piątek, 5 września 2014

Rozdział 26 - "Potwór w ludzkiej skórze"

Zastanawiałam się, czy tego rozdziału nie wstawić trochę później, ale jutro wyjeżdżam do dziewczyn, więc trochu by mnie nie było. Rozdział krótki, tak jak i następny, który będzie. Nie są też zbytnio ciekawe, mało śmieszne, prędzej wzbudzające nienawiść. 
To już tydzień, jak nie mogę zabrać się za kontynuowanie rozdziału 30-stego. A to dlatego, że to wszystko jest takie przygnębiające, a kiedy sama nie jestem przygnębiona, to trudno mi pisać dramaty.

POPRAWIONE [04.03.2018]
Nazwa rozdziału z "Margaret" ewoluowała na "Potwór w ludzkiej skórze. Dodałam też kilka świeżych dialogów, także jest moc. 
***

Stałam na baczność na środku kuchni, wsłuchując się w niesamowicie denerwujące stukanie grubych koturnów o kafelki. Moja mama prawie stykała się ze mną ramieniem. Wydawało mi się, że blednie z każdą minioną sekundą. Jeszcze trochę i przekroczy skalę barwy mojej skóry, a stąd droga do bycia duchem już łatwa. Joanne wyglądała na skrajnie przerażoną, co nie ułatwiało mi bycia spokojną. Przez jej zastraszoną postawę, sama zaczęłam się denerwować.
Zacisnęłam pięści, przyglądając się niezmienionej od lat twarzy starej wiedźmy. Gdyby przymknąć oczy i ograniczyć tym samym pole widzenia, miałabym przed sobą żywego Edwarda Collinsa. To dokładna, choć damska i potężniejsza kopia mojego ojca. Chłodne spojrzenie ciemnych oczu, usta układające się w drwiący uśmiech i wielka brodawka na środku nosa. Przerażającą, kobiecą całość dopełniał surowy, szary strój składający się z eleganckiego żakietu i długiej do kostek spódnicy – żadnego zdobienia, tylko dokładnie wykrochmalony i sztywny materiał. Ohydne, czarne buty w żaden sposób nie pasowały do całości, tak samo jak rozmiar jej kombinezonu do tuszy.
Skrzywiłam się, gdy skierowała pogardliwe spojrzenie w stronę mojej matki. Nie podobało jej się tu. Dom, kuchnia, mama, ja, ta wizyta, wszystko. Każdy jej krok zdawał się mieć w sobie tyle nienawiści, ile miał w sobie mój świętej pamięci ojciec. Margaret była taka sama, identyczna. Pełna dumy, nienawiści, brutalności i zła. Jej widok przyprawiał mnie o ciarki. Błagałam Szatana o to, aby zabrał ją do siebie i wrzucił do ogromnego kotła z wrzątkiem, gdzie wytopi wraz z tłuszczem wszystkie złe składniki jej istnienia. Wtrącenie tej kobiety do piekła byłoby jednak ryzykowne – mogłaby przejąć kontrolę nad szatańskim wojskiem i poprowadzić je ku zwycięstwu, aby zawładnąć nad światem. Siałaby większy zamęt niż najgorsze diabły, nawet po śmierci.
Kiedy na nią spoglądałam, zastanawiałam się, dlaczego tutaj przybyła. Co ją tu przyniosło? Czy naprawdę nie miała nic innego do roboty, jak dręczenie mojej rodziny? Nie mogła zostawić nas w spokoju? Ojca już nie było, jej też nie powinno tutaj być. Co jeszcze miała do powiedzenia? Co miała do zrobienia? Świetnie dawałyśmy sobie radę same. Ojciec zmarł kilkanaście lat temu i nie potrzebowaliśmy jej obecności. Ja nawet nie czułam, że była częścią mojej rodziny, miałam ją tylko w matce.
– Joanne – usłyszałam gruby, niemalże męski głos, od którego przeszyły mnie dreszcze. – Nic się nie zmieniłaś – stwierdziła oschle ciotka. – Dalej masz oczy pełne iskierek wyobraźni. Wciąż tworzysz te durne powieści? – prychnęła. – Nie sądzę, aby pozwoliły ci zarobić, te które czytałam były beznadziejne. – Margaret przechadzała się pomiędzy krzesłami i rysowała palcem po każdej powierzchni gładkiej, jakby chciała sprawdzić, czy nie ma tu choć drobinki kurzu. Mój ojciec był takim samym pedantem. Wyżywał się na mamie nawet wtedy, kiedy w zlewie stał jeden brudny talerz, a krzesło nie było dosunięte do stołu.
Zacisnęłam pięść i przygryzłam język, aby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co podziałałoby na naszą niekorzyść. Moja matka wciąż milczała. Spoglądałam na nią ukradkiem i zastanawiałam się, czy w ogóle jeszcze oddycha. Czy dla niej Margaret również była niemiłym powrotem do przeszłości? 
Ciotka przeniosła swoje chłodne spojrzenie na mnie i postawiła ciężki krok. Stała teraz metr od mojej osoby i spoglądała na mnie z dołu. Na szczęście byłam od niej wyższa. Nie czułam, że dominuję w tym starciu, ale przynajmniej nie czułam tego, że to ona dominowała nade mną.
– Jest i nasz aniołek – zakpiła. Uniosła gwałtownie mój podbródek do góry. Poczułam, że jakaś niewdzięczna kość w karku mi strzyka. Czy to nie było celowe? Chciała mi złamać kark? Musiała mieć w sobie z sadysty tyle, ile mój ojciec, w końcu razem się wychowywali. – Wyrosłaś, dziewczyno – powiedziała, wymuszając uśmiech, który wyglądał nadzwyczaj ohydnie. – Matka niezbyt dobrze cię karmi. Jesteś bladą kupą kości. A te twoje oczy... takie wulgarne.
Mama spojrzała błagalnie w moją stronę. Wiedziała, że mam niesamowitą chęć odpyskować ciotce. Z reguły byłam potulna jak baranek, ale tylko dla tych, którzy nie byli przyczyną mojej przemiany w królową chłodu i ironicznej pogardy.
Na jej życzenie milczałam, nie mogłam jednak powstrzymać się od tego, by obdarzyć ciotkę jednym z moich chłodnych spojrzeń, które mroziły po koniuszki palców. Jak się mogłam spodziewać, zignorowała to. W starciu na zimne podejście do życia byłam na przegranej pozycji, a to dlatego, że nie plułam trucizną. 
Margaret puściła mnie i odeszła kilka kroków dalej. Kontynuowała swoją powolną podróż przez krainę czystości, w której próbowała doszukać się brudu.
– Gdyby Edward dalej żył – zaczęła iście dramatycznym głosem, przerywając wypowiedź aby wydać z siebie umęczone, choć teatralne westchnięcie – wszystko byłoby w porządku. Tymczasem żyjecie jak w niebie. Beztrosko, w chaosie, bez twardej ręki – mówiąc to, okrążyła stół. Oparłszy się o jedno z krzeseł, spojrzała na nas z wrednym uśmiechem i powiedziała to, czego żadna z nas nie chciała usłyszeć, a czego niestety się spodziewałyśmy:
– Zamieszkam z wami.
Westchnęłam na tyle cicho, aby nie było mnie słychać. Moja mama zaczęła panikować.
– Margaret, przysięgam, naprawdę świetnie sobie radzimy – powiedziała niepewnie. – Ja jestem dorosła, a moja córka nie jest już mała. Przyzwyczaiłyśmy się do życia w dwójkę. Jeżeli chcesz z nami zostać na jakiś czas, odpowiednio cię ugościmy, nie potrzebujemy jednak niańki. – Ostatnia wypowiedziana przez nią kwestia zaskoczyła również ją samą. Wyprostowała się przestraszona, oczekując na burdę. Bała się reakcji ciotki, doskonale o tym wiedziałam. To jedyny żyjący postrach naszej dalekiej rodziny. Była okropną jędzą. Wiedziałam, że jeśli zostanie tu na dłużej, nasze życie zamieni się w piekło.
– Milcz! – wrzasnęła ciotka, przez co nawet ja podskoczyłam do góry.
Miarka się przebrała. Zjeżyłam się jak dziki kot, który szykuje się do obrony.
– Nie podnoś głosu na moją matkę – warknęłam, zaciskając pięści. Nie spuszczałam z niej oczu.
Margaret podeszła do mnie szybciej, niż sądziłam. Wcześniej myślałam, że tusza ogranicza jej możliwości ruchowe, zapominałam jednak, jak wielką siłę dawał rodzinie Collinsów gniew.
Ciotka chwyciła mnie ponownie za podbródek, wbijając w niego swoje ohydnie długie, sztuczne paznokcie.
– Twój ojciec się nie mylił – powiedziała groźnie. – Niewychowana, mała diablica. Masz coś jeszcze do powiedzenia?
Wyrwałam się z jej morderczego uścisku i wskazałam dłonią na drzwi.
– Tak. Wynoś się stąd – odparłam krótko, ale stanowczo.
– Laura! – wykrzyknęła przestraszona mama.
Tak, wiem, miałam zachować względny spokój, miałam zachowywać się obojętnie, ale po prostu nie mogłam. Gdy byłam mała, bez słowa patrzyłam jak moja mama cierpi i nie mogłam w żaden sposób jej pomóc. Dziś znałam swoją wartość. Nigdy więcej na to nie pozwolę. 
Margaret wyprostowała się, początkowo zdziwiona moją stanowczością. Jej mina już po chwili zmieniła się jednak na bardziej szatańską. Była cierpliwa. Cholernie cierpliwa i gorsza, niż nie jeden demon w Królestwie Nocy. Mogłam się o to założyć. Nawet Nathiel ze swoją niewyparzoną gębą nie wygrałby w starciu z nią. Była za twarda. Nawet mój ojciec przegrywał, gdy się z nią kłócił.
– Nie obchodzi mnie twoje zdanie, bękarcie – odpowiedziała, przeciągając każde słowo tak, aby miało w sobie jak najwięcej straszliwego jadu. – Zostanę tu, już zadecydowałam, a wy nie macie nic do gadania. To mój obowiązek.
Od tego właśnie dnia, tej pamiętnej, letniej soboty, moje życie zaczęło ulegać złym wpływom.  Nasza cierpliwość była wystawiana na ciężką i trudną próbę. Musiałam bronić siebie, mamy i naszego spokojnego życia. Nie było to łatwe, szczególnie, gdy miało się w rodzinie kogoś takiego jak Margaret. Musiałam jednak próbować. Próbować przetrwać.
***
– Sytuacja jest naprawdę krytyczna.
Leżąc na łóżku, spoglądałam w sufit z niepocieszoną miną. Telefon, który miałam przy uchu ciążył mi jak nigdy wcześniej. Byłam zmęczona, zniechęcona i nie miałam zupełnie na nic siły. Tylko Amy mogła mnie w tej sytuacji zrozumieć.
– To cholerne babsko niszczy nam życie! – niemalże krzyknęłam do telefonu. – Wchodzi rano do kuchni i zaczyna się drzeć: „Dlaczego wciąż nie ma śniadania?!” Wtedy jej tłumaczymy, że zawsze jemy je osobno, ze względu na brak czasu i inne gusta kulinarne, a o ona co? „Nie obchodzi mnie to, będziemy jeść razem i to właśnie TY masz przyrządzać śniadanie, bękarcie!”. Myślałam, że wstanę od stołu i wydrapię jej oczy. Gorszego babska w życiu nie widziałam!
Usłyszałam cichy, dźwięczny śmiech płynący ze słuchawki telefonu. Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc, co takiego rozbawiło moją przyjaciółkę. Wydawało mi się, że włożyłam w tę wypowiedź wystarczająco dużo złych emocji, aby przekonała się, że moja sytuacja wcale nie jest taka kolorowa.
– Co cię tak śmieszy? – spytałam oburzona.
– Widzisz, kochana Lauro, bardzo się zmieniłaś – powiedziała rozbawiona.
Uniosłam brew, próbując zrozumieć, co miała na myśli. Wydawało mi się, że byłam taka, jak zawsze, z tą różnicą, że teraz bardziej się irytowałam z powodu niespodziewanych odwiedzin ciotki.
– Ja? Nie żartuj – prychnęłam, przewracając się na brzuch. 
– Odkąd zadajesz się z Nathielem, zrobiłaś się taka energiczna! – wykrzyknęła uradowana przyjaciółka. – I bardziej weselsza!
– Weselsza? Amy, błagam, z tym babskiem nie da się być wesołym – odpowiedziałam w miarę spokojnie, choć musiałam przyznać, że zaciskałam zęby, aby nie odwarknąć jej niemiło.
Coś mi podpowiadało, że moja przyjaciółka miała rację. Jakaś cząstka mnie uśmiechnęła się na dźwięk tego imienia. Inna cząstka nawet za nim tęskniła, w końcu dawno się nie widzieliśmy, jednak rdzeń mojej duszy krzyczał na cały dom: „Nie rób sobie jaj! To tylko Nathiel!”. Czułam się rozdarta. Nie był to z pewnością ktoś, kto był mi niezbędny do życia, ale musiałam przyznać, że poniekąd się do niego przekonałam. Byliśmy na dobrej, choć wciąż dalekiej drodze do zostania przyjaciółmi.
Nachmurzyłam się.
Dlaczego moje myśli tak często zajmował teraz ten znajomy demoniczny łowca? Nic do niego przecież nie czułam. Ani serce mi szybciej nie biło, ani myśli nie wytwarzały romantycznych scen, gdy pojawiał się w mojej wyobraźni, nawet ręka nie wyrywała się, aby do jego telefonować. Więc co to w takim razie było? Może to uczucie miało zupełnie inną nazwę? Może to było coś pomiędzy przyjaźnią a…
– To miłość, Laura, to miłość! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Amy.
Wybuchłam śmiechem. Chyba tym razem przesadziła. Moja przyjaciółka wszędzie widziała miłość, nawet tam, gdzie w rzeczywistości jej nie było. Jak można było zakochać się w kimś, kogo znało się tak krótko? Może łączyła nas szczególna więź, którą zbudowaliśmy w oparciu o sarkastyczne uwagi i wieczną walkę głupoty z wtórną mądrością, ale w tej wizji nie było miejsca na fruwające wokół nas, piekielnie różowe serduszka. Nawet za sto lat nie pokochałabym takiego kretyna. Prędzej ludzka rasa by wyginęła, niż oddałabym mu swoje serce na pożarcie.
– Nie żartuj sobie, proszę cię. Ja i Nathiel to wizja, która się nie spełni. Jest cholernie irytującym gościem, z którym nie przeżyłabym pełnych dwudziestu czterech godzin, nie żrąc się i nie wyzywając – powiedziałam, przewracając do siebie oczami.
Zapragnęłam zmienić temat rozmowy. Znałam Amy już wystarczająco dużo czasu, aby wiedzieć, że cierpi na nieuleczalny romantyzm.
– Lepiej opowiedz mi, jak twoje zaznajamianie się z Sorathielem – zironizowałam.
Amy przez dłuższą chwilę milczała, co było dla mnie w najwyższym stopniu podejrzane. Wiedziałam, że jestem na dobrym torze do zmiany tematu. Nathiel odejdzie w niepamięć.
– No, bo wiesz – zaczęła niepewnym głosem. Oczami wyobraźni widziałam jej zakłopotane spojrzenie i soczyste rumieńce, które oblewają opalone policzki. Wiedziałam, że trafiłam w sedno sprawy.
– My... no, między nami jest dobrze, wiesz? Ja… ja i Sorathiel jesteśmy... – ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że mogłam tylko próbować domyślić się sensu jej wypowiedzi. Na szczęście nie uchodziłam za mało domyślną i szybko łączyłam fakty. 
– Parą? – spytałam szeptem, jakbyśmy przekazywały sobie właśnie najskrytsze tajemnice. W odpowiedzi usłyszałam cichy jęk żałości, który zapewne oznaczał zgodę. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – Zmarszczyłam czoło. W pewnym sensie mnie to zabolało. Zawsze byłam pierwszą osobą, do której Amy dzwoniła, kiedy chciała się pochwalić, że ma nowego chłopaka. O każdym związku mówiła z taką euforią, że teraz nie mogłam uwierzyć w jej zawstydzenie. Czy to kwestia głupiej akcji, którą zorganizowaliśmy wraz z Nathielem, aby nie dopuścić do związania się spokojnego łowcy i zwykłej dziewczyny?
– Ja… nie chciałam ci przeszkadzać, Laura. Ostatnio rzadko się widywałyśmy, bo wydawałaś się zajęta. Poza tym odrobinę się wstydziłam. Nie wiem dlaczego. Sorathiel to ktoś więcej niż wszyscy ci chłopacy, których do tej pory miałam – powiedziała cicho Amy. – Sama chyba zauważyłaś, że jest trochę bardziej… inny, niż ci przystojni i popularni koszykarze z naszej szkoły. – Racja. Z dwojga złego wolałam Sorathiela niż tych tępaków, którzy znęcali się nad słabszymi. – Ten związek jest bardziej intymny, ja sama nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do myśli, że jesteśmy razem. Czasami mam wrażenie, że kompletnie do siebie nie pasujemy, wiesz? – westchnęła. – Zupełnie jakbyśmy byli z dwóch różnych światów. Sorathiel nawet nie chodzi do szkoły, zdajesz sobie z tego sprawę? A mimo tego jest taki mądry! Wiesz, że uczy się prywatnie u siebie w domu?
Przewróciłam oczami. Jeżeli na początku Amy brzmiała nieśmiało, tak teraz jej głos nabrał większej pewności i dobrze mi znanej radości. Niewielki ciężar, który zalegał mi w piersi, opadł na dno żołądka i rozpłynął się w sokach trawiennych, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Musiałam przyznać, że przez chwilę czułam się zazdrosna, nie miałam jednak powodu do niepokoju. Lody zostały przełamane, teraz już swobodnie będzie ze mną rozmawiać o swoim nowym związku, może przy okazji dowiem się jakichś ciekawych faktów z życia dwójki zaprzyjaźnionych łowców. Sorathiel zdawał się być bardzo tajemniczy, ciekawiła mnie jego przeszłość. Nathiel był bardziej przewidywalny niż on.
Nagle zapragnęłam umówić się na spotkanie z Amy. W mojej wyobraźni pojawił się odosobniony stolik na końcu naszej ulubionej kawiarni, gdzie popijałyśmy swoje koktajle – ja migdałowy, ona czekoladowy – i opowiadałyśmy sobie o tym, co działo się w ostatnich dniach. Musiałam przyznać, że nawet się stęskniłam za tą niepoprawną katarynką, której myśli ulatniały się w słowach z prędkością światła. Przy okazji takiego spotkania mogłabym jej opowiedzieć o lodach, na które zaprosił – czy raczej do których mnie zmusił – Nathiel. Ta myśl napawała mnie cichą radością, szczególnie, że ostatnio nie było jej w moim życiu zbyt wiele. Miałam szansę na odetchnięcie od potwora pałętającego się po moim domu.
– …No i wiesz co? W weekend wybieramy się do restauracji! Żaden mój chłopak nie zabrał mnie nigdy do restauracji! Wiem, że zachowuję się trochę jak materialistka, ale to coś zupełnie nowego, dlatego tak bardzo się cieszę! – wykrzywiła do telefonu Amy.
Zaśmiałam się cicho.
– Trochę za tym tęskniłam, wiesz? – spytałam.
– Och. – Moja przyjaciółka sprawiała wrażenie zdziwionej, ale już za chwilę jej głos nabrał ciepłego brzmienia. – To słodkie, Laura. Nigdy mi czegoś takiego nie powiedziałaś. Chyba naprawdę Nathiel działa na ciebie w taki sposób, że stajesz się bardziej otwarta!
– Przestań mi nathielować – mruknęłam z niezadowoleniem. Już miałam zmienić temat i nakierować ją na nasze przyszłe spotkanie w kawiarni, kiedy dosłyszałam ciężkie kroki i głośne dyszenie dochodzące z korytarza. – Poczekaj chwilę – szepnęłam do telefonu, przenosząc się do pozycji siedzącej.
Moja ciotka wparowała do pokoju bez pukania. Myślałam, że lada moment zrobi mi wykład o tym, że nie powinnam zajmować linii telefonicznej, bo chce porozmawiać jeszcze ze swoją przyjaciółką, która jest podrabianą wróżką, ale zamiast tego rzuciła się w moją stronę i zaczęła wyrywać mi telefon z ręki. Siłowałam się z nią, nie chcąc dać za wygraną.
O co jej znowu chodziło? Czy musiała być wobec mnie tak agresywna? Zazwyczaj bywała o wiele bardziej subtelna w swoich działaniach. Raczej wbijała szpilki w żebra niż próbowała je połamać swoim ogromnym cielskiem.
– Co ty jeszcze robisz, wstrętna dziewucho?! – wykrzyknęła władczo Margaret. – Jest cisza nocna, kładź się spać, w tej chwili!
Gdy wyrwała mi telefon z ręki i rozłączyła rozmowę z Amy, spojrzałam na nią spode łba. Miałam o wiele więcej godności, dlatego wyprostowałam plecy i posłałam jej pogardliwe spojrzenie.
– Nie będziesz mi rozkazywać, od tego mam matkę – warknęłam.
– Matkę! – wykrzyknęła groźnie ciotka. – Beznadziejną matkę, która nawet palcem nie ruszy, aby wychować cię jak porządnego człowieka!
– Jestem, kim jestem i nie twoja w tym rola, aby mnie zmieniać! – wykrzyknęłam walecznie.
Nikt nie miał prawa do obrażania mojej rodzicielki. Rodzicielki, która oddała mi całe swoje serce i życie. Matki, która opiekowała się mną i zawsze pocieszała, gdy inni byli przeciwko mnie, chroniła kosztem własnego zdrowia i życia! Jak ktokolwiek śmiał ją oczerniać i to w mojej obecności?
Margaret pochyliła się nade mną i chwyciła mnie za bluzkę, niespodziewanie ciągnąć do góry. Już miałam się odezwać, gdy nagle spostrzegłam w jej oczach coś, co mnie przeraziło. Jej tęczówki nie były ciemne, tak jak zawsze. One płonęły szmaragdowym, dobrze znanym mi blaskiem.
A może to było tylko przywidzenie?

4 komentarze:

  1. Zacznę od "3/4 demona". Jak nie wstawisz tego do internetów, byśmy także my je pokochali, strzelę focha. Takiego na wieczność.
    Teraz rozdział.

    "wsłuchując się w niesamowicie denerwujące stukanie obcasów o kafelki." - też nie lubię dźwięku obcasów, stukających o powierzchnię, ostatnio nawet opieprzyłam Magdycję, która miała na nogach koturny, że ich stukanie o kostkę brukową działa mi na nerwy.
    Margaret. Prawdziwa wiedźma. To ją należy określić mianem potwora. Wredna baba, lubująca się we władzy, apodyktyczna, pedantyczna, zarozumiała, dziwnie wzniosła i tak strasznie irytująca, że mam ochotę wejść w to opowiadanie, przywiązać ją do krzesła, potrzeć twarz mordercy na moim nadgarstku i wysłać ją przez mój portal w odległe, niezbadane światy.

    "Masz coś jeszcze do powiedzenia?
    Wyrwałam się z jej morderczego uścisku i wskazałam dłonią na drzwi.
    - Tak. Wynoś się stąd - odparłam krótko, ale stanowczo." - brawa dla Laury!!! Zielonooka została w tym momencie moim bohaterem. :)

    " - Odkąd zadajesz się z Nathielem, zrobiłaś się taka energiczna! - wykrzyknęła uradowana. - I bardziej weselsza!" - Naprawdę? No co ty, Amy, tylko ci się tak wydaje.
    "Coś mi jednak podpowiadało, że ma racje. Jakaś cząstka mnie uśmiechnęła się na dźwięk imienia "Nathiel". Inna cząstka nawet za nim tęskniła, w końcu dawno się nie widzieliśmy, jednak rdzeń mojej duszy krzyczał na cały dom: "nie rób sobie jaj! To tylko Nathiel!"." - to ja jestem w teamie rdzenia :D To tylko Nathiel! (nie obrazi się, wciąż go kocham ^^)

    Amy i Sorath. Razem?! :o
    Wiedziałam! :D Ten spacer, podczas którego Nathiel gwałcił liście i tarzał się w trawie z Laurą, musiał coś zapoczątkować, coś romantycznego. Trzymam za nich kciuki!
    W ogóle odrobinę stęskniłam się za Amy :) Brakowało mi jej wysokiej energii potencjalnej :D

    " Jej oczy nie były ciemne jak zawsze. One płonęły szmaragdowym, dobrze znanym mi blaskiem." - czyżby Margaret opętana przez demona? Nie zdziwiłabym się zbytnio. Raczej sama demonem nie jest, jest na to za wredna i apodyktyczna. Ale to łakomy kąsek np. dla Gabrielle. Chyba, że jest półdemonem, półczłowiekiem. Ale te oczy... Więc stawiam na opętanie.

    Mój komentarz jest adekwatny do długości rozdziału i może odrobinę o niczym, ale na Nathielu zdecydowanie lepiej wiesza się psy niż na Margaret. Z tym, że tego pierwszego kocham, tą drugą nienawidzę.

    Końcówka zaciekawia, intryguje :) Wyjątkowo mój mózg nie stara się wymyśleć własnego dalszego scenariusza.

    Pozostaje mi napisać jedno.
    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Miałam rację, babsko jest takie, jak jej brat! I wcale się nie cieszę z mojej mocy przepowiadania przyszłości, ta stara wiedźma doprowadza mnie do szewskiej pasji! I tak, wielkie oklaski dla Laury, że się jej postawiła! Szkoda tylko, że przy okazji nie pociągnęła ją za tą brodawkę na nosie...
    "To tylko Nathiel" - taaa, jaaasne. Naprawdę zaczyna mnie to samowyparcie Laury wkurzać. Nat przynajmniej się potrafi sam przed sobą przyznać do uczuć. Co jest zaskakujące - to przecież Nathiel.
    I co? I co? Co z tymi jej oczami? Żarówki sobie do oczodołów włożyła, czy co? Dobra, z irytacji, że muszę czekać na kolejny rozdział wymyślam niestworzone teorie - ignoruj mnie:)
    Czekam ze zniecierpliwieniem *irytującym nawykiem obgryzania paznokci* na kolejny rozdział!:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. ejj co tak krótko XD Margaret zło wcielone . Tak Laura wpindol zołzie ! Amy i Sor XDDDD padła no ale cóż wydaje mi się fajna para :D łłłiii zakochana Laura i jej myśli są... są... zajefajne :D

    OdpowiedzUsuń
  4. OHOHOHO, WRÓCIŁAM! >D
    Musiałaś czekać miesiąc, ale wróciłam! Mogę wrzeszczeć; "Pszczółko, to ja!", "Wróciłam, skarbie"!
    Błagałam Szatana o to, aby zabrał ją do siebie i wrzucił do grubego kotła, gdzie nigdy więcej nie będzie zatruwała nikomu życia.- a wiesz, że to da się zrobić? XD Maślane oczy do Lucusia i wszystko jasne! Ostatecznie dał Ci te bony, nie? XD
    Zaczęła krążyć po kuchni, przyglądając się najdrobniejszym drobinką kurzu, po których przejeżdżała palcem. - ewidentnie Perfekcyjna Pani Domu, test białej rękawiczki. Aczkolwiek nie widzę wyniku. :c Laura i Joanne przeszły go? Albo nie widzę, bo czytam bez okularów, gdy jest już ciemno.
    Miarka się przebrała.- Czy tylko ja gdy to czytam zawsze widzę, jak ktoś sypie do takiej miarki, pojemniczka proszek do prania i przesypuje go? Nieeee! Wyjdź z mojejgłowy, nędzny obrazie! D:
    Jest cholernie irytującym gościem z którym nie przeżyłabym pełnych 24 godzin, nie żrąc się i nie wyzywając - powiedziałam oburzona- a tutaj widzę, jak Laura gryzie Natha, moja wyobraźnie jest odrobinę nienormalna.
    Lecę daleeej! >D

    OdpowiedzUsuń