Już na wstępie chciałabym podziękować mojej kochanej Lunatyczce/Orihime/Oliwii za pomysły odnośnie nowego rozdziału, którego nie mogłam dokończyć.
Już niedługo scena walki. Nie lubię scen walki, chyba wynajmę do niej mojego chłopaka.
Rozdział wyszedł mi jak czysta parodia. Nathiel, Laura, krzaki, czyste szaleństwo. Na dodatek większość zdań zawiera takie podteksty, że banan wchodzi samoczynnie na ryjka. No, nic, zostaje mi zaprosić was do szaleńczego rozdziału w krzakach.
POPRAWIONE [19.11.17]
Przyznaję, ledwo poprawiłam ten rozdział, był tak bardzo skrótowy i dziwny, że niemalże waliłam głową w laptopa. Mam nadzieję, że jakoś to wyszło.
***
– Przesuń tę swoją wychudzoną,
bladą dupę!
– Nigdy jej nie widziałeś, więc
skąd wiesz, że jest blada?
– Cała twoja twarz, ręce,
ramiona i nogi są blade, dlatego idę o zakład, że masz też bladą dupę! W końcu
kto normalny wystawiałby tyłek na słońce i go opalał? Wiem, że jesteś dziwna, ale
żeby taki tyłkowy fetysz od razu mieć?
Przewróciłam oczami.
Musiałam przyznać, że poniekąd
brakowało mi tych głupich docinek. Nikt na całym świecie, tak jak Nathiel, nie
udowadniał mi, że w przeciwieństwie do niektórych ludzi (bądź demonów) posiadałam
mózg. W obecności Auvreya można się było dowartościować. Powinien otworzyć
swoją własną działalność, która kierowałaby do niego ludzi z depresją i
ciężkimi chorobami umysłowymi – rozmawiając z nim od razu poczuliby się lepiej.
W prezencie podarowaliby mu również swoje leki psychotropowe. Może na coś by
się zdały.
– Wybrałeś bardzo niewygodne
krzaki – powiedziałam, po raz kolejny strzepując liście z włosów. Chwilami
żałowałam, że dałam się namówić na tę dziwną misję, która polegała na
obserwowaniu Amy oraz Sorathiela z krzaków. Miałam brudne od błota nogawki
spodni, poharataną skórę i potargane włosy. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, zapewne
uznałby, że spędziłam tutaj miły czas w towarzystwie jakiegoś przypadkowego
kochanka. W rzeczywistości było jednak inaczej – chcieliśmy sprawdzić, jak
przebiega nie zatwierdzony jeszcze związek naszych przyjaciół, ewentualnie
zapobiec katastrofie, gdyby zechcieli zrobić coś nieprzyzwoitego. Na przykład
się związać.
– Czego ty chcesz? Trawa
mięciutka, jest ciasno, ciemno, po prostu idealne warunki na rozwijanie
stosunków międzyludzkich. – Nathiel zaśmiał się szatańsko. Musiałam go
szturchnąć, aby emocjonował się trochę ciszej.
– Proponujesz mi coś? – Prychnęłam.
– Oczywiście. Myślisz, że po co
cię tutaj zabrałem? Tylko nie goń mnie potem o alimenty, jestem biednym
nastolatkiem, a do pracy się nie wybieram!
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem.
Będąc tutaj, czułam się, jakbym
została sprowadzona do poziomu dziecka z przedszkola, chociaż równie dobrze
mogłam powiedzieć „do poziomu Nathiela”, nie było żadnej różnicy. Już nawet
mentalność krzaka była bardziej wartościowa niż jego.
Cóż, nie zapominajmy o misji
jaka nam przyświecała, w końcu nie dla Auvreya tutaj byłam. Martwiłam się o
Amy. Nie chciałam, żeby zaczęły interesować się nią demony. Wystarczyło, że to
ja musiałam użerać się z jednym z nich.
– Masz jakiś plan? – spytałam,
siadając po turecku wśród naszych liściastych przyjaciół.
– Tak – odpowiedział z pełną
powagą Nathiel. O mały włos, a parsknęłabym śmiechem na widok jego
nieprawdopodobnie poważnej miny. – Ty łapiesz ją, ja łapię jego. Ty zamykasz
swoją przyjaciółeczkę w piwnicy, a ja Sorathiela w lochach. Żeby im się nie
nudziło, damy im do strugania ziemniaki.
Tym razem o mało nie zostałam
zrzucona do poziomu intelektualnego trawy.
Nathiel, zdradź mi przepis na
to, co bierzesz z rana. Hera, koka, hasz czy LSD? A może jesteś odporny na
domestosa, bo od dziecka zażywasz go na drugie śniadanie? Mogę się założyć, że
kiedy ten kretyn się narodził, posiadał jeszcze mózg, po prostu chemiczne opary
wyżarły mu wszystkie szare komórki. Co za strata.
Uznałam, że nie skomentuję tej
wypowiedzi. Zamiast tego sięgnęłam do torby po butelkę z wodą. Czułam się spragniona, ponieważ w krzakach
panowała gorąca atmosfera, wysysająca z mojego wnętrza wszystkie życiodajne
płyny. Moje usta wypowiedziały już zdecydowanie za dużo słów, uznałam jednak,
że chłodna woda przyda się bardziej Nathielowi, ponieważ głowa parowała mu od
nadmiaru głupoty.
– Może chcesz trochę ochłonąć? –
spytałam, podając mu butelkę.
Utop te narkotyki w wodzie.
Może się rozpuszczą i stracisz wenę do wymyślania głupich docinek.
Auvrey wzruszył ramionami i
powiedział:
– Czemu by nie?
Przejął ode mnie butelkę i
wypił prawie całą jej zawartość.
Dzięki, że chociaż trochę o
mnie myślisz, drogi towarzyszu. Przeczuwałam, że gdyby przyszło nam spędzić
wspólny dzień na Saharze, zapewne byłabym pierwszą osobą, która wyschłaby na
wiór, a moje zwłoki zostałyby rzucone gdzieś na gorące piaski, żeby pożarły je
hieny.
– Co byś zrobił, gdybym ci
powiedziała, że to woda święcona? – spytałam z wrednym uśmieszkiem. Wprost nie
mogłam się powstrzymać od zastosowania sarkazmu. Auvrey był dla mnie jak kukła
ćwiczeniowa, na której wyładowywałam nagromadzone w moim umyśle docinki. Jak
każdy potrzebowałam się czasem na kimś wyżyć, a że ironia znajdowała doskonałe
ujście w rozmowach z tym niepoprawnym łowcą, to dlaczego nie?
– A była? – zapytał Nathiel,
zerkając na mnie podejrzliwie kątem oka.
– Była.
Czarnowłosy patrzył na mnie
chwilę z miną bez wyrazu, jakby jego znikome komórki mózgowe starały się
przetworzyć zdobyte informacje, aż w końcu padł na ziemię i zaczął się po niej rzucać,
jakby dostał padaczki. Musiałam przyznać, że jego przedstawienie było mało
przekonujące. Spoglądałam na niego z uniesioną brwią i założonymi na piersi
rękoma, czekając aż skończy swój marny spektakl mordowanego demona.
– Umieram!
– Świetnie! – odpowiedziałam ze
sztucznym entuzjazmem, klaszcząc w dłonie. Mało brakowało, a z radości
podniosłabym się do góry i zaczęła oznajmiać światu głośnym okrzykiem, że
utrapienie moich niekończących się dni, właśnie kopnęło z rozpędu w kalendarz.
Jaka szkoda, że to tylko scena żyjąca w mojej wyobraźni.
– Ha ha, bardzo śmieszne –
odpowiedział chłopak, siadając z powrotem obok mnie. – Rozumiem, że chcesz,
żebym zdechł, ale jeśli odejdzie twój jedyny i niepowtarzalny ochroniarz, to
kto będzie cię bronił? – mówiąc to, posłał mi znaczący uśmieszek.
– Ironia. To najlepsza broń na
wszystkich idiotów tego świata – odparłam.
– Uwierz, demonów ironia nie
rusza – zaśmiał się łowca. – Wyobraź sobie, że staje przed tobą taki demon, a
ty walisz do niego tekstem: „dzień dobry, ładnie dziś wyglądasz! Nowa fryzura?
Paznokcie nowe? No, no, wyglądasz lepiej niż zwykle. Jakby ci tak jeszcze
szlifierką po gębie przejechać, to... byłbyś wspaniały!”, a demon rzuca się na
ciebie i odgryza ci głowę. Wesołe zakończenie, prawda?
Uśmiechnęłam
się na boku. Odnosiłam wrażenie, że moje usta zbyt często wykrzywiały się w
uśmiechu w obecności tego demonicznego drania. Czyżby jego denne żarty zaczęły
mi się podobać? Jeżeli tak, to naprawdę było
ze mną źle, chyba muszę odwiedzić specjalistę od tego typu urojeń.
„Cześć
doktorku, zaczęły mi się podobać żarty demona i coraz częściej się uśmiecham!”,
„to poważne, Lauro, trzeba zawinąć cię w biały kaftan i zamknąć w pokoju bez
klamek”.
–
Są i nasze kraczące wrony – odezwał się czarnowłosy łowca, rozchylając leciutko
krzaki, żeby mieć lepszy widok na naszych przyjaciół.
Nathiel prowadził chyba własną
politykę słowną. Wrony, przeciwność gruchających gołąbków pogrążonych w
miłosnej ekstazie? Nigdy go nie zrozumiem.
Przybliżyłam się do niego i
spojrzałam przez dziurę w żywopłocie na Sorathiela i Amy. Wyglądali całkiem
zwyczajnie, jak znajomi ze szkoły czy z pracy. Szli obok siebie, ramię w ramię,
nawet się nie dotykając i nie patrząc sobie w twarz. Czy tak wyglądała pierwsza
faza zakochiwania się? A może to Auvrey miał zbyt wybujałą wyobraźnię? Co ten
kretyn mógł tak naprawdę wiedzieć o chorobie dotykającej społeczność całego
świata, na którą nie było leku? Nie wyglądał mi na osobę, która kiedykolwiek
była w kimś zakochana – chyba że we własnym odbiciu w lustrze.
Nieważne. Jakakolwiek by ta
relacja nie była, ja i Nathiel będziemy bezdusznikami, którzy zniweczą ich romantyczne
plany. To tylko i wyłącznie dla ich dobra.
Spojrzałam na Amy. Poczułam,
jakbym nie widziała jej całe wieki. To dla niego mnie zostawiłaś, ty
niewdzięcznico. To dla niego ubrałaś się w swoją ulubioną białą sukienkę
zdobioną żółtymi kwiatami. To dla niego rozpuściłaś włosy. To dzięki jego
obecności na twojej twarzy widniał teraz delikatny rumieniec i nieśmiały
uśmiech.
Co się z tobą działo, Amy? To
przecież nie byłaś ty. Gdzie się podziała cała twoja odwaga? Przecież nigdy nie
miałaś problemów z porozumiewaniem się z innymi chłopakami. Czy to chłodne
spojrzenie brązowych oczu Sorathiela sprawiało, że wyzwalała się w tobie ukryta
dotąd nieśmiałość? Czy ja też byłabym tak zestresowana obecnością przyjaciela Auvreya?
Czy raczej ze względu na dosyć chłodne usposobienie do życia, dogadalibyśmy
się?
Razem z Nathielem
przybliżyliśmy głowy do dziury w żywopłocie. Stykaliśmy się teraz głowami jak
małe dzieci, które koniecznie chciały podsłuchać rozmowę swoich rodziców.
Musiałam przyznać, że zżerała mnie ciekawość. O czym mogła rozmawiać ta dwójka,
kiedy tak bardzo się różnili?
– A więc mówisz, że znasz się z
Nathielem od dziecka? – spytała Amy z delikatnym uśmiechem. – To tak samo jak
ja z Laurą, tylko to trochę inna sprawa, w końcu ze sobą nie mieszkamy. Nie
wiem czy byśmy wytrzymały w jednym pomieszczeniu dłużej niż dwa dni. – Zaśmiała
się dźwięcznie. – To chyba trudna sztuka żyć ze swoim przyjacielem w jednym
domu.
Twarz Sorathiela wykrzywiła się
w ironicznym uśmieszku.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
Nathiel to okropny bałaganiarz, który całymi dniami przesiaduje w domu i ogląda
swoje chińskie bajki.
Spojrzałam ukradkiem na swojego
towarzysza. Wyglądał na zdenerwowanego. Już zaczął się podnosić z zamiarem
rzucenia się na swojego przyjaciela za tak niecne, wypowiedziane przez niego
słowa, w porę chwyciłam go jednak za rękę i sprowadziłam z powrotem do poziomu
krzaków. Nie chciałabym zostać teraz przyłapana. Nie z nim.
– Nazwał anime chińskimi
bajkami! – powiedział zirytowany demon.
Przewróciłam oczami.
– Później się z nim rozprawisz,
teraz siedź cicho i słuchaj – syknęłam mu wprost do ucha. Kiedy poczułam, że
jego napięte mięśnie ustępują, puściłam go i pozwoliłam swobodnie usiąść z
powrotem na swoim miejscu.
Nasłuchiwaliśmy dalej.
– Jest denerwujący, dziecinny,
nieodpowiedzialny i nie mogę do niego dojść żadnymi słowami – kontynuował swoją
opowieść Sorath. – Nathiel słucha tylko i wyłącznie siebie, jakby uważał, że
jest władcą wszechświata.
Cóż,
wydawało mi się, że Blythe trafił w sedno. Nikt lepiej nie potrafiłby streścić
zachowania demonicznego łowcy.
Spojrzałam
na Nathiela, który znowu zaczął się podnosić do góry. Ponownie chwyciłam go za
dłoń i pociągnęłam w dół.
–
Jak on może tak mówić o swoim przyjacielu! – oburzył się.
–
Nathiel, zamknij się. Nie chcę zostać odkryta w krzakach razem z tobą –
powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. Auvrey podchwycił moje
spojrzenie i z biegu włączył swój stały tryb superpodrywacza. Obdarzył mnie jednym
ze swoich sławnych uwodzicielskich spojrzeń. Chyba zapominał, że byłam odporna
na jego uroki.
– Kto by nie chciał przebywać z
takim przystojniakiem w krzakach? Przyznaj się, ta perspektywa cię jara. –
Puścił mi oczko.
– Tak mnie jara, że zaraz stanę
się ofiarą samozapłonu – mruknęłam oschle, ponownie kierując spojrzenie na
dwójkę podejrzanych typów, których przyszło nam śledzić. Ci przynajmniej
wzbudzali moje zainteresowanie.
– Laura sama nie jest lepsza –
odezwała się nagle Amy, marszcząc czoło. – Może nie jest dziecinna i szalona
jak Nathiel, ale cały czas zachowuje się, jakby cały świat był przeciwko niej.
Ma dopiero siedemnaście lat, a wygląda jak stara, zgorzkniała babcia, której
nic się nie podoba. Co najśmieszniejsze, wciąż śpi z misiem!
Tym razem to ja podniosłam się
do góry. Rozchichotany Nathiel chwycił mnie za dłoń i ściągnął gwałtownie w
dół. Zrobiło mi się na tyle głupio, że na moich policzkach wykwitły dwie różowe
plamy.
– Więc śpisz z misiem, drogie
dziecko? – spytał Auvrey, powstrzymując się od wybuchnięcia gromkim śmiechem. Obdarzyłam
go morderczym spojrzeniem.
Amy przeholowała. Niech ją
tylko dopadnę! Jak mogła zdradzić obcemu facetowi mój sekret? Każdemu nowo
poznanemu chłopakowi opowiadała o moich tajemnicach? Powinna uważać, ja też
znałam kilka wstydliwych faktów z jej życia. Przypadkiem mogłabym je komuś
wyjawić. Myślę, że jej kochaś z chęcią by się dowiedział, że w szóstej klasie
podstawówki moja przyjaciółka obsmarkała twarz nauczycielki, kiedy ta spytała,
czy jest obecna.
Na twarzy Sorathiela pojawił
się rozbawiony uśmiech. Pierwszy raz widziałam go w tak wyzwolonej wersji. Fakt,
nie znałam go zbyt długo, ale już same opowieści mojego demonicznego kumpla
wystarczały, abym wykreowała w głowie jego rzeczywisty obraz.
– Myślę, że by do siebie
pasowali – odparł blondyn.
Spojrzeliśmy po sobie z
Nathielem i nagle, całkowicie znienacka wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem.
Zgodnie padliśmy w trawę i zaczęliśmy się po niej tarzać jak małe dzieci,
których rozbawił widok rzucającego w kogoś marchewką słonia na wycieczce do
zoo.
Nathiel i ja! A to dopiero
historia miłosna pełna demonicznych przygód! Od razu powinniśmy wziąć ślub i
spłodzić małe pokraki o szmaragdowych oczach, które biegałyby za mną z nożem i
krzyczały: „jeść matko, jeść!”. Wysuszyłabym chyba wszystkie misy z wodą
święconą w miejskich kościołach.
– Też tak uważam – powiedziała
Amy z uśmiechem.
Jeszcze raz na siebie
spojrzeliśmy, tym razem jednak z poziomu trawiastego podłoża. Na chwilę
zapanowała między nami przejmująca cisza, aż w końcu wybuchliśmy tym samym
zgodnym śmiechem, co kilka sekund wcześniej. I znów tarzaliśmy się po trawie
jak dwójka szalonych szczeniaków. Teraz nie tylko Nathielowi przydaliby się
panowie, którzy zawinęliby go w kaftan bezpieczeństwa i odstawili we właściwe
miejsce. Chyba za długo przebywałam z nim w towarzystwie – zaraził mnie swoją
psychozą.
Zabawna historia, naprawdę.
Amy i Sorathiel jak na
zawołanie spojrzeli w stronę naszej kryjówki. Zgodnie umilkliśmy, zatykając
sobie nawzajem usta. Zdecydowanie powinniśmy być bardziej ostrożni.
– Też to słyszałeś? – spytała
moja przyjaciółka.
Sorathiel kiwnął głową. Bez
słowa, szybkim krokiem ruszył w stronę naszej kryjówki. Spojrzeliśmy na siebie
z Nathielem, zastanawiając się nad tym, gdzie możemy uciec. Żadne z nas nie
chciało być w tym momencie zdemaskowane.
Auvrey był szybszy, niż moje myśli. W jednej
chwili chwycił mnie wpół i wrzucił w jeszcze głębsze krzaki. Potoczyłam się po
nich jak ciężka kłoda. Nie była to miła przeprawa przez łąkę – raczej skok w
kłujące gąszcze, które poraniło kolcami moje ramiona i nogi. Już miałam wydać z
siebie cichy jęk bólu, gdy Nathiel nachylił się tuż nad moją twarzą i przyłożył
mi gwałtownie dłoń do ust.
Niech to szlag! Teraz ta scena
musiała wyglądać tak, jakbym była biedną, gwałconą dobrowolnie w krzakach
nastolatką! Pragnęłam uniknąć takich dramatów – to mogłoby zszargać moją
chłodną reputację. Wolałam być zimna i sztywna jak nieboszczyk spoczywający w
prosektorium, niż gorąca jak aktorka filmów niedozwolonych dla dzieci.
Nathiel przygniatał mnie swoim
łokciem do podłoża, a ja miałam ochotę skopać mu tyłek za ból, który mi zadawał.
Chociaż chciałam się wyrwać z jego mocnego uścisku, nie potrafiłam.
Milczeliśmy, wpatrując się
wyczekująco w zieloną zasłonę zbudowaną z liści. Już po chwili usłyszeliśmy
cichy szelest rozsuwających się krzaków i głos Amy, mówiący:
– To tylko kot!
Podejrzliwy Sorathiel najwyraźniej
dał sobie spokój z dalszą penetracją naszych liściastych towarzyszy. Powrócił
do Amy, jakby spieszyło mu się do kontynuacji rozmowy na temat tego, jaką to
idealną parę stanowilibyśmy razem z Nathielem.
Nie, ten związek nie miałby
szansę na przetrwanie, nie wtedy, kiedy byliśmy tak skrajnie różni. Żyliśmy w
dwóch różnych światach. On był nastolatkiem, któremu zależało tylko i wyłącznie
na pomszczeniu swojej rodziny, ja byłam nastolatką, której zależało w pierwszej
kolejności na ukończeniu szkoły. On zabijał po nocach demony, ja późnymi
wieczorami czytałam literaturę poważną. On był niezrównoważony, głupi i
przystojny, ja byłam spokojna, chłodna i blada jak niedźwiedź polarny, który
zakopał się w śniegu. Gorszej pary świat by nie widział. W tym przypadku
przeciwieństwa nawet nie miały szansy się do siebie przyciągnąć. Chyba że w
wymuszonym trybie działania – jak teraz, kiedy leżeliśmy razem w trawie,
próbując uniknąć konfrontacji z naszymi przyjaciółmi.
Spojrzałam na Auvreya z chęcią
mordu w oczach. Ten tylko wyszczerzył swoje białe zęby, jakby obecna pozycja mu
odpowiadała. Chociaż widział, że próbuję się wyrwać, nawet nie drgnął, żeby mi
w tym pomóc. Widziałam, że szykuje się do wyrażenia swoich nieprzyzwoitych
myśli. Czym zamierzał mnie tym razem uraczyć? Kolejną dawką słabego podrywu czy
irytującą obelgą skierowaną w stronę mojej bladej osoby?
– Ładnie wyglądasz z liśćmi we
włosach i tą swoją niewinną miną mówiącą: „och, Nathiel, no, przestań, nie tu,
nie teraz, później, u mnie w domu!” – Chłopak udał dziewczęcy, nieco skrzeczący
głos, od którego brzmienia zwyczajnie się skrzywiłam.
Wyczuwając rozluźniający się
uścisk, odepchnęłam go silnym gestem i na czworakach podreptałam do naszego
poprzedniego miejsca pobytu. Nie zamierzałam dłużej znosić obecności tego
przeklętego erotomana, który prawie zepsuł naszą misję. W końcu to on zaczął
się śmiać jako pierwszy!
Z poirytowaną miną spojrzałam
na kota, który przysiadł tuż obok mnie. Spoglądał na mnie swoimi żółtymi
badawczymi oczami, jakby chciał się dowiedzieć, co takiego robię w tym
przyciasnawym miejscu i to na dodatek z chłopakiem. W końcu jednak uznał, że
nie ma tu nic interesującego do roboty i wystawiając ogon do góry, uciekł,
pokazując, jak bardzo ma mnie w poważaniu.
Nim
się obejrzałam obok mnie znalazł się Nathiel. Miał roztrzepane włosy i iskrzące
się oczy małego łobuza. Teraz sam wyglądał, jakby się czymś podjadał – uśmiechał
się do siebie jak ostatni wariat na ziemi. Wolałam to przemilczeć i powrócić do
oglądania naszych kochanków, którzy siedzieli teraz na ławeczce, nieopodal nas.
Widziałam tylko ich plecy, ale tyle mi wystarczyło. Raczej zależało mi na ich
podsłuchiwaniu niż na patrzeniu im w twarze.
–
Wiesz, bałam się, że gdy się do ciebie odezwę, uznasz mnie za idiotkę –
powiedziała szczerze Amy.
Cóż,
od wyznań się zaczynało.
– Po pierwszym wypowiedzianym
słowie nigdy nie uznaję ludzi za idiotów – odpowiedział spokojnie Sorathiel. –
Nie masz się o co martwić.
– Jesteś kochany. – Amy zaśmiała
się wesoło. – Kiedy bliżej się ciebie pozna, okazujesz się nie być takim
chłodnym typem bez uczuć, za jakiego wcześniej cię miałam!
– Naprawdę uważałaś, że nie mam
uczuć? – Sorathiel zabrzmiał, jakby naprawdę się zdziwił.
– Gdy przyszłyśmy do was na imprezę
razem z Laurą, patrzyłeś się na mnie, jakbyś chciał mi zrobić krzywdę.
– Może chciałem?
Czy mi się zdawało, czy
nachylił się nad moją przyjaciółką i wydusił z siebie coś, co miało zabrzmieć
jak tajemniczy śmiech?
Spojrzałam zaskoczona na
Nathiela. On najwyraźniej również był zdezorientowany – domyśliłam się tego po
jego cichych przekleństwach skierowanych do nieistniejącego Boga.
– Teraz już wiem, że jesteś
całkiem normalny.
Amy zwróciła się ku niemu
twarzą. Chociaż nie widziałam jej ust, domyślałam się, że są rozszerzone w
szerokim uśmiechu. To dało się wyczuć już w brzmieniu jej głosu. Znałam ją na
tyle dobrze, że byłam w stanie rozszyfrować, kiedy była naprawdę szczęśliwa.
– Oho, robi się za romantycznie
– mruknął mój towarzysz, skubiąc z nerwów biedny żywopłot. Pewnie gdyby miał
głos, zaczął by się do niego wydzierać: zostaw mnie, ty niewyżyty seksualnie
patafianie! Niecny gwałcicielu liści!
Sorathiel także spojrzał na
Amy. Trwali w tej pozycji wystarczająco długo, abym zaczęła podejrzewać ich o
odgrywanie aktorskich roli na planie kiepskiego romansu. Ona uśmiechała się
nieśmiało, a on patrzył prosto w jej oczy, jakby był w transie. Nieznacznie
przybliżyli się do siebie – tak samo jak ja i Nathiel do krzaków z
wyczekującymi minami.
– Co o mnie sądzisz? – spytała
cicho przyjaciółka.
– Nie przywykłem do mówienia
komplementów, ale... uważam, że jesteś urocza.
Na polikach Amy pojawiły się
czerwone plamy w barwie dojrzałego pomidora.
– Dziękuję – odparła.
Zbliżyli się do siebie jeszcze
bardziej.
– A ty? Dalej sądzisz, że
jestem bezdusznym draniem, pragnącym cię skrzywdzić?– spytał rozbawiony
blondyn.
Amy gwałtownie zaprzeczyła:
– Nie! Jesteś po prostu...
tajemniczy. Tak poza tym to całkiem miły i kochany z ciebie…
Przerwała. Byli już tak blisko
siebie, że jeszcze chwila i złączyliby usta w sekretnym pocałunku. Nie mogliśmy
do tego dopuścić. To szło zdecydowanie nie tym torem, którym powinno iść.
Całkowicie nieświadomie
wykrzyknęłam razem z Nathielem głośne:
– NIE! – Po czym spojrzeliśmy
po sobie zirytowani.
– I co się tak drzesz?! –
spytał oburzony Nathiel.
– Ty też się wydarłeś, więc o
co ci chodzi?! Zawsze musi być moja wina?! Przeklęty egoista!
– Wrzeszcząca, blada małpa!
– Stuknięty demon!
– Rozkrzyczana menda!
Nathiel rzucił się na mnie,
wywracając mnie na trawę. Zaczęliśmy się po niej tarzać jak ostatni idioci na
świecie, wykrzykując do siebie przeróżne obelgi. Nie sądziłam, że upadnę tak
nisko. Muszę wziąć sobie do serca starą poradę przyjaciela tego kretyna. „Nie
ma co dyskutować z Nathielem, bo w końcu sprowadzi cię do swojego poziomu
intelektualnego”. Właśnie to zrobił, inaczej nie leżałabym w trawie, okładając
go brudnymi od ziemi pięściami.
Zanim się zorientowaliśmy,
zostaliśmy nakryci. Rażące promienie słońca przedarły się przez ciemnicę, w
której przez ostatnie kilkadziesiąt minut spędzaliśmy czas. Musiałam zmrużyć
oczy i zasłonić twarz ręką. Akurat siedziałam na Nathielu i trzymałam go za
koszulkę, jakbym chciała mu spuścić ostry łomot. Mój „przyjaciel” nie
pozostawał mi dłużny, ciągnął mnie za i tak już potargane włosy przystrojone
gałązkami i liśćmi.
Amy
wraz z Sorathielem spoglądali na nas z góry. Sprawiali wrażenie mało
zdziwionych, zupełnie jakby się nas tutaj spodziewali. Może to była jakaś ukryta
kamera, a to wszystko zostało zaplanowane przez profesjonalnych reżyserów,
specjalizujących się w robieniu sobie jaj z porządnych obywateli Ameryki,
takich jak ja?
– Cóż – zaczął spokojnie
Sorathiel, unosząc do góry brew. – Życzymy miłych wrażeń. – Po tych słowach
chwycił Amy za dłoń i pociągnął ją za sobą w stronę wyjścia z parku. Moja
przyjaciółka spojrzała na mnie lekko zdezorientowana. Jedną z dłoni przetarła
oczy, jakby chciała się upewnić, że to, co widzi nie jest omamem.
– To nie tak, jak myślicie! –
wykrzyknęliśmy razem z Nathielem.
– Nie powtarzaj za mną! –
oburzył się Auvrey, popychając mnie tak mocno, że spektakularnie i z głośnym
szelestem liści wpadłam prosto w kłujące krzewy.
Warknęłam jak dziki zwierz,
zebrałam garść zielonej roślinności i rzuciłam nią prosto w twarz mojego
niepoprawnego towarzysza spalonej misji.
– Wal się krzakiem!
Tak oto nasze wyjątkowo ważne
zadanie zostało przerwane przez siłę kłótliwej, człowieczej natury. I pomyśleć,
że można stoczyć się tak nisko, kiedy obcuje z głupotą w demonicznej postaci.
Nigdy więcej.
Naff, chyba zacznę wąchać domestos jeśli dzięki temu się tak pisze.
OdpowiedzUsuńTO JEST GENIALNE!
Jest i Sorathiel <3
Głupia Amy!
Sarkazm od samego początku i deszczowy dzień staje się jeszcze lepszym :D
OdpowiedzUsuń"Już nawet poziom mentalności krzaka był większy niż jego." - kocham Nathiel'a, ale Laura z tym tekstem zdobywa u mnie ogromnego plusika. Pokazałaś mu! *przybija high five z Laurą*
" Na twarzy Sorathiela pojawił się rozbawiony uśmiech.
- Myślę, że by do siebie pasowali - odparł blondyn." - żałuj, że nie widzisz jak duszę się ze śmiechu i ostatkiem sił wciskam klawisze na klawiaturze. Hahahahahahahahahahahahahahahahahhahahahahahahahaha!!!!!!!! Nawet to, że właśnie w radiu leci "Bring me to life" nie sprawi, że przestanę się szczerzyć do monitora, jakby Nathiel znienacka się przede mną rozebrał :D Dopiero łyk herbaty zmienił kształt moich ust, ale to tylko na chwilę :D
" Pewnie gdyby miał głos, zaczął by się do niego wydzierać: zostaw mnie, ty niewyżyty seksualnie patafianie! Gwałcicielu liści!" - być może jestem nienormalna, ale nie przeszkadza mi Nathiel, gwałciciel liści :D
Za dużo się uśmiecham, czy Ty literki domestosem wypsikałaś? Kolejny długi komentarz Cleo, naprawdę, coś się ze mną złego dzieje. A, podziękuj Nathielowi za kotleta, będzie na jutro na obiad! :)
Przegenialna końcówka! Brawa dla Lunatyczki za pomysły!
Rozdział rozbrajająco zabawny, pełen ironii i słownych bitew, romantyczny, odrobinę brutalny (biedne krzaki po 'walce' Lauriel (<3)).
Ja chcę więcej takich!
Okej, koniec mojej paplaniny. Magdycjo, gdzie mój kaftan? I nie zapomnij otworzyć izolatki!
Czekam na nn ^^
HAHAHAHAH o matko xd padłam ze śmiechu xd Nathiel taki otwarty na chińskie gwałty w krzakach xd uwielbiam tego drania demonowego xdd
OdpowiedzUsuńKocham <3 Krzaki??? Hahahahahahahahahahh :) Jakim cudem w każdym rozdziale potrafisz wsadzić takie teksty i sytuacje "erotyczne"???? Zazdroszczę talentu... :/ Serio, zazdroszczę
OdpowiedzUsuńDużo weny i żelków życzę
Żelcio
'Wal się krzakiem !' ---> hahahahahahahahhaahahahahhaaaaahahahaahhahaha umarłam xD Boże dziewczyno masz zajebiste teksty <3 genialne opowiadanie , kocham twój styl pisania . Znalazłam Twojego bloga jakieś sześć godzin temu i od tego czasu wszędzie chodzę z telefonem . Aż mnie oczy bolą ! ;c Ale w sumie warto było ;3
OdpowiedzUsuńNathiel , Nathiel , Nathiel ! <3 Od dzisiaj stałam się psychofanką ;-; kupuję sobie koszulkę z napisem 'Wtf?!' i wytatuuje sobie jego imię z milionem serduszek ( nie chcesz wiedzieć gdzie xd ) no i zakładam fanclub ! Dołączysz ? ;3
Czekam na kolejny rozdział ! ;*
~Wtf ?!
Ja z chęcią dołączę do fanclubu!
UsuńDziękuję za komentarz XDD. Kipi z niego emocjami haha. Aż zyskałam nowej weny do pisania (a ostatnio mi jej brakowało, bo czeka mnie trudny rozdział!). HAHA, tak! Załóżmy fanclub Nathiela XD sama się chętnie dołączę!
UsuńHahahahahhahahha, pozdro z podłogi. Te teksty mnie rozwaliły!
OdpowiedzUsuń~Julai
"Cześć, doktorku, zaczęły mi się podobać żarty demona i coraz częściej się uśmiecham!", "To poważne, Lauro, trzeba zawinąć cię w biały kaftan i zamknąć w pokoju bez okien" - BEST
OdpowiedzUsuńJezu tyle podtekstu.
Tyle śmiechu.
Tyle Naffowatości
Uwielbiam.
CHCESZ ZEBYM UMARŁA ZE ŚMIECHU?! Krztusiłam się do poduszki własnymi łzami radości :") Nathiel erotoman te podteksty... tyle podtekstów..
Akcja oczywiście zawalona, no bo kto przy zdrowych zmysłach mógłby sądzić, że Nathiel i Laura wylądują razem w krzakach i nie zaczną się na siebie wydzierac, choćby sprawa była niezwykle poważna?!
Naff, to co tutaj tworzysz to przepiękna esencja 8 cudu świata. Dziękuję :")
Trafiłam na twój blog zupełnie przypadkiem, ale od razu mi sie spodobał, przeczytałam dzisiaj wszystkie rozdziały xD
OdpowiedzUsuńHahaha weny ;)
Od tego rozdziału boli mnie gęba. Nie no, cały czas miałam banana na ryjku. Dobrze, że tu nie ma Miry, bo by chciała go prostować. Nie mogła tego zrobić!
OdpowiedzUsuńA teraz przejdźmy dalej.
Laura i Nathiel. Oni tak bardzo pasują do siebie. On wciąga domestos, ona go używa jako żelu pod prysznic *to tłumaczy barwę jej skóry*. Ich słowne potyczki są tak genialne, że aż zazdroszczę ci dilera! Mój gdzieś wyjechał i nie chce mi oddać weny. Skubaniec jeden!
- Wal się krzakiem! <--- Taa... Dorzuć jeszcze żywopłot i nowe pozycje do kamasutry jak ta lala! Już od wiosny w Salonach Empik i części filii Matras.
Następnym razem niech go pobije krzyżem, ewentualnie gromnicą! Yee!
Z każdym następnym rozdziałem czyta się Twoje opowiadanie coraz lepiej : ) hmm ciekawe kto jest pierwowzorem Twojej bohaterki :3
OdpowiedzUsuń