wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 21 - "Żegnaj, Lauro"

Przed Wami długi rozdział. Normalnie jak nie mój. Nie ma w nim śmiechu. Serio. Tak, też jestem w szoku. W końcu coś poważnego. 

POPRAWIONE [04.12.2017]
***
         Szaleńcze wichry ogarnęły szarą strefę, nie zwiastując obfitych w radosne chwile zdarzeń.
Kryłam się za jednym z dębów, próbując wsłuchać się w dźwięk morderczo stukoczących o bruk obcasów – tylko dzięki nim mogłam uciec, dlatego poniekąd cieszyłam się, że demonica nie nosiła adidasów, wtedy już dawno byłabym martwa. Jak widać, bycie kobietą w niektórych przypadkach było opłacalne, szczególnie gdy chciało się zdradzić swoje położenie wrogowi.
Otarłam rękawem koszuli krew, która wypływała z lewego kącika moich ust.
Moja głowa odtwarzała w zapętleniu niedawno odbytą scenę, która nie trwała nawet minuty.
Przeklęta Gabrielle. Gdy zgniotła obcasem mój telefon, kopnęła mnie w twarz, jak nic niewartego psa. Na szczęście z powodu szaleńczego trybu, który objawiał się u niej maniakalnym śmiechem, zdołałam ją przechytrzyć. Niewiele myśląc, chwyciłam ją wtedy za kostkę i pociągnęłam gwałtownie w dół. Zaskoczona upadła na ziemię, a ja w międzyczasie zdążyłam oswobodzić się z uścisku czarnych wstęg i pobiec do Deaniela, któremu również zdołałam pomóc się uwolnić – razem uznaliśmy, że lepiej będzie, kiedy się rozdzielimy, wtedy jeżeli Gabrielle złapie jedno, drugie będzie mogło tej osobie pomóc. To lepsze rozwiązanie, niż dać się złapać we dwójkę, w końcu dlaczego mieliśmy ułatwiać jej łowy? Co prawda wciąż nie ufałam Deanielowi na tyle, aby liczyć na jego pomoc, gdy zostanę już złapana, ale czy miałam jakikolwiek wybór? Nathiel zapewne mi nie pomoże. Skąd miałby wiedzieć, gdzie się znajdowałam? Nie zdążyłam mu nawet przekazać informacji, że potrzebuję pomocy, ledwie zdołałam wykrzyknąć jego imię. Znając tego durnego demonicznego łowcę, zapewne stwierdził, że krzyczę dlatego, iż wyrażam zachwyt nad jego osobą. Po co siebie oszukiwać? Obecnie byłam zdana tylko na siebie.
                Wyjrzałam zza drzewa. Gabrielle wciąż była daleko od mojej kryjówki, ale musiałam przyznać, że jej powolne kroki i cała brutalna postać wzbudzały we mnie strach. Spokojnie mogłaby być jednym z koszmarów większości dzieci na tej planecie. Mnie już się śniła po nocach i nie były to sny z różowymi jednorożcami w tle.
– Boicie się? Powinniście. – Niski kobiecy głos poniósł się echem między szarymi drzewami, docierając do moich uszu w towarzystwie dreszczy rozprzestrzeniającej się po skórze.
Na co liczyliśmy? Przecież nie uda nam się uciec. Nie mieliśmy żadnego planu. Nie mieliśmy doświadczenia w walce z demonami. Nie byliśmy nawet w połowie jak łowcy cienia!
Spojrzałam bezradnie na Deaniela, który stał kilka rzędów drzew dalej. Przyłożył właśnie palec wskazujący do ust, próbując mi tym samym przekazać, abym siedziała cicho. Kiwnęłam na znak, że zrozumiałam. Czy to oznaczało, że coś wymyślił? Miał jakiś konkretny plan? To sprawiło, że choć na chwilę w moim sercu zagościła nadzieja.
Półdemon machnął w górze dłonią. Z tym swoim dziwnym skupieniem na twarzy wyglądał jak magik, próbujący zrobić wrażenie na dzieciach swoimi sztuczkami. Blade palce smagały delikatnie wiatr, grając na niewidzialnych strunach powietrznej harfy. Gdyby grał na gitarze, zapewne kobiety oszalałyby na jego punkcie.
Spojrzałam w stronę Gabrielle, która idąc z gracją przez środek drogi, nagle potknęła się o wystający korzeń. To sprawiło, że jej twarz zaryła w betonie. Kiedy podniosła głowę, nie była już taka zadowolona z siebie – wściekła się i to nawet bardzo.
Zaraz. Korzeń na ulicy?
Skierowałam zdziwione spojrzenie na towarzysza mojej niedoli. Uśmiechał się jak łobuz, który wywinął komuś niezły kawał. A więc ten korzeń to jego sprawka. Oczywiście! Czyż nie był półdemonem ziemi? Szłam o zakład, że potrafił władać siłą natury, przynajmniej w niewielkim stopniu.
Gabrielle podniosła się z ziemi, przeklęła siarczyście i machnęła ręką tuż nad głową. Początkowo miałam wrażenie, że odgania wściekle jakieś kąsające ją robale, ale najwyraźniej się myliłam.
Tuż przed demonicą wytworzył się dziwaczny, czarny portal, od którego na kilometr było czuć złem. Okolicę ogarnęły porywiste wiatry. Musiałam przysłonić twarz, chroniąc ją przed atakiem latającego piachu i drobnych kamieni. Kątem oka spoglądałam na Deaniela, który potrząsał głową z niedowierzaniem. Był teraz blady jak kreda. Czy ten portal aż tak go przeraził? Najwyraźniej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czym był.
Spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Gabrielle. Nie było jej tam. To sprawiło, że przeszyły mnie dreszcze. Byłam nieuważna. Teraz mogłam przypłacić za to życiem.
– Znalazłam cię, suko – usłyszałam nad uchem. Nie zdążyłam nawet zareagować. Zaraz zostałam chwycona gwałtownie za włosy i pociągnięta w dół. Syknęłam z bólu i niewiele myśląc, walnęłam łokciem w brzuch mojego wroga. Jak się okazało, był to całkiem niezły traf. Gabrielle puściła mnie, wydając siebie bliżej nieokreślony, bolesny i równocześnie wrogi jęk.
Miałam niewiele czasu.
Zaczęłam biec. Deaniel postanowił wykorzystać tę okazję, tworząc wokół Gabrielle rząd zdrewniałych, starych korzeni. Musiałam przyznać, że to była naprawdę efektowna magia. Miałam również nadzieję na to, że demonica tak szybko nie uwolni się ze swojego drzewnego więzienia.
Przystanęłam na chwilę, czekając aż mój towarzysz do mnie dołączy. Gdy już był obok mnie, chwycił za moją dłoń i popędził przed siebie, omijając szerokim łukiem dziwny, ziejący pustką portal. W tym szaleńczym biegu zdążyłam mu zadać jedno z nurtujących mnie pytań:
– To otchłań?
Przypomniałam sobie opowieść Nathiela. Mówił, że wszystkie nieposłuszne demony trafiają właśnie do niej. Jeżeli już ktoś został tam wtrącony, niestety nie miał drogi powrotnej. Zamknąć tam Deaniela to jedno, ale zamknąć mnie, osobę, która nie ma zupełnie nic wspólnego z demonami? Nie chciałam wiedzieć, co by mnie tam czekało, choć domyślałam się, że krwiożercze bestie dopadłyby się do mojej energii potencjalnej w trybie natychmiastowym.
– Tak – odparł niechętnie Deaniel, potwierdzając moją teorię.
Myślałam, że jeszcze chwila i wypluję płuca. Niestety nie byłam osobą, którą cechowała dobra sprawność fizyczna. Jeżeli przeżyję, to przysięgam, że zacznę trenować  biegi – w końcu będę musiała być gotowa na kolejne przygody z bezlitosnym departamentem, który stara się dopaść nie te osoby, co powinien.
Gdzie tak naprawdę biegliśmy? Okolica zdawała się nie zmieniać, zupełnie jakbyśmy tkwili w zapętlonej otchłani czasu. Wszystko wkoło było szare, martwe i nieprzyjemne. Chociaż chciałam jak najszybciej uciec od tego mrożącego krew w żyłach krajobrazu, nie byłam w stanie. Czy ten park naprawdę był taki długi? Czy może wpadliśmy w pułapkę iluzji?
Spojrzałam w plecy pędzącego Deaniela, który rozglądał się na wszystkie strony, pozostając czujnym. Wierzyłam w to, że znajdzie jakąś drogę ucieczki czy rozwiązanie. Chyba że sam nie był zbytnio uświadomiony w temacie działania szarej strefy. Wtedy mielibyśmy poważny problem.
Zaraz, my już mieliśmy poważny problem.
Gdyby tylko był tutaj Nathiel… Musiałam przyznać, że jego przesadna pewność siebie dodawała mi otuchy. Poza tym na pewno wiedziałby, jak rozwiązać kwestię szarej strefy, w końcu sam potrafił ją wywołać.
Dan zatrzymał się gwałtownie, co sprawiło, że wpadłam na jego plecy.
– Co się dzieje? – spytałam zaniepokojona, rozglądając się na boki.
Jak na zawołanie w powietrzu zawisł szaleńczy śmiech Gabrielle. Nie zdążyliśmy zawrócić. Tuż przed nami wytworzył się potężny portal, który bezlitośnie pochłaniał wszystko, co stało mu na drodze. Byłam zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji, dlatego nie zdążyłam się niczego w porę chwycić.  Upadłam na ziemię z takim impetem, że zrobiło mi się przed oczami fioletowo. Poczułam się jak ogromny i ociężały kawałek metalu, którego otchłań będąca magnesem próbowała do siebie przyciągnąć. Jedyne, co mogłam w tej sytuacji zrobić, to spróbować znaleźć punkt zaczepu na gładkim asfalcie, po którym przejechałam paznokciami. To nie było jednak możliwe. W zasięgu moich dłoni nie znajdowało się nic, czego mogłabym się uchwycić.
Moje palce zaczęły krwawić. Mimo bólu, próbowałam jednak walczyć. Nie chciałam znaleźć się w nieznanym świecie demonów, do którego zaprowadziłaby mnie otchłań. To nie miejsce dla mnie. Byłam tylko i wyłącznie człowiekiem! Najzwyczajniejszym w świecie człowiekiem, który nie zrobił niczego złego!
Spojrzałam przed siebie – do tej pory byłam skupiona na szukaniu ratunku w podłożu, teraz miałam zamiar zorientować się, czy coś w otoczeniu może mi pomóc. Pierwszą osobą, którą ujrzałam był Deaniel –  zdążył z pomocą demonicznej magii wytworzyć coś, co przypominało lianę i zaczepić ją o pobliskie drzewo, to oznaczało, że zareagował zdecydowanie szybciej niż ja. Cóż, gdybym była demonem czy chociaż półdemonem jak on, zapewne zrobiłabym to samo.
Nie spodziewałam się, że chłopak będzie chciał mnie uratować, a jednak spełnił daną obietnicę. Stopniowo zaczął rozwijać lianę – spuszczał się po niej w moim kierunku. Już po chwili wyciągnął w moją stronę dłoń, to jednak wciąż było za mało, abym mogła go chwycić. Paznokciami wczepiałam się w podłoże, co dawało mi choć niewielki procent pewności, że nie wpadnę w otchłań w przeciągu sekundy. Gdybym się teraz puściła, nie zdążyłabym go chwycić za rękę.
Spojrzałam na niego bezradnie.
Czy właśnie tak miałam zakończyć swój marny żywot? Słowo daję, jeśli przeżyję, wybiorę się do jakiejś niszowej stacji telewizyjnej i opowiem im o swoim nienormalnym życiu, w które wkradła się nutka fantastyki i dramatu. Albo nakręcą o mnie dokument, albo z biegu poślą mnie do psychiatryka – wydawało mi się, że ta druga opcja nie byłaby w tym przypadku taka zła, przynajmniej Gabrielle by mnie nie znalazła. Prawdopodobnie.
– Nie bój się, obiecałem, że cię obronię, prawda? – usłyszałam.
Miałam ochotę się zaśmiać. Wyrazić chęć obrony to jedne, obronić to drugie. Na razie spełniony został tylko pierwszy warunek.  
Moje paznokcie oznaczyły już kilkucentymetrową krwawą ścieżkę, która tylko utwierdziła mnie przy tym, że nie stoję w miejscu, tylko powolnie przesuwam się w stronę pożerającej wszystko na drodze otchłani. Przestałam już czuć ból. Mój organizm zdążył wprowadzić w krwioobieg potężną dawkę adrenaliny, która skutecznie go tłumiła.
Deaniel wiedział, że nie pomoże mi w ten sposób. Rozpaczliwie próbował wymyślić jakieś inne rozwiązanie – rozglądnie się po okolicy niewiele mu jednak pomogło. Nie spodziewałam się, że wymyśli coś ambitnego, praktycznie zdążyłam się już pogodzić z porażką, która oznaczała dla mnie śmierć, a jednak stało się coś, czego nie przewidziałam.
Półdemon obrócił się, a potem skoczył do tyłu, lądując tym samym tuż obok mnie. Liana wypadła z jego rąk – powiewała teraz na wietrze jak cieniutka peleryna uwita z maleńkich roślinek. Nie rozumiałam, co to miał być za plan. Jeżeli planował romantyczne samobójstwo w duecie, ani trochę nie popierałam tego pomysłu. Chciałam jeszcze pożyć.
– Co ty wyprawiasz? – syknęłam, kiedy Deaniel wczepił się jedną dłonią w asfalt. Początkowo zdziwiło mnie to, że utrzymał się w miejscu, dopiero po chwili dostrzegłam, że jego palce zapuściły w ulicy miniaturowe korzenie. Jego następnym celem było objęcie mnie w pasie i przytrzymanie w miejscu tak, żebym przestała zbliżać się do otchłani.
Zerknęłam w tył – moje stopy były już na krawędzi portalu. Mogłam mu zaufać? Nie miałam przecież pewności, że nie wtrąci mnie wprost w paszczę nieznanej krainy.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Nie potrafiłam zinterpretować smutku, który zakorzenił się głęboko w jego orzechowych tęczówkach.
– Od przeznaczenia nie da się uciec, szczególnie jeżeli jego przebieg wymierza ci Departament Kontroli Demonów – powiedział smutno. – Już dawno się z tym pogodziłem, Laura.
                Przez bezdenny smutek na prowadzenie wydarł się ból. Jeszcze nie wiedziałam, co on oznaczał, nieprzyjemne kłucie w moim sercu podpowiadało mi jednak, że to nie będzie nic miłego.
– O czym ty gadasz? – spytałam, posyłając mu bezradne spojrzenie. Zamrugałam kilka razy oczami, aby odgonić nachodzące mi do oczu łzy. Wmawiałam sobie, że ta nagła chęć płaczu związana jest z wdzierającym się do moich oczu porywistym wiatrem.
Moje ciało znów przesunęło się w stronę otchłani. Spojrzałam na Deaniela z przerażeniem w oczach. Czy on naprawdę zamierzał złożyć mnie w ofierze demonom? Przecież nie przeżyję nawet minuty w tym miejscu! To będzie cud, jeśli nie rozpadnę się na kawałeczki już w drodze do niego!
Jęknęłam bezradnie, obserwując jak moje stopy znikają w wirującej z prędkością światła bezdennej czerni.
– Lauro – usłyszałam uspokajający głos Deaniela po mojej lewej stronie. Ten ton nie wpasowywał się w obecną sytuację.
Spojrzałam na swojego przyjaciela, który równie dobrze mógł się zmienić lada moment w mojego kata. Uśmiechał się do mnie. W jego spojrzeniu nie było już widać ani odrobiny smutku, przerażenia czy zdziwienia. Wyglądał na przesadnie uspokojonego. Ta twarz przywodziła mi na myśl człowieka, który zdążył się już pogodzić ze stratą, ponieważ z góry wiedział, jaki jest mu pisany los.
– Uciekaj – usłyszałam szept. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam były jego usta wypowiadające nieme „kocham cię” i jego pozbawiony zła uśmiech.
Deaniel wpadł wprost w ramiona otchłani, która zamknęła gwałtownie wrota w chwili, gdy ostatni jego element ciała przekroczył granicę niezbadanej czerni. Dzikie wichry ustały. Zniknął również nieprzyjemny świst i harmider. Nastała przejmująca cisza, która była meritum zakończonej burzy.
Spoglądałam z niedowierzaniem w głuchą, pustą i szarą przestrzeń. Nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Czy to był jakiś niewyobrażalnie nieprzyjemny koszmar? Czy trudna do zniesienia rzeczywistość? Co tak naprawdę miało przed chwilą miejsce? Może to tylko moja wyobraźnia? Przecież Deaniel nie mógł…
Nim do mojego odrętwiałego umysłu dotarło to, co tak naprawdę się stało, zostałam gwałtownie przeniesiona do pionu. To Gabrielle chwyciła mnie za koszulkę i szarpnęła za nią do góry.
– Widzisz do czego doprowadza znajomość z demonami? – spytała kpiąco. Spojrzała na mnie swoimi chłodnymi zielonymi oczami, które wyrażały tylko i wyłącznie pogardę dla świata, ludzi i półdemonów wszelakiej maści. Nie byłam w stanie jej zrozumieć. – Wy ludzie naprawdę jesteście durni. – Swoją mowę zakończyła głośnym prychnięciem i rzuceniem mną jak szmacianą lalkę o asfalt.
Nie zdążyłam zakryć twarzy. Przejechałam prawą stroną policzka po ulicy – ten sam los spotkał moje łokcie i kolana. Poczułam piekący ból na całej długości mojego ciała. Nie było to zbyt przyjemne zetknięcie z drogą. Wolałabym już zostać potrącona przez auto.
Nie zdążyłam się nawet podnieść, a Gabrielle podeszła do mnie i zaczęła mnie kopać w żebra. Nie byłam zdolna do żadnego ruchu. Poddałam się swojemu losowi, nie próbując nawet uciec. Osłaniałam tylko twarz, chroniąc ją przed poważnymi uszkodzeniami. Ciosy przyjmowałam milcząco, choć moja dusza chciała krzyczeć.
– Żałuję, że nie trafiłaś tam razem z nim – syknęła przez zęby moja oprawczyni. – Od samego początku mnie irytujesz. – Gabrielle prychnęła głośno i z pogardą. – Myślisz, że tym razem ktoś cię ocali? Gówno prawda. Zginiesz tu, na ulicy. Wykrwawisz się na śmierć! – wykrzyknęła, uśmiechając się triumfalnie. Dopiero teraz przystanęła w miejscu i dała mi chwilę wytchnienia od ciosów. Najwyraźniej coś jej się nie spodobało. Domyślałam się nawet co takiego. – Nie krzyczysz, to dziwne. Chcesz być odważna? Nic ci to nie da – dodała lekko zirytowana, wbijając obcas w miejsce na plecach, gdzie powinny znajdywać się moje płuca.
Tym razem jęknęłam boleśnie od razu zalewając się łzami. Nie byłam jedną z tych osób, które odważnie brnęły przez życie, sprzeciwiając się wszystkiemu, co złe. Podobnie jak w większości momentów mojego życia, straciłam całkowitą motywację do działania. Nie umiałam się odezwać, obronić, a tym bardziej oddać bolesne ciosy. Byłam na to za słaba. Ja tak naprawdę nigdy nie potrafiłam o siebie zadbać. Przyjmowałam cierpliwie to, czym obdarzał mnie w danym momencie los, jakby wszystko było mi obojętne.
Zamknęłam oczy, czując jak ogarnia mnie bezradność.
– Giń – powiedziała mrocznym głosem Gabrielle. Wnioskując po jej tonie głosu i nagłym zatrzymaniu morderczych ataków, postanowiła zadać mi ostateczny cios. Nie zrobiła tego jednak. Coś jej w tym przeszkodziło.
Tym razem to ona wydała z siebie bolesny oddźwięk.
– Hej, Gab, do twarzy ci z tym nożem w brzuchu! – usłyszałam znajomy, irytujący głos. Jego właściciel zaniósł się charakterystycznym dla siebie śmiechem, który spajał ze sobą nutkę szaleństwa i radości powstałej z powodu gotującej się walki.
To był Nathiel. Aktualnie mój jedyny obrońca.
Zapłakałam, nie kryjąc już łez i bólu, który władał każdym kawałkiem mojej skóry. Adrenalina opadła, a wraz z jej ucieczką powróciły realne odczucia. Nie był to miły powrót do rzeczywistości.
Gabrielle wyciągnęła z brzucha exitialis. Odrzuciła go na bok, odwracając się do mnie tyłem. Straciła całkowicie zainteresowanie moją osobą. Musiałam przyznać, że w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej miałam okazję po cichu wycofać się z potencjalnego pola bitwy. Brakowało mi sił na podniesienie się do góry, mogłam jedynie czołgać się po asfalcie. Nie liczył się w tym momencie sposób, który próbowałam zastosować podczas ucieczki. Oby jak najdalej od tej przeklętej demonicy.
Pomimo ziejącej czarnym dymem rany, Gabrielle nie czekała na pustą gadkę Nathiela. Natychmiastowo wyjęła z rękawów swoje mordercze czarne wstęgi, które spłynęły wzdłuż jej ciała i spoczęły na asfalcie, gotowe do walki. Czy tylko ja miałam wrażenie, że zachowywały się tak, jakby żyły?
Demonica postawiła krok w stronę Nathiela, który ani razu nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Oczy miał utkwione w twarzy wroga, z którym miał zamiar walczyć na śmierć i życie.
Nim się zorientowałam, tuż obok mnie znalazł się wierny przyjaciel Auvreya – Sorathiel. Pomógł mi przenieść się do pionu. Moje ramię spoczęło na jego barkach. Z trudem utrzymywałam się stojąc o własnych siłach, dlatego jego wsparcie naprawdę mi pomogło. Dodatkowo w towarzystwie kolejnego wyszkolonego w boju łowcy poczułam się o wiele bezpieczniejsza. Teraz mogłabym nawet zasnąć na stojąco. 
– Coś ci dolega, oprócz widocznych ran? – spytał spokojnie Sorathiel, oglądając mnie w skupieniu z każdej strony. Był spokojny. Cholernie spokojny. Ten spokój naprawdę mnie irytował. Nie rozumiałam, jak mógł zachować zimną krew w chwili, gdy jego przyjaciel miał się zmierzyć z demonem.
Potrząsnęłam przecząco głową.
Nie zamieniliśmy więcej słów, straciliśmy całkowite zainteresowanie sobą, zupełnie jak obcy sobie ludzie, którzy przypadkowo spotkali się na ulicy. Spojrzeliśmy w stronę demonów, które właśnie stanęły naprzeciw siebie.
– Jesteś zwykłym sukinsynem – syknęła przez zęby Gabrielle. – Przeklętym sukinsynem, który minął się ze swoim pieprzonym powołaniem. – Wsparła się na biodrze i wykrzywiła usta z niezadowoleniem. – Uważasz, że jesteś człowiekiem? We krwi masz zapisane bycie żądnym mordu demonem. Przestań bawić się w pieprzonego łowcę!
Nathiel prychnął głośno, wyjmując z kieszeni kolejne exitialis. Swoją drogą, zastanawiało mnie, ile ich jeszcze posiadał i gdzie je krył.
– Dzięki mamusiu za twoją troskę – odpowiedział ironicznie chłopak. – Jestem już dorosły i nie potrzebuję dobrych rad odnośnie życia, którym sam rządzę! – Bez ostrzeżenia rzucił się na Gabrielle z nożem.
Walka rozpoczęła się na dobre. Patrzyłam na walczących z rozdziawioną buzią. Z trudem dostrzegałam ich ruchy. Byli szybcy, zwinni i niezauważalni.
Kto atakował? Kto prowadził? Kto kogo zranił? Kto był lepszy? Ich ciosy były zdecydowanie za szybkie dla ludzkiego oka, a może tylko dla mojego?
Spojrzałam pytająco na Sorathiela. Najwyraźniej zorientował się, o co mi chodzi. Nawet na mnie nie spojrzał, a mimo tego wiedział, co ma odpowiedzieć. 
– Nathiel przegrywa – powiedział. Jego stoicka postawa przypominała mi znudzonego meczem piłki nożnej faceta, który nie miał innego sposobu na spędzenie wieczora, jak oglądanie telewizji.
– I mówisz to z takim spokojem? – spytałam niedowierzająco.
Nie rozumiałam tego, jak mógł tak po prostu powiedzieć „przegrywa”, i to w łagodny sposób, jakby opowiadał jakiejś losowej osobie o zwyczajnie spędzonym przez niego dniu. Do cholery! Jesteś jego przyjacielem! Nie pomożesz mu?!
Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam! Nawet ja, gdybym była w odrobinę lepszym, bardziej używalnym stanie, pomogłabym mu w tym momencie. Dlaczego on tego nie zrobił?
Sorathiel wydawał się jeszcze spokojniejszy niż wcześniej. Mimo głębokiego zirytowania dotarło do mnie, że postawa chłodnego łowcy może być najzwyczajniej w świecie związana z zaufaniem. Nathiel opowiadał mi przecież o ich dzieciństwie. Razem się wychowywali. Wątpiłam w to, abym ja kiedykolwiek poznała któregoś z nich w takim stopniu.
Walczący zatrzymali się na chwilę, dając sobie chwilę na niespokojny oddech. Nathiel był lekko zgarbiony i trzymał się za lewe ramię. Jego czerwona koszulka z napisem „Handsome guy” była podarta na piersi, a twarz pełna rys, z których ulatniał się ciemny dymek zastępujący demonom krew. Jego mina zdawała się mówić: „Jestem tak wkurzony, że zaraz rozwalę twój łeb o asfalt”.
Gabrielle nie była ani trochę wzruszona walką. Stała wyprostowana i najwyraźniej była w o wiele lepszym stanie, niż Nathiel. Jej jedyną raną była ta w brzuchu – o ile w ogóle mogłam nazwać raną coś, co nie miało w sobie ani odrobiny krwi.
– Myślałeś, że mnie pokonasz? – spytała rozbawiona kobieta, zdmuchując kosmyk czarnych włosów z czoła. – Zdradzę ci coś, Nathielu. Walczysz teraz jak człowiek. Nie używasz swojej prawdziwej mocy, jak ja. Walka nic ci nie da. Zginiesz szybciej, niż myślisz!
Auvrey spojrzał na nią nienawistnie. Jego oczy zapłonęły gniewem. Wściekły wyraz twarzy nie zapowiadał szczęśliwych dziejów. Przynajmniej nie dla jego wroga.
– Nie bądź taka pewna siebie – warknął w odpowiedzi.
Wokół łowcy zaczął gromadzić się smolisty dym. Rozprzestrzeniał się powoli, wręcz ociężale po całej ulicy, zatruwając wszystko, co stawało na jego drodze. Cienista substancja przypominała jakiś wyjątkowo trujący gaz, niebezpieczny dla środowiska i ludzi. Bałam się, co może się stać, kiedy dotrze i do nas, Sorathiel najwyraźniej również zaczął się o to niepokoić, ponieważ ścisnął mocniej moje ramię i zaczął cofać.
Szmaragdowe oczy Nathiela zniknęły. W ich miejscu pojawiły się dwa błyszczące przeklętą zielenią punkciki, które skierowane były na wroga. Wyglądał teraz jak najprawdziwszy demon opętany dzikim szałem niszczenia.
– Co się dzieje? – spytałam cicho.
– Wnioskuję, że Nathiel stracił nad sobą panowanie – odpowiedział zaniepokojony blondyn. Nim się zorientowałam, mój demoniczny obrońca rzucił się na Gabrielle z głośnym okrzykiem, nieprzypominającym swym brzmieniem żadnego ludzkiego oddźwięku. Zabrzmiał jak dziki zwierz szykujący się do rozszarpania swojej ofiary. To sprawiło, że moim ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Gabrielle wyglądała na zaskoczoną. Próbowała się bronić, ale z dosyć kiepskim skutkiem – tym razem to ona znajdowała się na przegranej pozycji. Nathiel wbijał jej nóż, gdzie tylko zapragnął – dziewięćdziesiąt dziewięć procent jego ciosów było celnych. Wcale nie starał się oszczędzać wroga.
Nad ciałem demonicy unosiły się ciemne opary smolistego dymu. Wydawała z siebie krótkie okrzyki bólu. Nigdy nie sądziłam, że ktoś może doprowadzić Gabrielle do takiego stanu. Jeszcze chwila i zacznę jej naprawdę współczuć, pomimo tego, co zrobiła. Nie chciałabym być na jej miejscu.
Nathiel atakował coraz szybciej. W pewnym momencie nie mogłam już dostrzec, gdzie znajdowały się jego ręce ogarnięte szałem zabijania. A potem jego ruchy nagle ustały. Chwycił Gabrielle za szyję, uniósł ją nad ziemią i z wielkim rozmachem rzucił nią z całej siły o asfalt, w którym zrobiła niewielkie wgniecenie.
Byłam w szoku. Tylko demon mógł zrobić coś tak przerażającego.
Spojrzałam zaniepokojona na Sorathiela. Ku mojemu zdziwieniu zmarszczył czoło, puścił moje ramię i ruszył w stronę walczącego duetu. Zachwiałam się lekko, ale z dumą utrzymałam się w pozycji pionowej – musiałam przyznać, że zaprzyjaźniony z Auvreyem łowca był całkiem dobrą podpórką.
Spojrzałam za blondynem, który spokojnym krokiem zmierzał ku zagrożeniu.
Czy on postradał zmysły? Chciał aby mu także stała się krzywda? Nathiel nie był przecież sobą! Sam to wcześniej powiedział! Stracił nad sobą kontrolę! Co jeśli w tej sytuacji nawet on go nie powstrzyma?
Nim spostrzegłam, Sorathiel podszedł do swojego przyjaciela i zrobił coś, o co bym go nigdy nie podejrzewała. Z całej siły przywalił mu pięścią w twarz. Zaskoczony Nathiel aż się zatoczył, mało nie lądując na asfalcie – postawił kilka kroków w tył i spojrzał ze zgrozą na swojego przyjaciela.
– Opanuj się, Nathiel – powiedział niskim, złowrogim głosem Sorathiel. Od jego ostrych słów przeszyły mnie dreszcze. Najwyraźniej kiedy chciał, potrafił być stanowczy.
Gabrielle, która klęczała teraz na ziemi, postanowiła wykorzystać moment nieuwagi wrogów i uciec. Rozpłynęła się w oparach ciemnego dymu. Szara strefa stopniowo zaczęła ustępować naturze. Obserwując wracające, intensywne kolory nocy, zaczęłam iść krętym krokiem w stronę moich obrońców. Nie bałam się. Może rzeczywiście byłam w tej chwili pozbawiona rozumu, ale nie czułam strachu. Wraz z Gabrielle rozpłynęły się wszelakie obawy. W moim sercu została już tylko ostra drzazga bólu, którą zostawił po sobie Deaniel. 
                Spoglądałam z daleka na Nathiela, który właśnie przeniósł się do pozycji siedzącej. Nic nie mówiąc, skulił się w sobie i zakrył dłońmi twarz. Jego ciało drżało, usta nie wypowiadały żadnych słów. Ten odważny nastolatek przypominał mi teraz strachliwe dziecko, które przeraził potwór spod łóżka. Wiedziałam jednak, że to nie strach sprawił, że się kulił. Próbował ze sobą wewnętrznie walczyć. Sorathiel nie przeszkadzał mu w tej walce. Stał nad nim i spoglądał na niego ze zmarszczonym czołem – podejrzewałam, że to mina, która miała wskazywać na zmartwienie stanem przyjaciela.
Gdy już do nich dotarłam, spojrzałam w wykrzywione grymasem usta Nathiela. Wyglądał  jakby zdołał już wrócić do swojej ludzkiej postaci, ale czy na pewno? Może w rzeczywistości wciąż starał się zwalczyć wewnętrznego demona, który miotał jego duszą? Nie miałam pewności, że to prawdziwy on. Co będzie, jeżeli rzuci się na nas i zrobi to samo, co z Gabrielle?
Nie spodziewałam się, że Nathiel chwyci za nóż i wbije go sobie z rozmachu w dłoń. Zarówno Sorathiel jak i ja wyglądaliśmy na zaskoczonych.
– Co ty robisz? – spytał blondyn.
– Będę to robił, dopóki nie poczuję, że jestem człowiekiem – odpowiedział spokojnie Nathiel, w jego głosie dało się jednak słyszeć napięcie.
Niewiele myśląc, rzuciłam się w jego stronę, wytrącając mu z ręki nóż. Łowca spojrzał na mnie swoimi dzikimi, intensywnie zielonymi oczami. Był zaskoczony moim zachowaniem, podobnie jak ja. Nie wiedziałam, co mnie naszło. Jakaś wewnętrzna siła nakazała mi to zrobić. Ta sama siła sprawiła, że gniew buchnął ze mnie jak żywy ogień. Słowa same popłynęły z moich ust.
– To nie twoja wina, że jesteś demonem, ty ograniczony umysłowo idioto! – wykrzyknęłam wściekle. – Czy nie mówiłam ci, że człowieczeństwo to cecha charakteru, a nie przynależność rasowa?! – spytałam.
Nathiel spoglądał na mnie, nic nie mówiąc. Wyglądał na mocno zdziwionego. Czyżby tym, że pierwszy raz w jego obecności krzyknęłam i wyraziłam swoje emocje, czy tym, że go broniłam? Proszę cię, każdy posiadał jakieś uczucia, nawet ja, po prostu nie każdy lubi je okazywać.
Oddychałam ciężko, czekając niecierpliwie na jego odpowiedź. Nie doczekałam się jej. Zamiast tego szmaragdowe oczy skierowały się ku niebu, a blade usta rozszerzyły w delikatnym uśmiechu, który póki co, niewiele mi mówił.
Chłopak wsparł się dłońmi o asfalt. 
– Co za noc. – Westchnął. – Co nie, Sorath? – mówiąc to, spojrzał na swojego przyjaciela ze znaczącym uśmieszkiem.
– Tak, rzeczywiście – poparł go Sorathiel, który włożył dłonie do kieszeni i również spojrzał w niebo. Jego twarz także wykrzywiła się w niewiele mówiącym mi uśmieszku.
Spoglądałam to na jednego, to na drugiego, próbując rozszyfrować, co to za magiczny kod, który zastosowała dwójka przyjaciół. Stałam w miejscu jak kompletna idiotka i nie potrafiłam rozwikłać zagadki ich tajemnego porozumienia. To jakaś dziwna umowa pomiędzy nimi dwoma? Halo, chciałam się dowiedzieć, co te głupie uśmieszki oznaczały! Czy oni się przypadkiem ze mnie nie śmiali?
– Wracajmy – powiedział po dłuższej chwili Nathiel, obdarzając mnie szerokim uśmiechem i przyjacielskim mrugnięciem oka pozbawionym podrywu.
Spoglądałam na niego, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
***

Byłam tu już drugi raz w swoim krótkim, bo zaledwie siedemnastoletnim życiu, i choć myślałam, że uwolniłam się z demonicznego świata łowców raz na zawsze, znów byłam zmuszona tu wrócić. Podobnie jak tamtej nocy szef organizacji Nox nie okazał zadowolenia z powodu bitwy, w którą przypadkiem zostałam wciągnięta. To poniekąd moja wina, w końcu pomimo jego ostrzeżeń obcowałam z półdemonem, któremu departament siedział na ogonie. Byłam głupia, ale co miałam zrobić, kiedy Deaniel pojawił się w drzwiach mojego domu i praktycznie wyciągnął mnie z niego siłą?
Na samą myśl o przyjacielu, który poświęcił dla mnie swoje własne życie, zrobiło mi się przykro. Nie chciałam teraz rozważać tego karygodnego czynu, a bynajmniej nie tutaj. Teraz musiałam skupić się na innych rozważaniach.
Hugh nie był na mnie zły. Swoją złość i zawód skupił na dwójce nastolatków, którzy byli pod jego stałym nadzorem. Łowcy zazwyczaj działali w grupach większych niż dwuosobowe. Nathiel i Sorathiel dopuścili się czegoś, co nie mogło mieć miejsca w kręgach Nox. Przed podjęciem decyzji powinni powiadomić resztę zespołu o tym, co zamierzają zrobić. Osobiście uważam, że skoro chłopacy nie widzieli, co ich czeka i ile czasu im zostało, nim opuszczę ten podołek pełen beznadziejności, mógł im to wybaczyć. Podobnymi argumentami uraczył Hugha spokojny Sorathiel. To chyba załagodziło jego nerwy. Gdy prowadził konwersację już tylko i wyłącznie ze mną, zdawał się być uspokojony i opanowany.
– Cieszę się, że nic ci się nie stało, Lauro – powiedział w pewnym momencie szef organizacji, spoglądając w moją stronę uważnie, jakby chciał zbadać mój stan poprzez zajrzenie mi w środek duszy.
Hugh skojarzył mi się z poczciwym dziadkiem, który martwił się o swoją małą wnusię, pałętającą się po nocach z niebezpiecznymi ludźmi. Niestety nie wiedziałam, jak to jest mieć dziadka. Nigdy żadnego z nich nie poznałam, domyślałam się jednak, że czułabym się w podobny sposób, jak teraz.
Syknęłam cicho w momencie, gdy pewna kasztanowłosa kobieta, która opatrywała moje rany dobrała się do tej na policzku.
– Trochę poboli – powiedziała z troską moja osobista pielęgniarka. Pokiwałam tylko głową i udałam, że jestem twardą dziewczynką. By załagodzić ból, postanowiłam zająć myśli innymi rozważaniami.
Rozglądnęłam się po małym pokoiku, w którym zapewne pomieszkiwał Hugh. Spokojne miejsce, pełne najróżniejszych regałów, na których stały ciężkie i zakurzone księgi. Pachniało tu starością i antykami. Przyjemny oraz przytulny kąt, idealny na spędzanie wieczornych seansów w towarzystwie książek.
– Opowiesz mi, co się dokładnie stało, zanim przybył Nathiel wraz z Sorathielem? – spytał staruszek, pochylając się ku mnie z zainteresowaniem.
Kiwnęłam głową.
Swoją opowieść zaczęłam od momentu, gdy siedziałam na ławce razem z Deanielem. Opowiedziałam mu wszystko z najmniejszymi szczegółami z trudem łapiąc powietrze – oczywiście w całej tej historii pominęłam typowo romantyczne aspekty, które nie dość, że raniły moje serce kłującymi drzazgami straty, to jeszcze zapewne nie wprowadzałyby niczego nowego do historii. Słowa same wylewały mi się z ust.
Twarz Hugha przez cały ten czas była niewzruszona. Mężczyzna siedział spokojnie w swoim ulubionym bujanym fotelu i wsłuchiwał się w moją długą opowieść. Całe szczęście, byliśmy tu tylko my – Hugh, kasztanowłosa kobieta opatrująca moje rany oraz ja.
Gdy już skończyłam moją historię, mężczyzna głęboko westchnął. Długo milczeliśmy, będąc pogrążeni w zupełnie odmiennych myślach. W końcu jednak postanowiłam spytać go o coś, co mnie nurtowało.
– Czy naprawdę nie da się w żaden sposób odzyskać Deaniela? – spytałam cicho, jakbym bała się własnych słów.
– Przykro mi, Lauro – odparł krótko Hugh. – To nie tak, że z otchłani nie da się wrócić. Gdybyśmy jednak spróbowali przywołać Deaniela, prawdopodobnie nie byłby już sobą. Byłby kimś zdecydowanie gorszym. Przepełniałoby go niewyobrażalnie wielkie zło. 
Kasztanowłosa kobieta podała mi gorący napar ziołowy i skierowała spojrzenie na swojego przełożonego, który skinął jej głową. Już po chwili opuściła pokój. Teraz zostaliśmy tu tylko we dwoje.
Patrzyłam się uparcie w kubek z parującym napojem. Wciąż nie mogłam pojąć tego, co stało się z Deanielem. Z tchórza awansował na bohatera, ze zwykłego chłopaka na prawdziwego przyjaciela, którego już więcej nie ujrzę. Czy potrzebowałam tak wielkiego poświęcenia z jego strony, aby w końcu w niego uwierzyć? Czułam się z tym okropnie. Jak w ogóle mogłam pomyśleć o tym, że chce mnie strącić do otchłani, żeby uratować swój własny tyłek? Przecież nigdy nie zrobił mi krzywdy.
Przygryzłam dolną wargę, z trudem powstrzymując łzy.
Chciałabym zacząć wszystko od nowa, chciałabym mu powiedzieć, że żałuję, że mu wybaczam. Dlaczego to właśnie tak musiało się skończyć? Wcale nie czułam się dobrze z wiedzą, że ktoś poświęcił swoje życie, abym ja mogła żyć. Deaniel w przeciwieństwie do mnie naprawdę kochał ten świat.
Los bywał okrutny, podobnie jak niektóre z decyzji bliskich nam osób.
– Jeżeli chcesz płakać, nie musisz się powstrzymywać – powiedział niespodziewanie Hugh. Skierował na mnie swoje badawcze spojrzenie.
Uśmiechnęłam się blado w jego stronę, potrząsając głową.
– Nie zamierzam płakać – odpowiedziałam szybko, na nowo wbijając wzrok w kubek. Dziś wylałam już wystarczająco dużo łez i przeżyłam wystarczająco dużo bólu. Teraz marzyłam tylko i wyłącznie o ciepłym łóżku. Znając życie, moja mama straszliwie się o mnie martwiła. W końcu miałam wyjść tylko na chwilę, a nie było mnie kilka godzin. Było już zdrowo po północy.
– Lauro.
Spojrzałam pytająco na Hugha. Po raz kolejny przerwał moje rozważania.
– Mam dla ciebie pewną propozycję – dodał, przybierając poważną minę. Uniosłam brew do góry, nawet nie podejrzewając tego, o co chciał mi przekazać. – Sprawy zaszły naprawdę za daleko. –  Niestety musiałam przyznać mu rację. Wątpiłam w to, abym kiedykolwiek zdołała się opędzić od demonów. Już zbyt głęboko w tym tkwiłam. – Myślę, że powinnaś rozważyć – tu przerwał, pochylając się ku mnie – dołączenie do szeregów Nox.

9 komentarzy:

  1. Pytanie: ile domestosa się naćpałaś, że wyszedł taki długi?
    Długo rozdział = długi komentarz, pamiętaj!
    Szkoda, że jest tak późno, nie zaparzę sobie herbaty, no nic.
    Czytam!

    Deaniel tchórz. Chyba nic tego nie zmieni.
    Krwawisz, Laura. Auć.
    Czyżby Dan jednak się na coś przydawał? Wow.
    Portal Poważnie?! Ej, przecież ja mam magiczny portal! Gabrielle nie może mieć czegoś innego?!
    To zjeżdżanie kursorem do dołu i w górę na dobre mojemu mózgowi nie wyjdzie.
    Ooo, Laura umie bić, wow. Nice :) Nie jest takim słabeuszem, na którego może wyglądać.
    "Czułam się zagrożona. Gdyby tylko Nathiel tutaj był..." - ale dlaczego akurat on, panno Collins? Przecież ufasz Deanielowi, a jednak wolałabyś, żeby to Auvrey był teraz przy tobie? Interesting.
    "Jak na zawołanie, w powietrzu zawisł szaleńczy śmiech Gabrielle." - w tym momencie mam w głowie szaleńczy śmiech Koshiro Miyi. Za dużo Yumeiro.
    Deaniel się poświęcił?! Wow. Jestem w szoku, naprawdę. Chylę czoła i czczę tego demona minutą ciszy. Deaniel. Lubiłam cię. Naprawdę. Choć czasami miałam ochotę wydrapać Ci oczy i kazać śpiewać włoskie arie z bandażem na głowie, to jednak cię lubiłam. Adios, amigo.
    " Tym razem jęknęłam boleśnie, od razu zalewając się łzami. Nie byłam jedną z tych osób, które odważnie brnęły przez życie, sprzeciwiając się wszystkiemu, co złe." - ale muszę przyznać, że Laura pokazała swoją siłę, przyjmując początkowe ciosy z ciszą. Jesteś mistrzem, Lauro. Jesteś silna. Tak trzymaj.
    Nathiel! Miłości moja! <3 Kurde, przeraża mnie to, że ja wciąż go kocham. Kurdę. To niepokojące.
    "Przysięgam, będę miała po tym wydarzeniu nieziemskie koszmary z nią w roli głównej." - i zdarte do mięsa ciało. Świetne jest życie z demonami, nieprawdaż?
    Spokój Soratha jest odrobinę przerażający, taki łowca - Hulk, ukrywający swoje prawdziwe uczucia pod maską spokoju.
    "- Dzięki, mamusiu za twoją troskę - odpowiedział ironicznie" - na miejscu zielonookiego także odpowiedziałabym sarkazmem na udawaną troskę.
    "Jego mina zdawała się mówić: "Jestem tak wkurzony, że zaraz rozwalę twój łeb o asfalt"." - nawet nie zdajesz sobie sprawy, Naff, jak Nathiel przystojnie wygląda w mojej wyobraźni w tym momencie.
    Nathiel - prawdziwy demon o-O Moje wyobrażenie jest pełne okrucieństwa, a ja kibicuję brunetowi i nie przeraża mnie drastyczność sceny ataku Gabrielle.
    "Z całej siły przywalił mu pięścią w twarz. " - tylko Sorath wie, jak uspokoić Natha. Skoro to działa, to niech go wali po twarzy, i tak pozostanie przystojny ;)
    Oo, demoniczna koleżanka uciekła, czyżby się przestraszyła?
    " - To nie twoja wina, że jesteś demonem, ty ograniczono umysłowo idioto! - wykrzyknęłam wściekle. - Czy nie mówiłam ci, że człowieczeństwo to cecha charakteru, a nie przynależność rasowa?! - spytałam.
    Nathiel spoglądał na mnie, nic nie mówiąc. Wyglądał na mocno zdziwionego. Czyżby tym, że pierwszy raz w jego obecności krzyknęłam i wyraziłam swoje emocje, czy tym, że go bronię? Proszę cię, każdy ma jakieś uczucia, nawet ja." - to chyba mój ulubiony fragment tego rozdziału. Wreszcie także Laura otwiera się przed zielonookim, ich więź jest silniejsza. Nice ^^
    Hugh, poważnie? Laura łowcą? Hmm, to by było ciekawe. W końcu przecież wplątała się, chcąc czy nie chcąc, w ten świat, odwrotu nie widać, a być może odkryje w sobie siłę, o której nawet nie śniła? Dołącz, Lauro. Trzymam kciuki ;)

    Tylko zastanawiam się, jak zareaguje Nathiel, gdy Laura zdecyduje się zostać łowcą.

    Dobra, koniec. To chyba najdłuższy komentarz, którym pobiłam Twoje, Naff, na Rozważnej. Matko, ile uderzeń w klawiaturę oddałam, czytając i komentując.
    A teraz przeczytam jeszcze 4 rozdział Ao Haru Ride i dopiero pójdę spać.
    Noc taka piękna z muzyką w tle i głową pełną myśli o przyszłości Laury.

    Czekam na nn ^^
    Mam nadzieję, że za tydzień się pojawi :P
    Dobranoc życzy okularnica Cleo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nie wiem czy mnie pobiłaś! A może kiedyś napisałam dłuższy o jedną literę komentarz XD?! Zresztą! Mam jeszcze czas na pobicie cię ohoho. Uwielbiam twoje komentarze, Cleo *___*.
      Gabrielle nie ma portalu, Gabrielle po prostu umie stworzyć jak wszystkie demony przejście do otchłani XD! Portal - tak mi się rzekło, bo innej nazwy nie mogłam skombinować!
      Aahahah, próbowałam się kiedyś śmiać jak Miya XDD:

      https://www.youtube.com/watch?v=TDa0wikOvkA&list=UU6-0s4P0V8syv83-GXrBmyw <--- efekty OHOHOHO.

      Ja tam Deaniela nie lubiłam. Dlatego się go pozbyłam XD! Ale z czasem znikną też inne osoby, których będzie mi szkoda :c
      Ooo, tak, Laura się otwiera, ale jeszcze bardziej się otworzy w następnym rozdziale. Następny rozdział mnie cholernie zdziwił :o. Tak dużo Lauriel.
      To chyba cię jeszcze Laura zaskoczy ohohooh XD!

      Usuń
    2. Brzmisz bardzo podobno do Miyi. Przerażające o_O
      Ooo, Lauriel! Już się nie mogę doczekać!

      Usuń
  2. Taaaaaaaak!!! Deaniel, pa pa * macha chusteczką na pożegnanie* Nie będę tęsknić.

    O.o Nathiel jako prawdziwy demon. Okej... o.O

    Niech żyją metody Sorathiela!
    Jak można być tak spokojnym?! JA SIĘ PYTAM:JAK!?!?! Muszę się tak nauczyć!

    Laura łowcą? Coś mi mówi, że Nathiel się wkurzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam sobie, gdy Deaniel się rzucił w tą otchłań... Nie żebym go lubiła, ale postąpił bardzo ładnie i szlachetnie :)
    Pomimo tego, że rozdział miał być poważny, ale i tak się śmiałam... Sama nwm dlaczego... Ale moment oberwania przez Gabrielle nożem bardzo mnie rozbawił :D Coraz bardziej się przerażam sobą :)
    Końcówka zaskakująca :) Teraz ma dwa wyjścia. Jeśli się zgodzi, Nathiel z pewnością się wnerwi. Czemu? Nie wiem. Ale wiem, że się wnerwi :D A jak zrezygnuje to prędzej czy później zginie. Taka Gabrielle na przykład ;)
    Ok, kończę. Czekam na nn. Dawaj jak najszybciej, bo nie mogę się doczekać jej decyzji ;D

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię twój mroczny styl pisania. Ej, miał być bez koszulki xdd hahh choć gdy Sar mu przyłożył to się zaczęłam śmiać XD tu taki poważny Nathiel z demoniczną mocą a on sobie podszedł i mu przywalil xd
    Gabriel giń mendo ! nie żal mi tej suki w sumie jak Deaniela . No to wstawiaj kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  5. oj mój głupi błąd napisałam Sar zamiast Sor xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobry rozdział. Rozpędziłaś akcję :) i to był dobry moment na coś poważniejszego :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Deaniel poświęcił się dla Laury... A jednak odkrył w sobie część demoniczną i potrafił porzucić strach i zastąpić go odwagą. I to jeszcze w imię miłości. Ona często wygrywa wszelkie walki *tak bardzo zżyta z Krainą Lodu*. Ale i tak nie żałuję, że zginął. To on ściągał największe niebezpieczeństwo na Laurę. To tak, jakby zostawić kociaka w pokoju pełnym dzikich psów. Taka sama sytuacja.
    Nathiel zawsze gotowy do pomocy. I pomyśleć, że kiedyś jak patrzył na Laurę to... nieważne. Naprawdę nieważne. I tak wiem, że nie będziesz pytać, o co mi tutaj chodziło, ha!
    Gabrielle. Ty svko! Gdybym cię złapała za te kłaki to bym cię przeciągnęła przez całą Polskę. Później zmieniłabym Twoje położenie i zębami byś orała asfalt. Znalazłabyś w końcu fuchę, a ja zmusiłabym nasze władze do ich naprawienia, bo ich wygląd jest okropny!
    Ale wróćmy do rozdziału.
    Sorathiel i ta jego powaga. Niech ten człowiek w końcu się otworzy. To co, że nie ma tutaj jego teraźniejszego obiektu westchnień, ale no... Ludziku o włosach barwy pozostającego na ziemi śniegu - odżyj! Dobra, przywaliłeś Nathanielowi i za to cię lubię. ;3
    Laura i bycie Łowcą? Oni chyba nie wiedzieli, co jej proponują. Tym razem to oni ćpali domestos, nie Ty - Naff.
    Idę na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń