wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 20 - "Prosząc o wybaczenie"

Wena nie chciała przyjść, zaciągnęłam ją tutaj siłą i przywiązałam do grzejnika. Śpiewała mi płaczliwym głosikiem do ucha to, co mam pisać, a ja jak prawdziwy sadysta siedziałam na łóżku i piłam porzeczkową herbatę (nie wiedzieć czemu, słownik podpowiada mi, że POŻYCZKOWĄ).

[POPRAWIONE, 19.11.2017]
***
Siedziałam na parapecie okna, przyglądając się mało interesującym, zabieganym ludziom, którzy gdzieś się spieszyli. Odnosiłam wrażenie, że tylko ja i mój czas stoimy teraz w miejscu. Może to przez moje nieróbstwo i brak jakichkolwiek zająć do wypełnienia? 
Nie lubiłam tych momentów, gdy siadałam i pogrążałam się we własnych pesymistycznych rozważaniach, nie mogłam jednak nic na to poradzić. Pesymizm był nieodłączną częścią mojej codzienności, od której nie potrafiłam się uwolnić. Samemu naprawdę trudno było zmienić bieg swoich myśli.
Spojrzałam na niedokończoną jeszcze pracę z biologii, która leżała na moim biurku. Przypadł mi jeden z gorszych działów do opisania – genetyka. Mało interesowało mnie, czy w określonym nukleotydzie DNA znajduje się adenina, guanina czy inne związki purynowe lub zasady pirymidynowe, a już szczególnie mało obchodziło mnie, co powstanie jak skrzyżuję genetycznie czarną i brązową krowę. Cóż, czego nie robiło się dla zmiany toru myśli? Nauka zawsze mnie odstresowywała. Lubiłam się w nią zagłębiać, choć nie zawsze wszystkie tematy mnie interesowały.
Zeskoczyłam z parapetu i podeszłam do biurka. Krzesło, na którym wylądowałam wydało z siebie głośny skrzek starości – wciąż się dziwiłam, że go nie połamałam. Chwyciłam za długopis zdobiony słodkimi misiami, który sprezentowała mi kiedyś Amy. Stwierdziła, że zawsze mam minę jak one. Może ta groźność w ich oczach i wykrzywione w grymasie mordki się zgadzały, ale raczej nie spożywałam ryb – białe niedźwiadki w pomnożonej ilości właśnie się nimi zajadały.
Amy. Samo wspomnienie jej prezentu przypomniało mi o ostatniej niefortunnej sytuacji. Osobiście straciłam całą chęć na wtrącanie się w jej niezatwierdzony jeszcze związek. Owszem, martwiłam się o nią (co nie jest niczym nieprawdopodobnym), w końcu posiadała wysoki wskaźnik energii potencjalnej, która aż prosiła się o wyżarcie przez demony. Sorathiel wcale nie ułatwiał sprawy – był łowcą, do którego demoniczne pokraki lgnęły jak ziemniaki do rozgrzanej frytury. Nie wiedziałam dlaczego, ale ufałam mu i wierzyłam w to, że jest w stanie ją obronić.
Niczego nie mogłam im zabronić. To ich życie, nie moje. Miałam przynajmniej nadzieję, że gdy zaczną ze sobą chodzić – o ile tak będzie – Sorathiel opowie jej o wszystkim i ostrzeże przed złem.
Odgoniłam zbędne zmartwienia i zabrałam się do pisania. Nie musiałam powtarzać tematu. Miałam doskonałą pamięć i chyba tylko tym się mogłam pochwalić. Słowa same przelewały się wprost z mojej głowy na kartkę. W międzyczasie, nic innego oprócz kwasów nukleinowych i sekwencji DNA nie zajmowało moich myśli.
Jak dobrze być kujonem.
– Lauro! – dosłyszałam matczyny głos, który wyrwał mnie z sideł nauki.
Odrzuciłam długopis na biurko i ruszyłam w stronę drzwi. Gdy za nie wyjrzałam mama stała już na schodach z wielką żółtą miską w rękach. Nim się zorientowałam, dostałam garścią popcornu w twarz. Spojrzałam zdziwiona na swoją matkę, która śmiała się głośno, jakby cieszyła się, że wywinęła komuś kawał. 
Czasami zastanawiałam się, czy to ona była nastolatką, czy ja.
– Zbyt długo siedzisz sama w pokoju – stwierdziła już po chwili, obdarzając mnie promiennym uśmiechem, który przeganiał wszystkie ciemne chmury z mojego życia. – Może masz ochotę na film?
Spojrzałam zamyślona w sufit.
– Wyciskacz łez? – spytałam wreszcie z uśmiechem.
– I wielkie pudełko lodów bakaliowych? – odpowiedziała pytająco moja mama.
                Cóż, przyda mi się chwila wytchnienia.
***
Pociągałam głośno nosem, wyjmując z pudełka ostatnią już chusteczkę. Nigdy w życiu tyle nie płakałam. Nawet gdy byłam mała. Seanse filmowe z moją mamą wystawiały mnie na emocjonalne próby, które zawsze kończyły się moją miażdżącą porażką. I pomyśleć, że na ogół nie znosiłam wyciskaczów łez. Większość z nich traktowałam po prostu jak swoiste odmóżdżacze. 
Nabrałam na łyżkę porządną porcję lodów bakaliowych i napchałam buzię popcornem. Zabójcza tłuszczowo-węglowodanowa mieszanka. Na szczęcie należałam do osób, które nie tyły. Niejedna nastolatka mogłaby mi pozazdrościć metabolizmu. Już chyba na zawsze pozostanę bladym patyczakiem.
– Nigdy więcej „Szkoły uczuć” – powiedziała mama, opatulając się dokładnie kocem, pod którym siedziałyśmy.
Spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem. Jej oczy błyszczały od łez. Nawet teraz, mimo wieku i stanu w jakim się obecnie znajdywała, była piękna. Mogłam jej tylko pozazdrościć urody. Ja zapewne wyglądałam teraz jak dorodny pomidor.
– Może masz ochotę na herbatę, kochanie? – spytała wesoło, ocierając ostatnie łzy z policzków.
Skinęłam głową.
– W takim razie zaraz wracam – odparła i ruszyła do kuchni.
Spoglądałam za nią, zastanawiając się, czym mogłabym się teraz zająć. Oczywiście nie męczącymi rozważaniami. Miałam dosyć egzystencjalnych refleksji na dziś.
Zbawienie przyszło stosunkowo szybko – rozbrzmiało w naszym mieszkaniu głośnym dzwonkiem. Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę dwudziestą drugą. Ktoś miał niezłe wyczucie czasu. Czyżby Nathiel? Tak, to by do niego pasowało, tylko czego mógłby ode mnie chcieć o tej godzinie?
Odrzuciłam koc i ruszyłam w stronę drzwi. Gdy je otworzyłam, moim oczom okazało się coś, czy może raczej ktoś, kogo kompletnie się tutaj nie spodziewałam.
– Hej – przywitał się Deaniel, zerkając najpierw na mnie, a potem gdzieś w bok z onieśmieleniem. – Przepraszam, że tak późno. – Podrapał się w tył głowy.
– Co tutaj robisz? – syknęłam lekko zirytowana.
Nie dowierzałam temu, co widzę. Miałam ochotę trzasnąć drzwiami i to prosto w jego twarz. Ostatnio jego widok sprawiał, że wzbierało się we mnie potężne uczucie gniewu, które koniecznie chciało znaleźć ujście.
Nie mógłby mi wreszcie dać spokoju? Między nami wszystko skończone. Nie zamierzałam się zadawać z kimś, kto sprawiał, że moje życie to jedna wielka demoniczna przygoda. Już bezpieczniej czułam się przy Nathielu – nie tchórzył w kulminacyjnych momentach akcji i nawet potrafił się bronić.
– Wiem, masz mnie dosyć, ale proszę, przynajmniej mnie wysłuchaj – zaczął załamany Deaniel.
Kto dobrowolnie chciał się narażać na sarkastyczny atak Laury Collins? Chyba tylko Nathiel, choć to zupełnie inny typ osobowości. Deaniel trochę się od niego różnił. W skrócie: był tchórzem.
Westchnęłam ciężko i założyłam ręce na piersi. Spojrzałam na niego pobłażliwie.
– Chcesz mnie przeprosić? – spytałam spokojnie. – Nie musisz, już to zrobiłeś.
– Nie zajmę ci zbyt dużo czasu – powiedział z powagą.
Jego determinacja mnie zadziwiła. Chyba naprawdę zależało mu na rozmowie ze mną. Zasłużył na kolejną szansę? Nie byłam tego do końca pewna. Może chociaż raz powinnam komuś okazać miłosierdzie i udowodnić, że nie jestem taka chłodna, na jaką wyglądałam?
– Niech będzie – odpowiedziałam niechętnie, po czym zwróciłam się w tył. – Mamo, niedługo wrócę! Wychodzę na chwilę z Deanielem!
– Tylko nie róbcie niczego nieprzyzwoitego i wróćcie o odpowiedniej porze! – wykrzyknęła rozbawiona rodzicielka. Na dźwięk jej słów przewróciłam oczami. Gdybym stała tutaj z innym chłopakiem, zapewne na moje policzki wszedłby teraz delikatny rumieniec, ale to tylko Deaniel – zauroczenie jego osobą już dawno mi przeszło.
Wyszłam z domu. Kierowaliśmy się w nieokreśloną stronę miasta. Przez cały ten czas czekałam aż mój były przyjaciel zabierze głos, ale milczał, tak samo jak i ja. Nieraz podejmował próbę powiedzenia czegoś, jednak tak szybko jak otwierał buzię, tak szybko ją zamykał. Brakowało mu słów? Och, mi też by brakowało, gdybym nim była.
Zostaw zadurzoną w sobie dziewczynę, pozwól jej się trochę pomartwić i spraw, aby ruszyła za tobą w pogoń, opowiedz jej swoją dramatyczną historię życia i odrzuć pomocną dłoń, puść ją samą przez slamsy, może jej się uda przeżyć. Dostała czymś w głowę? O, to znak, że czas na ucieczkę! Zostaje zmasakrowana i ratuje ją twój rywal? To bardzo przykre, musisz wyrazić swoje niezadowolenie, koniecznie!
W mojej głowie kipiało od sarkazmu. Czułam, że gdy wreszcie otworzę buzię, moje myśli zamienią się w rozpędzony pociąg ironii, w którym nie ma hamulców. I co wtedy zrobi? Nie powstrzyma mnie.
Dotarliśmy do położonej na uboczu parku ławeczki. Deaniel usiadł na nią bez słowa i poklepał ręką miejsce obok siebie, próbując przekonać mnie do zrobienia tego samego. Niechętnie, ale uczyniłam jego prośbę. Oczywiście odsunęłam się na sam kraniec. Nie patrzyłam mu również w twarz, udawałam, że wkoło znajdują się o wiele ciekawsze obiekty do obserwacji, na przykład liście spadające z drzew, ciemne chmury mknące bezwolnie po niebie czy kot, który spacerował z wysoko uniesioną głową po ulicy. Nie, to nie ja się miałam starać, te czasy bezpowrotnie minęły.
– Laura – zaczął w końcu Deaniel. Brzmiał bezradnie. Nieźle, prawie zrobiło mi się go szkoda. Prawie. – Naprawdę jest mi przykro. Nie sądziłem, że ktokolwiek cię zaatakuje. Myślałem, że zaatakowali tylko mnie.
A więc on również padł ofiarą departamentu? To trochę zmieniało postać rzeczy. Ale tylko trochę. Odrobinę, choć nieznacznie. Wcale?
– Specjalnie uciekłem w przeciwnym kierunku – kontynuował – żeby tylko cię nie dopadli! – teraz już prawie krzyczał z przejęcia. Żałowałam, że nie miałam przy sobie zatyczek do uszu. – Ledwo uszedłem z życiem. Straciłem wszystkie swoje rzeczy. Spałem w parku, ukrywałem się przed ludźmi, goiłem rany. Pomógł mi pewien starszy pan. Dzięki niemu nabrałem sił i byłem w stanie wrócić do szkoły.
Spojrzałam na niego beznamiętnie, nie zawierając głosu w tej sprawie.
– Chciałem cię powiadomić, ale... nie miałem jak – powiedział spokojniejszym tonem głosu. – Wiem, jestem kretynem. To ja powinienem cię bronić, nie Nathiel. – Spojrzał na mnie brązowymi oczami przepełnionymi smutkiem. Nie spodziewałam się, że chwyci mnie za dłonie. W normalnym przypadku zapewne wyrwałabym się z jego uścisku, ale spojrzenie tych ziemistych tęczówek sprawiło, że zastygłam w bezruchu, nie wiedząc jak się uwolnić. Wydawało się, że wszystko co mówi jest szczere, tylko dlaczego jedynym, czym potrafił mnie obdarzyć Deaniel były tłumaczenia? Nie chciałam już więcej wymówek ani przeprosin. Już dość.
– Nie zmienię przeszłości, ale przysięgam, że mi na tobie zależy – powiedział zrozpaczony chłopak. Mimo jego dramatycznych przeprosin, nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnych uczuć. Delikatnie wyrwałam ręce z jego uścisku i złożyłam je na kolanach.
Czy to dziwne, że nie czułam w tym momencie zupełnie nic? Wcześniej byłam zła, poirytowana, niespokojna, teraz czułam pustkę, obojętność, jakby przestało mi na czymkolwiek zależeć, jakbym miała do czynienia z całkowicie mi obcą osobą.
– Mam ci wybaczyć? Tak po prostu?
– Kocham cię, Laura! – wykrzyknął. Na dźwięk tych słów zastygłam w bezruchu jak porażona prądem. – Naprawdę! Odkąd cię tylko zobaczyłem, przykułaś moją uwagę! Nikt inny, tylko ty! Dawałaś mi poczucie bezpieczeństwa w świecie, w którym musiałem się ukrywać! Gdzie na okrągło musiałem uciekać! To nie moja wina, że jestem ścigany, nie moja wina, że jestem półdemonem, którym gardzi Departament Kontroli Demonów! Jak ty byś się zachowała, gdybyś nie mogła w nocy spać, nasłuchując, czy do drzwi nie puka ci śmierć?
Milczałam.
Poniekąd miał trochę racji. Rzeczywiście nie wiedziałam jak może się czuć osoba, która ciągle musi być czujna, inaczej zginie. Osobiście prowadziłam dosyć spokojne życie. Byłam normalnym człowiekiem, miałam normalną mamę, chodziłam do normalnej szkoły i prawie nigdy nic mi nie zagrażało – z wyjątkiem ostatnich incydentów.
– Wiem, jestem tchórzem, ale tchórzem, który za wszelką cenę starałby się ciebie obronić, gdyby wiedział, że coś ci zagraża! Tchórzem, który ucieka, bo chce żyć! Dlatego nie chciałem do ciebie dzwonić, czy dawać ci znać, co się ze mną dzieje! Bałem się, że coś ci się stanie! – Pełen przejęcia głos Deaniela wprowadził mnie w stan niepewności. Już sama nie wiedziałam, co mam zrobić czy odpowiedzieć. Wbiłam wzrok w ziemię.
W tej sytuacji to ja byłam nieczułą idiotką czy on tchórzliwym kretynem? Uważałam, że tylko ja mam racje, a jednak ta sytuacja mogła mieć też inną stronę.  
Moje serce zaczęło mięknąć.
Lauro, ty słaba emocjonalnie istoto!
– Proszę, wybacz mi i daj mi jeszcze jedną szansę – szepnął, nachylając się nade mną. Jego oczy były pełne nadziei, bólu i smutku.
„Nie musisz mnie kochać, daj mi po prostu szansę i powód do życia, odrobinę nadziei na lepszą przyszłość” – to właśnie zdawała się mówić jego twarz.
– Ja... – zaczęłam, jeszcze nie wiedząc jak skończyć. Starałam się uniknąć jego spojrzenia. – Musisz dać mi czas, Deaniel.  
– Nie musimy się spotykać poza szkołą – powiedział z powagą Dan. – W szkole przecież nic ci nie grozi. Będę cię chronił – szepnął, tym razem kładąc swoje chłodne dłonie na moich polikach. W normalnym przypadku moje serce by oszalało, ale już dawno pozbyłam się tej namiastki miłości, którą darzyłam Deaniela.
– Dobrze, niech będzie. Daję ci jeszcze jedną szansę i...
Nim dokończyłam, Deaniel przyciągnął moją twarz do siebie i pocałował mnie gwałtownie w usta, szybko się ode mnie odrywając. Jego uradowana twarz patrzyła teraz prosto na mnie. Wyglądał, jakby wygrał życie, a ja, jakbym miała umrzeć nagłą, tragiczną śmiercią.
Byłam w szoku. Nie mogłam zrozumieć tego, co przed chwilą się stało.  
Co on do jasnej cholery zrobił?!
Deanielowi uśmiech zniknął z twarzy, ustępując miejsca przerażeniu. Najwyraźniej zrozumiał, że radość, która tak nagle go pochłonęła, pchnęła go w stronę czynności,  której nie powinien się w tym momencie oddawać.
– Przepraszam! To był impuls! – powiedział przestraszony, gwałtownie się ode mnie odsuwając. Wystawił przed siebie ręce, jakby chciał się obronić przed konsekwencjami. 
Kiwnęłam głową, wbijając wzrok w pustą przestrzeń.  
Nie poczułam zupełnie nic, gdy jego usta zetknęły się z moimi. To był zaledwie ułamek sekundy. Za krótki, by móc coś konkretnego wywnioskować. Moje serce prędzej stanęło w miejscu, niż mocniej zabiło. Nie pojmowałam tego, co się stało i... nie chciałam pojąć. Pragnęłam żyć w błogiej nieświadomości.
Tuż nad uchem usłyszałam głośne oklaski. Podskoczyłam przestraszona na ławeczce, podobnie jak Deaniel. Czyżby ktoś się nam przyglądał przez cały ten czas?
– To takie romantyczne! Przyznaję, aż mi się rzygać zachciało! – powiedział dziwnie znajomy kobiecy głos. W jednej chwili mój przyjaciel pobladł, zaś ja przybrałam zszokowaną minę. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto tam stał. Jeden z moich najgorszych koszmarów ostatnich nocy. Brutalna, irytująca, bezwzględna i nielitościwa. Cienisty demon w kobiecej postaci. Prawdziwy potwór.
Niebo zaczęła ogarniać szarość – kolor powoli pochłaniał również drzewa i wszystko, co znajdowało się poniżej nieboskłonu. Już kiedyś to przeżyłam. Byłam wtedy na imprezie u Nathiela. To on stworzył wówczas „szarą strefę”, która nie przepuszczała żadnego dźwięku i sprawiała, że nikt nie widział, co się dzieje w jej obrębie.
Czułam, że moje serce zamiera.
Deaniel nie czekając, zerwał się z ławki, pociągnął mnie za dłoń i popędził przed siebie. Za plecami słyszałam tylko niepokojąco głośny i szaleńczy śmiech.
Czy to mój pech przywiał tutaj Gabrielle? Wcale bym się nie zdziwiła.
– Co teraz?! – wykrzyknęłam do pędzącego przed siebie Deaniela.
– Musimy uciekać! Sami sobie nie poradzimy! Gabrielle to silny demon, na dodatek należy do Departamentu Kontroli Demonów! – odkrzyknął przejęty chłopak.
– Wiem! To przecież ona mnie zaatakowała!
– Ona? – spytał zdziwiony. – Ach, mniejsza!
Nasza ucieczka nie trwała długo. Najwyraźniej demonicy znudziło się obserwowanie dwójki biegnących przed siebie nastolatków. Zostałam wyszarpnięta z uścisku Deaniela – coś oplotło się wokół mojej kostki i powaliło mnie brutalne na ziemię. Zabrakło mi powietrza w płucach – starałam się je łapczywie chwytać, próbując się przy tym nie udusić.
Deaniel rzucił mi się na pomoc, próbując chwycić mnie za rękę, jednak jego próby okazały się daremne – wokół niego również oplotła się czarna wstęga przypominająca jadowitego węża – sprawiła, że utknął w miejscu. Próbował się wyrywać, ale jego starania nie przynosiły żadnych efektów.
Przerażone brązowe oczy zniknęły wśród drzew. Chciałam uchwycić się jakiejś gałęzi i zatrzymać ten szaleńczy pęd, który popychał mnie prosto w ramiona demonicy, ale każda moja próba była niweczona kolejnym silnym pociągnięciem – byłam za słaba, żeby móc się przytrzymać jakiegoś stałego elementu na dłużej niż kilka sekund, a co dopiero, żeby się uwolnić.
W moją stronę powolnie irytującym krokiem szła ubrana na czarno Gabrielle. Uśmiechała się w obrzydliwie triumfalny sposób. W ręku trzymała dwie czarne wstęgi, którymi byłam opleciona wraz z Deanielem.
Kiedy zostałam już wytargana i wytarzana w ziemi, a potem wyrzucona nieopodal wroga, jak nikomu niepotrzebny śmieć, mogłam zrobić już tylko jedno.
Chwyciłam za telefon, który znajdował się w lewej kieszeni moich spodni. Zdążyłam tylko wykręcić numer i krzyknąć:
– Nathiel!
Następnie komórka została mi wytrącona z rąk i bezlitośnie zgnieciona obcasem.
***
Łowca wpatrywał się w swój telefon z nachmurzoną miną, nie mogąc pojąć tego, co właśnie usłyszał. Dzwoniła do niego Laura, która wykrzyknęła jego imię jak w jakimś dramatycznym momencie filmu, gdzie wszyscy nagle umierają, po czym jak gdyby nigdy nic, rozłączyła się. Oczywiście próbował się do niej dodzwonić, ale nie przyniosło to upragnionego skutku. W telefonie zawsze odzywał się ten dobrze znany, irytujący głos, oznajmiający, że ma się wypchać, bo Laura ma wyłączoną komórkę.
Nathiel odrzucił urządzenie na sofę i wzruszył ramionami. Kontynuował oglądanie bardzo zajmującego serialu animowanego. Akurat rozgrywała się decydująca scena walki. Pewien czarnowłosy chłopak ciął mieczem na oślep, próbując ochronić swoją cycatą ukochaną o blond włosach i niewinnych zielonych oczach. Z wyglądu przypominała trochę Laurę, choć oczywiście tej brakowało potężnych argumentów w przednim aspekcie osobowości.
Wroga kobieta, z którą główny bohater prowadził zaciętą walkę, z nagła wybuchła irytującym śmiechem. Jego ukochana, krzycząc uprzednio jego imię, została zraniona prosto w serce. Bohater upadł na kolana i krzyknął rozdzierająco. Powoli zaczął go zagłuszać oddźwięk kończącego odcinek japońskiego endingu.
– Interesujące – mruknął Nathiel, sięgając ręką po kolejną garść popcornu, którą wepchnął sobie do buzi. W skupieniu przeżuwając słoną przekąskę, nacisnął przycisk „następny odcinek”. Coś mu jednak nie pasowało. Przepalone przewody jego mózgu zaczęły przetwarzać powolnie informacje. Ta blondynka krzyczała imię bohatera w taki sam sposób, jak Laura jego.
Zmrużył oczy i spojrzał zamyślony w sufit. W tej sprawie postanowił się poradzić znajomego mózgu.
– Ej, Sorath!
Blondyn w przeciągu kilku sekund pojawił się w drzwiach jego pokoju.
– O co mogło chodzić Laurze, jak krzyknęła moje imię przez telefon takim dramatycznym głosem, a potem nagle się rozłączyła i nie mogłem się do niej dodzwonić? – spytał spokojnie Auvrey.
Sorathiel milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się bezwyrazowo w twarz przyjaciela. Liczył na jakiś znak, który podpowiedziałby mu, że to, co mówi jest po prostu żartem.
– Jesteś idiotą, czy tylko takiego udajesz? – zapytał w końcu prosto z mostu.
Nathiel zmarszczył czoło z niezadowoleniem.
– Ale o co ci chodzi?
                Cóż, odpowiedź na to pytanie najwyraźniej była jednoznaczna.
– Pomyśl. Dziewczyna, która ma cię dosyć, nagle dzwoni do ciebie i wykrzykuje twoje imię, po czym całkowicie znienacka się rozłącza. Nie możesz się do niej zadzwonić. Co to może oznaczać?
Czarnowłosy przybrał skupioną minę.
– Może się we mnie zakochała – odpowiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
– Z pewnością.
– Chciała zwrócić na siebie uwagę?
– Na pewno.
– Czuła się samotna?
– Oczywiście.
– Zamknęli jej sklep i nie mogła kupić herbaty?
– Jesteś wspaniałomyślny.
– To co, demon ją zaatakował?! – wykrzykną podenerwowany ironicznymi odpowiedziami przyjaciela Nathiel. Jego rozmówca założył ręce na piersi i spojrzał na niego znacząco. Dopiero teraz do zielonookiego dotarł niewidzialny i niezrozumiały do tej pory przekaz.
Laura została zaatakowana i dzwoniła do niego po pomoc.
W jednej chwili zerwał się z krzesła. Z szuflady wyjął tajemniczą broń łowców cienia: exitialis, które schował do tylnej kieszeni spodni. Nie przejmował się okryciem wierzchnim, nie miał teraz na to czasu.
– Bez jaj, ta dziewczyna ma takie szczęście do demonów, jak ja do podrywu!  
Sorathiel uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, przepuszczając poirytowanego przyjaciela w drzwiach. Postanowił, że wybierze się z nim, w końcu nigdy nie wiadomo co czeka samotnego łowcę na polu bitwy.

6 komentarzy:

  1. Yeah, jest Sorathiel ^ ^

    Naprawdę Nathiel jest taki głupi?

    Zabij Deaniela! Prooooszę : 3

    Mówiłam, że nie lubię Amy?

    Krzaki są Nathiela! A jak?!

    "W tej sprawie postanowił się poradzić znajomego mózgu.

         - Ej, Sorath! - wykrzyknął."
    -xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeej świetne to jest! Masz talent, serio ^^ Pisz dalej i się nie poddawaj, nigdy <3 Bardzo miło się czyta, a tekst świetnie trafia. Powodzenia!
    http://s3condbreathe.blogspot.com/ Zajrzyj do mnie, ja również piszę coś w tym stylu. Mam nadzieję, że ocenisz, czy coś.. :) Pozdrawiam serdecznie! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przybywam zmęczona po siatkówce, ale nie zasnę, dopóki nie przeczytam.
    Nathielu, jestem!
    Te pierwsze opisowe - refleksyjne akapity są świetne! <3
    Uwielbiam genetykę! To dzięki niej w klasie maturalnej wyszłam na 5 z biologii ;) Laura, może korepetycje?
    Joanne, dobrze, że znowu pani tu jest :) Jak zdrowie
    Lody BAKALIOWE!!! <3 Jak kiedyś tam w przyszłości przyjadę do Ciebie do Wrocławia, to zjemy we dwie kilkanaście litrów tych pyszności, przyrzekam na mą miłość do Nathiel'a! *który właśnie przewraca oczami i uśmiecha się do mnie łobuzersko w mojej głowie. Idź sobie, demonie*
    "A Walk To Remember" jest świetne, ale jakoś ze mnie łez nie wycisnęło, może jakąś pojedynczą, czułam, że coś się złego przydarzy głównym bohaterom i nie pomyliłam się. Ale "Only Hope" jest genialne i dobre na zły nastrój. O właśnie, przecież ja mam zły nastrój! Zaraz sobie puszczę, tylko wyłączę radio.

    Teraz, gdy z głośników dobiega mnie uroczy głos Mandy Moore, czytam dalej.
    "Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę 22. Ktoś ma niezłe wyczucie czasu. Czyżby Nathiel? Tak, to by do niego pasowało." - ha, pierwszy na myśl przyszedł jej zielonooki! Coś się za tym musi kryć, nie tylko przewidywalność bruneta. Może Laura chciałaby go podświadomie zobaczyć?
    "Już przy Nathielu czuję się bezpieczniej - przynajmniej nie tchórzy, a nawet potrafi się bronić." - bo Nathiel ma swój honor, który jest dla niego prawdziwą wartością, a nie jedynie słowem.
    Deaniel, błagam, ZNIKAJ, TCHÓRZU JEDEN! I wypchaj się tym swoim "Kocham cię".
    Podoba mi się myślenie Laury o Auvrey'u, ocenia go, bo go poznała i akceptuje go w swoim życiu, mimo że brunet jest dziwnym demonem.
    "Myślisz, że jak ze mną pogadasz, to będzie wszystko dobrze i pójdziemy w krzaki się godzić? Nie sądzę, krzaki należą do Nathiela." - dobra, stwierdzam, że Laura już traktuje Nathiel'a jako kogoś odrobinę ważnego w swoim życiu, często o nim wspomina. Lauriel! <3
    Deaniel jest idealnym celem dla sarkastycznych myśli. W ogóle, sarkazm rulez! Może i się jakoś tłumaczy, ale moim zdaniem Laura nie powinna dawać drugiej szansy, bo jaką ma gwarancję, że on przy niej będzie?
    Gabrielle! Nice to see you again, sweetheart. Jak się miewasz, moja ulubiona demonico?
    To zadzwonienie do Nathiel'a - takie uroczo, jednocześnie to przemyślany i właściwy krok, tylko on może teraz (z pomocą swojego "mózgu", Sorathiel'a) uratować blondynkę.
    Dialog między chłopakami - GENIALNE! Świetny dialog, który ukazuje, że Nath, jak musi, to myśli ;)
    I to anime, tak rażąco podobne do sytuacji Lauriel - not bad idea ;)

    Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo dobry rozdział :) I to już dwudziesty! Gratuluję :*
    Kolejny epicki rozpis Cleo, ale nie umiem inaczej, gdy czytam to opowiadanie, muszę, po prostu muszę spisać wszystko, co czuję podczas lektury.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nathiel taki rozgarnięty xddd tyryryry co za dramat ! A myślałam, że Deaniel ucieknie xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój kochany Nathiel ;-; Jego idiotyzm, chociaż straszny, jest słodki :* Nie obrzydzisz mi go, o nie ;)
    Krzaki dla Nathana... HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH :D pękłam ze śmiechu, musieli mnie wczoraj zszywać ;) No i ta Gabrielle... kurczę no, czarny charakter w 1000% Nienawidzę jej :/
    Nie miałam pojęcia, że Laura jest taka... uczuciowa :) Wyciskacze łez, serio??? Rozważania na temat życia i śmierci??? Wow :)
    Dan mnie wkurza... Jaki ten facet ma tupet... Nie, przepraszam, jaki facet... Zwykły chłoptaś, ledwo dorastający... Czego ten dureń chce od Laury? Pa pa, ofermo. Miłej rozmowy z Gabrielle. Obyś dwa razy tyle cierpiał, ile Laura...
    I niech Nathiel się ogarnie i zrozumie, że, do cholery jasnej, Laura go potrzebuje, bo wplątał ją, razem z Deanielem, w paskudny świat i że, do cholery, musi ją chronić!!!!!!
    To chyba tak na tyle. Rozdział cudowny, czekam na nn :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  6. Nienawidzę lodów bakaliowych. Śmietankowe są o niebo lepsze! :D
    Matka Laury zachowuje się jak nastolatka. Trochę mnie to irytuje, gdyż znam taką jedną osobę i teraz każda baba 40+, która chce się odmłodzić swoimi gestami i słowami to wróg publiczny numer jeden. Do sklepu po krem przeciwzmarszczkowy, a nie po białe kozaczki!
    Deaniel jest irytującym demonem. Taka sierota obrzygana. Tak prawdę powiedziawszy to przez niego Laura ma same kłopoty. Gdyby go tak zabić... Byłby spokój, yea!
    Nathiel nie ma mózgu czy go włącza na tryb oszczędzania? On bywa słodki, a jego głupota tak rozbrajająca, że hej! :D <--- użyłam emotkę. Jestem w szoku!
    Deaniel - Twoje kocham Cię brzmi jak "Moje towarzystwo cię zabija każdego dnia, może chrupka?"
    Ja chcę dalej! :3

    OdpowiedzUsuń