Matury rozszerzone napisane, wolność, swoboda i... nie, jednak nie, bo w poniedziałek do pracy. Bynajmniej teraz będę mogła pisać, kiedy chce i nie muszę przejmować się nauką. Może uda mi się nadgonić rozdziały.
Do 67 rozdziału miałam pewne... obawy. Istnieją takie postacie, których za wszelką cenę nie chce się zepsuć. Mam takie dwie w WCN. Darzę je szacunkiem, tak jakbym się bała, że spotkam je w realnym świecie. Mam nadzieję, ze ich nie schrzaniłam.
Wiem, że niektóre osoby czytając końcówkę, wzniosą triumfalnie pięści ku górze >D. Bo oto po 67 rozdziałach...
POPRAWIONE [16.04.2019]
***
– Przykro mi z powodu twojego
przyjaciela.
Głos przepełniony chłodem
poniósł się w powietrzu echem, docierając wprost do moich uszu. Doskonale
wiedziałam, z kim mam do czynienia i wcale nie byłam z tego powodu szczęśliwsza.
Mogłam zginąć, i to dosłownie za kilka sekund.
Moje ciało chwiało się na wietrze.
Zimne, ostro zacinające krople deszczu drażniły moją skórę. Ciche grzmoty i
zachmurzone nocne niebo nadawały sytuacji odpowiedniej dramatyczności. Nie
mogłam już dłużej ustać. Trucizna zaaplikowana przez Deaniela oraz cios zadany
w bok zaczęły mi zbyt wyraźnie doskwierać, to dlatego wylądowałam kolanami w
błocie. Nie miałam siły, by walczyć z nowym wrogiem. To był mój limit.
Przeniosłam spojrzenie na grzmiące
groźnie niebo. Wiedziałam już, o czym mówiła Naira, półdemonica, którą
spotkałam w Reverentii. Moc chaosu, czyli potężne wichry, grzmoty, deszcz i
nieporządek. To właśnie była magia szefa Departamentu Kontroli Demonów, Aidena
Vauxa. Nie posiadałam nawet połowy siły ojca, który najwyraźniej dopiero się
rozkręcał.
– Ciężki jest żywot słabego
człowieka – usłyszałam tuż nad uchem. Białe włosy smagały moją twarz przyprawiając
mnie o gęsią skórkę. Zadziwiająco zimny oddech owiewał moją szyję, wywołując na
mojej skórze dreszcze. Nie było już dla mnie ratunku.
Szef Departamentu Kontroli Demonów,
najbardziej przerażający demon, jakiegokolwiek spotkałam, chwycił mnie
gwałtownie za włosy i przeniósł do pionu. Jęknęłam z bólu z trudem
powstrzymując się od ponownego upadku, który mógłby się okazać podwójnie
bolesny. Moja głowa została gwałtownie odchylona do tyłu, co ograniczyło ruchy,
jakie jeszcze niedawno mogłam wykonywać. Nie miałam siły, by protestować. Za
zasłoną mdlącego fioletu zapowiadającego mój upadek, widziałam chłodne
szmaragdowe oczy wyrażające wyłącznie nienawiść. Właśnie tak wyobrażałam sobie
postać Śmierci. Nikogo nie powinno zdziwić to, że moim katem okazał się mój
własny ojciec.
W przeciwieństwie do Deaniela,
Aiden nie starał się zwodzić mnie przydługim monologiem. Patrzył mi tylko w
oczy, nie wyrażając przy tym żadnych emocji. Wiedziałam, co we mnie widzi.
Calanthe. To odczucie było błędne. Łączyło nas podobieństwo opierające się
wyłącznie na wyglądzie. Musiał sobie z tego zdawać sprawę, w końcu poznał
zarówno moją matkę, jak i mnie.
Szef departamentu uśmiechnął
się chłodno, jakby wyrwał się nagle z długiego transu, i już po chwili rzucił
mną prosto w kałużę. Próbowałam podeprzeć się dłońmi o ziemię, ale z trudem
poruszałam kończynami. Z cichym pluskiem wylądowałam twarzą w trawie. Przez chwilę miałam wrażenie,
że całe moje ciało tonie. Chciałam pogrążyć się w tym bezdennym, ogarniającym
mój umysł uczuciu, ale zanim to zrobiłam, przed oczami zamigotała znajoma czerń.
Kiedy zmusiłam siebie do wyostrzenia zmysłów, spostrzegłam, że to damskie buty.
Obok nich o trawę opierała się parasolka, w powietrzu zaś wirował długi płaszcz.
Wyżej nie byłam stanie spojrzeć, to mi jednak wystarczyło. Moje ciało
dziwnie się rozluźniło, choć doskonale wiedziałam, że to jeszcze nie czas na
radość. Teraz jednak miałam przynajmniej szansę na to, aby przeżyć.
– A zapowiadano na dziś
spokojną noc – usłyszałam kobiecy głos. Wypowiedź została zakończona ciężkim
westchnięciem.
– Nie można ufać pogodzie,
Calanthe – odpowiedział obojętnie Aiden.
– Szczególnie gdy w pobliżu znajduje
się sam pan chaosu.
Ciche odgłosy stąpających po
mokrej trawie butów zniknęły tuż obok prawego ucha. Domyślałam się, że moja
matka nie okaże chociażby cienia troski wobec mnie. Nie była jedną z tych
kobiet, które chwytał za serce instynkt macierzyński. Prawdopodobnie
wystarczyło jej jedno spojrzenie w moją stronę i stwierdzenie, że żyję. Nie
miałam jej za złe, że przeszła obojętnie obok mojej głowy. Aby zająć się
właściwą sferą uczuć, trzeba było najpierw zlikwidować największe zagrożenie.
– Wciąż uważasz, że demony mają
jakiekolwiek uczucia? – usłyszałam przepełniony spokojem i obojętnością głos.
– Gdyby nie miały, nie
pomógłbyś Laurze mnie uratować – odpowiedziała lekko rozmówczyni.
Demon w odpowiedzi prychnął.
– Jesteś ślepo przeświadczona o
dobroci każdej żyjącej istoty. Nie dajesz sobie przemówić do rozsądku najistotniejszych
kwestii – szeptał powolnym i równie przerażającym głosem Aiden.
– Jesteś ślepo zapatrzony w nienawiść
do całej ludzkości. I w przeciwieństwie do mnie próbujesz walczyć z rozsądkiem –
zripostowała moja matka.
– Naprawdę sądzisz, droga Calanthe,
ze zrobiłem to z sentymentu do twojej osoby? – spytał kpiąco demon. – Poddałem
cię próbie, którą miałaś przejść bez szwanku. Właściwą śmierć zaplanowałem na
inną walkę. Zawiodłaś mnie.
– To rzeczywiście rozwiązanie
godne samego Aidena Vauxa. Demona, który od zawsze bawił się życiem.
– Nie zaprzeczę.
Po słowach przepełnionych
względnym chłodem, wrogowie zdawali się ustawić w określonych pozycjach
bojowych. Świadczył o tym oddźwięk wysuwanej broni i ciche stąpnie po mokrej
trawie, mające ustalić ich pozycje. Z trudem odwróciłam głowę w ich stronę.
– Czyżby to dziś miały
przesądzić się nasze losy? – dosłyszałam sarkastyczne brzmienie głosu Calanthe.
– Jeśli nastąpi to dziś, na
pewno przeznaczenie nie będzie dla ciebie zbyt łaskawe.
– Przeznaczenie nie istnieje.
To ja kieruję własnym losem.
– Wyręczę cię i pokieruję nim
za ciebie.
Wrogowie rozpoczęli bitwę.
Przez zamglone oczy starałam się dostrzec ich ruchy, miałam z tym jednak
niebywały problem. Nie wiedziałam czy to kwestia przemęczonego umysłu i otępiałego
stanu, w jakim się znalazłam, czy może to przeciwnicy poruszali się zbyt szybko,
byłam jednak pod wrażeniem. Miałam świadomość tego, iż Calanthe jest znakomitą
łowczynią cienia, widziałam ją już w końcu w akcji; nie sądziłam jednak, że tak
świetnie będzie sobie radzić z samym przedstawicielem departamentu. Już w samym
prostym zestawieniu: człowiek kontra demon, można było jednoznacznie określić
wygraną stronę, jednak nie w obecnej sytuacji. Ośmieliłabym się nawet stwierdzić,
że moja matka była kimś więcej, niż zwyczajnym człowiekiem, skoro bez strachu mierzyła
się z tak potężną mocą.
Patrząc na Aidena miałam
wrażenie, że doskonale się bawi. Jego twarz rozszerzała się co rusz w
usatysfakcjonowanym, mrocznym uśmiechu. Byłam pewna, że gdyby chciał, już dawno
użyłby swoich mocy, żeby zniszczyć przeciwniczkę. Nie zrobił tego jednak.
Chciał ją pokonać w równej walce.
Deszcz, który jeszcze niedawno
królował nad niebem, nagle ustał. Porywczy wiatr zamienił się w delikatny zefirek,
a ciemne burzowe chmury rozpłynęły się na boki. Mimo powrotu do starych
warunków pogodowych, nie czułam się ani trochę uspokojona. Coraz bardziej
mrużyłam oczy, by móc skupić się na rozgrywanej walce, przychodziło mi to
jednak z ogromnym trudem. Wobec własnej słabości mogłam tylko i wyłącznie
liczyć na zwycięstwo właściwej strony.
– Cóż się stało, Calanthe,
czyżby macierzyństwo cię zmęczyło? – rozbrzmiał nagle prześmiewczy ton. – A
może ludzki syndrom starzenia dotknął twoje ciało?
– Obydwie teorie są omylne –
odparła obojętnie kobieta. – Nigdy nie starałam się być dobrą matką, a ciało
wciąż mam sprawne. Dopiero się rozkręcam.
Jej
twarz rozjaśnił tajemniczy uśmiech. Nie kłamała. O ile wcześniejsza walka była
na wysokim poziomie, tak teraz nie miałam wątpliwości co do równych szans
obydwu stron. Wcale nie zdziwiło mnie, gdy moja matka wbiła nóż w ramię Aidena,
który na chwilę stał się nieuważny – a przynajmniej tak sądziłam. Jego chłodny
uśmiech i obojętność rysująca się na twarzy wskazywały na triumf, Podejrzewałam,
iż dał odczuć swojej ofierze, że choć na chwilę przejęła kontrolę nad sytuacją.
Coś mi podpowiadało, że celowo dał się zranić.
–
Rozpiera mnie duma – odezwał się sarkastycznym tonem głosu mężczyzna,
podejmując ostrzejszą próbę walki. – Zawsze uważałem, że jesteś doskonałym
materiałem na uczennicę, czego niestety nie mogę powiedzieć o twojej córce.
Uśmiechnęłam się krzywo pod
nosem. Rzeczywiście, byłam dosyć kiepskim przykładem osoby, która mogła z
kimkolwiek i czymkolwiek walczyć. Po rodzicach nie odziedziczyłam żadnej cechy
mogącej pomóc mi przy zawodzie łowcy. Byłam tchórzem, ofiarą, którą zawsze
trzeba było ratować z opresji, zwyczajnym człowiekiem używającym wyłącznie siły
własnego rozumu. Gdyby los mnie do tego nie zmusił, z pewnością nie trafiłabym
do organizacji Nox.
– Przypominam, że nie zostałam
zapłodniona przez wiatr – warknęła kobieta. – Idąc śladami genetyki, jesteś jej
biologicznym ojcem, a więc jest również twoją córką.
– Coś, co było efektem
chwilowego zatracenia, nie może zwać się moją córką.
Z pozycji nędznego człowieka
niegodnego uwagi, najwyraźniej spadłam na pozycję nic niewartej rzeczy. To na
pewno określenie godne demona. Aiden nie przebierał w słowach. Może to dlatego
tak bardzo pasował do mojej matki.
– A więc otwarcie przyznajesz
się do własnej słabości? – zakpiła Calanthe.
– Zatracenie niekoniecznie musi
być słabością. Może być częścią zabawy.
– Zatracenie to utrata kontroli
nad sobą.
– Na rzecz przyjemności, która
wcale nie musi być zniewalająca.
Kobieta prychnęła głośno,
pokazując tym samym swoje oburzenie. Zazwyczaj wyglądała na opanowaną, teraz
widziałam jednak, że powoli traci nad sobą kontrolę. A co, jeśli to był jeden z
planów Aidena? Wytrącić ją z równowagi? Przecież doskonale znał jej słabości.
W moim przekonaniu utwierdził
mnie nagły, ostry cios, który sprawił, że ostrze ciemnej laski zatopiło się w
brzuchu Calanthe. Moja matka nie zdążyła nawet odzyskać kontroli nad ciałem,
gdy bezwzględny władca demonów chwycił ją za płaszcz i podniósł do góry. Nóż
łowcy niespodziewanie wypadł z jej dłoni. Cios nie należał w końcu do
najlżejszych.
– Nawet w krytycznych
sytuacjach nie jestem w stanie pozbyć się wyrazu zaciętości w twoich oczach –
powiedział chłodno mężczyzna, wlepiając w nią swoje szmaragdowe oczy pozbawione
emocji. Uśmiech triumfu nie znikał z jego twarzy.
– Nie jestem kimś, kto łatwo
się poddaje. Powinieneś to wiedzieć.
– Owszem. Jedną z wad naszej
znajomości jest to, że dosadnie poznaliśmy nie tylko swoje ciała, ale także i
dusze.
– Przykro mi to stwierdzić –
zaczęła przesadnie sarkastycznym tonem głosu kobieta – ale odnoszę wrażenie, że
przez lata bardzo się zmieniłeś. Wręcz bym powiedziała: radykalnie.
Demon przekręcił głowę w bok,
co wyglądało przerażająco. Szatańskości nadawał mu uśmiech, który coraz
bardziej się rozszerzał. Jeśli ktoś nakręciłby film z jego udziałem, ta
produkcja mogłaby uchodzić za horror klasy B. Aidenem straszono by wtedy
dzieci.
– A może ja nigdy się nie
zmieniłem? Może wciąż jestem tą samą osobą? – spytał szeptem, który ledwo
usłyszałam.
– Nie sądzę – prychnęła
Calanthe.
Szef Departamentu Kontroli
Demonów niespodziewanie, jednym prostym ruchem dłoni, odrzucił swoją
przeciwniczkę kilka metrów dalej. Niefortunnie na jej drodze stanęło drzewo, od
którego odbiła się boleśnie plecami. Upadek nie należał do łagodnych. Słyszałam
jej kaszel, a przez rozmazany obraz ujrzałam, jak łapie się za ranę. Wyglądała jakby
więcej miała się nie podnieść z ziemi. Może Aiden miał rację? Może nie była już
tak waleczna i silna jak kiedyś? Calanthe to nie demon, przechodziła przez
proces starzenia się z taką samą prędkością jak przeciętny człowiek, i choć
wciąż wyglądała naprawdę młodo, nie była już tą samą nastolatką o
niespożytkowanej energii i zapale.
Aiden Vaux powolnie zaczął
kierować się w jej kierunku. W dłoni wciąż dzierżył ostrze ukryte w czarnej
lasce. Mogłam się tylko domyślać, jaki miał teraz wyraz twarzy. W mojej
wyobraźni wyglądał jak skończony psychopata.
W głowie niespodziewanie
pojawił się obraz stojącego przede mną Nathiela, który oznajmia zaskakującą dla
mnie rzecz: „Mimo tchórzostwa i bezradności zawsze bronisz swoich bliskich”.
Nie wiedziałam, czy to wspomnienie szmaragdowookiego demona sprawiło, że byłam
w stanie podnieść się i stanąć na chwiejnych nogach, czy może to moja własna
siła i świadomość tego, że przede mną mogła odegrać się scena, którą
przeżywałam już niezliczoną ilość razy. Po prostu nie mogłam pozwolić na to,
aby z mojego życia zniknęła również Calanthe. Może nie zdobyłaby nagrody na matkę
roku ze względu na swoją specyficzność i pozbawioną matczynej natury duszę, ale
na pewno nie była kimś, kto zostawiłby mnie w potrzebie.
Trzymając się za ranę w boku,
chwiejnym, niepewnym krokiem, który z daleka mógł przywodzić na myśl osobę
będącą pod wpływem alkoholu, ruszyłam w stronę moich rodziców. Wiedziałam, że
swoim czynem mogę przypłacić życie, mój umysł był jednak zbyt przyćmiony tą
jedną rozpaczliwą myślą. Chciałam ją uratować, nieważne za jaką cenę.
Aiden Vaux stanął przed moją
matką i spojrzał na nią z góry. Mogłam się tylko domyślać, jak bardzo
pogardliwy wyraz zdobił teraz jego twarz. Calanthe dalej patrzyła mu w oczy z
niekrytą wrogością, jakby nie zamierzała się poddawać.
– Myślisz, że tak łatwo się
mnie pozbędziesz? – spytała kpiąco.
– Owszem – przyznał obojętnie
szef departamentu. – Może i jesteś najlepiej walczącą łowczynią, jaką poznałem,
ale niestety, wciąż jesteś człowiekiem. Irytującą, beznadziejną istotą
polegającą na ludzkich uczuciach.
– W takim razie kim jest demon?
Ciemną masą egzystencji dręczącą ludzkość?
– Kimś, kto tę ludzkość
zniszczy – syknął, po czym zamachnął się na nią ostrzem.
– Nie! – zdążyłam wykrzyknąć.
Nie sądziłam, że Aiden Vaux zareaguje na mój krzyk. Po raz pierwszy nie
potraktował mnie jak rzeczy, która nie miała prawa głosu. Jego twarz
rozszerzyła się w znaczącym, chłodnym uśmiechu, kiedy spojrzał na mnie przez
ramię. Swoją broń przyciągnął z powrotem do siebie.
Chwiejnym krokiem udało mi się
dotrzeć do walczących. Nie minęła jednak chwila, a upadłam na kolana przed
samym Aidenem, zasłaniając tym samym moją matkę. W geście obronnym rozłożyłam
na bok drżące ręce. Utrzymywanie ich w górze sprawiało mi niezwykły trud, tak
samo jak patrzenie prosto w twarz przerażającego mnie demona.
Mężczyzna długo milczał, nie
spuszczając ze mnie chłodnych, nieprzeniknionych oczu. Cały czas tkwił w
bezruchu, jakby był posągiem. Z tyłu dochodził mnie szept matki, pytającej o
to, czy chcę zginąć, jednak nic poza szmaragdowymi oczami przepełnionymi
obojętnością mnie teraz nie obchodziło.
– Wciąż zaskakujesz –
stwierdził oschle po dłuższej chwili milczenia demon. Ostrzem swojej laski
uniósł mój podbródek do góry. Czułam jak krew spływa mi po szyi, wsiąkając
powolnie w koszulkę.
– Nie chodzi tutaj o
zaskakiwanie. Po prostu nie chcę, żebyś zrobił jej krzywdę – warknęłam, nie
dając się presji, jaką starał się na mnie wywrzeć.
Namiastka odwagi, która się we
mnie ujawniła, najwyraźniej zaskoczyła nie tylko moją osobę. Sam szef
departamentu uniósł brew.
– Jeżeli tego pragniesz –
zaczął powolnym, leniwym głosem, oddalając ode mnie swoje ostrze – na drugą
stronę zabiorę również ciebie – zakończył niskim tonem, wyzbywając się z twarzy
wszelakich oznak uczuć.
Od samego początku wiedziałam,
że to się stanie. Miałam tego świadomość już wtedy, gdy rozkładałam ramiona w
obronnym geście, aby zasłonić własnym ciałem matkę, nie sądziłam jednak, że
nastąpi to tak nagle i niespodziewanie.
Z przerażeniem przyglądałam się
ostrzu, które wbite było w moją klatkę piersiową. Opanowało mnie dziwnie
obezwładniające uczucie. Nie trafił w serce, ale miałam wrażenie, że cudem się
z nim rozminął.
Do moich uszu doszedł kobiecy okrzyk.
Domyślałam się, że to Calanthe wykrzykuje imię swojej jedynej córki. Fakt ten
sprawił, że na moich ustach pojawił się niemrawy uśmiech. Być może było to
kwestią omamów poprzedzających omdlenie, byłam jednak dumna, że choć raz
okazała się być człowiekiem pełnym uczuć, a nie zwykłą kostką lodu, tak jak ja.
Cóż, w takich sytuacjach ludzie powiadali: co w rodzinie, to nie zginie.
Ciemny obraz przysłonił mój
umysł. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, były szmaragdowe oczy. Nie należały
jednak do ojca. Te akurat doskonale znałam.
Może nadszedł mój czas? Przecież
nie było tu nigdzie Nathiela. Zniknął, a mimo tego słyszałam jego głos. Wypowiadał
łagodnie dobrze mi znane imię, tuląc mnie do swojej piersi. Miałam wrażenie, że
mimowolnie się uśmiecham. Jeżeli właśnie teraz miałam umrzeć, mogłam to
przynajmniej zrobić ze świadomością, że w moim sennym świecie był ktoś, kogo
przecież kochałam.
Napisałam zajebiscie długi komentarz ale cos zwalilam i sie nie opublikowal. Ech.
OdpowiedzUsuńW kazdym razie Nathiel wracaj, Laura ogarniaj dupsko i nie umieraj bo Lauriel musi istnieć i muszą byc male Nathielki i Laury które z rodzicami będą mieszkać w zielonym domku nad jeziorem. No.
-Z
Nathiel! On wrócił, prawda??
OdpowiedzUsuńRozdział jest super, czekam ma następny. ^^
Trzecie miejsce!
OdpowiedzUsuńHm. Aiden! Szczerze myślałam, że okażesz trochę litości (choć to nie byłbyś ty...). Mam nadzieję, że matury dobrze poszły. c: No dobra, idę.
UsuńPozdrowienia z Japonii |D
Kyu
Tatusiek? Czemu on się zawsze pojawia w takim nieodpowiednim momencie :D Wiedziałam, że to ta menda, no kurde wiedziałam ^^
OdpowiedzUsuń- Na zawsze ślepa i przeświadczona o dobroci każdej istoty Calanthe. Naiwna, niedająca przemówić sobie do rozsądku - wymieniał przerażająco wolnym i chłodnym szeptem mężczyzna.
- Na zawsze ślepy i przeświadczony o swojej nienawiści do całej ludzkości Aiden. Głupi, równie naiwny, próbujący walczyć z rozsądkiem - zripostowała matka, śmiejąc się w przerażająco mroczny sposób. *to żeśmy się pośmiali, teraz go zabij - no Cal, nie zawiedź mnie :D
- W takim razie kim jest demon? - spytała - Ciemną masą egzystencji, dręczącą ludzkość?
- Kimś, kto tą ludzkość zniszczy - syknął, po czym zamachnął się na nią ostrzem.
- Nie! - zdążyłam wykrzyknąć. Nie sądziłam, że Aiden Vaux wobec mojego głosu będzie w stanie zatrzymać swój ruch, a jednak.*no, dalej Lauruś <3 Ale nie daj mi się tu zabić, ja Cię kurde proszę :D
Ciemny obraz przysłonił mój umysł, a bezwładność opanowała moje ciało. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam były szmaragdowe oczy. Nie należały jednak do mojego ojca. Te akurat doskonale znałam. *jaba daba duuuu *odtańczyła taniec radości, Nathiel wrócił <3 Naffi kochana, powiedz, że tak :P Tylko jej nie daj teraz umrzeć facet, znaczy Laurze, za wszelką cenę. Albo Ci skopię dupsko, zobaczysz huehue.
Jeżeli właśnie teraz miałam umrzeć, mogłam to przynajmniej zrobić ze świadomością, że w moim sennym świecie jest ktoś, kogo przecież kocham. *łuhu, przyznała się wreszcie *znowu musi być taniec, sorry - no nie ma bata :D Szkoda tylko, że w obliczu śmierci dopiero. Ale może moja kochana Naffi się zlituje... :* Masz dobre serdusio, prawda? :P
Świetny rozdział, teraz nie będę mogła w nocy spać, zanim się nie dowiem, co tam jest dalej :D Kurde.
No trudno, i tak rewelacja. Brawo Naffi: czekam na więcej <3
Przybywam!
OdpowiedzUsuńMatury poszły Ci wyśmienicie, z czego strasznie się cieszę :3 Mam nadzieję, że wynikami się pochwalisz ;) A pracą się nie przejmuj!
Wiem, o jakich dwóch postaciach piszesz, sama mam do nich szacunek, bo nie potrafię go nie mieć.
A ja postaram się napisać dłuższy komentarz, na wszelki wypadek go skopiuję, by z pewnością się ukazał.
Cześć, Aiden. Raczej nie jest ci szkoda, tylko tak mówisz, by udać pocieszenie. Nice try.
Laura nie ma już siły, by zmierzyć się ze złem, które na nią czyha. Choć będzie musiała.
Ale jakieś moce po ojczulku pewnie masz. Szkoda, że się nie uaktywnią.
Jak można tak traktować córkę? Co to za brutalność?
Calanthe! Witaj, mamuśka! To się teraz zapowiada ciekawy pojedynek fizyczny i słowny między łowczynią a szefem departamentu :3
Uratowaliście wspólnie Laurę, stworzyliście ją, powołaliście do istnienia. Jednak Aiden nic sobie z tego nie robi. Collins jest jedynie skutkiem ubocznym chwili przyjemności, niczym więcej. To takie smutne.
Te rozmowy Calden są podobne do tych Laurielowych, choć u nastolatków da się wyczuć sympatię i ukryty flirt ze strony chłopaka.
Te opisy <3
"Chciał ją pokonać w równej walce." - i to chyba największy przejaw szacunku, jakim demon darzy Calanthe.
Kurde no. Jeśli Cal naprawdę z tego nie wyjdzie, to ja się dzisiaj chyba popłaczę. Wiem już, co się dzieje z Laurą w tym rozdziale, utracić dwie fajne postaci w jednym tekście to dopiero sadyzm!
"W głowie niespodziewanie pojawił się obraz stojącego przede mną Nathiela, który oznajmia zaskakującą dla mnie rzecz: "mimo tchórzostwa i bezradności, zawsze bronisz swoich bliskich". " - od kilku dni wracam do czytania komentarzy pod starymi rozdziałami WC Nathiela (stanęłam na 40) i dobrze pamiętam ten tekst. To była chyba pierwsza cecha dziewczyny, która wywołała u zielonookiego cichy podziw. Nie dziwię się, że akurat w tym momencie w głowie Laury pojawia się taka retrospekcja. To ona popchnie nastolatkę do czynu.
Laura chce ocalić od śmierci matkę, gotowa jest za nią umrzeć. To poświęcenie, ale i oznaka prawdziwej miłości. Godne podziwu.
Nathiel. Nawet jeśli to tylko przedśmiertny omam, lżej się umiera, mając przed sobą twarz osoby ważnej w życiu.
"Jeżeli właśnie teraz miałam umrzeć, mogłam to przynajmniej zrobić ze świadomością, że w moim sennym świecie jest ktoś, kogo przecież kocham." - <3 Bo przyznanie się przed sobą do uczuć to mały sukces :3
I stało się. Zasmucił mnie ten rozdział. Choć wiem, że Laura przeżyje (bo przecież 3/4 demona), ale i tak jej śmierć by mnie dotknęła. Samo to, że w jej piersi tkwi właśnie nóż, jest dla mnie smutne i przerażające. Mimo to nie potrafię krzyczeć: NIE! Bo dramaty można przeżywać po cichu.
Podoba mi się ten rozdział :) Pozbawiony radości, za to nie pozbawiony sarkazmu, który łączy trzy opisane w nim osoby. Smutny, odrobinę refleksyjny, odrobinę poznawczy.
Czekam na nn ^^
Kiedy next?
OdpowiedzUsuńRozdział właśnie skończyłam pisać, a więc myślę, że rano lub w południe pojawi się na blogu :3
Usuń„ - Tak mi przykro z powodu twojego przyjaciela.” – A mi tak przykro z powodu ciebie, Aidenie.
OdpowiedzUsuń„ - A zapowiadano na dziś spokojną noc - usłyszałam kobiecą wypowiedź, zakończoną cichym westchnięciem.
- Nie można ufać pogodzie, Calanthe - odpowiedział obojętnie Aiden.
- Szczególnie gdy w pobliżu jest sam pan chaosu.” – OHO. Będzie ciekawie. :3
„ - Przypominam, że nie zostałam zapłodniona przez wiatr - warknęła kobieta - Idąc śladami genetyki, jesteś jej biologicznym ojcem, a więc jest również twoją córką.
- Coś co było efektem chwilowego zatracenia, nie może zwać się moją córką.” – Zaciszone nastolatki tak bardzo! Aczkolwiek huhu, jaram się ich dialogiem. Taki fajny.
„Jedną z wad naszej znajomości jest to, że dosadnie poznaliśmy nie tylko swoje ciała, ale także i dusze.” – Matko, wielbię ten cytat.
„ Słyszałam jego głos, wypowiadał łagodnie moje imię, śmiejąc się bez powodu. Miałam wrażenie, że mimowolnie się uśmiecham. Jeżeli właśnie teraz miałam umrzeć, mogłam to przynajmniej zrobić ze świadomością, że w moim sennym świecie jest ktoś, kogo przecież kocham.” – I powtórka z rozrywki. Jak tylko to przeczytałam to odrzuciłam laptopa na bok, uniosłam łapki tak do połowy, przesżły mnie przyjemne ciarki, na mordce taki szczęśliwy uśmieszek i ogólnie… dziwna reakcja. >D Jak zawsze zresztą buahahha.
ALE HEJ! ONA GO KOCHAAAA! <3
Teraz można się jarać. Jarajmy miłośc Lauriel!
MENDA.