Przedstawiam Wam rozdział o przeszłości Laury. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie jest zbyt ciekawy. Tysiąc razy zmieniałam jego treść, ale wydaje mi się, że lepiej nie mogłam tego przedstawić. Oprócz tego, nim się zorientowałam, zaczęłam pisać w 3 osobie i utrudniłam sobie sprawę, gdyż o wiele lepiej pisałoby mi się to z perspektywy Laury. Nie wiem co mnie trafiło, ale byłam już za daleko i nie chciało mi się tego zmieniać D: tak, zawsze pisałam w 3 osobie, ale z momentem zaczęcia "W cieniu nocy" całkiem się przestawiłam. Cierpcie razem ze mną.
PS. To rozdział 23, a ja jestem właśnie na pisaniu 29. Tak bardzo pognałam do przodu...
POPRAWIONE [24.12.2017]
***
Słońce oświetlało twarz idącej do szkoły
drobnej blondynki, która za wszelką cenę chciała się ukryć za nogami matki –
nie było jednak wiadomo, czy z powodu rażących jej jasne zielone oczy promieni
słońca, czy przed kimś, kogo nie chciała spotkać. Cały czas spoglądała na
przechodzących obok niej radosnych uczniów, którzy dyskutowali zawzięcie o
rozpoczynającym się roku szkolnym. Każdy cieszył się na nowe przygody z nauką i
przyjaciółmi, tylko nie ona. To miało być jej pierwsze zetknięcie z dużą grupą
ludzi, na dodatek z rówieśnikami. Do tej pory rzadko wychodziła
z domu, wolała spędzać czas z ukochaną mamą. Godzinami potrafiła siedzieć
naprzeciw niej w kuchni i wpatrywać się w jej marszczące się czoło, gdy
próbowała rozwiązać jakiś problem. Dlaczego tak nie mogło pozostać? W domu
czuła się bezpieczniej, nawet jeżeli przebywał tam jej ojciec – przed nim
przynajmniej mogła się ukryć we własnym pokoju.
– Czego
się boisz, kochanie? – dosłyszała matczyny głos.
Kilka
sekund wcześniej dziewczynka przylgnęła do nóg rodzicielki, wczepiając w nie
blade rączki. Najwyraźniej starała się uciec przed ciekawskimi spojrzeniami
kilku dziewczyn z jej nowej szkoły. Kobieta westchnęła ciężko na ten widok. Tuż
przed samą szkołą uklęknęła i pochyliła się ku córce, aby poprawić biały
kołnierzyk jej bluzki. Obdarzyła ją pokrzepiającym uśmiechem.
– Naprawdę
nie masz się czego bać. Szybko poznasz nowe koleżanki i zapomnisz o mamie. –
Zaśmiała się radośnie, aby podkreślić, że to tylko żart. Mała blondynka
najwyraźniej tego nie zrozumiała. Chwyciła mamę za rękaw od bluzki i pociągnęła
ją delikatnie w swoją stronę. Z trudem powstrzymywała płacz – jej oczy szkliły
się łzami.
– Nie
zapomnę o mamie – powiedziała szeptem, jakby bała się, że usłyszy ją ktoś
niepowołany. Jedna z niekontrolowanych kropli spłynęła po jej policzku.
– Och,
nie płacz, przecież to był żart, skarbie. – Kobieta wciąż starała się
uśmiechać, aby nie dać po sobie poznać, że jest równie zestresowana, co jej
córka. – Bądź odważna. Nie możesz poddawać się już na starcie – dodała
troskliwie, głaszcząc ją po głowie.
Dziewczyna
kiwnęła głową. Wciąż czuła się niepewnie, ale gdzieś w jej wnętrzu pojawiła się
malutka iskierka nadziei. Może rzeczywiście będzie tak, jak mówi jej mama? Może
już nie będzie czuła się samotna? Przecież nie mogło być tak źle. Dotąd nie
zauważyła żadnego rówieśnika, który by się smucił, a miała bardzo dobry zmysł
obserwatorski – wszyscy wędrowali do szkoły z uśmiechami. Czy również nie
powinna się uśmiechnąć, aby nie odstraszyć innych dzieci? Robiła to naprawdę
rzadko, ponieważ niewiele osób i zjawisk sprawiało, że czuła się szczęśliwa.
Jak powinna postępować? O czym rozmawiać ze swoimi kolegami i koleżankami? Czy
sami do niej podejdą? A może to ona musi postawić pierwszy krok? Dlaczego to
wszystko było takie trudne?
Kiedy
matka podniosła się do góry, dziewczynka posłała jej krzywy, przepełniony
strachem uśmiech, którym chciała przekazać, że jest gotowa na starcie z
rówieśnikami. Przed wyjściem z domu obiecała, że będzie dzielna. Nie zamierzała
łamać danej obietnicy.
–
Powinnaś już iść, Lauro. – Kobieta poprawiła swoją spódnicę, a potem torebkę
zawieszoną na ramieniu. Tak samo jak jej córka miała swoje dzienne zajęcia, u
niej była to jednak praca, która gwarantowała, że będą mogły żyć w dostatku.
Sześciolatka
kiwnęła niepewnie głową. Swoją matkę pożegnała kilkoma machnięciami ręką. Potem
na chwiejnych nogach, w które jej organizm wsadził tonę waty, ruszyła do sali
lekcyjnej. Przez jeden malutki moment naprawdę poczuła, że może dać rady,
rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna od nadziei.
Laurze
nie udało się z nikim zaprzyjaźnić. Każdego dnia w szkole siadywała samotnie w
ławce na tyłach klasy i pogrążała się w swoich smutnych rozważaniach. Aby
czymkolwiek się zająć, rysowała w zeszycie dziecięce buźki pełne skrajnych
emocji.
Nie
czuła radości, kiedy wchodziła do klasy
o poranku. Nikt nie chciał z nią rozmawiać. Rówieśnicy traktowali ją raczej jak
powietrze. Przypadki podejmowania z nią dialogu były tak rzadkie, że gdy ktoś
odważył się zadać jej jakieś pytanie, odpowiadała na nie jąkająco z soczystymi
rumieńcami na polikach. Może to dlatego nie miała przyjaciół? Jedyną osobą, z
którą normalnie potrafiła rozmawiać była jej matka.
Mijały
dni, mijały tygodnie, a ona wciąż siedziała w tej samej ławce z dala od reszty
dzieci. Gdy mama pytała, jak jej się powodzi w szkole, wymuszała uśmiech i
opowiadała niestworzone historie o tym, jak bawiła się z koleżankami w chowanego
lub grała w piłkę z kolegami. Prawda była taka, że na boisko nie wyszła ani
razu, odkąd trafiła do szkoły. Podczas przerw wolała siedzieć w klasie i
wpatrywać się przez okno w inne dzieciaki, które świetnie się bawiły.
Uśmiechała się wtedy rozmarzona, wyobrażając sobie, że kiedyś sama zostanie
zaproszona do takiej zabawy. Nadzieja małej Laury szybko została jednak
przepędzona w ciemny las.
To stało się w grudniu, tuż przed jej urodzinami. Cała
klasa zdążyła się już ze sobą dostatecznie zapoznać w ciągu tych kilku
miesięcy. Tylko jedna osoba wyraźnie odstawała od grupy rówieśników – szybko
stała się przez to obiektem wielu niemiłych komentarzy. Cierpliwie je znosiła, czekając
na zakończenie zbyt długich przerw, a po szkole gnała ile sił w nogach do domu,
żeby tylko nikt jej nie zatrzymał.
Ten zimowy dzień nie różnił się niczym od
pozostałych. Kolejna przerwa z rzędu przyniosła ze sobą kolejne uszczypliwości
niewyżytych dzieciaków.
– Ta cała Laura jest jakaś dziwna – usłyszała
za swoimi plecami. Starała się tym nie przejmować. Udawała, że jest głucha i
rysowała dalej na końcowej stronie swojego zeszytu smutne bałwanki.
– Słyszałeś kiedyś, żeby się w ogóle
odezwała? – spytał głośno jakiś brązowowłosy chłopak.
Laura zacisnęła dłoń na ołówku, przerywając rysowanie. Teraz
nikt nie starał się udawać, że szepcze. Wszystkie głowy nagle zwróciły się ku
niej. Ściana pozornej ciszy ustąpiła dziecięcej odwadze, która pchnęła
wszystkich rówieśników do bolesnej szczerości.
– Ja
myślę, że ona pochodzi z kosmosu. – Chłopak wybuchnął śmiechem.
Laura
przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Próbowała powstrzymać łzy, które
cisnęły się do jej oczu. W głowie naraz pojawiło się milion pytań, na które
odpowiedzi nie mogła znaleźć.
Czy to
jej wina, że nikt jej nie lubił? Czy to jej wina, że była cicha i spędzała czas
samotnie? Czy to jej wina, że wolała siedzieć w domu, niż w szkole i przebywać
z osobą, przy której czuła się bezpieczna? Dlaczego ludzie byli tacy okrutni?
– Cały czas coś rysuje – powiedziała
czarnowłosa dziewczynka, która stanęła obok plotkujących chłopców. Założyła
ręce na piersi i uśmiechnęła się z dziecięcą kpiną.
–
Przepraszam – szepnęła Laura, wbijając wzrok w ławkę.
Klasa wyglądała na co najmniej zaskoczoną – zewsząd
posypały się okrzyki wyrażające szczere lub udawane zdziwienie.
–
Łał! Odezwała się!
–
Ej, ona jednak ma głos!
– Kosmita przemówił!
Ołówek
wypadł z drżących dłoni dziewczynki. Zażenowana schyliła się po niego pod
ławkę. Teraz nie mogła już powstrzymać łez. Ściekały ciurkiem po jej
zarumienionych wstydem policzkach. Gdzieś pomiędzy zażenowaniem i poczuciem
tragizmu wykreował się cichy gniew i rosnący powolnie bunt. Laura niemalże
czuła, jak fundamenty szkoły drżą pod ciężarem okropnych słów.
– Jej mama jest tak samo dziwna, jak ona.
Laura zacisnęła drobną piąstkę na przyborze do rysowania.
Liche drewienko z rysikiem pękło pod wpływem nacisku, podobnie jak cienka
struna w jej wnętrzu, która odpowiadała za trzymanie emocji na wodzy. Teraz
wszystkie negatywne uczucia popłynęły gwałtownie ku górze jak potężna fala
tsunami.
Mogli obrażać ją do
woli, sprawiać jej przykrość, a nawet niszczyć, ale nikt nie miał prawa mówić
źle o jej matce, jedynej osobie na świecie, która była dla niej dobra.
W jednej sekundzie rozpętał się prawdziwy
chaos. Światła na przemian gasły i zapalały się, ławki się trzęsły, cienkie
kartki fruwały w tornadzie nieporządku, mocny wiatr porywał przybory z ławek
uczniów, tworząc niebezpieczną dla życia innych dzieci strefę. Zaskoczeni
rówieśnicy Laury zaczęli krzyczeć i w podskokach uciekać z klasy – ciągnął się
za nimi sznur płaczu i przerażenia. Już po krótkiej chwili w pomieszczeniu
została tylko ona i kartki, które wylądowały bezwładnie na podłodze.
Laura
wbiła przerażone spojrzenie w porozrzucane po całej klasie przyrządy szkolnego
użytku. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Była już dużą dziewczynką i wiedziała,
że w realnym świecie nie istnieją żadne magiczne stworzenia, które robią takie
zamieszanie. To na pewno porywisty wiatr, który wdarł się tutaj przez otwarte
okno, była tego pewna. Jak się jednak okazało – okno było cały czas zamknięte.
Może to
w takim razie klimatyzacja? Albo to jej klasa stroiła sobie z niej żarty? A
może to... ona? Nie, to niemożliwe. Magia istniała tylko na stronicach książek,
nie w rzeczywistym świecie. To tylko zwykły, dosyć niefortunny zbieg okoliczności.
Aby się o tym przekonać wystawiła przed siebie dłoń. Siłą woli starała się
strącić z biurka nauczycielki długopis. Nic się jednak nie stało.
Głupia
wyobraźnia.
Usiadła
w ławce, wzięła głęboki wdech, wyjęła z piórnika nowy ołówek i jeszcze raz oznaczyła
grafitową ścieżkę na kartce. Tym razem rysowała jednak ludzika o gniewnej, a
nie smutnej twarzy. Starała się nie zadręczać tym, co miało przed chwilą
miejsce. To na pewno jakieś zbiorowe przywidzenie. Przecież nikt nie uwierzy w
to, że była sprawczynią całego zamieszania, prawda?
Niestety i w tym przypadku Laura się myliła.
Następnego dnia jej matka została wezwana do szkoły w sprawie demolki, która
miała miejsce w ich sali nauczania. Cała klasa zgodnie stwierdziła, że to ona
wyrządziła wszystkie szkody. Joanne nie wierzyła w to, co słyszy. Patrzyła na
wychowawczynię klasy swojej córki i twardo zaprzeczała temu, co jej mówiła.
„Laura
jest grzeczna, niczego takiego by nie zrobiła. To te dzieciaki musiały się
zmówić i zrobić jej na złość! Przysięgam! Nigdy nie dostrzegłam u niej żadnej
oznaki agresji, niech mi pani uwierzy!”
Joanne
dowiedziała się również o dosyć aspołecznym zachowaniu swojej córki. Ta
wiadomość bardzo ją zdziwiła i równocześnie zasmuciła – zdecydowanie mocniej
niż nieuzasadniony żadnym konkretnym argumentem wybuch gniewu Laury. W drodze
powrotnej spytała dziewczynki, dlaczego ją okłamała. W jej małej głowie utkwiło
tylko jedno zdanie, które bała się wymówić: to nie moja wina.
Następne
dni w szkole wcale nie były przyjemniejsze. O ile wcześniej jej klasa miała ją
za dziwaka, tak teraz uznawano ją za szaloną. Każdy omijał Laurę szerokim
łukiem, jakby się bał, że za samo pojawienie się przy jej boku, dosięgnie ich
wszechwładny gniew. Jeżeli wcześniej było źle z jej poziomem towarzyskości, tak
teraz w ogóle nie istniał. Ale czy to jej wina, że ktoś źle o niej mówił? Cały
czas starała się wewnętrznie pokrzepiać, aby jakoś przetrwać kolejny dzień w
szkole. Do tej pory szło jej całkiem nieźle, teraz odnosiła wrażenie, że jest
coraz gorzej.
Laura
nie chciała słyszeć tego, co mówią inni, ale nie mogła poradzić nic na to, że
miała doskonały słuch. Każde bolesne słowo docierało do niej z oddali i trafiało
prosto w serce, jak strzała przeszywająca ciało na wylot.
–
To czarownica! Ja wam mówię! – powiedziała jedna z dziewczyn, zerkając przez
ramię na Laurę. Gdy ta spojrzała na nią spode łba, od razu się odwróciła wzrok
i wyprostowała plecy, jakby bała się, że lada moment zostanie uszkodzona.
– Nie
patrz na nią, bo cię zaczaruje! – dodała szeptem jej koleżanka, ukradkiem
zerkając na obgadywaną osobę.
Laury
dłoń znów zacisnęła się na ołówku.
– Co
jest, wiedźmo? – zapytał jeden z chłopców, opierając się odważnie o jej ławkę.
–
Zrobił to! Zrobił! – szepnął jakiś knypek. Zawtórowało mu kilka
rozemocjonowanych głosów osób, które stały najbliżej niego. Najwyraźniej próba
odezwania się do niej stanowiła teraz powód do dumy, w końcu była bardzo
niebezpieczną dla otoczenia osobą. To jak rzucić się wilkowi prosto w paszczę.
– Nie
jestem wiedźmą – powiedziała cicho i nieśmiało Laura, wbijając wzrok w swoje
stopy.
–
Jesteś wiedźmą! Czarownicą! – wykrzyknął ten sam chłopak, wyrywając jej z dłoni
ołówek. – Oddaj to, bo jeszcze kogoś nim zadźgasz.
Klasa
wybuchła gromkim śmiechem. Napięcie zostało rozładowane prześmiewczą radością,
która Laurze w żaden sposób nie odpowiadała. Miała tego serdecznie dosyć.
Odsunęła
krzesło z głośnym szurnięciem, które przerwało radość jej rówieśników, a potem
przeniosła się do pionu i wystawiła przed siebie dłoń. Nie spuszczała oczu z
wykrzywionej grymasem twarzy swojego kolegi z klasy.
–
Oddaj mi mój ołówek.
– Bo co?
– spytał kpiąco chłopiec, zakładając ręce na biodrach.
–
Oddaj mi go, proszę. – W oczach Laury pojawiły się łzy.
–
Będziesz beczeć, bo zabrałem ci zaczarowany ołówek, wiedźmo?
–
Oddaj mi go! – wrzasnęła dziewczynka, tupiąc złowieszczo nogą. Na dźwięk
potężnego krzyku wydartego wprost z jej małych płuc, każdy dzieciak w sali
zastygł w bezruchu. Celowa prowokacja dała określony skutek – podobnie jak
kilka dni temu, ławki zaczęły niebezpiecznie drżeć. Już samo to, wywołało
wielki chaos wśród klasy. Zaczęły rozlegać się głośne, ostrzegawcze okrzyki:
„Ta wiedźma znowu czaruje!”, „uciekaj od niej, bo zrobi ci krzywdę!”, „To rzeczywiście
wiedźma!”, „Ona chce nas zabić!”.
–
NIE JESTEM WIEDŹMĄ! – krzyknęła raz jeszcze Laura.
Historia
się powtórzyła. Kartki i przybory znów latały po klasie, światła gasły i
zapalały się na przemian, cała klasa drżała, jak podczas małego trzęsienia
ziemi, a jedno z okien zostało wybite z głośnym trzaskiem. Chłopiec, który stał
tuż przed nią został odepchnięty w tył z pomocą jakiejś nieznanej,
niewidzialnej mocy. Z głuchym trzaskiem uderzył głową w kant ławki, od razu
tracąc przytomność. Wszystkie dzieciaki zaczęły panikować i uciekać.
Laura dłużej
nie czekała. Nim chaos ucichł, usiadła w kącie i zakryła dłońmi twarz.
Popłakiwała cicho, czekając aż ten tragiczny dzień wreszcie się skończy.
Nie
pamiętała już, ile czasu spędziła w klasie, wiedziała jednak, że gdy kuliła się
pod ścianą, odwiedziło ją wielu dorosłych – różne nauczycielki, w tym jej
wychowawczyni; oraz ratownicy medyczni.
Tym razem nikt się nią nie interesował, ważniejsze były szkody, które
wyrządziła.
Wydawało
jej się, że przez łzy widzi okrutne twarze wykrzywiające się w bezdusznym
grymasie. W powietrzu unosiła się niepewność, strach, a nawet nienawiść. Była w
stanie je wyczuć, nawet jeżeli jawnie nie odczuła ich na własnej skórze.
Chciała
stąd zniknąć. Zniknąć nie tylko ze
szkoły, ale i z tej nieszczęsnej planety. Jeżeli jej życie miało się składać tylko
i wyłącznie z niemiłych słów, które rzucali na wiatr ludzie, wolała już
przestać istnieć. Poza tym była dziwadłem. Dziwadłem, które najwyraźniej
potrafiło czarować.
Dopiero
późnym południem ktoś wszedł na salę i chwycił ją za dłoń, wyciągając zza szafki,
gdzie znalazła kryjówkę wolną od ludzi. To była jej mama. Laura rzuciła się
wtedy na nią i głośno zapłakała, co rusz powtarzając przejętym głosem: „To nie
moja wina! To naprawę nie moja wina!”. Joanne nie powiedziała nawet jednego
słowa. Po prostu głaskała ją po głowie, próbując uspokoić. Nie zamierzała
uwierzyć w to, że jej córka była zdolna do złych czynów. To najspokojniejsze
dziecko na świecie, dlaczego wyłącznie ona to dostrzegała? Każdy inny widział w
niej diabła. Przecież to nierealne, aby taka mała dziewczynka spowodowała tak
wielki chaos w ciągu kilku minut. Te dzieci opowiadały niestworzone rzeczy!
Uparły się na jedną, fantazyjną wersję zdarzeń, niemożliwą do zrealizowania!
Pomimo
cichego wsparcia matki, Laura wcale nie poczuła się lepiej. Kiedy wróciła już
do domu, okazało się, że jej ojciec wie o całym zdarzeniu. Zaczął wykrzykiwać,
że odda ją do domu dziecka, wyzywał od najgorszych i wcale nie był lepszy od
jej rówieśników.
Diabeł,
dziecko samego Szatana, potwór, bękart, mała wiedźma. Wszystkie te słowa raniły
małe serce Laury, która do późnej nocy płakała w ramionach matki. To właśnie
tutaj chciała zostać już na wieki. Niepotrzebny był jej świat zewnętrzny,
niepotrzebny był jej ojciec, chciała tylko matkę. Błagała ją o to, aby nie
musiała już nigdy więcej wracać do szkoły, ale Joanne była nieugięta. Przecież
Laura musiała tam chodzić. To w trosce o jej przyszłość.
Przestraszona
i coraz bardziej zniechęcona dziewczynka, każdego dnia była odprowadzana przez
matkę do szkoły. Teraz nie tylko dzieciaki z klasy krzywo na nią patrzyły –
cała szkoła na czele z nauczycielami robiła to samo, co one. Przez jakiś czas
Laura nie słyszała żadnych wyzwisk – tylko cisza obijała jej się o uszy, kiedy
przechodziła obok pracowników lub uczniów. Ludzie magicznie milkli, kiedy
oznaczała swoją cichą obecność na korytarzu, w klasie czy na podwórku. Wszyscy
się jej bali. Na szczęście znalazło się kilka zalet – każdą pracę w grupie
wypełniała odtąd sama, co poniekąd nauczyło ją samodzielności. Dzięki temu stała
się jedną z najlepszych uczennic i pokochała naukę – dawała jej poczucie
równowagi oraz szczęścia. Kiedy nie mogła znaleźć sobie przyjaciół w życiu
codziennym, zaprzyjaźniła się z książkami, które nigdy nie wyrządzały jej
krzywdy.
Życie Laury
nabrało barw, a dusza większej pewności siebie, gdy pewnego dnia poznała się z
niską, pulchną dziewczynką o bujnych, lokowanych włosach. Należała do samorządu
szkolnego i chodziła do równoległej klasy. Bardzo dużo wolnego czasu spędzały,
przesiadując u niej w domu i jedząc ciastka. Przerwy także spędzały razem.
Jej
nowa koleżanka nazywała się Amy. Była niezwykle radosną osobą, którą w
przeciwieństwie do Laury wszyscy lubili. To od niej czerpała odwagę. Dzięki
niej potrafiła się uśmiechnąć i zamienić z kimkolwiek słowo. Broniła ją i
wspierała na wszelakie sposoby. Była przy niej nawet w dniu, gdy dzieciaki z
klasy zagoniły ją do kąta i zaczęły w nią rzucać przyborami szkolnymi.
– Jak
możecie?! – krzyknęła wtedy, co przeraziło niejednego ucznia. Stanęła przed swoją
przyjaciółką z rozłożonymi w bok ramionami. Po raz pierwszy była świadkiem
znęcania się uczniów nad Laurą. Była tym przerażona, a równocześnie podburzona.
– Zostawcie ją wreszcie w spokoju!
Nie
patrząc na zdziwionych rówieśników zgromadzonych wokół nich, Amy chwyciła Laurę
za rękę i rzuciła się szaleńczym biegiem w stronę drzwi. Obydwie wylądowały
wtedy na podwórzu. Ukryły się z tyłu szkoły, siadając na zniszczonej ławeczce,
z której odchodziła biała farba. Nad nimi znajdowała się łysiejąca na jesień
jabłonka, która puszczała w szarą przestrzeń ostatnie martwe liście.
–
O co im chodzi? – spytała przejęta Amy, nie puszczając dłoni przyjaciółki.
Laura
skuliła się i odpowiedziała cicho, choć niechętnie:
–
Wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy.
–
Jak to?
Amy
zmarszczyła nierozumnie czoło, zupełnie jakby nigdy nie słyszała o dziwaczce z
trzeciej klasy podstawówki, która podczas potężnych wybuchów gniewu, uwalniała
siły ciemności, pragnące zemścić się na wszystkich złych ludziach próbujących
ją „słusznie” ukarać.
Znały się już jakiś czas. Powinna o tym wiedzieć. Nie
mogła trzymać tego w tajemnicy, bo prędzej czy później utajona prawda wyszłaby
na jaw. Wystarczyło, że ktoś by się wygadał i ich przyjaźń mogłaby się
zakończyć w ciągu jednej minuty.
Laura
bez słowa wystawiła rozczapierzoną dłoń w stronę jabłonki i zmrużyła oczy w skupieniu. Już po chwili wszystkie
liście opadły bezwolnie na ziemię pod wpływem porywistego wiatru. Kiedy minęło
kilka lat, nauczyła się w miarę możliwości kontrolować swoje nagłe wybuchy
emocji. Czasami udawało jej się użyć tej dziwnej, nieznanej mocy, kiedy akurat
tego chciała. Zupełnie jak tego dnia.
Jej
koleżanka po tym magicznym przedstawieniu, spojrzała na nią zszokowana. Laura wiedziała,
że mogła podpisać na siebie tym czynem kolejny wyrok, ale chciała być szczera,
bo chyba o to chodziło w przyjaźni, prawda?
Amy
wybuchła głośnym piskiem, przez co nawet młodociana czarownica podskoczyła do
góry.
– Łał! Nie
mogę w to uwierzyć! Jesteś dobrą czarodziejką! – wykrzyknęła piskliwie jej
przyjaciółka.
Mała
blondynka spojrzała na nią ze zdziwieniem, kompletnie nie wiedząc, co
odpowiedzieć na to nagłe i niespodziewane wyznanie. Spodziewała się wszystkiego
– że się na nią obrazi, zacznie krzyczeć i ucieknie, gdzie pieprz rośnie, przestraszy
się i popłacze, ale na pewno nie spodziewała się właśnie takiej reakcji.
– Nie
przejmuj się nimi, Laura! Ja wiem, że nie robisz niczego złego. Jesteś na to za
niewinna. – Amy poklepała swoją przyjaciółkę po głowie niczym małego
szczeniaczka, a potem zaśmiała się energicznie. Jej pulchne policzki zaróżowiły
się pod wpływem zimna.
Laura
była w szoku. Szczęśliwym szoku. Nareszcie zrozumiała, że znalazła kogoś, kto
ją zrozumie, bez względu na to, jaka była i co czyniła. Po tylu latach
nieudanych kontaktów z ludźmi, szczerze mogła przyznać, że w tym okrutnym
świecie znajdował się maleńki promyk nadziei – dzieliła go z jej matką sama
Amy.
Przez
kolejne miesiące wszystko zdążyło się uspokoić. Mimo tego, że wciąż była
omijana szerokim łukiem przez większość rówieśników, potrafiła się uśmiechać.
Ludziki z ostatniej strony jej zeszytu nie miały już smutnych buzi, wręcz
przeciwnie – kipiały radością. Amy zawsze pomagała Laurze, gdy trafił się jakiś
chłopak, który jej dokuczał. Latała wtedy za nim z miotłą i groziła, że
dostanie w łeb, jeżeli nie da spokoju jej przyjaciółce. Gdy Laura płakała, Amy
zawsze ją do siebie przytulała i wspierała miłym słowem. Była jej siłą i
oparciem, po prostu nie mogła wyśnić sobie nikogo lepszego. Nie przeszkadzało
jej nawet to, że żyła w cieniu gwiazdy tej szkoły.
Mijały
dni, mijały miesiące. Rok szkolny powoli zbliżał się ku końcowi, podobnie jak oficjalne
zakończenie szkoły podstawowej. Laura ze smutkiem spostrzegła, że w tym
niezwykle ciepłym, czerwcowym dniu zabrakło słonecznego uśmiechu jej
przyjaciółki. Chodziła po wszystkich klasach, łazienkach i korytarzach,
próbując ją odnaleźć, jednak na nic się to zdało. Dopiero wychowawczyni Amy
odpowiedziała na jej nurtujące pytanie.
„Dziś
rano dzwoniła jej mama i powiedziała, że jest chora, a więc nie przyjdzie do
szkoły”. Wiadomość chcąc nie
chcąc powędrowała również w dalsze rejony szkoły, a potem prosto do klasy
Laury. Gdy wróciła na któreś z kolei zajęcia, jej koledzy i koleżanki
postanowili wykorzystać słabość dziewczyny.
– Teraz
już nie będziesz taka mocna! Nie ma dziś twojej przyjaciółeczki!
– Pokaż
jak potrafisz czarować!
–
Wiedźma!
–
Czarownica!
–
Kosmitka!
Następne
dzieje były już tylko kwestią czasu. Szaleńcze przybory szkolne zaczęły uderzać
ją po plecach i głowie, ostre kartki rozcinały jej w locie skórę. Próbowała się
ukryć, kuliła się bezradnie pod ścianą, to jednak nic nie pomogło. Nie mogąc
dłużej wytrzymać, wybuchła głośnym krzykiem. To, co stało się w klasie przeszło
już wszelkie pojęcie.
Jej mordercza,
niezbadana moc powróciła ze zdwojoną siłą. Wszystkie szkła zaczęły pękać –
okna, gablotki i szafki, żarówki. Latające i uderzające o ściany przybory
szkolne, przewracające się lub otwierające szafki, chłodny, porywczy wiatr
wdzierający się siłą do oczu, trzęsienie ziemi doprowadzające do utraty
równowagi, jeżdżące po całej klasie ławki. Laura kryła twarz w dłoniach nie
chcąc nawet spojrzeć na to, co się wkoło niej dzieje. Doskonale wiedziała, że
za kilka chwil klasa opustoszeje, a ona znów pogrąży się w bezdennej otchłani
uwitej z pustki.
„Amy,
dlaczego cię tu nie było?” – pytała bez przerwy w myślach. – „Z tobą wszystko
byłoby łatwiejsze”.
Kiedy
jej matka wyrwana z ważnego posiedzenia w pracy, zjawiła się po nią w szkole, nie
zamieniła z nią nawet jednego słowa, a co ją bolało jeszcze bardziej – nawet
nie starała się jej pocieszyć. Po prostu milczała, jakby pogrążyła się we
własnych myślach, zbyt prywatnych dla jej małej córki. W drodze do domu
posyłała jej tylko uspokajające spojrzenie, które niewiele jednak pomogło.
Ojciec
dowiedział się o całym zdarzeniu jako pierwszy. To do niego zadzwoniła
nauczycielka, tłumacząc to tym, iż jego żona jest zbyt łagodna dla dziecka.
Laura nigdy nie widziała go w tak wielkim gniewie. Tylko Joanne zdołała ją
obronić, nakazując uciekać do góry, do swojego pokoju. Gdyby nie ona,
prawdopodobnie mogłaby być już martwa – kiedy Edward Collins wpadał w gniew,
nic nie było w stanie go zatrzymać.
Laura
nie posłuchała matki. Usiadła na schodach, ściskając z niewiarygodnie wielką
siłą drewniane szczebelki. Cały czas spoglądała w dół, nasłuchując odgłosów
płomiennej kłótni, w którą zaangażowali się jej rodzice. To wtedy po raz
pierwszy usłyszała, jak mama krzyczy. I to w jej obronie.
–
Mówiłem, że jest z nią coś nie tak! Nie możesz jej bronić, Joanne! Trzeba ją
posłać w diabły! Niech gnije na ulicy! – wrzeszczał ojciec, nawet nie myśląc o
tym, że jego bolesne słowa mogłyby dotrzeć do uszu córki. Laura wcale nie była
tym zaskoczona, a jednak bolało ją to mocniej niż zwykle.
–
Licz się ze słowami, Edwardzie! – wykrzykiwała walecznie Joanne. – To nasza
córka! Jak możesz tak mówić?!
–
To potwór, nie córka!
–
Mylisz się! Nawet nie chcesz jej poznać! Całymi dniami udajesz, że nie istnieje!
Nie rozmawiasz z nią, a bezustannie krzyczysz i obwiniasz o coś, czego nie
zrobiła! Dlaczego? Przecież jest tylko dzieckiem, na dodatek twoim dzieckiem...
– mówiła coraz bardziej załamującym się pod wpływem emocji głosem. – Jesteś jej
ojcem, Edwardzie!
Po
zaczerwienionej twarzy matki zaczęły spływać ogromne pokłady łez. To nie
poruszyło żadnej cienkiej struny sczerniałego serca jej męża. Powoli zaczynała
wątpić w to, że poślubiła odpowiednią osobę.
– To
głupi bękart! Przeklęty, mały gówniarz, który nie potrafi się opanować! Tylko
udaje niewinną, a ty jesteś ślepa, Joanne! – krzyczał coraz gniewniej i
gniewniej.
– Sam
mówisz, jakby diabeł tobą zawładnął! – Tym razem to w głosie Joanne pojawiła
się złość, co było zjawiskiem dosyć rzadkim. Nawet podsłuchującą Laurę
przeszyły dreszcze.
–
Na za dużo sobie pozwalasz. – Ojciec całkowicie znienacka zamachnął się w
stronę matki, która dostając w twarz silnym ciosem, zatoczyła się pod ścianę. Laura
nie powstrzymywała już łez. Teraz płakały nie tylko jej oczy, ale również i
maleńka, zraniona przez rzeczywistość dusza.
Drżącymi dłońmi ścisnęła mocniej szczebelki. Gdzieś
pośród dojmującego smutku pojawił się dobrze jej znany przejaw buntu. Próbowała
go w sobie stłumić, a jednocześnie pragnęła, aby całkowicie nią zawładnął. To
było coś niewyobrażalnie potężnego, coś, czego do tej pory nie czuła.
Wystarczyła chwila nieuwagi i nieznane uczucie dotarło do wnętrza jej serca,
zatruwając je nienawiścią niepodobną do dziecka
w jej wieku.
„Odejdź od niej, odejdź, zostaw ją w
spokoju!” – powtarzała w myślach, próbując wywołać określoną reakcję. To jednak
nie pomagało. To nie to samo działanie magii, co wcześniej. Przestała czarować?
A może zabrała się do tego w nieodpowiedni sposób?
Przerażona
Laura spoglądała w gniewne oblicze ojca, który właśnie szarpnął swoją żonę za
koszulkę i podniósł ją gwałtownie do góry. Jego zamaszysty ruch dłoni nie
świadczył o dobrych zamiarach. Głośno bijące serce dziewczynki podpowiadało
jej, że czas na właściwą reakcję się kończy.
„Giń”
– rzuciła desperacko w myślach.
Edward
chwycił się za pierś i upadł na podłogę, wijąc się po niej jak cierpiące
zwierzę. Laura nie mogła tego dłużej oglądać. Przerażona oderwała się od
szczebelków i uciekła do pokoju, rzucając się na łóżko i zakrywając kołdrą po
samą głowę. Nie chciała tego widzieć, nie chciała słyszeć, nie chciała już
kompletnie niczego!
To ona
to zrobiła! Jak mogła?! Przecież tak naprawdę tego nie chciała, prawda? Co ją
podkusiło, żeby uczynić coś tak okrutnego?!
Do jej
małego umysłu nie docierało już nic, poza słowami, które teraz nabrały
wyraźnego znaczenia.
„Jestem
wiedźmą, okrutną wiedźmą, nie żadną dobrą czarodziejką, Amy się myliła”.
Powtarzała je w myślach coraz intensywniej, aż w końcu zaczęły umykać z jej
ust, naruszając wszechwładną ciszę.
Kolejne
dni były już tylko potwierdzeniem na to, że zrobiła coś niewyobrażalnie złego.
Jej ojciec naprawdę umierał. Matka płakała. Płakała przez nią. Nie mogła znieść
tego widoku. Bolało ją to bardziej, niż konający w szpitalnym łóżku mężczyzna.
Wiedziała, że przede wszystkim zraniła mamę, nie jego.
W
chwili gdy ojciec umierał, obydwie przy nim siedziały. Nie spoglądał prawie w
ogóle w jej dziecięcą twarz. Przekazywał Joanne jakieś bzdurne formalności,
które miała za niego wypełnić, gdy już go zabraknie. Ostatnim czułym słowem na
pożegnanie, jakim obdarzył swoją niewidzialną córkę, było słowo „potwór”.
Laura
nie była w stanie zapłakać. Czuła pustkę, a jedyną rzeczą, która naprawdę ją
bolała, było to, że sama odprowadziła ojca do trumny. Joanne pomimo wielu
krzywd przecież naprawdę mocno go kochała.
Nie
chciała mieć już swojej przeklętej mocy, nie chciała nikogo więcej skrzywdzić,
a już szczególnie nie zabijać. Życzyła sobie, aby to przekleństwo po prostu
wyparowało i nigdy więcej nie wróciło. Jej życzenie o dziwo zostało spełnione –
już nigdy więcej nie poczuła, jak to jest tracić nad sobą kontrolę. Stała się zwykłym
człowiekiem do bólu przepełnionym normalnością. Człowiekiem ze zranionym
sercem, który bał się na nowo zaufać ludziom.
Cudo, cudo, cudo <3
OdpowiedzUsuńNadal czekam na reakcję Nathiela na tą historię :)
Narracja 3-os. w tym wypadku nie jest zła ;) Podoba mi się :)
Oczywiste pytanie: Kim jest Laura? Bo chyba nie człowiekiem...
Czekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. Zapraszam do mnie na zakończenie pierwszej części Tkaczy Marzeń: Przysięgi :)
Co się stało, że już rozdział? Myślałam, że poczekasz jeszcze dobę. Ale nie narzekam, nic z tych rzeczy! Laury i spółki nigdy za wiele ;) Szykuj się do lektury dość dobrej długości komentarza :D
OdpowiedzUsuńPrzerażasz mnie o.O Jesteś o tyle rozdziałów do przodu, że aż głowa boli.
Trzecioosobowym narratorem się nie przejmuj, przeczytamy wszystko ;)
Tu, jak i u Króliczka, towarzyszy mi Rixton, przy "Me and my broken heart" naprawdę miło się czyta :)
Laura. Już od samego początku koegzystencji z innymi dziećmi była outsiderem. Odrobinę to smutne, wzbudza moją empatię, ale pokazuje też, że natura blondynki zbytnio się przez lata nie zmieniła, prawie wcale.
Ma moc?! Nie jestem bardzo zdziwiona, Laura od początku nie wydawała mi się "normalną" dziewczyną, czułam, że coś ją wyróżnia.
Amy i jej widzenie w drugim człowieku jedynie dobra pozwoliło Laurze przeżyć to wszystko. Cieszę się, że los postawił ją na jej drodze.
O rany. Jestem w szoku.
Dzieciństwo Laury tak naprawdę nie było o wiele piękniejsze od dzieciństwa Nathiela. Wychowana wśród ludzi, odepchnięta przez nich już na początku życia w społeczeństwie. Niepoznana przez nikogo oprócz Amy, samotna, znajdująca bratnią duszę jedynie w rówieśniczce i matce.
Znienawidzona przez własnego ojca, choć nie wiedziała, dlaczego.
Posiadła w jakiś sposób (wciąż twierdzę, że jej biologicznym ojcem jest demon) moc, która okazała się jej przekleństwem tylko dlatego, że nie wiedziała, jak nad nią panować. A po śmierci ojca zniknęła. Podejrzewam, że Laura może być "cichą" zabójczynią Edwarda.
Biedne dziecko.
Jest mi jej bardzo szkoda, ale teraz bardziej rozumiem jej zachowanie w wieku nastoletnim. Przeszłość odcisnęła na niej takie piętno, że obecnie walczy o normalną teraźniejszość, o przyszłości niewiele myśląc.
Ale jej życie się zmienia. Pojawili się w nim nowi wrogowie, jak i ludzie, których może określić dobrymi znajomymi, niedługo już może nazwie ich przyjaciółmi.
Historia niezbyt radosna, przejmująca, bardzo dobrze opisana. Ból, smutek, żal wypływają z kolejnych zdań.
Laura, jestem z tobą.
Teraz ciekawi mnie reakcja Nathiela. I nawet zbytnio mi go tu nie brakuje. Tym razem najważniejsza jest Laura.
Czekam na nn ^^
och, bidulka *snif snif* . Jaki tragiczny dramat , jej życie takie smutne :( pipipi ale podoba mi się :D Kiedy następny rozdział? xd Nathiel gdzie byłeś jak cię nie było w życiu Laury?! xd
OdpowiedzUsuńOni są tacy słodcy <3 Laura taka pokręcona i Nathiel <3
Miałam nadrabiać wcześniejsze rozdziały i co jakiś czas pisać komentarze. I tak, przeczytałam parę, a ty dodałaś ten! Tak, to oskarżenie, bo chciałam być na bieżąco, a tu kicha! MUSIAŁAM go przeczytać!
OdpowiedzUsuńAle nie przeczytałam...Ja go pochłonęłam!:)
Ty jesteś niemożliwa. I zaczynam się obawiać, że jesteś geniuszem. Geniusze ode mnie uciekają, za bardzo "dziwna" jestem dla nich. :)
A skąd moje tak wielkie przemyślenia? Po tym rozdziale. Ja nie wiem, czy ty masz tak wielką wyobraźnię, czy jesteś jakoś spokrewniona z jakimiś nadprzyrodzonymi istotami. Wszystko jedno, piszesz n i e s a m o w i c i e !
Cała historia z dzieciństwa Laury to cudo nie z tej ziemi *stąd te istoty nadprzyrodzone w mojej głowie:D*.
Wcale się naszej Laurze nie dziwię, że jest tak pokręcona *ja nadal uważam, że pozytywnie* i że tak ludziom nie ufa. I, że to niby ONA była potworem?! A co z tymi bachorami ze szkoły?! A jej ojciec?! Ugh, aż mnie trzęsie...
Kocham Amy, naprawdę! Uwielbiam ją za to, że wstawiła się za Laurą. Za to, że ją obroniła i że była jej przyjaciółką. Kocham takie osoby.
Tak, tak publicznie się do tego przyznaję.
Przeszłość Laury mną wstrząsnęła. I co teraz będzie? Co będzie dalej?
Ja uschnę, zanim się dowiem...
Nic to, idę kończyć wcześniejsze rozdziały. Może skończę je czytać, zanim znów dodasz coś nowego i mnie ciekawość znów zacznie zżerać:)
Pozdrawiam!
I po tym rozdziale towarzyszyć mi będzie;
OdpowiedzUsuńMAM TĘ MOC! MAM TĘ MOOOC!!! W wykonaniu Laury Collins. Sry, Kraina Lodu idzie na głowę.
Hej, chwilami chciałabym mieć TĘ MOC *dośpiewane*.
Królicze, patrzący przymrużonymi oczami na siostrę i ten mroczny głos, mówiący jedno: Dawaj żelki!
Wracając;
Laura to DZIECKO SZATANA *fajny tytuł na piosenkę, zwłaszcza jakiegoś openingu*??? LUCEEEEK, ODNALAZŁA SIĘ TWOJA ZAGINIONA CÓRKA!
Ha, żartuję. Co do Lucka też mam inne plany. Laura jie jest jego dzieckiem, sprawdzałam w aktach, więc powiedz szanownemu Edwardowi C (Cullenowi? Romans rodem ze Zmierzchu? Nie, proszę nie. Już Armin x Eren, czy też Levi (♥) x Eren jest lepsze. XD) żeby się wypchał i walił dechą, bo jak Lucek do niego wbije *cóż, być może Edziu już u niego przesiaduje* to nie będzie mu tak wesoło.
Ale tak na serio: Laura jest czarodziejką! Czarodziejką z księżyca! Sailor Moon! Ej, to by się nawet zgadzało. Blada, blondynka, a z opresji zawsze ratuje ją czarnowłosy chłopak. Zastanawiające...
I choć jestem sadystką, to to, że ostatnimi słowami ojca do córki było "potwór" mnie wzruszyło. Nie na tyle, żeby uronić łezkę, bo do tego mnie mało kto może zmusić pisaniną, naprawdę, ale poszułam to w środku. Gratki.
Wychodzi na to, że Laura miała w przeszłości przerąbane. Ale...
"Dzieci, wyciągamy karteczki"
"Nie, bo... MAM TĘ MOC! MAM TĘ MOC! KARTKÓWKI NIE BĘDZIE PRZEZ CAŁĄ NOC! MAM TĘ MOC!"
I wyskakujący z okna Olaf.
Dziękuję.
Chaotyczny komentarz chyba wyszedł. I długi. Ojć. Ale w sumie dawno mnie tu nie było, niech cień nocy odczuje mój powrót.
Fuck this shit, I'm outta here! <3
Pozdrawiam! :*
Nie jestem w temacie historii ale życzę Ci powodzenia w dalszym pisaniu :)
OdpowiedzUsuń