Mój mózg jest wymęczony dzisiejszym opowiadaniem. Wiem, rozdział z opóźnieniem, ale nikomu to chyba różnicy nie zrobi. Już nawet nie mam siły na poprawianie błędów! Jezu, o czym ten rozdział był? Dużo Aury. Nowa postać. No, moze nie taka całkiem nowa. No i Sorcia.
***
Sporo
czasu minęło od ostatniego razu kiedy tu był i musiał przyznać, że zupełnie nic
się nie zmieniło. Obrazy z jego pamięci były takie same jak widoki, które
aktualnie przed sobą miał. Reverentia niczym nie zaskakiwała osób, które już
raz ją ujrzały, za to nowych turystów przyjmowała z dumą – pokazywała im jak
bardzo nieprawdopodobna i dziwna jest.
La bonne fee były tu po raz pierwszy.
Wszystkie wyglądały na zaciekawione, choć każda przybierała inny wyraz twarzy.
Martha rozglądała się raczej badawczo i z chłodem, Alex marszczyła czoło,
Madlene miała otwartą ze zdziwienia buzię, a Patricia wyglądała na dosyć
zaniepokojoną. On sam wzruszał obojętnie ramionami, pragnąc jak najszybciej
przedostać się do siedziby departamentu. Dziwił się, że nikt nie wyszedł im
naprzeciw. Przywitanie ich już na początku podróży byłoby bardzo podobne do
nastoletniej Sapphire, z drugiej strony, to całkiem
logiczne, że tego nie zrobili. Czekają na nich w zamku. Demony będą miały nad nimi przewagę, bo znają cały rozkład
budowli. Nie przesadzają z tą przewagą? Mają ją nawet w
świecie, który należy do ludzi.
Departament kontroli demonów nigdy nie był tak
potężny jak dziś. Dla Nox nadeszły czarne dni pod wielkim znakiem zapytania.
Czy mogło być jeszcze gorzej? Mogło. Demony chciały ich maksymalnie osłabić.
Najpierw pozbyli się w galerii handlowej słabszych członków organizacji,
poważnie zraniły głowę Nox, a potem porwali jego dziewczynę
w ciąży – to prawdopodobnie miało zmusić go do samotnej wyprawy do Reverentii,
ale najwyraźniej Sapphire nie przewidziała, że do tej pory będzie leżał
nieprzytomny w szpitalu. Do tego jego przygłupi braciszek... Nathiel miał
wrażenie, że nikt z departamentu nie wiedział o jego odwiedzinach w Nox. Dobrze
go znał i domyślał się, że działał na własną rękę. Prawdopodobnie od samego
początku jego celem była Laura, w końcu to jego żona. Chciał ją porwać, może
nawet torturować przez jakiś czas i w końcu zwabić go do siebie. Aura była
nieplanowanym elementem jego planu, który go skomplikował.
Ostatni punkt
skomplikowanej sytuacji znajdował się przy porwanej Aurze i zranionej Laurze.
A
co, jeśli demony liczyły na to, że Nathiel weźmie ze sobą la bonne fee? Czy to
one były ich kolejnym celem, który łatwo zniszczą? Co jak co, ale tylko czarodziejki mogły walczyć z demonami jak równe z równymi, w końcu same posiadały moce. Były
dla nich większym zagrożeniem niż im się zdawało. No, chyba, że na tę okazję
ściągnęli tu złe wiedźmy, a tego raczej la bonne fee nie chciały.
Żaden
z członków Nox nie miał sił na to, aby iść z nimi. Ethan leżał w organizacji z
gorączką, a Andi mimo chęci do walki, musiała zostać z Laurą i pilnować
telefonu, który mógł oznajmić zmianę stanu fizycznego Sorathiela. Nie była z
tego powodu szczęśliwa, ale nie protestowała, bo wiedziała, ze ktoś to musi
zrobić. Reszta młodszych członków Nox znajdowała się poza organizacją i Nathiel
nie chciał żadnego z nich prosić o pomoc. Wystarczająco dużo ostatnio przeszli.
To jego misja i nie ma prawa podciągać jej pod działania Nox, a już szczególnie
nie wtedy, kiedy Sorathiel jest nieosiągalny. Razem z la bonne fee sobie
poradzi. Jeżeli wszyscy wyjdą z tej misji cało, obiecał im, że pierwsze co
zrobi to weźmie je do kawiarni na wielkie puchary lodów, a o późniejszym
odwdzięczeniu się porozmawiają kiedy indziej.
Pięcioosobowa
grupa zbawcza ruszyła przez las. Nikt z nich się nie odezwał, nikt z nich nie
wyraził zachwytu nad krajobrazami świata demonów. Każdy wiedział, że to misja,
a nie wycieczka krajoznawcza. Poza tym, radowanie się widokami Reverentii
byłoby równoznaczne ze zdradą. Przecież to świat, który jest im wrogi tak samo
jak i demony. Nie mogli się tu czuć bezpiecznie. Żadne z nich nie miało
pewności czy jakaś krwiożercza bestia nie rzuci się na nich z liści
rozrzedzonych, bordowych drzew.
–
Trochę przerażające miejsce – głos Madlene wynurzył się cicho i nieśmiało wśród
gąszczu kolorowych liści. Czuła, że musi się odezwać, inaczej oszaleje. Każdy
najmniejszy szelest przyprawiał ją o kolejną dawkę strachu. Była coraz bardziej
czujna i uważna, wrażliwa na dźwięki i poruszające się między drzewami,
nieokreślone cienie.
–
Tylko trochę – mruknęła od niechcenia Martha. Cały czas marszczyła czoło i
przypatrywała się drobnym, kołyszącym się fioletowym krzakom. Miała wrażenie,
że żyją i przesuwają się w ich stronę, gdy nie patrzą. Co za przedziwna kraina.
Nie chciałaby tu trafić drugi raz. Wszystko tu wydawało się żyć, poruszać,
niepokoić. Nie wiedziała czy to jej wyobraźnia, czy po prostu Reverentia.
–
Ten las to jeszcze nic – prychnął Nathiel. – Zobaczycie co będzie się działo,
kiedy już dotrzemy do siedliska tych niedołężnych baranów.
Alex
uniosła brew do góry.
–
Niedołężnych? – spytała zdziwiona. – Jak na idiotę używa całkiem mądrych słów.
–
Może motywacja wywołuje z lasu inteligencje – mruknęła Martha. Miała nadzieję,
że Auvrey tego nie usłyszał i rzeczywiście: był tak skupiony na przedzieraniu
się przez krzaki, że nie rzucił żadnym ironicznym tekstem w stronę Alex. Jeżeli
Nathiel był poważny to sytuacja również była poważna. Przecież
zmierzali do departamentu bez planu. Nawet nie wiedzieli gdzie znajduje się Amy
i Aura, a mogły być w zupełnie innych pomieszczeniach.
Nathiel
przystanął i wystawił rękę w bok. Jako, że był już kiedyś w Reverentii,
prowadził. Nie miał szczególnie dobrego zmysłu orientacyjnego, ale całkiem
nieźle radził sobie w demonicznym lesie. To jakby jego wrodzona zdolność
spowodowana tym, że był demonem.
La
bonne fee stanęły gwałtownie w miejscu, prawie na siebie wpadając. Tylko Martha
wyczuła to, co wyczuł Nathiel.
–
Siarka – mruknęła.
–
Śmiech – dodała ciszej Madlene.
Rzeczywiście. Już po chwili usłyszeli denerwujący oddźwięk przypominający miarowe czkanie. Choć
tego nie chcieli, ten nieznośny dźwięk zaczął wdzierać się do wnętrza ich głów.
Był coraz głośniejszy i głośniejszy, zdolny do rozsadzenia bębenków im bliżej
był. Martha doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, że wszyscy padli ofiarą mocy mentalnej. W porę, nim ogłuchli,
zareagowała na to klaśnięciem. Jeden z zabiegów rozpraszających słabe,
mentalne, ogłuszające moce. Wiedziała jednak, że to nie czas na triumf. Gdy
nastała cisza, a Nathiel i czarodziejki próbowały się pozbierać po tej ciężkiej
symfonii śmiechu, stracili czujność. Te kilka sekund nieuwagi były
idealne do wykorzystania.
Zza
pleców Nathiela i la bonne fee wynurzyła się różowa głowa. Nim ktokolwiek
zdołał zareagować, powiedziała ciche, ale bardzo wyraźne:
–
Bum.
Wybuch
był nagły. Wyglądało na to, że nie miał zrobić komukolwiek krzywdy. Polegał na rozłączeniu sojuszników w ogromnym lesie.
Siła rażenia była wielka,
wręcz niemożliwa. Martha po upadku w krzaki stwierdziła, że nie był do końca
realny. To tak, jakby Sapphire użyła iluzji, żeby sądzili, iż są daleko od
siebie. Nie poświęcała jednak zbyt dużo czasu tym myślom, gdy w krzakach obok
niej wylądował Nathiel.
***
Lewa strona łóżka, prawa strona
łóżka, lewa ręka, prawa ręka, kamienna ściana tu, kamienna ściana tam, a w
nogach fioletowy, cierpliwy Mścisław.
Aura
przewracała się z boku na bok, próbując wymyślić jakąś zabawę, ale trudno było
się bawić bez mamy i taty i to na dodatek nie mając żadnych zabawek. Pierwsze
chwile spędzone w pokoju wujka Soriela przeznaczyła na skakanie między fotelem,
a łóżkiem, udając, że ucieka przed lawą, potem zrobiła bitwę na poduszki z
Mścisławem, ale biedny stwór nie zrozumiał o co chodzi i zaczął uciekać. Ostatecznie wylądowała na łóżku, wypatrując czegoś ciekawego, co mogłoby się
znaleźć w pokoju. Niestety, to pomieszczenie było prawie puste. Tylko łóżko,
fotel, poduszki, gazety z gołymi paniami z których zrobiła na podłodze tratwę,
butelka czegoś, co po stłuczeniu brzydko pachniało na dywanie i zdjęcie stojące
na półce, którego nie mogła dosięgnąć. Aura z daleka widziała tą miłą ciocię,
która czarowała lodem jak Elza z Krainy Lodu; a także złego wujka, który
przytulał ją do swojego polika i szczerzył swoje białe zęby jak niedobry rekin
zjadający ludzi. Ciocia lodowa czarodziejka robiła niezadowoloną minę i chyba
coś krzyczała, na policzkach miała czerwone plamy, jakby ją ktoś farbą
wysmarował. Ciekawe czemu byli na zdjęciu razem. Lubili się? Tak jak mama i
tata? Może też mają taką małą Aurę? Musi spytać cioci czarodziejki.
–
Mściśław – odezwała się znudzona dziewczynka. – Nudzi. Cioćmy śtąd – dodała z
nachmurzoną miną, skopując kaloszami kołdrę. Swój żółty płaszczyk
przeciwdeszczowy rzuciła na podłogę.
Gdy nie była pilnowana, lubiła robić
nieporządek. Poza tym wujek był zły, mogła. Mama by się nie obraziła, to
przecież nie kuchnia, ani łazienka, ani jej pokój.
Aura
stanęła na łóżku i zaczęła po nim skakać, zostawiając na nim brudne ślady.
Podeszwy miały na sobie serduszka – odbiły się na białej pościeli. Za czwartym
skokiem Aura zeskoczyła na podłogę. Mścisław złapał ją w górze swoimi mackami i
połaskotał po brzuchu. 2-latka zaśmiała się diabelsko, nie mając świadomości
tego, że brzmi jak prawdziwy demon. Tata
często mówił o niej ¾ demona, ale ona nie wiedziała co to znaczy.
–
Do dświ! – krzyknęła walecznie Aura, wskazując palcem na zamknięte drzwi. Falbanki
od jej ulubionej czerwonej sukienki zakołysały się w górze.
Mścisław
miał cztery macki. Dwoma z nich trzymał w górze swoją przyjaciółkę, trzecią
chwycił za klamkę i bez problemu uwolnił ich z tego ciasnego, pustego pokoju.
Zadowolona Aura zamachała rękami w górze, dając tym samym znać, że chce stanąć
na ziemi. Jej fioletowy stwór był bardzo mądry i od razu zrozumiał co chce jego
przyjaciółka. Gdy już ją postawił, 2-latka zaczęła biec przez długi korytarz z
zainteresowaniem przyglądając się płonącym na ścianach świecom. Rodzice palili
świeczki tylko wtedy, kiedy pan prąd znikał. Może wujek też nie miał prądu i
zapalił świeczki?
Mścisław
skakał po podłodze, zostawiając za sobą drobne, fioletowe listki, które mogły
zdradzić ich położenie. Z pewnością, gdy Soriel spostrzeże, że ich nie ma,
szybko do nich dotrze, ale o tym żadne z nich nie mogło wiedzieć – Mścisław nie
miał mózgu, a Aura za szybko pędziła przed siebie, żeby zauważyć fioletowy
dywan na kamiennym podłożu.
2-latka
przystanęła w rogu korytarza i wychyliła głowę zza kamiennej ściany. Słyszała
jakieś głosy. Obca pani krzyczała do kogoś. Zmrużyła oczy, żeby dostrzec kto
stał w cieniu świec. Wysoka kobieta z czarnym kucykiem i odkrytym brzuchem, a
naprzeciw niej chłopczyk w jej wzroście. Patrzył się smutno w kamienne podłoże.
Chyba płakał.
Mścisław
położył macki na ramionach Aury i podciągnął się do góry, aby również mieć
widok na odbywającą się scenę.
–
Słuchaj, mały gnojku, dziś to ja cię pilnuję – zaczęła wysoka pani – Spróbuj wyjść z zamku, a zrobisz takiego kopa w dupę, że się nie
pozbierasz. Nie będę cię znowu szukać. – Na zakończenie złowieszczo brzmiącej
wypowiedzi, czarnowłosa pani rzuciła misiem bez oka w podłogę. Z prychnięciem
ruszyła w przeciwną stronę i zniknęła zaraz za rogiem.
Mały chłopczyk uklęknął
na podłodze i podniósł zabawkę do góry. Otarł drobne łezki z twarzy. Wyglądał
tak, jakby nigdy w życiu się nie uśmiechnął. Ponury, blady, smutny i powolny.
Był jak cichy duszek, którego trudno było dostrzec w cieniu świec.
Aura
patrzyła jak zmierza w tą samą stronę co tamta krzycząca pani. Miś bez oka był
bezlitośnie ciągnięty po podłodze.
Gdy chłopiec zniknął z jej pola widzenia,
pociągnęła za mackę Mścisława i cichutko, na paluszkach zaczęła iść kierować
się tam, gdzie mały chłopczyk uciekł. Nie zwracała uwagi na to, że jej
liściasty przyjaciel trochę szeleści, co mogłoby zdradzić ich zamiary. Za
bardzo wczuła się w detektywa, który podąża ze swoim towarzyszem ku zagadce.
Tylko raz obróciła się w stronę Mścisława i przyłożyła palec do ust.
Obydwoje
zatrzymali się przez skrętem w prawo. Aura usiadła cicho na podłodze i zaczęła
wychylać głowę zza ściany. Chłód kamieni otulał jej polik – nie było to
przyjemne uczucie. Wolała miękką i ciepłą poduszkę w pokoju rodziców.
Blady
nosek i zielone oczka wysunęły się w konspiracyjnym geście małego detektywa w
prawy korytarz. Zupełnie o tym samym pomyślał śledzony chłopczyk. Teraz
obydwoje siedzieli naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy i mrugając nimi w
zdziwieniu. Siedzieli w bezruchu, ale już po chwili dwie przeciwne sobie rączki
powędrowały ku sobie jak do lustra. Gdy jedna blada łapka dotknęła drugiej
bladej łapki, obydwoje od siebie odskoczyli. Nie, to nie było lustrzane
odbicie. To dwie różne postacie o łudząco podobnych oczach i włosach. Mścisław
niczym sędzia stanął pomiędzy dwójką malców i spoglądał to na jednego, to na
drugiego. Najwyraźniej zastanawiał się czy ktoś nie sklonował mu przyjaciółki. Jego macki falowały zastanawiająco w górze.
Na korytarzu zapadła długa cisza. Było słychać
tylko szeleszczące liście Mścisława i bardzo odległe kroki dochodzące z głębi
korytarza. Dwie pary zielonych oczu wciąż wpatrywały się w siebie badawczo.
–
Cio ty? – spytała jako pierwsza Aura, przekręcając głowę w bok. Chłopiec drgnął
na dźwięk jej głosu. Był zszokowany obecnością drugiej takiej osoby jak on!
Tyle tylko, że to chyba nie był chłopczyk. Miał dziwnie długie, czerwone coś na
sobie. Gabrielle mówiła chyba na to sukienka.
–
A… ty? – spytał niepewnie chłopiec. Jego głos był o wiele wyższy i bardziej
piskliwy. W przeciwieństwie do swojego klona, bardzo się przestraszył. W
Reverentii nie było takich małych demonów jak on. Wszyscy byli tutaj duzi.
–
Aula – odpowiedziała dziewczynka. Chłopiec wywnioskował, że to musiało być imię
jego klona. Brzmiało dziwnie. Cieszył się jednak, że nie wypowiedziała jego
imienia. Nie mogło być dwóch takich jak on na świecie i to jeszcze w dziwnym
czerwonym czymś!
–
Nate – odwdzięczył się nieśmiało. W przeciwieństwie do swojej bliźniaczki, mówił
zdecydowanie bardziej wyraźnie. Gdyby ktoś przysłuchał się jego mowie z boku,
na pewno nie stwierdziłby, że to 2-latek. Aura miała o wiele większe problemy z
wymową, bardzo sepleniła.
–
Cieś się bawić? – Dziewczynka przekręciła głowę w bok z szerokim uśmiechem.
Na poliki
małego demona wzeszły rumieńce. Jego zielone oczy zajarzyły się radością, a
usta, które rzadko się uśmiechały, ułożyły się w wąską kreskę, przypominającą
radosną podkowę. Nim jego klon się rozmyślił, pokiwał energicznie głową.
Nigdy,
przenigdy, nikt nie zaproponował mu, że się z nim pobawi.
***
Było wiele
dziwnych rzeczy, zjawisk i sytuacji, których Patricia nie do końca była w
stanie wyjaśnić. Nie wiedziała czy UFO istnieje, nie znała daty końca świata,
nie miała pojęcia kto był pierwszym człowiekiem na Ziemi i która teoria
powstania wszechświata była właściwa. Na chwilę obecną nie wiedziała również, gdzie zmierza i jakim cudem nic jej się nie stało po tym ciężkim, ogłuszającym
wybuchu. Miała wrażenie, że odepchnął ją zaledwie w sąsiednie krzaki, a koniec
końców znalazła się w całkiem obcych i dziwnie wyglądających chwastach, bez
żywej duszy przy sobie. Co było nie tak z tym światem? Co było nie tak z tą
sytuacją? Nie potrafiła na to odpowiedzieć. Szukała swoich kompanów już od
jakiejś godziny. Nie było po nich nawet śladu. Coraz bardziej bała się tego
miejsca. Chciała się jak najszybciej wydostać z lasu Reverentii.
Między
bordowymi i fioletowymi krzakami stąpała tak ostrożnie, jakby pod nogami miała
rozbite szkło na które w każdej chwili może nadepnąć. Przy okazji starała się
nie wydawać żadnych podejrzanych oddźwięków, żeby nie zbudzić przerażających i
bliżej nieokreślonych stworów tego świata. W ręku trzymała lodową kartę z którą
przynajmniej w małym stopniu czuła się bezpieczna. Przez dłuższą chwilę
rozważała czy nie wyczarować jakiegoś lodowego miecza, ale powstrzymała się od
tego, bo wiedziała, że demony dobrze wyczuwają magię. Im większe dziwy by
tworzyła, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś by ją znalazł i z pewnością
nie byliby to jej sprzymierzeńcy.
Wśród dzikich
gąszczy czuła się jak mała zagubiona dziewczynka, która nie może odnaleźć
drogi powrotnej do domu. Z trudem powstrzymywała łzy, które nachodziły jej do
oczu. Musiała być twarda i znaleźć jakieś wyjście. Jak się okazało, to, które
miało ją uwolnić z lasu, było całkiem niedaleko. Z jednej strony cieszyła się, że mogła zobaczyć coś poza drzewami i krzakami, z drugiej strony martwiła, bo
przecież poza lasem jest już tylko zamek i za niczym się nie skryje.
Departament na pewno ją zauważy. Może powinna przeczekać w krzakach i obserwować
czy gdzieś nie wynurzą się jej sprzymierzeńcy? Tak powinna zrobić. To
najbezpieczniejsze rozwiązanie. W zamku z pewnością nie czekało na nią nic
dobrego. Demony się ich spodziewały, przecież nie bez powodu Sapphire porwała
Amy. Pytanie tylko, czy to była jej inicjatywa, czy całego departamentu?
Patricia
roztopiła kartę w swojej dłoni, uprzednio rozglądając się, czy ktoś przypadkiem
nie chce jej zabić. Na szczęście była sama. Zresztą, gdyby ktoś miał ją
zaatakować, chyba słyszałaby jak się skrada? Wkoło było wystarczająco dużo
liści.
Jej wzrok padł
na wielki, średniowieczny zamek stojący w samym centrum Reverentii. Budził
podziw, ale i strach. Był ogromny. Nie miała pojęcia jak
znajdą w nim Amy, skoro nawet nie wiedzą, gdzie jest.
Czarodziejka
zmarszczyła czoło i zesztywniała. Wydawało jej się, że słyszała jakiś szelest,
ale gdy gwałtownie obróciła się do tyłu, nikogo tam nie było. Szybko wmówiła
sobie, że to na pewno jakieś niewinne, małe zwierzątko o szmaragdowych
ślepiach, jednak na wszelki wypadek wyczarowała kolejną kartę w dłoni. Nigdy
nie wiesz co się na ciebie czai w krzakach.
Następny
szelest był już głośniejszy, zupełnie, jakby ktoś usiadł za jej plecami. Serce
zabiło jej niespokojnie, ale nie wahała się przed spojrzeniem w tył. Zanim to
jednak zrobiła, ktoś przyłożył jej dłoń do ust i pociągnął w swoją stronę.
Zaczęła krzyczeć w obcą dłoń i rzucać się na wszystkie strony. Spanikowała.
Zapomniała nawet, jak ma się bronić. Była bliska śmierci z przerażenia! Na
szczęście poczuła znajomy, czekoladowy zapach. Liczyła raczej na miłe
powitanie, ale po słowach, które usłyszała, wywnioskowała, że jej przyjaciel
wcale nie jest zadowolony.
– Co ty tu do
cholery robisz? – warknął do jej ucha, aż przeszyły ją dreszcze. – To nie jest
bezpieczne miejsce.
Patricia
ugryzła demona w rękę i odsunęła się od niego gwałtownie. Ona również nie była
szczęśliwa z tego powodu, że go widzi. Miała mu coś do powiedzenia.
– Porwałeś Amy
i Aurę. – Jej głos był chłodny i ostry jak spadające z prędkością światła
sople. Kartę, którą zmaterializowała w ręce, przyłożyła mu do szyi. Soriel
nawet nie drgnął. Patrzył na swoją przyjaciółkę z takim samym chłodem i obojętnością. Za dobrze ją znał. Widział, że nie zrobi mu krzywdy.
– Gadaj gdzie
są! – syknęła przez zęby czarodziejka.
– W tej krainie
jesteśmy wrogami. Nie zamierzam ci wydawać swoich zakładników – odpowiedział
spokojnie demon. Nawet przez chwilę nie spuścił oczu z twarzy la bonne fee; powoli zaczynało ją to irytować i coraz bardziej zawstydzać, nie chciała jednak
okazywać żadnej słabości. Nie w stosunku co do Soriela.
– Dlaczego
jesteś taki okropny w stosunku do tych, którzy są moimi przyjaciółmi? – Kolejne
jej pytanie zabrzmiało już mniej zimno, była w nim doza bezradności.
– Może dlatego,
że ich nie lubię? – spytał skrzywiony chłopak.
– Ale ze mną
akurat spędzasz czas!
– Bo jesteś dla
mnie kimś…
Nie skończył
zdania. Wciąż wpatrywał się w zielone oczy towarzyszki kłótni i milczał. Nie
wiedział jak skończyć wypowiedź, bo kim tak naprawdę dla siebie byli?
Patricia trochę
się spięła. Czuła, że robi jej się gorąco. Nie mogła uspokoić rozbieganego
serca. Bała się spytać, kim tak naprawdę dla niego jest. Już kiedyś zadała mu to
pytanie, ale nie odpowiedział jednoznacznie. Jednak od tamtego czasu coś się
zmieniło. Codziennie coś między nimi ulegało zmianie.
Zamiast zadać
mu pytanie, postawiła na słowny atak. Nie wiedziała tylko przed czym chce się
bronić. Przez uczuciami, czy przed Sorielem.
– Pewnie tylko
czekasz aż będziesz mógł mi zrobić krzywdę.
– Oczywiście. –
Gdy Auvrey się zaśmiał, dziwne napięcie powstałe pomiędzy nimi w milczeniu. odeszło. Pat zawsze dziwiło jak szybko potrafił wychodzić z opresji słownej.
Był świetnym graczem. Czasem nawet nie wiedziała czy kłamał, czy mówił prawdę.
Trudno było mu zaufać w każdej kwestii. – Wiesz, krzaki w których się
znajdujemy są idealnym miejscem na zrobienie ci krzywdy.
Nim la bonne
fee cokolwiek zdążyła zrobić, leżała w trawie z rękoma przygwożdżonymi nad
głową. Tym razem serce stanęło jej w miejscu. Jeżeli dalej tak pójdzie, w końcu
dostanie zawału.
Wstrzymała dech
i spojrzała niepewnie na Soriela. Starała się nie pokazywać po sobie strachu, a
jednak trudno było go ukryć. Wciąż się bała, że to wszystko co ostatnio
przeżyli, może okazać się jednym wielkim kłamstwem stworzonym dla departamentu.
– Nie żartuj
sobie – powiedziała cicho.
– Nigdy nie
żartuję. – Soriel wymówił te słowa szeptem, wprost do jej ucha. – Albo pójdziesz
ze mną jako moja zakładniczka, albo porozmawiamy inaczej.
Soriel Auvrey
lubił udawać i Patricia doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale czy tym
razem nie brzmiał zbyt poważnie? Rzadko używa tak niskiego i przerażająco
brzmiącego tonu głosu.
– Wciąż ci
mało? – spytała zbyt piskliwie, zdradzając swój strach.
Demon
wyprostował się i uśmiechnął, a z niej odpłynął cały stres. Wyglądał
teraz całkiem normalnie. Może to po prostu Reverentia potęguje złe wrażenie?
– Im więcej,
tym lepiej, zajączku – mówiąc to, przejechał delikatnie palcem po jej nosie,
jakby uznał ją za dziecko.
Patricia
stwierdziła, że to nie jest zły pomysł. Może wykorzystać Soriela. Jeżeli
pójdzie z nim do zamku, żaden demon z departamentu jej nie zaatakuje, bo
pomyśli, że rzeczywiście jest jego zakładniczką. Gdy już się znajdzie w
siedzibie demonów, będzie mogła wybadać sprawę i odszukać Amy oraz Aurę. Potem
niech się dzieje wola nieba – wystarczy, że pośle w świat kilka lodowych
króliczków zwiadowczych i reszta la bonne fee przy odrobinie szczęścia domyśli
się o co chodzi. Jeżeli zaś Soriel jej nie zwiąże, być może samej uda jej się
wyjść. Raczej wątpiła w jego złe zamiary. Ostatnio po prostu ją podrywał, nie
sprawiał jej bólu, nie robił krzywdy, traktował ją jak bliską osobę. To
prawda, że była na jego terenie, ale obok niego mogła czuć się bezpieczna.
Przynajmniej pozornie, bo związek dwóch wrogów przecież nie może być bezpieczny.
Ruszyli w
stronę zamku. Auvrey dla utrzymania pozorów, trzymał ją za łokieć i ciągnął za sobą. Scena wyglądała tak, jakby przyłapał szpiega na gorącym uczynku. Patricia na wszelki wypadek wolała milczeć.
Nigdy nie wiadomo kto i gdzie ich mógł obserwować.
Dziewczyna
ostatni raz oglądnęła się za siebie z nadzieją, że jednak ktoś z jej grupy
ratowniczej się pojawi. Niestety, za ich plecami był tylko szumiący las.
Musiała się poddać woli Soriela. Bała się go spytać co zamierza z nią zrobić.
Zapewne zacząłby wymyślać jakieś wyssane z palca tortury albo zagroził gwałtem,
ale u niego często na słowach się kończyło.
W zamku
znaleźli się szybciej niż sądziła. Kamienna posadzka stukotała przerażająco
głośno pod jej stopami – zupełnie, jakby chciała oznajmić całemu światu demonów,
że tutaj przyszła. Miała tylko nadzieję, że buty nie zdradzają jej zamiarów.
Czasami miała głupie wrażenie, że kiedy o czymś intensywnie myśli to wszystkie
jej rozważania unoszą się nad jej głową. Szczególnie Soriel był dobry w
wyłapywaniu tych myśli.
– Gdzie
idziemy? – spytała, pragnąc przerwać ten przerażająco miarowy stukot.
– Do mojego
pokoju.
Zdziwiła się i
równocześnie zasmuciła. Przecież w jego pokoju na pewno nie ma Amy i Aury. To
musi być jakieś bardziej wymyślne więzienie – np. lochy. Laura i Nathiel
opowiadali kiedyś o tym, jak Vail Auvrey ich tam upchnął. Biedna Amy i biedna
Aura! Jedna jest przecież w ciąży, a druga to tylko małe, niewinne dziecko,
które niczego nie zrobiło. Nox naprawdę miało na pieńku z demonami.
Patricia
postanowiła podejść Soriela z innej strony.
– A może
pokażesz mi jak wygląda piwnica? – spytała niewinnie i uśmiechnęła się do niego
zalotnie. Soriel udał zdziwionego.
– Masz ochotę
na baraszkowanie za kratami? – zaśmiał się. – No, nieźle się przy mnie
rozwinęłaś. Jeszcze nie zaczęliśmy uprawiać seksu, a ty już masz myśli odnośnie
miejsc w których można by to zrobić. Może mam się jeszcze ubrać w pasiaste
wdzianko? Ty mogłabyś być moją policjantką. – Jego głos przesiąknięty był
sarkazmem.
Lodowa
czarodziejka starała się nie zarumienić. Nie wiedziała czy jej to wyszło, czy
nie, bo nie było po drodze żadnych luster.
Wzięła głęboki wdech i przymknęła
oczy, próbując odgonić od siebie natrętne obrazy. Wyobraźnia czasem wymykała się
spod kontroli.
–
Dobrze znasz moje zdanie na ten temat – powiedziała cicho.
–
Tak. Wiem, że wolisz wygodniejsze miejsca.
Dziewczyna
zacisnęła usta, a jej przyjaciel się zaśmiał. Miała ochotę zdzielić go w łeb,
ale obiecała sobie, że dzisiaj będzie wyjątkowo miła, w końcu chciała osiągnąć
określony cel.
Skoro
nie wyszło z lochami – trudno. To w pokoju Soriela pomyśli co dalej.
Zatrzymali
się przy drzwiach, których nie odróżniłaby od innych. W zamku demonów wszystko było takie same. Nie
wisiały tu żadne obrazy, elementy skromnego wystroju. Nawet świece woskowe zdawały się płonąć równomiernie i
wydawać na świat tyle samo kropel wosku co swoi poprzednicy. Ta prostota wręcz
ją przerażała. Gdy Soriel chwytał za klamkę, zastanawiała się czy jego pokój
również jest pusty.
Drzwi
zaskrzypiały przerażająco, gdy Auvrey pchnął je do przodu. Jednak pierwszą
rzeczą na którą Patricia zwróciła uwagę nie był jego pokój, a dwójka
czarnowłosych dzieci siedzących na dywanie i bawiących się misiami. Obydwoje
spojrzeli na nią zaskoczeni i zamrugali w taki sam sposób. Lodowa czarodziejka
nie wiedziała co powiedzieć. Była w szoku i gdyby nie to, że Soriel wciągnął ją
siłą do pokoju, pewnie dalej stałaby w progu z rozdziawionymi ustami.
Mała
Aura zerwała się do góry i krzyknęła głośno:
–
Coca calodziejka!
Blade
rączki 2-latki owinęły się wokół nogi zdziwionej la bonne fee.
–
I niedobly wujek – dodała niezadowolona dziewczynka, spoglądając na Soriela
spode łba.
Auvrey
westchnął i przeczesał ręką włosy. Starał się nie słuchać córki swojego
debilnego brata. To tylko mały, bezmózgi dzieciak, który rzuca obelgi na wiatr.
Postanowił się skupić na osobie, której nie powinno tutaj być.
–
Wynocha, gówniarzu – warknął, spoglądając na małego, przestraszonego chłopca,
który wciąż siedział na podłodze. Palcem wskazującym pokazał na otwarte drzwi.
– Dzisiaj to ta suka się tobą zajmuję, nie ja. – Soriel zabrzmiał tak ostro, że
Patricię przeszły ciarki. Była jednak w zbyt wielkim szoku, żeby jakkolwiek
zaprotestować. Mały chłopiec rzucił jej szybkie i nieśmiałe spojrzenie, po czym
wypadł z pokoju. Aura spojrzała za nim smutno.
–
Gupi wujek – burknęła cichutko, kryjąc się za nogami Pat. Dopiero wtedy, gdy
miała przed sobą tarczę, mogła rzucać obelgi w stronę tego, kogo nie lubi.
Czarodziejka
nie dowierzała. Wpatrywała się w demona rozszerzonymi oczami i potrząsała
głową.
–
Masz syna? – wydusiła wreszcie z siebie.
Auvrey
przewrócił oczami i podszedł do łóżka. Patricia nie dawała za wygraną.
–
Soriel! Co to ma znaczyć?! Wyglądał tak samo jak ty! I… i jak Aura!
Chłopak
spojrzał na nią znacząco z lekko ironicznym uśmiechem, a potem usiadł na łóżku
i położył dłonie na kołdrze. Jego czarna brew uniosła
się do góry w znaczącym geście.
–
Jest jeszcze jedna osoba, która jest do mnie podobna, wiesz? – spytał z kpiną w
głosie.
La
bonne fee przetworzyła wszystkie informacje, a potem z szokiem uznała, że musiała
być naprawdę głupia, skoro wysunęła tak pochopne wnioski. Przecież to było
jasne.
–
Nie – szepnęła, odsuwając się przestraszona pod same drzwi. Zachowywała się
tak, jakby za moment miała uciec.
Aura przyglądała się jej z nachmurzoną miną,
próbując zrozumieć co robi.
– To wy cały czas trzymaliście w Reverentii syna
Laury i Nathiela. – Po tych słowach poczuła jak zbiera się w niej złość.
Jakaś cząstka nienawiści wyszła na światło dzienne i obrzuciła spojrzeniem
Soriela, który nieprzejęty, wciąż siedział na łóżku.
–
To nie był mój pomysł – mruknął od niechcenia. – Osobiście nie znoszę tego
małego bachora.
Oszołomiona
i wściekła Patricia potrząsnęła głową. Zaczęła mruczeć do siebie jakieś
mało wyraźne słowa, zupełnie, jakby walczyła ze sprzecznościami we własnym
umyśle.
–
Ja… muszę im o tym powiedzieć – szepnęła do siebie. Odwróciła się gwałtownie
przodem do wyjścia, ale Soriel jednym ruchem dłoni sprawił, że drzwi
zatrzasnęły się jej przed nosem. Nie mogła ich otworzyć, nieważne jak bardzo szarpała za klamkę. Mała Aura trzymała się kurczowo jej spodni, coraz bardziej się
niepokojąc. Usta ułożyła w smutną podkówkę.
Mścisław,
który do tej pory przebywał pod łóżkiem, wygramolił się spod niego. Soriel od
razu skrzywił się na jego widok. Myślał, że ten przebrzydły krzak stąd uciekł,
a on najwyraźniej nie miał zamiaru tego robić. Mścisław wskoczył na kołdrę i sięgnął po
niego czarnymi mackami. Auvrey odepchnął je rękami.
–
Zabierz swojego popieprzonego przyjaciela ode mnie – warknął do małej Aury.
2-latka
otarła pojawiające się w jej oczach łzy i od razu rozpromieniła buzię.
Podbiegła do Mścisława, sięgnęła za jego mackę i przyciągnęła go do bezradnie
wyglądającej Pat.
–
Pać! Pać! Tio Mściśław! – krzyczała w euforii. Uśmiechnięta Patricia uklęknęła
przy córce Auvreyów.
–
Widzę – mówiąc to, pogłaskała ją po głowie. – Jest twoim przyjacielem?
Aura
pokiwała radośnie głową.
–
Gadasz z nią, jakby była twoją córką – prychnął Soriel.
Cała,
chwilowa radość spowodowana obecnością małego, niewinnego dziecka przyćmiła
docinka Soriela. O mały włos, a zapomniałaby o Natcie. Musi się stąd uwolnić i
to jak najszybciej. Teraz nie może wrócić tylko z Amy i Aurą. Jest jeszcze
trzecia, maleńka i przerażona osóbka, którą tutaj pomiatają.
–
A ty gadasz jak stary, egoistyczny ser – odpowiedziała atakiem, zakładając ręce
na piersi.
–
Wiesz? – spytał chłopak z ironią. Zanim dokończył swoją wypowiedź, zeskoczył z
łóżka i podszedł do swojej przyjaciółki. Musiała zadrzeć głowę do góry, by
spojrzeć mu prosto w oczy. Robiła to z niepewnością. Świecące w półmroku oczy
Soriela nie zapowiadały niczego dobrego. – Jeśli chcesz, mogę zrobić ci taką
małą córeczkę.
Patricię
przeszły ciarki. Skrzywiła się i spróbowała odepchnąć od siebie Auvreya.
–
Przestań – mruknęła z niezadowoleniem. – Nie chcę żadnych dzieci. Nie teraz i
nie z tobą, Soriel. Codziennie proponujesz mi to samo, a ja nie zamierzam ci
się oddawać – prychnęła.
–
Nie musisz mi się oddawać – szepnął przedziwnie niskim i niebezpiecznie
brzmiącym głosem demon. Zmrużył oczy – teraz wyglądał jak szmaragdowooki wąż,
szykujący się do ataku. Rękę, która go odpychała, chwycił i pociągnął w swoją
stronę. Patricia wpadła w jego klatkę piersiową. – Sam sobie ciebie wezmę –
zakończył swoją wypowiedź uwodzicielskim szeptem.
La
bonne fee przeszły ciarki. A jeżeli cała ich więź miała doprowadzić właśnie do
takiej chwili? Być może Sorielowi wcale nie zależało na przyjaźni. Przecież
całe życie spędził w klubach, uwodząc kobiety i spędzając w ich łóżkach wiele
nocy. Może ją też chciał zdobyć? Kiedy zawodził jego urok osobisty, postanowił
wziąć ją siłą?
–
Proszę, nie żartuj – jęknęła dziewczyna.
–
Jestem poważny jak nigdy.
Auvrey
pociągnął dziewczynę w stronę łóżka i rzucił ją jak lalką. Potem
nachylił się gwałtownie nad jej twarzą i przygwoździł ręce do kołdry. W
jego oczach było coś, co świadczyło o tym, że nieźle się bawi, a jednak
Patricia wciąż się bała tego, co może zrobić. Wszystkie kolory odpłynęły z jej
twarzy.
Aura wciąż stała przy drzwiach i przyglądała się im z
niepewnością, tuląc Mścisława.
–
Skończ – powiedziała bezradnie Pat, nie spuszczając oczu z jego twarzy. Chciała
zabrzmieć poważnie, chciała go zniechęcić, ale nie potrafiła, kiedy sama się
bała. Uścisk Soriela był tak silny, że nie była w stanie się wydostać.
–
Dopiero zaczynam – zaśmiał się chłopak, a gdy jego usta zbliżyły się
niebezpiecznie blisko jej, poczuła, że to może nie skończyć się dobrze.
Cienka
jest granica pomiędzy żartem, a prawdą.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńChciałam zacząć po kolei, ale nie mogę.
NAAAAAAAAAAAAAATEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!! <3 <3 <3 Nareszcie się odnalazł! Kurczę, aż się wzruszyłam. I w dodatku po chwili już się bawił z siostrą. Ach, miałam łezki w oczach. I się uśmiecham. Ach. *dostałam hiperwentylacji*
Okay, ogarniam się już. Ekhem.
Czarodziejki i Nathiel przybyli na odsiecz. Wciąż się zastanawiam, dlaczego to ja, znaczy Martha musiała trafić po wybuchu na obecność Nathiela? Nie da się tego obejść? Za jakie grzechy?
Spodziewałam się Sapphire, podobne zagrywki bardzo mi do niej pasują.
Bliźniaki Auvrey razem. Dwa lata czekania. Przykre, że Nate traktowany jest gorzej niż popychadło. Bo co, nie jest tym bliźniakiem, który by się departamentowi przydał? Pff.
Sorcia. Ej no, ja nie chcę Soriela wykorzystującego Pat! Naff, miej że litość! Demon nie zasługuje na chwilę przyjemności wyrwaną przemocą, w ogóle na nic nie zasługuje przez swoją dwulicowość.
Skąpy komentarz, ale ostatnio nie mam weny na długie wywody. Niemniej czekam na nn ^^
Ściskam! :*