niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 23 - "Ona i jej zwyczajna historia"

Przedstawiam Wam rozdział o przeszłości Laury. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie jest zbyt ciekawy. Tysiąc razy zmieniałam jego treść, ale wydaje mi się, że lepiej nie mogłam tego przedstawić. Oprócz tego, nim się zorientowałam, zaczęłam pisać w 3 osobie i utrudniłam sobie sprawę, gdyż o wiele lepiej pisałoby mi się to z perspektywy Laury. Nie wiem co mnie trafiło, ale byłam już za daleko i nie chciało mi się tego zmieniać D: tak, zawsze pisałam w 3 osobie, ale z momentem zaczęcia "W cieniu nocy" całkiem się przestawiłam. Cierpcie razem ze mną.
PS. To rozdział 23, a ja jestem właśnie na pisaniu 29. Tak bardzo pognałam do przodu...

POPRAWIONE [24.12.2017]
***
Słońce oświetlało twarz idącej do szkoły drobnej blondynki, która za wszelką cenę chciała się ukryć za nogami matki – nie było jednak wiadomo, czy z powodu rażących jej jasne zielone oczy promieni słońca, czy przed kimś, kogo nie chciała spotkać. Cały czas spoglądała na przechodzących obok niej radosnych uczniów, którzy dyskutowali zawzięcie o rozpoczynającym się roku szkolnym. Każdy cieszył się na nowe przygody z nauką i przyjaciółmi, tylko nie ona. To miało być jej pierwsze zetknięcie z dużą grupą ludzi, na dodatek z rówieśnikami. Do tej pory rzadko wychodziła z domu, wolała spędzać czas z ukochaną mamą. Godzinami potrafiła siedzieć naprzeciw niej w kuchni i wpatrywać się w jej marszczące się czoło, gdy próbowała rozwiązać jakiś problem. Dlaczego tak nie mogło pozostać? W domu czuła się bezpieczniej, nawet jeżeli przebywał tam jej ojciec – przed nim przynajmniej mogła się ukryć we własnym pokoju.
– Czego się boisz, kochanie? – dosłyszała matczyny głos.
Kilka sekund wcześniej dziewczynka przylgnęła do nóg rodzicielki, wczepiając w nie blade rączki. Najwyraźniej starała się uciec przed ciekawskimi spojrzeniami kilku dziewczyn z jej nowej szkoły. Kobieta westchnęła ciężko na ten widok. Tuż przed samą szkołą uklęknęła i pochyliła się ku córce, aby poprawić biały kołnierzyk jej bluzki. Obdarzyła ją pokrzepiającym uśmiechem.
– Naprawdę nie masz się czego bać. Szybko poznasz nowe koleżanki i zapomnisz o mamie. – Zaśmiała się radośnie, aby podkreślić, że to tylko żart. Mała blondynka najwyraźniej tego nie zrozumiała. Chwyciła mamę za rękaw od bluzki i pociągnęła ją delikatnie w swoją stronę. Z trudem powstrzymywała płacz – jej oczy szkliły się łzami.
– Nie zapomnę o mamie – powiedziała szeptem, jakby bała się, że usłyszy ją ktoś niepowołany. Jedna z niekontrolowanych kropli spłynęła po jej policzku.
– Och, nie płacz, przecież to był żart, skarbie. – Kobieta wciąż starała się uśmiechać, aby nie dać po sobie poznać, że jest równie zestresowana, co jej córka. – Bądź odważna. Nie możesz poddawać się już na starcie – dodała troskliwie, głaszcząc ją po głowie.
Dziewczyna kiwnęła głową. Wciąż czuła się niepewnie, ale gdzieś w jej wnętrzu pojawiła się malutka iskierka nadziei. Może rzeczywiście będzie tak, jak mówi jej mama? Może już nie będzie czuła się samotna? Przecież nie mogło być tak źle. Dotąd nie zauważyła żadnego rówieśnika, który by się smucił, a miała bardzo dobry zmysł obserwatorski – wszyscy wędrowali do szkoły z uśmiechami. Czy również nie powinna się uśmiechnąć, aby nie odstraszyć innych dzieci? Robiła to naprawdę rzadko, ponieważ niewiele osób i zjawisk sprawiało, że czuła się szczęśliwa. Jak powinna postępować? O czym rozmawiać ze swoimi kolegami i koleżankami? Czy sami do niej podejdą? A może to ona musi postawić pierwszy krok? Dlaczego to wszystko było takie trudne?
Kiedy matka podniosła się do góry, dziewczynka posłała jej krzywy, przepełniony strachem uśmiech, którym chciała przekazać, że jest gotowa na starcie z rówieśnikami. Przed wyjściem z domu obiecała, że będzie dzielna. Nie zamierzała łamać danej obietnicy.
– Powinnaś już iść, Lauro. – Kobieta poprawiła swoją spódnicę, a potem torebkę zawieszoną na ramieniu. Tak samo jak jej córka miała swoje dzienne zajęcia, u niej była to jednak praca, która gwarantowała, że będą mogły żyć w dostatku.
Sześciolatka kiwnęła niepewnie głową. Swoją matkę pożegnała kilkoma machnięciami ręką. Potem na chwiejnych nogach, w które jej organizm wsadził tonę waty, ruszyła do sali lekcyjnej. Przez jeden malutki moment naprawdę poczuła, że może dać rady, rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna od nadziei.
Laurze nie udało się z nikim zaprzyjaźnić. Każdego dnia w szkole siadywała samotnie w ławce na tyłach klasy i pogrążała się w swoich smutnych rozważaniach. Aby czymkolwiek się zająć, rysowała w zeszycie dziecięce buźki pełne skrajnych emocji.
Nie czuła radości, kiedy wchodziła do klasy o poranku. Nikt nie chciał z nią rozmawiać. Rówieśnicy traktowali ją raczej jak powietrze. Przypadki podejmowania z nią dialogu były tak rzadkie, że gdy ktoś odważył się zadać jej jakieś pytanie, odpowiadała na nie jąkająco z soczystymi rumieńcami na polikach. Może to dlatego nie miała przyjaciół? Jedyną osobą, z którą normalnie potrafiła rozmawiać była jej matka.
Mijały dni, mijały tygodnie, a ona wciąż siedziała w tej samej ławce z dala od reszty dzieci. Gdy mama pytała, jak jej się powodzi w szkole, wymuszała uśmiech i opowiadała niestworzone historie o tym, jak bawiła się z koleżankami w chowanego lub grała w piłkę z kolegami. Prawda była taka, że na boisko nie wyszła ani razu, odkąd trafiła do szkoły. Podczas przerw wolała siedzieć w klasie i wpatrywać się przez okno w inne dzieciaki, które świetnie się bawiły. Uśmiechała się wtedy rozmarzona, wyobrażając sobie, że kiedyś sama zostanie zaproszona do takiej zabawy. Nadzieja małej Laury szybko została jednak przepędzona w ciemny las.
                To stało się w grudniu, tuż przed jej urodzinami. Cała klasa zdążyła się już ze sobą dostatecznie zapoznać w ciągu tych kilku miesięcy. Tylko jedna osoba wyraźnie odstawała od grupy rówieśników – szybko stała się przez to obiektem wielu niemiłych komentarzy. Cierpliwie je znosiła, czekając na zakończenie zbyt długich przerw, a po szkole gnała ile sił w nogach do domu, żeby tylko nikt jej nie zatrzymał.
Ten zimowy dzień nie różnił się niczym od pozostałych. Kolejna przerwa z rzędu przyniosła ze sobą kolejne uszczypliwości niewyżytych dzieciaków.
– Ta cała Laura jest jakaś dziwna – usłyszała za swoimi plecami. Starała się tym nie przejmować. Udawała, że jest głucha i rysowała dalej na końcowej stronie swojego zeszytu smutne bałwanki.
– Słyszałeś kiedyś, żeby się w ogóle odezwała? – spytał głośno jakiś brązowowłosy chłopak.
                Laura zacisnęła dłoń na ołówku, przerywając rysowanie. Teraz nikt nie starał się udawać, że szepcze. Wszystkie głowy nagle zwróciły się ku niej. Ściana pozornej ciszy ustąpiła dziecięcej odwadze, która pchnęła wszystkich rówieśników do bolesnej szczerości.
– Ja myślę, że ona pochodzi z kosmosu. – Chłopak wybuchnął śmiechem.
Laura przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Próbowała powstrzymać łzy, które cisnęły się do jej oczu. W głowie naraz pojawiło się milion pytań, na które odpowiedzi nie mogła znaleźć.
Czy to jej wina, że nikt jej nie lubił? Czy to jej wina, że była cicha i spędzała czas samotnie? Czy to jej wina, że wolała siedzieć w domu, niż w szkole i przebywać z osobą, przy której czuła się bezpieczna? Dlaczego ludzie byli tacy okrutni?
                 – Cały czas coś rysuje – powiedziała czarnowłosa dziewczynka, która stanęła obok plotkujących chłopców. Założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się z dziecięcą kpiną.
                – Przepraszam – szepnęła Laura, wbijając wzrok w ławkę.
                Klasa wyglądała na co najmniej zaskoczoną – zewsząd posypały się okrzyki wyrażające szczere lub udawane zdziwienie.
                – Łał! Odezwała się!
                – Ej, ona jednak ma głos!
                – Kosmita przemówił!
Ołówek wypadł z drżących dłoni dziewczynki. Zażenowana schyliła się po niego pod ławkę. Teraz nie mogła już powstrzymać łez. Ściekały ciurkiem po jej zarumienionych wstydem policzkach. Gdzieś pomiędzy zażenowaniem i poczuciem tragizmu wykreował się cichy gniew i rosnący powolnie bunt. Laura niemalże czuła, jak fundamenty szkoły drżą pod ciężarem okropnych słów.
                 – Jej mama jest tak samo dziwna, jak ona.
                Laura zacisnęła drobną piąstkę na przyborze do rysowania. Liche drewienko z rysikiem pękło pod wpływem nacisku, podobnie jak cienka struna w jej wnętrzu, która odpowiadała za trzymanie emocji na wodzy. Teraz wszystkie negatywne uczucia popłynęły gwałtownie ku górze jak potężna fala tsunami.
                Mogli obrażać ją do woli, sprawiać jej przykrość, a nawet niszczyć, ale nikt nie miał prawa mówić źle o jej matce, jedynej osobie na świecie, która była dla niej dobra.
W jednej sekundzie rozpętał się prawdziwy chaos. Światła na przemian gasły i zapalały się, ławki się trzęsły, cienkie kartki fruwały w tornadzie nieporządku, mocny wiatr porywał przybory z ławek uczniów, tworząc niebezpieczną dla życia innych dzieci strefę. Zaskoczeni rówieśnicy Laury zaczęli krzyczeć i w podskokach uciekać z klasy – ciągnął się za nimi sznur płaczu i przerażenia. Już po krótkiej chwili w pomieszczeniu została tylko ona i kartki, które wylądowały bezwładnie na podłodze.
Laura wbiła przerażone spojrzenie w porozrzucane po całej klasie przyrządy szkolnego użytku. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Była już dużą dziewczynką i wiedziała, że w realnym świecie nie istnieją żadne magiczne stworzenia, które robią takie zamieszanie. To na pewno porywisty wiatr, który wdarł się tutaj przez otwarte okno, była tego pewna. Jak się jednak okazało – okno było cały czas zamknięte.
Może to w takim razie klimatyzacja? Albo to jej klasa stroiła sobie z niej żarty? A może to... ona? Nie, to niemożliwe. Magia istniała tylko na stronicach książek, nie w rzeczywistym świecie. To tylko zwykły, dosyć niefortunny zbieg okoliczności. Aby się o tym przekonać wystawiła przed siebie dłoń. Siłą woli starała się strącić z biurka nauczycielki długopis. Nic się jednak nie stało.
Głupia wyobraźnia.
Usiadła w ławce, wzięła głęboki wdech, wyjęła z piórnika nowy ołówek i jeszcze raz oznaczyła grafitową ścieżkę na kartce. Tym razem rysowała jednak ludzika o gniewnej, a nie smutnej twarzy. Starała się nie zadręczać tym, co miało przed chwilą miejsce. To na pewno jakieś zbiorowe przywidzenie. Przecież nikt nie uwierzy w to, że była sprawczynią całego zamieszania, prawda?
  Niestety i w tym przypadku Laura się myliła. Następnego dnia jej matka została wezwana do szkoły w sprawie demolki, która miała miejsce w ich sali nauczania. Cała klasa zgodnie stwierdziła, że to ona wyrządziła wszystkie szkody. Joanne nie wierzyła w to, co słyszy. Patrzyła na wychowawczynię klasy swojej córki i twardo zaprzeczała temu, co jej mówiła.
„Laura jest grzeczna, niczego takiego by nie zrobiła. To te dzieciaki musiały się zmówić i zrobić jej na złość! Przysięgam! Nigdy nie dostrzegłam u niej żadnej oznaki agresji, niech mi pani uwierzy!”
Joanne dowiedziała się również o dosyć aspołecznym zachowaniu swojej córki. Ta wiadomość bardzo ją zdziwiła i równocześnie zasmuciła – zdecydowanie mocniej niż nieuzasadniony żadnym konkretnym argumentem wybuch gniewu Laury. W drodze powrotnej spytała dziewczynki, dlaczego ją okłamała. W jej małej głowie utkwiło tylko jedno zdanie, które bała się wymówić: to nie moja wina.
Następne dni w szkole wcale nie były przyjemniejsze. O ile wcześniej jej klasa miała ją za dziwaka, tak teraz uznawano ją za szaloną. Każdy omijał Laurę szerokim łukiem, jakby się bał, że za samo pojawienie się przy jej boku, dosięgnie ich wszechwładny gniew. Jeżeli wcześniej było źle z jej poziomem towarzyskości, tak teraz w ogóle nie istniał. Ale czy to jej wina, że ktoś źle o niej mówił? Cały czas starała się wewnętrznie pokrzepiać, aby jakoś przetrwać kolejny dzień w szkole. Do tej pory szło jej całkiem nieźle, teraz odnosiła wrażenie, że jest coraz gorzej.
Laura nie chciała słyszeć tego, co mówią inni, ale nie mogła poradzić nic na to, że miała doskonały słuch. Każde bolesne słowo docierało do niej z oddali i trafiało prosto w serce, jak strzała przeszywająca ciało na wylot.  
                – To czarownica! Ja wam mówię! – powiedziała jedna z dziewczyn, zerkając przez ramię na Laurę. Gdy ta spojrzała na nią spode łba, od razu się odwróciła wzrok i wyprostowała plecy, jakby bała się, że lada moment zostanie uszkodzona.
– Nie patrz na nią, bo cię zaczaruje! – dodała szeptem jej koleżanka, ukradkiem zerkając na obgadywaną osobę.
Laury dłoń znów zacisnęła się na ołówku.
– Co jest, wiedźmo? – zapytał jeden z chłopców, opierając się odważnie o jej ławkę.
                – Zrobił to! Zrobił! – szepnął jakiś knypek. Zawtórowało mu kilka rozemocjonowanych głosów osób, które stały najbliżej niego. Najwyraźniej próba odezwania się do niej stanowiła teraz powód do dumy, w końcu była bardzo niebezpieczną dla otoczenia osobą. To jak rzucić się wilkowi prosto w paszczę.
– Nie jestem wiedźmą – powiedziała cicho i nieśmiało Laura, wbijając wzrok w swoje stopy.
– Jesteś wiedźmą! Czarownicą! – wykrzyknął ten sam chłopak, wyrywając jej z dłoni ołówek. – Oddaj to, bo jeszcze kogoś nim zadźgasz.
Klasa wybuchła gromkim śmiechem. Napięcie zostało rozładowane prześmiewczą radością, która Laurze w żaden sposób nie odpowiadała. Miała tego serdecznie dosyć.
Odsunęła krzesło z głośnym szurnięciem, które przerwało radość jej rówieśników, a potem przeniosła się do pionu i wystawiła przed siebie dłoń. Nie spuszczała oczu z wykrzywionej grymasem twarzy swojego kolegi z klasy.
                – Oddaj mi mój ołówek.
– Bo co? – spytał kpiąco chłopiec, zakładając ręce na biodrach.
                – Oddaj mi go, proszę. – W oczach Laury pojawiły się łzy.
                – Będziesz beczeć, bo zabrałem ci zaczarowany ołówek, wiedźmo?
                – Oddaj mi go! – wrzasnęła dziewczynka, tupiąc złowieszczo nogą. Na dźwięk potężnego krzyku wydartego wprost z jej małych płuc, każdy dzieciak w sali zastygł w bezruchu. Celowa prowokacja dała określony skutek – podobnie jak kilka dni temu, ławki zaczęły niebezpiecznie drżeć. Już samo to, wywołało wielki chaos wśród klasy. Zaczęły rozlegać się głośne, ostrzegawcze okrzyki: „Ta wiedźma znowu czaruje!”, „uciekaj od niej, bo zrobi ci krzywdę!”, „To rzeczywiście wiedźma!”, „Ona chce nas zabić!”.
                – NIE JESTEM WIEDŹMĄ! – krzyknęła raz jeszcze Laura.
Historia się powtórzyła. Kartki i przybory znów latały po klasie, światła gasły i zapalały się na przemian, cała klasa drżała, jak podczas małego trzęsienia ziemi, a jedno z okien zostało wybite z głośnym trzaskiem. Chłopiec, który stał tuż przed nią został odepchnięty w tył z pomocą jakiejś nieznanej, niewidzialnej mocy. Z głuchym trzaskiem uderzył głową w kant ławki, od razu tracąc przytomność. Wszystkie dzieciaki zaczęły panikować i uciekać.
Laura dłużej nie czekała. Nim chaos ucichł, usiadła w kącie i zakryła dłońmi twarz. Popłakiwała cicho, czekając aż ten tragiczny dzień wreszcie się skończy.
Nie pamiętała już, ile czasu spędziła w klasie, wiedziała jednak, że gdy kuliła się pod ścianą, odwiedziło ją wielu dorosłych – różne nauczycielki, w tym jej wychowawczyni; oraz ratownicy medyczni.  Tym razem nikt się nią nie interesował, ważniejsze były szkody, które wyrządziła.
Wydawało jej się, że przez łzy widzi okrutne twarze wykrzywiające się w bezdusznym grymasie. W powietrzu unosiła się niepewność, strach, a nawet nienawiść. Była w stanie je wyczuć, nawet jeżeli jawnie nie odczuła ich na własnej skórze. 
Chciała stąd  zniknąć. Zniknąć nie tylko ze szkoły, ale i z tej nieszczęsnej planety. Jeżeli jej życie miało się składać tylko i wyłącznie z niemiłych słów, które rzucali na wiatr ludzie, wolała już przestać istnieć. Poza tym była dziwadłem. Dziwadłem, które najwyraźniej potrafiło czarować.
Dopiero późnym południem ktoś wszedł na salę i chwycił ją za dłoń, wyciągając zza szafki, gdzie znalazła kryjówkę wolną od ludzi. To była jej mama. Laura rzuciła się wtedy na nią i głośno zapłakała, co rusz powtarzając przejętym głosem: „To nie moja wina! To naprawę nie moja wina!”. Joanne nie powiedziała nawet jednego słowa. Po prostu głaskała ją po głowie, próbując uspokoić. Nie zamierzała uwierzyć w to, że jej córka była zdolna do złych czynów. To najspokojniejsze dziecko na świecie, dlaczego wyłącznie ona to dostrzegała? Każdy inny widział w niej diabła. Przecież to nierealne, aby taka mała dziewczynka spowodowała tak wielki chaos w ciągu kilku minut. Te dzieci opowiadały niestworzone rzeczy! Uparły się na jedną, fantazyjną wersję zdarzeń, niemożliwą do zrealizowania!
Pomimo cichego wsparcia matki, Laura wcale nie poczuła się lepiej. Kiedy wróciła już do domu, okazało się, że jej ojciec wie o całym zdarzeniu. Zaczął wykrzykiwać, że odda ją do domu dziecka, wyzywał od najgorszych i wcale nie był lepszy od jej rówieśników.
Diabeł, dziecko samego Szatana, potwór, bękart, mała wiedźma. Wszystkie te słowa raniły małe serce Laury, która do późnej nocy płakała w ramionach matki. To właśnie tutaj chciała zostać już na wieki. Niepotrzebny był jej świat zewnętrzny, niepotrzebny był jej ojciec, chciała tylko matkę. Błagała ją o to, aby nie musiała już nigdy więcej wracać do szkoły, ale Joanne była nieugięta. Przecież Laura musiała tam chodzić. To w trosce o jej przyszłość.
Przestraszona i coraz bardziej zniechęcona dziewczynka, każdego dnia była odprowadzana przez matkę do szkoły. Teraz nie tylko dzieciaki z klasy krzywo na nią patrzyły – cała szkoła na czele z nauczycielami robiła to samo, co one. Przez jakiś czas Laura nie słyszała żadnych wyzwisk – tylko cisza obijała jej się o uszy, kiedy przechodziła obok pracowników lub uczniów. Ludzie magicznie milkli, kiedy oznaczała swoją cichą obecność na korytarzu, w klasie czy na podwórku. Wszyscy się jej bali. Na szczęście znalazło się kilka zalet – każdą pracę w grupie wypełniała odtąd sama, co poniekąd nauczyło ją samodzielności. Dzięki temu stała się jedną z najlepszych uczennic i pokochała naukę – dawała jej poczucie równowagi oraz szczęścia. Kiedy nie mogła znaleźć sobie przyjaciół w życiu codziennym, zaprzyjaźniła się z książkami, które nigdy nie wyrządzały jej krzywdy.
Życie Laury nabrało barw, a dusza większej pewności siebie, gdy pewnego dnia poznała się z niską, pulchną dziewczynką o bujnych, lokowanych włosach. Należała do samorządu szkolnego i chodziła do równoległej klasy. Bardzo dużo wolnego czasu spędzały, przesiadując u niej w domu i jedząc ciastka. Przerwy także spędzały razem.
Jej nowa koleżanka nazywała się Amy. Była niezwykle radosną osobą, którą w przeciwieństwie do Laury wszyscy lubili. To od niej czerpała odwagę. Dzięki niej potrafiła się uśmiechnąć i zamienić z kimkolwiek słowo. Broniła ją i wspierała na wszelakie sposoby. Była przy niej nawet w dniu, gdy dzieciaki z klasy zagoniły ją do kąta i zaczęły w nią rzucać przyborami szkolnymi.
– Jak możecie?! – krzyknęła wtedy, co przeraziło niejednego ucznia. Stanęła przed swoją przyjaciółką z rozłożonymi w bok ramionami. Po raz pierwszy była świadkiem znęcania się uczniów nad Laurą. Była tym przerażona, a równocześnie podburzona. – Zostawcie ją wreszcie w spokoju!
Nie patrząc na zdziwionych rówieśników zgromadzonych wokół nich, Amy chwyciła Laurę za rękę i rzuciła się szaleńczym biegiem w stronę drzwi. Obydwie wylądowały wtedy na podwórzu. Ukryły się z tyłu szkoły, siadając na zniszczonej ławeczce, z której odchodziła biała farba. Nad nimi znajdowała się łysiejąca na jesień jabłonka, która puszczała w szarą przestrzeń ostatnie martwe liście.
                – O co im chodzi? – spytała przejęta Amy, nie puszczając dłoni przyjaciółki.
Laura skuliła się i odpowiedziała cicho, choć niechętnie:
                – Wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy.
                – Jak to?
                Amy zmarszczyła nierozumnie czoło, zupełnie jakby nigdy nie słyszała o dziwaczce z trzeciej klasy podstawówki, która podczas potężnych wybuchów gniewu, uwalniała siły ciemności, pragnące zemścić się na wszystkich złych ludziach próbujących ją „słusznie” ukarać.
                Znały się już jakiś czas. Powinna o tym wiedzieć. Nie mogła trzymać tego w tajemnicy, bo prędzej czy później utajona prawda wyszłaby na jaw. Wystarczyło, że ktoś by się wygadał i ich przyjaźń mogłaby się zakończyć w ciągu jednej minuty.
Laura bez słowa wystawiła rozczapierzoną dłoń w stronę jabłonki  i zmrużyła oczy w skupieniu. Już po chwili wszystkie liście opadły bezwolnie na ziemię pod wpływem porywistego wiatru. Kiedy minęło kilka lat, nauczyła się w miarę możliwości kontrolować swoje nagłe wybuchy emocji. Czasami udawało jej się użyć tej dziwnej, nieznanej mocy, kiedy akurat tego chciała. Zupełnie jak tego dnia.
Jej koleżanka po tym magicznym przedstawieniu, spojrzała na nią zszokowana. Laura wiedziała, że mogła podpisać na siebie tym czynem kolejny wyrok, ale chciała być szczera, bo chyba o to chodziło w przyjaźni, prawda?
Amy wybuchła głośnym piskiem, przez co nawet młodociana czarownica podskoczyła do góry.
– Łał! Nie mogę w to uwierzyć! Jesteś dobrą czarodziejką! – wykrzyknęła piskliwie jej przyjaciółka.
Mała blondynka spojrzała na nią ze zdziwieniem, kompletnie nie wiedząc, co odpowiedzieć na to nagłe i niespodziewane wyznanie. Spodziewała się wszystkiego – że się na nią obrazi, zacznie krzyczeć i ucieknie, gdzie pieprz rośnie, przestraszy się i popłacze, ale na pewno nie spodziewała się właśnie takiej reakcji.
– Nie przejmuj się nimi, Laura! Ja wiem, że nie robisz niczego złego. Jesteś na to za niewinna. – Amy poklepała swoją przyjaciółkę po głowie niczym małego szczeniaczka, a potem zaśmiała się energicznie. Jej pulchne policzki zaróżowiły się pod wpływem zimna.
Laura była w szoku. Szczęśliwym szoku. Nareszcie zrozumiała, że znalazła kogoś, kto ją zrozumie, bez względu na to, jaka była i co czyniła. Po tylu latach nieudanych kontaktów z ludźmi, szczerze mogła przyznać, że w tym okrutnym świecie znajdował się maleńki promyk nadziei – dzieliła go z jej matką sama Amy.
Przez kolejne miesiące wszystko zdążyło się uspokoić. Mimo tego, że wciąż była omijana szerokim łukiem przez większość rówieśników, potrafiła się uśmiechać. Ludziki z ostatniej strony jej zeszytu nie miały już smutnych buzi, wręcz przeciwnie – kipiały radością. Amy zawsze pomagała Laurze, gdy trafił się jakiś chłopak, który jej dokuczał. Latała wtedy za nim z miotłą i groziła, że dostanie w łeb, jeżeli nie da spokoju jej przyjaciółce. Gdy Laura płakała, Amy zawsze ją do siebie przytulała i wspierała miłym słowem. Była jej siłą i oparciem, po prostu nie mogła wyśnić sobie nikogo lepszego. Nie przeszkadzało jej nawet to, że żyła w cieniu gwiazdy tej szkoły. 
Mijały dni, mijały miesiące. Rok szkolny powoli zbliżał się ku końcowi, podobnie jak oficjalne zakończenie szkoły podstawowej. Laura ze smutkiem spostrzegła, że w tym niezwykle ciepłym, czerwcowym dniu zabrakło słonecznego uśmiechu jej przyjaciółki. Chodziła po wszystkich klasach, łazienkach i korytarzach, próbując ją odnaleźć, jednak na nic się to zdało. Dopiero wychowawczyni Amy odpowiedziała na jej nurtujące pytanie.
„Dziś rano dzwoniła jej mama i powiedziała, że jest chora, a więc nie przyjdzie do szkoły”.           Wiadomość chcąc nie chcąc powędrowała również w dalsze rejony szkoły, a potem prosto do klasy Laury. Gdy wróciła na któreś z kolei zajęcia, jej koledzy i koleżanki postanowili wykorzystać słabość dziewczyny.
– Teraz już nie będziesz taka mocna! Nie ma dziś twojej przyjaciółeczki!
– Pokaż jak potrafisz czarować!
– Wiedźma!
– Czarownica!
– Kosmitka!
Następne dzieje były już tylko kwestią czasu. Szaleńcze przybory szkolne zaczęły uderzać ją po plecach i głowie, ostre kartki rozcinały jej w locie skórę. Próbowała się ukryć, kuliła się bezradnie pod ścianą, to jednak nic nie pomogło. Nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchła głośnym krzykiem. To, co stało się w klasie przeszło już wszelkie pojęcie.
Jej mordercza, niezbadana moc powróciła ze zdwojoną siłą. Wszystkie szkła zaczęły pękać – okna, gablotki i szafki, żarówki. Latające i uderzające o ściany przybory szkolne, przewracające się lub otwierające szafki, chłodny, porywczy wiatr wdzierający się siłą do oczu, trzęsienie ziemi doprowadzające do utraty równowagi, jeżdżące po całej klasie ławki. Laura kryła twarz w dłoniach nie chcąc nawet spojrzeć na to, co się wkoło niej dzieje. Doskonale wiedziała, że za kilka chwil klasa opustoszeje, a ona znów pogrąży się w bezdennej otchłani uwitej z pustki.
„Amy, dlaczego cię tu nie było?” – pytała bez przerwy w myślach. – „Z tobą wszystko byłoby łatwiejsze”.
Kiedy jej matka wyrwana z ważnego posiedzenia w pracy, zjawiła się po nią w szkole, nie zamieniła z nią nawet jednego słowa, a co ją bolało jeszcze bardziej – nawet nie starała się jej pocieszyć. Po prostu milczała, jakby pogrążyła się we własnych myślach, zbyt prywatnych dla jej małej córki. W drodze do domu posyłała jej tylko uspokajające spojrzenie, które niewiele jednak pomogło.
Ojciec dowiedział się o całym zdarzeniu jako pierwszy. To do niego zadzwoniła nauczycielka, tłumacząc to tym, iż jego żona jest zbyt łagodna dla dziecka. Laura nigdy nie widziała go w tak wielkim gniewie. Tylko Joanne zdołała ją obronić, nakazując uciekać do góry, do swojego pokoju. Gdyby nie ona, prawdopodobnie mogłaby być już martwa – kiedy Edward Collins wpadał w gniew, nic nie było w stanie go zatrzymać.
Laura nie posłuchała matki. Usiadła na schodach, ściskając z niewiarygodnie wielką siłą drewniane szczebelki. Cały czas spoglądała w dół, nasłuchując odgłosów płomiennej kłótni, w którą zaangażowali się jej rodzice. To wtedy po raz pierwszy usłyszała, jak mama krzyczy. I to w jej obronie.
                – Mówiłem, że jest z nią coś nie tak! Nie możesz jej bronić, Joanne! Trzeba ją posłać w diabły! Niech gnije na ulicy! – wrzeszczał ojciec, nawet nie myśląc o tym, że jego bolesne słowa mogłyby dotrzeć do uszu córki. Laura wcale nie była tym zaskoczona, a jednak bolało ją to mocniej niż zwykle.
                – Licz się ze słowami, Edwardzie! – wykrzykiwała walecznie Joanne. – To nasza córka! Jak możesz tak mówić?!
                – To potwór, nie córka!
                – Mylisz się! Nawet nie chcesz jej poznać! Całymi dniami udajesz, że nie istnieje! Nie rozmawiasz z nią, a bezustannie krzyczysz i obwiniasz o coś, czego nie zrobiła! Dlaczego? Przecież jest tylko dzieckiem, na dodatek twoim dzieckiem... – mówiła coraz bardziej załamującym się pod wpływem emocji głosem. – Jesteś jej ojcem, Edwardzie!
Po zaczerwienionej twarzy matki zaczęły spływać ogromne pokłady łez. To nie poruszyło żadnej cienkiej struny sczerniałego serca jej męża. Powoli zaczynała wątpić w to, że poślubiła odpowiednią osobę.
– To głupi bękart! Przeklęty, mały gówniarz, który nie potrafi się opanować! Tylko udaje niewinną, a ty jesteś ślepa, Joanne! – krzyczał coraz gniewniej i gniewniej.
– Sam mówisz, jakby diabeł tobą zawładnął! – Tym razem to w głosie Joanne pojawiła się złość, co było zjawiskiem dosyć rzadkim. Nawet podsłuchującą Laurę przeszyły dreszcze.
                – Na za dużo sobie pozwalasz. – Ojciec całkowicie znienacka zamachnął się w stronę matki, która dostając w twarz silnym ciosem, zatoczyła się pod ścianę. Laura nie powstrzymywała już łez. Teraz płakały nie tylko jej oczy, ale również i maleńka, zraniona przez rzeczywistość dusza.
Drżącymi dłońmi ścisnęła mocniej szczebelki. Gdzieś pośród dojmującego smutku pojawił się dobrze jej znany przejaw buntu. Próbowała go w sobie stłumić, a jednocześnie pragnęła, aby całkowicie nią zawładnął. To było coś niewyobrażalnie potężnego, coś, czego do tej pory nie czuła. Wystarczyła chwila nieuwagi i nieznane uczucie dotarło do wnętrza jej serca, zatruwając  je nienawiścią niepodobną do dziecka w jej wieku.
„Odejdź od niej, odejdź, zostaw ją w spokoju!” – powtarzała w myślach, próbując wywołać określoną reakcję. To jednak nie pomagało. To nie to samo działanie magii, co wcześniej. Przestała czarować? A może zabrała się do tego w nieodpowiedni sposób?
                Przerażona Laura spoglądała w gniewne oblicze ojca, który właśnie szarpnął swoją żonę za koszulkę i podniósł ją gwałtownie do góry. Jego zamaszysty ruch dłoni nie świadczył o dobrych zamiarach. Głośno bijące serce dziewczynki podpowiadało jej, że czas na właściwą reakcję się kończy.
                „Giń” – rzuciła desperacko w myślach.
Edward chwycił się za pierś i upadł na podłogę, wijąc się po niej jak cierpiące zwierzę. Laura nie mogła tego dłużej oglądać. Przerażona oderwała się od szczebelków i uciekła do pokoju, rzucając się na łóżko i zakrywając kołdrą po samą głowę. Nie chciała tego widzieć, nie chciała słyszeć, nie chciała już kompletnie niczego!
To ona to zrobiła! Jak mogła?! Przecież tak naprawdę tego nie chciała, prawda? Co ją podkusiło, żeby uczynić coś tak okrutnego?!
Do jej małego umysłu nie docierało już nic, poza słowami, które teraz nabrały wyraźnego znaczenia.
„Jestem wiedźmą, okrutną wiedźmą, nie żadną dobrą czarodziejką, Amy się myliła”. Powtarzała je w myślach coraz intensywniej, aż w końcu zaczęły umykać z jej ust, naruszając wszechwładną ciszę.
Kolejne dni były już tylko potwierdzeniem na to, że zrobiła coś niewyobrażalnie złego. Jej ojciec naprawdę umierał. Matka płakała. Płakała przez nią. Nie mogła znieść tego widoku. Bolało ją to bardziej, niż konający w szpitalnym łóżku mężczyzna. Wiedziała, że przede wszystkim zraniła mamę, nie jego.  
W chwili gdy ojciec umierał, obydwie przy nim siedziały. Nie spoglądał prawie w ogóle w jej dziecięcą twarz. Przekazywał Joanne jakieś bzdurne formalności, które miała za niego wypełnić, gdy już go zabraknie. Ostatnim czułym słowem na pożegnanie, jakim obdarzył swoją niewidzialną córkę, było słowo „potwór”.
Laura nie była w stanie zapłakać. Czuła pustkę, a jedyną rzeczą, która naprawdę ją bolała, było to, że sama odprowadziła ojca do trumny. Joanne pomimo wielu krzywd przecież naprawdę mocno go kochała.
Nie chciała mieć już swojej przeklętej mocy, nie chciała nikogo więcej skrzywdzić, a już szczególnie nie zabijać. Życzyła sobie, aby to przekleństwo po prostu wyparowało i nigdy więcej nie wróciło. Jej życzenie o dziwo zostało spełnione – już nigdy więcej nie poczuła, jak to jest tracić nad sobą kontrolę. Stała się zwykłym człowiekiem do bólu przepełnionym normalnością. Człowiekiem ze zranionym sercem, który bał się na nowo zaufać ludziom.

6 komentarzy:

  1. Cudo, cudo, cudo <3
    Nadal czekam na reakcję Nathiela na tą historię :)
    Narracja 3-os. w tym wypadku nie jest zła ;) Podoba mi się :)
    Oczywiste pytanie: Kim jest Laura? Bo chyba nie człowiekiem...
    Czekam na nn :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    Ps. Zapraszam do mnie na zakończenie pierwszej części Tkaczy Marzeń: Przysięgi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co się stało, że już rozdział? Myślałam, że poczekasz jeszcze dobę. Ale nie narzekam, nic z tych rzeczy! Laury i spółki nigdy za wiele ;) Szykuj się do lektury dość dobrej długości komentarza :D
    Przerażasz mnie o.O Jesteś o tyle rozdziałów do przodu, że aż głowa boli.
    Trzecioosobowym narratorem się nie przejmuj, przeczytamy wszystko ;)

    Tu, jak i u Króliczka, towarzyszy mi Rixton, przy "Me and my broken heart" naprawdę miło się czyta :)

    Laura. Już od samego początku koegzystencji z innymi dziećmi była outsiderem. Odrobinę to smutne, wzbudza moją empatię, ale pokazuje też, że natura blondynki zbytnio się przez lata nie zmieniła, prawie wcale.
    Ma moc?! Nie jestem bardzo zdziwiona, Laura od początku nie wydawała mi się "normalną" dziewczyną, czułam, że coś ją wyróżnia.
    Amy i jej widzenie w drugim człowieku jedynie dobra pozwoliło Laurze przeżyć to wszystko. Cieszę się, że los postawił ją na jej drodze.

    O rany. Jestem w szoku.
    Dzieciństwo Laury tak naprawdę nie było o wiele piękniejsze od dzieciństwa Nathiela. Wychowana wśród ludzi, odepchnięta przez nich już na początku życia w społeczeństwie. Niepoznana przez nikogo oprócz Amy, samotna, znajdująca bratnią duszę jedynie w rówieśniczce i matce.
    Znienawidzona przez własnego ojca, choć nie wiedziała, dlaczego.
    Posiadła w jakiś sposób (wciąż twierdzę, że jej biologicznym ojcem jest demon) moc, która okazała się jej przekleństwem tylko dlatego, że nie wiedziała, jak nad nią panować. A po śmierci ojca zniknęła. Podejrzewam, że Laura może być "cichą" zabójczynią Edwarda.
    Biedne dziecko.

    Jest mi jej bardzo szkoda, ale teraz bardziej rozumiem jej zachowanie w wieku nastoletnim. Przeszłość odcisnęła na niej takie piętno, że obecnie walczy o normalną teraźniejszość, o przyszłości niewiele myśląc.

    Ale jej życie się zmienia. Pojawili się w nim nowi wrogowie, jak i ludzie, których może określić dobrymi znajomymi, niedługo już może nazwie ich przyjaciółmi.

    Historia niezbyt radosna, przejmująca, bardzo dobrze opisana. Ból, smutek, żal wypływają z kolejnych zdań.

    Laura, jestem z tobą.

    Teraz ciekawi mnie reakcja Nathiela. I nawet zbytnio mi go tu nie brakuje. Tym razem najważniejsza jest Laura.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. och, bidulka *snif snif* . Jaki tragiczny dramat , jej życie takie smutne :( pipipi ale podoba mi się :D Kiedy następny rozdział? xd Nathiel gdzie byłeś jak cię nie było w życiu Laury?! xd
    Oni są tacy słodcy <3 Laura taka pokręcona i Nathiel <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam nadrabiać wcześniejsze rozdziały i co jakiś czas pisać komentarze. I tak, przeczytałam parę, a ty dodałaś ten! Tak, to oskarżenie, bo chciałam być na bieżąco, a tu kicha! MUSIAŁAM go przeczytać!
    Ale nie przeczytałam...Ja go pochłonęłam!:)
    Ty jesteś niemożliwa. I zaczynam się obawiać, że jesteś geniuszem. Geniusze ode mnie uciekają, za bardzo "dziwna" jestem dla nich. :)
    A skąd moje tak wielkie przemyślenia? Po tym rozdziale. Ja nie wiem, czy ty masz tak wielką wyobraźnię, czy jesteś jakoś spokrewniona z jakimiś nadprzyrodzonymi istotami. Wszystko jedno, piszesz n i e s a m o w i c i e !
    Cała historia z dzieciństwa Laury to cudo nie z tej ziemi *stąd te istoty nadprzyrodzone w mojej głowie:D*.
    Wcale się naszej Laurze nie dziwię, że jest tak pokręcona *ja nadal uważam, że pozytywnie* i że tak ludziom nie ufa. I, że to niby ONA była potworem?! A co z tymi bachorami ze szkoły?! A jej ojciec?! Ugh, aż mnie trzęsie...
    Kocham Amy, naprawdę! Uwielbiam ją za to, że wstawiła się za Laurą. Za to, że ją obroniła i że była jej przyjaciółką. Kocham takie osoby.
    Tak, tak publicznie się do tego przyznaję.

    Przeszłość Laury mną wstrząsnęła. I co teraz będzie? Co będzie dalej?
    Ja uschnę, zanim się dowiem...

    Nic to, idę kończyć wcześniejsze rozdziały. Może skończę je czytać, zanim znów dodasz coś nowego i mnie ciekawość znów zacznie zżerać:)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. I po tym rozdziale towarzyszyć mi będzie;
    MAM TĘ MOC! MAM TĘ MOOOC!!! W wykonaniu Laury Collins. Sry, Kraina Lodu idzie na głowę.
    Hej, chwilami chciałabym mieć TĘ MOC *dośpiewane*.
    Królicze, patrzący przymrużonymi oczami na siostrę i ten mroczny głos, mówiący jedno: Dawaj żelki!
    Wracając;
    Laura to DZIECKO SZATANA *fajny tytuł na piosenkę, zwłaszcza jakiegoś openingu*??? LUCEEEEK, ODNALAZŁA SIĘ TWOJA ZAGINIONA CÓRKA!
    Ha, żartuję. Co do Lucka też mam inne plany. Laura jie jest jego dzieckiem, sprawdzałam w aktach, więc powiedz szanownemu Edwardowi C (Cullenowi? Romans rodem ze Zmierzchu? Nie, proszę nie. Już Armin x Eren, czy też Levi (♥) x Eren jest lepsze. XD) żeby się wypchał i walił dechą, bo jak Lucek do niego wbije *cóż, być może Edziu już u niego przesiaduje* to nie będzie mu tak wesoło.
    Ale tak na serio: Laura jest czarodziejką! Czarodziejką z księżyca! Sailor Moon! Ej, to by się nawet zgadzało. Blada, blondynka, a z opresji zawsze ratuje ją czarnowłosy chłopak. Zastanawiające...
    I choć jestem sadystką, to to, że ostatnimi słowami ojca do córki było "potwór" mnie wzruszyło. Nie na tyle, żeby uronić łezkę, bo do tego mnie mało kto może zmusić pisaniną, naprawdę, ale poszułam to w środku. Gratki.
    Wychodzi na to, że Laura miała w przeszłości przerąbane. Ale...
    "Dzieci, wyciągamy karteczki"
    "Nie, bo... MAM TĘ MOC! MAM TĘ MOC! KARTKÓWKI NIE BĘDZIE PRZEZ CAŁĄ NOC! MAM TĘ MOC!"
    I wyskakujący z okna Olaf.
    Dziękuję.
    Chaotyczny komentarz chyba wyszedł. I długi. Ojć. Ale w sumie dawno mnie tu nie było, niech cień nocy odczuje mój powrót.
    Fuck this shit, I'm outta here! <3
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jestem w temacie historii ale życzę Ci powodzenia w dalszym pisaniu :)

    OdpowiedzUsuń