I jest. Mój faworyt wśród ostatnich rozdziałów. Jest taki kochany i szalony! Ostatni taki przed prawdziwym dramatem. Będzie smutek, żal, rozpacz i... cholera wie, co jeszcze. Laura mi nie wybaczy D: znajdzie mnie wraz z Nathielem i zadźgają wspólnie tępym nożem.
POPRAWIONE [25.02.2018]
***
–
Czy naprawdę aż tak cię to przeraża?
– Sorath – zaczął załamany
Nathiel. – Zrozum to. Mój ideał był zupełnie inny! Zawsze
marzyłem o długonogiej, pięknej dziewczynie o ciemnych włosach, która będzie
miała spore argumenty – mówiąc to
chłopak zarysował w górze dwa niewidzialne pagórki. Sama myśl o tym sprawiła,
że na jego twarzy pojawił się szeroki, rozmarzony uśmiech. – Moja idealna
dziewczyna miała być miła, kochana, słodka i... do cholery! Laura taka nie
jest! To jej dokładna przeciwność! –
wykrzyknął oburzony. – Laura nie ma
długich nóg, jest mała, drobna, chuda jak patyk… no dobra, niech jej będzie,
jest w miarę ładna i nie brakuje jej krągłości, ale jest blada jak... – przerwał, zastanawiając się nad całkowicie
nowym porównaniem, którego jeszcze nie użył.
– Mam! – wykrzyknął nagle,
wystawiając palec wskazujący do góry. – Jakbyś postawił gołą Laurę obok świeżo
pomalowanych białą farbą ścian, wcale byś jej nie zobaczył! Wtopiła by się w
otoczenie jak kameleon! Czaisz?
Sorathiel przyłożył dłoń do
czoła, pochylając głowę ku dołowi. Postanowił, że zostawi to bez komentarza.
Dobrowolnie pozwolił na to, aby jego przyjaciel kontynuował monolog.
– No i przede wszystkim Laura mrozi
otoczenie jak niezniszczalna zamrażarka Hugh! – Nathiel zamachał w górze rękami, wyrażając
swoje oburzenie z dziką ekspresją. – Ta blada menda prawie w ogóle się nie
uśmiecha i rzuca ironicznymi tekstami jak gołąb tym, co zjadł o poranku, lecąc
pod błękitnym niebem!
– Poetą to ty nie będziesz – powiedział blondyn, potrząsając głową z
pobłażaniem.
–
Pieprz się, Sorath! Przeżywam kryzys, rozumiesz?!
–
Możesz kontynuować, ciekawie się ciebie słuchało. – Sorathiel posłał przyjacielowi
znaczący uśmiech, dlatego Auvrey rzucił go poduszką ozdobioną mangową
dziewczynką. Na szczęście
zdążył się uchylić, dzięki czemu mordercza broń walnęła z głuchym trzaskiem w
drzwi.
– Poza tym – Nathiel urwał wypowiedź i
poczochrał nerwowo swoje i tak już mocno rozwichrzone włosy – nie chcę narażać
jej na niebezpieczeństwo.
– Laura najprawdopodobniej podpadła Gabrielle,
a wiesz, że ona tak łatwo nie odpuszcza. – Blondyn spojrzał znacząco na swojego
przyjaciela. Jego rozmówca zrobił mało inteligentną minę, nie wiedział bowiem,
do czego zmierza ta wypowiedź. Sorathiel miał ochotę przewrócić oczami,
powstrzymywała go przed tym jego nienaganna i odporna na przeciwności losu
cierpliwość. – Zamiast użalać się nad sobą, przyjmij do świadomości fakt, że
coś do niej czujesz i chroń ją przed niebezpieczeństwem.
Nathiel milczał, wpatrując się
beznamiętnie w swojego towarzysza rozmów.
Rzeczywiście. Miał rację. Nie
powinien wariować tylko dlatego, że spodobała mu się dziewczyna, która swoim
obrazem daleko odchodziła od wykreowanego w jego głowie ideału. Nie mógł
przecież oszukiwać własnych myśli. Powinien to zaakceptować. Poza tym liczył na
to, że to stan krótkotrwały, w końcu nie znali się zbyt długo. To mogła być
chwilowa fascynacja.
Czarnowłosy przewrócił się na
plecy, rozłożył ręce w bok i wbił spojrzenie w sufit. Z jego ust uwolniło się
ciche, umęczone westchnięcie.
– To co ja mam zrobić? – spytał wreszcie.
– Zaproś ją gdzieś.
Zmarszczył czoło. Jego czarne
brwi praktycznie złączyły się na nosowym wzgórzu.
Zaprosić? Może to nie taki zły
pomysł. Szkoda tylko, że był za biedny na głupie, wykwintne restauracje. Wszystkie
swoje oszczędności wydał w tym miesiącu na komiksy i świerszczyki. Zresztą nie
zamierzał kiedykolwiek oszczędzać kieszonkowego, aby zarwać do jakiejś panny. Przyjemności
mentalne były ważniejsze.
Może mógłby zaprosić ją do
domu? Odpada. Przecież nie mieszkał tutaj sam i na dodatek nie potrafił gotować
– najprawdopodobniej zaserwowałby jej wyłącznie spalonego tosta z żółtym serem,
który miałby uroczy keczupowy uśmiech, i herbatę o nazwie „nic”, która polegała
na tym, że podstawiał komuś pod nos pusty kubek – już przy pierwszym kroku,
kiedy chciał zagotować wodę, ta wyparowywała na sam jego widok. Rzeczywiście,
romantyczne. Musiał się skupić na tym,
co nie kosztuje zbyt dużo, a trafia prosto w serce chłodnej jak Antarktyda
dziewczyny. Spacer przy zachodzie słońca nie wchodził do gry, mógłby się okazać
obrzydliwie romantyczny i przy okazji zbyt sugestywny. Nie miał zamiaru z biegu
zdradzać swoich zamiarów. To spotkanie powinno wyglądać na typowo przyjacielskie.
Zwoje mózgowe powoli zaczęły
się przegrzewać od intensywnego myślenia. Nathiel potrzebował jakiegoś
konkretnego pomysłu.
– Wiem! – wykrzyknął nagle w euforii, gwałtownie
przenosząc się do pozycji stojącej. Z dumą wsparł dłonie o własne biodra i uniósł
wysoko podbródek. – Jestem genialny! –
dodał, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Sorathiela wcale nie zdziwiło, kiedy
opuścił pokój, mamrocząc do siebie urywki swojego odkrywczego planu. Kiedy
Nathiel wpadał w szał dzikich pomysłów, zatracał się we własnym maleńkim
świecie, do którego na własne życzenie wolał się nie pchać.
Sorathiel oparł podbródek o
swoją dłoń i przymknął powieki.
Dlaczego miał wrażenie, że to
nie skończy się dobrze? Pomysły demonicznego łowcy nigdy nie wróżyły niczego
dobrego. Przekonał się o tym już we wczesnym dzieciństwie. Do tej pory w głowie
tkwiło mu wspomnienie z dnia jego dziewiątych urodzin, gdy Nathiel podczas
rozpakowywania prezentów wykrzyknął: „Mam pomysł!”. Jego twórcza inicjatywa zakończyła
się na tym, że firanki w organizacji Nox zapłonęły żywym ogniem. Gdy inni
przerażeni łowcy próbowali ugasić rozprzestrzeniający się pożar, Nathiel skakał
w miejscu, jakby dostał nagłego napadu energii i ciągnąc go za rękaw, krzyczał:
„Patrz, patrz! Jara się! To prawie jak fajerwerki! Wszystkiego najlepszego,
Sorath!”.
Mimowolnie uśmiechnął się na
wspomnienie tego zdarzenia. Uśmiech jednak szybko zszedł mu z twarzy i ustąpił miejsca
powadze, kiedy zorientował się, że nie jest w tym pokoju sam. Nie podejrzewał,
że jego cichy towarzysz zechce wynurzyć się z cienia i wyrazić swoją opinię
akurat w tym momencie. Przy nim zawsze musiał być czujny.
– Mniemam, że masz inne zdanie
na temat związku Nathiela z człowiekiem? – spytał cicho, spoglądając w okno z
udawanym brakiem zainteresowania.
– Związek demona i człowieka
nie zapowiada niczego dobrego – w pokoju rozległ się męski, głęboki głos. Jego
właściciel był niewidoczny, Sorathiel wiedział, że mógł być wszędzie. Na wszelki
wypadek obejrzał się przez ramię, aby upewnić się, że nie stoi za jego plecami
i nie planuje wbić mu noża w odsłonięte plecy. Dopiero po chwili cień fotela,
który stał przed nim, wydłużył się znacząco.
– Nathiel jest najbardziej
ludzkim demonem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Daj mu szansę – szepnął. Wciąż
niepokoił się o to, że jego przyjaciel mógł tutaj wrócić. W najgorszym wypadku
uznałby, że mówi do siebie, ale demoniczny łowca doskonale wiedział, że Sorathiel
myśli w milczeniu, nigdy na głos.
– Nathiel to idiota – rozległ się ponownie głos. – Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mu spłodzić
półczłowieka, półdemona, nie opędzi się od Departamentu Kontroli Demonów.
– Nie wybiegajmy za daleko w przyszłość. To
prawdopodobnie tylko nastoletnia fascynacja dziewczyną, która jako jedyna od
niego nie uciekła. – Uśmiechnął się pod nosem. W odpowiedzi usłyszał głośne
prychnięcie.
– Demon powinien być z demonem.
Nathiel nie może bawić się w człowieka.
– Koniec tego – powiedział cierpliwie blondyn,
opierając głowę o zagłowię fotela. Pustymi oczami spoglądał w przestworza
znajdujące się daleko poza sufitem pokoju. – Jeżeli masz mi do przekazania
jakieś ważne informacje ze świata demonów, mów. Jeżeli nie masz nic do
powiedzenia, znikaj.
W cichym oddźwięku wyrażającym
kpinę Sorathiel dostrzegł coś jeszcze. Wyimaginowany uśmiech, który rozszerzał
się na całą twarz współpracującego z nim demona.
***
„Mam ochotę na loda!”
SMS,
którego dostałam kilka sekund temu odbijał się echem w mojej głowie,
przeistaczając się w głośno wypowiedzianą głosem Nathiela myśl. Mam ochotę na
loda. Co za absurd. Kto normalny przesyła taką wiadomość
dziewczynie? Lepszą opcją byłoby napisanie: „Chodźmy na lody” lub „Masz ochotę
na lody?”. Wtedy nie brzmiałoby to tak dziwnie.
Ciężko westchnęłam i odpisałam
na tego bzdurnego SMS-a następującymi słowami: „Kup go sobie, nic nie stoi na
przeszkodzie, nawet ja”. Nie musiałam zbyt długo czekać na odpowiedź. Zaraz
dostałam zwrotną wiadomość o treści: „Chodź ze mną na lody. Chyba że wolisz
zrobić je ręcznie u siebie w domu. Twoja zamrażarka dobrze mrozi?”.
Nie zdążyłam nawet przemyśleć
odpowiedzi, a dostałam następnego SMS-a: „Jestem pod twoim domem”. A więc to
tak w dzisiejszych czasach zaprasza się dziewczyny na spotkanie?
Mam ochotę na loda, nie pytam
cię, czy chcesz ze mną wyjść, idziesz i już, bo czekam na dole, a jak nie wyjdziesz,
gorzko tego pożałujesz, w końcu mam w kieszeni nóż, a kto wie, czy nie mam ich
przypadkiem więcej, nawet nie chcesz wiedzieć, gdzie je chowam!
Zrezygnowana wyjrzałam przez
okno. Nathiel natychmiastowo mnie dostrzegł i pomachał mi wesoło ręką. Na jego
twarzy pojawił się szeroki uśmiech rozświetlający mroki mego spokojnego
popołudnia. W rzeczywistości wyglądał tak, jakby dostał nową zabawkę i chciał
się nią pochwalić na dzielni.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem.
Co się stało przyczyną jego nagłej,
niewymuszonej towarzyskości? Czy tak bardzo spodobało mu się nasze ostatnie
spotkanie? Od teraz byliśmy przyjaciółmi, którzy będą spędzali ze sobą każde
wolne popołudnie? Co to, to nie.
Odepchnęłam się od parapetu,
chwyciłam za pierwszą lepszą bluzę wiszącą na szafie i zarzucając ją na siebie,
wyszłam z pokoju. Tak naprawdę mogłam powiedzieć mu: nie mam ochoty na
dzisiejsze obcowanie z twoją osobą, ale... najzwyczajniej w świecie mi to nie
przeszkadzało. Jeszcze niedawno jego obecność sprawiała, że miałam ochotę
wyciągnąć z szuflady nóż i go zadźgać, teraz najwyraźniej go polubiłam. Nie, Nathiel
z pewnością nie zastąpi mi Deaniela, to zupełnie inny przedział znajomości, nic
nie stoi jednak na przeszkodzie, abym spędziła z nim trochę wolnego czasu. Poza
tym, czułam się przy nim bezpieczna. Każdy by się czuł, gdyby pałętał się po
mieście z gościem władającym magicznym nożem.
Dotarłam na dół, ubrałam swoje
czarne baleriny i wyskoczyłam z domu. Radosna ironia cisnęła się już do moich
ust, nie mogłam jej powstrzymać, gdy ujrzałam ucieszonego Nathiela, stojącego
na ganku z rękoma w kieszeniach startych, czarnych spodni.
– Jakbyś chciał się umówić z
dziewczyną na randkę słowami: „Mam ochotę na loda”, to nie wróżę ci udanego
związku – powiedziałam, nawet się z nim
nie witając. Założyłam ręce na piersi i posłałam mu znaczący, sarkastyczny
uśmieszek. Starałam się ukryć tę niepohamowaną nutkę radości, która starała się
zdominować nad moją wredną naturą.
– A kto powiedział, że właśnie
ciebie nie zaprosiłem na randkę? – spytał zdziwiony moją wypowiedzią Nathiel.
Uniósł czarne brwi do góry, jakby ktoś przekazał mu właśnie, że dzieci nie
rodzą się w kapuście.
Stanęłam jak wryta,
przypatrując mu się z niedowierzaniem – teraz to ja wyglądałam, jakbym
dowiedziała się, że dzieci nie są przynoszone do domów drogą lotniczą przez
bociany. Na moment jego wypowiedź mnie sparaliżowała.
Randka? To naprawdę była
randka? Zaprosił mnie na nią? Kiedy? Żartował sobie ze mnie? Tak, to na pewno
jakiś chory żart. Laura i randki nie szły ze sobą w parze, podobnie jak Nathiel
nie szedł w parze razem z Laurą.
Czarnowłosy wybuchnął swoim
irytującym, szaleńczym śmiechem. Mało nie upadł na ulicę i nie zaczął się po
niej tarzać, tak mu było zabawnie. Mnie było trochę mniej. Nie lubiłam, gdy
ktoś stroił sobie ze mnie głupie żarty.
– N-naprawdę w to
uwierzyłaś?! – wykrzyknął na całą ulicę.
Oczami wyobraźni widziałam wychylających się przez swoje okna sąsiadów, którzy
zaczynali się niepokoić stanem umysłu tego skretyniałego demona. Liczyłam na
to, że któryś wpadnie na pomysł, aby zadzwonić do psychiatryka. – No przestań!
Ja, ty i randka?! – spytał rozbawiony. – Nie dla ciebie takie ciacho, droga
Lauro – zakończył iście seksownym głosem, przeczesując swoje włosy gestem
boskiego Alvaro.
– Pewnie, dla mnie sucha mąka i
cukier – mruknęłam, wymijając go na
schodach.
– Mąka i cukier to podstawa
ciasta. Może kiedyś skompletujesz całą recepturę i ciacho się do ciebie
uśmiechnie – powiedział Auvrey, puszczając do mnie oczko. Zeskoczył z
ostatniego schodka i zrównał się ze mną na chodniku. Wydawało mi się, czy
uśmiechał się tak szeroko jak małe dziecko? Brakowało, żeby ktoś zaplótł mu dwa
kucyki, ubrał w różową sukienkę i nakazał skakać jak sierotka Marysia ciesząca
się z towarzystwa krasnoludków. Nie żebym to ja miała odgrywać rolę
krasnoludka…
– Nie potrzebuję twojego
uśmiechu, i tak się bez przerwy głupio się szczerzysz, wiesz? Poza tym – przerwałam
i spojrzałam w twarz Nathiela, idącego obok mnie – kto powiedział, że jesteś
ciachem?
Auvrey przystanął. Ciężar
swojego ciała przeniósł powolnie na prawą nogę. Dłonią uniósł podbródek, który
molestował palcami, jakby chciał udowodnić ślepemu, że ma brodę. W
rzeczywistości ten kretyn nie miał na swojej twarzy nawet jednego włoska.
Pewnie niektórzy faceci zazdrościli mu tego, że nie musiał się golić. Albo
chcieli go sprać za to, że był zbyt mało męski.
– Ja tak powiedziałem – odpowiedział z wyszczerzem. – I one najwyraźniej też. – Skinął głową na
dziewczyny idące po drugiej stronie ulicy.
Miał racje. Wyjątkowo podjarały
się tym, że widzą przystojnego nastolatka o białych jak śnieżny krajobraz
zębach. Oczywiście moja obecność standardowo bladła w obecności kolejnego
bożyszcza nastolatek, którego przyszło mi niańczyć. Już dawno przyzwyczaiłam
się do tego, że byłam niewidzialna i wcale mi to nie przeszkadzało.
Co takiego było w Nathielu, że
zachwycały się nim wszystkie dziewczyny? Może twarz miał ładną, ale charakterem
i usposobieniem do życia przebijał najgorszego durnia. Czy mam mu zrobić
potajemny test IQ, a potem wytatuować go na czole, żeby ludzie przestali się
tak zachwycać jego powłoką zewnętrzną? A może wystarczyło zafarbować mu włosy
na różowo? Idę o zakład, że te dziewczyny nie przeżyłyby z nim nawet jednej
godziny, gdyby ktoś zamknął ich w jednym pomieszczeniu. Po kilku minutach ze
łzami w oczach zaczęłyby błagać, aby je wypuszczono i nie pomogłaby im nawet
zachęta w postaci miliona dolarów. No, chyba że tylko mnie irytował w tak
wielkim stopniu.
Spojrzałam prosto w jego
szmaragdowe oczy.
Nie. Jednak nie. Wszystkich
irytował tak samo.
Postanowiłam, że zignoruję
rozchichotane nastolatki, które wymachiwały swoimi długimi, opalonymi
kończynami, aby zwrócić na siebie uwagę Auvreya. Oczywiście ten nie powstrzymał
się od posłania im dyskretnego buziaka.
– Wiesz co? Dla mnie jesteś
jak – zastanowiłam się chwilę, wbijając
spojrzenie w niebo – precel.
Nathiel spojrzał na mnie
pytająco z ukosa.
– Słony w środku i słony na
zewnątrz – mruknęłam. – Czyli generalnie
nic interesującego, a czasem wykrzywia gębę w grymasie.
– Degustowałaś? – zapytał, cudem powstrzymując się od
śmiechu. Widziałam, że stara się utrzymywać powagę, co w żaden sposób mu nie
wychodziło. Tym razem przewróciłam oczami.
– Nie. Chodzi mi o to, że
jesteś do bólu przewidywalny. Nie kryjesz w sobie żadnej super niespodzianki,
nie zadziwiasz mnie i nie zadowalasz, podobnie jak precle, za którymi nie
przepadam – odpowiedziałam spokojnie, następnie wskazując na plecy dziewcząt,
które powoli znikały z naszego kręgu widzenia. – One jeszcze tego nie wiedzą.
– Jesteś pewna, że cię nie
zaskoczę? – spytał uwodzicielskim
głosem, zagradzając mi drogę.
Spojrzałam na niego bez grama
strachu. Co mógł mi zrobić? Zadźgać tępym nożem? Ściągnąć koszulkę i zacząć
świecić gołą klatą? Porwać mnie na ręce i biegać po ulicy z szaleńczym
krzykiem: „Zabierzcie ją ode mnie, przykleiła się!”? Pocałować mnie?
Nathiel chwycił za mój podbródek
i uniósł go delikatnie w górę. Przybliżył się do mnie w taki sposób, że zabrakło
mi przestrzeni osobistej. Spojrzałam prosto w jego oczy, próbując ukryć
niepewność, tymczasem Nathiel ominął moje usta i skierował się w stronę ucha,
gdzie szepnął:
– A jednak cię zaskoczyłem.
Odepchnęłam go i postawiłam
kilka kroków w tył. Obdarowałam go spojrzeniem pełnym złości.
– Prędzej przeraziłeś – odparłam, marszcząc czoło. Zadziwiająco
trudno było mi teraz patrzeć w oczy Auvreya. Starałam się utrzymać wzrok na
jego parszywie przystojnej gębie, ale nie było to łatwe. Szczególnie wtedy, gdy
oblewała mnie fala gorąca.
– Zarumieniłaś się! – wykrzyknął mój towarzysz na całą ulicę,
wskazując na mnie palcem, jakbym popełniła jakąś zbrodnię.
Miałam ochotę ukryć się w jakichś
krzakach i nie wychodzić stamtąd przez najbliższe kilka godzin. Ludzie patrzyli
na mnie i ukrywali uśmiechy rozbawienia. Czy to takie dziwne, że się
zarumieniłam? Przerażenie i zaskoczenie sprzyjało nagłemu skokowi adrenaliny.
Adrenalina sprawiała, że powiększały ci się źrenice, twój oddech stawał się
płytszy, a serce szybciej zaczynało bić, dzięki czemu ogromna ilość czerwonych
krwinek docierała do każdego zakątka twojego ciała i szczególnie mocno
ukrwionych polików. Tak. Muszę przyjąć właśnie taką teorię. To tylko fizjologia
człowieka.
– Chodźmy – burknęłam, wymijając go z pochyloną głową.
– Zobaczyłem na twoim ciele
coś, co jest czerwone, a nie blade! Ja pierniczę!
Zakryłam
twarz dłonią.
Brawo,
Nathielu! Zostawiłeś przechodniom niezłe pole do myślowych popisów! Cóż takiego
czerwonego mogło znajdować się na moim ciele? Chyba nikt by nie wpadł na to, że
chodzi o zarumienione policzki!
Przysięgam, jeszcze chwila i
mój mózg eksploduje od nadmiaru głupoty. Zdecydowanie za często się z nim
spotykałam. Powinnam wyrzec się świeżo narodzonych, przyjacielskich relacji,
póki były maleńkim ziarenkiem zakopanym głęboko w ziemi. Niech rosną w innym
kraju i z inną osobą.
– Zawstydziłaś się? – spytał chłopak, szczerząc się w moją stronę. – Normalnie nie wie... – Nim zdążył dokończyć
swoją wypowiedź, zatkałam jego usta chłodną dłonią.
– Zamilcz, preclu –
powiedziałam groźnie, spoglądając na niego spode łba, niczym prawdziwa królowa
śniegu. Niezrozumienie w jego oczach wydawało mi się zabawne, szczególnie gdy
kolidowało z łobuzerskimi błyskami ukrytymi w zielonych tęczówkach.
Zdecydowanie coś knuł. Przekonałam się o tym, gdy moją dłoń połaskotało coś
śliskiego i mokrego – od razu odrzuciłam ją w tył i znacząco się skrzywiłam.
DNA zawarte w ślinie Nathiela wytarłam o swoje spodnie, co go tylko dodatkowo
rozbawiło.
–
Skoro uparłaś się na tego precla, to może chcesz mnie spróbować? – spytał niskim głosem, sprawiając, że jego
brwi zaczęły miarowo unosić się i opadać. Czy tylko mnie ten gest kojarzył się
z jakimś zboczonym alfonsem, który chciał się dobrać do niewinnej nastolatki?!
– Zabić?
– zapytałam, przekręcając głowę w bok w akcie sztucznej radości.
Uśmiech, który wykrzywił moją twarz nie należał jednak do zbyt optymistycznych.
– Oczywiście! Od początku naszej znajomości o tym marzę!
– Przykra jesteś – prychnął z niezadowoleniem i gdy już
myślałam, że się obróci i pójdzie w swoją stronę, on wyciągnął przed siebie to
swoje długie męskie ramię i zatrzymał się tuż przed moim czołem, karząc je
mocnym pstryknięciem palca wskazującego. Poczułam, jakby ktoś
mi w nie wbił tysiące szpitalnych igieł.
Niech cię szlag weźmie,
Nathielu Auvrey! Masz więcej siły w jednym palcu, niż szarych komórek w mózgu!
O ile w ogóle można było mówić o demonie, że posiadał jakikolwiek mózg. Może miał tylko coś, co go
przypominało. Gąbkę na przykład. Gąbkę, która wchłaniała w siebie całą ludzką
głupotę!
Umilkłam, pozostawiając
złośliwe komentarze we własnej głowie, zamiast tego zajęłam się rozmasowywaniem
obolałego miejsca.
Nathiel najwyraźniej uznał, że
wygrał tę bitwę. Szedł tuż obok mnie wesołym krokiem małej dziewczynki z
sąsiedztwa i gwizdał jakąś radosną piosenkę. Wzięłam głęboki wdech i
przymknęłam oczy, aby pozbyć się cudownie kojących wizji, które polegały na
tym, że pozbywam się swojego towarzysza na sto różnych sposobów, których nie
powstydziłby się prawdziwy morderca. Opanowanie przede wszystkim. Nikt oprócz
mnie nie podłoży dynamitu pod moją lodową ścianę – powtarzałam to sobie jak
mantrę.
– Jesteśmy na miejscu –
usłyszałam uradowany głos.
Spojrzałam w stronę małej budki
z lodami pomalowanej na wszystkie rażące odcienie różu. Stała przy niej starsza,
miło wyglądająca pani w białym czepku, spod którego wychodził zakręcony, rudy
lok. Zielonooki podbiegł do niej jakby miał zamontowane w butach nitro.
Osobiście wolałam stanąć z boku i poczekać, aż wróci. Z wyborem smaków zdałam
się w pełni na niego. Oby tylko nie przeniósł mi miętowego loda – nie dość, że
musiałam wdychać świeży zapach zmielonych liści mięty, który ciągnął się za
Nathielem, to jeszcze musiałabym spożywać w jego obecności coś, co smakowałoby
w podobny sposób. Starczy mi tego przesytu.
Nim się obejrzałam, demon pędził
w moją stronę z dwoma wafelkami wypełnionymi po brzegi lodową, słodką
mieszanką. Dostałam do ręki coś, co przypominało mi lody bakaliowe. Spojrzałam
zdziwiona na zielonookiego. Skąd wiedział, że to mój ulubiony smak?
– Na zdrowie – powiedział tylko, śmiejąc się głośno,
najprawdopodobniej z mojej miny.
Ruszyliśmy przed siebie w
milczeniu. Nie wiedziałam, czy to kwestia spożywania lodów, czy braku tematu do
rozmowy, cisza, która nas opanowała wcale mi jednak nie przeszkadzała. Czasami
wolałam pomilczeć, niż zatracać się w bezsensownym dialogu na temat
codzienności, tak charakterystycznym dla ludzi w naszym wieku.
Spojrzałam ukradkiem na profil
demonicznego łowcy. Uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet wtedy, gdy namiętnie
spożywał swojego czekoladowego loda. Na szczęście nie dostrzegł mojego
ciekawskiego spojrzenia, zupełnie jakby był pogrążony we własnych myślach. Czyżby
prowadził w nich jakiś zabawny monolog? Może po raz setny komentował odcień
mojej skóry, wymyślając na nią nowe określenia? A może komentował inne moje
mankamenty, jak to miał w zwyczaju?
Byłam tak skupiona na tym, o
czym mógł myśleć, że nie udało mi się uciec wzrokiem, kiedy na mnie spojrzał.
Jego milczenie zostało wzbogacone o poszerzającą się zmarszczkę niezrozumienia
na czole.
– Laura – odezwał się w końcu z powagą. – Nie patrz
mi się prosto w oczy, gdy jesz loda.
Uniosłam brew.
– Zdecydowanie oglądasz za dużo
chińskich bajek. Przystopuj. Czas, abyś znalazł dziewczynę w 3D.
– Już znalazłem – odpowiedział uradowany Nathiel, nie
przejmując się moimi słowami.
A więc i jego dopadła miłość.
Ciekawa byłam, kto stał się tą wysoce nieszczęśliwą osobą. Gdy ją poznam,
obiecuję, że złożę jej najszczersze kondolencje. No, chyba że jest taka sama
jak on, wtedy to kulturalnie przemilczę. Ewentualnie oboje zabiję, używając do
tego jednej ze swoich wymyślnych wizji.
Uśmiechnęłam się wrednie pod
nosem.
Nie mogłam sobie wyobrazić
zakochanego Nathiela, który stara się dogodzić swojej wybrance serca. Nie było
w nim ani trochę romantyczności, inteligencją również nie świecił, więc...
jeżeli nie będzie się odzywał, a tylko uśmiechał, ma szansę. Co prawda słabą,
ale wciąż szansę.
Mój dzisiejszy poziom
sarkastyczności wznosił się na wyżyny. Zdawałam sobie sprawę, że to mogło wyglądać,
jakbym była zazdrosna, ale nie byłam. Nathiel to dla mnie tylko i wyłącznie
Nathiel. Przed jego imieniem nie było żadnego przydomka w stylu: przyjaciel,
kochanek, moja miłość, brat. Nathiel to Nathiel i nic tego nie zmieni.
– Stój.
Auvrey wyrwał mnie z moich
ironicznych myśli i chwycił gwałtownie za dłoń. Zaczął rozglądać się na
wszystkie strony ze skupieniem rysującym się na twarzy. Nie wiedziałam, co go
trafiło, domyślam się jednak, że miało to jakiś związek z demonami, gdyż wyjął
z kieszeni znane mi już exitialis.
Zaniepokojona spoglądałam to w prawo, to w lewo. Miałam nadzieję, że to, czego
próbował dopatrzeć się Nathiel, nie miało związku z niejaką Gabrielle. Na samą
myśl o niej moim ciałem wstrząsały dreszcze.
Usłyszeliśmy krzyk. Głośny,
kobiecy krzyk. W tym samym momencie jakiś mężczyzna wypadł na ulicę, taranując
niski płotek otaczający jeden z domów. Biegł, jakby mu sam diabeł po piętach
deptał. Wyglądał na piekielnie przerażonego.
– Cienisty demon – usłyszałam szept Nathiela.
Zdziwiłam się. Raczej
podejrzewałabym, że to pierwszy lepszy przerażony człowiek, który uciekał przed
demonem, ale nawet nie śmiałam dyskutować z kimś, kto parał się zabijaniem tych
potworów od dziecka.
Mało nie zaliczyłam bliskiego
spotkania z chodnikiem, kiedy Nathiel całkowicie niespodziewanie pociągnął mnie
za dłoń. Nie rozumiałam celu tego, co robił. Skoro chciał zabić demona, to
dlaczego ciągnął mnie za sobą? Chciał, żebym ja też zginęła? Czy może nie
chciał mnie zostawić samej? W końcu ten szalony mężczyzna mógł być tylko
przynętą. Gdzieś w mrocznych alejkach naszego miasta mogli kryć się członkowie
Departamentu Kontroli Demonów. Pytanie tylko: po co mieliby mnie atakować,
skoro byłam zwykłym, niegroźnym człowiekiem.
Uciekający demon obejrzał się
na nas. Jego szmaragdowe oczy błysnęły w słońcu. Już nie miałam wątpliwości, co
do jego pochodzenia, Nathiel miał nosa do cienistych pokrak.
Mężczyzna przeklął pod nosem i
przyspieszył bieg. Na jego nieszczęście w pobliżu nie było żadnych uliczek, w
których mógłby się skryć. Przykro mi, panie demonie, za chwilę padniesz ofiarą
demonicznego łowcy. Chyba że będę go opóźniać swoim niezgrabnym i powolnym
biegiem, tak jak teraz.
– Szlag – mruknął Nathiel, gdy
dostrzegł, że cienista pokraka dopada się do roweru jakiegoś małego chłopca.
Dziecko, które odepchnął wylądowało na krawężniku i natychmiastowo wybuchło
głośnym płaczem. Gdyby moje serce nie waliło w piersi z prędkością
przekraczającą pędzące po autostradzie auto, pewnie zrobiłoby mi się go szkoda
i może nawet poczułabym ukłucie żałości, w tej sytuacji nie potrafiłam się
jednak skupić na szkodzie małego chłopca. Raczej cieszyłam się, że jedyne, co
mu się przytrafiło to kradzież roweru i kilka siniaków na pośladkach.
Demon dosiadł niebieski pojazd
jak rumaka i pognał przed siebie, pedałując ile sił w nogach. Chociaż byśmy
chcieli, nie dogonilibyśmy go.
Rower wraz ze złodziejem
zniknął tuż za rogiem zniszczonego budynku sklepowego. Nathiel miał jednak w
zanadrzu inny plan. Znienacka podbiegł do czarnego BMW stojącego gdzieś na
uboczu. Drzwi były otwarte na oścież, a więc można było się domyślić, że
właściciel pojazdu wyszedł z niego w ważnej, choć chwilowej sprawie. W oczach
migały mi światła awaryjne.
Nathiel nie czekając ani chwili
dłużej, wepchnął mnie do środka samochodu od strony pasażera, chwilę potem sam
lądując na przednim siedzeniu. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, co robi, a już
wciskał pedał gazu i pędził przez osiedle jak szalony.
Spojrzałam w tył na biegnącego
za nami właściciela auta.
Miałam wrażenie, że teraz
zamiast być blada, stałam się przeźroczysta.
– Co ty wyprawiasz?! –
wykrzyknęłam zszokowana jego zachowaniem. – Umiesz w ogóle prowadzić?!
– Nie – odpowiedział beztrosko
Nathiel, wzruszając ramionami. Po jego twarzy pałętał się łobuzerski uśmieszek.
– Ale zawsze chciałem się nauczyć. – Po tych słowach skręcił ostro w prawo. Auto
potrąciło śmietnik i skrzynkę pocztową, która oderwała się od podłoża i odbiła od
tylnej szyby, bezlitośnie ją tłukąc. Czułam się jak w jakimś wyjątkowo
nieudanym filmie akcji. Słyszałam tylko swój własny krzyk przerażenia i Nathiela,
który darł się: „Jest auto, jest impreza!”. Kiedy moja twarz przytuliła się do
przedniej szyby, pożałowałam, że nie zdążyłam zapiąć pasów.
– Jest i nasz przyjaciel – powiedział Auvrey, wciskając gaz do dechy. Pędził
po prostej drodze jak szalony. Nie przejął się nawet progiem zwalniającym,
który wyrzucił nas w górę i wstrząsnął wszystkim, co miałam w środku.
Jeszcze moment i zwrócę
dzisiejszego loda wraz z obiadem na kokpit auta…
Przerażony demon pędzący swoim
niebieskim pojazdem przez osiedle, zdążył jedynie oglądnąć się przez ramię, nie
zdążył jednak odpowiednio szybko zareagować, aby uniknąć stłuczki. Nathiel jak
gdyby nigdy nic rozjechał go. Do moich uszu dotarł dźwięk łamanych kości.
– A masz, demoniczna
patologio! – wykrzyknął Nathiel.
Wstrzymałam dech, a potem
poleciałam gwałtownie do przodu, uderzając głową w kokpit. Z pewnością nie
nazwałabym tego łagodnym hamowaniem.
Gdy przeniosłam się do
poprzedniej pozycji, głośno dysząc spojrzałam na swojego towarzysza. Kiedy ja
byłam przerażona do cna i z trudem powstrzymywałam swój organizm od wydalenia
zawartości żołądka, jego oczy błyszczały radością, a usta pokazywały światu
cały swój biały, przeklęty garnitur zębów.
– Będzie po nim plama? – spytałam niemrawym głosem.
– Nie. Jak zginął, to wyparował – odpowiedział beztrosko czarnowłosy,
odpinając mnie z pasów, zupełnie jakby wiedział, że sama nie będę w stanie tego
zrobić.
Z trudem wytoczyłam się z
samochodu. Miałam nogi jak z waty. Cały świat wirował mi przed oczami, a szum w
uszach zagłuszał wszystko, co mówił do mnie Nathiel. Dopiero kiedy przez
harmider dźwięków zaczęło przebijać się dobrze mi znane wycie syren
policyjnych, poczułam jak we władanie moim ciałem powraca adrenalina. Przecież
nie mogłam dać się złapać. N ie
wtedy, kiedy przestępstwo, które zostało właśnie popełnione, nie dokonało się z
moim udziałem. Ja byłam tylko przypadkowym obserwatorem, niecnie wyciągniętym
na lody. Nie sądziłam, że ten kretyn zrobi coś tak niedorzecznego! Nie dość, że
ukradł auto, to jeszcze zniszczył rower małego chłopca i przejechał kogoś, kto
w oczach policji wyglądał jak człowiek! To aż trzy zbrodnie i to popełnione w
ciągu pięciu minut!
Zanim pomyślałam o tym, aby
zacząć uciekać, Nathiel zdążył mnie już chwycić za dłoń i pociągnąć w stronę
lasu. Jeszcze nigdy nie trzymał mnie tak mocno. Gdyby nie to, że napędzał mnie
strach i nie czułam nic poza własnym, szalonym biciem serca, pewnie zaczęłabym
wyć z bólu, bo miażdżył mi wszystkie palce.
Co, jeśli policja nas znajdzie?
Co, jeśli zostaniemy ukarani? Wyrzucą mnie ze szkoły? Zamkną w poprawczaku? I
co na to wszystko powie moja mama? Przecież nie mogła zostać sama! Czy
przebywanie z Nathielem musiało przyprawiać mnie przy każdym spotkaniu o zawał?
Życie na krawędzi wcale mi nie odpowiadało! Za bardzo kochałam swoje piekielnie
rutynowe życie!
Byłam za bardzo zamyślona i równocześnie
zbyt zaniepokojona, aby w porę zorientować się, że mój towarzysz gwałtownie
staje na środku lasu. Zaskoczona jego reakcją nie zdążyłam się w porę zatrzymać.
Odbiłam się od jego pleców i wylądowałam boleśnie na tyłku.
Co znowu?! Miałam ochotę go
udusić!
– Policja. Z drugiej
strony – powiedział, wskazując palcem na
małe czarne kropki majaczące się gdzieś w oddali. Auvrey chwycił mnie za dłoń i
pociągnął gwałtownie w górę. Nasz szaleńczy bieg w nieznane został wznowiony,
tym razem biegliśmy jednak w innym kierunku. Wolałam się nie odzywać, aby nie
tracić cennego powietrza, moje płuca i bez mówienia były już na krańcu
wytrzymałości. Nie byłam zbyt dobra w bieganiu i z trudem nadążałam za krokami
Nathiela. Chwilami czułam się tak, jakbym fruwała w górze, moje nogi ledwo
dotykały podłoża.
Wbiegliśmy na pole pełne wciąż
nieskoszonego zboża. Złociste kłosy błyszczały dumnie w słońcu, zwiastując
nadchodzące żniwa. Kiwały się leniwie na wietrze, sprawiając wrażenie
nieprzejętych naszą morderczą ucieczką. Deptaliśmy po nich jak szaleni. Gdyby
był tu jakiś rolnik, z pewnością zacząłby nas gonić z motyką po polu.
– N-nie mogę już... dłużej...
biec – powiedziałam zdyszana, dziwiąc
się, że miałam w ogóle siłę na wypowiedzenie tych kilku słów.
Nathiel najwyraźniej dosłyszał
moje marne błagania, bo już po chwili zatrzymał się na środku pola i odwrócił w
moją stronę. Puścił moją dłoń i nie spoglądając w moją twarz, pochylił się ku
dołowi, wspierając się dłońmi o kolana. Oddychał szybko, próbując złapać świeże
powietrze, nie wyglądał jednak na tak zmęczonego jak ja. Miałam wrażenie, że
zaraz padnę w złociste zboże i więcej nie wstanę. Moje płuca i nogi nie były przyzwyczajone
do tak ekstremalnego wysiłku.
Również pochyliłam się ku
ziemi.
– To... było... ekstra! – usłyszałam podjarany głos Nathiela.
Spojrzałam na niego bezradnie.
Nie miałam nawet siły na sarkazm. Wszystkie pomysłowe myśli otoczone chmurką
ironii uciekły z mojej głowy.
– Dawno się tak dobrze nie
bawiłem – powiedział Auvrey, prostując się i szczerząc do mnie. W
przeciwieństwie do mnie wyglądał już na całkiem wypoczętego i odprężonego. Czy
to jakaś ukryta zaleta demonów?
Potrząsnęłam załamana głową,
aby zaprzeczyć jego słowom, tylko na tyle było mnie na razie stać.
– Oj, no przestań! – wykrzyknął. Zaraz chwycił mnie za dłoń i
pociągnął do góry. Potknęłam się o jakiś kamień, ale szybko odzyskałam
równowagę.
Nathiel szedł tyłem zanosząc
się wesołym śmiechem. Patrzył prosto w moją zarumienioną ze zmęczenia buzię. Na
jego twarzy widniał szeroki, wręcz bym rzekła urzekający uśmiech. Kiedy byłam
przez niego ciągnięta, żałowałam, że nie dał mi chwili na dłuższy odpoczynek.
Chętnie położyłabym się w zbożu i zamknęła na chwilę oczy, wyrównując
niespokojny oddech. Współczułam przyszłej wybrance Auvreya. Będzie musiała
dostosować się do jego tempa.
Jęknęłam znacząco, próbując
słabo wyrwać się z jego uścisku.
– Wysiłek dobrze ci zrobił.
Uroczo wyglądasz z tymi rumieńcami – stwierdził rozbawiony chłopak, całkowicie
ignorując moje nieme prośby o odpoczynek.
Już miałam coś powiedzieć, gdy
nagle mój towarzysz potknął się o bliżej nieokreślony przedmiot –
prawdopodobnie kamień, bo co innego miało się tutaj znajdować – i poleciał w
tył, prosto w zboże, przy okazji ciągnąc mnie za sobą. Wylądowałam na nim, boleśnie
zderzając się z nim czołem.
Jęknęłam donośnie.
Co za kretyn. Kto normalny
chodzi tyłem po polu, pełnym bliżej niezidentyfikowanych obiektów?!
Otworzyłam oczy i mało nie
dostałam zawału. Moja twarz znajdowała się tuż nad twarzą Nathiela, który
wyglądał na równie zdziwionego, co ja. Poczułam się, jakby ktoś wsadził mi w
żebra paralizator i poraził mnie prądem. Nie mogłam się ruszyć, za to miałam czas
na powolne przetworzenie tego, co właśnie miało miejsce.
Otóż… Leżałam w zbożu i to na klatce
piersiowej demona, który patrzył się prosto w moje oczy, jakby próbował znaleźć
w nich zrozumienie. To już drugi raz, kiedy czułam na sobie ciepło jego ciała.
Zawsze sądziłam, że demony są zimne jak lód, jednak tak nie było. W tym
przypadku to ja byłam chłodniejsza i to nie tylko duszą.
Nathiel jako pierwszy
przebudził się z szoku. Zamiast zrzucić mnie z siebie i wybuchnąć gromkim
śmiechem, zrobił coś zupełnie odwrotnego – wplótł dłoń w moje włosy i
przybliżył do mnie swoją twarz. Cała scena wyglądała tak, jakbym za chwilę
miała zostać przez niego pocałowana.
Co jest, do cholery?!
Moje serce biło jak oszalałe, a
umysł przetwarzał tysiąc różnych myśli na sekundę. Wszystko współgrało ze sobą
idealnie, oprócz mojego ciała, które dalej tkwiło sparaliżowane w tej samej
pozycji. Już czułam na sobie ciepły oddech Nathiela, który zbliżał się do moich
ust. Jeszcze chwila i...
Coś głośno zawarkotało nad
naszymi głowami. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.
– Co to? – spytałam przestraszona, gotowa uwierzyć w
to, że policja dotarła za nami aż na pole.
Nikt nie musiał odpowiadać na
moje pytanie. Zza pleców opierającego się łokciami o podłoże Nathiela wyłoniła
się przerażająca maszyna, bezlitośnie kosząca wszystko na swojej drodze. Serce
stanęło mi miejscu, a nogi zmiękły – moje mięśnie były teraz miękką watą
cukrową, którą ta olbrzymia maszyna najwyraźniej zamierzała pożreć swoimi
metalowymi zębiskami.
Kombajn. Musiał tu cały czas
stać. Gdyby się do nas powolnie zbliżał, usłyszelibyśmy go przecież.
Auvrey chwycił mnie za koszulkę
i drąc się razem ze mną wniebogłosy, uskoczył w bok. Potoczyliśmy się kilka
metrów dalej, a kombajn przejechał tuż obok naszych głów. Spojrzeliśmy po sobie.
Nathiel wciąż trzymał mnie za koszulkę, dopiero po chwili rozluźnił uścisk i
zjechał dłonią niżej, napotykając moją rękę. Ścisnął ją mocno, jakby chciał
przekazać, że sam o mało nie umarł ze strachu. Mieliśmy tak samo przerażone miny.
– Widziałem śmierć – wyrzucił z siebie.
Kiwnęłam głową. To wystarczyło,
aby potwierdzić, co sama chwilę temu miałam przed oczami.
Oboje spoglądaliśmy za pędzącym
przed siebie wielkim, czerwonym kombajnem. W tym momencie przysięgłam sobie, że
nigdy więcej nie pójdę z Nathielem na lody...
***
Zmęczona, oszołomiona i
niedowierzająca weszłam do domu. Drżącą dłonią zamknęłam za sobą drzwi.
Przez całą drogę powrotną nie odzywaliśmy
się do siebie z Nathielem. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że byliśmy o włos od
śmierci, czy dlatego, że znaleźliśmy się na polu w bardzo niekomfortowej
sytuacji, której nie mogłam zrozumieć. Wciąż zadawałam sobie pytanie: czy
Nathiel naprawdę chciał mnie pocałować? A może po prostu chciał mnie
wystraszyć, tak jak wcześniej? To byłoby w jego stylu. Nie doczekałam się
rozbawionej miny i śmiechu rozlegającego się po całym polu, ze względu na
sytuację z kombajnem. Kiedy stoisz o krok od śmierci, nagle wszystko, co
wcześniej się działo, przestaje mieć znaczenie. Odtąd dziękujesz wszystkim
siłom niebieskim, że pozwoliły ci jeszcze pożyć.
Chciałam wymazać tę sytuację pamięci. Nie
miałam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby ten pocałunek doszedł do skutku. Nie
mogłam sobie tego wyobrazić. Serce do tej pory biło mi jak oszalałe. Jeszcze
chwila i padnę na środku pokoju, umierając w konwulsjach pozawałowych.
Dzisiejszy dzień zdecydowanie był...
szalony. Szalony, nienormalny, przerażający, nieprawdopodobny, dziwny i
niesamowity. Zaraz. Niesamowity?
Spojrzałam w lustro. Byłam
zaczerwieniona na policzkach. Oczy świeciły mi dziwnym blaskiem, zupełnie jakby
utonęły w nich gwiazdy. Moje włosy wyglądały, jakbym trafiła na tydzień do
buszu, a bluzka i spodnie były umorusane błotem i miały na sobie liczne, choć
niewielkie dziury. Słowo daję, wyglądałam jak amazonka. Jak ten dzień mógł być
niesamowity? Przecież nie był. Naprawdę nie był. A może jednak?
Potrząsnęłam gwałtownie głową,
próbując wyrzucić z umysłu niezgodne z moimi przekonaniami myśli. Jak
najprędzej odeszłam od lustra, a potem kolejno ściągnęłam buty, zrzuciłam z
siebie bluzę i ruszyłam do kuchni. Chciałam jak najszybciej oczyścić swoje
myśli z bzdurnych rozważań.
– Laura! – wykrzyknęła na mój widok mama.
Podskoczyłam w miejscu
przerażona. Nie spodziewałam się jej tutaj. Zazwyczaj kończyła pracę późnym
wieczorem, to dziwne, że siedziała w kuchni i to nad kubkiem zimnej kawy. Może
to ja straciłam poczucie czasu? Z Nathielem było o to łatwo.
– Margaret przyjeżdża! –
Niepokój w jej głosie był równie porażający, co próbujący mnie pocałować
Nathiel.
Mama podeszła do mnie i
chwyciła mnie za ramiona. Była tak przejęta, że nawet nie spostrzegła, w jakim
stanie byłam. Nie dziwiłam jej się. Były sytuacje, które zdawały się bardziej
szokować.
– Ciotka? – spytałam zdziwiona.
Samo jej wspomnienie wywołało u
mnie nieprzyjemne dreszcze.
Nie potrzebowałam więcej
tłumaczeń, nie potrzebowałam więcej słów, wiedziałam, że wielkimi krokami
zbliża się do mnie jedna ze najgorszych zmor mojej przeszłości. Siostra mojego
ojca – ciotka Margaret.
Kombajn! Wywinęli się demonowi, a zabiłby ich kombajn!:D
OdpowiedzUsuńNa tekst Nathiela "Mam ochotę na loda" otwarłabym okno i rzuciła w niego czymś ciężkim.
Szafą na przykład, gdybym tylko ją uniosła i zmieściła się w oknie:)
Ale i tak jest słodki^^ I ta jego chęć chronienia Laury, nie spodziewałabym się tego po nim:)
Nie podoba mi się tylko Blazier i jego opinia, co do związku Nathiela z Laurą. A raczej brak tego związku, bo Laura jest albo ślepa, albo świetnie wszystko wypiera...Ech, kiedyś ona mnie wykończy!:)
I co z tą ciotką? Jeśli jest podobna do brata, to się wcale Laurze i jej mamie nie dziwię, że są przerażone...
A! I nie waż się mi zemrzeć, Laura i Nathiel won od tępych noży! Naff ma pisać, później sobie ją potorturujecie przez następne rozdziały!^^
Czekam na kolejny rozdzialik!
Pozdrawiam!:)
Fajny rozdział :)
OdpowiedzUsuńCoś czuje że przy wizycie ciotki Margaret moce Laury powrócą
pamiętna wycieczka nad Bóbr hahah xd padłam ze śmiechu XDDD Nathiel i Laura na lodach hahahahahaah XD nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^^
OdpowiedzUsuńNie ma to jak uciekać przed samym Wiesiem, kiedy wcześniej zabiło się demona. Oj tak, traktor zamienić na kombajn i życie staje się piękniejsze. Tylko szkoda, że nie Laura nie mijała na mieście hydrantów. :D
OdpowiedzUsuńNathiel i jego ciekawe pomysły na randkę. Nie chciałabym, by facet tak do mnie napisał. Naprawdę! Zatłukłabym go patelniami... ale nie moimi! Zabrałabym od sąsiadów, by swoich nie zarysować! One muszą być perfekcyjne, bez żadnej skazy! :D
No Nathiel i jego romantyzm. Potrafi grać na uczuciach. A Laura myślała, że to na nią nie zadziała? Oj działa, działa. Zachowuje się jak kartka polana wodą z toi toia - rozpuszcza się! I nawet demon potrafi rozgrzać lodowate serce śmiertelniczki. Rany, ale zaczynam kręcić. Kręcę tutaj jak łyżeczka mieszająca herbatę z sokiem malinowym... Ajj, te moje porównania!
Dobrze. To ja czekam na ciąg dalszy i życzę ogromnej weny!
Pozdrawiam. :*
Kombajn,nie no Kombajn :D Jednego z lepszych łowców demonów zabiły kombajn.Nie no ty mnie z swoimi rozdziałami rozbrajasz
OdpowiedzUsuńA teraz wyobraź sobie arbuza.Największego arbuza jakiego widziałaś. I teraz przekrój go na pół, a następnie na ćwiartki.A teraz pozbąć się miąszu.I co zzostanie? Taki wielki łuk.I właśnie owy łuk pojawił się na mej twarzy gdy czytałam ten rozdział. W skrócie to ty byś potrafiła rozśmieszyć dementora :3
No to nie przedłużając już dłużej, powiem tylko że to był genialny rozdział. Tak więc weny życzę
Przybyłam! Nareszcie!
OdpowiedzUsuńPrzed rozpoczęciem czytania rozdziału przejrzałam komentarze. Wiem, czego się spodziewać, alt o tylko wzmaga we mnie chęć połknięcia tego rozdziału jak ohydnych tabletek z węglem.
Więc czytam!
Sam początek i to porównanie Laury ze ścianą - Nathiel, zrozum, lubisz Laurę bardziej niżbyś chciał! Takie rzeczy w naturze się dzieją. A później umierają śmiercią tragiczną. So sad.
A te porównania dowodzą, że przez nowe uczucie, które pojawiło się w jego sercu, jego móżdżek wysila się jeszcze mniej niż wcześniej.
"Nie chcę narażać jej na niebezpieczeństwo." - Brzmienie troski w ustach zielonookiego brzmi jak gra na skrzypcach u faceta wystylizowanego na metalowca. Trudne do wyobrażenia, acz możliwe.
"- Jestem genialny!" - śmiem wątpić. Kocham cię, Nathiel, ale mam wątpliwości, jeśli chodzi o wysoki poziom twojej inteligencji.
Blazier. Dlaczego twierdzisz, że Nathiel nie powinien być z Laurą? A może ich dzieci odziedziczyłyby inteligencję po matce, co? Takiego scenariusza nie przewidziałeś?
"Czy ja naprawdę mam zacząć źle o nim myśleć?" - myślałam, że już myślisz o nim źle. Och, Laura. Co my mamy za problemy z tym demonem.
o.O
Nie za blisko, Nath? Matko, demonie, czy musisz tak mącić w głowie? Strasznie irytuje mnie jego ironia i to obracanie w żart poważnych rzeczy. Wow. Po raz pierwszy czuję złość, czytając o Nathielu. Coś nowego.
Ale on jest przewidywalny. Nawet z tym 'udaję, że chcę cię pocałować'.
Lody bakaliowe! <3 O, ja tak marzę o kubeczku lodów bakaliowych w towarzystwie metalowej łyżeczki, by ją w nich zatopić, a później pożreć wszystkie rodzynki...
" - Laura - zaczął z pełną powagą, co niemalże mnie przeraziło. - Nie patrz mi się prosto w oczy, gdy jesz loda." - Nathiel, przestań mieć dziwne myśli. A nie, nie masz w swoim móżdżku innych myśli, niż te. Przykre.
Kurde. Zaczęłam ironizować na temat Auvreya. Co się ze mną dzieje?!
"A więc i jego dopadła miłość. Ciekawa jestem, kto jest tą nieszczęśliwą osobą. Już jej szczerze współczułam." - niewiedza czasami jest lepsza, Lauro. Szczególnie, gdy dotyczy nas.
"Albo obydwóch zabiję na miejscu." - "obydwoje", Naff. Bo chłopak i dziewczyna. Różna płeć, więc "obydwoje".
"Nathiel jeszcze nigdy nie trzymał mnie tak mocno za dłoń." - bo zbytnio nie miał ku temu okazji. Ale chyba lepiej późno niż wcale.
Nie ma to jak leżeć w polu na chłopaku, świetne. Tu nie ma sarkazmu. Naprawdę urocza scena :) I to jeszcze Lauriel, któremu romantyzm nie bardzo pasuje, a tutaj tworzy ciekawy obraz. Ach, w tym momencie rozpływam się jak asfalt przy 35 stopniach Celsjusza.
Wiesio i spółka - strażnicy pól! Kombajny nie są tak fajne, jak traktory, ale budzą większą grozę. Oj, spotkanie z nim nie skończyłoby się dla naszych milusińskich tylko siniakami. Raczej złamaniami. Rozległymi. I wylanym mózgiem.
Dzień niesamowity? Niesamowity? To tak nazywa się dzień, w którym o mało nie zginęło się pod kombajnem, gdy niezbyt lubiany kolega - demon chce cię pocałować? Nie wiedziałam.
Ciotka Margaret. Wieje grozą i tajemniczością, a także niebezpieczeństwem.
Uhu.
Jak zwykle, rozpis jest i to długi. Dlaczego nie miałam takiej weny do pisania esejów na socjologię?! No tak, lepiej wiesza się psy na Nathielu niż opisuje problemy świata i szuka rozwiązań.
Mam nadzieję, że mój komentarz nie wywoła u Ciebie żadnej załamki.
Życzę dalszej weny!
Czekam na nn ^^
Takie pojazdy na Nathiela, że leżę ze śmiechu XDDD. Ahahaha. Dobrze mu tak!
UsuńOdnośnie "obydwoje, obydwóch" - z tym się wiąże taka mała historia z mojego dzieciństwa XD. Widzisz, wychowywałam się z samymi chłopakami i do dziś została mi męska forma wyrażania D: Dla mnie nie istnieje słowo "obydwoje", zawsze używam męskiej, nawet jak o czymś komuś opowiadam. To trudne do wykorzenienia D: czasem tego nawet nie widzę. Stąd np. często nazywam siebie "studentem", a nie "studentką" lub na blogu o sobie piszę w formie męskiej XD "Naff zrobiłby to, tamto". Taka męska. Do bólu XD. Ale jak coś takiego znajdziesz, dawaj znać!
Z niesamowitym dniem bym się kłóciła XD. Niesamowitość może być też wyrażana w przypadku, gdy stało się coś, co wcześniej się nie działo i jest nieprawdopodobne XD! Bynajmniej jak dla mnie, nie musi to mieć do końca pozytywnego znaczenia!
Blazier twierdzi tak dlatego, że z człowieka i demona wyszedłby za pewne pół demon, a departament kontroli demonów niszczy pół demony, wobec czego miałby jeszcze bardziej przerąbane i mógłby nie obronić nie tylko dzieci, ale i całej swojej rodziny.
Załamka? XD Ja? Czym? Twój komentarz miał mnie urazić XD? Zniechęcić? Nie no, jedynie mnie rozśmieszył! Nathiel to debil, ale kochany debil! Niedługo zacznie patrzeć na Laurę zupełnie inaczej. Teraz zaczyna się ta mroczniejsza strona "W cieniu nocy", a więc wkradnie się mu trochę powagi >D
"Teraz zaczyna się ta mroczniejsza strona "W cieniu nocy", a więc wkradnie się mu trochę powagi >D" - twierdzisz, że Nathiel może być poważny?
UsuńTrudno mi sobie to wyobrazić.
Ale tak samo trudno było mi sobie wyobrazić, że mógłby pocałować Laurę. A tu w rozdziale próbował i to nawet w uroczy sposób.
Zaskakuj mnie dalej, Naff! :D
TROCHĘ powagi, TROCHĘ XD. Niewiele.
UsuńChyba w niewielkim stopniu jestem kogokolwiek tu zaskoczyć buahah XD.
Masz niesamowity gust. A już tym bardziej, jeśli chodzi o randki. Jej serio się podobał ten pościg za demonem??? Ale to jedno i jedyne pytanie :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny. Jak to jest, że każdy kolejny ocieka sarkazmem? Masz jakąś niewyczerpaną skarbnicę???
Oczywiście znowu ledwo powstrzymałam się przed rozsadzeniem domu swoim śmiechem. Jesteś niesamowita. Podziwiam twój styl i talent... :)
Czekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
9 urodziny Soratha takie świetne. Nath taki pomysłowy. <3
OdpowiedzUsuń- Dla mnie jesteś jak - zastanowiłam się przez chwilę, wbijając spojrzenie w niebo. - Precel.- Nathiel precelek. Ahahahahahahaha. Chrupałabym.
JEEEEEEEST I KOMBAJN! AH, WIESIO JEDZIE WAM PRZESZKODZIĆ, MWAHAHAHAHAHAH!
Rozdziałtak świetny, jak góra żelek. Ahahaha.