Myślę, że po tym rozdziale niektórzy będą się cieszyć <3.
Nie obiecuję, że następny pojawi się w niedzielę. Możliwe, że nie zdążę go napisać.
P.S. Rozpiska WCN podpowiada mi, że do końca opowiadania zostało... 6 rozdziałów!
POPRAWIONE [23.04.2019]
Nie zdążyłam z publikacją, a szkoda, bo wczoraj Nathiel miał urodziny, a to był idealny rozdział, żeby złożyć mu życzenia. Wszystkiego najlepszego, świrze!
***
–
Nathiel!
Zerwałam
się z łóżka, zrzucając kołdrę na podłogę. Mój oddech był przyspieszony, a ruchy
boleśnie nieprzyjemne. Momentalnie przed oczami stanęły mi fioletowe cienie.
– Laura, uspokój się – usłyszałam
znajomy głos. To była Amy. Zawsze przy mnie stała, gdy jej potrzebowałam. Nawet
teraz trzymała mocno moje ramiona i próbowała zmusić do ponownego położenia się
do łóżka. Byłam pewna, że nie robiła tego bez powodu. Coś musiało mi dolegać.
Z cichym jękiem bólu opadłam na
poduszki. Chwilę potem zostałam przykryta szczelnie i nazbyt dokładnie miękką
kołdrą. Gdy patrzyłam w pobielany sufit, w głowie wirowało mi tak, jakby ktoś
siłą wrzucił mnie na rozpędzoną karuzelę i nie pozwolił z niej wychodzić przez
kolejne minuty, sprawiając mi tym samym prawdziwą torturę. To niezbyt miłe
uczucie sprawiło, że dostałam mdłości.
– Źle się czujesz? – usłyszałam
troskliwy głos przyjaciółki.
Chciałam się uśmiechnąć, próbując ją
tym samym przekonać, że wcale nie czuję się jak potrącona przez traktor osoba,
na mojej twarzy pojawił się jednak tylko krzywy grymas. Zazwyczaj kłamanie nie
sprawiało mi problemu. Amy była na tyle naiwna, że uwierzyłaby mi nawet w
istnienie jednorożców zbawiających świat, tym razem musiałam jednak dobrowolnie
oddać się w ręce prawdy. Naprawdę czułam się źle.
Zmarszczyłam czoło, próbując
przypomnieć sobie jakąkolwiek kluczową sytuację, która pomogłaby mi w
rozszyfrowaniu mojego obecnego, niezbyt stabilnego stan, w głowie tkwił mi jednak
wyłącznie obraz roześmianego Nathiela. Jęknęłam załamana, przykładając w
bezradnym geście dłonie do czoła. Miałam już dosyć jego twarzy. Mógłby się tu w
końcu zjawić. Pewnie nawet się nie domyślał, w jak bardzo krytycznej sytuacji obecnie
się znajdowaliśmy.
– Co się stało? – jęknęłam boleśnie.
– Cóż – zaczęła niepewnie Amy, nie
dokańczając myśli.
Odzyskując trzeźwość umysłu i właściwą
ostrość obrazu, spojrzałam na nią ukradkiem. Dopiero teraz dostrzegłam, że obok
niej siedzi nieprzejęty sytuacją Sorathiel.
– Widzisz – starała się kontynuować. Żeby
uratować własny język, spojrzała przymilnie w stronę chłopaka, który
najwyraźniej spodziewał się, że w pewnym momencie przejmie rolę tłumacza.
Przyjął to jako coś oczywistego.
– Zostałaś zraniona podczas walki przez
szefa Departamentu Kontroli Demonów – wyjaśnił spokojnie.
Urywki wspomnień powoli zaczęły łączyć
się w całość. Już pamiętałam. Wszystko zaczęło się od śmierci Hugh. Amanda i
Andrew rozkazali mi uciec wraz z Andi do Northem Park. Gdy już tam byłyśmy, wyrósł
przed nami Deaniel, który wrócił z otchłani. Zabiłam go, trafiając nożem prosto
w jego serce. Zaraz po tym przybył mój ojciec. W międzyczasie, z powodu
trucizny krążącej w moich żyłach, straciłam świadomość tego, co się wokół mnie dzieje.
Przyszła Calanthe, która zaczęła walczyć z Aidenem. Ostatecznie przegrała i
została ranna. Stanęłam w jej obronie, dlatego nóż zatopił się najpierw w mojej
piersi.
Na samo wspomnienie zadanej rany, znacząco
się skrzywiłam. Niepewnie dotknęłam miejsca, w którym powinien znajdować się
ślad po ostrzu, napotkałam jednak na swojej drodze bandaż. Ktoś musiał mnie
opatrzyć.
– Co z Amandą, Andrew, Andi i moją
matką? – spytałam, patrząc niepewnie na Sorathiela.
– Amanda została poważnie zraniona i
przez co najmniej tydzień będzie musiała wypoczywać, Andrew złamał rękę, ale
poza tym ma się całkiem dobrze, Andi jest cała i zdrowa, a Calanthe zdążyła już
stanąć na nogi.
Odetchnęłam z ulgą. Zastanawiało mnie
tylko jedno. Czy to, że Calanthe stanęła już na nogi, nie oznaczało
przypadkiem, że wreszcie przebywała z resztą łowców? Miałam taką nadzieję. Nie
chciałam, by kolejny raz wpakowała się w jakieś kłopoty. Mojej matce
zdecydowanie przydałby się zespół, który pomógłby jej w walce z demonami, w końcu
ile można radzić sobie samej z problemami? Tęsknota za ludźmi w końcu dopadnie
każdego człowieka, nieważne jak długo będzie żył w samotności.
Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Już
na początku zdołałam przyuważyć, że miejsce, w którym przebywałam, było mi
całkowicie obce. Uznałam, że to tymczasowa kryjówka Nox, która znajduje się w
piwnicy jakiegoś obcego domu. Było tu tylko jedno małe okienko, które
zasłonięte zostało prowizoryczną zasłoną w postaci starego i poszarzałego koca.
Wszędzie stały zakurzone meble niepasujące do siebie pod względem estetycznym; stare,
mroczne obrazy o zabrudzonych ramach wisiały nad komodą i stolikiem w nierównym
rzędzie. Najbardziej w oczy rzuciła mi się wielka biblioteczka stojąca pod
ścianą. Dookoła płonęły woskowe świece.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam po
dłuższej obserwacji.
– W piwnicy starego domu Hugh, która
została ochrzczona tymczasową siedzibą Nox – wytłumaczył Sorathiel. – Nasza
stara siedziba została zniszczona.
Kiwnęłam głową. Pomieszczenie, w którym
się znajdowałam, ani trochę mnie nie obchodziło. Ważne, że wszyscy byli
bezpieczni. No dobrze, prawie wszyscy. Skąd miałam wiedzieć, co się działo z
Nathielem? Zanim zemdlałam, wydawało mi się, że widzę jego oczy. Domyślałam się
jednak, że to tylko iluzja. Nie mogło go tam przecież być. Jedyną osobą
posiadającą szmaragdowe tęczówki był Aiden Vaux, który starał się mnie zabić.
Trucizna musiała opanować mój zmęczony umysł, więc zwyczajnie wyobraziłam sobie
osobę, przy której czułam się zawsze bezpieczna.
– Nathiel – zaczęłam niepewnie i cicho.
Postanowiłam zaryzykować. Mimo wszystko. – Wydawało mi się, że go widzę. Nie
było go tu, prawda?
Widząc bezwyrazową twarz Sorathiela
natychmiastowo spojrzałam na Amy, której mina mówiła sama za siebie. Nathiela
naprawdę tu nie było, to tylko moje omamy.
– Widzisz, Laura... – zaczęła przyjaciółka.
Nim jednak dane było jej dokończyć zdanie, usłyszałam za plecami cichy, dobrze
mi znany głos:
– Nathiel? Co za gość?
Wstrzymałam dech. Miałam wrażenie, że
to jakieś słuchowe halucynacje, że to, co tak naprawdę usłyszałam, nie było
prawdziwe. To mój umysł musiał mnie oszukiwać. Nie dość, że słyszałam głos tego
skretyniałego demona, to jeszcze kiedy spojrzałam w stronę, skąd dochodził,
zobaczyłam go w całej okazałości. Chyba nie byłam jeszcze w tak ciężkim stanie,
aby widzieć zmaterializowaną postać o czarnych roztrzepanych włosach, szerokim,
łobuzerskim uśmiechu i szmaragdowych błyszczących oczach.
Szalone serce przyspieszyło swoje
bicie. Tuż nad moją głową, wsparty łokciem o sofę, z dłonią, która podpierała
podbródek, stał nie kto inny, jak Nathiel Auvrey.
Myślałam, że to jakiś wyjątkowo
realistyczny sen, z którego lada moment się zbudzę. Nie wiedząc, co powiedzieć,
zaczęłam potrząsać z niedowierzaniem głową. Moje usta były lekko rozwarte, ale
nie chciały wydać z siebie choćby cichego dźwięku.
– Stęskniłaś się? – usłyszałam wesoły
głos. Zielonooki demon wyszczerzył swoje białe zęby. Jeszcze nigdy nie wyglądał
tak przystojnie jak teraz, gdy opierając się na dłoni, spoglądał na mnie z
góry. Przyznaję, początkowo dałam się omamić jego czarowi. Łzy kryjące się za
powiekami mało nie ujrzały światła dziennego, a usta nie wykrzyknęły radosnych
słów, ostatecznie zdołałam się jednak powstrzymać od wylewnego przywitania.
Uczucie wzruszenia bardzo szybko zastąpiła złość.
– Ty kretynie! – wykrzyknęłam tak
potężnie, że sama Amy podskoczyła przestraszona na krześle. – Ty zidiociały,
masochistyczny baranie z masą mieloną zamiast mózgu! – Razem z moimi słowami w
ruch poszła poduszka, na której jeszcze niedawno leżałam. Zaskoczony Nathiel
nie zdołał się uchronić. Dostał nią prosto w twarz. – Ty przemądrzały,
narcystyczny, demoniczny debilu!
Powoli zaczynało brakować mi powietrza
w płucach. Ból w klatce piersiowej wyraźnie dawał się we znaki, wciąż jednak
utrzymywałam się w pozycji siedzącej i patrzyłam na Nathiela z iskrami złości w
oczach. Przez moment naprawdę miałam ochotę go udusić.
Amy dostrzegając mój nagły gniew,
postanowiła usunąć się w kąt.
– Chodź – szepnęła do Sorathiela i pociągnęła
go w stronę drzwi. Posłała mi spojrzenie w stylu „pogadajcie sobie w spokoju”,
a potem wraz ze swoim chłopakiem wyszła z pokoju.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Nathiel
wpatrywał się w moją twarz z nachmurzoną miną, a ja ciężko dyszałam, próbując
opanować nerwy.
– Myślisz, że tęskniłam? – wyrzuciłam z
siebie, prychając niczym rozjuszony kot.
– Sądząc po twoim miłym powitaniu,
kilku zgrabnych komplementach i łzach w oczach… – zaczął Auvrey, wpatrując się
w udawanym zamyśleniu w sufit. – Tak, na pewno tęskniłaś – zakończył, śmiejąc
się radośnie.
Cała złość opuściła moje ciało, jakby
ktoś przebił ją igłą. Nie przejmowałam się już bólem i nie przejmowałam
osłabieniem, liczył się dla mnie fakt, że cenna dla mnie osoba, której mogłam
zawierzyć cały swój świat, nareszcie wróciła.
Przeniosłam swoje chwiejne ciało na
kolana i objęłam dłońmi szyję Nathiela. Głowę oparłam na jego ramieniu,
momentalnie zalewając je litrami łez. Starałam się płakać bezgłośnie, choć nieco
z marnym skutkiem. Nawet idiota zorientowałby się, że właśnie wypłakuję całą
swoją tęsknotę.
Zielonooki nie wydawał się być
zaskoczony. Sam objął mnie mocno w pasie i przyciągnął do siebie tak, jakby
nigdy więcej nie chciał mnie wypuścić. Gdyby nie fakt, że byłam pokiereszowana,
zapewne nie przeszkadzałby mi jego niedźwiedzi uścisk.
– Moje żebra – jęknęłam.
– Żebra? Co mnie twoje żebra?! –
wykrzyknął chłopak, śmiejąc się wesoło. – W końcu wpadłaś w moje objęcia! Teraz
nie zamierzam cię z nich wypuszczać!
Mimo głupiego żartu zmniejszył siłę
uścisku, ciepły policzek wtulił zaś w moją szyję. Czułam, jak jego usta
rozszerzają się w uśmiechu.
– Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele,
kretynie – warknęłam żartobliwie, zaciskając dłonie na jego koszulce. – Ja po
prostu się stęskniłam – dodałam ledwo słyszalnie, padając na łydki. Ukryłam
głowę w jego piersi.
– To bardzo odważne stwierdzenie jak na
królową chłodu – powiedział rozbawiony.
– Każdy ma uczucia. Nawet królowa lodu.
– Mylisz się – prychnął. – Każdy leci
na takiego przystojniaka jak ja, nawet królowa lodu.
Uśmiechnęłam
się mimowolnie, nie komentując jego wypowiedzi. Zamiast tego odchyliłam się i spojrzałam
prosto w szmaragdowe oczy, w których kryły się iskierki radości. Uśmiech nawet
przez moment nie zszedł z tej ucieszonej buzi. Ja sama miałam ochotę śmiać się
i skakać, ze względu na swój stan, wolałam jednak nie nadużywać sił.
Długo patrzyliśmy sobie w oczy,
milcząc. Zupełnie jakbyśmy nie mogli uwierzyć w to, że los na nowo nas ze sobą
złączył. Musieliśmy wyglądać jak dwójka stęsknionych kochanków, niemogąca się
sobą nacieszyć. Oczywiście do kochanków było nam daleko. Tak samo jak do bycia
parą.
Byłam
świadoma tego, że działam na własną niekorzyść. Nie chciałam jeszcze odpowiadać
na wyznanie, którym podzielił się ze mną Nathiel, a tymczasem bez słów udowadniałam
mu, że byłam w nim zakochana. Czułam, że to zbyt wczesna pora na ckliwe i
miłosne deklaracje. Chciałam oddalić się od krawędzi przepaści, która w każdej chwili
mogła posłać mnie prosto w ramiona otchłani. Uznałam, że wobec tej romantycznej
sytuacji, czas zastosować groźniejszy i bardziej dosadny chwyt.
Nie szczędząc sił, uderzyłam Nathiela
prosto w twarz.
– Za co?! – wykrzyknął oburzony Auvrey,
od razu się ode mnie odrywając. Położył dłoń na policzku i spojrzał na mnie z
wyrzutem.
– Za to, że zniknąłeś i nie dawałeś
znaku życia – warknęłam, z powrotem siadając na łóżku. Szczerze powiedziawszy,
dłużej nie wytrzymałabym w takiej pozycji. Byłam już zmęczona.
Demon przewrócił oczami. Myślałam że
nie odpowie na to pytanie, jednak się myliłam. Przeskakując przez oparcie sofy,
wylądował zgrabnie obok mnie. Nie patrzył mi w twarz. Wzrok utkwiony miał w
jakimś odległym punkcie daleko poza nami. Był nachmurzony i najwyraźniej
niezbyt zadowolony z powodu tego, co zamierzał mi przekazać.
– Musiałem to wszystko przemyśleć –
mruknął od niechcenia.
– Ty? – udałam zdziwienie. – To
nieprawdopodobne. Nie sądziłam, że Nathiel Auvrey i myślenie idą ze sobą w
parze.
– Tak jak ja prawie dałem się oszukać,
że Laura Collins i uczucia są najlepszymi przyjaciółmi – odparował chłopak, obdarzając
mnie wrednym uśmiechem.
Prychnęłam cicho, nie powstrzymując się
od ironicznego uniesienia kącików ust do góry. Wciąż nie mogłam zgasić w sobie
uczucia niewiarygodnego szczęścia. Jego poziom był tak wysoki, że miałam ochotę
rzucić w ciemny kąt wszystkie moje uprzedzenia i wpaść prosto w ramiona tego
niemożliwego demona. Szybko stłumiłam w sobie jednak to przerażające uczucie.
– Widzisz – zaczął na nowo Nathiel,
odwracając ode mnie wzrok – wyrzucenie z Nox trochę mnie dobiło. Miałem ochotę
coś rozpieprzyć. Z trudem powstrzymałem się od kopnięcia niewinnego kota,
kryjącego się w śmietniku, czy uduszenia upitego w cztery flaszki typa,
wołającego do mnie z ławki: „Hej dziewczyno, napij się ze mną jabola!”. Serio,
czy ja wyglądam jak kobieta?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Miałem świadomość, że jest coś ze mną
nie tak, dlatego chciałem ochłonąć i wyzbyć się demoniczności, aby nikomu
przypadkiem nie wyrządzić krzywdy.
– Nie wierzę, ze trwało to tak długo.
– Proces człowieczenia jest sto razy
wolniejszy, niż proces mający na celu zrobić z ciebie demona.
– Gdzie w takim razie byłeś?
– W burdelu.
– Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby cię
tam przyjęli, i to z otwartymi ramionami.
Nathiel znienacka przybliżył się do
mnie, sprawiając, że o mało nie wylądowałam na plecach, próbując się od niego
odsunąć. Był zdecydowanie zbyt blisko. Patrzyłam lekko zdezorientowana w jego
błyszczące tajemniczością oczy. On tymczasem wsparł się dłonią o sofę na
wysokości mojego prawego boku i uśmiechnął się diabelsko niczym wilk pragnący
pożreć niewinną owieczkę. Był zdecydowanie za blisko moich ust.
– A więc sądzisz, że jestem kimś godnym
uwagi – szepnął, wgapiając się w moją twarz.
– Uwagi? – spytałam cicho, wpatrując
się twardo w jego oczy. Nie zamierzałam dać się zawstydzić. To nie było w moim
stylu. – Chyba psychiatry, który i tak zbytnio by ci nie pomógł.
Chłopak pstryknął mnie w czoło i
oddalił się na bezpieczną odległość. Bezczelny uśmiech nie zniknął jednak z jego
twarzy. Miałam ochotę jeszcze raz porządnie mu przywalić, stłumiłam jednak w
sobie to silne pragnienie. Jeszcze chwila, a zatraciłabym się w jego spojrzeniu
i mogłabym zrobić coś, czego nie zamierzałam. To naprawdę stawało się
niebezpieczne. Serce nakazywało mi rzucić się w ramiona chłopaka, jednak rozum
zdecydowanie to odradzał. Nie, to nie był czas na romantyczne wyznania.
Prawdopodobnie byliśmy teraz w trakcie wojny z demonami.
– Wiesz już co się stało, prawda? –
spytałam cicho, wbijając spojrzenie w podłogę.
Nathiel ciężko westchnął. Swawolne
dłonie włożył do kieszeni, a głowę wsparł o oparcie sofy. Spojrzenie skierował
ku sufitowi.
– Ta. Hugh umarł, a Gabrielle porwała
tę śmieszną książkę od demonów, której nazwy nie mogę zapamiętać.
Nie wierzę, że to stwierdzam, ale tak,
brakowało mi jego głupoty.
– Coś się zmieniło podczas mojej –
przerwałam na chwilę, marszcząc czoło – nieobecności?
– Dużo. Nasze miasto wygląda jak
podczas apokalipsy zombie. Na dodatek dziwnie opustoszało. Przerażeni ludzie po
prostu stąd uciekli. Można powiedzieć, że zostaliśmy w tym demonicznym bagnie sami.
– A więc demony wciąż się
rozprzestrzeniają?
Auvrey kiwnął głową.
– Na dodatek za cel obrali sobie łowców
cienia. Jeżeli nie odbijemy księgi, zwyczajnie zginiemy.
Zdobycie jej graniczyło tak naprawdę z
cudem, na dodatek oznaczało ponowną podróż do Reverentii, gdzie czekała już
cała chmara demonów gotowa nas zabić. Co poradzą na magię zwyczajni ludzie o
przeciętnej energii potencjalnej?
Westchnęłam bezradnie, opierając głowę
na ramieniu Nathiela, który nie był zaskoczony moją bliskością. Swój pusty i
narcystyczny łeb oparł na moim.
– Co zrobimy? – spytałam cicho.
– Jest jeden szalony plan – mruknął
chłopak. Jego ręka objęła mnie za ramię i przyciągnęła mocniej do siebie. Czy
nasza poważna rozmowa musiała kolidować z czynnościami, jakie wykonywaliśmy? Ta
niewymuszona bliskość wcale nie pomagała mi się skupić.
– Zebranie łowców z innych miast i
podróż do Reverentii, gdzie odbierzemy księgę wrogom.
Wiedziałam, że takie rozwiązanie mu nie
odpowiada. Nathiel wolał bardziej drastyczne sposoby rozstrzygania konfliktów. Wyrzucenie
go z organizacji najwyraźniej nic nie pomogło. Już na zawsze pozostanie tym narcystycznym
i zbyt pewnym siebie, demonicznym kretynem.
– To trudna misja.
– Trochę – odpowiedział obojętnie Auvrey.
– Na szczęście nie będziesz w niej uczestniczyć.
Zamrugałam oczami, próbując rozszyfrować
sens tych słów.
– Co? – spytałam, zaraz odrywając się
od chłopaka. Nathiel wyglądał na lekko zawiedzionego.
– Nie będziesz brać udziału w misji – powtórzył.
– Niby dlaczego? – prychnęłam.
– Tak ci się do niej pali? Myślałem, że
romans z demonami ci się nie spodobał.
– Nie spodobał, co nie znaczy, że nie
chcę wam pomóc.
– Zginiesz. – Chłopak posłał mi ostre, ostrzegawcze
spojrzenie. – A ja tego nie chcę.
– Nathiel – zaczęłam spokojnie, choć
powoli traciłam cierpliwość – nie zachowuj się jak egoista. Nie możesz mi
zabronić tam pójść. To będzie tylko i wyłącznie moja decyzja.
– To decyzja nas wszystkich – warknął
Auvrey. W jego oczach pojawiły się ostrzegawcze błyski świadczące o zbliżającej
się burzy.
– Dlaczego wszyscy decydują za mnie? –
spytałam, unosząc brew.
– Wciąż jesteś ranna.
– Poradzę sobie.
Chłopak patrzył na mnie przez dłuższą
chwilę z miną bez wyrazu, aż w końcu uśmiechnął się ironicznie pod nosem.
– Nie poradzisz – stwierdził szeptem,
patrząc na mnie z wyższością.
– Mam ci to udowodnić? – spytałam
wyzywająco.
Nie odpowiedział, za to całkowicie
znienacka pchnął mnie na sofę i nachylił się tuż nade mną, ograniczając moje
ruchy. Byłam zaskoczona takim obrotem sytuacji. Czułam jak moje policzki
przybierają rumianą barwę. O co mu chodziło? Chciał mnie tu uwięzić?
– Udowodnij – szepnął, przejeżdżając
palcem wskazującym po moim nosie.
Rozwarłam lekko usta, nie wiedząc, co
mogę odpowiedzieć. To nie pierwszy raz, kiedy zamykał mi swoimi czynami usta.
Doskonale wiedział, co zrobić, żebym przestała z nim walczyć.
– Co jest? – spytał rozbawiony, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
– Co jest? – prychnęłam, patrząc
nieprzerwanie w jego oczy. – Wyglądasz jak gwałciciel niewinnych nastolatek.
– Nie gwałcę zamrażarek. Już samogwałt
jest przyjemniejszy – zaśmiał się.
– Szczególnie gdy dopuszczasz się go w
chwili oglądania baloniastych dziewczynek o wielkich oczach, które w twojej
wyobraźni nazywają cię paniczem Nathielem. – Skrzywiłam się na boku. Doskonale
pamiętałam podróż w głąb umysłu mojego przyjaciela. Nigdy więcej nie chciałam
tam wracać. To był dla mnie prawdziwy koszmar.
– Sugerujesz, że interesuję się tylko
animowanymi postaciami? – spytał oburzony. – Przecież to ty jesteś moją jedyną
miłością – dodał, posyłając w moją stronę uroczy uśmiech.
Umilkłam. Przyznaję, po raz kolejny
tego dnia Nathiel sprawił, że nie potrafiłam odpowiedzieć na jego atak słowny.
Moje serce znowu zaczęło bić jak oszalałe. Miałam dosyć tej bliskości.
Nie wiedząc, co uczynić, postąpiłam w
iście desperacki sposób. Kopnęłam Nathiela tam, gdzie żaden mężczyzna nie
chciałby zostać kopnięty. Przez to chłopak, który się tego nie spodziewał,
jęknął z bólu i przetoczył się z sofy wprost na podłogę, po której zaczął
tarzać się jak zraniony pies.
– To niesprawiedliwe – jęknął.
– Życie nie jest sprawiedliwe –
odpowiedziałam, podpierając się na dłoniach i patrząc na niego z poczuciem
zwycięstwa.
– Niech cię wszystkie kostki lodu
świata zmrożą – warknął, patrząc na mnie nienawistnie.
Zaśmiałam się cicho. Nie podejrzewałam,
że następny gest chłopaka łatwo strąci mnie z wygranej pozycji. Pociągnięta za
rękę, wylądowałam na nim, wydając z siebie jęk bólu. Obraz przed oczami
wyraźnie mi pociemniał.
– Widzisz? – spytał z westchnięciem
Auvrey. – Chwila nieuwagi i już nie żyjesz. – Spróbowałam go zaatakować pięścią,
ten jednak twardo trzymał mnie za ręce. – Nie puszczę cię do Reverentii –
powiedział z przedziwnym spokojem, patrząc prosto w moje oczy.
– Nie musisz. Sama się tam wybiorę.
Zielonooki nie wytrzymał.
Natychmiastowo zepchnął mnie na podłogę, sprawiając mi przy tym jeszcze większy
ból, i podniósł się z podłogi. Nawet przez moment nie spojrzał mi w twarz.
Wiedziałam, że rozzłościłam go swoim zachowaniem. Miałam to jednak daleko w
poważaniu.
Z trudem przeniosłam się do pozycji
siedzącej. Próbowałam zamrugać kilka razy oczyma, aby mroczki odeszły w siną
dal, nie było to jednak łatwe.
– Rób co chcesz – usłyszałam na
zakończenie, bez słowa przyglądając się oddalającemu Nathielowi, którego niósł
gniew, czy może raczej powinnam powiedzieć: foch. Czasem zachowywał się gorzej
niż dorastająca nastolatka podczas okresu. I to taka nastolatka, którą właśnie
rzucił chłopak. Dodać do tego brak jej ulubionych lodów w supermarkecie i mamy
wybuchową mieszankę w postaci zielonookiego demona. Może przydrożny żul wcale
nie mylił się co do jego płci?
Mimo irytacji, wciąż cieszyłam się z
jego powrotu. Odzyskałam Nathiela, więc wszystkie moje zmartwienia odeszły na
bok. Nieważne, czy się obraża, czy świruje z powodu miłości, ważne, że wciąż był
gdzieś obok mnie.
Zdecydowałam. Gdy wojna dobiegnie
końca, wyznam mu swoje uczucia. Oczywiście jeżeli przeżyjemy.