sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 25 - "Nie dla ciebie takie ciacho"

I jest. Mój faworyt wśród ostatnich rozdziałów. Jest taki kochany i szalony! Ostatni taki przed prawdziwym dramatem. Będzie smutek, żal, rozpacz i... cholera wie, co jeszcze. Laura mi nie wybaczy D: znajdzie mnie wraz z Nathielem i zadźgają wspólnie tępym nożem. 

POPRAWIONE [25.02.2018]
***
         – Czy naprawdę aż tak cię to przeraża?
– Sorath – zaczął załamany Nathiel. – Zrozum to. Mój ideał był zupełnie inny! Zawsze marzyłem o długonogiej, pięknej dziewczynie o ciemnych włosach, która będzie miała spore argumenty  – mówiąc to chłopak zarysował w górze dwa niewidzialne pagórki. Sama myśl o tym sprawiła, że na jego twarzy pojawił się szeroki, rozmarzony uśmiech. – Moja idealna dziewczyna miała być miła, kochana, słodka i... do cholery! Laura taka nie jest! To jej dokładna przeciwność!  – wykrzyknął oburzony.  – Laura nie ma długich nóg, jest mała, drobna, chuda jak patyk… no dobra, niech jej będzie, jest w miarę ładna i nie brakuje jej krągłości, ale jest blada jak...  – przerwał, zastanawiając się nad całkowicie nowym porównaniem, którego jeszcze nie użył.  – Mam!  – wykrzyknął nagle, wystawiając palec wskazujący do góry. – Jakbyś postawił gołą Laurę obok świeżo pomalowanych białą farbą ścian, wcale byś jej nie zobaczył! Wtopiła by się w otoczenie jak kameleon! Czaisz?
Sorathiel przyłożył dłoń do czoła, pochylając głowę ku dołowi. Postanowił, że zostawi to bez komentarza. Dobrowolnie pozwolił na to, aby jego przyjaciel kontynuował monolog.
– No i przede wszystkim Laura mrozi otoczenie jak niezniszczalna zamrażarka Hugh!  – Nathiel zamachał w górze rękami, wyrażając swoje oburzenie z dziką ekspresją. – Ta blada menda prawie w ogóle się nie uśmiecha i rzuca ironicznymi tekstami jak gołąb tym, co zjadł o poranku, lecąc pod błękitnym niebem!
– Poetą to ty nie będziesz  – powiedział blondyn, potrząsając głową z pobłażaniem.
         – Pieprz się, Sorath! Przeżywam kryzys, rozumiesz?!
– Możesz kontynuować, ciekawie się ciebie słuchało. – Sorathiel posłał przyjacielowi znaczący uśmiech, dlatego Auvrey rzucił go poduszką ozdobioną mangową dziewczynką.               Na szczęście zdążył się uchylić, dzięki czemu mordercza broń walnęła z głuchym trzaskiem w drzwi.
 – Poza tym – Nathiel urwał wypowiedź i poczochrał nerwowo swoje i tak już mocno rozwichrzone włosy – nie chcę narażać jej na niebezpieczeństwo.
 – Laura najprawdopodobniej podpadła Gabrielle, a wiesz, że ona tak łatwo nie odpuszcza. – Blondyn spojrzał znacząco na swojego przyjaciela. Jego rozmówca zrobił mało inteligentną minę, nie wiedział bowiem, do czego zmierza ta wypowiedź. Sorathiel miał ochotę przewrócić oczami, powstrzymywała go przed tym jego nienaganna i odporna na przeciwności losu cierpliwość. – Zamiast użalać się nad sobą, przyjmij do świadomości fakt, że coś do niej czujesz i chroń ją przed niebezpieczeństwem.
Nathiel milczał, wpatrując się beznamiętnie w swojego towarzysza rozmów.
Rzeczywiście. Miał rację. Nie powinien wariować tylko dlatego, że spodobała mu się dziewczyna, która swoim obrazem daleko odchodziła od wykreowanego w jego głowie ideału. Nie mógł przecież oszukiwać własnych myśli. Powinien to zaakceptować. Poza tym liczył na to, że to stan krótkotrwały, w końcu nie znali się zbyt długo. To mogła być chwilowa fascynacja.
Czarnowłosy przewrócił się na plecy, rozłożył ręce w bok i wbił spojrzenie w sufit. Z jego ust uwolniło się ciche, umęczone westchnięcie.
 – To co ja mam zrobić?  – spytał wreszcie.
 – Zaproś ją gdzieś.
Zmarszczył czoło. Jego czarne brwi praktycznie złączyły się na nosowym wzgórzu.
Zaprosić? Może to nie taki zły pomysł. Szkoda tylko, że był za biedny na głupie, wykwintne restauracje. Wszystkie swoje oszczędności wydał w tym miesiącu na komiksy i świerszczyki. Zresztą nie zamierzał kiedykolwiek oszczędzać kieszonkowego, aby zarwać do jakiejś panny. Przyjemności mentalne były ważniejsze.
Może mógłby zaprosić ją do domu? Odpada. Przecież nie mieszkał tutaj sam i na dodatek nie potrafił gotować – najprawdopodobniej zaserwowałby jej wyłącznie spalonego tosta z żółtym serem, który miałby uroczy keczupowy uśmiech, i herbatę o nazwie „nic”, która polegała na tym, że podstawiał komuś pod nos pusty kubek – już przy pierwszym kroku, kiedy chciał zagotować wodę, ta wyparowywała na sam jego widok. Rzeczywiście, romantyczne.  Musiał się skupić na tym, co nie kosztuje zbyt dużo, a trafia prosto w serce chłodnej jak Antarktyda dziewczyny. Spacer przy zachodzie słońca nie wchodził do gry, mógłby się okazać obrzydliwie romantyczny i przy okazji zbyt sugestywny. Nie miał zamiaru z biegu zdradzać swoich zamiarów. To spotkanie powinno wyglądać na typowo przyjacielskie.
Zwoje mózgowe powoli zaczęły się przegrzewać od intensywnego myślenia. Nathiel potrzebował jakiegoś konkretnego pomysłu.
– Wiem!  – wykrzyknął nagle w euforii, gwałtownie przenosząc się do pozycji stojącej. Z dumą wsparł dłonie o własne biodra i uniósł wysoko podbródek. – Jestem genialny!  – dodał, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Sorathiela wcale nie zdziwiło, kiedy opuścił pokój, mamrocząc do siebie urywki swojego odkrywczego planu. Kiedy Nathiel wpadał w szał dzikich pomysłów, zatracał się we własnym maleńkim świecie, do którego na własne życzenie wolał się nie pchać.
Sorathiel oparł podbródek o swoją dłoń i przymknął powieki.
Dlaczego miał wrażenie, że to nie skończy się dobrze? Pomysły demonicznego łowcy nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Przekonał się o tym już we wczesnym dzieciństwie. Do tej pory w głowie tkwiło mu wspomnienie z dnia jego dziewiątych urodzin, gdy Nathiel podczas rozpakowywania prezentów wykrzyknął: „Mam pomysł!”. Jego twórcza inicjatywa zakończyła się na tym, że firanki w organizacji Nox zapłonęły żywym ogniem. Gdy inni przerażeni łowcy próbowali ugasić rozprzestrzeniający się pożar, Nathiel skakał w miejscu, jakby dostał nagłego napadu energii i ciągnąc go za rękaw, krzyczał: „Patrz, patrz! Jara się! To prawie jak fajerwerki! Wszystkiego najlepszego, Sorath!”.
Mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie tego zdarzenia. Uśmiech jednak szybko zszedł mu z twarzy i ustąpił miejsca powadze, kiedy zorientował się, że nie jest w tym pokoju sam. Nie podejrzewał, że jego cichy towarzysz zechce wynurzyć się z cienia i wyrazić swoją opinię akurat w tym momencie. Przy nim zawsze musiał być czujny.
– Mniemam, że masz inne zdanie na temat związku Nathiela z człowiekiem? – spytał cicho, spoglądając w okno z udawanym brakiem zainteresowania.
– Związek demona i człowieka nie zapowiada niczego dobrego – w pokoju rozległ się męski, głęboki głos. Jego właściciel był niewidoczny, Sorathiel wiedział, że mógł być wszędzie. Na wszelki wypadek obejrzał się przez ramię, aby upewnić się, że nie stoi za jego plecami i nie planuje wbić mu noża w odsłonięte plecy. Dopiero po chwili cień fotela, który stał przed nim, wydłużył się znacząco.
– Nathiel jest najbardziej ludzkim demonem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Daj mu szansę – szepnął. Wciąż niepokoił się o to, że jego przyjaciel mógł tutaj wrócić. W najgorszym wypadku uznałby, że mówi do siebie, ale demoniczny łowca doskonale wiedział, że Sorathiel myśli w milczeniu, nigdy na głos.
– Nathiel to idiota  – rozległ się ponownie głos.  – Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mu spłodzić półczłowieka, półdemona, nie opędzi się od Departamentu Kontroli Demonów.
 – Nie wybiegajmy za daleko w przyszłość. To prawdopodobnie tylko nastoletnia fascynacja dziewczyną, która jako jedyna od niego nie uciekła. – Uśmiechnął się pod nosem. W odpowiedzi usłyszał głośne prychnięcie.
– Demon powinien być z demonem. Nathiel nie może bawić się w człowieka.
 – Koniec tego – powiedział cierpliwie blondyn, opierając głowę o zagłowię fotela. Pustymi oczami spoglądał w przestworza znajdujące się daleko poza sufitem pokoju. – Jeżeli masz mi do przekazania jakieś ważne informacje ze świata demonów, mów. Jeżeli nie masz nic do powiedzenia, znikaj.
W cichym oddźwięku wyrażającym kpinę Sorathiel dostrzegł coś jeszcze. Wyimaginowany uśmiech, który rozszerzał się na całą twarz współpracującego z nim demona.
***
„Mam ochotę na loda!”
SMS, którego dostałam kilka sekund temu odbijał się echem w mojej głowie, przeistaczając się w głośno wypowiedzianą głosem Nathiela myśl. Mam ochotę na loda. Co za absurd. Kto normalny przesyła taką wiadomość dziewczynie? Lepszą opcją byłoby napisanie: „Chodźmy na lody” lub „Masz ochotę na lody?”. Wtedy nie brzmiałoby to tak dziwnie.
Ciężko westchnęłam i odpisałam na tego bzdurnego SMS-a następującymi słowami: „Kup go sobie, nic nie stoi na przeszkodzie, nawet ja”. Nie musiałam zbyt długo czekać na odpowiedź. Zaraz dostałam zwrotną wiadomość o treści: „Chodź ze mną na lody. Chyba że wolisz zrobić je ręcznie u siebie w domu. Twoja zamrażarka dobrze mrozi?”.
Nie zdążyłam nawet przemyśleć odpowiedzi, a dostałam następnego SMS-a: „Jestem pod twoim domem”. A więc to tak w dzisiejszych czasach zaprasza się dziewczyny na spotkanie?
Mam ochotę na loda, nie pytam cię, czy chcesz ze mną wyjść, idziesz i już, bo czekam na dole, a jak nie wyjdziesz, gorzko tego pożałujesz, w końcu mam w kieszeni nóż, a kto wie, czy nie mam ich przypadkiem więcej, nawet nie chcesz wiedzieć, gdzie je chowam!
Zrezygnowana wyjrzałam przez okno. Nathiel natychmiastowo mnie dostrzegł i pomachał mi wesoło ręką. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech rozświetlający mroki mego spokojnego popołudnia. W rzeczywistości wyglądał tak, jakby dostał nową zabawkę i chciał się nią pochwalić na dzielni.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
Co się stało przyczyną jego nagłej, niewymuszonej towarzyskości? Czy tak bardzo spodobało mu się nasze ostatnie spotkanie? Od teraz byliśmy przyjaciółmi, którzy będą spędzali ze sobą każde wolne popołudnie? Co to, to nie.
Odepchnęłam się od parapetu, chwyciłam za pierwszą lepszą bluzę wiszącą na szafie i zarzucając ją na siebie, wyszłam z pokoju. Tak naprawdę mogłam powiedzieć mu: nie mam ochoty na dzisiejsze obcowanie z twoją osobą, ale... najzwyczajniej w świecie mi to nie przeszkadzało. Jeszcze niedawno jego obecność sprawiała, że miałam ochotę wyciągnąć z szuflady nóż i go zadźgać, teraz najwyraźniej go polubiłam. Nie, Nathiel z pewnością nie zastąpi mi Deaniela, to zupełnie inny przedział znajomości, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, abym spędziła z nim trochę wolnego czasu. Poza tym, czułam się przy nim bezpieczna. Każdy by się czuł, gdyby pałętał się po mieście z gościem władającym magicznym nożem.
Dotarłam na dół, ubrałam swoje czarne baleriny i wyskoczyłam z domu. Radosna ironia cisnęła się już do moich ust, nie mogłam jej powstrzymać, gdy ujrzałam ucieszonego Nathiela, stojącego na ganku z rękoma w kieszeniach startych, czarnych spodni.
– Jakbyś chciał się umówić z dziewczyną na randkę słowami: „Mam ochotę na loda”, to nie wróżę ci udanego związku  – powiedziałam, nawet się z nim nie witając. Założyłam ręce na piersi i posłałam mu znaczący, sarkastyczny uśmieszek. Starałam się ukryć tę niepohamowaną nutkę radości, która starała się zdominować nad moją wredną naturą.
– A kto powiedział, że właśnie ciebie nie zaprosiłem na randkę? – spytał zdziwiony moją wypowiedzią Nathiel. Uniósł czarne brwi do góry, jakby ktoś przekazał mu właśnie, że dzieci nie rodzą się w kapuście.
Stanęłam jak wryta, przypatrując mu się z niedowierzaniem – teraz to ja wyglądałam, jakbym dowiedziała się, że dzieci nie są przynoszone do domów drogą lotniczą przez bociany. Na moment jego wypowiedź mnie sparaliżowała.
Randka? To naprawdę była randka? Zaprosił mnie na nią? Kiedy? Żartował sobie ze mnie? Tak, to na pewno jakiś chory żart. Laura i randki nie szły ze sobą w parze, podobnie jak Nathiel nie szedł w parze razem z Laurą.
Czarnowłosy wybuchnął swoim irytującym, szaleńczym śmiechem. Mało nie upadł na ulicę i nie zaczął się po niej tarzać, tak mu było zabawnie. Mnie było trochę mniej. Nie lubiłam, gdy ktoś stroił sobie ze mnie głupie żarty.
– N-naprawdę w to uwierzyłaś?!  – wykrzyknął na całą ulicę. Oczami wyobraźni widziałam wychylających się przez swoje okna sąsiadów, którzy zaczynali się niepokoić stanem umysłu tego skretyniałego demona. Liczyłam na to, że któryś wpadnie na pomysł, aby zadzwonić do psychiatryka. – No przestań! Ja, ty i randka?! – spytał rozbawiony. – Nie dla ciebie takie ciacho, droga Lauro – zakończył iście seksownym głosem, przeczesując swoje włosy gestem boskiego Alvaro.
– Pewnie, dla mnie sucha mąka i cukier  – mruknęłam, wymijając go na schodach.
– Mąka i cukier to podstawa ciasta. Może kiedyś skompletujesz całą recepturę i ciacho się do ciebie uśmiechnie – powiedział Auvrey, puszczając do mnie oczko. Zeskoczył z ostatniego schodka i zrównał się ze mną na chodniku. Wydawało mi się, czy uśmiechał się tak szeroko jak małe dziecko? Brakowało, żeby ktoś zaplótł mu dwa kucyki, ubrał w różową sukienkę i nakazał skakać jak sierotka Marysia ciesząca się z towarzystwa krasnoludków. Nie żebym to ja miała odgrywać rolę krasnoludka…
– Nie potrzebuję twojego uśmiechu, i tak się bez przerwy głupio się szczerzysz, wiesz? Poza tym – przerwałam i spojrzałam w twarz Nathiela, idącego obok mnie – kto powiedział, że jesteś ciachem?
Auvrey przystanął. Ciężar swojego ciała przeniósł powolnie na prawą nogę. Dłonią uniósł podbródek, który molestował palcami, jakby chciał udowodnić ślepemu, że ma brodę. W rzeczywistości ten kretyn nie miał na swojej twarzy nawet jednego włoska. Pewnie niektórzy faceci zazdrościli mu tego, że nie musiał się golić. Albo chcieli go sprać za to, że był zbyt mało męski.
– Ja tak powiedziałem  – odpowiedział z wyszczerzem.  – I one najwyraźniej też. – Skinął głową na dziewczyny idące po drugiej stronie ulicy.
Miał racje. Wyjątkowo podjarały się tym, że widzą przystojnego nastolatka o białych jak śnieżny krajobraz zębach. Oczywiście moja obecność standardowo bladła w obecności kolejnego bożyszcza nastolatek, którego przyszło mi niańczyć. Już dawno przyzwyczaiłam się do tego, że byłam niewidzialna i wcale mi to nie przeszkadzało.
Co takiego było w Nathielu, że zachwycały się nim wszystkie dziewczyny? Może twarz miał ładną, ale charakterem i usposobieniem do życia przebijał najgorszego durnia. Czy mam mu zrobić potajemny test IQ, a potem wytatuować go na czole, żeby ludzie przestali się tak zachwycać jego powłoką zewnętrzną? A może wystarczyło zafarbować mu włosy na różowo? Idę o zakład, że te dziewczyny nie przeżyłyby z nim nawet jednej godziny, gdyby ktoś zamknął ich w jednym pomieszczeniu. Po kilku minutach ze łzami w oczach zaczęłyby błagać, aby je wypuszczono i nie pomogłaby im nawet zachęta w postaci miliona dolarów. No, chyba że tylko mnie irytował w tak wielkim stopniu.
Spojrzałam prosto w jego szmaragdowe oczy.
Nie. Jednak nie. Wszystkich irytował tak samo.
Postanowiłam, że zignoruję rozchichotane nastolatki, które wymachiwały swoimi długimi, opalonymi kończynami, aby zwrócić na siebie uwagę Auvreya. Oczywiście ten nie powstrzymał się od posłania im dyskretnego buziaka.
– Wiesz co? Dla mnie jesteś jak  – zastanowiłam się chwilę, wbijając spojrzenie w niebo – precel.
Nathiel spojrzał na mnie pytająco z ukosa.
– Słony w środku i słony na zewnątrz  – mruknęłam. – Czyli generalnie nic interesującego, a czasem wykrzywia gębę w grymasie.
– Degustowałaś?  – zapytał, cudem powstrzymując się od śmiechu. Widziałam, że stara się utrzymywać powagę, co w żaden sposób mu nie wychodziło. Tym razem przewróciłam oczami.
– Nie. Chodzi mi o to, że jesteś do bólu przewidywalny. Nie kryjesz w sobie żadnej super niespodzianki, nie zadziwiasz mnie i nie zadowalasz, podobnie jak precle, za którymi nie przepadam – odpowiedziałam spokojnie, następnie wskazując na plecy dziewcząt, które powoli znikały z naszego kręgu widzenia. – One jeszcze tego nie wiedzą.
– Jesteś pewna, że cię nie zaskoczę?  – spytał uwodzicielskim głosem, zagradzając mi drogę.
Spojrzałam na niego bez grama strachu. Co mógł mi zrobić? Zadźgać tępym nożem? Ściągnąć koszulkę i zacząć świecić gołą klatą? Porwać mnie na ręce i biegać po ulicy z szaleńczym krzykiem: „Zabierzcie ją ode mnie, przykleiła się!”? Pocałować mnie?
Nathiel chwycił za mój podbródek i uniósł go delikatnie w górę. Przybliżył się do mnie w taki sposób, że zabrakło mi przestrzeni osobistej. Spojrzałam prosto w jego oczy, próbując ukryć niepewność, tymczasem Nathiel ominął moje usta i skierował się w stronę ucha, gdzie szepnął:
– A jednak cię zaskoczyłem.
Odepchnęłam go i postawiłam kilka kroków w tył. Obdarowałam go spojrzeniem pełnym złości.
– Prędzej przeraziłeś  – odparłam, marszcząc czoło. Zadziwiająco trudno było mi teraz patrzeć w oczy Auvreya. Starałam się utrzymać wzrok na jego parszywie przystojnej gębie, ale nie było to łatwe. Szczególnie wtedy, gdy oblewała mnie fala gorąca.
– Zarumieniłaś się!  – wykrzyknął mój towarzysz na całą ulicę, wskazując na mnie palcem, jakbym popełniła jakąś zbrodnię.
Miałam ochotę ukryć się w jakichś krzakach i nie wychodzić stamtąd przez najbliższe kilka godzin. Ludzie patrzyli na mnie i ukrywali uśmiechy rozbawienia. Czy to takie dziwne, że się zarumieniłam? Przerażenie i zaskoczenie sprzyjało nagłemu skokowi adrenaliny. Adrenalina sprawiała, że powiększały ci się źrenice, twój oddech stawał się płytszy, a serce szybciej zaczynało bić, dzięki czemu ogromna ilość czerwonych krwinek docierała do każdego zakątka twojego ciała i szczególnie mocno ukrwionych polików. Tak. Muszę przyjąć właśnie taką teorię. To tylko fizjologia człowieka.
– Chodźmy  – burknęłam, wymijając go z pochyloną głową.
– Zobaczyłem na twoim ciele coś, co jest czerwone, a nie blade! Ja pierniczę!
Zakryłam twarz dłonią.
Brawo, Nathielu! Zostawiłeś przechodniom niezłe pole do myślowych popisów! Cóż takiego czerwonego mogło znajdować się na moim ciele? Chyba nikt by nie wpadł na to, że chodzi o zarumienione policzki!
Przysięgam, jeszcze chwila i mój mózg eksploduje od nadmiaru głupoty. Zdecydowanie za często się z nim spotykałam. Powinnam wyrzec się świeżo narodzonych, przyjacielskich relacji, póki były maleńkim ziarenkiem zakopanym głęboko w ziemi. Niech rosną w innym kraju i z inną osobą.
– Zawstydziłaś się?  – spytał chłopak, szczerząc się w moją stronę.  – Normalnie nie wie... – Nim zdążył dokończyć swoją wypowiedź, zatkałam jego usta chłodną dłonią.
– Zamilcz, preclu – powiedziałam groźnie, spoglądając na niego spode łba, niczym prawdziwa królowa śniegu. Niezrozumienie w jego oczach wydawało mi się zabawne, szczególnie gdy kolidowało z łobuzerskimi błyskami ukrytymi w zielonych tęczówkach. Zdecydowanie coś knuł. Przekonałam się o tym, gdy moją dłoń połaskotało coś śliskiego i mokrego – od razu odrzuciłam ją w tył i znacząco się skrzywiłam. DNA zawarte w ślinie Nathiela wytarłam o swoje spodnie, co go tylko dodatkowo rozbawiło.
– Skoro uparłaś się na tego precla, to może chcesz mnie spróbować?  – spytał niskim głosem, sprawiając, że jego brwi zaczęły miarowo unosić się i opadać. Czy tylko mnie ten gest kojarzył się z jakimś zboczonym alfonsem, który chciał się dobrać do niewinnej nastolatki?!
 – Zabić?  – zapytałam, przekręcając głowę w bok w akcie sztucznej radości. Uśmiech, który wykrzywił moją twarz nie należał jednak do zbyt optymistycznych. – Oczywiście! Od początku naszej znajomości o tym marzę!
 – Przykra jesteś  – prychnął z niezadowoleniem i gdy już myślałam, że się obróci i pójdzie w swoją stronę, on wyciągnął przed siebie to swoje długie męskie ramię i zatrzymał się tuż przed moim czołem, karząc je mocnym pstryknięciem palca wskazującego. Poczułam, jakby ktoś mi w nie wbił tysiące szpitalnych igieł.
Niech cię szlag weźmie, Nathielu Auvrey! Masz więcej siły w jednym palcu, niż szarych komórek w mózgu! O ile w ogóle można było mówić o demonie, że posiadał  jakikolwiek mózg. Może miał tylko coś, co go przypominało. Gąbkę na przykład. Gąbkę, która wchłaniała w siebie całą ludzką głupotę!
Umilkłam, pozostawiając złośliwe komentarze we własnej głowie, zamiast tego zajęłam się rozmasowywaniem obolałego miejsca. 
Nathiel najwyraźniej uznał, że wygrał tę bitwę. Szedł tuż obok mnie wesołym krokiem małej dziewczynki z sąsiedztwa i gwizdał jakąś radosną piosenkę. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam oczy, aby pozbyć się cudownie kojących wizji, które polegały na tym, że pozbywam się swojego towarzysza na sto różnych sposobów, których nie powstydziłby się prawdziwy morderca. Opanowanie przede wszystkim. Nikt oprócz mnie nie podłoży dynamitu pod moją lodową ścianę – powtarzałam to sobie jak mantrę.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszałam uradowany głos.
Spojrzałam w stronę małej budki z lodami pomalowanej na wszystkie rażące odcienie różu. Stała przy niej starsza, miło wyglądająca pani w białym czepku, spod którego wychodził zakręcony, rudy lok. Zielonooki podbiegł do niej jakby miał zamontowane w butach nitro. Osobiście wolałam stanąć z boku i poczekać, aż wróci. Z wyborem smaków zdałam się w pełni na niego. Oby tylko nie przeniósł mi miętowego loda – nie dość, że musiałam wdychać świeży zapach zmielonych liści mięty, który ciągnął się za Nathielem, to jeszcze musiałabym spożywać w jego obecności coś, co smakowałoby w podobny sposób. Starczy mi tego przesytu.  
Nim się obejrzałam, demon pędził w moją stronę z dwoma wafelkami wypełnionymi po brzegi lodową, słodką mieszanką. Dostałam do ręki coś, co przypominało mi lody bakaliowe. Spojrzałam zdziwiona na zielonookiego. Skąd wiedział, że to mój ulubiony smak?
– Na zdrowie  – powiedział tylko, śmiejąc się głośno, najprawdopodobniej z mojej miny.
Ruszyliśmy przed siebie w milczeniu. Nie wiedziałam, czy to kwestia spożywania lodów, czy braku tematu do rozmowy, cisza, która nas opanowała wcale mi jednak nie przeszkadzała. Czasami wolałam pomilczeć, niż zatracać się w bezsensownym dialogu na temat codzienności, tak charakterystycznym dla ludzi w naszym wieku.
Spojrzałam ukradkiem na profil demonicznego łowcy. Uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet wtedy, gdy namiętnie spożywał swojego czekoladowego loda. Na szczęście nie dostrzegł mojego ciekawskiego spojrzenia, zupełnie jakby był pogrążony we własnych myślach. Czyżby prowadził w nich jakiś zabawny monolog? Może po raz setny komentował odcień mojej skóry, wymyślając na nią nowe określenia? A może komentował inne moje mankamenty, jak to miał w zwyczaju?
Byłam tak skupiona na tym, o czym mógł myśleć, że nie udało mi się uciec wzrokiem, kiedy na mnie spojrzał. Jego milczenie zostało wzbogacone o poszerzającą się zmarszczkę niezrozumienia na czole.
– Laura  – odezwał się w końcu z powagą. – Nie patrz mi się prosto w oczy, gdy jesz loda.
Uniosłam brew.
– Zdecydowanie oglądasz za dużo chińskich bajek. Przystopuj. Czas, abyś znalazł dziewczynę w 3D.
– Już znalazłem  – odpowiedział uradowany Nathiel, nie przejmując się moimi słowami.
A więc i jego dopadła miłość. Ciekawa byłam, kto stał się tą wysoce nieszczęśliwą osobą. Gdy ją poznam, obiecuję, że złożę jej najszczersze kondolencje. No, chyba że jest taka sama jak on, wtedy to kulturalnie przemilczę. Ewentualnie oboje zabiję, używając do tego jednej ze swoich wymyślnych wizji.
Uśmiechnęłam się wrednie pod nosem.
Nie mogłam sobie wyobrazić zakochanego Nathiela, który stara się dogodzić swojej wybrance serca. Nie było w nim ani trochę romantyczności, inteligencją również nie świecił, więc... jeżeli nie będzie się odzywał, a tylko uśmiechał, ma szansę. Co prawda słabą, ale wciąż szansę.
Mój dzisiejszy poziom sarkastyczności wznosił się na wyżyny. Zdawałam sobie sprawę, że to mogło wyglądać, jakbym była zazdrosna, ale nie byłam. Nathiel to dla mnie tylko i wyłącznie Nathiel. Przed jego imieniem nie było żadnego przydomka w stylu: przyjaciel, kochanek, moja miłość, brat. Nathiel to Nathiel i nic tego nie zmieni.
– Stój.
Auvrey wyrwał mnie z moich ironicznych myśli i chwycił gwałtownie za dłoń. Zaczął rozglądać się na wszystkie strony ze skupieniem rysującym się na twarzy. Nie wiedziałam, co go trafiło, domyślam się jednak, że miało to jakiś związek z demonami, gdyż wyjął z kieszeni znane mi już exitialis. Zaniepokojona spoglądałam to w prawo, to w lewo. Miałam nadzieję, że to, czego próbował dopatrzeć się Nathiel, nie miało związku z niejaką Gabrielle. Na samą myśl o niej moim ciałem wstrząsały dreszcze.
Usłyszeliśmy krzyk. Głośny, kobiecy krzyk. W tym samym momencie jakiś mężczyzna wypadł na ulicę, taranując niski płotek otaczający jeden z domów. Biegł, jakby mu sam diabeł po piętach deptał. Wyglądał na piekielnie przerażonego.
– Cienisty demon  – usłyszałam szept Nathiela.
Zdziwiłam się. Raczej podejrzewałabym, że to pierwszy lepszy przerażony człowiek, który uciekał przed demonem, ale nawet nie śmiałam dyskutować z kimś, kto parał się zabijaniem tych potworów od dziecka.
Mało nie zaliczyłam bliskiego spotkania z chodnikiem, kiedy Nathiel całkowicie niespodziewanie pociągnął mnie za dłoń. Nie rozumiałam celu tego, co robił. Skoro chciał zabić demona, to dlaczego ciągnął mnie za sobą? Chciał, żebym ja też zginęła? Czy może nie chciał mnie zostawić samej? W końcu ten szalony mężczyzna mógł być tylko przynętą. Gdzieś w mrocznych alejkach naszego miasta mogli kryć się członkowie Departamentu Kontroli Demonów. Pytanie tylko: po co mieliby mnie atakować, skoro byłam zwykłym, niegroźnym człowiekiem.
Uciekający demon obejrzał się na nas. Jego szmaragdowe oczy błysnęły w słońcu. Już nie miałam wątpliwości, co do jego pochodzenia, Nathiel miał nosa do cienistych pokrak.  
Mężczyzna przeklął pod nosem i przyspieszył bieg. Na jego nieszczęście w pobliżu nie było żadnych uliczek, w których mógłby się skryć. Przykro mi, panie demonie, za chwilę padniesz ofiarą demonicznego łowcy. Chyba że będę go opóźniać swoim niezgrabnym i powolnym biegiem, tak jak teraz.
– Szlag – mruknął Nathiel, gdy dostrzegł, że cienista pokraka dopada się do roweru jakiegoś małego chłopca. Dziecko, które odepchnął wylądowało na krawężniku i natychmiastowo wybuchło głośnym płaczem. Gdyby moje serce nie waliło w piersi z prędkością przekraczającą pędzące po autostradzie auto, pewnie zrobiłoby mi się go szkoda i może nawet poczułabym ukłucie żałości, w tej sytuacji nie potrafiłam się jednak skupić na szkodzie małego chłopca. Raczej cieszyłam się, że jedyne, co mu się przytrafiło to kradzież roweru i kilka siniaków na pośladkach.
Demon dosiadł niebieski pojazd jak rumaka i pognał przed siebie, pedałując ile sił w nogach. Chociaż byśmy chcieli, nie dogonilibyśmy go.
Rower wraz ze złodziejem zniknął tuż za rogiem zniszczonego budynku sklepowego. Nathiel miał jednak w zanadrzu inny plan. Znienacka podbiegł do czarnego BMW stojącego gdzieś na uboczu. Drzwi były otwarte na oścież, a więc można było się domyślić, że właściciel pojazdu wyszedł z niego w ważnej, choć chwilowej sprawie. W oczach migały mi światła awaryjne.
Nathiel nie czekając ani chwili dłużej, wepchnął mnie do środka samochodu od strony pasażera, chwilę potem sam lądując na przednim siedzeniu. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, co robi, a już wciskał pedał gazu i pędził przez osiedle jak szalony.
Spojrzałam w tył na biegnącego za nami właściciela auta.
Miałam wrażenie, że teraz zamiast być blada, stałam się przeźroczysta.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrzyknęłam zszokowana jego zachowaniem. – Umiesz w ogóle prowadzić?!
– Nie – odpowiedział beztrosko Nathiel, wzruszając ramionami. Po jego twarzy pałętał się łobuzerski uśmieszek. – Ale zawsze chciałem się nauczyć. – Po tych słowach skręcił ostro w prawo. Auto potrąciło śmietnik i skrzynkę pocztową, która oderwała się od podłoża i odbiła od tylnej szyby, bezlitośnie ją tłukąc. Czułam się jak w jakimś wyjątkowo nieudanym filmie akcji. Słyszałam tylko swój własny krzyk przerażenia i Nathiela, który darł się: „Jest auto, jest impreza!”. Kiedy moja twarz przytuliła się do przedniej szyby, pożałowałam, że nie zdążyłam zapiąć pasów.
– Jest i nasz przyjaciel  – powiedział Auvrey, wciskając gaz do dechy. Pędził po prostej drodze jak szalony. Nie przejął się nawet progiem zwalniającym, który wyrzucił nas w górę i wstrząsnął wszystkim, co miałam w środku.
Jeszcze moment i zwrócę dzisiejszego loda wraz z obiadem na kokpit auta…
Przerażony demon pędzący swoim niebieskim pojazdem przez osiedle, zdążył jedynie oglądnąć się przez ramię, nie zdążył jednak odpowiednio szybko zareagować, aby uniknąć stłuczki. Nathiel jak gdyby nigdy nic rozjechał go. Do moich uszu dotarł dźwięk łamanych kości.
– A masz, demoniczna patologio!  – wykrzyknął Nathiel.
Wstrzymałam dech, a potem poleciałam gwałtownie do przodu, uderzając głową w kokpit. Z pewnością nie nazwałabym tego łagodnym hamowaniem.
Gdy przeniosłam się do poprzedniej pozycji, głośno dysząc spojrzałam na swojego towarzysza. Kiedy ja byłam przerażona do cna i z trudem powstrzymywałam swój organizm od wydalenia zawartości żołądka, jego oczy błyszczały radością, a usta pokazywały światu cały swój biały, przeklęty garnitur zębów.
– Będzie po nim plama?  – spytałam niemrawym głosem.
– Nie. Jak zginął, to wyparował  – odpowiedział beztrosko czarnowłosy, odpinając mnie z pasów, zupełnie jakby wiedział, że sama nie będę w stanie tego zrobić.
Z trudem wytoczyłam się z samochodu. Miałam nogi jak z waty. Cały świat wirował mi przed oczami, a szum w uszach zagłuszał wszystko, co mówił do mnie Nathiel. Dopiero kiedy przez harmider dźwięków zaczęło przebijać się dobrze mi znane wycie syren policyjnych, poczułam jak we władanie moim ciałem powraca adrenalina. Przecież nie mogłam dać się złapać. N             ie wtedy, kiedy przestępstwo, które zostało właśnie popełnione, nie dokonało się z moim udziałem. Ja byłam tylko przypadkowym obserwatorem, niecnie wyciągniętym na lody. Nie sądziłam, że ten kretyn zrobi coś tak niedorzecznego! Nie dość, że ukradł auto, to jeszcze zniszczył rower małego chłopca i przejechał kogoś, kto w oczach policji wyglądał jak człowiek! To aż trzy zbrodnie i to popełnione w ciągu pięciu minut!
Zanim pomyślałam o tym, aby zacząć uciekać, Nathiel zdążył mnie już chwycić za dłoń i pociągnąć w stronę lasu. Jeszcze nigdy nie trzymał mnie tak mocno. Gdyby nie to, że napędzał mnie strach i nie czułam nic poza własnym, szalonym biciem serca, pewnie zaczęłabym wyć z bólu, bo miażdżył mi wszystkie palce.
Co, jeśli policja nas znajdzie? Co, jeśli zostaniemy ukarani? Wyrzucą mnie ze szkoły? Zamkną w poprawczaku? I co na to wszystko powie moja mama? Przecież nie mogła zostać sama! Czy przebywanie z Nathielem musiało przyprawiać mnie przy każdym spotkaniu o zawał? Życie na krawędzi wcale mi nie odpowiadało! Za bardzo kochałam swoje piekielnie rutynowe życie!
Byłam za bardzo zamyślona i równocześnie zbyt zaniepokojona, aby w porę zorientować się, że mój towarzysz gwałtownie staje na środku lasu. Zaskoczona jego reakcją nie zdążyłam się w porę zatrzymać. Odbiłam się od jego pleców i wylądowałam boleśnie na tyłku.
Co znowu?! Miałam ochotę go udusić!
– Policja. Z drugiej strony  – powiedział, wskazując palcem na małe czarne kropki majaczące się gdzieś w oddali. Auvrey chwycił mnie za dłoń i pociągnął gwałtownie w górę. Nasz szaleńczy bieg w nieznane został wznowiony, tym razem biegliśmy jednak w innym kierunku. Wolałam się nie odzywać, aby nie tracić cennego powietrza, moje płuca i bez mówienia były już na krańcu wytrzymałości. Nie byłam zbyt dobra w bieganiu i z trudem nadążałam za krokami Nathiela. Chwilami czułam się tak, jakbym fruwała w górze, moje nogi ledwo dotykały podłoża.
Wbiegliśmy na pole pełne wciąż nieskoszonego zboża. Złociste kłosy błyszczały dumnie w słońcu, zwiastując nadchodzące żniwa. Kiwały się leniwie na wietrze, sprawiając wrażenie nieprzejętych naszą morderczą ucieczką. Deptaliśmy po nich jak szaleni. Gdyby był tu jakiś rolnik, z pewnością zacząłby nas gonić z motyką po polu.
– N-nie mogę już... dłużej... biec  – powiedziałam zdyszana, dziwiąc się, że miałam w ogóle siłę na wypowiedzenie tych kilku słów.
Nathiel najwyraźniej dosłyszał moje marne błagania, bo już po chwili zatrzymał się na środku pola i odwrócił w moją stronę. Puścił moją dłoń i nie spoglądając w moją twarz, pochylił się ku dołowi, wspierając się dłońmi o kolana. Oddychał szybko, próbując złapać świeże powietrze, nie wyglądał jednak na tak zmęczonego jak ja. Miałam wrażenie, że zaraz padnę w złociste zboże i więcej nie wstanę. Moje płuca i nogi nie były przyzwyczajone do tak ekstremalnego wysiłku.
Również pochyliłam się ku ziemi.
– To... było... ekstra!  – usłyszałam podjarany głos Nathiela.
Spojrzałam na niego bezradnie. Nie miałam nawet siły na sarkazm. Wszystkie pomysłowe myśli otoczone chmurką ironii uciekły z mojej głowy.
– Dawno się tak dobrze nie bawiłem – powiedział Auvrey, prostując się i szczerząc do mnie. W przeciwieństwie do mnie wyglądał już na całkiem wypoczętego i odprężonego. Czy to jakaś ukryta zaleta demonów?
Potrząsnęłam załamana głową, aby zaprzeczyć jego słowom, tylko na tyle było mnie na razie stać.
– Oj, no przestań!  – wykrzyknął. Zaraz chwycił mnie za dłoń i pociągnął do góry. Potknęłam się o jakiś kamień, ale szybko odzyskałam równowagę.
Nathiel szedł tyłem zanosząc się wesołym śmiechem. Patrzył prosto w moją zarumienioną ze zmęczenia buzię. Na jego twarzy widniał szeroki, wręcz bym rzekła urzekający uśmiech. Kiedy byłam przez niego ciągnięta, żałowałam, że nie dał mi chwili na dłuższy odpoczynek. Chętnie położyłabym się w zbożu i zamknęła na chwilę oczy, wyrównując niespokojny oddech. Współczułam przyszłej wybrance Auvreya. Będzie musiała dostosować się do jego tempa.
Jęknęłam znacząco, próbując słabo wyrwać się z jego uścisku.
– Wysiłek dobrze ci zrobił. Uroczo wyglądasz z tymi rumieńcami – stwierdził rozbawiony chłopak, całkowicie ignorując moje nieme prośby o odpoczynek.
Już miałam coś powiedzieć, gdy nagle mój towarzysz potknął się o bliżej nieokreślony przedmiot – prawdopodobnie kamień, bo co innego miało się tutaj znajdować – i poleciał w tył, prosto w zboże, przy okazji ciągnąc mnie za sobą. Wylądowałam na nim, boleśnie zderzając się z nim czołem.
Jęknęłam donośnie.
Co za kretyn. Kto normalny chodzi tyłem po polu, pełnym bliżej niezidentyfikowanych obiektów?!
Otworzyłam oczy i mało nie dostałam zawału. Moja twarz znajdowała się tuż nad twarzą Nathiela, który wyglądał na równie zdziwionego, co ja. Poczułam się, jakby ktoś wsadził mi w żebra paralizator i poraził mnie prądem. Nie mogłam się ruszyć, za to miałam czas na powolne przetworzenie tego, co właśnie miało miejsce.
 Otóż… Leżałam w zbożu i to na klatce piersiowej demona, który patrzył się prosto w moje oczy, jakby próbował znaleźć w nich zrozumienie. To już drugi raz, kiedy czułam na sobie ciepło jego ciała. Zawsze sądziłam, że demony są zimne jak lód, jednak tak nie było. W tym przypadku to ja byłam chłodniejsza i to nie tylko duszą.
Nathiel jako pierwszy przebudził się z szoku. Zamiast zrzucić mnie z siebie i wybuchnąć gromkim śmiechem, zrobił coś zupełnie odwrotnego – wplótł dłoń w moje włosy i przybliżył do mnie swoją twarz. Cała scena wyglądała tak, jakbym za chwilę miała zostać przez niego pocałowana.
Co jest, do cholery?!
Moje serce biło jak oszalałe, a umysł przetwarzał tysiąc różnych myśli na sekundę. Wszystko współgrało ze sobą idealnie, oprócz mojego ciała, które dalej tkwiło sparaliżowane w tej samej pozycji. Już czułam na sobie ciepły oddech Nathiela, który zbliżał się do moich ust. Jeszcze chwila i...
Coś głośno zawarkotało nad naszymi głowami. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.
– Co to?  – spytałam przestraszona, gotowa uwierzyć w to, że policja dotarła za nami aż na pole.
Nikt nie musiał odpowiadać na moje pytanie. Zza pleców opierającego się łokciami o podłoże Nathiela wyłoniła się przerażająca maszyna, bezlitośnie kosząca wszystko na swojej drodze. Serce stanęło mi miejscu, a nogi zmiękły – moje mięśnie były teraz miękką watą cukrową, którą ta olbrzymia maszyna najwyraźniej zamierzała pożreć swoimi metalowymi zębiskami.  
Kombajn. Musiał tu cały czas stać. Gdyby się do nas powolnie zbliżał, usłyszelibyśmy go przecież.
Auvrey chwycił mnie za koszulkę i drąc się razem ze mną wniebogłosy, uskoczył w bok. Potoczyliśmy się kilka metrów dalej, a kombajn przejechał tuż obok naszych głów. Spojrzeliśmy po sobie. Nathiel wciąż trzymał mnie za koszulkę, dopiero po chwili rozluźnił uścisk i zjechał dłonią niżej, napotykając moją rękę. Ścisnął ją mocno, jakby chciał przekazać, że sam o mało nie umarł ze strachu.  Mieliśmy tak samo przerażone miny.
– Widziałem śmierć  – wyrzucił z siebie.
Kiwnęłam głową. To wystarczyło, aby potwierdzić, co sama chwilę temu miałam przed oczami.
Oboje spoglądaliśmy za pędzącym przed siebie wielkim, czerwonym kombajnem. W tym momencie przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie pójdę z Nathielem na lody...
***
Zmęczona, oszołomiona i niedowierzająca weszłam do domu. Drżącą dłonią zamknęłam za sobą drzwi.
Przez całą drogę powrotną nie odzywaliśmy się do siebie z Nathielem. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że byliśmy o włos od śmierci, czy dlatego, że znaleźliśmy się na polu w bardzo niekomfortowej sytuacji, której nie mogłam zrozumieć. Wciąż zadawałam sobie pytanie: czy Nathiel naprawdę chciał mnie pocałować? A może po prostu chciał mnie wystraszyć, tak jak wcześniej? To byłoby w jego stylu. Nie doczekałam się rozbawionej miny i śmiechu rozlegającego się po całym polu, ze względu na sytuację z kombajnem. Kiedy stoisz o krok od śmierci, nagle wszystko, co wcześniej się działo, przestaje mieć znaczenie. Odtąd dziękujesz wszystkim siłom niebieskim, że pozwoliły ci jeszcze pożyć.
 Chciałam wymazać tę sytuację pamięci. Nie miałam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby ten pocałunek doszedł do skutku. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Serce do tej pory biło mi jak oszalałe. Jeszcze chwila i padnę na środku pokoju, umierając w konwulsjach pozawałowych.
Dzisiejszy dzień zdecydowanie był... szalony. Szalony, nienormalny, przerażający, nieprawdopodobny, dziwny i niesamowity. Zaraz. Niesamowity?
Spojrzałam w lustro. Byłam zaczerwieniona na policzkach. Oczy świeciły mi dziwnym blaskiem, zupełnie jakby utonęły w nich gwiazdy. Moje włosy wyglądały, jakbym trafiła na tydzień do buszu, a bluzka i spodnie były umorusane błotem i miały na sobie liczne, choć niewielkie dziury. Słowo daję, wyglądałam jak amazonka. Jak ten dzień mógł być niesamowity? Przecież nie był. Naprawdę nie był. A może jednak?
Potrząsnęłam gwałtownie głową, próbując wyrzucić z umysłu niezgodne z moimi przekonaniami myśli. Jak najprędzej odeszłam od lustra, a potem kolejno ściągnęłam buty, zrzuciłam z siebie bluzę i ruszyłam do kuchni. Chciałam jak najszybciej oczyścić swoje myśli z bzdurnych rozważań.
– Laura!  – wykrzyknęła na mój widok mama.
Podskoczyłam w miejscu przerażona. Nie spodziewałam się jej tutaj. Zazwyczaj kończyła pracę późnym wieczorem, to dziwne, że siedziała w kuchni i to nad kubkiem zimnej kawy. Może to ja straciłam poczucie czasu? Z Nathielem było o to łatwo.
– Margaret przyjeżdża! – Niepokój w jej głosie był równie porażający, co próbujący mnie pocałować Nathiel.
Mama podeszła do mnie i chwyciła mnie za ramiona. Była tak przejęta, że nawet nie spostrzegła, w jakim stanie byłam. Nie dziwiłam jej się. Były sytuacje, które zdawały się bardziej szokować.
– Ciotka?  – spytałam zdziwiona.
Samo jej wspomnienie wywołało u mnie nieprzyjemne dreszcze.
Nie potrzebowałam więcej tłumaczeń, nie potrzebowałam więcej słów, wiedziałam, że wielkimi krokami zbliża się do mnie jedna ze najgorszych zmor mojej przeszłości. Siostra mojego ojca  – ciotka Margaret.

11 komentarzy:

  1. Kombajn! Wywinęli się demonowi, a zabiłby ich kombajn!:D
    Na tekst Nathiela "Mam ochotę na loda" otwarłabym okno i rzuciła w niego czymś ciężkim.
    Szafą na przykład, gdybym tylko ją uniosła i zmieściła się w oknie:)
    Ale i tak jest słodki^^ I ta jego chęć chronienia Laury, nie spodziewałabym się tego po nim:)
    Nie podoba mi się tylko Blazier i jego opinia, co do związku Nathiela z Laurą. A raczej brak tego związku, bo Laura jest albo ślepa, albo świetnie wszystko wypiera...Ech, kiedyś ona mnie wykończy!:)
    I co z tą ciotką? Jeśli jest podobna do brata, to się wcale Laurze i jej mamie nie dziwię, że są przerażone...
    A! I nie waż się mi zemrzeć, Laura i Nathiel won od tępych noży! Naff ma pisać, później sobie ją potorturujecie przez następne rozdziały!^^
    Czekam na kolejny rozdzialik!
    Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział :)
    Coś czuje że przy wizycie ciotki Margaret moce Laury powrócą

    OdpowiedzUsuń
  3. pamiętna wycieczka nad Bóbr hahah xd padłam ze śmiechu XDDD Nathiel i Laura na lodach hahahahahaah XD nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak uciekać przed samym Wiesiem, kiedy wcześniej zabiło się demona. Oj tak, traktor zamienić na kombajn i życie staje się piękniejsze. Tylko szkoda, że nie Laura nie mijała na mieście hydrantów. :D

    Nathiel i jego ciekawe pomysły na randkę. Nie chciałabym, by facet tak do mnie napisał. Naprawdę! Zatłukłabym go patelniami... ale nie moimi! Zabrałabym od sąsiadów, by swoich nie zarysować! One muszą być perfekcyjne, bez żadnej skazy! :D

    No Nathiel i jego romantyzm. Potrafi grać na uczuciach. A Laura myślała, że to na nią nie zadziała? Oj działa, działa. Zachowuje się jak kartka polana wodą z toi toia - rozpuszcza się! I nawet demon potrafi rozgrzać lodowate serce śmiertelniczki. Rany, ale zaczynam kręcić. Kręcę tutaj jak łyżeczka mieszająca herbatę z sokiem malinowym... Ajj, te moje porównania!

    Dobrze. To ja czekam na ciąg dalszy i życzę ogromnej weny!
    Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kombajn,nie no Kombajn :D Jednego z lepszych łowców demonów zabiły kombajn.Nie no ty mnie z swoimi rozdziałami rozbrajasz

    A teraz wyobraź sobie arbuza.Największego arbuza jakiego widziałaś. I teraz przekrój go na pół, a następnie na ćwiartki.A teraz pozbąć się miąszu.I co zzostanie? Taki wielki łuk.I właśnie owy łuk pojawił się na mej twarzy gdy czytałam ten rozdział. W skrócie to ty byś potrafiła rozśmieszyć dementora :3

    No to nie przedłużając już dłużej, powiem tylko że to był genialny rozdział. Tak więc weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  6. Przybyłam! Nareszcie!
    Przed rozpoczęciem czytania rozdziału przejrzałam komentarze. Wiem, czego się spodziewać, alt o tylko wzmaga we mnie chęć połknięcia tego rozdziału jak ohydnych tabletek z węglem.
    Więc czytam!

    Sam początek i to porównanie Laury ze ścianą - Nathiel, zrozum, lubisz Laurę bardziej niżbyś chciał! Takie rzeczy w naturze się dzieją. A później umierają śmiercią tragiczną. So sad.
    A te porównania dowodzą, że przez nowe uczucie, które pojawiło się w jego sercu, jego móżdżek wysila się jeszcze mniej niż wcześniej.
    "Nie chcę narażać jej na niebezpieczeństwo." - Brzmienie troski w ustach zielonookiego brzmi jak gra na skrzypcach u faceta wystylizowanego na metalowca. Trudne do wyobrażenia, acz możliwe.
    "- Jestem genialny!" - śmiem wątpić. Kocham cię, Nathiel, ale mam wątpliwości, jeśli chodzi o wysoki poziom twojej inteligencji.
    Blazier. Dlaczego twierdzisz, że Nathiel nie powinien być z Laurą? A może ich dzieci odziedziczyłyby inteligencję po matce, co? Takiego scenariusza nie przewidziałeś?
    "Czy ja naprawdę mam zacząć źle o nim myśleć?" - myślałam, że już myślisz o nim źle. Och, Laura. Co my mamy za problemy z tym demonem.

    o.O
    Nie za blisko, Nath? Matko, demonie, czy musisz tak mącić w głowie? Strasznie irytuje mnie jego ironia i to obracanie w żart poważnych rzeczy. Wow. Po raz pierwszy czuję złość, czytając o Nathielu. Coś nowego.
    Ale on jest przewidywalny. Nawet z tym 'udaję, że chcę cię pocałować'.

    Lody bakaliowe! <3 O, ja tak marzę o kubeczku lodów bakaliowych w towarzystwie metalowej łyżeczki, by ją w nich zatopić, a później pożreć wszystkie rodzynki...

    " - Laura - zaczął z pełną powagą, co niemalże mnie przeraziło. - Nie patrz mi się prosto w oczy, gdy jesz loda." - Nathiel, przestań mieć dziwne myśli. A nie, nie masz w swoim móżdżku innych myśli, niż te. Przykre.
    Kurde. Zaczęłam ironizować na temat Auvreya. Co się ze mną dzieje?!

    "A więc i jego dopadła miłość. Ciekawa jestem, kto jest tą nieszczęśliwą osobą. Już jej szczerze współczułam." - niewiedza czasami jest lepsza, Lauro. Szczególnie, gdy dotyczy nas.
    "Albo obydwóch zabiję na miejscu." - "obydwoje", Naff. Bo chłopak i dziewczyna. Różna płeć, więc "obydwoje".
    "Nathiel jeszcze nigdy nie trzymał mnie tak mocno za dłoń." - bo zbytnio nie miał ku temu okazji. Ale chyba lepiej późno niż wcale.

    Nie ma to jak leżeć w polu na chłopaku, świetne. Tu nie ma sarkazmu. Naprawdę urocza scena :) I to jeszcze Lauriel, któremu romantyzm nie bardzo pasuje, a tutaj tworzy ciekawy obraz. Ach, w tym momencie rozpływam się jak asfalt przy 35 stopniach Celsjusza.
    Wiesio i spółka - strażnicy pól! Kombajny nie są tak fajne, jak traktory, ale budzą większą grozę. Oj, spotkanie z nim nie skończyłoby się dla naszych milusińskich tylko siniakami. Raczej złamaniami. Rozległymi. I wylanym mózgiem.

    Dzień niesamowity? Niesamowity? To tak nazywa się dzień, w którym o mało nie zginęło się pod kombajnem, gdy niezbyt lubiany kolega - demon chce cię pocałować? Nie wiedziałam.

    Ciotka Margaret. Wieje grozą i tajemniczością, a także niebezpieczeństwem.
    Uhu.

    Jak zwykle, rozpis jest i to długi. Dlaczego nie miałam takiej weny do pisania esejów na socjologię?! No tak, lepiej wiesza się psy na Nathielu niż opisuje problemy świata i szuka rozwiązań.
    Mam nadzieję, że mój komentarz nie wywoła u Ciebie żadnej załamki.
    Życzę dalszej weny!

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie pojazdy na Nathiela, że leżę ze śmiechu XDDD. Ahahaha. Dobrze mu tak!
      Odnośnie "obydwoje, obydwóch" - z tym się wiąże taka mała historia z mojego dzieciństwa XD. Widzisz, wychowywałam się z samymi chłopakami i do dziś została mi męska forma wyrażania D: Dla mnie nie istnieje słowo "obydwoje", zawsze używam męskiej, nawet jak o czymś komuś opowiadam. To trudne do wykorzenienia D: czasem tego nawet nie widzę. Stąd np. często nazywam siebie "studentem", a nie "studentką" lub na blogu o sobie piszę w formie męskiej XD "Naff zrobiłby to, tamto". Taka męska. Do bólu XD. Ale jak coś takiego znajdziesz, dawaj znać!
      Z niesamowitym dniem bym się kłóciła XD. Niesamowitość może być też wyrażana w przypadku, gdy stało się coś, co wcześniej się nie działo i jest nieprawdopodobne XD! Bynajmniej jak dla mnie, nie musi to mieć do końca pozytywnego znaczenia!
      Blazier twierdzi tak dlatego, że z człowieka i demona wyszedłby za pewne pół demon, a departament kontroli demonów niszczy pół demony, wobec czego miałby jeszcze bardziej przerąbane i mógłby nie obronić nie tylko dzieci, ale i całej swojej rodziny.
      Załamka? XD Ja? Czym? Twój komentarz miał mnie urazić XD? Zniechęcić? Nie no, jedynie mnie rozśmieszył! Nathiel to debil, ale kochany debil! Niedługo zacznie patrzeć na Laurę zupełnie inaczej. Teraz zaczyna się ta mroczniejsza strona "W cieniu nocy", a więc wkradnie się mu trochę powagi >D

      Usuń
    2. "Teraz zaczyna się ta mroczniejsza strona "W cieniu nocy", a więc wkradnie się mu trochę powagi >D" - twierdzisz, że Nathiel może być poważny?
      Trudno mi sobie to wyobrazić.
      Ale tak samo trudno było mi sobie wyobrazić, że mógłby pocałować Laurę. A tu w rozdziale próbował i to nawet w uroczy sposób.
      Zaskakuj mnie dalej, Naff! :D

      Usuń
    3. TROCHĘ powagi, TROCHĘ XD. Niewiele.
      Chyba w niewielkim stopniu jestem kogokolwiek tu zaskoczyć buahah XD.

      Usuń
  7. Masz niesamowity gust. A już tym bardziej, jeśli chodzi o randki. Jej serio się podobał ten pościg za demonem??? Ale to jedno i jedyne pytanie :)
    Rozdział jest świetny. Jak to jest, że każdy kolejny ocieka sarkazmem? Masz jakąś niewyczerpaną skarbnicę???
    Oczywiście znowu ledwo powstrzymałam się przed rozsadzeniem domu swoim śmiechem. Jesteś niesamowita. Podziwiam twój styl i talent... :)
    Czekam na nn :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  8. 9 urodziny Soratha takie świetne. Nath taki pomysłowy. <3
    - Dla mnie jesteś jak - zastanowiłam się przez chwilę, wbijając spojrzenie w niebo. - Precel.- Nathiel precelek. Ahahahahahahaha. Chrupałabym.


    JEEEEEEEST I KOMBAJN! AH, WIESIO JEDZIE WAM PRZESZKODZIĆ, MWAHAHAHAHAHAH!
    Rozdziałtak świetny, jak góra żelek. Ahahaha.

    OdpowiedzUsuń