię, Laura! –
wykrzyknął. Na dźwięk tych słów zastygłam w bezruchu jak porażona prądem. –
Naprawdę! Odkąd cię tylko zobaczyłem, przykułaś moją uwagę! Nikt inny, tylko
ty! Dawałaś mi poczucie bezpieczeństwa w świecie, w którym musiałem się
ukrywać! Gdzie na okrągło musiałem uciekać! To nie moja wina, że jestem ścigany,
nie moja wina, że jestem półdemonem, którym gardzi Departament Kontroli Demonów!
Jak ty byś się zachowała, gdybyś nie mogła w nocy spać, nasłuchując, czy do
drzwi nie puka ci śmierć?
Milczałam.
Poniekąd
miał trochę racji. Rzeczywiście nie wiedziałam jak może się czuć osoba, która
ciągle musi być czujna, inaczej zginie. Osobiście prowadziłam dosyć spokojne
życie. Byłam normalnym człowiekiem, miałam normalną mamę, chodziłam do
normalnej szkoły i prawie nigdy nic mi nie zagrażało – z wyjątkiem ostatnich
incydentów.
–
Wiem, jestem tchórzem, ale tchórzem, który za wszelką cenę starałby się ciebie
obronić, gdyby wiedział, że coś ci zagraża! Tchórzem, który ucieka, bo chce
żyć! Dlatego nie chciałem do ciebie dzwonić, czy dawać ci znać, co się ze mną
dzieje! Bałem się, że coś ci się stanie! – Pełen przejęcia głos Deaniela
wprowadził mnie w stan niepewności. Już sama nie wiedziałam, co mam zrobić czy
odpowiedzieć. Wbiłam wzrok w ziemię.
W tej sytuacji to ja byłam
nieczułą idiotką czy on tchórzliwym kretynem? Uważałam, że tylko ja mam racje,
a jednak ta sytuacja mogła mieć też inną stronę.
Moje serce zaczęło mięknąć.
Lauro, ty słaba emocjonalnie
istoto!
– Proszę, wybacz mi i daj mi
jeszcze jedną szansę – szepnął, nachylając się nade mną. Jego oczy były pełne
nadziei, bólu i smutku.
„Nie musisz mnie kochać, daj mi
po prostu szansę i powód do życia, odrobinę nadziei na lepszą przyszłość” – to
właśnie zdawała się mówić jego twarz.
– Ja... – zaczęłam, jeszcze nie
wiedząc jak skończyć. Starałam się uniknąć jego spojrzenia. – Musisz dać mi
czas, Deaniel.
– Nie musimy się spotykać poza
szkołą – powiedział z powagą Dan. – W szkole przecież nic ci nie grozi. Będę
cię chronił – szepnął, tym razem kładąc swoje chłodne dłonie na moich polikach.
W normalnym przypadku moje serce by oszalało, ale już dawno pozbyłam się tej namiastki
miłości, którą darzyłam Deaniela.
– Dobrze, niech będzie. Daję ci
jeszcze jedną szansę i...
Nim dokończyłam, Deaniel
przyciągnął moją twarz do siebie i pocałował mnie gwałtownie w usta, szybko się
ode mnie odrywając. Jego uradowana twarz patrzyła teraz prosto na mnie.
Wyglądał, jakby wygrał życie, a ja, jakbym miała umrzeć nagłą, tragiczną
śmiercią.
Byłam w szoku. Nie mogłam
zrozumieć tego, co przed chwilą się stało.
Co on do jasnej cholery
zrobił?!
Deanielowi
uśmiech zniknął z twarzy, ustępując miejsca przerażeniu. Najwyraźniej
zrozumiał, że radość, która tak nagle go pochłonęła, pchnęła go w stronę
czynności, której nie powinien się w tym
momencie oddawać.
–
Przepraszam! To był impuls! – powiedział przestraszony, gwałtownie się ode mnie
odsuwając. Wystawił przed siebie ręce, jakby chciał się obronić przed
konsekwencjami.
Kiwnęłam
głową, wbijając wzrok w pustą przestrzeń.
Nie
poczułam zupełnie nic, gdy jego usta zetknęły się z moimi. To był zaledwie ułamek
sekundy. Za krótki, by móc coś konkretnego wywnioskować. Moje serce
prędzej stanęło w miejscu, niż mocniej zabiło. Nie pojmowałam tego, co się stało
i... nie chciałam pojąć. Pragnęłam żyć w błogiej nieświadomości.
Tuż nad uchem usłyszałam głośne
oklaski. Podskoczyłam przestraszona na ławeczce, podobnie jak Deaniel. Czyżby
ktoś się nam przyglądał przez cały ten czas?
– To takie romantyczne!
Przyznaję, aż mi się rzygać zachciało! – powiedział dziwnie znajomy kobiecy
głos. W jednej chwili mój przyjaciel pobladł, zaś ja przybrałam zszokowaną
minę. Nie musiałam się odwracać,
żeby wiedzieć kto tam stał. Jeden z moich najgorszych koszmarów ostatnich nocy.
Brutalna, irytująca, bezwzględna i nielitościwa. Cienisty demon w kobiecej
postaci. Prawdziwy potwór.
Niebo
zaczęła ogarniać szarość – kolor powoli pochłaniał również drzewa i wszystko,
co znajdowało się poniżej nieboskłonu. Już kiedyś to przeżyłam. Byłam wtedy na
imprezie u Nathiela. To on stworzył wówczas „szarą strefę”, która nie
przepuszczała żadnego dźwięku i sprawiała, że nikt nie widział, co się dzieje w
jej obrębie.
Czułam, że moje serce zamiera.
Deaniel nie czekając, zerwał
się z ławki, pociągnął mnie za dłoń i popędził przed siebie. Za plecami
słyszałam tylko niepokojąco głośny i szaleńczy śmiech.
Czy to mój pech przywiał tutaj
Gabrielle? Wcale bym się nie zdziwiła.
– Co teraz?! – wykrzyknęłam do pędzącego
przed siebie Deaniela.
– Musimy uciekać! Sami sobie
nie poradzimy! Gabrielle to silny demon, na dodatek należy do Departamentu Kontroli
Demonów! – odkrzyknął przejęty chłopak.
– Wiem! To przecież ona mnie
zaatakowała!
– Ona? – spytał zdziwiony. –
Ach, mniejsza!
Nasza ucieczka nie trwała
długo. Najwyraźniej demonicy znudziło się obserwowanie dwójki biegnących przed
siebie nastolatków. Zostałam wyszarpnięta z uścisku Deaniela – coś oplotło się
wokół mojej kostki i powaliło mnie brutalne na ziemię. Zabrakło mi powietrza w
płucach – starałam się je łapczywie chwytać, próbując się przy tym nie udusić.
Deaniel rzucił mi się na pomoc,
próbując chwycić mnie za rękę, jednak jego próby okazały się daremne – wokół
niego również oplotła się czarna wstęga przypominająca jadowitego węża –
sprawiła, że utknął w miejscu. Próbował się wyrywać, ale jego starania nie
przynosiły żadnych efektów.
Przerażone brązowe oczy
zniknęły wśród drzew. Chciałam uchwycić się jakiejś gałęzi i zatrzymać ten
szaleńczy pęd, który popychał mnie prosto w ramiona demonicy, ale każda moja
próba była niweczona kolejnym silnym pociągnięciem – byłam za słaba, żeby móc
się przytrzymać jakiegoś stałego elementu na dłużej niż kilka sekund, a co
dopiero, żeby się uwolnić.
W moją stronę powolnie
irytującym krokiem szła ubrana na czarno Gabrielle. Uśmiechała się w
obrzydliwie triumfalny sposób. W ręku trzymała dwie czarne wstęgi, którymi
byłam opleciona wraz z Deanielem.
Kiedy zostałam już wytargana i
wytarzana w ziemi, a potem wyrzucona nieopodal wroga, jak nikomu niepotrzebny
śmieć, mogłam zrobić już tylko jedno.
Chwyciłam za telefon, który znajdował
się w lewej kieszeni moich spodni. Zdążyłam tylko wykręcić numer i krzyknąć:
– Nathiel!
Następnie komórka została mi
wytrącona z rąk i bezlitośnie zgnieciona obcasem.
***
Łowca wpatrywał się w swój
telefon z nachmurzoną miną, nie mogąc pojąć tego, co właśnie usłyszał. Dzwoniła
do niego Laura, która wykrzyknęła jego imię jak w jakimś dramatycznym momencie
filmu, gdzie wszyscy nagle umierają, po czym jak gdyby nigdy nic, rozłączyła
się. Oczywiście próbował się do niej dodzwonić, ale nie przyniosło to
upragnionego skutku. W telefonie zawsze odzywał się ten dobrze znany, irytujący
głos, oznajmiający, że ma się wypchać, bo Laura ma wyłączoną komórkę.
Nathiel odrzucił urządzenie na sofę
i wzruszył ramionami. Kontynuował oglądanie bardzo zajmującego serialu
animowanego. Akurat rozgrywała się decydująca scena walki. Pewien czarnowłosy
chłopak ciął mieczem na oślep, próbując ochronić swoją cycatą ukochaną o blond
włosach i niewinnych zielonych oczach. Z wyglądu przypominała trochę Laurę,
choć oczywiście tej brakowało potężnych argumentów w przednim aspekcie
osobowości.
Wroga kobieta, z którą główny
bohater prowadził zaciętą walkę, z nagła wybuchła irytującym śmiechem. Jego
ukochana, krzycząc uprzednio jego imię, została zraniona prosto w serce. Bohater
upadł na kolana i krzyknął rozdzierająco. Powoli zaczął go zagłuszać oddźwięk
kończącego odcinek japońskiego endingu.
– Interesujące – mruknął Nathiel,
sięgając ręką po kolejną garść popcornu, którą wepchnął sobie do buzi. W
skupieniu przeżuwając słoną przekąskę, nacisnął przycisk „następny odcinek”.
Coś mu jednak nie pasowało. Przepalone przewody jego mózgu zaczęły przetwarzać
powolnie informacje. Ta blondynka krzyczała imię bohatera w taki sam sposób,
jak Laura jego.
Zmrużył oczy i spojrzał
zamyślony w sufit. W tej sprawie postanowił się poradzić znajomego mózgu.
– Ej, Sorath!
Blondyn w przeciągu kilku
sekund pojawił się w drzwiach jego pokoju.
– O co mogło chodzić Laurze,
jak krzyknęła moje imię przez telefon takim dramatycznym głosem, a potem nagle się
rozłączyła i nie mogłem się do niej dodzwonić? – spytał spokojnie Auvrey.
Sorathiel milczał przez dłuższą
chwilę, wpatrując się bezwyrazowo w twarz przyjaciela. Liczył na jakiś znak,
który podpowiedziałby mu, że to, co mówi jest po prostu żartem.
– Jesteś idiotą, czy tylko
takiego udajesz? – zapytał w końcu prosto z mostu.
Nathiel zmarszczył czoło z
niezadowoleniem.
– Ale o co ci chodzi?
Cóż,
odpowiedź na to pytanie najwyraźniej była jednoznaczna.
– Pomyśl. Dziewczyna, która ma
cię dosyć, nagle dzwoni do ciebie i wykrzykuje twoje imię, po czym całkowicie
znienacka się rozłącza. Nie możesz się do niej zadzwonić. Co to może oznaczać?
Czarnowłosy przybrał skupioną
minę.
– Może się we mnie zakochała –
odpowiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
– Z pewnością.
– Chciała zwrócić na siebie
uwagę?
– Na pewno.
– Czuła się samotna?
– Oczywiście.
– Zamknęli jej sklep i nie
mogła kupić herbaty?
– Jesteś wspaniałomyślny.
– To co, demon ją zaatakował?! –
wykrzykną podenerwowany ironicznymi odpowiedziami przyjaciela Nathiel. Jego
rozmówca założył ręce na piersi i spojrzał na niego znacząco. Dopiero teraz do
zielonookiego dotarł niewidzialny i niezrozumiały do tej pory przekaz.
Laura została zaatakowana i
dzwoniła do niego po pomoc.
W jednej chwili zerwał się z
krzesła. Z szuflady wyjął tajemniczą broń łowców cienia: exitialis, które schował do tylnej kieszeni spodni. Nie przejmował
się okryciem wierzchnim, nie miał teraz na to czasu.
– Bez jaj, ta dziewczyna ma
takie szczęście do demonów, jak ja do podrywu!
Sorathiel uśmiechnął się
pobłażliwie pod nosem, przepuszczając poirytowanego przyjaciela w drzwiach.
Postanowił, że wybierze się z nim, w końcu nigdy nie wiadomo co czeka samotnego
łowcę na polu bitwy.