sobota, 13 września 2014

Rozdział 27 - "Zatajona prawda"

Myślę, ze to nie będzie zbytnio zaskakujący rozdział. Rozdział znowuż krótki jak cholera, tak jak i następny, za to 29-tym się odwdzięczę.
Droga Miko, drodzy czytelnicy! Laura nie jest zakochana w Nathielu, a więc nie ma powodu denerwowania się na nią. Nie ma czego przed sobą ukryć. Na razie to faza przywiązania i przyjaźni.
Mam niesamowicie wielkie zaległości w czytaniu opowiadań i blogów... tak to jest, jak człowiek wciąż gdzieś jeździ. Do 25-tego mam spokój. Będzie dobrze.


POPRAWIONE [11.03.2018]

Trochę dodanej treści, ale niezbyt wiele, za to tytuł z "Dzień, który zmienił moje życie" przemianowałam na "Zatajona prawda".
***
Sięgałam powolnie widelcem po kolejnego rozgotowanego ziemniaka, który rozpadał się przy każdej kolejnej próbie przeniesienia go do moich ust. Ciotka Margaret zdążyła już ponarzekać na całokształt obiadu, poczynając od nieposolonego kotleta i wcale nie kończąc na rozpadających się, małych i żółtych przyjaciołach. Niestety musiałam się zgodzić z tym, że moja mama nie była mistrzynią gotowania, ale o ile mi wiadomo, Margaret sama nie była świetną kucharką. Ciekawiło mnie, jakby wyglądał obiad zrobiony przez nią. Pewnie byłaby to sucha fasola i dodatek składający się z jej cudownych pouczeń na temat życia, wżynających się jak ostry nóż w psychikę człowieka. Słowo daję, nawet ja po tygodniu spędzonym z Margaret miałam ochotę pójść i zakopać się żywcem w lesie. Nie zamierzałam jednak zostawiać mamy, która wcale nie była w lepszym stanie psychicznym, niż ja. Siedziała załamana nad talerzem obiadu, a sińce pod jej oczami zdradzały nieprzespane noce. Jeżeli istniał jakiś gorszy demon od Margaret, to musiałam mu osobiście złożyć gratulacje. Nikt nie mógł być bardziej zły, niż ona.
Demon. Nie mogłam uwolnić myśli od faktu, że nie tak całkiem dawno temu, zobaczyłam w jej oczach szmaragdowy błysk. Wciąż szukałam na to jakiejś bezpiecznej odpowiedzi. Być może miałam przywidzenia, w końcu w pokoju było dosyć ciemno. Istniało jeszcze inne rozwiązanie – może od nadmiaru demonicznych historii wszędzie widziałam demony. Wyobraźnia potrafiła przecież płatać figle, a z kim mogłabym porównać Margaret jak nie z demoniczną pokraką? Miały ze sobą dużo wspólnego.
Bezszelestnie wstałam od stołu i zaniosłam swój talerz do kuchni. Sam widok Margaret sprawiał, że traciłam apetyt. Jej ohydna brodawka wyglądała, jakby za chwilę miała mi zrobić na złość i wskoczyć na talerz, a tego wolałabym uniknąć.
– A ty gdzie? – usłyszałam za sobą ochrypły, niemalże męski głos.
– Dziękuję, już się najadłam – odpowiedziałam sztywno, nie patrząc w tył. Byłam przygotowana na kolejną dawkę niezwykłego narzekania na temat tego, jaka to jestem okropna i niewychowana. Wysłuchiwanie monologów ciotki to już codzienność, co prawda wciąż niechciana, ale jednak codzienność.
– Czy nie mówiłam? Nie ma Edwarda, nie ma twardej ręki. Nie umiałaś nawet wychować córki, Joanne, a to wcale nie jest skomplikowane zadanie. Dzieci tańczą, jak im się zagra! Wystarczy postraszyć je ręką! Teraz jest już na to za późno, bo twoja córeczka jest nastolatką i poczuła się niepokonana. – Prychnęła głośno i z obrzydzeniem.
Przystanęłam w progu kuchni, ściskając ze złości talerz. Miałam wrażenie, że jeszcze moment i pęknie, tak samo jak moja tama zbudowana z cieniutkich cząsteczek cierpliwości. Ostatnio moje nerwy nie wyrabiały na zakrętach i dlatego czułam, ze niedługo czekała je niemiła stłuczka z gniewnymi słowami. Do tej pory znosiłam przytyki ciotki z tego powodu, że prosiła mnie o to mama. Twierdziła, że jeśli będziemy się dobrze sprawować, to sobie odpuści i w końcu przestanie nas dręczy, wciąż zapominała jednak o tym, że to realny świat, w którym tyrani się nie zmieniają, a nie książka z tęczowym zakończeniem, gdzie antagoniści kończyli jako protagoniści. 
– Margaret – odezwała się Joanne. Zdziwił mnie jej poważny, ale i twardy ton głosu. Czyżby w końcu zamierzała się sprzeciwić tej tyranii? – Wychowałam córkę najlepiej jak umiałam. Laura jest silną, mądrą i odpowiedzialną osobą. Nie mogłam sobie wyśnić lepszej córki – kontynuowała. – Obydwie świetnie sobie radzimy i nie potrzebujemy silnej ręki, a już szczególnie nie twojej. Nie jesteś nam nic winna. Edward odszedł kilkanaście lat temu, zdążyłyśmy się pozbierać i nauczyłyśmy się, jak sobie radzić same.
Spojrzałam zdziwiona na moją rodzicielkę. Pierwszy raz postawiła się ciotce. Byłam z niej niesamowicie dumna. Nie mogłam ukryć uśmiechu zadowolenia, który zagościł na mojej twarzy, jak promyk słońca w pochmurny dzień. Podejrzewałam, że nie był to zbyt dobry ruch w stronę Margaret, ale za to odważny i jak najbardziej słuszny. Ludzi nie można było traktować jak niewolników, którzy musieli wykonywać powierzone im przez władczego i bezlitosnego zwierzchnika zadania, aż do śmierci, której przyczyną byłoby przepracowanie. Każdy był panem swojego losu.
Kiedy przytłaczająca cisza się przedłużała, moja mama postanowiła dokonać bezlitosnego aktu ostateczności.  
– Proszę cię, abyś się stąd wyniosła, Margaret – zakończyła swoją wypowiedź, wstając od stołu. – Jeszcze dzisiaj.
Margaret o dziwo milczała. Wciąż siedziała przy stole, mierząc moją matkę morderczym spojrzeniem. Jej twarz stawała się coraz bardziej purpurowa, a grube palce wystukiwały nerwowy rytm o drewniany kant stołu. Gdy już myślałam, że ciotka wybuchnie złością, ona zaśmiała się tylko kpiąco. Ten krótki, nieprzyjemnie brzmiący dźwięk sprawił, że przeszyły mnie dreszcze.
– Wiedziałam, po prostu wiedziałam – powtarzała pod nosem jak opętana. Potrząsała głową z częstotliwością wirującej pralki, jakby wstąpił w nią duch. – Mój biedny brat musiał użerać się tyle lat z takimi idiotkami. Nie dziwię się, że w końcu nie wytrzymał. Tak bardzo mi go szkoda. Nawet ja ledwo tutaj wytrzymuję. – Margaret przybrała sztucznie zbolałą minę i złożyła ręce w podołku. Przypominała kobietę, która minęła się z żałobą o kilkanaście lat. O ile pamiętałam, na pogrzebie swojego brata nie uroniła ani jednej łzy. Chusteczka, którą wtedy dzierżyła w dłoni i od czasu do czasu ocierała nią suche policzki, była tylko przykrywką. Ta kobieta nie miała żadnych ludzkich uczuć.
Tym razem to ja włączyłam się do walki.
– Ojciec? – prychnęłam. – Ojciec był najgorszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam. Znęcał się nad nam, bił nas– powiedziałam, zaciskając z nerwów dłoń na talerzu.
– I jak widać, to nic nie pomogło – powiedziała Margaret, zanosząc się swoim okrutnym śmiechem. W jej mniemaniu brzmiało to jak najzabawniejszy pod słońcem żart.
Nim zdążyłam odłożyć talerz na blat, dosłownie wybuchł w mojej ręce. Jego kawałki rozsypały się po podłodze, stwarzając pewne zagrożenie dla moich stóp. Nie przejmowałam się tym. Żałowałam, że tym, co wybuchło, nie była głowa Margaret.
Moja mama patrzyła na mnie zszokowana. Dlaczego? Czy to moja wina, że talerz pękł? Poniekąd może tak, w końcu na niego naparłam, ale czy na tyle mocno, aby sprawić, że wręcz wybuchnął w powietrzu? Na podłodze leżały nie tylko miniaturowe odłamki, ale również porcelanowy pył, zupełnie jakby ktoś trafił naczynie potajemnym pociskiem.
Spojrzałam na swoją dłoń, przybierając niepewny wyraz twarzy.
Czyżby moje dziecięce zdolności powróciły?
– Oczy płoną ci jak u jakiegoś potwora – powiedziała z obrzydzeniem Margaret. – Edward się nie pomylił, z tobą naprawdę jest coś nie tak. – Ciotka podniosła swoje grube cielsko z krzesła, przez co te niemiłosiernie głośno i żałośnie zaskrzypiało.
– Mam dosyć twojej dyktatury! – wykrzyknęłam podenerwowana.
Okno w kuchni otworzyło się gwałtownie i uderzyło w ścianę. Wzdrygnęłam się, prawie natychmiastowo łagodniejąc. Oburzony wiatr zdołał okryć ulotnym płaszczem władzy całe pomieszczenie – rozwiewał moje włosy na wszystkie strony, jakby chciał mi je wyrwać z głowy i uczynić niewolniczymi podróżnikami swojego nurtu. 
Nim się obejrzałam, moja mama podleciała do okna i szczelnie je zamknęła. Przez chwilę siłowała się z wiatrem, który nie chciał dać za wygraną, ostatecznie wypędziła go jednak z naszego domu. Szkoda, że tego samego nie zrobiła z Margaret – wciąż tutaj stała i uśmiechała się ze zwycięską kpiną.
– Przeklęty przeciąg – przeklęła pod nosem Joanne. Z reguły nie używała brzydkich słów, rzadko się nawet denerwowała, w tej sytuacji jednak się jej nie dziwiłam. Od przyjazdu ciotki żyłyśmy w ciągłym napięciu, zupełnie jakby ktoś w środku nocy miał nad nami stanąć z siekierą i wykonać wyrok. Prawdę powiedziawszy, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby psychopatą z ostrym przedmiotem w dłoni okazała się siostra mojego ojca.
Spojrzałam na Margaret, która nagle skierowała na mnie swoje przymrużone złowieszczo oczy. Obrzydliwie kpiący uśmiech wciąż nie zniknął z jej twarzy. Ona wiedziała, że pęknięty talerz i szaleńczo pędzący po domu wiatr nie był zrządzeniem losu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to moja sprawka.
– Zawsze uważałam, że osoby z zielonymi oczami pochodzą od samego diabła – zaczęła powolnym, ospałym głosem przepełnionym jadem. – Dzieci w szkole się nie myliły, podobnie jak twój ojciec. Jesteś córką samego Szatana.
Przymknęłam na moment oczy, biorąc głęboki wdech. Powinnam się opanować. Nie chciałam, aby było tak, jak za czasów mojej podstawówki. Byłam człowiekiem, tylko i wyłącznie człowiekiem, właśnie tej myśli chciałam się trzymać, nim mój gniew na dobre wybuchnie i przywoła we władanie chaos.
– Co ty możesz o tym wiedzieć, stara wiedźmo? – syknęłam przez zęby, próbując się opanować. Zacisnęłam pięści tak mocno, że zbielały mi knykcie. Mój oddech był szybki i płytki jak u byka, który szykuje się do ataku. Niemalże czułam, jak posadzka drży pod siłą mojego gniewu. Tak wiele złego kryło się w moim drobnym ciele.
Mama podeszła do mnie ostrożnie i położyła delikatnie dłoń na moim ramieniu. Poczułam jak wszystkie negatywne uczucia ze mnie odpływają, zupełnie jakby za pomocą jakiejś uspokajającej magii zabierała wszystkie moje nerwy i zmartwienia. Uspokoiłam się w przeciągu kilku sekund, choć musiałam przyznać, że mój gniew wciąż był w stanie gotowości.
– Proszę cię, Margaret, przestań. Nie musisz poczuwać się do obowiązku pilnowania nas. Edward odszedł, a my świetnie sobie radzimy bez niego – powiedziała kojącym głosem, jakim zawsze, kiedy próbowała mi opowiedzieć bajkę na dobranoc. Gdyby moja mama miała być jakąś istotą pozaziemską, nazwałabym ją wróżką.
– Świetnie?! – wybuchła ciotka. – Świetnie?! Ty zawsze miałaś nie po kolei w głowie, Joanne! Twoja chora wyobraźnia i chęć przeżycia głupich przygód doprowadziła do tego, że adoptowałaś jakiegoś bękarta! – wykrzyknęła tak głośno, że dom aż zatrząsł się pod wpływem jej głosu.
Spojrzałam zdziwiona w stronę ciotki, następnie przenosząc wzrok na moją przerażoną mamę.
Adoptowany bękart? Ja? To jakaś chora pomyłka. Chciała mnie tym urazić? Może nie przypominałam z wyglądu żadnego ze swoich rodziców, ale przecież dzieci nie zawsze dziedziczyły ich cechy zewnętrzne, osobiście byłam bardzo podobna do babci od strony mojej mamy. Miałyśmy nawet podobny kolor oczu i takie same włosy.
– Margaret! – wykrzyknęła bezradnie Joanne.
– Och, czyżby twoja córeczka nie wiedziała, że nie jesteś jej prawdziwą matką? – spytała triumfalnie ciotka, zakładając ręce na obwisłe piersi. – Dlatego właśnie Edward tak bardzo jej nienawidził, prawda? Nigdy jej nie chciał, bo nawet nie była jego.
Dłoń mojej rodzicielki zacisnęła się mocniej na moim ramieniu.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Spojrzałam w twarz mojej mamy, próbując odnaleźć w tym obcym dla mnie wyrazie odpowiedź. Dlaczego nie zaprzeczała? To przecież nie była prawda. Jak mogłabym nie być jej córką? Przecież by mi o tym powiedziała, prawda? Nie miała powodu, by to ukrywać, nie wtedy, kiedy byłam już niemalże dorosła. W moich żyłach musiała płynąć jej krew, tak dobrze się przecież dogadywałyśmy!
– Mamo? – spytałam cichym, wręcz dziecięcym głosem, który zdarzało mi się używać jako dziecko, gdy czułam się niepewnie.
Im dłużej nie dostawałam odpowiedzi, tym bardziej zaczynałam się pogrążać w niewidzialnej otchłani niezrozumienia. Moja mama nawet na mnie nie spoglądała. Puściła za to moje ramię i spojrzała w stronę Margaret najchłodniejszym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek u niej widziałam. Przez chwilę nie wyglądała jak ktoś, kto mnie urodził. Nie wyglądała nawet jak osoba, którą znałam.
– Wynoś się stąd – warknęła. – Nie chcę cię tu więcej widzieć! – poprawiła krzykiem, wskazując palcem na drzwi wyjściowe. Jej oczy zdawały się płonąć gniewem. Kusiło mnie, aby spojrzeć w stronę okna i przekonać się, czy przypadkiem nie miała podobnych zdolności do moich, wiatr jednak nie oszalał z powodu jej zszarganych nerwów. 
Sama Margaret musiała zdziwić się jej tonem głosu, sądząc po jej zdziwionej minie. Trochę czasu minęło, zanim odzyskała władzę w nogach i umyśle, a gdy to nastąpiło, prychnęła głośno i mówiąc ciche, ostrzegawcze: „jeszcze tego pożałujesz”, wyszła z naszego domu, trzaskając silnie drzwiami.
Myślałam, że poczuję się zdecydowanie lepiej, kiedy Margaret opuści nasze mieszkanie, wcale nie było mi jednak lżej na duszy – teraz ciążyło na niej pytanie, na które bałam się dostać odpowiedź.
Dziś moja matka pokazała mi twarz, jakiej nigdy nie widziałam. Całkiem obcą twarz, naznaczoną chłodnymi emocjami. To dało mi do myślenia. Kurczowo trzymałam się nadziei, że Margaret kłamała, ale jeżeli to zrobiła, to dlaczego osoba, która powinna zaprzeczyć, nie uczyniła tego?
Przedłużające się milczenie było odpowiedzią samą w sobie. Świat powoli tracił kolory, pogrążając się powolnie w ciemnościach. Nie chciałam mieć świadomości, że jestem jedyną osobą na tym przeklętym świecie, nie w tym momencie.
Odważyłam się spojrzeć w zasmucony profil mojej mamy. Złagodniała. Kiedy to ona na mnie spojrzała, natychmiastowo zalała się rzewnymi łzami. Patrząc w moją twarz potrząsała przepraszająco głową, aż w końcu objęła moje ramiona i przytuliła mocno do swojej piersi. Stałam sztywna z opuszczonymi dłońmi, nie wiedząc jak mam na to zareagować. Gdzieś w środku czułam się pusta i nieprawdziwa, obdarta z własnej części rzeczywistości, która była mi należna od momentu narodzin.
Czy wszystkie historie, którymi karmiła mnie do snu moja matka, były zmyślone?
– To prawda? – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Mój głos ledwo przebił się przez ścianę matczynego zawodzenia. 
Tkwiłyśmy w przytłaczającej ciszy przez całą wieczność. W końcu jednak usłyszałam coś, czego w nie chciałoby usłyszeć żadne dziecko po siedemnastu latach życia w kłamstwie:
– Tak, to prawda.

10 komentarzy:

  1. Wiadomo, że Laura nie jest zakochana w Nathielu (wystarczy, że ja się męczę w swoim zakochaniu ^^), nawet nie pokuszę się o stwierdzenie, że jest nim zauroczona. Raczej to przywiązanie sprawia, że może się taka wydawać. Poza Amy i mamą do tej pory nie miała nikogo bliskiego, "upaja się" przyjaźnią z brunetem.

    Teraz komentuję rozdział.
    To chyba najkrótszy w wszystkich. Ale i tak mi się podoba :)
    " Obydwie świetnie sobie radzimy i nie potrzebujemy żadnej, silnej ręki, szczególnie twojej." - dokładnie!!! Joanne jest świetną matką, a Margaret niech wypieprza w podskokach z ich życia!
    "- I jak widać to nic nie pomogło - powiedziała Margaret, zanosząc się swoim okrutnym śmiechem." - mam ochotę coś uderzyć. Lub kogoś. Najlepiej Margaret. W tę jej durnowatą, pyszałkowatą twarz. Jest okropna, może walczyć z Gabrielle o pierwsze miejsce najgorszej postaci tego opowiadania. Jest tak apodyktyczna i narcystyczna, krytyczna, że chyba gdyby spotkała samego Boga, coś by się jej w nim nie spodobało i by go za coś ochrzaniłam. Pieprz się, Margaret. Po prostu się pieprz (och, Rosie od Dona mi się udziela).
    Jeee! Laura i MAM TĘ MOC! :D Świetne, strasznie mi się podoba "magiczność" panny Collins.
    Adoptowała? Że niby Laura nie jest dziedziczką genów Joanne? Ale jak to? WIEDZIAŁAM, ŻE JEST DEMONEM! HA!
    Ale jest mi tak przykro, smutno i och, źle, że Joanne nie jest matką Laury, że mam ochotę przytulić blondynkę, siąść z nią w jakimś kącie i wspólnie płakać. Biedna Lauro, trzymaj się. I możesz do mnie pisać, gdyby ci było gorzej. Jestem z tobą, naffowe dziecko.

    Nie myślałam, że napiszę aż tyle w komentarzu, ale po prostu muszę dać upust uczuciom.
    Nathiel, zgłoś się. Jesteś potrzebny. Laura cię potrzebuje.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. drama XD kocham czytać o znęcaniu się złych postaci nad dobrymi :D tak wiem jestem walnięta xdTak trzymaj Laurka! pokaż na ile cie stać ! chociaż koniec mi się nie spodobał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Laura+Nathiel musi być, bo się zabiję :D

    Dochodzę do wniosku, że Laura jest półdemonem-półczłowiekiem :D

    Rozdział cudowny. Mam nadzieję, że Laura coraz częściej będzie mogła używać swoich umiejętności. I że Margaret zniknie z ich życia (albo okaże się Gabrielle w przebraniu, to by wyjaśniało kilka spraw)

    W następnym rozdziale poproszę o postać Nathiela i wiązankę sarkazmu :D

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    Ps. Wracam do http://nieprzecietniludzie.blogspot.com/ :D Wena powróciła ;) Zapraszam na 5 :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie cudowne opowiadanie, a tak mało komentarzy...
    Julai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierni czytelnicy pozostali, inni pewnie tłumaczyć się będą szkołą czy czymś, albo po prostu nie chce im się tego czytać.
      Choć to naprawdę rewelacyjne opowiadanie.
      A Naff powinno się wielbić na klęczkach za stworzenie Nathiel'a (tak bardzo w nim zakochana Cleo ^^).

      Usuń
    2. Dziękuję, to miłe :3. Mi nie przeszkadza, że jest tak mało komentujących. Cieszę się tymi, których mam! Poza tym... pod każdą niemal notką jest od 80-180 wyświetleń, więc... ktoś chyba jeszcze to czyta :3.
      Lepiej tak nie mów, bo się jeszcze chłopak zajara, Cleo XD. Zamierzam znaleźć Nathiela we Wrocku!

      Usuń
    3. Sorathiela już we Wrocku znalazłaś, to Nathiel gdzieś się tam powinien kręcić ;)
      A niech się jara, demoniczna pochodnia, normalnie Ghost Rider... Okay, za dużo filmów,zdecydowanie.

      Usuń
  5. świetne opowiadanie, naprawde wciąga, chyba zacznę czytac od 1 rozdziału bo się w tym gubie :D


    zapraszam do mnie, może obserwacja za obserwacje?
    http://lenettete.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Naff! Przepraszam! Ja wyrodna czytelniczka już *w końcu* przeczytałam rozdział!
    Nie będę się tutaj tłumaczyć, ale naprawdę ostatnio mam ogrom obowiązków. Jak coś, to zażalenia do mojego szefa, bądź mojej "kochanej" rodzinki...:)

    Primo: Naff kochana, ja wiem, że Laura zakochana w Nathielu nie jest *z czego ubolewam*, ale swoimi wypowiedziami tak jakoś próbuje ciebie *i twoją bohaterkę* nakierować!:D No bo ogłaszam ci tutaj uroczyście, że jeśli kiedyś *kiedykolwiek* nie zobaczę najmniejszego punkcika Laura+Nathiel, to cię osobiście uduszę!:D

    Ok. Groźba wypowiedziana, to przechodzę do rozdziału:)

    Ja nie wiem, czy można pałać szaloną nienawiścią do fikcyjnego bohatera, ale Margaret to pomału udowadnia. Naprawdę, ona Laurę pomiotem szatana nazywa, a sama jest piekielną diablicą, luckiem i belzebubem w jednym...
    Gr, zdenerwowałam się!

    No i matka Laury nareszcie pokazała na co ją stać. Brawa dla niej! Ja na jej miejscu już dawno bym to babsko za drzwi wystawiła z karteczką "Oddam za darmo, a nawet dopłacę".

    Teraz mnie tylko martwi ta ostatnia sprawa. Bo jak Laura zachowa się po tym, jak się dowiedziała, że została okłamana nawet przez mamę? Coś mi się nie zdaje, że tak po prostu przejdzie do porządku dziennego. Boję się, że Laura odsunie się nawet od mamy. Cóż, to dobrze nie wróży...

    Czekam na rozdział!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. zaczynając od nieposolonego kotleta i wcale nie kończąc na rozpadających się ziemniakach. - taktak, nieposolone kotlety są najgorsze. Aczkolwiek nidch się Margaret nie czepia, bo z Pwrfekcyjnej Pani Domu przechodzi w Magdę Gessler. Spróbuj kotleta Emila, pff!
    Rozdział taki krótki, zgodzę się, no, ale leniwa jestem i nie sprawdzę ile ma w moim programie. Ale skoro 29 ma być dłuższa... lecę!
    Ah, i jeszcze; tak nie za bardzo się zdziwiłam, że Laura została adoptowana. Zimna ja. :<

    OdpowiedzUsuń