niedziela, 17 lipca 2016

[TOM 2] Rozdział 47 - "Podwójne porwanie"

Nie przepadam za tym rozdziałem. Jest taki... zwyczajny. Chyba pisałam go w nocy, bo teksty są bardzo zdechłe i skrótowe. No, ale nic, następny powinien być lepszy!
***

Nie chciałam uczestniczyć w spotkaniu organizacyjnym Nox. Nie potrafiłam. Palił mnie dziwny wstyd z powodu mojego wcześniejszego zachowania. Nigdy nie przejmowałam się tym, co myślą o mnie obcy, ale zawsze przejmowałam się tym, co myślą o mnie najbliżsi.
Spotkanie organizacyjne poprowadził Ethan wraz z Arenem. Sorathiel był naprawdę w krytycznym stanie. Został zabrany do szpitala, gdzie Amy wylewała już tysiące łez, oczekując w poczekalni na jakiekolwiek wiadomości. Byłam straszną przyjaciółką. Powinnam przy niej być, pozwolić się jej wypłakać na moim ramieniu, wesprzeć ją. Nie mogła się stresować i sama znosić ten stres, przecież była w ciąży. Chciałam przy niej być i karciłam siebie w duchu za swoje zachowanie, ale po prostu nie byłam w stanie się ruszyć. Co jakiś czas byłam bliska kolejnej fali paniki, innym razem miałam ochotę zwymiotować, a gdy stawałam przy oknie robiło mi się słabo – upaść nie pozwalał mi tylko drewniany parapet w sypialni. 
Nathiel zabrał Aurę ze sobą na spotkanie. Chciał mi dać odetchnąć. Powiedział, że kiedy wróci, nie chce mnie widzieć zdołowanej. Tak, już kiedyś przeżywaliśmy podobną sytuację. To było wtedy, gdy Joanne umarła. Nie mogłam się pozbierać przez długi czas. Nathiel był zirytowany moim zachowaniem i nieźle się wówczas pokłóciliśmy, jednak jego słowa dały mi do myślenia. Wydaje mi się, że teraz też potrzebowałam jego krzyku. Stwierdzenia, że może i jestem beznadziejna, ale powinnam nad tym pracować, nie załamywać się. Przecież wiele osób w Nox wciąż na mnie liczy.
Oparłam głowę o chłodną szybę w którą uderzały krople letniego deszczu. Motywowanie siebie na siłę niewiele pomagało. Ja naprawdę potrzebowałam impulsu z zewnątrz.
Znów chwyciłam się za brzuch i skrzywiłam. Czułam się jak wtedy, kiedy byłam w ciąży z bliźniakami. Tym razem było to jednak spowodowane nawracającymi wspomnieniami z galerii handlowej. Krew, mnóstwo krwi. Umierająca na moich oczach Jamie, jej krew na mnie. Bezradność i zdziwienie malujące się w jej oczach. Nic tak nie bolało jak śmierć niewinnej osoby za którą brałeś odpowiedzialność. To samo było z Noah, jego brutalną śmierć mogłam sobie jednak tylko wyobrazić.
Usiadłam na sofie i otuliłam się kocem. Chciałabym zasnąć, ale nie mogłam. Sen wzmógłby we mnie jeszcze więcej złowrogich myśli. Tak naprawdę siedzenie w tej piekielnej ciszy w ogóle mi nie pomogło. Potrzebowałam teraz Nathiela i Aury, którzy wprowadziliby do naszego domu chaos. Słuchałabym wtedy ich krzyków, zmywała po nich tony naczyń, sprzątała podłogi i może nawet bym się uśmiechnęła, a poziom hormonów szczęścia skoczyłby mi do góry, dzięki czemu mogłabym się wyzbyć tych głupich odruchów wymiotnych i słabości. Na pewno zebrałabym w sobie trochę siły i poszła do Amy.
Położyłam się na sofie i oparłam głowę na poduszce. Musiałam zamknąć na chwilę oczy, bo gdy patrzyłam w sufit, kręciło mi się w głowie, jakbym coś wypiła. Alkohol przecież już dawno wyparował z mojej krwi. Czy to ta walka tak bardzo mnie osłabiła?
Nawet nie spostrzegłam, gdy pełna niepokojów zasnęłam. I wcale nie dręczyły mnie wtedy sny związane z wydarzeniami, które miały miejsce w galerii. Po prostu spałam, pustym, czarnym snem, nieprzedstawiającym sobą niczego konkretnego. Moje myśli zawisły w eterze na rzecz spokoju. Nie wiem ile spałam, ale gdy już otworzyłam oczy, wisiały nade mną dwie pary zielonych oczu. Aura opierała się o mnie rękami, a Nathiel spoglądał z podejrzliwością, jakby chciał wybadać czy jeszcze żyję. Otóż – żyję.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Potarłam czoło i przeniosłam się do pozycji siedzącej. Wcale nie zrobiło mi się lepiej. Byłam bliska od zwrócenia pustki, którą miałam w żołądku.
– Chyba – odpowiedziałam, przecząc swoim własnym odczuciom. Po co kłamałam? Może dlatego, że Nathiel był przewrażliwiony.
Aura wskoczyła na miejsce obok mnie i uśmiechnęła się szeroko. Nie była już obrażona. Najwyraźniej Nathiel czymś ją przekupił albo po prostu samoczynnie jej przeszło z powodu tęsknoty. Chciałam odwzajemnić jej uśmiech, ale tylko siedziałam i wpatrywałam się w nią bez celu. Moja córka najwyraźniej coś wyczuła, bo zmarszczyła małe czółko i nadmuchała poliki. Dostałam drugą szansę na uśmiech, ale moja próba skończyła się oczywiście krzywizną.
– Mama. – Aura zaczęła mnie oskarżycielsko szturchać. Stanęła bosymi stopami na sofie i pociągnęła mnie za włosy. – Głodnia.
A więc o to chodziło. Zazwyczaj rozumiałam wszystkie potrzeby własnej córki, nawet, gdy o nich nie mówiła głośno, tym razem mi się nie udało. Może to przez moje rozkojarzenie i złe samopoczucie?
– Już – westchnęłam. Odrzuciłam koc na bok i wstałam. Nathiel musiał mi się przyglądać od dłuższej chwili. Zawsze gdy mnie o coś podejrzewał, unosił czarną brew do góry i czekał. Bez słowa. Chyba wcale nie był zaskoczony, kiedy straciłam równowagę. Był przygotowany na złapanie mnie.
– Wiedziałem, że kłamiesz – stwierdził z westchnięciem. – Jesteś tak samo blada jak wtedy, gdy byłaś w ciąży z bliźniakami. – Umilkł. Spojrzał na mnie oczami w których zajarzyła się iskierka nadziei i radości.
Potrząsnęłam głową.
– To nie jest możliwe, Nathiel. Przecież lekarze powiedzieli, że nie będę mogła już zajść w ciążę. Po prostu… straciłam trochę krwi, do tego wczorajsza noc dała mi trochę popalić. Jestem zmęczona – westchnęłam, prostując się w ramionach własnego męża. Po tych słowach zaczęłam czuć nadchodzącą falę rozpaczy. Z trudem zacisnęłam usta i powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem. Dlaczego zawsze reagowałam w taki sposób w jego ramionach? Nie mogę cały czas płakać i użalać się nad sobą. Powinnam być silna. Jeśli nie dla siebie to dla mojej rodziny.
– Laura, ja wiem, że przeżywasz stratę dwóch członków swojej grupy i wiem, że się o to obwiniasz, ale nie możesz – mruknął niezadowolony Auvrey. Wciąż patrzył mi w oczy. Na jego czole pojawiła się zniecierpliwiona zmarszczka. – Oni wiedzieli na co się piszą. Sorathiel rozmawiał z każdym z nich osobna. Mówił im, że jeżeli chcą się wycofać, mogą to zrobić, ale żadne z nich nie chciało. Każdy został uświadomiony o tym, że to może być jego ostatni dzień życia.
– Mieliśmy się trzymać razem – odezwałam się żałosnym głosem, tak niepodobnym do mnie. 
Łzy samoczynnie zaczęły spływać po moich polikach. Poczułam się jak dziecko. Gdy nim byłam, zmykałam się w pokoju i płakałam bezgłośnie w poduszkę. Tylko wtedy nie miałam kogoś takiego jak Nathiel. Nigdy nie chciałam martwić mamy i odsuwałam ją od swoich wewnętrznych rozterek jak najdalej. Wiedziałam, że ma poważniejsze problemy niż jej dorastające dziecko wylewające co noc łzy. Teraz, gdy miałam przy sobie Auvreya, wyrażanie bólu nie było dla mnie czymś wstydliwym. Nie miałam przed nim zbyt wielu tajemnic. Problemy, które nas otaczały, dzieliliśmy na dwoje. 
– Jesteś już tyle lat w Nox i wciąż nie pamiętasz, że wszelkie strategie zawodzą, jeżeli chodzi o departament? – spytał mnie Nathiel, unosząc brew do góry. Był zadziwiająco spokojny. Nie krzyczał na mnie, nie denerwował się i tłumaczył mi wszystko jak dziecku. Czyżby nasze role życiowe się zamieniły?
Aura zeskoczyła z sofy znudzona scenami odgrywanymi przez jej rodziców. Ten kiepski film nie był dla niej. Uciekła od dramatu. Nie przejmowałam się nią, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że może lada moment nabroić. Dzisiaj nie miałam sił do latania za nią po domu.
– To nie jest twoja wina – powtórzył Nathiel. – Rozmawiałem z resztą twojej grupy. Wszyscy się o ciebie martwią. Chcą cię jutro odwiedzić, wiesz? Andi powiedziała, że spróbuje upiec ciasteczka – zachichotał. – A obydwoje wiemy, że to beztalencie w kuchni. Chyba wszyscy się potrujemy.
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęłam się.
– Za tą uwagę powiedziała, że dla mnie przygotuje specjalne ciastka z trutką na szczury – opowiedział. – Nie mogę się doczekać – mówiąc to, mrugnął uwodzicielsko oczkiem. – Wtedy będę specjalnie jęczał w łóżku i błagał o twoje uzdrawiające ręce.
– Chyba za bardzo się rozmarzyłeś – powiedziałam wrednie.
– To tylko ¼ moich fantazji na twój temat, maleńka. – W głosie Nathiela pojawiła się nutka uwodzenia.
Wtuliłam głowę w jego pierś i nareszcie poczułam się lepiej. Wystarczyło zamienić kilka słów z Auvreyem. Może jeszcze nie uwolnił mnie całkowicie od czarnych myśli i złego samopoczucia, ale na pewno wprowadził w ten chaos trochę światła i nadziei. Nie dziękowałam mu za to na głos, ale na pewno wiedział, że jestem mu wdzięczna za to, co robi. Rzadko siebie przepraszaliśmy, dziękowaliśmy, witaliśmy się ze sobą. To nie kwestia braku kultury tylko tego, że każde z tych słów miało odzwierciedlenie w gestach. Przytulając go – dziękowałam.
Aura wróciła szybciej niż sądziliśmy. Już w progu salonu chichotała się jak mały diabeł. Wiedziałam, że to nie zapowiada niczego dobrego, ale nie spodziewałam się, że zacznie w nas strzelać pistoletem na wodę. Skąd ona go w ogóle miała? Domyślałam się, że to jakaś dzisiejsza nagroda za dobre sprawowanie od Nathiela.
Odskoczyłam od męża.
– Jestem mokry, niedobrze. To ty powinnaś być – powiedział Nathiel, mrugając do mnie uwodzicielsko. Przewróciłam oczami i nie skomentowałam tego. Spojrzałam karcąco na małą, roześmianą Aurę, która nie przejęła się moją miną i strzeliła mi wodą prosto w twarz.
– Koniec tego – powiedziałam chłodno. Niezadowolona córka ukryła pistolet za plecami, jednak ojciec szybko wyrwał jej go z rąk. Wystawiła mu język. Zdecydowanie na za dużo zaczęła sobie pozwalać i pomyśleć, że miała dopiero 2 lata. Czasami miałam wrażenie, że za szybko dorasta. A może uczy się złych nawyków od dzieciaków z sąsiedztwa? Często obserwuje je z okna.
– Weźmę tio! – krzyknęła walecznie Aura, pokazując palcem na pistolet leżący na stole. Zaraz. Co na stole robił prawdziwy pistolet?
Zbladłam. Widocznie nie zauważyłam, kiedy Nathiel go tam położył. Po raz kolejny zrobił coś bardzo nierozważnego. A jeżeli był naładowany? Aura mogła sobie zrobić krzywdę! Żadne z nas tego nie chciało.
Zanim nasza córka rzuciła się po nową zabawkę, Auvrey podniósł ją do góry za sukienkę.
– Nie możesz bawić się takimi rzeczami – powiedział chłodno. Od jego głosu zmroziło nawet mnie. Czasem potrafił być jednak ostrym ojcem, ale to tylko czasem.
W oczach małej Aury pojawiły się wielkie łzy. Gdy już się wyrwała Nathielowi, z głośnym płaczem wybiegła z pokoju. No, tak. Zawsze gdy jej na coś nie pozwalamy, reaguje na to łzami. Jest naprawdę bardzo rozpieszczona. A może to po prostu cecha rodziny Auvrey? Wątpię, aby ta od strony Calanthe miała podobne cechy. Z tego co mi opowiadała, jej rodzina była porządna.
Nathiel schował pistolet do komody, gdzie Aura nie dosięga i westchnął ciężko.
– Czasami przesadza – mruknął prędzej do siebie niż do mnie. Zdziwiłam się jego słowami. Zazwyczaj broni swojej córki jak lew. Do tej pory nie słyszałam od niego negatywnych słów na temat Aury. Przy wszystkich zachwycał się jaka to nie jest piękna, urocza i że jest córeczką tatusia. Z drugiej strony – Aura dorasta. Kiedy nie umiała jeszcze biegać tak szybko i mówić, była grzeczniejsza. Miałam wrażenie, że im starsza będzie, tym trudniej będzie nam ją opanować. Bałam się o to. Miałam nadzieję, że nie pójdzie w ślady swoich dziadków – mojego ojca Aidena lub ojca Nathiela. Złe geny niestety istnieją w naszych rodzinach.
– Po prostu musimy przestać ją rozpieszczać – powiedziałam. 
„Musimy”, nie „musisz”. Może ja czasem też na za dużo jej pozwalałam?
– To trudne. – Auvrey wzruszył ramionami. – Mimo wszystko ją kocham.
– Czasem kochanie kogoś może zrobić tej osobie wiele krzywdy.
Nathiel spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem. Podejrzewałam, że mnie nie zrozumiał. Nie będę się tłumaczyć, niech moja filozofia pozostanie dla niego zagadką. Przynajmniej ona. Bo wszystko co chciałabym ukryć, w jego obecności i tak wychodzi na światło dzienne. Na tym chyba polega małżeństwo. Na szczerości.
***
Amy cały dzień siedziała w szpitalu. Tak bardzo martwiła się o Sorathiela, że pielęgniarka pół godziny musiała ją przekonywać do tego, aby poszła już do domu. Nie chciała wychodzić. Ojciec jej dziecka mógł przecież w każdej chwili umrzeć. Jego stan był naprawdę krytyczny. Niepokoiła się za każdym razem, gdy człowiek w białym kitlu wychodził zza drzwi. Nie chciałaby od niego usłyszeć najgorszych z możliwych słów. Sorathiel musiał przeżyć. Przecież był nie tylko niezbędnym szefem organizacji Nox, ale także jej przyszłym mężem i… ojcem. Bez niego czułaby się samotna, zniszczona, nie do życia, zrozpaczona. Nie wiedziałaby co ze sobą począć, nie wiedziałaby gdzie się podziać. Te myśli spowodowały, że po raz kolejny tego dnia w jej oczach pojawiły się łzy. 
Wzięła głęboki wdech i wydech. Nie mogła dramatyzować. Musi być silna. Doskonale wiedziała, że bycie łowcą nie jest łatwe. Ona sama by sobie z tym nie poradziła. Chciałaby czasem pomóc swoim przyjaciołom, ale po prostu nie  była w stanie. Mogła ich wspierać tylko dobrym słowem i ciepłą herbatą podczas ich wizyt. To niewiele i czasem źle się z tym czuła, ale najwyraźniej nikt nie miał jej tego za złe. Sorathiel sam kiedyś stwierdził, że wolałby, aby nie pchała się w to demoniczne bagno. Jest po prostu za delikatna. Ale Laura też była delikatna. Podziwiała ją za to, że wbrew swojej strachliwej naturze, zaczęła współpracować z Nox. Była odważna, w przeciwieństwie do niej.
Cały dzień, gdy tkwiła w szpitalu, była sama. Tylko kilka nielicznych osób przyszło zobaczyć czy coś wiadomo na temat ich szefa. Zabrakło jej tylko Laury, ale… rozumiała, że była zmęczona po walce. Widziała ją przecież zaraz po niej. Mało nie zemdlała na jej widok. Była zapłakana, roztrzęsiona, zakrwawiona i bledsza niż zwykle. Nie mogła jej za to winić. Przecież od zawsze były przyjaciółkami i mogły na siebie liczyć. Nie obrazi się. Na pewno spotkają się jutro. Może sama pójdzie do Auvreyów? Jeżeli do południa nie będzie nic wiadomo na temat Sorathiela, kupi w piekarni czekoladowe babeczki i pójdzie wyżalić się Laurze. Miała nadzieję, że nie będzie jej to przeszkadzać. W końcu mówiła bardzo dużo, może czasem nawet za bardzo dramatyzowała, ale… jak ma nie dramatyzować w tym momencie? Najważniejsza osoba w jej życiu może się już nigdy więcej nie przebudzić.
Amy nie wiedziała czy to chłodny wiatr, czy strach wywołał u niej gęsią skórkę, miała tylko nadzieję, że się nie przeziębi. Było już po północy, a ona, samotna kobieta w początkowym stadium ciąży, wracała do domu. Sorathiel byłby zły, gdyby się dowiedział, że idzie przez park sama, ale… to nic. To tylko jedna noc, prawda? Chyba, że przez kolejne będzie zmuszona siedzieć w szpitalu i oczekiwać na jakąkolwiek wiadomość o swoim ukochanym. Wtedy chyba oszaleje.
Amy dokładniej otuliła się bluzą. Na szczęście zdążyła wziąć ją z domu. Letnie noce w jej ukochanym mieście były naprawdę chłodne.
Do domu dotarła bez problemu. Andi zapewne już spała, w końcu była po poważnej bitwie, to samo z Ethanem, który zazwyczaj bardzo wcześniej kładł się do łóżka. To dziwne, kiedy nikt nie czeka na ciebie w domu. Przez nienależenie do Nox, czuła się trochę odsunięta do reszty, ale nie było to zbyt przytłaczające uczucie. Nie mogła przecież zazdrościć swoim przyjaciołom. Naprawdę ciężko pracowali.
Rzucając bluzę na sofę, ruszyła do kuchni. Była już trochę zmęczona, ale nie mogła odpuścić sobie dziennej porcji herbaty. Potrzebowała się trochę rozgrzać w tą chłodną noc. Samotne sączenie jej ulubionego napoju nie będzie takie jak z bliskimi, ale trudno się mówi.
Herbaciany rytuał był taki jak zawsze. Zagotowanie wody, wsypanie dwóch płaskich łyżeczek suszu owocowego do niebieskiego kubka z napisem: „smile”, dodanie dwóch czubatych łyżeczek cukru i zalanie wodą. Potem zamieszanie zawartości. Jakieś 5 obrotów. 
Herbata gotowa. Teraz usiądzie na sofie i będzie cierpieć w samotności.
Amy chwyciła za ucho kubka. Chciała się obrócić w tył, ale ktoś przyłożył jej coś chłodnego do tyłu głowy. Wstrzymała dech. Dlaczego miała wrażenie, że to pistolet?
– Pójdziesz ze mną – usłyszała słodki, dziewczęcy szept. Różowy kosmyk włosów mignął jej przed oczami dając znać o tym, że ma do czynienia z kimś niebezpiecznym. Według członków Nox, różowe włosy posiadała jedna z młodych członkiń departamentu.
Amy zacisnęła usta i momentalnie zalała się łzami. Przecież już kiedyś przeżyła podobną sytuacje. Nie chciała znów zapaść w śpiączkę jak ostatnim razem.
– Nie rób mi krzywdy – załkała cicho.
– Nie zrobię jak pójdziesz ze mną – zachichotała bezlitośnie demonica. – Przynajmniej tymczasowo nic ci nie grozi, potem zobaczymy. – Jej głos zabrzmiał bardzo beztrosko.
Amy nie miała wyboru. Musiała wypełnić rozkaz dziewczyny. Mogła jedynie liczyć na to, że ktoś po nią przyjdzie.
Skrawek papieru wylądował na blacie kuchennym, a tajemnicza demonica wraz ze swoją zakładniczką, rozpłynęła się w powietrzu.
***
Nastał kolejny deszczowy dzień. Lubiłam, gdy czasem padało, moja córka również nie narzekała. Szła ubrana w żółty przeciwdeszczowy płaszczyk i śpiewała po swojemu jakąś wymyślną piosenkę, którą gdzieś kiedyś usłyszała. Jej czarne kalosze w białe kropki dotykały każdej napotkanej kałuży, rozpryskując swoje krople wkoło, a po każdym skoku następował głośny, diabelski śmiech małego demona. 
Spotkanie dziś na dworze jakiekolwiek człowieka graniczyło z cudem, zupełnie, jakbyśmy trafiły w odrębną, deszczową krainę. Czy byłyśmy jedynymi osobami w tym mieście, którym nie przeszkadzał deszcz?
Aura uparła się, że ubierze dziś swój wielki plecak w kształcie misia. Nie protestowałam i dałam jej wolną rękę. Musi nauczyć się samodzielności. Zapewne chciała wziąć ze sobą pistolet na wodę albo jakiegoś wielkiego misia, którego ostatnio kupił jej Nathiel. Nie, dziś nie miałam ochoty na jakiekolwiek protesty.
Nie dzwoniłam do Amy. Osobiście chciałam jej złożyć wizytę. Znałam ją i domyślałam się, że po ciężkiej nocy spędzonej w szpitalu, zapewne poszła do domu się przespać. Na pewno wstała dopiero po południu, całkiem niedawno i chodzi po kuchni z niesfornie ułożonymi lokami i cieniami pod oczami. Zapewne zrobiła sobie już herbatę i czeka samotnie na kogoś, kto by ją pocieszył. 
Amy mimo swojej otwartości nie zawsze pokazywała, że coś jest u niej nie tak. Na pewno było jej przykro z tego powodu, że wczoraj nie przyszłam do szpitala, a jednocześnie nie miała mi tego za złe, bo zdawała sobie sprawę z tego, że byłam po bitwie. Osobiście byłam na siebie zła. Powinnam się już dawno ruszyć z domu.
Poranek był dla mnie ciężki. Poprzedniej nocy śniłam najgorsze z możliwych koszmarów i zrywałam się do góry, ostatecznie lądując w ramionach zmęczonego moją paniką Nathiela. Byłam dziś nie do życia. Słabość i mdłości z wczorajszego dnia wciąż mi nie przeszły, choć dziś były już delikatniejsze. Byłam w stanie się ruszać i robiłam to z całkiem niezłym skutkiem. Nathiel pełen energii jak zawsze, wybrał się po śniadaniu z resztą ekipy Nox na miejsce wczorajszej bitwy. Potem będą zmuszeni wyruszyć do rodzin zmarłych członków, aby ogłosić im niewesołe wieści. Chciałam iść z nimi, ale Nathiel stwierdził, że to mnie tylko pogrąży, przecież wciąż przeżywam śmierć Jamie i Noah. Przyznałam mu racje. Gdy tylko pomyślałam o tych dwóch nastolatkach, zachciało mi się płakać. Stałam się zbyt wrażliwa. Ludzi o słabej psychice łatwiej jest zniszczyć, a departament posiada przecież wielu członków mających zdolności do niszczenia psychicznego.
Aura wskoczyła w ostatnią kałużę i wydała z siebie okrzyk dzikiej radości. Potem bez słowa, jak grzeczny aniołek podbiegła do drzwi organizacji Nox. Patrzyła na mnie wyczekująco z szerokim uśmiechem na twarzy, skacząc z nogi na nogę. Widocznie bardzo musiała stęsknić się za Amy.
Otworzyłam drzwi od domu, a ona wleciała do środka jak burza. Z góry schodziła właśnie zaspana Andi z przymrużonymi oczami. Spanie do południa było u niej wakacyjną codziennością. Spojrzała na nas i podrapała się po policzku. Aura zaśmiała się na jej widok i dopadła ją u dołu schodów, tuląc się do jej nóg.
– Cześć, diable – przywitała się ochrypłym głosem nastolatka. Pogłaskała moją córkę po głowie.
– Cieść – odpowiedziało ładnie ¾ demona. Jej radość nie trwała długo. Zaraz pobiegła do kuchni, gdzie najczęściej przebywała Amy. – Nie mia! – krzyknęła rozczarowana już po chwili.
Uniosłam brew do góry. W takim razie może się myliłam i Amy wciąż jest w szpitalu? Wykręciłam do niej numer. Pięć sygnałów, nie odebrała. Jej telefon przyniosła mi nachmurzona Aura.
– Dźwoni! – krzyknęła. – Odbieś, mama!
Potrząsnęłam głową i schowałam telefon Amy do kieszeni. To dziwne, że zostawiła go w kuchni.
– Idę do łazienki – burknęła zaspana Andi i zniknęła za rogiem salonu.
Postanowiłam, że sama zbadam kuchnię, choć nie sądziłam, że znajdę tam jakieś poszlaki zbrodni. Rzeczywiście. Pustka. Tylko jakaś kartka leżąca na blacie. Może wiadomość od Amy?
Rozwinęłam ją leniwie i ze zdziwieniem stwierdziłam, że to nie jej pismo. To również było kobiece i ładne, ale… nikt z naszego najbliższego otoczenia tak nie pisał. Serce zabiło mi szybciej z niepokoju.

Drogi Sorathielu! Zapewne zależy ci na swojej ukochanej i dziecku? Jeśli tak – zapraszamy do Reverentii! Ugościmy cię w odpowiedni sposób.
Sapphire

Nie zdążyłam nawet przekląć czy pomyśleć o tym, co zobaczyłam, a za moimi plecami rozległ się dobrze mi znany, męski głos.
– Ładnie tu macie.
Obróciłam się w tył i pierwsze co zrobiłam to rozglądnęłam się za Aurą. Na szczęście stała przy moich nogach. Silnym gestem odsunęłam ją za swoje plecy. Zdawała się być zdezorientowana.
– Wujek! – powiedziała oburzona, tupiąc małą nóżką z kaloszem w podłoże. Wskazała palcem na stojącego przed nami Soriela, który zgrabnie opierał się o stół. Jak zawsze bezczelnie się uśmiechał. Jak zawsze do bólu przypominał Nathiela. 
Gdy ruszył w moją stronę, pchnęłam Aurę jeszcze dalej, żeby tylko jej nie dosięgnął. Teraz już wiedziałam co to znaczy martwić się o swoje własne dziecko. Nie zależało mi na tym czy ja przeżyję, tylko na tym, aby Aura przeżyła.
Spojrzałam wrogo na jednego ze złych braci. Wciąż uśmiechał się z charakterystyczną dla rodziny Auvrey kpiną. Wyrwał mi list z ręki i porwał go na strzępy. Kawałki kredowego papieru wylądowały pod moimi nogami.
– Cóż – zaczął znudzonym głosem – Miał to być wasz szef, ale skoro leży jak trup w łóżku i nie jest w stanie się ruszyć, musimy zadowolić się wami. – Soriel zaśmiał się pod nosem i pogładził mnie palcem wskazującym pod brodą. Był aż za blisko mojej twarzy. Na szczęście pamiętałam o tym, by nie patrzeć mu w oczy. Uparcie wgapiałam się w ścianę.
Ręką sunęłam powoli w stronę mojej torby na ramieniu. Znajdowało się w niej exitialis. Wydawało mi się, że Soriel tego nie widzi, a jednak był kilka kroków przede mną.
– Tego szukasz? – spytał, podstawiając mi mój nóż pod gardło. Wstrzymałam dech i mimowolnie spojrzałam w jego szmaragdowe oczy. Na szczęście mój błąd nie okazał się zgubny. Dziś Auvrey nie zamierzał mnie zaczarować.
– Aura, idź do Andi – mruknęła, nie patrząc w dół.
Niepewna córka chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za nią. Czemu akurat w takiej chwili musiała przy mnie być? Zazwyczaj biegła do Andi i męczyła ją prośbami o zabawę w chowanego. Czyżby dzieci wyczuwały niebezpieczeństwo, które wisi nad ich rodzicami? Może nieświadomie chciała mnie ochronić? Istniało też prawdopodobieństwo, że się boi i nie rozumie powagi sytuacji.
Soriel spojrzał na swoją bratanicę i uśmiechnął się w najbardziej fałszywy i równocześnie uroczy sposób na świecie. Nawet jego brat nie był tak dobrym aktorem jak on.
– Zostaniesz z wujkiem, Aura – powiedział słodkim głosem, nieujmującym mu męskości. Małe, szmaragdowe oczka spojrzały w górę na tego dziwnego demona. Moja córka wyjątkowo nic nie odpowiedziała. – Inaczej twoja mamusia zginie.

2 komentarze:

  1. Mam wrażenie, że Soriel zmodyfikował plan Sapphire na własną rękę. Chociaż nigdy nie wiadomo z Departamentem. Martwię się, co dolega Laurze. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to tylko konsekwencje bitwy i alkoholu. Smutno i dość nieprzyjemnie. Mogę tylko czekać na to, co przedstawisz dalej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)
    Twierdzę, że Laura może jednak być w kolejnej ciąży, do której objawów dokłada się stres po przeżytej walce i wyrzuty sumienia. No co, przecież lekarze mogą się mylić. Nathiel by pewnie oszalał.
    Biedna Amy. Jest świetną przyjaciółką, ale w tym momencie jest - cholera - zupełnie sama. Ja chcę ją przytulić! Jak wiadomo, samotny człowiek jest dość dobrym celem do namówienia go na ciemną stronę życia. Albo do porwania, co widać powyżej.
    Ach, ta ochrona Nox. Skuteczna na tyle, by w swoje progi wpuścić dwoje demonów.
    Aura rozwaliła mnie swoim okrzykiem xD "Wujek!". Huehuehue. No to mamy podwójne porwanie. Ale po jakiego grzyba Ty ich tak karzesz? Organizacja jest słaba, czy nie można by im dać chwili oddechu? Nie no, żartuję. Wielbię akcję, która się tu zaczyna. Ja chcę więcej!

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń