niedziela, 21 sierpnia 2016

[TOM 2] Rozdział 50 - "Podzieleni"

Matko, to już dwa opuszczone tygle z 3/4 demona. Czuję się zagubiona. Tak ciężko pisało mi się ten tekst! I tak naprawdę to nic ciekawego w sobie nie zawiera. Mam nadzieję, że powrócę do regularnego pisania. Oby. Jeżeli komuś przeszkadzał dwutygodniowy brak WCN to przepraszam. Tak generalnie miałam zadedykować Cleo, bo u mnie była jak miałam ten rozdział dokończyć, ale... chyba jest za kiepski na dedykację XD.
***


                Wiązanka mocnych przekleństw szybowała w stronę nieba Reverentii już od dobrych kilku minut. Madlene była przerażona wściekłą, ognistowłosą towarzyszką, która deptała brutalnie wszystko, co tylko wchodziło jej pod nogi. Alex, gdy szykowała się na misję, zakładała swoje ciężkie, stalowo obite na podeszwie glany. Zawsze tłumaczyła to tym, że gdy już nie będzie mogła użyć mocy magicznej, użyje mocy ludzkich nóg, zwiększając butami prawdopodobieństwo zabicia wroga. Madlene miała wrażenie, że nie tylko o to jej chodziło. Teraz glany służyły jej do deptania biednych niewinnych roślinek, kopania w kołyszące się drzewa i kamienie, które przecież mogły być zwierzątkami. Gdy Alex wpadała w furię, nic nie było w stanie jej zatrzymać. Nawet ona. Dlatego zawsze pozwalała jej na wyładowanie emocji i szła kilka kroków za nią, aby przypadkiem nie dostać z zaskoczenia niekontrolowaną błyskawicą, będącą efektem nerwów jej towarzyszki.
                Po wybuchu obydwie la bonne fee wylądowały poza lasem, na łysej trawie. Upadek nie należał do najłagodniejszych. Madlene przeczuwała, że wykorzysta urodzinowy karnet podarowany jej przez Arena – będzie ją masował, aż znikną wszystkie siniaki.
                Martha, Nathiel i Patricia zniknęli. Domyślały się, że ich rozdzielenie było celowe. Alex obiecała, że wyrwie wszystkie różowe kudły z głowy Sapphire, kiedy już ją zobaczy (strasznie nie lubiła tego koloru). Nikt nie wiedział co to za ból upaść na zwierzę z kolcami, przypominającymi jeża, ale Sapphire się dowie, bo będzie je miała w każdej części ciała.
                Dziewczęta nie miały określonej strategii. Cel był jasny, choć niewyrażony głośno: muszą znaleźć pozostałych sprzymierzeńców i dopiero potem ruszyć do zamku demonów – same mogą sobie nie poradzić.
                – Nogi mnie już bolą – jęknęła Mad. – Chodzimy w kółko po lesie.
                – Wiem, że to bezcelowe, ale może znajdziemy jakieś poszlaki. Nie mogłyśmy wylądować tak daleko od nich. Przecież leciałyśmy zaledwie ułamek sekundy – burknęła niezadowolona Alex.
                – Sapphire ma moc mentalną, nie zapominaj o tym. Mogła sprawić, że sądzimy inaczej niż w rzeczywistości jest. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby reszta była kilka metrów od nas, po prostu ich nie widzimy i krążymy obok siebie jak idioci.
                – To by było całkiem zabawne, gdybyśmy to my patrzyły na taką sytuację.
                Obydwie uśmiechnęły się na boku. Z każdej najgorszej sytuacji potrafiły zawsze znaleźć wyjście. Uczono ich tego od maleńkości. Ktoś kto czyni dobro, musi mieć w sobie ogromne pokłady siły i umiejętnie wykorzystywać je w życiu codziennym.
Dziewczęta na każdą podróż brały ze sobą plecaki z żywnością i środkami leczniczymi – nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Zawsze szykowały sobie również po dwie rzeczy, które ich zdaniem są niezbędne do życia, u Marthy był to zapasowy kubek i torebka zielonej herbaty z bergamotką, u Madlene coś, na czym mogłaby pisać i paczka słodyczy, u Alex książka i nóż, u Patricii książka i gumowa kaczka. Ich priorytety od lat się nie zmieniły.
– Zjadłabym coś – odezwała się smętnym głosem Madlene.
– Ile ty tego mieścisz w żołądku, co? – prychnęła Alex.
– Jadłam jakieś dwie godziny temu, zdążyłam zgłodnieć.
– Ja ci swoich racji żywnościowych nie oddam, radź sobie sama.
Śpiewająca la bonne fee stanęła nagle jak wryta i zesztywniała. Alexandra uniosła do góry brew. Miała świadomość tego, że jej towarzyszka demonicznej niewoli ma lepszy słuch niż przeciętny człowiek – to z powodu mocy jaką posiadała – dlatego zaczęła rozglądać się dookoła. Z drugiej strony: czasem moc Madlene bywała tak samo przewrażliwiona, jak i ona. Straszył ją każdy najmniejszy szelest.
– Co? – spytała wreszcie Alex, po długiej ciszy.
– Dziwnie to zabrzmi, ale słyszę rżenie.
– Nathiela?
– Konia.
– Prawie jedno i to samo, inteligencją nie świecą.
– Zawsze wydawało mi się, że zwierzęta są mądrzejsze niż demony.
– A mi, że demony są jak zwierzęta.
 – Nieważne.
Rozbawiona Madlene przewróciła oczami. Chwilę później wrócił jej konspiracyjny nastrój – zmarszczyła czoło, zmrużyła oczy i napięła wszystkie mięśnie, jakby spodziewała się ataku. Tym razem Alex również usłyszała rżenie konia. Zdziwiła się, bo nie sądziła, że to może być prawda. Nigdy nie słyszała nic o koniach w Reverentii. Nathiel wspominał tylko, że są tu dziwaczne małe zwierzątka plączące się pod nogami, no i bezmózgie, cieniste pokraki.
– Idziemy tam? – spytała niepewnie Mad.
– A co, marzy ci się jazda na koniu? – prychnęła Alex.
– Zawsze się ich bałam.
– Mad, ty boisz się wszystkiego.
Śpiewająca czarodziejka chrząknęła znacząco, pragnąc tym samym zakończyć niechciany przez nią temat. Rzeczywiście, do najodważniejszych osób nie należała – na każdy element grozy reagowała płaczem albo ultradźwiękowym piskiem i rzucanie wszystkim, co pod ręką w danym momencie miała. Koni nie zamierzała niczym rzucać, tym bardziej, że to Reverentia i nigdy nie wiadomo, czy nie zaatakowałyby ją jakąś mroczną mocą.
Mimo obaw, la bonne fee przedarły się przez gąszcz drzew. W przeciwieństwie do innych ludzi posiadały magię, która była je w stanie bronić lepiej niż jakakolwiek ludzka broń. Teoretycznie nie miały się czego bać.
Madlene rozsunęła bordowe liście na bok i wyjrzała na polanę, a przynajmniej wydawało jej się, że na nią wyjrzy. Krajobraz przysłonił jej ogromny czarny pysk. Zaczęła się drzeć wniebogłosy. Odskoczyła do tyłu, wpadając na Alex, która kompletnie się tego nie spodziewała. Razem ze swoją spanikowaną towarzyszką wylądowała w kującej trawie – to jednak nie był koniec bólu. Spanikowana Mad zaczęła się rzucać i uderzyła ją łokciem w brzuch.
– Prawie mnie zjadł! Matkomatkomatko! – krzyczała Madlene. Zdenerwowana Alex trzasnęła piorunem tuż obok jej głowy, co spowodowało, że natychmiastowo się uspokoiła i zesztywniała. Liście przed nimi zaszeleściły – Madlene z piskiem przylgnęła do leżącej w trawie towarzyszki. Alex nienawidziła, gdy ktoś ją tulił, nawet przyjaciele. Nie przejmując się szeleszczeniem, odepchnęła od siebie śpiewającą czarodziejkę i rzuciła na wiatr przekleństwo. Czarne wydłużone pyski pochyliły się nad nimi. Jeden z nich szturchnął Alexandrę mokrym nosem. Teraz również ona się wzdrygnęła.
– Co to do… – zaczęła.
Było ich dwoje. Ledwo było widać ich ogromne, mocno zbudowane ciała. Posturą przypominały konie. Nie miały ogonów – z ich zadów ulatywał cienisty dym, przypominający krew demonów – to samo z grzywą. Dech w piersiach zapierały wielkie czarne skrzydła oprószone podłużnymi piórami. Oczy miały w kolorze bursztynu – ciekawskie i odrobinę niepewne. Pierwszy raz widziały kogoś takiego jak la bonne fee. Ludzie w tych rejonach to rzadkość.
– Jednorożce bez rogów? – spytała piskliwie Mad, odsuwając się od pyska, który ją szturchał.
– Demoniczne konie – burknęła Alex, która zdążyła się już uspokoić. Wystawiła bladą dłoń w stronę jednego ze zwierzaków i ostrożnie pogładziła go po pysku. Najpierw dziwna istota odskoczyła, ale potem wróciła do wybuchowej czarodziejki i odwdzięczyła się tym samym. Alex uśmiechnęła się.
– Są łagodne – powiedziała.
Madlene otworzyła jedno oko i spojrzała niepewnie na czarne konie.
– Myślisz, że… możemy je jakoś wykorzystać? – spytała szeptem.
Alexandra spojrzała na nią i uśmiechnęła się szatańsko. W głowie narodził się jej diabelski plan.
***
Uwielbiała go, choć często ją irytował. Lubiła wyzywać go w myślach od idiotów, na zewnątrz zachowując chłód.  Był dziwny, niezrównoważony, nie świecił inteligencją i można było dostać przy nim zawału, ale nadrabiał wyglądem. Zanim się ożenił, marzyła o zostaniu jego żoną, ale wraz z pojawieniem się dzieci i obrączki stwierdziła, że nie ma szans. Zabieranie komuś męża jest niemoralne.
Już kiedyś się spotkali, ale tego nie pamiętał. Stłukł jej wtedy filiżankę, kupił herbatę w 24-godzinnym sklepie i obiecał, że jeszcze kiedyś się spotkają. Spotkali się, ale należał do kogoś innego, a tamto wydarzenie wyrzucił z głowy – może za bardzo się zmieniła, żeby ją pamiętać?  Jakoś szczególnie się tym nie przejęła. Lubiła dobrze kończące się scenariusze życiowe, a ona przecież wciąż miała do znalezienia wysokiego bruneta o niebieskich oczach. Marzenie miała, marzenie miała, a jego spełnienia w końcu musiała się doczekać.
Nie mogła zliczyć czasu, ile spędziła w towarzystwie swojego ulubionego demona. Nie miała przy sobie żadnego zegarka, poza tym czas w Reverentii płynął zupełnie innym torem. Zaczynały boleć ją nogi, co świadczyło o upływie kilku ludzkich godzin. Musiała przyznać, że iluzja, którą uraczyła ich Sapphire nie była prosta do rozszyfrowania. Próbowała znaleźć jakiś słaby punkt, ale bez skutku. Zostaje im po prostu wyjść z okręgu mocy mentalnej tej przebiegłej demonicy, nie mogła mieć zasięgu na całą krainę demonów. 
Martha miała nadzieję, że wszyscy podążali podobnymi ścieżkami. Żałowała, że przed misją nie ustalili co zrobią, jeśli się rozdzielą. Mogła tylko próbować posyłać swoje słabe przekazy mentalne do dziewczyn – dla Madlene skonstruowała obraz Króla Lwa – obydwie oglądały tę bajkę niezliczoną ilość razy, powtarzając na okrągło wypowiadane przez bohaterów kwestie. Jeżeli się na nią natknie, a jest pierwszą osobą, która może to zrobić, bo jej moc również jest mentalna, powinna się domyślić, że są gdzieś niedaleko nich. Tak właśnie działała moc Marthy. Nie miała dalekiego zasięgu, była dobra w bezpośrednich starciach.
Każda la bonne fee powinna znać zasięg swojego działania. Najszerszy z nich miała Madlene, bo jej śpiew docierał nawet do dwóch kilometrów, później była Alex, która mogła posyłać pioruny w zasięgu wzroku i odrobinę dalej, na oślep, na końcu stała Patricia, która posiadała już moc pozwalającą jej walczyć twarzą w twarz z przeciwnikiem– jej zasięg nie był daleki, ale z bliska bardzo silny. Martha musiała być blisko danej osoby, żeby wedrzeć się do jej umysłu i wyświetlić upragnione sceny, ale jej zasięg był dłuższy niż Patricii. Kiedyś policzyła ile potrzebuje odległości, by jej moc zadziałała – to jakieś 50 metrów i nie więcej, bo wtedy wszystkie próby użycia nie mają znaczenia. Miała nadzieję, że znajdzie się dostatecznie blisko dziewcząt, zanim Nathiel zrobi coś, czego się bała.
– Idziemy do zamku bez nich – prychnął demon jakieś kilkanaście minut wcześniej, przedzierając się nożem przez gąszcz roślin – atakował je tak, jakby chciał im zrobić poważną krzywdę. Półżywej florze Reverentii wcale się to nie podobało i czasem próbowała chwycić ich w swoje macki i udusić. To wzbudzało w Marthcie niepokój. Trudno było się bronić mocą mentalną przed roślinami, a zginąć od uduszenia przez nieznany sobie krzak nie byłoby ciekawie.
– To nie ma sensu, Nathiel – odezwała się z westchnięciem la bonne fee. – Powinniśmy najpierw znaleźć resztę, sami możemy sobie nie poradzić. Pamiętaj, że demony się nas spodziewają.   
– Nawet z nimi wiele byśmy nie zdziałali – mruknął obrażony Auvrey, wbijając exitialis w korę drzewa, które aż zapiszczało. Martha zgrabnie uchyliła się przed ciosem złowieszczej gałęzi, pragnącej zemsty.
– Wręcz przeciwnie. Ty działasz tylko nożem, cała nasza czwórka działa po pierwsze głową, po drugie mocą.
– Sugerujesz, że nie działam głową? – prychnął chłopak.
– Sugeruję, że działasz pochopnie i nie zastanawiasz się nad tym, co robisz.
– Gdybym się miał zastanawiać, już dawno straciłbym, do cholery, głowę! – Nathiel podniósł ton głosu, co oznaczało, że lepiej nie wdrażać się w dalsze rozmowy z nim. Martha rozumiała, że był podenerwowany, bo pozostał na chwilę obecną sam, ale mógłby czasem popracować nad opanowaniem gniewu. Wszystkie czarodziejki chciały mu pomóc i żadna się nie wahała. Normalni ludzie już dawno zostawiliby go na pastwę losu.
Rozmowa ucichła na następne minuty. Martha lubiła ciszę i wcale jej nie przeszkadzała, a jednak coś podkusiło ją w pewnym momencie do zmiany tematu:
– Wciąż wisisz mi stłuczony kubek.
Auvrey przystanął i spojrzał na nią nierozumnie przez ramię. Tak jak się tego spodziewała, nie pamiętał o ich pierwszym spotkaniu. Wtedy po prostu rwał wszystko i wszystkich, nie racząc zapamiętać nawet twarzy zaczepionych przez siebie osób. Czy ją to bolało? Nieszczególnie, bo już dawno przestała fangirlować jak jakaś nastolatka. Oczywiście widokiem nagiej męskiej klaty nie pogardzi…
– A – odezwał się nagle Nathiel. Jego brwi uniosły się do góry w zdziwieniu, z lekkim opóźnieniem. – To ty jesteś tą herbacianą wiedźmą! – wykrzyknął, wskazując na nią palcem. Martha pokiwała tylko głową, nie emocjonując się tak bardzo jak jej towarzysz. – Cholera! Dlaczego na to nie wpadłem?! Przecież nieraz wyglądasz jak zombie, gdy nie pijesz herbaty! Zupełnie jak tamta dziewczyna!
– Oto ja – odpowiedziała chłodno Martha, mimo wszystko uśmiechając się bokiem ust. W jakiś sposób ta sytuacja ją bawiła. Na dodatek musiała przyznać, że trochę rozluźniła atmosferę powstałą między nimi.
– Ha! A więc to przez to stałaś się fanką wielkiego Nathiela Auvreya – powiedział dumnie demon, na chwilę zapominając o trudzie swojej misji. Wypiął swoją klatkę piersiową i zgarnął uwodzicielskim ruchem dłoni włosy na bok. Jeżeli mężczyźni umieją kokietować, to trzeba było przyznać, że młody Auvrey robił to całkiem nieźle. – Olśnił cię mój niepowtarzalny urok osobisty.
– Jakżeby inaczej – zaironizowała la bonne fee, przewracając ukradkiem oczami.
– Ja to jednak umiem podrywać laski.
– Laska to takie urzeczowione określenie. Nikt się na mnie nie podpiera.
– A mógłbym się podpierać, maleńka. – Auvrey puścił czarodziejce uwodzicielskie oczko i uśmiechnął się w jeden z najbardziej seksowny sposobów, na jakie potrafił to zrobić. Teraz Martha poczuła się jak nastolatka. Nie podejrzewała, że zarumieni się z powodu tak głupiego podrywu, a jednak. Czyżby fascynacja Nathielem powróciła na krótką chwilę?
– Skończ już z tymi podrywami – westchnęła dziewczyna. – Mamy do wypełnienia misje.
– Ale przed misją możemy odrobinę poromansować. – Głos Nathiela nabrał głębi. Tym razem zabrzmiał jak mężczyzna, a nie chłopiec. Martha poczuła, że robi jej się gorąco, choć na zewnątrz poza różowymi plamami na polikach, nie było niczego szczególnego widać. Doskonale potrafiła ukrywać emocje.
Głowa Auvreya zawisła tuż nad jej uchem. Szybkim ruchem dłoni odepchnęła go od siebie – ale nie gwałtownie, tylko delikatnie i z chłodem.
– Masz żonę – mruknęła.
– I dzieci.
– Skoro masz tego świadomość, to bardzo się cieszę, dlatego przestań mnie podrywać.
– Stare przyzwyczajenie – przyznał Nathiel, wzruszając ramionami. – Fajnie jest czasem wywołać u kogoś rumieniec – to mówiąc, zachichotał się i tyknął palcem wskazującym miękki policzek swojej towarzyszki. Martha powstrzymała się od wydania z siebie jęku bezradności. Prawie zapomniała, że nie ma sensu dyskutować z Auvreyem – Laura niejednokrotnie to powtarzała. Taka rozmowa mogła trwać w nieskończoność. Postanowiła milczeć, ale rozpędzony Nathiel nie zamierzał tego robić. Chyba za bardzo poprawiła mu humor. Gadał teraz jak najęty, nie zwracając uwagi na to, że Martha kompletnie go nie słucha. Nawet nie zadała sobie trudu, aby kiwać głową. Przybrała po prostu zbolałą minę – identyczną robiła, gdy Madlene starała się zrobić im dwóm miliony głupich selfie – i szła przed siebie. Miała wielką chęć zatkania mu ust dłonią albo powiedzenia: zamknij się, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to pociągnie dalszą lawinę głupich docinek i podrywów, dlatego postanowiła się skupić na drodze. Z czasem zaczęła nawet liczyć kolorowe liście na ich ścieżce. Naliczyła cztery czerwone, pięć fioletowych i trzy błękitne. Z chęcią przygarnęłaby do domu takie małe drzewko z Reverentii – flora była tu niesamowita, jednak nie miała pewności, że ta roślina pewnego dnia jej nie pożre. Ciekawe czy dało się z liści tych drzew zrobić herbatę?
Udało jej się przestać myśleć o Nathielu, który ględził jej nad uchem. To trudna sztuka nie zwracać uwagi na otoczenie w celu skupienia się na intrapersonalnej części swojej duszy, a jednak była w tym mistrzem. To wszystko dzięki mentalnej mocy, którą przez lata ćwiczyła.
Martha stanęła gwałtownie w miejscu, a Nathiel prawie na nią wpadł.
– Mam dobrą wiadomość – powiedziała z uśmiechem, przerywając Auvreyowi w połowie zdania. – Zasięg mentalny Sapphire słabnie, a moja wizja Króla Lwa trafiła do Madlene.
Nathiel zmarszczył czoło i spojrzał przed siebie. Obydwoje usłyszeli przejmujący dziewczęcy płacz.
– Co ty, posłałaś jej scenę jak Mufasa umiera? – spytał demon, krzywiąc się znacząco.
– Dokładnie. Gdyby nie płacz Madlene, nie dowiedzielibyśmy się gdzie przebywa – stwierdziła gładko.
Auvrey spojrzał na swoja towarzyszkę z uniesionymi brwiami. Przecież ona była sadystką. Nie, żeby sam płakał przy śmierci Mufasy, ale Aura owszem, podobnie było z jego żoną, tyle, że udawała twardą i zaciskała zawsze usta, skupiając się na swojej chłodnej postawie.
Tuż za ich plecami zaczęły szeleścić krzaki. Obydwoje spojrzeli na siebie znacząco. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że płacz Madlene dochodził z innej strony, a szelest liści nie ograniczał się do jednej pary butów, a kilku. Nathiel przyjął bojową pozę i zmrużył czujnie szmaragdowe oczy, jego dłoń zacisnęła się na rączce exitialis, którego nawet na moment nie puścił będąc w Reverentii. Rozwiązań było wiele, ale raczej przybycie departamentu wychodziło z gry – nikt z nich nie zjawiłby się tu, robiąc tyle hałasu. Departament był jak milczący dzwon, który brzęczał ci nad głową wtedy, kiedy się tego nie spodziewałeś. Co to w takim razie? Cieniste pokraki? A może inne demony? Przecież Reverentia mnożyła się od nich.
Martha czuła się podenerwowana. Wystawiała do przodu dłoń, gotowa na posłanie w stronę nieokreślonych wrogów kilka scen z makabrycznych horrorów, gdzie odcinają ludziom kończyny – nigdy nie lubiła ich oglądać, ale potrzebowała kilka drastycznych scen jako broń.
Czekali tak z napiętymi nerwami, aż nagle kroki całkowicie ucichły. Czysto hipotetycznie to nie było możliwe, aby nikogo nie ujrzeli. Obydwoje mieli całkiem dobry słuch i zdawali sobie sprawę z tego, że kroki ucichły tuż przed nimi, czyli w krzakach, które przed sobą mieli. Stali dłuższą chwilę w bezruchu, aż w końcu Nathiel sam ruszył do przodu. Martha westchnęła z zawodem. Czy ten idiota nie wiedział, że ktoś mógł się ukryć w tych krzakach po to, aby go zabić? Dziwiło ją, że do tej pory nic mu się nie stało i wciąż był wśród żywych. Z takim spontanicznie głupim zachowaniem powinien być już dawno martwy.
Auvrey władował się w krzaki, ale pomimo wymachiwania nożem, nie natrafił na nic podejrzanego, co mogłoby być niewidzialne. Gdy on przeczesywał teren, Martha stała na środku niewielkiej leśnej polany, otoczonej zewsząd kolorowymi drzewami. Nie ruszyła się nawet o krok. Wsłuchiwała się w otoczenie i starała się oddychać spokojnie, aby nie zagłuszyć żadnych niebezpiecznych oznak, ale jeżeli chodziło o demony, była na przegranej pozycji. Nawet nie spostrzegła, kiedy ktoś zakradł się za jej plecy i przyłożył chłodną dłoń do ust. Nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku, na dodatek zanim zaczęła się wyrywać, ktoś podłożył jej pod gardło szeroki nóż. Starała się zachować zimną krew. Jedyne co mogła teraz zrobić, to podsunąć Nathielowi scenę z filmu, w którym partnerka głównego bohatera zostaje złapana przez złoczyńcę – na szczęście była wystarczająco blisko. Nie sądziła, że Auvrey na to zareaguje. Raczej wyobrażała sobie, że krzyknie do niej, iż jest świruską i nie potrzebuje oglądać seriali, bo ma je na co dzień w domu, demon ją jednak zadziwił. Natychmiastowo obrócił się w jej stronę. Wrogowie byli blisko niego, gdyby nie to, że w porę się zorientował o obecności niepowołanych osób, mógłby przypłacić za to życiem – groźnie wyglądające postacie zeskoczyły z drzew i rzuciły się na niego z nożami. Martha czuła się, jakby oglądała scenę z filmu. Koniecznie chciała zapamiętać tę walkę, żeby później móc ją odtworzyć dziewczynom. 
Nathiel zgrabnie dawał sobie rady z dwoma przeciwnikami naraz, ale im również nie można było odmówić refleksu i uporu w dążeniu do celu. Martha starała się dostrzec kim są te postacie. W ciemnościach niewiele widziała. Czy te ciemne szaty to nie kamuflaż, aby trudniej było ich dostrzec? Z pewnością. Próbowała się jakoś wyrwać, ale ten, kto ją trzymał wyraźnie jej tego zakazał. Jeżeli tylko spróbowała się poruszyć, nóż od razu mocniej przyciskał się do jej szyi. Spróbowała nawet posłać tej osobie sceny z filmu, ale jej myśli były w dziwny sposób zablokowane. To rzadko się zdarzało, no, chyba, że ktoś miał na co dzień styczność z mocami mentalnymi, wtedy uczył się, jak przeciw nim działać. To na pewno był demon.
Nathiel powoli tracił siły, zakapturzone postacie nieraz nie dwa blisko były od poważnego zranienia go, ale Auvrey wiedział, ze musi dać z siebie wszystko – przyszedł tu przecież po córkę i przyszłą żonę przyjaciela. Żeby się uratować, zaczął robić to, co wychodziło mu najlepiej:
– Co jest, gnojki, nie potraficie w pojedynkę to razem próbujecie swoich sił w walce? – prychnął. – A te wasze kaptury? Macie tak brzydkie paszcze, że światu ich nie chcecie pokazać czy po prostu próbujecie grać tajemniczych? – zaśmiał się kpiąco. – Żałosne gnojki. Ze mną nie wygracie!
Nóż przeciwnika rozdarł koszulkę Nathiela wzdłuż, pozostawiając płytką ranę na jego klatce piersiowej, ale chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi – raczej skupił się na bliskości. Chwycił za kaptur wroga i ściągnął go z jego głowy. Burza czerwonych włosów podobnych do tych, które posiadała Andi, rozłożyła się na ramionach kobiety. Nathiel nie mógł jednoznacznie określić jaki kolor oczu posiada, a to oznaczało, że na pewno nie jest cienistym demonem.
– Nie zapraszaliśmy tu nikogo z zamku – syknęła kobieta, odskakując od Auvreya.
– Ja też nie – prychnął Nathiel, odsuwając się pod samo drzewo. Wrogowie przestali nacierać. Drugi kaptur przeciwnika, solidarnie został ściągnięty. Nikt z nas nie był już anonimowy, poza gościem, który stał za plecami Marthy.
– Więc kim jesteś? – spytała płomiennowłosa, ściskając nóż w dłoni. Jej głos był twardy, wręcz nieprzyjemny, patrzyła na swojego przeciwnika z obrzydzeniem i równoczesną pogardą dla cienistych demonów.
– Jak można mnie nie znać? – spytał Nathiel, marszcząc czoło. – Ty to słyszysz? – pytanie to skierował do Marthy, która gdyby tylko miała wolne ręce, walnęłaby się dłonią w czoło. – Nathiel Auvrey, oczywiście.
Mężczyzna i kobieta wymienili niepewne spojrzenia.
– Ten od Vaila Auvreya? – padło pytanie.
– Nie przyznaję się do tego gnojka, ale nie ukryję faktu, że mnie spłodził i noszę jego nazwisko. – Auvrey opuścił nóż w dół i oparł się o drzewo – tym samym chciał udowodnić, że dla niego ta sytuacja jest zwyczajnie niepotrzebna, a on czuje się wygrany. Martha wyczuwała bijącą od niego pewność siebie.
Wrogowie milczeli, dlatego Nathiel podjął inicjatywę:
– A wy to...? – spytał, unosząc do góry brew.
– Nie musimy ci tego zdradzać – odpowiedziała ostro kobieta. Jej blade oczy zwęziły się, tworząc szparki jak u dzikiego kota. 
– Kultura tego wymaga, nie? Skoro ja się wam przedstawiłem – prychnął oburzony demon. Martha miała ochotę odkrzyknąć, że wcale nie jest kulturalny, ale powstrzymał ją od tego nóż przy krtani.
– Naira – burknęła niechętnie płomiennowłosa. Jej towarzysz spojrzał na nią karcąco, zaś Nathiel wyprostował się z dumą. Wyraz zwycięstwa szybko jednak ustąpił zamyśleniu. Bo gdzieś już to imię słyszał. Tylko gdzie? Na szczęście towarzyszyła mu osoba, która miała pamięć jak niewielu ludzi na tym świecie. Dzięki niej była w stanie przypomnieć sobie w której historii i przez kogo opowiedzianej, słyszała akurat to imię.
– Pół demony – stwierdziła nagle Martha. Nóż, który trzymał jej pod gardłem trzeci napastnik, nacisnął na jej skórę jeszcze mocniej. Teraz musiała pamiętać, że nie może się nie tylko ruszać, ale i nic nie mówić.

4 komentarze:

  1. Rozdział mega - z resztą jak wszystkie ;)

    Życzę weny i czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. Tęskniłam za WCN, ale na szczęście nie muszę zanosić się płaczem, żeby dostać następny rozdział. Demoniczne konie są fajne. Jednak to reakcja Mad na spotkanie z nimi mnie rozbroiła. Jest taką fajną, pocieszną bohaterką, którą w takiej sytuacji chce się pogłaskać po głowie i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze.
    A tak swoją drogą, Alex nosi ze sobą nóż? Nie patelnię? Tu mnie zaskoczyłaś.
    Nathiel i Martha to zabójczy duet. Gdyby nie Laura, chyba bym im kibicowała. No i chyba mnie coś ominęło. Czyżby czas wziąć się za siebie i nadrobić "Boskiego ja"? I ten podryw. Nathiel, ty kobieciarzu. Lepiej, żeby Laura tego nie usłyszała.
    Ciekawe, co robią tu te demony. Przypadkowi sojusznicy czy kolejny wróg?
    Nie każ mi znów tak długo czekać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć :)
    Możesz mi zadedykować, w końcu są tu Martha i Nathiel w scenie, którą mi czytałaś, a ja pokochałam :D
    Uwaga, będzie cytowanie fragmentów, bo ten rozdział jest świetny (choć Ty twierdzisz inaczej)!
    "– Co? – spytała wreszcie Alex, po długiej ciszy.
    – Dziwnie to zabrzmi, ale słyszę rżenie.
    – Nathiela?
    – Konia.
    – Prawie jedno i to samo, inteligencją nie świecą.
    – Zawsze wydawało mi się, że zwierzęta są mądrzejsze niż demony.
    – A mi, że demony są jak zwierzęta.
    – Nieważne." - co mogę powiedzieć? Czarodziejki mnie rozbroiły swoją ironią i komentarzami. Ale się z nimi zgadzam! Demony mają inteligencję zwierząt albo i niższą. Bez wyjątków *sorry, Nathiel*
    Ay Dios mio, dlaczego demoniczne konie przywiodły mi na myśl demoniczną ospę? Przeklęty Will Herondale! Ale pomysł na takie stworzonka bardzo mi się podoba :)
    "Był dziwny, niezrównoważony, nie świecił inteligencją i można było dostać przy nim zawału, ale nadrabiał wyglądem. Zanim się ożenił, marzyła o zostaniu jego żoną, ale wraz z pojawieniem się dzieci i obrączki stwierdziła, że nie ma szans. Zabieranie komuś męża jest niemoralne." - och, to tak bardzo oddaje to, co rzeczywiście myślę. Nie potrafiłabym rozwalić czyjeś rodziny, wolałabym cierpieć.
    "Lubiła dobrze kończące się scenariusze życiowe, a ona przecież wciąż miała do znalezienia wysokiego bruneta o niebieskich oczach. Marzenie miała, marzenie miała, a jego spełnienia w końcu musiała się doczekać." - zabiłaś mnie tym brunetem xD Nie powinnam dzielić się w internecie swoimi obsesjami. *btw dziękuję za wzmiankę o zielonej herbacie z bergamotką kilkanaście (kilkadziesiąt) linijek wcześniej <3*
    Król Lew! Jestem pewna, że w realnym świecie też byśmy się odnalazły właśnie dzięki niemu.
    "Nieszczególnie, bo już dawno przestała fangirlować jak jakaś nastolatka. " - to jakaś aluzja do moich komentarzy względem "Fangirl"? :D
    "– Ja to jednak umiem podrywać laski.
    – Laska to takie urzeczowione określenie. Nikt się na mnie nie podpiera.
    – A mógłbym się podpierać, maleńka. " - glebłam xD <3
    "Głowa Auvreya zawisła tuż nad jej uchem. Szybkim ruchem dłoni odepchnęła go od siebie – ale nie gwałtownie, tylko delikatnie i z chłodem." - serio? Ja to bym my przywaliła albo popchnęła tak, by się wywalił. Stop z delikatnością dla Auvreyów!
    " Przybrała po prostu zbolałą minę – identyczną robiła, gdy Madlene starała się zrobić im dwóm miliony głupich selfie – i szła przed siebie. " - hahahaha, ale nawiązanie do poprzedniej niedzieli, challenge'u i fotek. Kocham <3
    "– Co ty, posłałaś jej scenę jak Mufasa umiera? – spytał demon, krzywiąc się znacząco.
    – Dokładnie. " - <3
    " Z takim spontanicznie głupim zachowaniem powinien być już dawno martwy." - no właśnie! Co on ćpie? Czyżby wcześniejsze starcia z domestosem tak na niego zadziałały?
    Naira miała styczność z Laurą, prawda? Tak w ogóle wiedziałam, że to półdemony, niemniej z przyjemnością czytałam ostatnie akapity.
    Może się wydawać, że w rozdziale nic się nie dzieje, ale dla mnie ma on wiele śmiesznych tekstów, których tu trochę brakowało.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohoho, świetny rozdział. <3 Nie ma to jak podsylanie obrazów z Króla Lwa do Mad buahah. I ten tekst Nathiela: "podeslalas jej scenę jak umiera Mufasa?".
    Wow, dawno nie komentowalam niczego. Ale... jestem na bieżąco. Wróciłam.

    Czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń