Zastanawiałam się, czy tego rozdziału nie wstawić trochę później, ale jutro wyjeżdżam do dziewczyn, więc trochu by mnie nie było. Rozdział krótki, tak jak i następny, który będzie. Nie są też zbytnio ciekawe, mało śmieszne, prędzej wzbudzające nienawiść.
To już tydzień, jak nie mogę zabrać się za kontynuowanie rozdziału 30-stego. A to dlatego, że to wszystko jest takie przygnębiające, a kiedy sama nie jestem przygnębiona, to trudno mi pisać dramaty.
POPRAWIONE [04.03.2018]
Nazwa rozdziału z "Margaret" ewoluowała na "Potwór w ludzkiej skórze. Dodałam też kilka świeżych dialogów, także jest moc.
***
Stałam
na baczność na środku kuchni, wsłuchując się w niesamowicie denerwujące
stukanie grubych koturnów o kafelki. Moja mama prawie stykała się ze mną
ramieniem. Wydawało mi się, że blednie z każdą minioną sekundą. Jeszcze trochę
i przekroczy skalę barwy mojej skóry, a stąd droga do bycia duchem już łatwa.
Joanne wyglądała na skrajnie przerażoną, co nie ułatwiało mi bycia spokojną. Przez
jej zastraszoną postawę, sama zaczęłam się denerwować.
Zacisnęłam
pięści, przyglądając się niezmienionej od lat twarzy starej wiedźmy. Gdyby
przymknąć oczy i ograniczyć tym samym pole widzenia, miałabym przed sobą żywego
Edwarda Collinsa. To dokładna, choć damska i potężniejsza kopia mojego ojca. Chłodne
spojrzenie ciemnych oczu, usta układające się w drwiący uśmiech i wielka
brodawka na środku nosa. Przerażającą, kobiecą całość dopełniał surowy, szary
strój składający się z eleganckiego żakietu i długiej do kostek spódnicy –
żadnego zdobienia, tylko dokładnie wykrochmalony i sztywny materiał. Ohydne,
czarne buty w żaden sposób nie pasowały do całości, tak samo jak rozmiar jej
kombinezonu do tuszy.
Skrzywiłam
się, gdy skierowała pogardliwe spojrzenie w stronę mojej matki. Nie podobało
jej się tu. Dom, kuchnia, mama, ja, ta wizyta, wszystko. Każdy jej krok zdawał
się mieć w sobie tyle nienawiści, ile miał w sobie mój świętej pamięci ojciec. Margaret była taka sama,
identyczna. Pełna dumy, nienawiści, brutalności i zła. Jej widok przyprawiał
mnie o ciarki. Błagałam Szatana o to, aby zabrał ją do siebie i wrzucił do
ogromnego kotła z wrzątkiem, gdzie wytopi wraz z tłuszczem wszystkie złe składniki
jej istnienia. Wtrącenie tej kobiety do piekła byłoby jednak ryzykowne –
mogłaby przejąć kontrolę nad szatańskim wojskiem i poprowadzić je ku zwycięstwu,
aby zawładnąć nad światem. Siałaby większy zamęt niż najgorsze diabły, nawet po
śmierci.
Kiedy
na nią spoglądałam, zastanawiałam się, dlaczego tutaj przybyła. Co ją tu
przyniosło? Czy naprawdę nie miała nic innego do roboty, jak dręczenie mojej
rodziny? Nie mogła zostawić nas w spokoju? Ojca już nie było, jej też nie
powinno tutaj być. Co jeszcze miała do powiedzenia? Co miała do zrobienia?
Świetnie dawałyśmy sobie radę same. Ojciec zmarł kilkanaście lat temu i nie
potrzebowaliśmy jej obecności. Ja nawet nie czułam, że była częścią mojej
rodziny, miałam ją tylko w matce.
–
Joanne – usłyszałam gruby, niemalże męski głos, od którego przeszyły mnie
dreszcze. – Nic się nie zmieniłaś – stwierdziła oschle ciotka. – Dalej masz
oczy pełne iskierek wyobraźni. Wciąż tworzysz te durne powieści? – prychnęła. –
Nie sądzę, aby pozwoliły ci zarobić, te które czytałam były beznadziejne. –
Margaret przechadzała się pomiędzy krzesłami i rysowała palcem po każdej
powierzchni gładkiej, jakby chciała sprawdzić, czy nie ma tu choć drobinki
kurzu. Mój ojciec był takim samym pedantem. Wyżywał się na mamie nawet wtedy,
kiedy w zlewie stał jeden brudny talerz, a krzesło nie było dosunięte do stołu.
Zacisnęłam
pięść i przygryzłam język, aby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co
podziałałoby na naszą niekorzyść. Moja matka wciąż milczała. Spoglądałam na nią
ukradkiem i zastanawiałam się, czy w ogóle jeszcze oddycha. Czy dla niej
Margaret również była niemiłym powrotem do przeszłości?
Ciotka
przeniosła swoje chłodne spojrzenie na mnie i postawiła ciężki krok. Stała
teraz metr od mojej osoby i spoglądała na mnie z dołu. Na szczęście byłam od
niej wyższa. Nie czułam, że dominuję w tym starciu, ale przynajmniej nie czułam
tego, że to ona dominowała nade mną.
– Jest
i nasz aniołek – zakpiła. Uniosła gwałtownie mój podbródek do góry. Poczułam,
że jakaś niewdzięczna kość w karku mi strzyka. Czy to nie było celowe? Chciała
mi złamać kark? Musiała mieć w sobie z sadysty tyle, ile mój ojciec, w końcu
razem się wychowywali. – Wyrosłaś, dziewczyno – powiedziała, wymuszając
uśmiech, który wyglądał nadzwyczaj ohydnie. – Matka niezbyt dobrze cię karmi.
Jesteś bladą kupą kości. A te twoje oczy... takie wulgarne.
Mama spojrzała
błagalnie w moją stronę. Wiedziała, że mam niesamowitą chęć odpyskować ciotce.
Z reguły byłam potulna jak baranek, ale tylko dla tych, którzy nie byli
przyczyną mojej przemiany w królową chłodu i ironicznej pogardy.
Na jej
życzenie milczałam, nie mogłam jednak powstrzymać się od tego, by obdarzyć
ciotkę jednym z moich chłodnych spojrzeń, które mroziły po koniuszki palców.
Jak się mogłam spodziewać, zignorowała to. W starciu na zimne podejście do
życia byłam na przegranej pozycji, a to dlatego, że nie plułam trucizną.
Margaret
puściła mnie i odeszła kilka kroków dalej. Kontynuowała swoją powolną podróż
przez krainę czystości, w której próbowała doszukać się brudu.
– Gdyby
Edward dalej żył – zaczęła iście dramatycznym głosem, przerywając wypowiedź aby
wydać z siebie umęczone, choć teatralne westchnięcie – wszystko byłoby w
porządku. Tymczasem żyjecie jak w niebie. Beztrosko, w chaosie, bez twardej
ręki – mówiąc to, okrążyła stół. Oparłszy się o jedno z krzeseł, spojrzała na
nas z wrednym uśmiechem i powiedziała to, czego żadna z nas nie chciała
usłyszeć, a czego niestety się spodziewałyśmy:
– Zamieszkam
z wami.
Westchnęłam
na tyle cicho, aby nie było mnie słychać. Moja mama zaczęła panikować.
–
Margaret, przysięgam, naprawdę świetnie sobie radzimy – powiedziała niepewnie. –
Ja jestem dorosła, a moja córka nie jest już mała. Przyzwyczaiłyśmy się do
życia w dwójkę. Jeżeli chcesz z nami zostać na jakiś czas, odpowiednio cię
ugościmy, nie potrzebujemy jednak niańki. – Ostatnia wypowiedziana przez nią
kwestia zaskoczyła również ją samą. Wyprostowała się przestraszona, oczekując
na burdę. Bała się reakcji ciotki, doskonale o tym wiedziałam. To jedyny żyjący
postrach naszej dalekiej rodziny. Była okropną jędzą. Wiedziałam, że jeśli
zostanie tu na dłużej, nasze życie zamieni się w piekło.
–
Milcz! – wrzasnęła ciotka, przez co nawet ja podskoczyłam do góry.
Miarka
się przebrała. Zjeżyłam się jak dziki kot, który szykuje się do obrony.
– Nie
podnoś głosu na moją matkę – warknęłam, zaciskając pięści. Nie spuszczałam z
niej oczu.
Margaret
podeszła do mnie szybciej, niż sądziłam. Wcześniej myślałam, że tusza ogranicza
jej możliwości ruchowe, zapominałam jednak, jak wielką siłę dawał rodzinie
Collinsów gniew.
Ciotka chwyciła
mnie ponownie za podbródek, wbijając w niego swoje ohydnie długie, sztuczne
paznokcie.
– Twój
ojciec się nie mylił – powiedziała groźnie. – Niewychowana, mała diablica. Masz
coś jeszcze do powiedzenia?
Wyrwałam
się z jej morderczego uścisku i wskazałam dłonią na drzwi.
– Tak.
Wynoś się stąd – odparłam krótko, ale stanowczo.
–
Laura! – wykrzyknęła przestraszona mama.
Tak,
wiem, miałam zachować względny spokój, miałam zachowywać się obojętnie, ale po
prostu nie mogłam. Gdy byłam mała, bez słowa patrzyłam jak moja mama cierpi i
nie mogłam w żaden sposób jej pomóc. Dziś znałam swoją wartość. Nigdy więcej na
to nie pozwolę.
Margaret
wyprostowała się, początkowo zdziwiona moją stanowczością. Jej mina już po
chwili zmieniła się jednak na bardziej szatańską. Była cierpliwa. Cholernie
cierpliwa i gorsza, niż nie jeden demon w Królestwie Nocy. Mogłam się o to
założyć. Nawet Nathiel ze swoją niewyparzoną gębą nie wygrałby w starciu z nią.
Była za twarda. Nawet mój ojciec przegrywał, gdy się z nią kłócił.
– Nie
obchodzi mnie twoje zdanie, bękarcie – odpowiedziała, przeciągając każde słowo
tak, aby miało w sobie jak najwięcej straszliwego jadu. – Zostanę tu, już
zadecydowałam, a wy nie macie nic do gadania. To mój obowiązek.
Od tego
właśnie dnia, tej pamiętnej, letniej soboty, moje życie zaczęło ulegać złym
wpływom. Nasza cierpliwość była
wystawiana na ciężką i trudną próbę. Musiałam bronić siebie, mamy i naszego
spokojnego życia. Nie było to łatwe, szczególnie, gdy miało się w rodzinie
kogoś takiego jak Margaret. Musiałam jednak próbować. Próbować przetrwać.
***
–
Sytuacja jest naprawdę krytyczna.
Leżąc
na łóżku, spoglądałam w sufit z niepocieszoną miną. Telefon, który miałam przy
uchu ciążył mi jak nigdy wcześniej. Byłam zmęczona, zniechęcona i nie miałam
zupełnie na nic siły. Tylko Amy mogła mnie w tej sytuacji zrozumieć.
– To
cholerne babsko niszczy nam życie! – niemalże krzyknęłam do telefonu. – Wchodzi
rano do kuchni i zaczyna się drzeć: „Dlaczego wciąż nie ma śniadania?!” Wtedy
jej tłumaczymy, że zawsze jemy je osobno, ze względu na brak czasu i inne gusta
kulinarne, a o ona co? „Nie obchodzi mnie to, będziemy jeść razem i to właśnie
TY masz przyrządzać śniadanie, bękarcie!”. Myślałam, że wstanę od stołu i
wydrapię jej oczy. Gorszego babska w życiu nie widziałam!
Usłyszałam
cichy, dźwięczny śmiech płynący ze słuchawki telefonu. Zmarszczyłam czoło, nie
wiedząc, co takiego rozbawiło moją przyjaciółkę. Wydawało mi się, że włożyłam w
tę wypowiedź wystarczająco dużo złych emocji, aby przekonała się, że moja
sytuacja wcale nie jest taka kolorowa.
– Co
cię tak śmieszy? – spytałam oburzona.
–
Widzisz, kochana Lauro, bardzo się zmieniłaś – powiedziała rozbawiona.
Uniosłam
brew, próbując zrozumieć, co miała na myśli. Wydawało mi się, że byłam taka, jak
zawsze, z tą różnicą, że teraz bardziej się irytowałam z powodu
niespodziewanych odwiedzin ciotki.
– Ja?
Nie żartuj – prychnęłam, przewracając się na brzuch.
– Odkąd
zadajesz się z Nathielem, zrobiłaś się taka energiczna! – wykrzyknęła uradowana
przyjaciółka. – I bardziej weselsza!
–
Weselsza? Amy, błagam, z tym babskiem nie da się być wesołym – odpowiedziałam w
miarę spokojnie, choć musiałam przyznać, że zaciskałam zęby, aby nie odwarknąć
jej niemiło.
Coś mi podpowiadało,
że moja przyjaciółka miała rację. Jakaś cząstka mnie uśmiechnęła się na dźwięk tego
imienia. Inna cząstka nawet za nim tęskniła, w końcu dawno się nie widzieliśmy,
jednak rdzeń mojej duszy krzyczał na cały dom: „Nie rób sobie jaj! To tylko Nathiel!”.
Czułam się rozdarta. Nie był to z pewnością ktoś, kto był mi niezbędny do
życia, ale musiałam przyznać, że poniekąd się do niego przekonałam. Byliśmy na
dobrej, choć wciąż dalekiej drodze do zostania przyjaciółmi.
Nachmurzyłam
się.
Dlaczego
moje myśli tak często zajmował teraz ten znajomy demoniczny łowca? Nic do niego
przecież nie czułam. Ani serce mi szybciej nie biło, ani myśli nie wytwarzały
romantycznych scen, gdy pojawiał się w mojej wyobraźni, nawet ręka nie wyrywała
się, aby do jego telefonować. Więc co to w takim razie było? Może to uczucie
miało zupełnie inną nazwę? Może to było coś pomiędzy przyjaźnią a…
– To
miłość, Laura, to miłość! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Amy.
Wybuchłam
śmiechem. Chyba tym razem przesadziła. Moja przyjaciółka wszędzie widziała
miłość, nawet tam, gdzie w rzeczywistości jej nie było. Jak można było zakochać
się w kimś, kogo znało się tak krótko? Może łączyła nas szczególna więź, którą
zbudowaliśmy w oparciu o sarkastyczne uwagi i wieczną walkę głupoty z wtórną mądrością,
ale w tej wizji nie było miejsca na fruwające wokół nas, piekielnie różowe
serduszka. Nawet za sto lat nie pokochałabym takiego kretyna. Prędzej ludzka
rasa by wyginęła, niż oddałabym mu swoje serce na pożarcie.
– Nie
żartuj sobie, proszę cię. Ja i Nathiel to wizja, która się nie spełni. Jest
cholernie irytującym gościem, z którym nie przeżyłabym pełnych dwudziestu
czterech godzin, nie żrąc się i nie wyzywając – powiedziałam, przewracając do
siebie oczami.
Zapragnęłam
zmienić temat rozmowy. Znałam Amy już wystarczająco dużo czasu, aby wiedzieć,
że cierpi na nieuleczalny romantyzm.
– Lepiej opowiedz mi, jak twoje zaznajamianie
się z Sorathielem – zironizowałam.
Amy przez dłuższą chwilę milczała, co było
dla mnie w najwyższym stopniu podejrzane. Wiedziałam, że jestem na dobrym torze
do zmiany tematu. Nathiel odejdzie w niepamięć.
– No,
bo wiesz – zaczęła niepewnym głosem. Oczami wyobraźni widziałam jej zakłopotane
spojrzenie i soczyste rumieńce, które oblewają opalone policzki. Wiedziałam, że
trafiłam w sedno sprawy.
– My...
no, między nami jest dobrze, wiesz? Ja… ja i Sorathiel jesteśmy... – ostatnie
słowo wypowiedziała tak cicho, że mogłam tylko próbować domyślić się sensu jej
wypowiedzi. Na szczęście nie uchodziłam za mało domyślną i szybko łączyłam
fakty.
– Parą?
– spytałam szeptem, jakbyśmy przekazywały sobie właśnie najskrytsze tajemnice.
W odpowiedzi usłyszałam cichy jęk żałości, który zapewne oznaczał zgodę. –
Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – Zmarszczyłam czoło. W pewnym sensie mnie
to zabolało. Zawsze byłam pierwszą osobą, do której Amy dzwoniła, kiedy chciała
się pochwalić, że ma nowego chłopaka. O każdym związku mówiła z taką euforią,
że teraz nie mogłam uwierzyć w jej zawstydzenie. Czy to kwestia głupiej akcji,
którą zorganizowaliśmy wraz z Nathielem, aby nie dopuścić do związania się
spokojnego łowcy i zwykłej dziewczyny?
– Ja…
nie chciałam ci przeszkadzać, Laura. Ostatnio rzadko się widywałyśmy, bo
wydawałaś się zajęta. Poza tym odrobinę się wstydziłam. Nie wiem dlaczego. Sorathiel
to ktoś więcej niż wszyscy ci chłopacy, których do tej pory miałam –
powiedziała cicho Amy. – Sama chyba zauważyłaś, że jest trochę bardziej… inny,
niż ci przystojni i popularni koszykarze z naszej szkoły. – Racja. Z dwojga
złego wolałam Sorathiela niż tych tępaków, którzy znęcali się nad słabszymi. –
Ten związek jest bardziej intymny, ja sama nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do
myśli, że jesteśmy razem. Czasami mam wrażenie, że kompletnie do siebie nie
pasujemy, wiesz? – westchnęła. – Zupełnie jakbyśmy byli z dwóch różnych
światów. Sorathiel nawet nie chodzi do szkoły, zdajesz sobie z tego sprawę? A
mimo tego jest taki mądry! Wiesz, że uczy się prywatnie u siebie w domu?
Przewróciłam
oczami. Jeżeli na początku Amy brzmiała nieśmiało, tak teraz jej głos nabrał
większej pewności i dobrze mi znanej radości. Niewielki ciężar, który zalegał
mi w piersi, opadł na dno żołądka i rozpłynął się w sokach trawiennych,
pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Musiałam przyznać, że przez chwilę
czułam się zazdrosna, nie miałam jednak powodu do niepokoju. Lody zostały
przełamane, teraz już swobodnie będzie ze mną rozmawiać o swoim nowym związku,
może przy okazji dowiem się jakichś ciekawych faktów z życia dwójki
zaprzyjaźnionych łowców. Sorathiel zdawał się być bardzo tajemniczy, ciekawiła
mnie jego przeszłość. Nathiel był bardziej przewidywalny niż on.
Nagle
zapragnęłam umówić się na spotkanie z Amy. W mojej wyobraźni pojawił się
odosobniony stolik na końcu naszej ulubionej kawiarni, gdzie popijałyśmy swoje koktajle
– ja migdałowy, ona czekoladowy – i opowiadałyśmy sobie o tym, co działo się w
ostatnich dniach. Musiałam przyznać, że nawet się stęskniłam za tą niepoprawną
katarynką, której myśli ulatniały się w słowach z prędkością światła. Przy
okazji takiego spotkania mogłabym jej opowiedzieć o lodach, na które zaprosił –
czy raczej do których mnie zmusił – Nathiel. Ta myśl napawała mnie cichą
radością, szczególnie, że ostatnio nie było jej w moim życiu zbyt wiele. Miałam
szansę na odetchnięcie od potwora pałętającego się po moim domu.
– …No i
wiesz co? W weekend wybieramy się do restauracji! Żaden mój chłopak nie zabrał
mnie nigdy do restauracji! Wiem, że zachowuję się trochę jak materialistka, ale
to coś zupełnie nowego, dlatego tak bardzo się cieszę! – wykrzywiła do telefonu
Amy.
Zaśmiałam
się cicho.
–
Trochę za tym tęskniłam, wiesz? – spytałam.
– Och.
– Moja przyjaciółka sprawiała wrażenie zdziwionej, ale już za chwilę jej głos
nabrał ciepłego brzmienia. – To słodkie, Laura. Nigdy mi czegoś takiego nie
powiedziałaś. Chyba naprawdę Nathiel działa na ciebie w taki sposób, że stajesz
się bardziej otwarta!
–
Przestań mi nathielować – mruknęłam z niezadowoleniem. Już miałam zmienić temat
i nakierować ją na nasze przyszłe spotkanie w kawiarni, kiedy dosłyszałam ciężkie
kroki i głośne dyszenie dochodzące z korytarza. – Poczekaj chwilę – szepnęłam
do telefonu, przenosząc się do pozycji siedzącej.
Moja
ciotka wparowała do pokoju bez pukania. Myślałam, że lada moment zrobi mi
wykład o tym, że nie powinnam zajmować linii telefonicznej, bo chce porozmawiać
jeszcze ze swoją przyjaciółką, która jest podrabianą wróżką, ale zamiast tego
rzuciła się w moją stronę i zaczęła wyrywać mi telefon z ręki. Siłowałam się z
nią, nie chcąc dać za wygraną.
O co
jej znowu chodziło? Czy musiała być wobec mnie tak agresywna? Zazwyczaj bywała
o wiele bardziej subtelna w swoich działaniach. Raczej wbijała szpilki w żebra
niż próbowała je połamać swoim ogromnym cielskiem.
– Co ty
jeszcze robisz, wstrętna dziewucho?! – wykrzyknęła władczo Margaret. – Jest
cisza nocna, kładź się spać, w tej chwili!
Gdy
wyrwała mi telefon z ręki i rozłączyła rozmowę z Amy, spojrzałam na nią spode
łba. Miałam o wiele więcej godności, dlatego wyprostowałam plecy i posłałam jej
pogardliwe spojrzenie.
– Nie
będziesz mi rozkazywać, od tego mam matkę – warknęłam.
–
Matkę! – wykrzyknęła groźnie ciotka. – Beznadziejną matkę, która nawet palcem
nie ruszy, aby wychować cię jak porządnego człowieka!
–
Jestem, kim jestem i nie twoja w tym rola, aby mnie zmieniać! – wykrzyknęłam
walecznie.
Nikt
nie miał prawa do obrażania mojej rodzicielki. Rodzicielki, która oddała mi
całe swoje serce i życie. Matki, która opiekowała się mną i zawsze pocieszała,
gdy inni byli przeciwko mnie, chroniła kosztem własnego zdrowia i życia! Jak
ktokolwiek śmiał ją oczerniać i to w mojej obecności?
Margaret
pochyliła się nade mną i chwyciła mnie za bluzkę, niespodziewanie ciągnąć do
góry. Już miałam się odezwać, gdy nagle spostrzegłam w jej oczach coś, co mnie
przeraziło. Jej tęczówki nie były ciemne, tak jak zawsze. One płonęły
szmaragdowym, dobrze znanym mi blaskiem.
A może to
było tylko przywidzenie?
Zacznę od "3/4 demona". Jak nie wstawisz tego do internetów, byśmy także my je pokochali, strzelę focha. Takiego na wieczność.
OdpowiedzUsuńTeraz rozdział.
"wsłuchując się w niesamowicie denerwujące stukanie obcasów o kafelki." - też nie lubię dźwięku obcasów, stukających o powierzchnię, ostatnio nawet opieprzyłam Magdycję, która miała na nogach koturny, że ich stukanie o kostkę brukową działa mi na nerwy.
Margaret. Prawdziwa wiedźma. To ją należy określić mianem potwora. Wredna baba, lubująca się we władzy, apodyktyczna, pedantyczna, zarozumiała, dziwnie wzniosła i tak strasznie irytująca, że mam ochotę wejść w to opowiadanie, przywiązać ją do krzesła, potrzeć twarz mordercy na moim nadgarstku i wysłać ją przez mój portal w odległe, niezbadane światy.
"Masz coś jeszcze do powiedzenia?
Wyrwałam się z jej morderczego uścisku i wskazałam dłonią na drzwi.
- Tak. Wynoś się stąd - odparłam krótko, ale stanowczo." - brawa dla Laury!!! Zielonooka została w tym momencie moim bohaterem. :)
" - Odkąd zadajesz się z Nathielem, zrobiłaś się taka energiczna! - wykrzyknęła uradowana. - I bardziej weselsza!" - Naprawdę? No co ty, Amy, tylko ci się tak wydaje.
"Coś mi jednak podpowiadało, że ma racje. Jakaś cząstka mnie uśmiechnęła się na dźwięk imienia "Nathiel". Inna cząstka nawet za nim tęskniła, w końcu dawno się nie widzieliśmy, jednak rdzeń mojej duszy krzyczał na cały dom: "nie rób sobie jaj! To tylko Nathiel!"." - to ja jestem w teamie rdzenia :D To tylko Nathiel! (nie obrazi się, wciąż go kocham ^^)
Amy i Sorath. Razem?! :o
Wiedziałam! :D Ten spacer, podczas którego Nathiel gwałcił liście i tarzał się w trawie z Laurą, musiał coś zapoczątkować, coś romantycznego. Trzymam za nich kciuki!
W ogóle odrobinę stęskniłam się za Amy :) Brakowało mi jej wysokiej energii potencjalnej :D
" Jej oczy nie były ciemne jak zawsze. One płonęły szmaragdowym, dobrze znanym mi blaskiem." - czyżby Margaret opętana przez demona? Nie zdziwiłabym się zbytnio. Raczej sama demonem nie jest, jest na to za wredna i apodyktyczna. Ale to łakomy kąsek np. dla Gabrielle. Chyba, że jest półdemonem, półczłowiekiem. Ale te oczy... Więc stawiam na opętanie.
Mój komentarz jest adekwatny do długości rozdziału i może odrobinę o niczym, ale na Nathielu zdecydowanie lepiej wiesza się psy niż na Margaret. Z tym, że tego pierwszego kocham, tą drugą nienawidzę.
Końcówka zaciekawia, intryguje :) Wyjątkowo mój mózg nie stara się wymyśleć własnego dalszego scenariusza.
Pozostaje mi napisać jedno.
Czekam na nn ^^
Ha! Miałam rację, babsko jest takie, jak jej brat! I wcale się nie cieszę z mojej mocy przepowiadania przyszłości, ta stara wiedźma doprowadza mnie do szewskiej pasji! I tak, wielkie oklaski dla Laury, że się jej postawiła! Szkoda tylko, że przy okazji nie pociągnęła ją za tą brodawkę na nosie...
OdpowiedzUsuń"To tylko Nathiel" - taaa, jaaasne. Naprawdę zaczyna mnie to samowyparcie Laury wkurzać. Nat przynajmniej się potrafi sam przed sobą przyznać do uczuć. Co jest zaskakujące - to przecież Nathiel.
I co? I co? Co z tymi jej oczami? Żarówki sobie do oczodołów włożyła, czy co? Dobra, z irytacji, że muszę czekać na kolejny rozdział wymyślam niestworzone teorie - ignoruj mnie:)
Czekam ze zniecierpliwieniem *irytującym nawykiem obgryzania paznokci* na kolejny rozdział!:)
Pozdrawiam!
ejj co tak krótko XD Margaret zło wcielone . Tak Laura wpindol zołzie ! Amy i Sor XDDDD padła no ale cóż wydaje mi się fajna para :D łłłiii zakochana Laura i jej myśli są... są... zajefajne :D
OdpowiedzUsuńOHOHOHO, WRÓCIŁAM! >D
OdpowiedzUsuńMusiałaś czekać miesiąc, ale wróciłam! Mogę wrzeszczeć; "Pszczółko, to ja!", "Wróciłam, skarbie"!
Błagałam Szatana o to, aby zabrał ją do siebie i wrzucił do grubego kotła, gdzie nigdy więcej nie będzie zatruwała nikomu życia.- a wiesz, że to da się zrobić? XD Maślane oczy do Lucusia i wszystko jasne! Ostatecznie dał Ci te bony, nie? XD
Zaczęła krążyć po kuchni, przyglądając się najdrobniejszym drobinką kurzu, po których przejeżdżała palcem. - ewidentnie Perfekcyjna Pani Domu, test białej rękawiczki. Aczkolwiek nie widzę wyniku. :c Laura i Joanne przeszły go? Albo nie widzę, bo czytam bez okularów, gdy jest już ciemno.
Miarka się przebrała.- Czy tylko ja gdy to czytam zawsze widzę, jak ktoś sypie do takiej miarki, pojemniczka proszek do prania i przesypuje go? Nieeee! Wyjdź z mojejgłowy, nędzny obrazie! D:
Jest cholernie irytującym gościem z którym nie przeżyłabym pełnych 24 godzin, nie żrąc się i nie wyzywając - powiedziałam oburzona- a tutaj widzę, jak Laura gryzie Natha, moja wyobraźnie jest odrobinę nienormalna.
Lecę daleeej! >D