Myślałam, że nie uda mi się skończyć tego rozdziału na czas. Po pierwsze praca mi na to nie pozwalała, po drugie zmęczenie, po trzecie dużo w nim kreśliłam, bo mi nie odpowiadał. Nie do końca wiedziałam, co Deaniel mógłby powiedzieć i jak miałaby się potoczyć fabuła (mimo że znałam jej zakończenie).
Ogólnie to mam w pracy takiego gościa, który nazywa się Daniel. Ba. Ma brązowe oczy i brązowe włosy. Na dodatek niezbyt za nim przepadam. Przypadeg? NIE SONDZE! Pracuję z demoniczną wersją Deaniela ;____;
POPRAWIONE [01.04.2019]
***
Nie mogłam uwierzyć w to, co
widzę. Szok był tak wielki, że nawet nie dostrzegłam, kiedy zabójcze korzenie gwałtownie zaczęły
sunąć w moją stronę. Wzrok wciąż miałam utkwiony w przepełnionych nienawiścią,
tak dobrze mi niegdyś znanych, orzechowych tęczówkach. We wspomnieniach widziałam
jego ciepły uśmiech, słyszałam radośnie niosący się w dal śmiech oraz głos,
który wypowiadał moje imię w sposób, jaki nikt tego nie robił. Deaniel, który
był tchórzliwy, przerażony perspektywą zniknięcia z powierzchni ziemi, a
mimo tego dobry, oddany i przepełniony nadzieją na lepsze jutro. Nie tkwiło w
nim zło. Był po ludzku zwyczajny, jak każdy nastolatek. Ten, kto przede mną
stał, nie mógł nim być. Deaniel Matthers już dawno umarł.
– Spodziewałem się cieplejszego
powitania – usłyszałam bardzo niepodobny do niego głos przepełniony mrokiem.
Jego tonacja była obniżona, przez co brzmiał zdecydowanie bardziej przerażająco.
Chłopak uśmiechnął się
diabelsko, kierując w moją stronę powolne kroki. Stary Matthers miał w sobie
nietypowy urok, który widoczny był nawet w jego chodzie. Wyglądał przy nim jak
nieśmiała dziewczynka wchodząca niepewnie w dorosłość. Jego klon był pewny
siebie pod każdym względem, co uwidaczniało się nie tylko w chodzie.
– Milczysz? Cóż, nie tego się
spodziewałem.
Półdemon próbował udawać zasmuconego,
co mu niestety nie wyszło. W końcu smutek to ludzkie uczucie, którego
przepełnione po brzegi złem demony nie mogły odczuwać.
W panice zdołałam postawić
tylko jeden krok w tył, potem potknęłam się o korzeń wystający z ziemi i
upadłam w okowy zniszczonej trawy. Mój upadek okazał się być przesądzający.
Korzenie dostrzegły ofiarę, więc oplotły się wokół nadgarstków, talii, nóg, a
nawet szyi, ograniczając tym samym pole mojego ruchu. Stojąca obok Andi zaczęła
rozpaczliwie głośno krzyczeć. Chciałam jej powiedzieć, żeby uciekała, ale
korzenie coraz mocniej zaciskały się wokół mojego gardła, nie pozwalając mi na
wypowiedzenie nawet jednego słowa.
Deaniel spojrzał z pogardą w
stronę małej demonicy.
– Andi Tourlaville – odezwał
się z kpiną w głosie. – Za zniewagę wobec własnej rasy powinnaś natychmiastowo
zginąć – warknął, po czym pstrykając palcami prawej dłoni sprawił, że
czerwonowłosa dziewczynka została uwięziona. Nie zdążyła nawet wydać z siebie
żadnego dźwięku, gdy korzenie oplotły jej usta. Miałam ochotę krzyczeć, widząc
przerażenie w oczach małej, zapłakanej dziewczynki, nie wydałam z siebie jednak
żadnego dźwięku. Zamiast tego zaczęłam się krztusić. Korzenie w szybkim tempie
uczyniły z małej demonicy zastygły w bezruchu kokon. Bałam się, że będąc w
takim więzieniu, długo nie pożyje.
Spojrzałam z niedowierzaniem na
Deaniela, który właśnie uklęknął przede mną i wbił swoje bezczelne spojrzenie
prosto w moją twarz. Diaboliczny uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując
miejsca wyimaginowanemu smutkowi. Cóż, demoniczna wersja mojego przyjaciela
była całkiem niezłym aktorem, z powodzeniem udawała ludzkie emocje.
– Kochałem cię – przyznał swoim
dawnym głosem, przez co zaczęłam się czuć niepewnie. A co, jeśli w tym ciele
wciąż krył się prawdziwy Deaniel? – Co mi z tego przyszło, Lauro? Cały czas
mnie odrzucałaś i na dodatek obdarzałaś chłodem. To dziwne, ale zupełnie
inaczej traktujesz teraz Nathiela, który jest moim wrogiem. To twoja wina, że
cierpiałem z powodu głupiego, ludzkiego uczucia, jakim była miłość – mówiąc to,
zniżył znacząco głos. Zacisnął mocniej pięść, zmuszając korzenie do tego, aby jeszcze
mocniej mnie ścisnęły. – Jak mogłem uratować kogoś takiego, poświęcając własne
życie? – dodał szeptem, pochylając się tuż nad moją twarzą. W tym momencie znów
wydawał się być sobą. Chciałam wierzyć w
to, że jeszcze nie wszystko było stracone i mogłam go odzyskać. Nie jako moją
miłość, a przyjaciela, którego mi brakowało.
– Nie poradzę nic na to, że
wciąż coś do ciebie czuję. – Pogładził mnie powolnie po policzku, jakby chciał
w ten sposób ukazać szczerą tęsknotę. Ja jednak w nią nie wierzyłam. Chciał
mnie omamić czułością, która już nie istniała. – Czekałem z upragnieniem, aż
ktoś uwolni mnie z sideł otchłani, gdzie istnieje tylko to, czego człowiek nie
pojmie rozumem. Ale moje czekanie się opłaciło. – Psychopatyczny uśmiech
rozszerzył twarz chłopaka. Przysiadł na trawie w pozycji tureckiej i odchylił
się w tył, opierając leniwie podbródek na dłoni. Nawet przez chwilę nie spuścił
ze mnie wzroku, na dodatek ani razu nie mrugnął, jakby bał się, że mogę się
rozpłynąć w powietrzu.
– Nasz świat mógł wyglądać tak
pięknie, gdybyś chociaż dała mi szansę. – Westchnął ciężko.
W Northem Park wszystkie pnącza
zaczęły naraz wydawać na świat kwitnące pąki. Różnobarwne płatki owiały okolice
swoją piękną, zwodniczą magią, którą dopełniała noc. W powietrzu niósł się
zapach wiosny. Zdołał on na chwilę otumanić mój umysł.
– Niestety – kontynuował
Deaniel – wybrałaś inną ścieżkę, a mój świat stał się do bólu zgniły.
Kwiaty zaczęły nagle tracić
swoje kolory. Nie niosły już ze sobą wielobarwnej i pachnącej wiosny. Zgniłe płatki
zaczęły opadać na ziemię. Wkoło niósł się nieprzyjemny zapach rozkładających
się roślin wymieszanych z kwaśną ziemią. Miałam wrażenie, że magia Deaniela
uzależniona była od jego nastroju. Kiedy zdawał się być zdenerwowany, korzenie
dusiły mnie mocniej. Gdy na chwilę się uspokajał, wszystko wracało do normy.
– Och, przepraszam – zaczął
ironicznie chłopak. – Gdzie moje maniery? Nie dałem ci nawet dojść do słowa, a
tak stęskniłem się za twoim głosem.
W każdej literze zawierającej
się w jego słowach tkwiła przesadna ilość sarkazmu. Ironia od zawsze była moją
bronią, Deaniel naprawdę rzadko się jej chwytał. Wciąż jednak zapominałam, że
to nie ta sama osoba, którą poznałam prawie rok temu.
Uścisk korzeni na mojej szyi
zdecydowanie zelżał. Ręce, nogi i talię wciąż miałam jednak silnie obwiązane.
Złapałam kilka głębokich wdechów z trudem powstrzymując się od niechcianego
kaszlu. Czułam, że jeszcze chwila i pożegnałabym się z życiem. Deaniel najwyraźniej
wiedział, kiedy przerwać tortury. W końcu nie mógł mnie jeszcze zabić.
– Czyżbyś nie była w stanie
mówić? – spytał rozbawionym.
– Zgiń – warknęłam ochrypłym
głosem, spoglądając prosto w jego oczy z niekrytą nienawiścią.
Półdemon uniósł brew,
przyglądając mi się uważnie.
– Nareszcie zaczęłaś walczyć o
swoje i przestałaś udawać ofiarę? – zaśmiał się, podnosząc się z ziemi.
Spojrzał na mnie z góry, jakby chciał podkreślić swoją wyższość. Jego
spojrzenie było pełne pogardy.
– Coś w ten deseń – mruknęłam
od niechcenia, nie spuszczając z niego czujnych oczu.
– Cudownie. – Chłopak
uśmiechnął się w taki sposób, w jaki nie uśmiechał się żaden człowiek chodzący
po tej ziemi. Chwilę potem uniósł dłoń i pstryknął palcami, dzięki czemu moje
ciało stało się wolne od korzeni. Ten fałszywy przejaw dobroci zdziwił mnie w
niemały stopniu, podejrzewałam jednak, że był częścią planu, który uknuł w
swojej głowie.
Nie
spuszczając z niego oczu, powoli zaczęłam podnosić się z ziemi. Czułam się bezsilna.
Zupełnie jakby mordercze korzenie powoli zaczęły wysysać ze mnie energię
życiową. Czerwone, krwawe ślady na nadgarstkach dawały o sobie znać silnym,
pulsującym bólem.
–
Wiesz, co oznaczają rany na twoich dłoniach? – spytał Deaniel, unosząc brew. – To,
że nie przeżyjesz dzisiejszej nocy – dodał, zanosząc się dzikim śmiechem. –
Widzisz, jedną z zalet przebywania w otchłani jest to, że twoja moc staje się
potężniejsza. Tak samo działa długotrwałe przebywanie w Reverentii.
To
wiele wyjaśniało. Nathiel sam wspomniał, że nie mógł z siebie wykrzesać
upragnionej mocy, ponieważ zwyczajnie jej w sobie nie czuł. W świecie demonów
spędził zaledwie trzy dni, jak więc mógł ją kiedykolwiek poczuć?
– Pobawić się z tobą czy
patrzeć jak umierasz w męczarniach z powodu trucizny, która już krąży w twoich
żyłach? – spytał chłopak, spoglądając w niebo z udawanym zamyśleniem. Doskonale
wiedziałam, że chce mnie nastraszyć. To nie był Deaniel, którego znałam. Przestałam
go już spostrzegać jako dawnego przyjaciela, który oddał za mnie życie. Jego
dobra strona zniknęła w otchłani i nigdy więcej nie powróci. Złą postać, która przede
mną stała, powinnam potraktować jak zagrożenie, którego nie mogę łączyć z
sentymentem. Nie była to prosta rzecz, szczególnie, gdy urywki wspomnień
pokazywały mi jego radosną i uśmiechniętą twarz, musiałam to jednak zwalczyć. Demon,
który raz trafił do otchłani, już nigdy nie będzie taki sam, nieważne jak bardzo
był dobry, zanim się tam znalazł.
Drżącą dłonią sięgnęłam do
kieszeni po exitialis. Ten czyn
najwyraźniej zdziwił Matthersa, który na moment uniósł do góry brew.
– Myślisz, że ty i twój nóż
wygracie z mocą ziemi?
– Nie – mruknęłam w odpowiedzi,
ściskając w dłoni exitialis – ale
lepsza próba walki, niż bezczynne stanie w miejscu.
Deaniel uśmiechnął się pod
nosem.
– Zmieniłaś się.
W jednym momencie korzenie
zaczęły znikać z powierzchni ziemi. Northem Park powróciło do stanu sprzed tej
masakry, zupełnie jakby wcześniejsze użycie magii było tylko i wyłącznie
iluzją. Andi także została uwolniona. Jej blade ciało leżało teraz omdlałe na
trawie. Na szczęście wciąż oddychała.
Cudem powstrzymałam się od
westchnienia wyrażającego ulgę. Deaniel mógł to w końcu zauważyć i wykorzystać
przeciwko mnie, a tego nie chciałam. Całą swoją uwagę powinien skupić teraz na
mnie, nie na Andi, która tego dnia przeszła więcej, niż powinna.
– Proszę – zaczął chłopak,
rozkładając ręce w bok. – Droga wolna. Chcę zobaczyć, jak bardzo bezwzględna
jesteś. Zaatakuj mnie. Spróbuj zabić. W końcu nie jestem tą samą osobą, co
kiedyś, prawda? – zaśmiał się głośno.
Wyciągnęłam nóż w jego stronę,
szykując się do ataku, coś wciąż trzymało mnie jednak w miejscu.
Nie potrafiłam go zabić. Wciąż
dręczyło mnie dziwne uczucie, że tkwiła w nim jakaś cząstka dawnego Deaniela,
którą da się jeszcze odzyskać. Dotykało mnie wręcz śmieszne wrażenie, że jego
zachowanie to czysty żart, a przecież mój przyjaciel lubił sobie żartować. Z
trudem zaciskałam zęby, starając się nie poddać w swoim mocnym postanowieniu.
Powoli jednak słabłam.
– Co jest? – zakpił Matthers, krzywiąc
się w pogardliwy sposób. – Czyżbyś nie była w stanie mnie zabić? Sądzisz, że
wciąż jestem twoim ukochanym przyjacielem, który nie zrobi ci krzywdy?
Potrząsnęłam głową, nie mogąc
nic z siebie wydusić. Cała odwaga, jaką w sobie miałam, umknęła między drzewa.
– Boisz się – syknął chłopak,
kierując swoje kroki w moją stronę. – Strach cię paraliżuje. Czuć go w
powietrzu.
– Nie zbliżaj się – warknęłam,
próbując grać twardą. Z trudem powstrzymywałam się od wycofania swoich kroków w
tył. Odległość między mną a Deanielem powoli stawała się przerażająco mała.
– Bo co? Krzywdę mi zrobisz? –
zaśmiał się głośno.
Już tylko metr dzielił go ode
mnie. Moje serce biło coraz mocniej, a umysł spowijała coraz gęstsza mgła.
Nagle mój oddech stał się dziwnie płytki. Nie wiedziałam, czy była to kwestia
działającej już trucizny, czy wielkich pokładów adrenaliny, która nade mną
panowała. Powoli zaczynałam tracić nad sobą władzę. Czułam, że dłużej nie
zniosę tej presji.
Deaniel postawił w moją stronę
kolejny krok, a ja w panice zamachnęłam się na niego nożem. Moje oczy mimowolnie
powędrowały w drugą stronę, jakbym bała się efektu tego słabego ciosu. Wiedziałam,
że taki sposób walki nie jest najkorzystniejszy i pokazuje tylko strach.
Wiedziałam też, że nie zrobi krzywdy mojemu przeciwnikowi.
– Słodka, bezradna Laura –
zaczął pogardliwie Deaniel. Dopiero teraz skierowałam w jego stronę spojrzenie.
Zdziwił mnie widok dłoni zaciskającej się na ostrzu noża. Gdyby się nie
obronił, prawdopodobnie dostałby prosto w serce. Ręka, która okalana była przez
ciemny dym zastępujący mu krew, przypomniała dzień, w którym próbował mi udowodnić,
że demony istnieją. Nie chciałam mu wtedy uwierzyć i stwierdziłam, że to
prawdopodobnie jakaś magiczna sztuczka.
– Spójrz mi w oczy – syknął
zdenerwowany chłopak. Mimowolnie uczyniłam to, co mi rozkazał. Jego twarz była
zbyt blisko mojej, a to jeszcze bardziej mnie zdezorientowało. Wciąż widziałam
w nim cząstkę starego Deaniela, której rozpaczliwie starałam się bronić.
Zacisnęłam usta, aby nie dać
się ogarniającemu mnie uczuciu rozpaczy.
– A mówiłaś, że nie potrafisz
ufać – szepnął Matthers, mrużąc oczy z rozkoszą, która świadczyła o napawaniu
się moim strachem.
Krzyknęłam z bólu i skuliłam
się na ziemi, wypuszczając exitialis
z dłoni. Dopiero po chwili zdołałam się zorientować, że mój wróg użył własnego
noża. Wbił go brutalnie w mój bok. Spod dłoni, która uciskała ranę, zaczęła
wyciekać krew. Ból był niesamowicie silny. Nie mogłam powstrzymać łez, a tym
bardziej jęku bólu, który mimowolnie wyrwał się z moich ust.
– Myliłem się – prychnął
chłopak, kucając przy mnie. – Wciąż jesteś tą samą słabą i tchórzliwą Laurą, co
kiedyś. Jedyna różnica w twoim zachowaniu, to próba rozpaczliwej walki, i to,
że – tu przerwał, uśmiechając się ironicznie – za bardzo zaczęłaś ufać ludziom.
Twoja twarda zasada stała się twoją własną słabością, droga przyjaciółko.
Deaniel miał rację. Przez to,
co przeżyłam w dzieciństwie, nie chciałam nikomu ufać. Wszyscy ludzie byli dla
mnie wrogami, którzy chcieli mnie zranić. Miałam jedną przyjaciółkę, ale i jej
nie mówiłam o wszystkim w obawie przed nagłą zdradą. Nie bałam się być sama.
Tak było wygodniej. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy wkroczyłam w świat demonów.
To Deaniel otworzył przede mną nieznaną dotąd bramę uczuć, a Nathiel nauczył
mnie, jak obdarzać nimi ludzi.
– Masz rację – mruknęłam, przenosząc
wzrok na swojego dawnego przyjaciela.
Deaniel uniósł brew,
przyglądając mi się z zainteresowaniem.
– Zaufanie stało się moją
słabością, ale nie można zapominać, że to cecha każdego człowieka.
Chłopak milczał, wciąż
przyglądając mi się w skupieniu. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Ty już nie jesteś człowiekiem
– dodałam, sięgając po nóż leżący nieopodal mnie. – Płakałam za tobą, wiesz? Przeklinałam
siebie w duchu za to, że pozwoliłam ci odejść. Nie chciałam, żebyś właśnie tak
zakończył swoje życie: ratując mnie i odchodząc w zapomnienie. Twoje
poświęcenie szło za mną każdego dnia, nie dając mi spokoju. Nie zdążyłam ci
nigdy powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczyłeś, bo byłam zbyt chłodną i
zamkniętą w sobie osobą. Wciąż nią jestem, ale teraz przynajmniej potrafię
wyrazić to, co czuję. – Spojrzałam
prosto w jego oczy, przybierając smutny wyraz twarzy. Dłoń chwyciła nareszcie exitialis. Starałam się to robić w taki
sposób, aby Deaniel tego nie zauważył. – Przepraszam, że w ciebie zwątpiłam.
Byłeś moim przyjacielem, który mimo własnego tchórzostwa starał się mnie
chronić. Nie kochałam cię w taki sposób, jak ty mnie, niewątpliwie byłeś
jednak jedną z najważniejszych osób w moim życiu. – W moich oczach pojawiły się
łzy. – Chciałam ci podziękować. Za to, że byłeś i podarowałeś mi swoje cenne
życie. Dzięki tobie wiem, że warto było po raz pierwszy komuś zaufać.
Półdemon patrzył na mnie oczami
pełnymi obojętności. Mimo że milczał, a moje słowa najwyraźniej go nie
wzruszyły, wiedziałam, że uważnie mnie słucha i nie zwraca uwagi na otoczenie.
To była moja szansa.
– Dziękuję – szepnęłam, siląc
się na łagodny uśmiech. W następnym momencie zamachnęłam się nożem i wbiłam go
prosto w serce demona. Z moich ust momentalnie wyrwał się nieopanowany szloch.
Nie chciałam tego robić, ale wiedziałam, że nic innego mu już nie pomoże. Deaniel
Matthers zniknął z mojego życia już wtedy, gdy trafił do otchłani.
Demon spojrzał na mnie
zszokowany, nie dowierzając temu, co zrobiłam. Chwile potem przeniósł swoje
oczy na pierś, z której ulatniał się ciemny dym.
– I przepraszam – dodałam
cicho. Łzy spływały po moich policzkach potokiem, a uśmiech drżał z rozpaczy.
Zrobiłam coś, co było koniecznie, nie to, co chciałam zrobić. Właśnie takie
czyny bolały w najbardziej.
Zdziwienie szybko zniknęło z
twarzy mojego przyjaciela. Jego usta rozszerzyły się w delikatnym, łagodnym
uśmiechu, którym zawsze witał mnie z rana. Jego oczy zostały pozbawione
jakiejkolwiek nienawiści. Byłam pewna, że w ostatnich chwilach życia stary
Deaniel powrócił do świata ludzi. Ten fakt zabolał mnie ze zdwojoną siłą i
wywołał jeszcze większą falę rozpaczy.
Mój przyjaciel, dzięki któremu
wciąż żyłam, zaledwie wystawił w moją stronę dłoń, nie zdążył mnie jednak
dotknąć ani wymówić żadnego słowa. Jego postać rozpłynęła się w powietrzu,
pozostawiając po sobie szary dym. Deaniel zniknął, ponownie zostawiając po
sobie przerażającą pustkę.
Pochyliłam głowę w taki sposób,
że dotykałam nią trawy. Jedną dłonią trzymałam krwawiący bok, a drugą uderzałam
bezradnie o podłoże. Nie potrafiłam powstrzymać szlochu, który rozdarł moje
płuca.
Wszyscy ważni ludzie odchodzili
z mojego życia. Najpierw Deaniel, potem moja matka, następnie Hugh, a na końcu
sam Nathiel. Nie mogłam już więcej znieść.
Silny wiatr poruszany emocjami
opanował okolicę. Miałam wrażenie, że namiastka mojej chaotycznej mocy właśnie
próbuje przejąć kontrolę nad otoczeniem. Nie wiedziałam wówczas, jak bardzo się
myliłam.
Potężny powiew wiatru poniósł
za sobą potężny grzmot. Uniosłam załzawione oczy, dziwiąc się nagłą zmianą
atmosferyczną. Przecież nic nie zapowiadało burzy. Jeszcze przed chwilą niebo
było czyste, bezchmurne, a powietrze lekkie, rześkie i chłodne. Co takiego się
działo? Czy to efekt otwarcia otchłani?
Przetarłam rękawem oczy i
usiadłam na trawie. Złe efekty pogodowe coraz bardziej zaczęły przypominać
burzliwą walkę przyrody z nieznanymi mocami. Silny wiatr i grzmienie nabierały
siły, zupełnie jakby zło było tuż, tuż. Liście zerwane siłą z drzew zaczęły
krążyć wokół mnie, próbując mnie zranić. Mimowolnie zmrużyłam oczy.
Zmusiłam się do powolnego, choć
ciężkiego i chwiejnego podniesienia się z ziemi. Jeszcze nie wiedziałam, co się
działo, ale miałam wrażenie, że powinnam stąd jak najszybciej zniknąć.
Postawiłam w stronę omdlałej Andi zaledwie kilka kroków, potem usłyszałam powolne
klaśnięcia przedzierające się szturmem przez wiatr. Bałam się odwrócić w tył,
wiedziałam bowiem, że czeka mnie tam coś, co może pozbawić mnie życia.
– Brawo – usłyszałam niski,
męski głos. – Nie sądziłem, że okażesz się osobą, która jest w stanie mnie
zainteresować. Osobą godną choćby domieszki mojego podziwu.
Nie musiałam się odwracać, aby
dowiedzieć się, kto wraz ze swoją mocą zawitał w progi Northem Park. W końcu
sama posiadałam namiastkę tej przerażającej siły.
– Witaj ponownie, Lauro.
Rezerwuję sobie miejsce.
OdpowiedzUsuńPowodzenia dzisiaj!
Dziękuję, ale jednak matury rozszerzone piszę 7 i 8 maja XD!
UsuńPrzybywam!
UsuńWciąż nie ma Nathiela, pociesza mnie to, że mam jego cząstkę w domu.
A teraz Deaniel.
Zmienił się nam, oj zmienił. Bo otchłań zmienia demony, bazinga!
Ja wciąż go takim pamiętam. To był ten dobry przyjaciel, szczery, pogodny. A nie potwór zaklęty w ciele dawnego kumpla. Chyba byłoby lepiej, gdyby faktycznie umarł.
A ja spodziewałam się już ciebie nie ujrzeć. Co za pech.
A co powinnam? Krzyczeć z radości?
Łapy precz od Andi!
Naff, już któryś piszesz "w niebo głosy". Ale to przecież jedno słowo! Wniebogłosy.
Miłość może jest głupia, ale jest ludzka. To nas odróżnia się od bezuczuciowych demonów. Miłość powołuje poświęcenie, którego Deaniel nie umiał z gonością ponieść, inaczej by nie wracał.
Laura nie zapomniała. Wciąż pamięta, co dla niej zrobiłeś, to ty wmówiłeś sobie, że porzuciła myśli o tobie. Głupi demon.
" - Nie poradzę nic na to, że wciąż mnie pociągasz" - a w tę gębę chcesz oberwać? Ja bym go uderzyła, nawet walczyłabym z korzeniami, byle dorwać się do tej demonicznej twarzy.
Psychopatyczny Deaniel to Deaniel, którego mam ochotę bić i kopać. Wiem, co się z nim stanie (tak, zaspoilerowałam sobie przez przypadek, nie płaczę z tego powodu) i bardzo dobrze, inaczej byłabym zła. Nie chcę takiej kreatury.
Uwielbiam sarkastycznych ludzi, ale gdy są tacy z natury swej człowieczej, nie demonicznej.
" - Zgiń" - czyżby tryb Dashiella się włączył? :D
Laura się zmieniła, choć wciąż siedzi w niej tchórz. Ale przez ten czas, gdy Deanieluś był w otchłani, przeszła niemałą szkołę życia, co dało owoce.
Deaniel: "Mam tę moc, mam tę mooc!"
"- Pobawić się z tobą czy patrzeć jak umierasz w męczarniach z powodu trucizny, która już krąży w twoich żyłach?" - róbta, co chceta.
"Ale lepsza próba walki, niż bezczynne stanie w miejscu." - w tym momencie zaczęłam bić Collins oklaski <3
Jeśli nawet w Deanielu zostało coś z człowieka, jest to tak małe, że nie wydostanie się na zewnątrz. Zabij go, Lauro. Będzie bolało, ale tak trzeba. *Cleo namawia do zabójstwa, WTF?!*
Strach jest rzeczą ludzką. Ale to strach budzi w nas odwagę.
Idź z tym nożem na drzewo, patafianie jeden.
Czasami musimy postąpić w taki, a nie inny sposób. Mimo wszystko będę miło wspominać Deaniela, to on był początkiem demonów. Dzięki, Deaniel.
Czyżby tatusiek przybył? Nie zdziwiłabym się.
Kolejny rozdział obfitujący w opisy, ale ja takie uwielbiam :3
Kurde no. Laura powoli naprawdę zostaje sama z tym wszystkim. Deaniel, Joanne i Hugh nie żyją, Calathe ledwo uszła z życiem, Nathiel gdzieś się szlaja, Andi jest za mała. Czy dziewczyna znajdzie w sobie na nowo potrzebną siłę? Mam nadzieję.
Czekam na nn ^^
Biedna Laura..
OdpowiedzUsuńCzekam na nast. rozdział.
Powodzenia na maturach :)
OdpowiedzUsuńAle prosze cie z całego serca wstaw szybko next'a. :)
Rozdziały pojawiają się co niedzielę. Co może się zmienić, gdyż Naff nie ma napisanych rozdziałów w przód.
UsuńWięc prosimy o cierpliwość ;)
Cleo, menadżer.
Wrescie!!! Uwalnia swoje moce,chura !!!!
OdpowiedzUsuńJestemz ciebie dumna :)
Najlepszy blog jaki czytałam
Ale Laura nie uwalnia mocy, jedynie zabija Deaniela...
UsuńCzy ja czegoś nie doczytałam?
Teraz pod każdym komentarzem powinnaś się podpisywać: Cleo - menadżer ahahaha XDD! No, ja rypię! Wchodzę na bloga, a tu już nie mam na co odpisywać bo Cleo robi to za mnie XD! I like it!
UsuńW sumie można było źle doczytać to używanie mocy. Bo na początku chyba Laura miała wrażenie, że to ona jej używa, a potem bang, tatuś. (Chyba, podkreślam, bo nigdy nie pamiętam co piszę w rozdziałach XDDDD - tak, znajomość własnego opowiadania ponad wszystko)
Czyli to nie ona używała mocy? Tylko jej ojciec? :(
OdpowiedzUsuńTak i raczej nie przewiduję u niej użycia mocy XD u Laury to jest taka moc a'la nie moc. Ma tylko jej domieszkę, która aktywuje się jak opanowują ją silne emocje :3.
Usuń66 rozdział, brakuje tylko jednej szóstencji. Tak blisko.
OdpowiedzUsuńNathiela nie ma, ueee. Wracaj do nas. Potrzebujemy cię. ;___;
„ - Jak mogłem być tak głupi? - prychnął, chwilę potem zanosząc się szaleńczym, przerażającym śmiechem - Jak mogłem uratować kogoś takiego, poświęcając własne życie? - dodał szeptem, pochylając się tuż nad moją twarzą - Zapomniałaś o mnie - powiedział ledwo słyszalnie - Zapomniałaś, kim dla ciebie byłem i co dla ciebie zrobiłem.” – Ej, w tym momencie tak mnie coś tchnęło, bo pod takim malutkim względem Deaniel przypomniał mi Daire’a. Bo… miłość! Poświęcenie! Troska o bezpieczeństwo.
I… moment śmierci Deaniela. Szkoda tylko dlatego, że Laurze tak smutno. Ale ogólnie to scena taka brołkująca harta *ale się nie pobeczałam, nie ma najgorzej. Jestem twarda jak głaz! >D*
- Witaj ponownie, Lauro. – OHOHOHOHOHOHOOHOHOHOHOHHOHOHOOHOHHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHHOHOHOHOHOLHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOOHHOOHOHHOHOHOHO *gwałcę dwa klawisze, w tle melodyjka z reklamy Ikei* OHOHOHOHOHOHOH. AIDEN! <3 Teraz będzie akcja, uhu!
Znowu taki krótki i zdechły komentarz. Przepraszam, powoli zdycham. D:
AFRODYZJAK.