niedziela, 24 lipca 2016

[TOM2] Rozdział 48 - "Kraina dziecięcych koszmarów"

Rozdział jeden z krótszych jakie udało mi się napisać, nie wiem czy nie jeden z bardziej beznadziejnych. Brak zapału do pisania innych opowiadań, a co dopiero do WCN, które ma już prawie 5 lat w moim umyśle. Czasem już piszę na taki odpiernicz, że aż mi szkoda tego opowiadania. Później porównuję sobie to co napisałam w shocie, a to co w 3/4. Jakby nie pisała tego ta sama osoba. Ale wytrwam. Spokojnie. Nie zostawię WCN. Znaczy nie zamierzam. Jakbym nagle zniknęła to nikt by go raczej za mnie nie dokończył. Liczyłam, ze do końca 2 tomu jeszcze jakieś 11 rozdziałów. W 3 tomie (bez tytułu, bo przecież nie napiszę: W cieniu KOŃCA) postaram się już polecieć szybciej.
***
Szłam ze swoją córkę, ściskając mocno jej rękę. Dziwiłam się, że nawet nie jęknęła z bólu lub nie zaczęła mi się wyrywać. Zamiast tego szła grzecznie i rozglądała się na wszystkie strony, jakby była na zwyczajnym spacerze. Ale nie była. Przecież za naszymi plecami szedł jeden z członków departamentu, brat Nathiela. Jeszcze nie wiedziałam co chce nam zrobić, ale domyślałam się, że rzuci nas w cień przepaści, gdzie zostaniemy przeniesione do Reverentii. Samo wspomnienie tej krainy mroziło krew w moich żyłach. Świat demonów to jednocześnie piękne i mroczne miejsce. Tamtejsza flora i fauna była magicznie kolorowa, ale chyba żaden człowiek nie mógł czuć się tam bezpiecznie. Prędzej czy później jakiś pierwszy lepszy demon wyssałby z niego energię. Nie chciałam iść tam sama, a co dopiero z moją małą córkę przy boku, która ma w sobie ¾ demona. Po kilkudniowym pobycie tam, zapewne stałaby się nie do zniesienia.
                – Szybciej – mruknął znudzony Soriel, bezlitośnie dźgając mnie końcówką exitialis w plecy. Krzywiłam się, choć wiedziałam, że poza małym, krwistym śladem nie zostawia większych uszkodzeń. Nie mogłam zapominać o tym, że moja połówka demona bardzo cierpi z powodu ciosów zadawanych nożem członków Nox. To pozornie małe ukłucie wywoływało u mnie dwukrotnie większy ból.
                Powoli docieraliśmy nad bardzo dobrze mi znane wzgórze. To tutaj po raz pierwszy przeniosłam się do Reverentii, to tutaj po raz pierwszy z własnej, nieprzymuszonej woli pocałowałam Nathiela. W naszym mieście wiele było wzgórz, czy Soriel nie wybrał akurat tego celowo? A może nie miał pojęcia jak wiele ważnych sytuacji w moim życiu łączyło się właśnie z tym miejscem?
                Stanęłam jeszcze przed przepaścią, nie reagując  na coraz mocniej wbijający się w moje plecy nóż. Nie mogę pozwolić na to, aby znów odbyć podróż do Reverentii. Nie z Aurą.
                – Na co czekasz? – spytał chłodno Soriel.
                – Nie skoczę – odpowiedziałam takim samym tonem głosu, zupełnie, jakbyśmy byli ze sobą spokrewnieni. Na szczęście nasze nazwisko to tylko wynik małżeństwa z jego bratem.
                – Skacz. Już.
                Potrząsnęłam głową.
                Aura spojrzała na mnie do góry nierozumnymi, zielonymi oczkami. To dziwne, że nie bała się przepaści, przecież byłyśmy całkiem niedaleko niej. Na ogół była bardzo strachliwą dziewczynką.
                – Cio to? – spytała ambitnie, wychylając głowę i patrząc w dół.
                – Przepaść – odpowiedział za mnie Soriel. – Musisz tam skoczyć razem z matką. Wtedy przeniesiecie się do różowego świata pełnego kochanych misiów i fruwających motylków – zaironizował. To bardzo źle, że swoimi docinkami przypominał Nathiela. Nie chcę się obudzić pewnego dnia z małą amnezją i zacząć sądzić, że to on jest moim mężem.
                Aura, której oczy zabłyszczały z radości nie znała jeszcze czegoś takiego jak sarkazm. Doskonale wiedziałam, że gdy będzie większa, perfekcyjnie opanuje sztukę ironii, na razie jednak była dzieckiem, które dopiero starało się zrozumieć otaczający ją świat.
                – Miś Fledi? – spytała. 
                Miś Freddie to jej ulubiona bajka przy której zasiada rano z miską płatków śniadaniowych, którą Nathiel niezgrabnie ją karmi.
                – I motylek Kunegunda – powiedział Soriel. Zapewne przewrócił oczami jak to zazwyczaj robił jego brat. Nie widziałam tego, bo stałam do niego tyłem.
                Zdziwiła mnie znajomość bajek Auvreya. Może to było jego ukryte hobby? Kiedy nie chodził do klubów na panienki, po prostu siedział w cichym kącie i oglądał bajki?
                Aura poczuła, że coś jest nie tak.
                – Kłamća – powiedziała obrażona i zwróciła się ku mnie. – Mama, wujek źły?
                – Zły – odpowiedziałam szeptem, dosyć ostrożnie, żeby nie narazić się Sorielowi.
                Moja córka zdjęła z pleców swój misiowy plecak i usiadła na trawie. Kompletnie nie rozumiałam co ma zamiar teraz zrobić. Soriel też. Dlatego obydwoje na nią patrzyliśmy. W skupieniu szukała czegoś drobnymi rączkami.
                – Kurwa – usłyszeliśmy za plecami. Jakiś ciężki głaz spadł mi z serca. Wiedziałam, że to Nathiel przybył nam na ratunek. Zawsze w odpowiedniej chwili. Spojrzałam na niego z nieskrywaną radością, która z nagła została przytłumiona. Zmarszczyłam czoło, gdy zobaczyłam, że w ręku trzyma zielony pistolet na wodę, którym bawiła się ostatnio Aura. Czyżby spodziewał się innego pistoletu?
                Młodszy Auvrey skrzywił się znacząco, a jego brat zaśmiał głośno.
                – Nieźle uzbrojony. Widocznie Nox nie ma zbyt wielu środków na dobrą broń. To samo z ochroną przed włamaniem – zaironizował Soriel.
Nathiel wyrzucił w tył zabawkę wypełnioną wodą i spojrzał ze zmrużonymi groźnie oczami na naszą córkę. Czyżby podejrzewał ją o podmianę broni? Ale co miałaby robić Aura z prawdziwym pistoletem?
Spojrzałam na nią i zbladłam. Grunt mało nie osunął mi się spod nóg. Moja dwuletnia córka stała z rozkraczonymi nogami, jakby próbowała złapać równowagę, minę miała iście waleczną, niepodobną do dziecka w wieku 2 lat, w rękach trzymała… pistolet Nathiela. Ledwo mogła go utrzymać. Zdawało się, że broń zrzuci ją zaraz na prawą stronę.
– Lęce do góly! – wykrzyknęła walecznie. Początkowo dziwiłam się takiemu słownictwu Aury, ale później przypomniało mi się, że przecież często siedziała z ojcem i miską popcornu, oglądając z zainteresowaniem kryminały. „Ręce do góry” to stałe powiedzenie policjantów. Niech mi tylko nie mówi, że w przyszłości chce zostać policjantką.
Kiedy Nathiel był zły, ja przerażona, a Aura pełna zapału, Soriel śmiał się jak szalony. Wiedział, że takie dziecko nie jest w stanie w niego strzelić pistoletem, poza tym żaden idiota nie zostawiał naładowanej broni na stole, gdziekolwiek. 2-latka nie potrafiłaby jej przeładować. To dla niej tylko i wyłącznie głupia zabawka.
– Nie żartuj sobie, mała – odpowiedział rozbawiony groźbą Aury. Podniósł ją do góry za płaszczyk przeciwdeszczowy. Zaczęła machać nogami jak szalona i krzyczeć jak opętana jakieś niezrozumiałe dla nas słowa. Zastygłam w bezruchu. Co, jeśli zrobi jej krzywdę? Miałam rzucić się jej na pomoc, czy stać w miejscu w obawie, że ukaże dziecko za moje nieposłuszeństwo?
Pistolet wystrzelił. Nikt z nas nie wiedział jakim cudem. Aura wydawała się być zdziwiona tym, że trafiła akurat w ramię Soriela – on najwyraźniej też. Opuścił 2-latkę na dół i chwycił się za ranę postrzałową. Jego oczy zapłonęły nienawiścią. Chciałam chwycić moją córkę w objęcia, ale on mimo rany był szybszy. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze, ale nie mogłam już stać i patrzeć na to wszystko z boku. Tak samo jak ja, tak i Nathiel rzucił się Aurze na pomoc. Tyle, że ja byłam bliżej.
– Głupia, mała szmata – warknął Soriel, przymierzając się do zranienia naszej córki. W porę zdołałam odciągnąć jego ramię i krzyknąć krótkie: „Nie!”. Początkowo próbował mnie odepchnąć, ale ostatecznie użył mocy noża. Nie spodziewałam się, że wbije mi go z taką łatwością i to pod żebra. Mimowolnie zgięłam się wpół. Dłoń, którą przyłożyłam do rany, zalała się szkarłatem mojej krwi. Prawie natychmiastowo upadłam na kolana i poczułam ciepło, które zapowiadało omdlenie. Tylko silna wola sprawiła, że wciąż byłam trzeźwa. Patrzyłam na swoją rwącą się i płaczącą córkę, której pistolet upadł gdzieś w trawę. Najwyraźniej sama była przerażona swoim czynem. Nie wiedziała co się dzieje i co złego zrobiła.
– Skurwysyn! – wykrzyknął zbulwersowany Nathiel, rzucając się w stronę starszego Auvreya z nożem. Soriel, który był już na granicy wytrzymałości nerwowej, zrzucił naszą Aurę niczym nieważną kukłę prosto w przepaść. Do moich uszu dotarł przerażony pisk dziecka. Zapłakałam bezradnie i wyciągnęłam rękę w stronę przepaści. Zawisła jednak nad nią bez celu. Nie byłam w stanie nawet się ruszyć. Padłam jak długa na ziemię z wyciągniętą przed siebie ręką.
Nathiel nawet nie zdążył drasnąć swojego brata. Soriel, ostro klnąc pod nosem, rzucił się ze wzgórza. Obydwoje, córka razem z wujkiem, zniknęli w cieniu gór.
Myślałam, że mój mąż rzuci się za nią, że będzie chciał ją za wszelką cenę odzyskać, przecież zawsze tak robił. Nie myślał, po prostu działał. Nie sądziłam, że pochyli się nade mną i chwyci mnie w swoje ramiona. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, walcząc ostatkami sił ze słabością, która mnie ogarniała. Nie spodziewałam się usłyszeć:
– Najpierw ty, potem nasza córka.
***
                Sytuacja była krytyczna. W ciągu dwóch dni Nox zdecydowanie osłabło. Sorathiel wciąż leżał w stanie krytycznym w szpitalu i nie budził się, nieprzytomna Laura z raną w żebrach przebywała w jednym z pokojów w Nox, Amy, która była w ciąży oraz bezradna 2-letnia córka Auvreyów zostały porwane. Większość członków Nox wciąż była ranna i osłabiona. Wielu z nich towarzyszyło Sorathielowi w szpitalu, inni podobnie jak Laura nie mogli ruszyć się z łóżka, dużo z nich po prostu zginęło podczas bitwy w galerii. Ktoś musiał wyruszyć po Amy i Aurę, a Nathiel wiedział do kogo się z tym zgłosić. Zanim jeszcze dotarł do organizacji ze zranioną Laurą, zadzwonił do jednej z la bonne fee. Cała czwórka zjawiła się u nich w organizacji, zaledwie 2 minuty po przybyciu Auvreya. Oczywiście pomogły wstrzymać krwotok omdlałej dziewczyny i doprowadzić ją do porządku. Nathiel gdzieś w środku był zirytowany faktem, że gdy już nic nie mogli zrobić to la bonne fee przychodziły im z pomocą. Miał u nich wiele długów. Bał się, że gdy umrze, będzie musiał spłacać je w piekle. Czy mógł je prosić o kolejną rzecz? A może sam miał ryzykować życiem? Zawsze reagował na złe sytuacje życiowe spontanicznie. Zawsze był pewien siebie, ale tym razem… nie chodziło tylko o wybicie demonów. Musiał uratować swoją córkę i Amy – przyszłą żonę swojego przyjaciela, która jest w błogosławionym stanie. To nie przypadek, że zostały porwane. Departament nigdy nie śpi i nie daje chwili na sen Nox. Albo chcą ich wykończyć już teraz, albo maksymalnie osłabić i zaatakować znów za jakiś czas. Bezlitosne dupki. Gdyby mógł, wybiłby ich własnymi pięściami, ale wiedział, że to niemożliwe. Był za słaby. Pierwszy raz czuł się tak cholernie słaby…
                Zanim Nathiel cokolwiek powiedział, uderzył pięścią w stół. To spowodowało, że dwie z czterech dziewczyn podskoczyły do góry. Madlene pospieszyła z pomocą, choć minę miała niepewną. Zupełnie jakby się bała, że ta gniewna pięść uderzy w końcu w nią.
                – S-spokojnie, pomożemy ci – powiedziała cicho.
                – Jak ładnie poprosisz – dodała Alexandra, posyłając mu znaczące spojrzenie.
                Auvrey przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Nie chciał wybuchnąć, a był od tego bliski. Nie miał zamiaru wszystkiego spieprzyć tylko i wyłącznie swoim krzykiem. To nie wina la bonne fee, że Laura jest ranna, a Aura została porwana przez jego ukochanego braciszka.
                – Proszę – syknął przez zaciśnięte zęby.
                – Pierwszy raz słyszę z twoich ust tak ładne słowo. Chyba jesteśmy zobowiązani ci pomóc.
                Nathiel otworzył oczy i spojrzał na płomiennowłosą czarodziejkę z uniesioną brwią. Uśmiechała się. Dziwnie łagodnie, niepodobnie do siebie. Czyżby też potrafiła być miła? Istniała jeszcze możliwość, że ktoś ją podmienił. Cudem powstrzymał się od zapytania czy to aby na pewno ona. Ponoć złe wiedźmy potrafiły omamić człowieka (i demony). Może podszyły się pod la bonne fee?
                Najpierw spojrzał na Marthę, która siedziała najbliżej niego.
                – Powód dla którego goniłaś mnie w galerii handlowej – mruknął.
                Herbaciana wiedźma uniosła ze spokojem filiżankę do ust. Nawet nie obdarzyła demona spojrzeniem.
                – Jestem twoją fanką. Uprzedzając dalsze pytania: byłam wtedy ubrana w białą suknię ślubną i obserwowałam cię z wystawy wraz z moim przystojnym amantem, Patricią – zaironizowała.
                Nathiel kiwnął głową. Spojrzenie przeniósł na kolejną la bonne fee.
                – Ile mój pedał-brat ma lat?
                Najmłodsza z czarodziejek nachmurzyła się.
                – Prawie trzydziestkę – stwierdziła, choć z lekkim rumieńcem.
                – Kochamy się? – pytanie wypowiedziane przesłodzonym głosem, tym razem padło w stronę Alexandry.
                – Nienawidzimy. – Na jej twarzy pojawił się piekielny uśmieszek.
                – Kim dla ciebie jest Aren?
                – Moim chłopakiem – odpowiedziała dumnie na sam koniec Madlene.
                – Zdałyście.
                Auvrey oparł się o sofę i spojrzał w sufit. Gdyby nie przejmował się teraz swoją rodziną i Amy, która siedzi w Reverentii, zapewne zająłby się układaniem długiej listy tego, co zrobi dla la bonne fee, gdy po raz kolejny mu pomogą. Zostawi to na później. Chyba niedługo wszyscy będą potrzebowali jakiegoś porządnego urlopu. Z drugiej strony wątpił w to, aby demony dały im spokój.
                – Pewnie wam się to nie spodoba – zaczął zmęczonym głosem – Ale chciałbym wyruszyć już teraz.
                – Byłyśmy na to przygotowane – stwierdziła spokojnie Martha. – Jesteśmy gotowe.
                Auvrey kiwnął głową i podniósł się z sofy. Gniew i chęć zemsty zapłonęły w jego demonicznych oczach.
***
                Reverentia była specyficznym miejscem. Dorośli dostrzegali w niej piękno łamane przez brzydotę, przerażenie i równoczesny zachwyt, niepokój i radość związany z magicznymi widokami na kolorowe lasy, otoczone przez niebo pogrążone w wiecznych ciemnościach. Dla dzieci nie było tu piękna. To kraina, która śniła im się po nocach. Miejsce, gdzie drzewa kołyszące się bez powiewu wiatru, przypominały potwory, próbujące sięgnąć po nie mackami. Wszystko co przekradało się w trawie to krwiożercze jeże, które mogą odgryźć im nogi w każdej chwili.
Nathiel nigdy się nie dowiedział, że mała Aura przychodziła w nocy do salonu i siadała w kącie poza zasięgiem jego wzroku. Laura już spała, a jej ojciec oglądał horrory. Zawsze się dziwiła, że wybuchał śmiechem w najmniej nieoczekiwanej chwili. Ona zazwyczaj zaciskała ustka w strachu. Nie powinna oglądać takich filmów. Rodzie byliby źli, gdyby się dowiedzieli, ale nie mogła poradzić nic na to, że były ciekawe. To przez to pojawiły się jej koszmary, a jeden z nich właśnie się spełnił. Ta dziwna kraina śniła jej się nieraz. Chłopczyk, który był do niej podobny oprowadzał ją po niej i pokazywał dziwne stwory, a na koniec ktoś go porywał, a ona zostawała sama. Dzisiaj wcale nie spotkała chłopca, a sen stał się rzeczywistością.
Gdy siedziała na obolałej pupie, łzy cisnęły się jej do oczu. Głupi wujek wrzucił ją w jakąś przepaść i wylądowała w tej strasznej krainie bez mamy i taty! I co teraz ma zrobić?
Aura pociągała małym, zadartym noskiem i rozglądała się dookoła w poszukiwaniu żywej duszy. Niedobry wujek gdzieś zniknął. Ma tu zostać i czekać aż rodzice po nią przyjdą? Tata zawsze po nią przychodził. Tata ją kochał. Tylko dlaczego to tak długo trwa?
2-latka rozpłakała się na całe gardło. Zielone oczka wodziły w poszukiwaniu ukochanego taty, który nie chciał jej uratować. Dlaczego? Nie kochał jej już? A może się zgubił? A może coś mu się stało? A może to jest tylko brzydki sen, który zaraz się skończy? Musi przyjść tu ten chłopiec co zawsze! On ją zaprowadzi do wyjścia! Nie może tu zostać sama!
Małe ¾ demona podniosło się z dziwnej, kolorowej trawy. Jej płacz zamienił się w ciche i bezradne kwilenie. Drobne łezki skapywały na jej przeciwdeszczowy płaszcz, który w żaden sposób nie przydawał jej się w tej przedziwnej krainie. Tu nie padało. Nie świeciło też słońce, ani nie wiało. Były tylko kołyszące się w rytm niesłyszalnej muzyki drzewa, dziwne żyjątka poruszające się w trawie i feeria ciemnych barw zlewających się ze sobą w krajobrazie.
– Tata – jęknęła dziewczynka z całą dziecięcą żałością w głosie. – Mama – dodała i pociągnęła mocno nosem. Jakiś przedziwny robaczek w kształcie serca przebiegł jej pod nogami. Zaczęła piszczeć i podskakiwać jak szalona. Łzy ściekały jej po pucołowatych policzkach, w zderzeniu z płaszczykiem zastępując ziemski deszcz. Aura nie mogła tu dłużej zostać. Strach wpędził ją w sam środek groźnego i obcego lasu. Biegła tak szybko, że jej krótkie nóżki ledwo dotykały podłoża. Zdawało jej się, że lata jak motylki z bajek, które kazał jej rano oglądać tata. Te bajki były nudne. Wolała oglądać filmy z tymi strasznymi panami, którzy biegają z nożami wysmarowanymi dżemem i śmieją się w taki śmieszny sposób. Nathiel nie miał pojęcia, że Aura ich naśladuje. Ostatnio goniła kota sąsiadów z nożem wysmarowanym marmoladą i śmiała się tak jak ci panowie.
– Auraaaa – usłyszała swoje imię i stanęła jak wryta. W jej zielonych oczach pojawiła się nadzieja. Czyżby to był tata? – Potrzebuję twojej głowy dla tatusia, nie uciekaj! – Wśród drzew rozległ się obcy śmiech. To nie był tata. To był wujek. Wujek był zły. Tatuś zawsze kazał jej uciekać, gdy go spotka, bo może zrobić jej krzywdę.
Zapłakana i bezradna 2-latka zerwała się do biegu. Jej niezgrabnie stawiane kroki sprawiły, że co chwila się potykała. Nie chciała bawić się z wujkiem w chowanego. To taki straszny pan. Wyglądał jak tatuś, ale nim nie był i wcale nie lubił mamusi. Czy panowie wujkowi są tacy źli? Jeśli tak to ona nie chce mieć panów wujków!
Kolejny nawołujący krzyk Soriela poniósł się po demonicznym lesie. Aura słyszała, że był już blisko. Bladą rączką otarła smarki, które uciekały jej z nosa. Kiedy oglądała się do tyłu nie spostrzegła, że jest blisko ogromnej górki. Stoczyła się po niej z głośnym piskiem zaskoczenia, a gdy wylądowała już w liściach na samym dole, poczuła, że uderza w coś kolanem. Zapłakała głośno z bólu. Gdy usiadła, dostrzegła krwawiącą ranę z której unosił się lekki dymek. Rodzice mówili, że to całkiem normalne. Aura nigdy nie rozumiała dlaczego jej tata i mama mają inną krew niż ona. Tatuś miał tylko dym, mama czerwony dżem, a ona te obydwie rzeczy. Tata twierdził, że dzięki temu jest niepowtarzalna. Aura nie wiedziała co to znaczy. Ból w krwawiącym kolanie uniemożliwiał jej myślenie.
Kiedy coś delikatnie przejechało po jej plecach, podskoczyła do góry z piskiem. Nie przejmowała się już zranionym kolanem. Przetoczyła się w stertę liści i przerażona spojrzała na to, co znajdowało się za jej plecami. Co za dziwny stwór! Cały fioletowy, siny. Przypominał kształtem małego krzaczka. Miał długie, fioletowe macki falujące w górze i wielkie, wyłupiaste oczy patrzące na nią uważnie z trawy. Potworek nie miał złych intencji. Może chciał ją przytulić?
Aura umilkła i otarła łezki zwiniętą piąstką. Fioletowy stwór uznał to za zachętę. Podskoczył kilka razy i znalazł się obok niej w stercie kolorowych liści. Patrzył jej w zielone oczy i mrugał swoimi ślepiami, jakby chciał zrozumieć co tu robi. Jedną z macek dotknął nosa dziewczynki. Aura zaśmiała się cicho i odsunęła jego łapkę w bok.
– Dzifny – stwierdziła sepleniącym głosem. Cały strach przed niedobrym wujkiem, cały smutek i rozpacz spowodowane brakiem rodziców nagle gdzieś odeszły. Nie była sama. Był jeszcze ten dziwny krzaczek. Chciał ją pocieszyć!
Wyciągnęła w jego stronę ręce i zrobiła z ust smutną podkowę. Tak właśnie przekonywała swojego ojca do czegoś, czego nie chciał dla niej zrobić.
Krzaczek owinął wokół niej swoje macki, a Aura przytuliła go do siebie. Nie wiedziała, że krzaczki są takie mięciutkie. Od razu poczuła się lepiej. Zupełnie, jakby tuliła swojego ulubionego misia.
– Bęcieś pan Mściśław! – powiedziała radośnie, gdy już się od niego oderwała. Macki zafalowały radośnie w górze, jakby Mścisław zaakceptował swoje imię.
– Mścisław? – rozległ się dorosły głos za jej plecami. Aura spojrzała ze łzami w oczach na swojego niedobrego wujka, który stał nad nią z założonymi rękoma. Przysunęła się do swojego nowego przyjaciela, jakby oczekiwała, że ją obroni. Z ramienia niedobrego wujka parował dym. Wcześniej strzeliła do niego z tego pistoletu podobnego do jej broni na wodę. Bolało go?
Soriel podniósł Aurę za sukienkę do góry. Dziewczynka zamachała nogami w górze i zachlipała bezradnie.
– Myślałaś, że mi uciekniesz? – spytał starszy Auvrey, unosząc brew. – Widać, że córka przygłupiego brata. Moje dzieci byłyby lepsze – prychnął. – Gdybym je miał.
– Puć, wujek! Puć! – płakała Aura. Nie rozumiała co ten pan do niej mówił. Chciała po prostu uciec do rodziców.
Mścisław przyszedł jej na pomoc. Uderzył macką w tylny aspekt osobowości Soriela. Demon spojrzał na niego lekko zdziwiony.
– Wiem, że mam seksowny tyłek, ale żeby mnie aż krzaki macały? – spytał z pogardą, odpychając butem fioletowego kompana Aury. – Idziemy.
I tak oto cała trójka ruszyła w stronę zamku. Aura wisiała tuż nad ziemią jak niesiona za sukienkę kukła, Soriel szedł z ręką w kieszeni, a Mścisław toczył się gdzieś za nimi.
Zapowiadała się ciekawa podróż.

2 komentarze:

  1. Naprawdę chcę zobaczyć, jak Ty z tego wyjdziesz. Aura jest wybuchową mieszanką Nathiela i Laury, to już widać, a przy okazji nadal jest dwuletnim dzieckiem, które potrzebuje swych rodziców. Ta kreacja bardzo dobrze Ci wyszła. Gdy tylko okazało się, że Nathiel ma pistolet na wodę, domyśliłam się, że Aura ma gdzieś prawdziwy, choć nie wiem, kiedy go podmieniła - za sprytne to dziecko - i że jakimś cudem jest odbezpieczony. Nie jakimś cudem, przecież to Nathiel go używał:) Szkoda tylko, że Soriel nie dostał w coś innego niż ramię. Może by mu się w głowie przewietrzyło, gdyby miał w niej dziurę.
    Zabawne, jak bardzo Nathiel potrafi myśleć logicznie i być ostrożny, kiedy przychodzi na to odpowiedni moment. Z całą powagą sprawdził czarodziejki, nie robiąc przy tym żadnych głupot. Ta jego strona potrafi być zaskakująca.
    Sytuacja jest ciężka, ale mam nadzieję, że na przestrzeni tych 11 ostatnich rozdziałów jakoś z tego wybrną i będzie to jakiś przynajmniej częściowy happy end.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Kurcze, ale mnie Aura zaskakuje w tym rozdziale. To jej stanie z bronią i "Lęce do góly!" mnie rozbroiło totalnie. Może broń u takiego małego dziecka jest nie do pomyślenia - co ona ma za rodziców?! - ale widać, że przez oglądani kryminałów młoda uczy się życia. Chciałabym ją zobaczyć na żywo w tej pozie ;)
    Kurcze (znowu). Podoba mi się ten rozdział :) Oczywiście nie jest on milusi, ale ja lubię dramę w Twoim wykonaniu :) Jestem tylko ciekawa, co będzie dalej. Laura ranna, Nox w rozsypce, Nathiel bierze la bonne fee jako towarzyszki w misji odbicia córki i Amy, Soriel nie nadaje się w żadnym razie na niańkę (o byciu ojcem nie wspomnę; Pat, przemyśl, czy chcesz mieć z nim dzieci!). Jest interesująco i ja chcę więcej.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń