Dochodzę do wniosku, że to opowiadanie nie może być bardziej przewidywalne. Nie umiem zaskakiwać. Jestem łomem fabularnym. Nie liczcie na to, że coś was w tym opowiadaniu jeszcze zaskoczy XD. Chyba że śmierć.
25-tego wyjeżdżam na stałe do Wrocławia. Moim celem jest znaleźć Nathiela, bo Soratha już znalazłam. Teraz rozdziały wstawiam co tydzień, ale podczas studiów będę wstawiać je rzadziej!
POPRAWIONE [18.03.2018]
POPRAWIONE [18.03.2018]
***
–
Dlaczego?
Nie
czułam żalu. Nie czułam bólu. Nie czułam nienawiści. Nie czułam tak naprawdę
niczego. To tak, jakbym zaledwie chwilę temu usłyszała zwyczajne: „Dziś na
obiad będą ziemniaki”, co przecież nie było ani trochę zaskakujące dla
przeciętnego dziecka, które praktycznie codziennie je spożywa. Czułam pustkę
jak w każdej sytuacji życiowej, która powinna mnie zaskoczyć, a tego nie
zrobiła. A może tylko chciałam myśleć, że nie jestem zaskoczona? Może w głębi duszy
ten fakt tak mnie przeraził, że moje mój umysł przepalił wszystkie kolorowe
kable prowadzące do odrębnych uczuć? Może chwilę temu, gdzieś w mojej głowie,
wyświetlił się wielki czerwony napis „Error”, który wprowadził mózg w tryb
ewakuacyjnej obojętności?
– Lauro
– usłyszałam podłamany głos mojej mamy.
Mamy? Kim
ona tak naprawdę dla mnie była, jeżeli nie nią? Jak się teraz miałam do niej
zwracać? Po imieniu?
– Przepraszam. Przepraszam, naprawdę! Nie
miałam serca, żeby ci o tym powiedzieć – mówiła przejętym głosem. Była gdzieś
na granicy płaczu, którego nie potrafiłam zrozumieć. To ja teraz powinnam
płakać, nie ona. Joanne przynajmniej znała prawdę.
Nie wiedziałam,
co o tym sądzić. Miałam ochotę odsunąć od siebie kobietę, która mnie do siebie
tuliła i bez słowa wdrapać się po schodach, które zaprowadzą mnie do mojej
ciemnicy. Potem po prostu położyć się do łóżka i zasnąć, zapominając o Margaret
i o tym, czego się od niej dowiedziałam. Od niej, nie od mojej „mamy”.
Joanne
nie była moją matką. Może to po prostu jakiś wyjątkowo głupi, ale realistyczny
sen? Tak, na pewno, zaraz się obudzę, wejdę do kuchni, zrobię sobie na
śniadanie osławione, lekko przypalone tosty, pocałuję w policzek moją zaspaną
mamę i spytam: „Jak ci się spało?”. W myślach równocześnie z nią odpowiem:
„Zdecydowanie za krótko”.
–
Wytłumaczę ci wszystko, dobrze? – dodała spokojniej, odrywając się ode mnie i
chwytając mnie za ramiona, zupełnie jakby przewidziała, że zechcę stąd uciec. Patrzyła
na mnie smutno, szukając w moich pustych, nieporuszonych emocjami oczach zgody.
Spojrzałam
prosto w jej tęczówki. Nie były zielone, podobnie jak u mojego ojca. Nikt w
mojej całej domniemanej rodzinie nie miał tak intensywnie zielonych oczu i tak
bladej cery, jak ja. Na spotkaniach rodzinnych wszyscy patrzyli na mnie jak na
dziwadło, które nie pasuje do reszty, i szeptali za moimi plecami. Oni
wiedzieli. Tylko ja żyłam w nieświadomości, aż do dziś.
Joanne
nie jest i nigdy nie była moją matką, ale... czy to coś zmieniało? Czy wyglądała
przez to inaczej? Zachowywała się inaczej? Nagle mnie znienawidziła i przestała
traktować jak córkę? Nie. Zupełnie nic się nie zmieniło, poza moją
świadomością. Joanne całe życie przy mnie stała. Karmiła, ubierała, tuliła i
pocieszała, chroniąc przed ojcem i całym złym światem. Dlaczego świadomość
tego, że kto inny mnie urodził, miała zniszczyć całą więź, jaką do tej pory
stworzyłyśmy? To była moja matka. Jedyna osoba, która kochała mnie i nic w
zamian za to nie oczekiwała.
–
Usiądźmy – powiedziała w końcu, kiedy moje milczenie się przedłużało.
Czułam
się jak robot wykonujący tylko proste polecenia, które zostały zakodowane w
jego elektronicznej podświadomości.
Sztywnym
krokiem podeszłam do stołu i usiadłam na krześle tuż obok niej. Czekałam.
Czekałam na to, aż opowie mi o tej części mojego życia, której jeszcze nie
znałam. Czekałam, aż dowiem się, co stało się z moją rodzicielką. Dlaczego znalazłam
się w domu Joanne, a nie u osoby, która mnie urodziła. Dlaczego przez
siedemnaście lat nie dowiedziałam się, że jestem bękartem, sierotą, przybłędą,
której Edward Collins nie był w stanie zaakceptować.
–
Jestem już prawie dorosła – słowa nagle same popłynęły z moich ust, nie miałam
nad nimi kontroli. – Przyjęłabym tę wiadomość o wiele lepiej, gdybym nie
dowiedziała się tego od Margaret, a od ciebie.
– Wiem
– odpowiedziała załamana. Pochyliła się nade mną, chwyciła za moje dłonie i
mocno je ścisnęła. Jej uścisk wydawał się być dla mnie równocześnie znajomy i
obcy. – Tyle lat przymierzałam się do tego, aby ci o tym powiedzieć, ale... nie
potrafiłam. Dlaczego miałam psuć to, co pomiędzy nami jest?
– Nie
zepsułabyś – stwierdziłam sucho, delikatnie wyswobadzając się z jej uścisku. –
Pomimo świadomości, że to nie ty mnie urodziłaś, dalej bym cię kochała, bo to
nie moja matka się mną zajęła i obdarzyła miłością, tylko ty. Jak mogłabym
zacząć nienawidzić kogoś, kto był i prawdopodobnie będzie jedyną ważną w moim
życiu osobą?
Po
policzkach Joanne spłynęły łzy. Jej cienkie usta ułożyły się w odwróconą podkowę.
Zawsze myślałam, że to jedna z nielicznych części ciała, którą po niej
odziedziczyłam. Niegdyś byłam dumna z tych drobnych malinowych ust. Teraz
wiedziałam, że przedtem należały do kogoś innego.
– Nienawidzisz
mnie teraz? – spytała jękliwie niczym dziecko. Przez chwilę to ja czułam się
jak matka, która próbuje wytłumaczyć swojej pociesze oczywiste prawdy o naszym
świecie.
–
Kocham. Kocham, ale nie rozumiem. Pozwól mi zrozumieć – powiedziałam spokojnie.
Smutna
podkowa uniosła się w górę, ukazując mi delikatny uśmiech. Wiedziałam, że
trochę ją tym uspokoiłam. Ponownie chwyciła za moje dłonie i mocno je ścisnęła,
pochylając się ku mnie tak blisko, że niemal zabrakło mi przestrzeni osobistej.
To była jedyna osoba, której na to pozwalałam. Gdyby zrobił to Nathiel, zapewne
jego twarz wylądowałaby na ścianie.
Jakaś
niewidzialna tama zaczęła we mnie pękać. Czułam, że ten nieprawdopodobny fakt powoli
do mnie dociera. Nie czułam bólu ani zawodu. Nie, to nie jeden z licznych
dramatów filmowych, w którym będę obwiniać swoją przybraną matkę o to, że zataiła
przede mną prawdę. Nie ucieknę do pokoju i nie zapłaczę nad swoim gorzkim losem
w poduszkę. Nie będę obwiniać życia o to, że potraktowało mnie
niesprawiedliwie. Nie zacznę również bezpodstawnie nienawidzić mojej mamy.
Wręcz przeciwnie – będę starała się ją
zrozumieć.
Tak
łatwo było nam osądzać czyjeś czyny, kiedy sami nie znajdowaliśmy się w danej
sytuacji. Może powiedzenie swojej wychowance po kilkunastu latach życia w
nieświadomości, że nie jest się jej matką, wcale nie było takie proste? Może
próbowała to zrobić, ale nigdy nie potrafiła? Może chciała mnie w ten sposób
uchronić przed złem?
–
Miałam syna – usłyszałam nagle.
Kolejny
fakt, który wgniótł mnie w siedzenie.
– Syna,
która zmarł zaraz po porodzie – dodała, rozwiewając moje wątpliwości. – Lekarze
stwierdzili, że nigdy więcej nie będę mogła mieć dzieci.
Zmarszczyłam
czoło, przysłuchując się tej historii z uwagą. Chłonęłam każde jej słowo, jakby
była kapłanem, który wygłasza mające odmienić moje życie kazanie. I chociaż nie
byłam religijna, czułam się tym poruszona.
– Byłam
załamana, a Edward wcale mi nie pomagał. Uznał mnie za bezużyteczną –
kontynuowała. Jej uśmiech lekko pobladł. Domyślałam się, że to właśnie wtedy
uznała, że mężczyzna, którego wzięła sobie za męża, nie był tym właściwym. Jej
wysoce wrażliwa, artystyczna dusza musiała zejść z puchatych chmur wyobraźni
wprost na przepełnioną gorzkim bólem ziemię. Nie mieć zupełnie nikogo, kto
mógłby cię wesprzeć w twojej niedoli, to naprawdę smutna rzecz.
Aby
dodać jej otuchy, ścisnęłam dłonie, które wciąż mnie obejmowały. Domyślałam
się, że Joanne nie opowiedziała mi o moim pochodzeniu również ze względu na to,
że przywoływały zarówno dobre, jak i smutne wspomnienia.
– Do
tej pory nie wiem, jak się tam znalazłam, ale... – uśmiechnęła się – trafiłam
na oddział noworodków. Spoglądałam na wszystkie nowonarodzone dzieci, nie
potrafiąc ukryć bólu po stracie jedynego na świecie małego człowieczka, który w
całości miał należeć do mnie. – Wzięła cichy wdech i przymknęła na moment oczy.
Nie poganiałam jej. Dałam jej czas na rozliczenie się z własną przeszłością. – Wtedy
właśnie usłyszałam rozmowę dwóch położnych. Mówiły o niesamowitej, nowonarodzonej
dziewczynce, która nigdy nie płakała i spoglądała na wszystkich intensywnie
zielonymi oczkami, wyrażającymi mądrość, jaką nie wykazywały się żadne
noworodki. Pielęgniarki bały się jej, bo uważały, że kryje się w niej coś
dziwnego, niepokojącego. Za każdym razem, gdy ktoś do niej podchodził, patrzyła
na niego uważnie i nie spuszczała oczu, dopóki nie odszedł, zupełnie jakby
chciała wyczytać z jego duszy wszystkie tajemnice.
Uniosłam
brwi w zdziwieniu. Naprawdę siałam aż taki postrach na oddziale, będąc
niemowlakiem? Moja wyobraźnia uśmiechała się do mnie krzywo. Może wyglądałam
jak mały goblin albo troll? W takim razie moje pochodzenie było jasne.
– Na
moment zapomniałam o swojej własnej rozpaczy. Przez szybę patrzyłam na
zielonooką dziewczynkę, która wyłapała moje spojrzenie i przez długi czas nie
spuszczała ze mnie czujnych oczu. Położne mówiły, że leżała tutaj już długi
czas. Jej matka uciekła ze szpitala tuż po porodzie, zostawiając ją na pastwę
losu. Ponoć była młodą dziewczyną, nie miała nawet ukończonych osiemnastu lat –
mówiąc to, spojrzała na mnie niepewnie, jakby bała się, że moja reakcja na tę
wiadomość będzie nie taka, jak powinna być, czyli obojętna. Na szczęście życie
nauczyło mnie, jak trzymać emocje na wodzy.
A więc moja
rodzicielka była jakąś nastolatką, która najwyraźniej zaszalała na imprezie i
musiała nosić mnie przez dziewięć nieszczęsnych miesięcy w brzuchu. Pewnie gdy
mnie zostawiła, nawet się nie obejrzała. Chciała po prostu urodzić tego małego
pasożyta, tym samym uwalniając się od ciążącego w jej brzuchu ciężaru, i uciec,
zapominając o moim istnieniu. Ciekawe, czy kiedykolwiek żałowała, że mnie
zostawiła? A może wręcz przeciwnie, nie miała wyrzutów sumienia, bo byłam dla
niej czymś obcym, zbliżonym do niechcianej rzeczy? Żałowałam, że nie mogę
pokonać myślami czasoprzestrzeni i trafić do miejsca, w którym to wszystko się
zaczęło.
– Jedna
z pielęgniarek powiedziała, że niedługo, jeżeli nikt się po nią nie stawi, będą
musieli oddać ją do domu dziecka. Wszelkie informacje o jakiejkolwiek jej
rodzinie zaginęły. Nie było znane nawet imię i nazwisko matki. Jedyną rzeczą,
jaka była wiadoma, to to, że ma na imię Laura – powiedziała, posyłając mi
delikatny uśmiech. – Gdy miałam stamtąd odejść, na twojej niemowlęcej
twarzyczce dostrzegłam uśmiech. Ten uśmiech sprawił, że zyskałam chęć do życia.
Zaczęłam walczyć wszystkimi siłami o to, abyś trafiła do naszego domu jako
adoptowana przeze mnie córka. Edward nie popierał tego pomysłu, ale nie dbałam
o jego zdanie. Miałam przed sobą jeden cel, do którego uparcie dążyłam. I oto
proszę, dzięki mojemu uporowi, po kilku miesiącach ciężkiej walki, nareszcie z
nami zamieszkałaś. – Promienność jej uśmiechu naruszyła moją ścianę
obojętności. Chociaż nie chciałam tego po sobie pokazywać, wzruszyłam się.
Wzięłam
cichy, ledwo słyszalny wdech, który pomógł mi zatrzymać łzy jeszcze zanim
nagromadziły się w kącikach oczu.
Jak
mogłam jej nienawidzić? Gdyby nie ona, znalazłabym się w domu dziecka, a tam
moja przyszłość mogłaby być zgoła inna, może nawet gorsza. Może trafiłabym do
okrutnej rodziny zastępczej, gdzie pomiatano by mną i traktowano jak najgorszą
z najgorszych. Może do dziś siedziałabym w sierocińcu i była najbardziej
problemową wśród rówieśników osobą. Kto wie, co by mnie czekało w obcym świecie?
Cieszyłam się tym, co los mi podarował, bo chociaż mój zastępczy ojciec nie był
aniołem, matka z pewnością za niego uchodziła.
–
Dziękuję – szepnęłam, na co mama natychmiastowo zalała się długo wstrzymywanymi
łzami. Wstałam od stołu i podeszłam do komody, gdzie leżało pudełko chusteczek
– podałam je mojej opiekunce, która kiwnęła dziękczynnie głową i wyciągnęła z
niego kilka papierowych przyjaciół zrozpaczonych matek. Ten widok sprawiał, że
i mi robiło się przykro. Wciąż walczyłam ze łzami, które na razie mieszkały
tylko i wyłącznie w mojej podświadomości. Może Amy miała rację – zmieniłam się.
Byłam odrobinę bardziej emocjonalna, a przy tym mniej chłodna niż zwykle.
Zapatrzyłam
się w dal, nasłuchując dźwięku, który wydaje wydmuchiwany nos. Wciąż zastanawiała
mnie jedna rzecz. Kim była moja rodzicielka i dlaczego uciekła, zostawiając
mnie samej sobie? Czy to młodzieńcza głupota zmusiła ją do tak karygodnego
czynu, czy może istniał jakiś zupełnie odmienny powód, którego nawet nie
potrafiłam sobie wyobrazić? Może było to związane z moimi dziwnymi
zdolnościami? Skoro na świecie istniały demony, to może istniały również takie
dzieci jak ja? Pozostawione na pastwę losu małe zielonookie potwory będące
skrzatami, gnomami lub innymi stworzeniami, o których istnieniu nie miałam
nawet pojęcia.
Spojrzałam
na Joanne, pragnąc dowiedzieć się czegoś jeszcze. Najwyraźniej domyśliła się, o
co chcę spytać, bo zanim zadałam pytanie, ona miała już przygotowaną dla mnie
odpowiedź:
– Nigdy
nie spotkałam twojej prawdziwej matki. Dostałam jednak od niej list.
Zdziwiłam
się. Była to rzecz, której nie przewidziałam. Jak moja rodzicielka zdołała
odnaleźć osobę, która mnie adoptowała? Przecież nawet nie znała jej nazwiska, a
o ile mi wiadomo, takie informacje nie mają prawa ujrzeć światła dziennego,
jeżeli próbuje ich dociec nieupoważniona osoba. Moja prawdziwa matka nie podała
swoich danych osobowych, gdy mnie rodziła. Zostawiła po sobie tylko moje imię i
to bez nazwiska. Laur, które trafiły do adopcji, mogło być tysiące.
– List
był krótki i zawierał jedynie podziękowania. Nie podpisała się nawet własnym
imieniem, a słowem „matka” – westchnęła, ocierając łzy wierzchem dłoni.
Kiwnęłam
głową. Choć bardzo kusiło mnie, aby dowiedzieć się na jej temat więcej, na tym
właśnie zaprzestałam. Nie powinna mnie obchodzić osoba, która mnie zostawiła.
Dlaczego miałam się nią interesować, skoro ona nie poświęciła mi ani odrobiny
swojej uwagi i miłości? Jeden głupi list z podziękowaniami, to tak naprawdę nic
wielkiego. Gdyby miała odwagę, stanęłaby w drzwiach naszego domu i podziękowała
Joanne osobiście. Spotkałaby się ze mną, poznała to, co sama wydała na świat. Była
tchórzem i... chyba już wiedziałam, skąd u mnie ta niewdzięczna cecha.
W tym
wszystkim zastanawiało mnie jeszcze, kim był mój ojciec. Był wtedy
nastolatkiem, tak jak moja matka? Obydwoje byli zwyczajnymi ludźmi? Łączyła ich
miłość czy jednorazowa przygoda? A może istniał w ich okrytym tajemnicą związku
jakiś ukryty fakt?
Potrząsnęłam
głową we własnych myślach, próbując odgonić od siebie te natarczywe pytania. Nie
powinnam się w tym zagłębiać. Musiałam żyć dniem dzisiejszym, a nie odległą
przeszłością, która nie sięgała nawet moich narodzin. Skoro zostałam porzucona,
musiał być ku temu jakiś powód. A ja nie chciałam go znać. Nie dziś. Nie jutro.
Może nawet nigdy. Zachowam w sercu pytania, na które nie znajdę odpowiedzi i
jeśli będę musiała, zabiorę je ze sobą do grobu.
Podeszłam
do Joanne, której nos zaczerwienił się soczyście pod wpływem płaczu. Wyglądała,
jakby nigdy miała już nie skończyć płakać. Przytuliłam jej głowę do piersi,
głaszcząc jej brązowe włosy, które pachniały brzoskwiniami.
Oto
kobieta, która oddała mi swoje serce oraz duszę. Jako jedyna zobaczyła we mnie
kogoś więcej, niż zielonookiego potwora, przeszywającego ludzi spojrzeniem.
Zobaczyła we mnie po prostu Laurę, którą przez całe swoje życie starała się
bronić.
Więcej
do szczęścia nie potrzebowałam.