Teraz zaczną się te... nudniejsze rozdziały, ale mam nadzieję, że szybko przeminą. Tak, tak, mistrz dramatu nadchodzi. Dum dum duuuuum. Czeka wielki przełom w opowiadaniu. Podpowiem: ktoś zniknie. Rozdział króciutki, ale życzę ziemniaczanych wrażeń!
POPRAWIONE [22.10.17]
***
Jeden ziemniak, drugi ziemniak,
trzeci ziemniak.
Głupie kartofle, głupia szkoła,
głupi dzień.
Miałam dosyć przesiadywania w
zatłoczonej stołówce, gdzie grupa nastoletnich baranów rzucała się ziemniakami,
czyniąc ze swoich łyżeczek i widelców małe katapulty. Wszystko byłoby dobrze,
gdyby nie fakt, że byłam dla nich całkowicie niedostrzegalna. Czułam się jak
duch, który zyskiwał na materialności wtedy wówczas, gdy małe pociski leciały
prosto w jego kierunku. Początkowo miałam udawać, że nie dostałam odłamkiem
jednego z ziemniaków. Miałam również udawać, że nie dostałam drugą ich porcją.
I trzecią. W końcu jednak nie wytrzymałam. Zgrzytnęłam zębami ze zgrozą i
gdzieś w głębi swojego wymęczonego szkolnym dniem umysłu, życzyłam tym kretynom
udławienia się moimi małymi, żółtymi, ledwo ugotowanymi przyjaciółmi, tulącymi
się klejąco do mojego polika. Tak, dokładnie. Życzyłam im udławienia się
ziemniakami.
UDŁAWCIE SIĘ NIMI, DO CHOLERY.
Jeden z chłopaków, jak na
zawołanie zaczął się krztusić swoją porcją jedzenia. Kumpel siedzący obok niego
poklepał go energicznie po plecach. Ziemniaczana afera została przerwana przez
niechciany wypadek. Czyżby mój umysł miał morderczą moc?
Z
nadzieją w oczach spojrzałam w stronę ławki, gdzie siedziało zgromadzenie
przeklętych lafirynd zajmujących się plotkowaniem. Malowały właśnie paznokcie
na modny ich zdaniem kolor. A jakby tak życzyć im nagłej, niespodziewanej
amputacji paznokci?
Skupiłam się na opalonych
palcach jednej z farbowanych na jaskrawy blond dziewczyn. Wyglądałam pewnie jak
ostatni wariat na ziemi, kiedy mrużyłam z wysiłkiem oczy i zaciskałam pięści z
widelcem i nożem w dłoniach. Spostrzegawcza, opalona piękność spojrzała na mnie
krzywo, nawołując do swoich koleżanek, żeby przyjrzały się tej samotnie
siedzącej idiotce z miną załatwiającego się na pustyni kota. Zaczęły coś do
siebie szeptać. Nie musiałam rozmyślać nad ich wymyślnymi obelgami – zapewne
kończyły się na tym, że chowano mnie w piwnicy, przez co nie widziałam nigdy
słońca i mody. Następnym razem specjalnie dla nich ubiorę koszulkę z napisem
„Fuck fashion” oraz podarte spodnie, do których dopasuję zniszczone, stare
trampki pomalowane czarnym markerem. Niech patrząc umierają z braku gustu.
Odwróciłam obojętny wzrok od
grupy lafirynd i podparłam się na łokciach, biorąc do ust wstrętną, stołówkową
frytkę. Czemu to jadłam? Czemu w ogóle tutaj siedziałam? Samotność zagnała mnie
w najbardziej zatłoczone miejsce w przerwie na lunch – do stołówki. Nigdy tutaj
nie przebywałam. Zazwyczaj siadałam w kącie klasy, gdzie było stosunkowo mało
osób, i zajmowałam się jedzeniem suchych kanapek, które wykonane były przez
moją mamę z tektury. Żartuję. Wydaje mi się, że mimo wszystko to wciąż był chleb.
Chyba że to tylko spisek rządu, mający na celu zaślepienie mnie głodem.
Człowiek głodny zje przecież wszystko. Nawet tekturę posmarowaną masłem i z
ułożonym na nim z nabożną czcią serem – złotym królem śniadań.
Tym razem nie wzięłam ze sobą kanapek.
Tak bardzo się spieszyłam, że o nich zapomniałam. Jedynym rozwiązaniem, by nie
umrzeć z głodu w tym przeciążającym mózg dniu, było udanie się do stołówki w
celu wypróbowania ohydnego żarcia robionego przez starsze panie z wielkimi
brodawkami na nosie. Swój wybór motywowałam tym, że chciałam poobserwować
ludzi, których nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Być może okażą się moją
osobistą inspiracją do rozpoczęcia myślowego wykładu na temat bliżej
nieokreślonego problemu, tyczącego się ludzkiej egzystencji.
O mały włos, a przewróciłabym
oczami. To nie rzutowałoby dobrze na moją opinię szkolną – ludzie mogliby
pomyśleć, że mam niewidzialnego przyjaciela, który właśnie rzucił mi jakimś
nieprzyzwoicie durnym tekstem, stąd moje ukazanie wyższości nad jego bezmózgim
umysłem, w postaci przewrotu gałkami ocznymi.
Wzięłam cichy wdech, przymknęłam
powieki i przytuliłam się do prawej dłoni, na której wspierałam obciążoną
głupimi myślami głowę.
Odkąd Nathiel zniknął z mojego
życia, nuda i rutyna zaczęły mi doskwierać. Uparcie próbowałam doszukać się w
każdej napotkanej osobie czegoś, co mogłoby ubarwić moje spokojne, szkolne
trwanie. Tyle że w licealnym otoczeniu nie było nikogo tak oryginalnie
zidiociałego jak Nathiel, na którym mogłabym wyładować ciążącą na moim sercu
ogromną dawkę sarkazmu.
A może tak naprawdę nigdy nie
potrzebowałam spokoju i tylko sobie wmawiałam, że chcę żyć rutynowo? Może
uzależniłam się od adrenaliny, którą dostarczało mi trwanie u boku Auvreya? A
może ktoś mnie czasem musiał walnąć czymś ciężkim w łeb i przeprowadzić na mnie
tortury, żebym się lepiej poczuła?
Uśmiechnęłam się do siebie
ironicznie, wkładając do buzi kolejną ohydną frytkę. Moje myśli zwyczajowo
schodziły na manowce. Powinnam pójść na jakąś terapię, gdzie nauczono by mnie,
jak radzić sobie z niekontrolowanymi refleksjami, zahaczającymi o nie do końca
normalne tematy.
Oprócz Nathiela z mojego życia
zniknęła również Amy. Ilekroć próbowałam się do niej dodzwonić, dostawałam
odpowiedź: „jestem zajęta, przepraszam! Zadzwonię do ciebie później!”. Mogłam
czekać w nieskończoność, nie dostając żadnej wiadomości zwrotnej, czy chociażby
sygnału, że wciąż jest zajęta. Czułam się, jakbym została na tym świecie sama,
bez żadnej, dobrze mi znanej duszy przy boku. Może stąd moje niepokojące
refleksje, prowadzące mnie malutkimi krokami do pokoju bez klamek?
– Laura.
Zaraz. Jeżeli ktoś znał moje
imię, to istniała możliwość, że nie zostałam sama na tym świecie.
Frytek wypadł mi z ust, jakby
chciał uciec przed moimi bezlitosnymi siekaczami. Gdyby miał głos, zapewne
zacząłby krzyczeć z radości: „niech żyje wolność!”.
Przede mną, z wielką tacą pełną
jedzenia, usiadł nie kto inny jak Deaniel. Musiałam przyznać, że wyglądał
lepiej, niż ostatnio, gdy go widziałam. Zapewne nabrał sił w odosobnieniu.
Ucieczka dobrze mu zrobiła.
Milczałam, wpatrując się w
niego wyczekująco. Kolejne frytki niestety nie uciekły przed pożarciem.
Przeżuwałam je powoli, nie spuszczając wzroku ze swojego starego przyjaciela.
– Wróciłem – oznajmił
bezceremonialnie Deaniel. Najwyraźniej nie miał pomysłu na to, co może mi
przekazać.
– Widzę – odparłam, przenosząc
swój wysoce zainteresowany wzrok na tacę ze stołówkowym jedzeniem.
– Nie tęskniłaś? – Deaniel
spróbował zażartować, ale jego niepewnie brzmiący śmiech nie był ani trochę
przekonujący. Stresował się. Ciekawa byłam czym.
– Ani trochę – odpowiedziałam
obojętnie, nie zaprzestając wgapiać się w piękną, czerwoną tacę zdobioną
przeźroczystymi, idealnie prostymi, ukośnymi liniami. Słowo daję, gdyby nie
Deaniel, nie zauważyłabym, jaki to majstersztyk.
Dan przyjrzał mi się uważniej.
– Coś się stało?
– Nie, nic. Po prostu
przypomniałam sobie, jak zaatakowała mnie jakaś sadystyczna demonica, należąca
do organizacji, która cię ściga. Wspominałam ten piękny dzień, kiedy rozwaliła
mi nos i mało nie przecięła tętnicy szyjnej. To naprawdę nic takiego, bo jak
widzisz... dalej żyję. – Uśmiechnęłam się do niego nieszczerze.
Deaniel zbladł. Do tej pory nie
sądziłam, że demony mogą blednąć. Widocznie moje życie było kłamstwem. Muszę to
zapisać do księgi demonicznej wiedzy, której prawdopodobnie już nigdy więcej
nie wykorzystam.
–
O czym ty mówisz? – spytał szeptem, rozglądając się wkoło po to, aby upewnić
się, że nikt nas nie podsłuchuje.
–
O tym, że zaatakowała mnie członkini tej pokręconej organizacji, która ciebie
ściga. Spytała mnie, gdzie jesteś, na co odpowiedziałam, że nie wiem, bo tak w
rzeczywistości przecież było, w końcu uciekłeś. Problem tkwił w tym, że ona nie
chciała mi uwierzyć – opowiadałam spokojnie, zupełnie jakbym streszczała mu spędzony w domu weekend. – Gdyby
nie Nathiel, już dawno byłabym martwa.
– Nathiel – mruknął Deaniel,
najwyraźniej niepocieszony aktem dobroci łowcy.
– Tak, Nathiel.
Niezrównoważony, mało inteligentny i irytujący kretyn, który okazał się być w
rzeczywistości sto razy lepszym człowiekiem w demonicznej skórze, niż ty.
Moje słowa go poruszyły. Wyprostował
się nieznacznie i ściągnął brwi, szykując się do okazania irytacji. Ostatecznie
postanowił jednak ukryć swoje zdenerwowanie pod spokojnie brzmiącymi słowami,
wymawianymi jak podczas filmowego trybu slow
motion.
– Laura, ja nie chciałem... nie
sądziłem, że oni cię zaatakują, naprawdę – zaczął się tłumaczyć łamiącym
głosem.
Czy tylko mi się wydawało, że
próbuje odegrać jakąś rolę? Jego zmiana nastawienia była zdecydowanie zbyt
szybka. Sądził, że tego nie zauważę? Niedoczekanie.
– Trudno. Ważne, że żyję –
odpowiedziałam obojętnie.
Poniekąd czułam się urażona.
Gdyby Deanielowi na mnie zależało, sprawdziłby zaraz po swojej ucieczce, czy
nic złego mi nie grozi. To logiczne, że skoro go dopadli, musieli nas od
dłuższego czasu obserwować. Naprawdę nie wpadł na to, że nie tylko jego będą
chcieli dorwać? Przecież dla demonów mogłam być cennym źródłem informacji, na
dodatek całkowicie bezradnym. Idąc dalej, wcale nie próbował się ze mną przez
ten czas kontaktować, a przecież doskonale wiedział, gdzie mieszkam. Skoro mógł
dzisiaj przyjść do szkoły, mógł mnie również powiadomić o swoim rychłym
powrocie do zdrowia. Czego nie zrozumiał, kiedy nazwałam go przyjacielem?
– Naprawdę przepraszam. –
Deaniel westchnął z wyraźnie słyszalną skruchą.
Pewnie, przepraszaj dalej. To
jak miód na moje uszy.
– Nienawidzisz mnie?
Wzruszyłam ramionami. Nie
chciałam dawać mu jednoznacznej odpowiedzi. Powinien przecierpieć swoje i
odpokutować w jakiś sposób własne winy.
– Co Nathiel ci nagadał? –
spytał chłodnym tonem głosu Deaniel.
Tym razem wściekłam się nie na
żarty. Wstałam ostrożnie od stołu, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, i
spojrzałam na niego z góry – przynajmniej raz mogłam poczuć się od niego
wyższa.
– Nie musiał mi nic mówić.
Wystarczyło to, że mnie uratował – powiedziałam równie zimno, co on. – Za to
ty...
– Całkowicie cię omamił. –
Deaniel prychnął cicho. Zachowywał się teraz jak obrażony chłopiec z
piaskownicy, któremu zabrano łopatkę. Tyle że ja nie byłam niczyją zabawką i
wcale do niego nie należałam.
Zaśmiałam się kpiąco, patrząc
prosto w jego twarz skrzywioną w grymasie.
To zabawne, kiedy wszystkie
uczucia, jakimi darzyło się przyjaciela, nagle dreptają w stronę śmietnika,
wchodzą do niego i szczelnie zamykają klapę. Brakowało jeszcze śmieciarki,
która wywiozłaby je na śmierdzące wysypisko wspomnień.
Nathiel mnie omamił, a to ci
dopiero.
Trzęsąc głową, ruszyłam w
stronę wyjścia ze stołówki.
Udław się ziemniakiem,
kretynie.
Jak na zawołanie, ktoś w tle
zaczął kaszleć.
***
Szłam z czarną torbą zarzuconą
na ramię, ubrana w szarą, luźną koszulkę zdobioną czarnymi kwiatami pnącymi się
ku górze. Włosy wyjątkowo miałam upięte w luźnego koka, a na nogach spoczywały
stare, dobre baleriny, które niedługo powinny zginąć śmiercią naturalną z
powodu dziur, które zdobiły ich podeszwy. Nigdy nie przykładałam zbyt wielkiej
wagi do ubioru. W swoich ciuchach chciałam się czuć przede wszystkim komfortowo.
Nie pokazywałam więcej, niż musiałam pokazywać i zakrywałam to, co chciałam. Na
tym polegała moja skromna stylistyka.
W ręku trzymałam książkę.
Pierwszą lepszą wziętą z bibliotecznego regału, gdzie spoczywała literatura
poważna. Chciałam czymś zabić swoje myśli. Na początku szło mi to bardzo słabo.
Litery zdawały się ze mnie śmiać i uciekać z papierowych stronnic. Tak, te
litery ewidentnie robiły sobie ze mnie jaja. Tak jak moje życie, tak jak
wszystko, co mnie otaczało i co mnie dotyczyło.
Moja spokojna niegdyś dusza,
niewzruszona żadnymi emocjami, nagle stała się niespokojna. Pragnęła wiecznej
wędrówki w głąb myśli tak głębokich, jak Rów Mariański. Coś mnie niepokoiło, coś
dusiło, coś ciągnęło ku nierozwiązanym zagadkom. Nie wiedziałam, czym
spowodowany był ten nagły umysłowy chaos.
Opuściłam książkę w dół i
zatrzymałam się na moment, by spojrzeć w górę na ciemne chmury, które zdawały
się przybliżać do mnie z każdą minioną sekundą. Niedługo się rozpada, a ja nie
miałam parasola. Nie lubiłam bezcelowo moknąć. Chyba powinnam się pospieszyć.
Schowałam książkę do torby i
oddałam się cichym, podróżnym krokom oraz kontynuacji ciężkich rozmyśleń,
tłoczącym się w otchłani umysłu.
To nie tak, że nie chciałam
mieć nic wspólnego z Deanielem. Po prostu całkowicie zatracił moje zaufanie. W
tym momencie przyjaźń z nim była bardziej niebezpieczna, niż obcowanie z
Nathielem, latającym za mną z nożem. Chwilami miałam wrażenie, że lepiej byłoby,
gdybym zaprzyjaźniła się z Auvreyem, przynajmniej byłabym bezpieczniejsza.
Zresztą, na co komu przyjaciele. Teraz przynajmniej byłam wolna od demonów. Nie
powinnam głębiej wchodzić w ten świat, skoro ledwo udało mi się z niego wyjść
żywą. Z dala od Deaniela, z dala od Nathiela, z dala od demonów, z dala od
łowców. Moje życie to znów czysta rutyna. Z czasem powinnam się do tego
przyzwyczaić.
– Hej, czy to nie ona? –
dosłyszałam dziewczęcy, wyjątkowo irytujący głos.
Krople deszczu zaczęły sączyć
się z nieba, nim dotarłam do domu. Niech to szlag, za kilka minut nad miastem
zapanuje prawdziwa ulewa i zmoknę jak kura.
Spojrzałam w stronę stojących
nieopodal mnie dziewczyn. Długo nie musiałam się zastanawiać nad tym, kim są i
o czym rozmawiają. Wszystkie patrzyły prosto na mnie.
Tak, to są właśnie te
spotkania, które należały do niezbyt przyjemnych. Uwalniały dawno pogrzebane w
umyśle wspomnienia, przypominające mi o nieciekawej
przeszłości. O ile moje doczesne życie było po prostu nudne i zwykłe, tak to dziecięce
niestety nie niosło ze sobą niczego pozytywnego.
– To naprawdę ona. Laura
Collins. To dziwadło, które chodziło z nami do podstawówki – dosłyszałam.
Rażące swoją skalą dźwięku chichoty zawładnęły moimi uszami. Starałam się
przejść obok nich obojętnie, mając nadzieję na to, że kiedy się nie odezwę, po
prostu zostawią mnie w spokoju, ale zapomniałam już, że nadzieja to tylko matka
głupich.
Cofnęłam się o krok, żeby nie
wpaść na trzy pachołki, postawione naprzeciw mnie. Obdarzyłam chłodnym spojrzeniem
znajome twarze.
– Jak tam czarownico,
rozwinęłaś swoje zdolności? – spytała kpiąco jedna z nich. Jej usta wykrzywiały
się w nienawistnym uśmieszku. Zawsze się zastanawiałam, co jej takiego
zrobiłam. Czy samo istnienie mogło być powodem to nienawiści? Jak widać – dla
niektórych ludzi tak.
Uniosłam brew, wpatrując się w
jej twarz bez zażenowania. Nie byłam już tą samą osobą, co kiedyś. Ludzie się
zmieniali.
– Ej, coś mi tu nie pasuje.
Tamta Laura zaraz by się rozryczała i leciała do swojej przyjaciółeczki,
błagając o ratunek! – odezwała się prześmiewczo, dokładnie podkreślając to
zdanie zjadliwą ironią. Zawsze uważałam, że tylko osoby stosujące ironię
słowną, a nie intonacyjną, były prawdziwymi rycerzami sarkazmu. Gdybym miała z
nią zacząć walkę na ironiczne dialogi, zapewne pokonałabym ją z miażdżącym
wynikiem.
Grupka dziewczyn wybuchła
śmiechem, który mało nie rozwalił moich bębenków. Czy koleżaneczki-plotkary
musiały się zawsze zachowywać jak pragnące na siebie zwrócić uwagę pięciolatki?
– Masz spojrzenie, jakbyś
chciała nas zabić – powiedziała jedna z nich, najwyższa.
Słuszna uwaga. Chciałam to
zrobić. Niestety, zabijanie jest w naszym kraju karalne.
Prychnęłam cicho, wykazując się
znikomą ilością buntu i wyminęłam je żwawym krokiem. Nie spodziewałam się, że
chwilę później zostanę pociągnięta silnym ruchem w tył, przez co zaliczę
bliskie, tyłkowe spotkanie z chodnikiem. Cóż, przynajmniej on przyjął mnie z
otwartymi ramionami. Przepraszam, otwartą kostką brukową. I po co komu tatuaże,
skoro chodnik dobrze znaczył pośladki?
Nim cokolwiek zdążyłam zrobić, podnieść
się czy rzucić jakimś tekstem na swoją obronę, długi cień przykrył moją postać.
Czy to jakiś Superman? Nie, w tej ciemnej obwódce brakowało powiewającej na
wietrze peleryny.
Spojrzałam w górę i westchnęłam
ciężko, jak zmęczona życiem osoba. Musiałam przyznać, że jego to się tu akurat
nie spodziewałam.
– Laura, nie musisz upadać
przede mną na kolana, przecież i bez tego cię uwielbiam – zaśmiał się
czarnowłosy łowca, podając mi rękę, którą bez chwili zastanowienia chwyciłam.
Nathiel
silnym gestem podniósł mnie do góry. Miny szanownych koleżanek były bezcenne.
Ich myśli ulatniały się nad pustymi głowami. Widziałam wielkie litery rysujące
się w powietrzu, które otaczało miliony znaków zapytania.
„Skąd
ona wytrzasnęła takiego przystojniaka?”, „Jezu, kolejny dziwak, ale przynajmniej
przystojny dziwak”, „Przeklęta wiedźma! Poderwała takiego gościa!”.
Zielonooki
uśmiechnął się zabójczo w ich stronę i schował ręce do kieszeni.
–
Może potrzebujecie pomocy? – spytał, nachylając się nad nimi z mroczną miną,
która przywodziła mi na myśl prawdziwie żądnego krwi demona. Aż przeszyły mnie
dreszcze.
Dziewczyny potrząsnęły głowami,
bez słowa odchodząc z miejsca zbrodni. Dopiero gdy oddaliły się na bezpieczną,
kilkumetrową odległość od naszego nietypowego duetu, zaczęły pochylać się ku
sobie i plotkować na temat tego, co właśnie ujrzały.
Pustaki.
– O co im chodziło z tymi
czarami? – spytał Nathiel, marszcząc czoło. Spoglądał za nimi z niezrozumiałym
wyrazem twarzy.
– Nie twój interes – burknęłam
w odpowiedzi, prędzej czując się oburzona jego widokiem, niż zadowolona.
Przecież bym sobie poradziła. Na pewno. To tylko zgraja pustych lal, które
dawno nie miały w zębach żadnej ofiary. Cieszę się, że Auvrey uratował mnie
niedawno przed śmiercią, ale nie musiał pojawiać się w każdej chwili mojego
życia, która mogła bezpardonowo oświadczać, że byłam zagrożonym obiektem,
gotowym do odstrzelenia. Nigdy nie potrzebowałam i nie potrzebuję męskiego
bohatera przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Z niezbyt dobrym humorem,
odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę bramy szkolnej. Nathiel złapał
mnie za rękę i wstrzymał mój szaleńczy chód, nim uciekłam sprzed jego oczu. To
drugi raz, kiedy zostałam dzisiaj zatrzymana. Dlaczego ludzie (i demony)
traktują mnie jak zabawkę, którą można szarpnąć za rękę i zmusić do bezruchu?
Miałam własną wolę, nie musiałam nikogo słuchać.
– Nawet nie spytasz, po co tu
przyszedłem? – Łowca brzmiał jak niepocieszony nastolatek.
– To jasne – odparłam, nie
odwracając w jego stronę głowy. – Żeby znowu mnie wkurzyć.
Auvrey zastanowił się przez
moment.
– Racja, po to też przyszedłem –
odpowiedział, puszczając moją rękę. Mogłabym przysiąc, że na jego twarzy
pojawił się teraz szeroki i równie wredny uśmiech. Oparł się o pobliski mur, nie spuszczając ze mnie oczu. Obserwował
mnie jak niańka, która ma za zadanie pilnować dziecka, aby nie stała mu się
poważna krzywda.
–
Więc... czego chcesz? – spytałam chłodnym tonem głosu, unosząc pytająco brew.
Nathiel
westchnął. Widocznie sam nie był w nastroju do kłótni. To aż dziwne widzieć go
w wersji, która nie podejmuje się kłótni, latania za kimś z nożem lub stosowania
potężnej dawki ironii czy głupoty. Byłam pod wrażeniem.
–
Nie zastanawiało cię ostatnio, co robi twoja przyjaciółka? – spytał w końcu.
Owszem,
zastanawiało. Skąd o tym wiedział? Demony umieją czytać w myślach?
Kiwnęłam
głową.
–
Otóż – zaczął, odrywając się gwałtownie od muru – znalazła sobie nowy obiekt
westchnień.
– Demona? – spytałam od razu,
pełna obaw.
– Nie.
– Kogoś znacznie gorszego.
Tym
razem przeraziłam się nie na żarty.
–
Kogo?
– Łowcę.
Wcale nie musiał mówić o
jakiego łowcę chodziło. Od samego początku wiedziałam, kim interesuje się Amy.
Nie sądziłam jednak, że zainteresuje się nim na tak długi czas i... że on sam
jej nie odrzuci. Sorathiel nie wyglądał na osobę, która przygarnie lekko
nierozgarniętą nastolatkę, pragnącą miłości jak z filmowych romansów.
Porównując ich wiek umysłowy mamy czterdzieści do czternastu. Miażdżąca przewaga.
Czy to wobec tego możliwe, że dwa tak skrajnie różne charaktery połączyło
zainteresowanie? To prawda, ze ludzie się uzupełniają, ale czy to aby nie
przesada?
– Ta dwójka ma się strasznie
obrzydliwie ku sobie. Jestem zszokowany postawą mojego przyjaciela, który
chodzi z tą całą Amy po parkach jak z wiernym psem – powiedział oburzony
Nathiel.
– Licz się ze słowami –
powiedziałam groźnie, kierując w jego stronę palec wskazujący. Nikt nie miał
prawa obrażać mojej przyjaciółki. Nikt oprócz mnie, rzecz jasna.
– Weź tego palucha, bo ci go
zaraz odgryzę jak prawdziwy demon żądny krwi – dodał z zabójczym uśmiechem,
chwytając za moją dłoń. Natychmiastowo wyrwałam się z jego uścisku.
– Opanuj swoje żądzę –
mruknęłam. Z głośnym prychnięciem ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły. Zielonooki
dołączył do mnie.
– Czy to takie dziwne, że
chodzą razem? – spytałam, zerkając na niego ukradkiem.
– Owszem. Amy jest osobą, która
ma wysoką energię potencjalną, a Sorathiel osobą, która przyciąga demony, jak kiełbasa
psa. Dodając ich do siebie, mamy zabójczą mieszankę, gorszą od domestosa. Nie
wiem czy ten człowiek oszalał, czy po prostu chce ją chronić.
Rzeczywiście. Skoro Amy miała
wysoką energię potencjalną, a Sorathiela demony czepiały się jak rzepu, to z
pewnością nie mogło mieć dobrego zakończenia.
– Co zamierzamy z tym zrobić? –
spytałam, spoglądając na demona, z którym całkiem niedawno się pożegnałam i
miałam nadzieję więcej się z nim nie zobaczyć. Chyba całkowicie postradałam
rozum. Spytałam go, co zamierzamy zrobić. Razem. Ze mną działo się coś naprawdę
niedobrego. Sama nawiązywałam z nim współpracę.
– Obserwować – padła odpowiedź.
Auvrey bez zastanowienia zaakceptował pomysł na naszą ponowną współpracę.
– A więc masz jakiś konkretny
plan?
– O ile mi wiadomo, są teraz na
romantycznym spacerze w parku przy Low Street. Pójdziemy tam i w trosce o ich
dobro, zniszczymy to, co między nimi jest. – Auvrey wymówił te zdanie tak
entuzjastycznie, że zwątpiłam w jego dobre intencje.
– Jeżeli w ogóle coś jest, bo
tego nie wiemy.
– Teoretycznie.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy
się.
Co za dziwne uczucie znowu go
zobaczyć, a myślałam, że nigdy więcej nie będzie mi dane oglądać tej wrednej
gęby, która czasem sypie gorszą ironią, niż dwie takie jak ja.
Jeszcze nie wiedziałam, czy mam
się cieszyć, czy płakać. Na razie przyświecała mi jedna, jedyna misja: odzyskać
Amy.
"Jeden ziemniak, drugi ziemniak, trzeci ziemniak, czwarty... Głupie kartofle, głupia szkoła, głupi dzień. Miałam dosyć przesiadywania w zatłoczonej stołówce, gdzie grupa baranów siedzących przede mną, rzucała się właśnie ziemniakami. Udam, że nie dostałam odłamkiem jednego z nich. Udam, że nie dostałam drugim odłamkiem. Udam, że... udławcie się tymi ziemniakami!
OdpowiedzUsuńJeden z chłopaków jak na zawołanie, zaczął się krztusić owym, malutkim, żółciutkim produktem." - zaczęłam się śmiać.
"A jakby tak im życzyć odpadnięcia paznokci? Skupiłam się na opalonych palcach jednej z nich. Wyglądałam pewnie jak ostatni wariat na ziemi. Już po chwili opalona piękność spojrzała na mnie krzywo, nawołując do swoich koleżanek, żeby spojrzały na tą samotnie siedzącą idiotkę, która nigdy nie widziała słońca i mody. Następnym razem specjalnie dla nich, ubiorę koszulkę z napisem: "Fuck fashion" i podarte spodnie do których dopasuję zniszczone, stare trampki. Niech patrząc, umierają z braku gustu. - zaczęłam się dusić ze śmiechu.
"Trzęsąc głową, ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki. Udław się ziemniakiem, którego jesz. I jak na zawołanie, ktoś w tle zaczął kaszleć." - mama weszła do pokoju z pytaniem: "Wszystko dobrze?"
NIENAWIDZĘ AMY!!!
"- Otóż - zaczął, odrywając się gwałtownie od muru - Znalazła sobie nowy obiekt westchnień.
- Demona? - spytałam od razu, pełna obaw.
- Nie.
Nathiel nachmurzył się.
- Kogoś znacznie gorszego - uznał.
Przeraziłam się nie na żarty.
- Kogo? - spytałam.
- Łowcę. Łowcę cienia, który ma na imię...
Wcale nie musiał dokańczać. Od samego początku wiedziałam, kim interesuje się Amy. Nie sądziłam jednak, że zainteresuje się nim na tak długi czas i... że on sam jej nie odrzuci. Sorathiel nie wyglądał na osobę, która przygarnie lekko nierozgarniętą nastolatkę, pragnącą miłości jak z filmowych romansów. Porównując ich wiek umysłowy, mamy 40 do 15. Miażdżąca przegrana. Czy to wobec tego prawda?" - musiałam przestać czytać, uspokoić się i dopiero wtedy wróciłam do czytania
SORATHIEL NIE JEST GORSZY OD DEMONA! - OGARNIJ MÓZG NATHIEL!!!
"Amy jest osobą, która ma wysoką energię potencjalną, a Sorathiel osobą, która przyciąga demony, jak żarcie psa. Dodając ich do siebie, mamy zabójczą mieszankę, gorszą od domestosa!" - Jest coś bardziej zabójczego od domestosa O.O !?! Nie wierze !!!
Cieszę się, że leżałaś ze śmiechu XD. Niech żyją ziemniaki!
UsuńNo, teoretycznie nie jest gorszy, ale chodzi o to, że demony mogą być różne, a Sorathiela nijak się czepiać będą wszystkie stwory, a więc i Amy będzie bardziej zagrożona, tyrydydyyym!
Nie, domestos nie jest zabójczy, to całkiem spoko mieszanka huehue XD.
Kurde, dlaczego teraz widzę, że również u Ciebie nowość?
OdpowiedzUsuńAkurat teraz, gdy czas nie jest mi przyjacielem?
Przeczytam, jak tylko wrócę z miasta, obiecuję!
Nathiel'u, poczekaj na mnie, jeśli jesteś!
Jest, udało się! Przybyłam!
UsuńMój internet chyba się na mnie obraził za wstawienie dzisiaj rozdziału i przez trzy godziny nie chciał współpracować. Ale foch mu przeszedł, uff.
Mam ochotę rzucić Deanielem o ścianę, dopiero później walnąć do kotletem, oblać domestosem i ponownie uderzyć, tym razem patelnią.
Taki zaskoczony, że ktoś mógł chcieć i skrzywdzić Laurę. Uwierz w to, demonie. Nie pomogłeś jej, nawet nie postarałeś się, by wiedzieć, co u niej. Wypchaj się tymi przeprosinami.
Ziemniaki rządzą! Choć zaczynają mnie lekko przerażać. Mamo, chyba placki ziemniaczane w piątek na obiad to nie jest najlepszy pomysł.
Ale rów to jest Mariański :D
"- Laura, nie musisz upadać na kolana przede mną, przecież i tak cię uwielbiam" - jak, Naff, powiedz mi, jak ja mam go nie kochać? <3 Po prostu stał się teraz normalniejszy w relacjach z Laurą, jakby prawda o jego pochodzeniu i nie odrzucenie przez blondynkę zrzuciła z jego ramion jakiś ciężar.
I ta podana ręka - jeszcze kilka rozdziałów temu pewnie bym nie uwierzyła w taką scenę, teraz je uwielbiam ^^
"- Nawet nie podziękujesz, nie spytasz po co tu przyszedłem? - zapytał niepocieszony.
- To jasne - odparłam, nie odwracając w jego stronę głowy - Żeby znowu mnie wkurzyć.
Auvrey zastanowił się przez moment.
- Racja, po to też przyszedłem - odpowiedział, puszczając mnie."
Te rozmowy, ach *.*
Czułam, że Amy i Sorathiel zaczną ze sobą kręcić, choć są... no cóż, z zupełnie innych epok. Ale w końcu, miłość nie wybiera.
"Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie i uśmiechnęliśmy się do siebie. " - na taką nić porozumienia i więź warto było czekać siedemnaście rozdziałów :)
Nie uważam, że rozdział jest nudny, przecież coś się dzieje, prawda? Ziemniaki, lafiryndy, plotkary, spotkanie z Nathiel'em - to wszystko posuwa akcję do przodu :)
Znowu się rozpisałam. Ale to wpływ dobrego humoru i Twojej prozy, przy której nie mogę przejść z komentarzem "fajne, kiedy next?".
Czekam na nn ^^
Buziaki :*
Tak, ja też mam ochotę rzucić Deanielem o ścianę, uwierz XD. To menda jest.
UsuńJa miałam placki ziemniaczane dzisiaj na obiad :o nie lubię ich, ale je zjadłam. To te ziemniaki w rozdziale tak na mnie działają!
WTF?! XD Przez chwilę myślałam: fuck, o co jej chodzi, przecież napisałam mariański. Duża litera? No, tak, pominęłam. Patrzę, a tu kurna MARIACKI XD Ja pieprzę, czytałam to kilka razy i mi się w oczy nie rzuciło!
To twój komentarz w pytaniach o bohaterów zmusił mnie do działania XD. Nie mogą ciągle być w chłodnym stosunkach. Czas kurde na miłość! Znaczy... w sumie to jeszcze nie, ale coś tam się kręci XD.
Huehue. Ja tam nie wiem jakim cudem ze sobą kręcą (Amy i Sorath), nie zamierzałam tego XD.
Cieszę się, że się podobało! Mi na początku nie, ale potem jak przeczytałam na głos, to i Aruś się uśmiechnął na niektóre teksty - a to u niego... hmmm, wyjątkowe XD (anty fan Lauriel - mój ostatni rozdział podsumował: "Znowu Laura? Znowu Nathiel XD?")
Cieszę się, że zmuszam Cię moją pisaniną do brania się w garść i pisania o tym, o czym chcemy czytać :D
UsuńCo do Arusia - nie każdy wszędzie węszy romans ;)
Nathiel musi być jak najczęściej :D
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa (owszem, to jest pisk) *-* Kocham, lofciam i w ogóle <3<3<3<3<3<3<3<3<3<3<3 Nathiel *-*<3 A już myślałąm, że mi go odebrałąś... :( Teraz życie ma sens :) Rozdział cudowny. Czekam na nn (oby jak najszybciej) i na Nathiela <3
OdpowiedzUsuńDużo weny i żelków życzę
Żelcio
http://nieprzecietniludzie.blogspot.com/
http://tkaczemarzen.blogspot.com/
the best potato ! xd władcza Laura i jej rozchwianie emocjonalne xd. raz chce spotkać Nathiela a raz nie ... niech się babka zdecyduje xd
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać kolejnego rozdziału o Amy xd
No, wreszcie rozdział ;P Jezu, jak ja sie nie moglam doczekac! Rozdzial, jak zwykle, bardzo ciekawy. Ehh... Teraz znowu nie bede mogla sie doczekac... ;D
OdpowiedzUsuń~Julai
Kuźwa. Skasowało mi komentarz, a jeszcze się nie rozpisałam. Orange, dlaczego? Dlaczego mnie tak nienawidzisz? Czy wszyscy muszą mnie nienawidzić? :C
OdpowiedzUsuńBitwa na kartofle zawsze spoko. U nas, w gimbazie, to była codzienność. Ale bitwa na makaron też była spoko. Taka jedna Roksana jak z niego dostała to rozklekotał się na wewnętrznej stronie okularów. Ouu yeah, cel został pokonany. Albo jak szła do okienka, by odnieść zupę to wylała ją jakiemuś kolesiowi na plecak. Gimbaza boli. Boli tak bardzo, że aż leki przeciwbólowe działają jak żelki Haribo. Dobrze, że już jestem wyżej w edukacji. <3
Nie lubię lasek, które muszą się wyżywać na innych, by zabłysnąć. Jeżeli chcą się poczuć jak gwiazdy to niech wstawią swoje zdjęcia na wiochę albo zgolą kosiarką łoniaki. Ewentualnie niech wyprostują sobie mózgi *jakie mózgi, Abigail?*. Dobra, zwracam honor i przepraszam za ich urażenie. One nie mają mózgów. One działają na zasadzie: cały czas mam w uszach słuchawki. Podpowiadają mi, jak żyć. A w tle słychać: wdech... wydech... wdech... wydech...
I powraca Nathiel. I Deaniel. Jednak wolę tego pierwszego. Ten drugi to taki rozgotowany ziemniak. Nathiel zawsze ratuje sytuację. Dobrze, że znowu go tu widać. On nie odpuści Laurze. Niby chce dobrze dla przyjaciela, ale on już się przyzwyczaił do wodza Blada Dupa. O rany, pasuje jak ulał. Blada Dupa. Teraz wszyscy razem: B L A D A D U P A! O, jak pięknie. Q.Q
Nie wiem czemu, ale kiedy piszę u ciebie komentarz to mi odbija. I tylko jak załaduje się strona to w powietrzu unoszą się opary z domestosa! :D
Pozdrawiam i życzę weny. :*
Laura wladczyni ziemniaków! Uważaj bo udlawisz się małym, żółtym skurczybykiem, jeśli za bardzo zajedziesz jej za skórę! Nathiel znów przybywa na ratunek! Tym razem przed zła kostką brukową, która przecież przyjęła ją z otwartymi ramionami :((
OdpowiedzUsuńAjj Lauro, biedna Amy, jest szczęśliwa a Ty chcesz jej to zepsuć? :<< teraz przynajmniej nie lata za wszystkimi na raz doceń to albinosowa zołzo! D: meh, jak zniszczy to co między Amy a Sorathielem jest to będę smutna mega.
"Ty ja krzaki" dość nietypowa propozycja... tylko nie bądźcie zbyt głośno bo to zabronione w miejscach publicznych i mogą się przyczepić :/
Jak już kiedyś tam wslominałam - straciłam jakąkolwiek sympatię do Deaniela grrr. Zwłaszcza po tym jak mało męsko stchórzył o zostawił biedną Laurę na pastwę kocicy w obcaskach :|||
Mimo wszystko bardzo się cieszę że spotkała się z Nathielem tak szybko :>
A i co do tych lafirynd na stołówce - pieprzyć je. Wydaje im się ze tylko to co one robią jest właściwe. A gówno prawda, udławcie się ziemniokami! :/// Laura ześlee na was klątwę małych żółtych skurczybyków, aż wam tipsy odpadną lalunie! D:
Naff, szczerze uwielbiam Twój sposób pisania. Wzbudza same dobre emocje...
Bardzo dobre, zważając na godzinę i na to, że wciąż nie śpię, czytając Twojego bloga :D