wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 18 - "Wspólna misja"

Teraz zaczną się te... nudniejsze rozdziały, ale mam nadzieję, że szybko przeminą. Tak, tak, mistrz dramatu nadchodzi. Dum dum duuuuum. Czeka wielki przełom w opowiadaniu. Podpowiem: ktoś zniknie. Rozdział króciutki, ale życzę ziemniaczanych wrażeń!

POPRAWIONE [22.10.17]
***
       Jeden ziemniak, drugi ziemniak, trzeci ziemniak.
Głupie kartofle, głupia szkoła, głupi dzień.
Miałam dosyć przesiadywania w zatłoczonej stołówce, gdzie grupa nastoletnich baranów rzucała się ziemniakami, czyniąc ze swoich łyżeczek i widelców małe katapulty. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że byłam dla nich całkowicie niedostrzegalna. Czułam się jak duch, który zyskiwał na materialności wtedy wówczas, gdy małe pociski leciały prosto w jego kierunku. Początkowo miałam udawać, że nie dostałam odłamkiem jednego z ziemniaków. Miałam również udawać, że nie dostałam drugą ich porcją. I trzecią. W końcu jednak nie wytrzymałam. Zgrzytnęłam zębami ze zgrozą i gdzieś w głębi swojego wymęczonego szkolnym dniem umysłu, życzyłam tym kretynom udławienia się moimi małymi, żółtymi, ledwo ugotowanymi przyjaciółmi, tulącymi się klejąco do mojego polika. Tak, dokładnie. Życzyłam im udławienia się ziemniakami.
UDŁAWCIE SIĘ NIMI, DO CHOLERY.
Jeden z chłopaków, jak na zawołanie zaczął się krztusić swoją porcją jedzenia. Kumpel siedzący obok niego poklepał go energicznie po plecach. Ziemniaczana afera została przerwana przez niechciany wypadek. Czyżby mój umysł miał morderczą moc?  
Z nadzieją w oczach spojrzałam w stronę ławki, gdzie siedziało zgromadzenie przeklętych lafirynd zajmujących się plotkowaniem. Malowały właśnie paznokcie na modny ich zdaniem kolor. A jakby tak życzyć im nagłej, niespodziewanej amputacji paznokci?
Skupiłam się na opalonych palcach jednej z farbowanych na jaskrawy blond dziewczyn. Wyglądałam pewnie jak ostatni wariat na ziemi, kiedy mrużyłam z wysiłkiem oczy i zaciskałam pięści z widelcem i nożem w dłoniach. Spostrzegawcza, opalona piękność spojrzała na mnie krzywo, nawołując do swoich koleżanek, żeby przyjrzały się tej samotnie siedzącej idiotce z miną załatwiającego się na pustyni kota. Zaczęły coś do siebie szeptać. Nie musiałam rozmyślać nad ich wymyślnymi obelgami – zapewne kończyły się na tym, że chowano mnie w piwnicy, przez co nie widziałam nigdy słońca i mody. Następnym razem specjalnie dla nich ubiorę koszulkę z napisem „Fuck fashion” oraz podarte spodnie, do których dopasuję zniszczone, stare trampki pomalowane czarnym markerem. Niech patrząc umierają z braku gustu.
Odwróciłam obojętny wzrok od grupy lafirynd i podparłam się na łokciach, biorąc do ust wstrętną, stołówkową frytkę. Czemu to jadłam? Czemu w ogóle tutaj siedziałam? Samotność zagnała mnie w najbardziej zatłoczone miejsce w przerwie na lunch – do stołówki. Nigdy tutaj nie przebywałam. Zazwyczaj siadałam w kącie klasy, gdzie było stosunkowo mało osób, i zajmowałam się jedzeniem suchych kanapek, które wykonane były przez moją mamę z tektury. Żartuję. Wydaje mi się, że mimo wszystko to wciąż był chleb. Chyba że to tylko spisek rządu, mający na celu zaślepienie mnie głodem. Człowiek głodny zje przecież wszystko. Nawet tekturę posmarowaną masłem i z ułożonym na nim z nabożną czcią serem – złotym królem śniadań.
Tym razem nie wzięłam ze sobą kanapek. Tak bardzo się spieszyłam, że o nich zapomniałam. Jedynym rozwiązaniem, by nie umrzeć z głodu w tym przeciążającym mózg dniu, było udanie się do stołówki w celu wypróbowania ohydnego żarcia robionego przez starsze panie z wielkimi brodawkami na nosie. Swój wybór motywowałam tym, że chciałam poobserwować ludzi, których nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Być może okażą się moją osobistą inspiracją do rozpoczęcia myślowego wykładu na temat bliżej nieokreślonego problemu, tyczącego się ludzkiej egzystencji.
O mały włos, a przewróciłabym oczami. To nie rzutowałoby dobrze na moją opinię szkolną – ludzie mogliby pomyśleć, że mam niewidzialnego przyjaciela, który właśnie rzucił mi jakimś nieprzyzwoicie durnym tekstem, stąd moje ukazanie wyższości nad jego bezmózgim umysłem, w postaci przewrotu gałkami ocznymi.
Wzięłam cichy wdech, przymknęłam powieki i przytuliłam się do prawej dłoni, na której wspierałam obciążoną głupimi myślami głowę.
Odkąd Nathiel zniknął z mojego życia, nuda i rutyna zaczęły mi doskwierać. Uparcie próbowałam doszukać się w każdej napotkanej osobie czegoś, co mogłoby ubarwić moje spokojne, szkolne trwanie. Tyle że w licealnym otoczeniu nie było nikogo tak oryginalnie zidiociałego jak Nathiel, na którym mogłabym wyładować ciążącą na moim sercu ogromną dawkę sarkazmu.
A może tak naprawdę nigdy nie potrzebowałam spokoju i tylko sobie wmawiałam, że chcę żyć rutynowo? Może uzależniłam się od adrenaliny, którą dostarczało mi trwanie u boku Auvreya? A może ktoś mnie czasem musiał walnąć czymś ciężkim w łeb i przeprowadzić na mnie tortury, żebym się lepiej poczuła?
Uśmiechnęłam się do siebie ironicznie, wkładając do buzi kolejną ohydną frytkę. Moje myśli zwyczajowo schodziły na manowce. Powinnam pójść na jakąś terapię, gdzie nauczono by mnie, jak radzić sobie z niekontrolowanymi refleksjami, zahaczającymi o nie do końca normalne tematy.
Oprócz Nathiela z mojego życia zniknęła również Amy. Ilekroć próbowałam się do niej dodzwonić, dostawałam odpowiedź: „jestem zajęta, przepraszam! Zadzwonię do ciebie później!”. Mogłam czekać w nieskończoność, nie dostając żadnej wiadomości zwrotnej, czy chociażby sygnału, że wciąż jest zajęta. Czułam się, jakbym została na tym świecie sama, bez żadnej, dobrze mi znanej duszy przy boku. Może stąd moje niepokojące refleksje, prowadzące mnie malutkimi krokami do pokoju bez klamek?  
– Laura.
Zaraz. Jeżeli ktoś znał moje imię, to istniała możliwość, że nie zostałam sama na tym świecie.
Frytek wypadł mi z ust, jakby chciał uciec przed moimi bezlitosnymi siekaczami. Gdyby miał głos, zapewne zacząłby krzyczeć z radości: „niech żyje wolność!”.
Przede mną, z wielką tacą pełną jedzenia, usiadł nie kto inny jak Deaniel. Musiałam przyznać, że wyglądał lepiej, niż ostatnio, gdy go widziałam. Zapewne nabrał sił w odosobnieniu. Ucieczka dobrze mu zrobiła.
Milczałam, wpatrując się w niego wyczekująco. Kolejne frytki niestety nie uciekły przed pożarciem. Przeżuwałam je powoli, nie spuszczając wzroku ze swojego starego przyjaciela.
– Wróciłem – oznajmił bezceremonialnie Deaniel. Najwyraźniej nie miał pomysłu na to, co może mi przekazać.
– Widzę – odparłam, przenosząc swój wysoce zainteresowany wzrok na tacę ze stołówkowym jedzeniem.
– Nie tęskniłaś? – Deaniel spróbował zażartować, ale jego niepewnie brzmiący śmiech nie był ani trochę przekonujący. Stresował się. Ciekawa byłam czym.
– Ani trochę – odpowiedziałam obojętnie, nie zaprzestając wgapiać się w piękną, czerwoną tacę zdobioną przeźroczystymi, idealnie prostymi, ukośnymi liniami. Słowo daję, gdyby nie Deaniel, nie zauważyłabym, jaki to majstersztyk.
Dan przyjrzał mi się uważniej.
– Coś się stało?
– Nie, nic. Po prostu przypomniałam sobie, jak zaatakowała mnie jakaś sadystyczna demonica, należąca do organizacji, która cię ściga. Wspominałam ten piękny dzień, kiedy rozwaliła mi nos i mało nie przecięła tętnicy szyjnej. To naprawdę nic takiego, bo jak widzisz... dalej żyję. – Uśmiechnęłam się do niego nieszczerze.
Deaniel zbladł. Do tej pory nie sądziłam, że demony mogą blednąć. Widocznie moje życie było kłamstwem. Muszę to zapisać do księgi demonicznej wiedzy, której prawdopodobnie już nigdy więcej nie wykorzystam.
– O czym ty mówisz? – spytał szeptem, rozglądając się wkoło po to, aby upewnić się, że nikt nas nie podsłuchuje.
– O tym, że zaatakowała mnie członkini tej pokręconej organizacji, która ciebie ściga. Spytała mnie, gdzie jesteś, na co odpowiedziałam, że nie wiem, bo tak w rzeczywistości przecież było, w końcu uciekłeś. Problem tkwił w tym, że ona nie chciała mi uwierzyć – opowiadałam spokojnie, zupełnie jakbym streszczała  mu spędzony w domu weekend. – Gdyby nie Nathiel, już dawno byłabym martwa.
– Nathiel – mruknął Deaniel, najwyraźniej niepocieszony aktem dobroci łowcy.
– Tak, Nathiel. Niezrównoważony, mało inteligentny i irytujący kretyn, który okazał się być w rzeczywistości sto razy lepszym człowiekiem w demonicznej skórze, niż ty.
Moje słowa go poruszyły. Wyprostował się nieznacznie i ściągnął brwi, szykując się do okazania irytacji. Ostatecznie postanowił jednak ukryć swoje zdenerwowanie pod spokojnie brzmiącymi słowami, wymawianymi jak podczas filmowego trybu slow motion.
– Laura, ja nie chciałem... nie sądziłem, że oni cię zaatakują, naprawdę – zaczął się tłumaczyć łamiącym głosem.
Czy tylko mi się wydawało, że próbuje odegrać jakąś rolę? Jego zmiana nastawienia była zdecydowanie zbyt szybka. Sądził, że tego nie zauważę? Niedoczekanie.
– Trudno. Ważne, że żyję – odpowiedziałam obojętnie.
Poniekąd czułam się urażona. Gdyby Deanielowi na mnie zależało, sprawdziłby zaraz po swojej ucieczce, czy nic złego mi nie grozi. To logiczne, że skoro go dopadli, musieli nas od dłuższego czasu obserwować. Naprawdę nie wpadł na to, że nie tylko jego będą chcieli dorwać? Przecież dla demonów mogłam być cennym źródłem informacji, na dodatek całkowicie bezradnym. Idąc dalej, wcale nie próbował się ze mną przez ten czas kontaktować, a przecież doskonale wiedział, gdzie mieszkam. Skoro mógł dzisiaj przyjść do szkoły, mógł mnie również powiadomić o swoim rychłym powrocie do zdrowia. Czego nie zrozumiał, kiedy nazwałam go przyjacielem?
– Naprawdę przepraszam. – Deaniel westchnął z wyraźnie słyszalną skruchą.
Pewnie, przepraszaj dalej. To jak miód na moje uszy.
– Nienawidzisz mnie?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam dawać mu jednoznacznej odpowiedzi. Powinien przecierpieć swoje i odpokutować w jakiś sposób własne winy.
– Co Nathiel ci nagadał? – spytał chłodnym tonem głosu Deaniel.
Tym razem wściekłam się nie na żarty. Wstałam ostrożnie od stołu, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, i spojrzałam na niego z góry – przynajmniej raz mogłam poczuć się od niego wyższa.
– Nie musiał mi nic mówić. Wystarczyło to, że mnie uratował – powiedziałam równie zimno, co on. – Za to ty...
– Całkowicie cię omamił. – Deaniel prychnął cicho. Zachowywał się teraz jak obrażony chłopiec z piaskownicy, któremu zabrano łopatkę. Tyle że ja nie byłam niczyją zabawką i wcale do niego nie należałam.
Zaśmiałam się kpiąco, patrząc prosto w jego twarz skrzywioną w grymasie.
To zabawne, kiedy wszystkie uczucia, jakimi darzyło się przyjaciela, nagle dreptają w stronę śmietnika, wchodzą do niego i szczelnie zamykają klapę. Brakowało jeszcze śmieciarki, która wywiozłaby je na śmierdzące wysypisko wspomnień.
Nathiel mnie omamił, a to ci dopiero.
Trzęsąc głową, ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki.
Udław się ziemniakiem, kretynie.
Jak na zawołanie, ktoś w tle zaczął kaszleć.
***

Szłam z czarną torbą zarzuconą na ramię, ubrana w szarą, luźną koszulkę zdobioną czarnymi kwiatami pnącymi się ku górze. Włosy wyjątkowo miałam upięte w luźnego koka, a na nogach spoczywały stare, dobre baleriny, które niedługo powinny zginąć śmiercią naturalną z powodu dziur, które zdobiły ich podeszwy. Nigdy nie przykładałam zbyt wielkiej wagi do ubioru. W swoich ciuchach chciałam się czuć przede wszystkim komfortowo. Nie pokazywałam więcej, niż musiałam pokazywać i zakrywałam to, co chciałam. Na tym polegała moja skromna stylistyka.
W ręku trzymałam książkę. Pierwszą lepszą wziętą z bibliotecznego regału, gdzie spoczywała literatura poważna. Chciałam czymś zabić swoje myśli. Na początku szło mi to bardzo słabo. Litery zdawały się ze mnie śmiać i uciekać z papierowych stronnic. Tak, te litery ewidentnie robiły sobie ze mnie jaja. Tak jak moje życie, tak jak wszystko, co mnie otaczało i co mnie dotyczyło.
Moja spokojna niegdyś dusza, niewzruszona żadnymi emocjami, nagle stała się niespokojna. Pragnęła wiecznej wędrówki w głąb myśli tak głębokich, jak Rów Mariański. Coś mnie niepokoiło, coś dusiło, coś ciągnęło ku nierozwiązanym zagadkom. Nie wiedziałam, czym spowodowany był ten nagły umysłowy chaos.
Opuściłam książkę w dół i zatrzymałam się na moment, by spojrzeć w górę na ciemne chmury, które zdawały się przybliżać do mnie z każdą minioną sekundą. Niedługo się rozpada, a ja nie miałam parasola. Nie lubiłam bezcelowo moknąć. Chyba powinnam się pospieszyć.
Schowałam książkę do torby i oddałam się cichym, podróżnym krokom oraz kontynuacji ciężkich rozmyśleń, tłoczącym się w otchłani umysłu.
To nie tak, że nie chciałam mieć nic wspólnego z Deanielem. Po prostu całkowicie zatracił moje zaufanie. W tym momencie przyjaźń z nim była bardziej niebezpieczna, niż obcowanie z Nathielem, latającym za mną z nożem. Chwilami miałam wrażenie, że lepiej byłoby, gdybym zaprzyjaźniła się z Auvreyem, przynajmniej byłabym bezpieczniejsza. Zresztą, na co komu przyjaciele. Teraz przynajmniej byłam wolna od demonów. Nie powinnam głębiej wchodzić w ten świat, skoro ledwo udało mi się z niego wyjść żywą. Z dala od Deaniela, z dala od Nathiela, z dala od demonów, z dala od łowców. Moje życie to znów czysta rutyna. Z czasem powinnam się do tego przyzwyczaić.
– Hej, czy to nie ona? – dosłyszałam dziewczęcy, wyjątkowo irytujący głos.
Krople deszczu zaczęły sączyć się z nieba, nim dotarłam do domu. Niech to szlag, za kilka minut nad miastem zapanuje prawdziwa ulewa i zmoknę jak kura.
Spojrzałam w stronę stojących nieopodal mnie dziewczyn. Długo nie musiałam się zastanawiać nad tym, kim są i o czym rozmawiają. Wszystkie patrzyły prosto na mnie.
Tak, to są właśnie te spotkania, które należały do niezbyt przyjemnych. Uwalniały dawno pogrzebane w umyśle wspomnienia, przypominające mi o  nieciekawej przeszłości. O ile moje doczesne życie było po prostu nudne i zwykłe, tak to dziecięce niestety nie niosło ze sobą niczego pozytywnego. 
– To naprawdę ona. Laura Collins. To dziwadło, które chodziło z nami do podstawówki – dosłyszałam. Rażące swoją skalą dźwięku chichoty zawładnęły moimi uszami. Starałam się przejść obok nich obojętnie, mając nadzieję na to, że kiedy się nie odezwę, po prostu zostawią mnie w spokoju, ale zapomniałam już, że nadzieja to tylko matka głupich.
Cofnęłam się o krok, żeby nie wpaść na trzy pachołki, postawione naprzeciw mnie. Obdarzyłam chłodnym spojrzeniem znajome twarze.
– Jak tam czarownico, rozwinęłaś swoje zdolności? – spytała kpiąco jedna z nich. Jej usta wykrzywiały się w nienawistnym uśmieszku. Zawsze się zastanawiałam, co jej takiego zrobiłam. Czy samo istnienie mogło być powodem to nienawiści? Jak widać – dla niektórych ludzi tak.
Uniosłam brew, wpatrując się w jej twarz bez zażenowania. Nie byłam już tą samą osobą, co kiedyś. Ludzie się zmieniali.
– Ej, coś mi tu nie pasuje. Tamta Laura zaraz by się rozryczała i leciała do swojej przyjaciółeczki, błagając o ratunek! – odezwała się prześmiewczo, dokładnie podkreślając to zdanie zjadliwą ironią. Zawsze uważałam, że tylko osoby stosujące ironię słowną, a nie intonacyjną, były prawdziwymi rycerzami sarkazmu. Gdybym miała z nią zacząć walkę na ironiczne dialogi, zapewne pokonałabym ją z miażdżącym wynikiem.
Grupka dziewczyn wybuchła śmiechem, który mało nie rozwalił moich bębenków. Czy koleżaneczki-plotkary musiały się zawsze zachowywać jak pragnące na siebie zwrócić uwagę pięciolatki?
– Masz spojrzenie, jakbyś chciała nas zabić – powiedziała jedna z nich, najwyższa.
Słuszna uwaga. Chciałam to zrobić. Niestety, zabijanie jest w naszym kraju karalne.
Prychnęłam cicho, wykazując się znikomą ilością buntu i wyminęłam je żwawym krokiem. Nie spodziewałam się, że chwilę później zostanę pociągnięta silnym ruchem w tył, przez co zaliczę bliskie, tyłkowe spotkanie z chodnikiem. Cóż, przynajmniej on przyjął mnie z otwartymi ramionami. Przepraszam, otwartą kostką brukową. I po co komu tatuaże, skoro chodnik dobrze znaczył pośladki?
Nim cokolwiek zdążyłam zrobić, podnieść się czy rzucić jakimś tekstem na swoją obronę, długi cień przykrył moją postać. Czy to jakiś Superman? Nie, w tej ciemnej obwódce brakowało powiewającej na wietrze peleryny.
Spojrzałam w górę i westchnęłam ciężko, jak zmęczona życiem osoba. Musiałam przyznać, że jego to się tu akurat nie spodziewałam.
– Laura, nie musisz upadać przede mną na kolana, przecież i bez tego cię uwielbiam – zaśmiał się czarnowłosy łowca, podając mi rękę, którą bez chwili zastanowienia chwyciłam.
Nathiel silnym gestem podniósł mnie do góry. Miny szanownych koleżanek były bezcenne. Ich myśli ulatniały się nad pustymi głowami. Widziałam wielkie litery rysujące się w powietrzu, które otaczało miliony znaków zapytania.
„Skąd ona wytrzasnęła takiego przystojniaka?”, „Jezu, kolejny dziwak, ale przynajmniej przystojny dziwak”, „Przeklęta wiedźma! Poderwała takiego gościa!”.
Zielonooki uśmiechnął się zabójczo w ich stronę i schował ręce do kieszeni.
– Może potrzebujecie pomocy? – spytał, nachylając się nad nimi z mroczną miną, która przywodziła mi na myśl prawdziwie żądnego krwi demona. Aż przeszyły mnie dreszcze.
Dziewczyny potrząsnęły głowami, bez słowa odchodząc z miejsca zbrodni. Dopiero gdy oddaliły się na bezpieczną, kilkumetrową odległość od naszego nietypowego duetu, zaczęły pochylać się ku sobie i plotkować na temat tego, co właśnie ujrzały.
Pustaki.
– O co im chodziło z tymi czarami? – spytał Nathiel, marszcząc czoło. Spoglądał za nimi z niezrozumiałym wyrazem twarzy.
– Nie twój interes – burknęłam w odpowiedzi, prędzej czując się oburzona jego widokiem, niż zadowolona. Przecież bym sobie poradziła. Na pewno. To tylko zgraja pustych lal, które dawno nie miały w zębach żadnej ofiary. Cieszę się, że Auvrey uratował mnie niedawno przed śmiercią, ale nie musiał pojawiać się w każdej chwili mojego życia, która mogła bezpardonowo oświadczać, że byłam zagrożonym obiektem, gotowym do odstrzelenia. Nigdy nie potrzebowałam i nie potrzebuję męskiego bohatera przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Z niezbyt dobrym humorem, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę bramy szkolnej. Nathiel złapał mnie za rękę i wstrzymał mój szaleńczy chód, nim uciekłam sprzed jego oczu. To drugi raz, kiedy zostałam dzisiaj zatrzymana. Dlaczego ludzie (i demony) traktują mnie jak zabawkę, którą można szarpnąć za rękę i zmusić do bezruchu? Miałam własną wolę, nie musiałam nikogo słuchać.
– Nawet nie spytasz, po co tu przyszedłem? – Łowca brzmiał jak niepocieszony nastolatek.
– To jasne – odparłam, nie odwracając w jego stronę głowy. – Żeby znowu mnie wkurzyć.
Auvrey zastanowił się przez moment.
– Racja, po to też przyszedłem – odpowiedział, puszczając moją rękę. Mogłabym przysiąc, że na jego twarzy pojawił się teraz szeroki i równie wredny uśmiech. Oparł się o pobliski mur, nie spuszczając ze mnie oczu. Obserwował mnie jak niańka, która ma za zadanie pilnować dziecka, aby nie stała mu się poważna krzywda.
– Więc... czego chcesz? – spytałam chłodnym tonem głosu, unosząc pytająco brew.
Nathiel westchnął. Widocznie sam nie był w nastroju do kłótni. To aż dziwne widzieć go w wersji, która nie podejmuje się kłótni, latania za kimś z nożem lub stosowania potężnej dawki ironii czy głupoty. Byłam pod wrażeniem.
– Nie zastanawiało cię ostatnio, co robi twoja przyjaciółka? – spytał w końcu.
Owszem, zastanawiało. Skąd o tym wiedział? Demony umieją czytać w myślach?
Kiwnęłam głową.
– Otóż – zaczął, odrywając się gwałtownie od muru – znalazła sobie nowy obiekt westchnień.
– Demona? – spytałam od razu, pełna obaw.
– Nie.
– Kogoś znacznie gorszego.
Tym razem przeraziłam się nie na żarty.
– Kogo?
– Łowcę.
Wcale nie musiał mówić o jakiego łowcę chodziło. Od samego początku wiedziałam, kim interesuje się Amy. Nie sądziłam jednak, że zainteresuje się nim na tak długi czas i... że on sam jej nie odrzuci. Sorathiel nie wyglądał na osobę, która przygarnie lekko nierozgarniętą nastolatkę, pragnącą miłości jak z filmowych romansów. Porównując ich wiek umysłowy mamy czterdzieści do czternastu. Miażdżąca przewaga. Czy to wobec tego możliwe, że dwa tak skrajnie różne charaktery połączyło zainteresowanie? To prawda, ze ludzie się uzupełniają, ale czy to aby nie przesada?
– Ta dwójka ma się strasznie obrzydliwie ku sobie. Jestem zszokowany postawą mojego przyjaciela, który chodzi z tą całą Amy po parkach jak z wiernym psem – powiedział oburzony Nathiel.
– Licz się ze słowami – powiedziałam groźnie, kierując w jego stronę palec wskazujący. Nikt nie miał prawa obrażać mojej przyjaciółki. Nikt oprócz mnie, rzecz jasna.
– Weź tego palucha, bo ci go zaraz odgryzę jak prawdziwy demon żądny krwi – dodał z zabójczym uśmiechem, chwytając za moją dłoń. Natychmiastowo wyrwałam się z jego uścisku.
– Opanuj swoje żądzę – mruknęłam. Z głośnym prychnięciem ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły. Zielonooki dołączył do mnie.
– Czy to takie dziwne, że chodzą razem? – spytałam, zerkając na niego ukradkiem.
– Owszem. Amy jest osobą, która ma wysoką energię potencjalną, a Sorathiel osobą, która przyciąga demony, jak kiełbasa psa. Dodając ich do siebie, mamy zabójczą mieszankę, gorszą od domestosa. Nie wiem czy ten człowiek oszalał, czy po prostu chce ją chronić.
Rzeczywiście. Skoro Amy miała wysoką energię potencjalną, a Sorathiela demony czepiały się jak rzepu, to z pewnością nie mogło mieć dobrego zakończenia.
– Co zamierzamy z tym zrobić? – spytałam, spoglądając na demona, z którym całkiem niedawno się pożegnałam i miałam nadzieję więcej się z nim nie zobaczyć. Chyba całkowicie postradałam rozum. Spytałam go, co zamierzamy zrobić. Razem. Ze mną działo się coś naprawdę niedobrego. Sama nawiązywałam z nim współpracę.
– Obserwować – padła odpowiedź. Auvrey bez zastanowienia zaakceptował pomysł na naszą ponowną współpracę.
– A więc masz jakiś konkretny plan?
– O ile mi wiadomo, są teraz na romantycznym spacerze w parku przy Low Street. Pójdziemy tam i w trosce o ich dobro, zniszczymy to, co między nimi jest. – Auvrey wymówił te zdanie tak entuzjastycznie, że zwątpiłam w jego dobre intencje.
– Jeżeli w ogóle coś jest, bo tego nie wiemy.
– Teoretycznie.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się.
Co za dziwne uczucie znowu go zobaczyć, a myślałam, że nigdy więcej nie będzie mi dane oglądać tej wrednej gęby, która czasem sypie gorszą ironią, niż dwie takie jak ja.
Jeszcze nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać. Na razie przyświecała mi jedna, jedyna misja: odzyskać Amy.

11 komentarzy:

  1. "Jeden ziemniak, drugi ziemniak, trzeci ziemniak, czwarty... Głupie kartofle, głupia szkoła, głupi dzień. Miałam dosyć przesiadywania w zatłoczonej stołówce, gdzie grupa baranów siedzących przede mną, rzucała się właśnie ziemniakami. Udam, że nie dostałam odłamkiem jednego z nich. Udam, że nie dostałam drugim odłamkiem. Udam, że... udławcie się tymi ziemniakami!
    Jeden z chłopaków jak na zawołanie, zaczął się krztusić owym, malutkim, żółciutkim produktem." - zaczęłam się śmiać.

    "A jakby tak im życzyć odpadnięcia paznokci? Skupiłam się na opalonych palcach jednej z nich. Wyglądałam pewnie jak ostatni wariat na ziemi. Już po chwili opalona piękność spojrzała na mnie krzywo, nawołując do swoich koleżanek, żeby spojrzały na tą samotnie siedzącą idiotkę, która nigdy nie widziała słońca i mody. Następnym razem specjalnie dla nich, ubiorę koszulkę z napisem: "Fuck fashion" i podarte spodnie do których dopasuję zniszczone, stare trampki. Niech patrząc, umierają z braku gustu. - zaczęłam się dusić ze śmiechu.

    "Trzęsąc głową, ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki. Udław się ziemniakiem, którego jesz. I jak na zawołanie, ktoś w tle zaczął kaszleć." - mama weszła do pokoju z pytaniem: "Wszystko dobrze?"


    NIENAWIDZĘ AMY!!!

    "- Otóż - zaczął, odrywając się gwałtownie od muru - Znalazła sobie nowy obiekt westchnień.
    - Demona? - spytałam od razu, pełna obaw.
    - Nie.
    Nathiel nachmurzył się.
    - Kogoś znacznie gorszego - uznał.
    Przeraziłam się nie na żarty.
    - Kogo? - spytałam.
    - Łowcę. Łowcę cienia, który ma na imię...
    Wcale nie musiał dokańczać. Od samego początku wiedziałam, kim interesuje się Amy. Nie sądziłam jednak, że zainteresuje się nim na tak długi czas i... że on sam jej nie odrzuci. Sorathiel nie wyglądał na osobę, która przygarnie lekko nierozgarniętą nastolatkę, pragnącą miłości jak z filmowych romansów. Porównując ich wiek umysłowy, mamy 40 do 15. Miażdżąca przegrana. Czy to wobec tego prawda?" - musiałam przestać czytać, uspokoić się i dopiero wtedy wróciłam do czytania

    SORATHIEL NIE JEST GORSZY OD DEMONA! - OGARNIJ MÓZG NATHIEL!!!

    "Amy jest osobą, która ma wysoką energię potencjalną, a Sorathiel osobą, która przyciąga demony, jak żarcie psa. Dodając ich do siebie, mamy zabójczą mieszankę, gorszą od domestosa!" - Jest coś bardziej zabójczego od domestosa O.O !?! Nie wierze !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że leżałaś ze śmiechu XD. Niech żyją ziemniaki!
      No, teoretycznie nie jest gorszy, ale chodzi o to, że demony mogą być różne, a Sorathiela nijak się czepiać będą wszystkie stwory, a więc i Amy będzie bardziej zagrożona, tyrydydyyym!
      Nie, domestos nie jest zabójczy, to całkiem spoko mieszanka huehue XD.

      Usuń
  2. Kurde, dlaczego teraz widzę, że również u Ciebie nowość?
    Akurat teraz, gdy czas nie jest mi przyjacielem?
    Przeczytam, jak tylko wrócę z miasta, obiecuję!
    Nathiel'u, poczekaj na mnie, jeśli jesteś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest, udało się! Przybyłam!
      Mój internet chyba się na mnie obraził za wstawienie dzisiaj rozdziału i przez trzy godziny nie chciał współpracować. Ale foch mu przeszedł, uff.

      Mam ochotę rzucić Deanielem o ścianę, dopiero później walnąć do kotletem, oblać domestosem i ponownie uderzyć, tym razem patelnią.
      Taki zaskoczony, że ktoś mógł chcieć i skrzywdzić Laurę. Uwierz w to, demonie. Nie pomogłeś jej, nawet nie postarałeś się, by wiedzieć, co u niej. Wypchaj się tymi przeprosinami.

      Ziemniaki rządzą! Choć zaczynają mnie lekko przerażać. Mamo, chyba placki ziemniaczane w piątek na obiad to nie jest najlepszy pomysł.

      Ale rów to jest Mariański :D

      "- Laura, nie musisz upadać na kolana przede mną, przecież i tak cię uwielbiam" - jak, Naff, powiedz mi, jak ja mam go nie kochać? <3 Po prostu stał się teraz normalniejszy w relacjach z Laurą, jakby prawda o jego pochodzeniu i nie odrzucenie przez blondynkę zrzuciła z jego ramion jakiś ciężar.
      I ta podana ręka - jeszcze kilka rozdziałów temu pewnie bym nie uwierzyła w taką scenę, teraz je uwielbiam ^^
      "- Nawet nie podziękujesz, nie spytasz po co tu przyszedłem? - zapytał niepocieszony.
      - To jasne - odparłam, nie odwracając w jego stronę głowy - Żeby znowu mnie wkurzyć.
      Auvrey zastanowił się przez moment.
      - Racja, po to też przyszedłem - odpowiedział, puszczając mnie."
      Te rozmowy, ach *.*

      Czułam, że Amy i Sorathiel zaczną ze sobą kręcić, choć są... no cóż, z zupełnie innych epok. Ale w końcu, miłość nie wybiera.

      "Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie i uśmiechnęliśmy się do siebie. " - na taką nić porozumienia i więź warto było czekać siedemnaście rozdziałów :)

      Nie uważam, że rozdział jest nudny, przecież coś się dzieje, prawda? Ziemniaki, lafiryndy, plotkary, spotkanie z Nathiel'em - to wszystko posuwa akcję do przodu :)

      Znowu się rozpisałam. Ale to wpływ dobrego humoru i Twojej prozy, przy której nie mogę przejść z komentarzem "fajne, kiedy next?".

      Czekam na nn ^^
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Tak, ja też mam ochotę rzucić Deanielem o ścianę, uwierz XD. To menda jest.
      Ja miałam placki ziemniaczane dzisiaj na obiad :o nie lubię ich, ale je zjadłam. To te ziemniaki w rozdziale tak na mnie działają!
      WTF?! XD Przez chwilę myślałam: fuck, o co jej chodzi, przecież napisałam mariański. Duża litera? No, tak, pominęłam. Patrzę, a tu kurna MARIACKI XD Ja pieprzę, czytałam to kilka razy i mi się w oczy nie rzuciło!
      To twój komentarz w pytaniach o bohaterów zmusił mnie do działania XD. Nie mogą ciągle być w chłodnym stosunkach. Czas kurde na miłość! Znaczy... w sumie to jeszcze nie, ale coś tam się kręci XD.
      Huehue. Ja tam nie wiem jakim cudem ze sobą kręcą (Amy i Sorath), nie zamierzałam tego XD.
      Cieszę się, że się podobało! Mi na początku nie, ale potem jak przeczytałam na głos, to i Aruś się uśmiechnął na niektóre teksty - a to u niego... hmmm, wyjątkowe XD (anty fan Lauriel - mój ostatni rozdział podsumował: "Znowu Laura? Znowu Nathiel XD?")

      Usuń
    3. Cieszę się, że zmuszam Cię moją pisaniną do brania się w garść i pisania o tym, o czym chcemy czytać :D
      Co do Arusia - nie każdy wszędzie węszy romans ;)
      Nathiel musi być jak najczęściej :D

      Usuń
  3. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa (owszem, to jest pisk) *-* Kocham, lofciam i w ogóle <3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3 Nathiel *-*<3 A już myślałąm, że mi go odebrałąś... :( Teraz życie ma sens :) Rozdział cudowny. Czekam na nn (oby jak najszybciej) i na Nathiela <3

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    http://nieprzecietniludzie.blogspot.com/
    http://tkaczemarzen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. the best potato ! xd władcza Laura i jej rozchwianie emocjonalne xd. raz chce spotkać Nathiela a raz nie ... niech się babka zdecyduje xd
    nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału o Amy xd

    OdpowiedzUsuń
  5. No, wreszcie rozdział ;P Jezu, jak ja sie nie moglam doczekac! Rozdzial, jak zwykle, bardzo ciekawy. Ehh... Teraz znowu nie bede mogla sie doczekac... ;D
    ~Julai

    OdpowiedzUsuń
  6. Kuźwa. Skasowało mi komentarz, a jeszcze się nie rozpisałam. Orange, dlaczego? Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy wszyscy muszą mnie nienawidzić? :C
    Bitwa na kartofle zawsze spoko. U nas, w gimbazie, to była codzienność. Ale bitwa na makaron też była spoko. Taka jedna Roksana jak z niego dostała to rozklekotał się na wewnętrznej stronie okularów. Ouu yeah, cel został pokonany. Albo jak szła do okienka, by odnieść zupę to wylała ją jakiemuś kolesiowi na plecak. Gimbaza boli. Boli tak bardzo, że aż leki przeciwbólowe działają jak żelki Haribo. Dobrze, że już jestem wyżej w edukacji. <3
    Nie lubię lasek, które muszą się wyżywać na innych, by zabłysnąć. Jeżeli chcą się poczuć jak gwiazdy to niech wstawią swoje zdjęcia na wiochę albo zgolą kosiarką łoniaki. Ewentualnie niech wyprostują sobie mózgi *jakie mózgi, Abigail?*. Dobra, zwracam honor i przepraszam za ich urażenie. One nie mają mózgów. One działają na zasadzie: cały czas mam w uszach słuchawki. Podpowiadają mi, jak żyć. A w tle słychać: wdech... wydech... wdech... wydech...
    I powraca Nathiel. I Deaniel. Jednak wolę tego pierwszego. Ten drugi to taki rozgotowany ziemniak. Nathiel zawsze ratuje sytuację. Dobrze, że znowu go tu widać. On nie odpuści Laurze. Niby chce dobrze dla przyjaciela, ale on już się przyzwyczaił do wodza Blada Dupa. O rany, pasuje jak ulał. Blada Dupa. Teraz wszyscy razem: B L A D A D U P A! O, jak pięknie. Q.Q
    Nie wiem czemu, ale kiedy piszę u ciebie komentarz to mi odbija. I tylko jak załaduje się strona to w powietrzu unoszą się opary z domestosa! :D
    Pozdrawiam i życzę weny. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Laura wladczyni ziemniaków! Uważaj bo udlawisz się małym, żółtym skurczybykiem, jeśli za bardzo zajedziesz jej za skórę! Nathiel znów przybywa na ratunek! Tym razem przed zła kostką brukową, która przecież przyjęła ją z otwartymi ramionami :((
    Ajj Lauro, biedna Amy, jest szczęśliwa a Ty chcesz jej to zepsuć? :<< teraz przynajmniej nie lata za wszystkimi na raz doceń to albinosowa zołzo! D: meh, jak zniszczy to co między Amy a Sorathielem jest to będę smutna mega.
    "Ty ja krzaki" dość nietypowa propozycja... tylko nie bądźcie zbyt głośno bo to zabronione w miejscach publicznych i mogą się przyczepić :/
    Jak już kiedyś tam wslominałam - straciłam jakąkolwiek sympatię do Deaniela grrr. Zwłaszcza po tym jak mało męsko stchórzył o zostawił biedną Laurę na pastwę kocicy w obcaskach :|||
    Mimo wszystko bardzo się cieszę że spotkała się z Nathielem tak szybko :>
    A i co do tych lafirynd na stołówce - pieprzyć je. Wydaje im się ze tylko to co one robią jest właściwe. A gówno prawda, udławcie się ziemniokami! :/// Laura ześlee na was klątwę małych żółtych skurczybyków, aż wam tipsy odpadną lalunie! D:
    Naff, szczerze uwielbiam Twój sposób pisania. Wzbudza same dobre emocje...
    Bardzo dobre, zważając na godzinę i na to, że wciąż nie śpię, czytając Twojego bloga :D

    OdpowiedzUsuń