Nie przepadam za tym rozdziałem. Jest taki... zwyczajny. Chyba pisałam go w nocy, bo teksty są bardzo zdechłe i skrótowe. No, ale nic, następny powinien być lepszy!
***
Nie chciałam uczestniczyć w spotkaniu
organizacyjnym Nox. Nie potrafiłam. Palił mnie dziwny wstyd z powodu mojego
wcześniejszego zachowania. Nigdy nie przejmowałam się tym, co myślą o mnie
obcy, ale zawsze przejmowałam się tym, co myślą o mnie najbliżsi.
Spotkanie organizacyjne poprowadził Ethan wraz z
Arenem. Sorathiel był naprawdę w krytycznym stanie. Został zabrany do szpitala,
gdzie Amy wylewała już tysiące łez, oczekując w poczekalni na jakiekolwiek
wiadomości. Byłam straszną przyjaciółką. Powinnam przy niej być, pozwolić się jej wypłakać na moim ramieniu, wesprzeć ją. Nie mogła się stresować i sama znosić ten stres, przecież była w ciąży. Chciałam przy niej być i karciłam siebie w duchu za swoje
zachowanie, ale po prostu nie byłam w stanie się ruszyć. Co jakiś czas byłam bliska
kolejnej fali paniki, innym razem miałam ochotę zwymiotować, a gdy stawałam
przy oknie robiło mi się słabo – upaść nie pozwalał mi tylko drewniany parapet w sypialni.
Nathiel zabrał Aurę ze sobą na spotkanie. Chciał mi dać odetchnąć.
Powiedział, że kiedy wróci, nie chce mnie widzieć zdołowanej. Tak, już kiedyś
przeżywaliśmy podobną sytuację. To było wtedy, gdy Joanne umarła. Nie mogłam
się pozbierać przez długi czas. Nathiel był zirytowany moim zachowaniem i
nieźle się wówczas pokłóciliśmy, jednak jego słowa dały mi do myślenia. Wydaje
mi się, że teraz też potrzebowałam jego krzyku. Stwierdzenia, że może i jestem
beznadziejna, ale powinnam nad tym pracować, nie załamywać się. Przecież wiele
osób w Nox wciąż na mnie liczy.
Oparłam głowę o chłodną szybę w którą uderzały
krople letniego deszczu. Motywowanie siebie na siłę niewiele pomagało. Ja
naprawdę potrzebowałam impulsu z zewnątrz.
Znów chwyciłam się za brzuch i skrzywiłam.
Czułam się jak wtedy, kiedy byłam w ciąży z bliźniakami. Tym razem było to
jednak spowodowane nawracającymi wspomnieniami z galerii handlowej. Krew,
mnóstwo krwi. Umierająca na moich oczach Jamie, jej krew na mnie. Bezradność i
zdziwienie malujące się w jej oczach. Nic tak nie bolało jak śmierć niewinnej
osoby za którą brałeś odpowiedzialność. To samo było z Noah, jego brutalną
śmierć mogłam sobie jednak tylko wyobrazić.
Usiadłam na sofie i otuliłam się kocem.
Chciałabym zasnąć, ale nie mogłam. Sen wzmógłby we mnie jeszcze więcej
złowrogich myśli. Tak naprawdę siedzenie w tej piekielnej ciszy w ogóle mi nie
pomogło. Potrzebowałam teraz Nathiela i Aury, którzy wprowadziliby do naszego
domu chaos. Słuchałabym wtedy ich krzyków, zmywała po nich tony naczyń,
sprzątała podłogi i może nawet bym się uśmiechnęła, a poziom hormonów szczęścia
skoczyłby mi do góry, dzięki czemu mogłabym się wyzbyć tych głupich odruchów
wymiotnych i słabości. Na pewno zebrałabym w sobie trochę siły i poszła do Amy.
Położyłam się na sofie i oparłam głowę na poduszce. Musiałam zamknąć na chwilę oczy, bo gdy patrzyłam w sufit, kręciło mi
się w głowie, jakbym coś wypiła. Alkohol przecież już dawno wyparował z mojej
krwi. Czy to ta walka tak bardzo mnie osłabiła?
Nawet nie spostrzegłam, gdy pełna niepokojów
zasnęłam. I wcale nie dręczyły mnie wtedy sny związane z wydarzeniami, które
miały miejsce w galerii. Po prostu spałam, pustym, czarnym snem,
nieprzedstawiającym sobą niczego konkretnego. Moje myśli zawisły w eterze na
rzecz spokoju. Nie wiem ile spałam, ale gdy już otworzyłam oczy, wisiały nade
mną dwie pary zielonych oczu. Aura opierała się o mnie rękami, a Nathiel
spoglądał z podejrzliwością, jakby chciał wybadać czy jeszcze żyję. Otóż –
żyję.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Potarłam czoło i przeniosłam się do pozycji
siedzącej. Wcale nie zrobiło mi się lepiej. Byłam bliska od zwrócenia pustki, którą miałam w żołądku.
– Chyba – odpowiedziałam, przecząc swoim własnym
odczuciom. Po co kłamałam? Może dlatego, że Nathiel był przewrażliwiony.
Aura wskoczyła na miejsce obok mnie i
uśmiechnęła się szeroko. Nie była już obrażona. Najwyraźniej Nathiel czymś ją
przekupił albo po prostu samoczynnie jej przeszło z powodu tęsknoty. Chciałam
odwzajemnić jej uśmiech, ale tylko siedziałam i wpatrywałam się w nią bez celu.
Moja córka najwyraźniej coś wyczuła, bo zmarszczyła małe czółko i nadmuchała
poliki. Dostałam drugą szansę na uśmiech, ale moja próba skończyła się
oczywiście krzywizną.
– Mama. – Aura zaczęła mnie oskarżycielsko szturchać. Stanęła bosymi stopami na sofie i pociągnęła mnie za
włosy. – Głodnia.
A więc o to chodziło. Zazwyczaj rozumiałam
wszystkie potrzeby własnej córki, nawet, gdy o nich nie mówiła głośno, tym razem
mi się nie udało. Może to przez moje rozkojarzenie i złe samopoczucie?
– Już – westchnęłam. Odrzuciłam koc na bok i
wstałam. Nathiel musiał mi się przyglądać od dłuższej chwili. Zawsze gdy mnie o
coś podejrzewał, unosił czarną brew do góry i czekał. Bez słowa. Chyba wcale
nie był zaskoczony, kiedy straciłam równowagę. Był przygotowany na złapanie
mnie.
– Wiedziałem, że kłamiesz – stwierdził z
westchnięciem. – Jesteś tak samo blada jak wtedy, gdy byłaś w ciąży z
bliźniakami. – Umilkł. Spojrzał na mnie oczami w których zajarzyła się iskierka
nadziei i radości.
Potrząsnęłam głową.
– To nie jest możliwe, Nathiel. Przecież lekarze
powiedzieli, że nie będę mogła już zajść w ciążę. Po prostu… straciłam trochę
krwi, do tego wczorajsza noc dała mi trochę popalić. Jestem zmęczona –
westchnęłam, prostując się w ramionach własnego męża. Po tych słowach zaczęłam
czuć nadchodzącą falę rozpaczy. Z trudem zacisnęłam usta i powstrzymałam się od
wybuchnięcia płaczem. Dlaczego zawsze reagowałam w taki sposób w jego
ramionach? Nie mogę cały czas płakać i użalać się nad sobą. Powinnam być silna.
Jeśli nie dla siebie to dla mojej rodziny.
– Laura, ja wiem, że przeżywasz stratę dwóch
członków swojej grupy i wiem, że się o to obwiniasz, ale nie możesz – mruknął
niezadowolony Auvrey. Wciąż patrzył mi w oczy. Na jego czole pojawiła się
zniecierpliwiona zmarszczka. – Oni wiedzieli na co się piszą. Sorathiel
rozmawiał z każdym z nich osobna. Mówił im, że jeżeli chcą się wycofać, mogą to
zrobić, ale żadne z nich nie chciało. Każdy został uświadomiony o tym, że to
może być jego ostatni dzień życia.
– Mieliśmy się trzymać razem – odezwałam się
żałosnym głosem, tak niepodobnym do mnie.
Łzy samoczynnie zaczęły spływać po
moich polikach. Poczułam się jak dziecko. Gdy nim byłam, zmykałam się w pokoju i płakałam bezgłośnie w poduszkę. Tylko wtedy nie miałam kogoś takiego jak Nathiel. Nigdy nie chciałam martwić mamy i odsuwałam ją od swoich wewnętrznych rozterek jak najdalej. Wiedziałam, że ma poważniejsze problemy niż jej dorastające dziecko wylewające co noc łzy. Teraz, gdy miałam przy sobie Auvreya, wyrażanie bólu nie było dla mnie czymś wstydliwym. Nie miałam przed nim zbyt wielu tajemnic. Problemy, które nas otaczały, dzieliliśmy na dwoje.
– Jesteś już tyle lat w Nox i wciąż nie
pamiętasz, że wszelkie strategie zawodzą, jeżeli chodzi o departament? – spytał mnie Nathiel, unosząc brew do góry. Był zadziwiająco spokojny. Nie krzyczał na
mnie, nie denerwował się i tłumaczył mi wszystko jak dziecku. Czyżby nasze role życiowe się zamieniły?
Aura zeskoczyła z sofy znudzona scenami
odgrywanymi przez jej rodziców. Ten kiepski film nie był dla niej. Uciekła od dramatu. Nie przejmowałam się nią, choć
zdawałam sobie sprawę z tego, że może lada moment nabroić. Dzisiaj nie miałam
sił do latania za nią po domu.
– To nie jest twoja wina – powtórzył Nathiel. –
Rozmawiałem z resztą twojej grupy. Wszyscy się o ciebie martwią. Chcą cię jutro
odwiedzić, wiesz? Andi powiedziała, że spróbuje upiec ciasteczka – zachichotał.
– A obydwoje wiemy, że to beztalencie w kuchni. Chyba wszyscy się potrujemy.
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęłam się.
– Za tą uwagę powiedziała, że dla mnie
przygotuje specjalne ciastka z trutką na szczury – opowiedział. – Nie mogę się
doczekać – mówiąc to, mrugnął uwodzicielsko oczkiem. – Wtedy będę specjalnie
jęczał w łóżku i błagał o twoje uzdrawiające ręce.
– Chyba za bardzo się rozmarzyłeś – powiedziałam
wrednie.
– To tylko ¼ moich fantazji na twój temat,
maleńka. – W głosie Nathiela pojawiła się nutka uwodzenia.
Wtuliłam głowę w jego pierś i nareszcie poczułam
się lepiej. Wystarczyło zamienić kilka słów z Auvreyem. Może jeszcze nie
uwolnił mnie całkowicie od czarnych myśli i złego samopoczucia, ale na pewno
wprowadził w ten chaos trochę światła i nadziei. Nie dziękowałam mu za to na
głos, ale na pewno wiedział, że jestem mu wdzięczna za to, co robi. Rzadko
siebie przepraszaliśmy, dziękowaliśmy, witaliśmy się ze sobą. To nie kwestia
braku kultury tylko tego, że każde z tych słów miało odzwierciedlenie w
gestach. Przytulając go – dziękowałam.
Aura wróciła szybciej niż sądziliśmy. Już w
progu salonu chichotała się jak mały diabeł. Wiedziałam, że to nie zapowiada
niczego dobrego, ale nie spodziewałam się, że zacznie w nas strzelać pistoletem
na wodę. Skąd ona go w ogóle miała? Domyślałam się, że to jakaś dzisiejsza
nagroda za dobre sprawowanie od Nathiela.
Odskoczyłam od męża.
– Jestem mokry, niedobrze. To ty powinnaś być –
powiedział Nathiel, mrugając do mnie uwodzicielsko. Przewróciłam oczami i nie
skomentowałam tego. Spojrzałam karcąco na małą, roześmianą Aurę, która nie
przejęła się moją miną i strzeliła mi wodą prosto w twarz.
– Koniec tego – powiedziałam chłodno.
Niezadowolona córka ukryła pistolet za plecami, jednak ojciec szybko wyrwał jej
go z rąk. Wystawiła mu język. Zdecydowanie na za dużo zaczęła sobie pozwalać i
pomyśleć, że miała dopiero 2 lata. Czasami miałam wrażenie, że za szybko
dorasta. A może uczy się złych nawyków od dzieciaków z sąsiedztwa? Często
obserwuje je z okna.
– Weźmę tio! – krzyknęła walecznie Aura,
pokazując palcem na pistolet leżący na stole. Zaraz. Co na stole robił
prawdziwy pistolet?
Zbladłam. Widocznie nie zauważyłam, kiedy
Nathiel go tam położył. Po raz kolejny zrobił coś bardzo nierozważnego. A
jeżeli był naładowany? Aura mogła sobie zrobić krzywdę! Żadne z nas tego nie
chciało.
Zanim nasza córka rzuciła się po nową zabawkę,
Auvrey podniósł ją do góry za sukienkę.
– Nie możesz bawić się takimi rzeczami –
powiedział chłodno. Od jego głosu zmroziło nawet mnie. Czasem potrafił być
jednak ostrym ojcem, ale to tylko czasem.
W oczach małej Aury pojawiły się wielkie łzy. Gdy już się wyrwała Nathielowi, z głośnym płaczem wybiegła z pokoju. No, tak. Zawsze gdy jej na coś nie
pozwalamy, reaguje na to łzami. Jest naprawdę bardzo rozpieszczona. A może to
po prostu cecha rodziny Auvrey? Wątpię, aby ta od strony Calanthe miała podobne
cechy. Z tego co mi opowiadała, jej rodzina była porządna.
Nathiel schował pistolet do komody, gdzie Aura
nie dosięga i westchnął ciężko.
– Czasami przesadza – mruknął prędzej do siebie
niż do mnie. Zdziwiłam się jego słowami. Zazwyczaj broni swojej córki jak lew.
Do tej pory nie słyszałam od niego negatywnych słów na temat Aury. Przy
wszystkich zachwycał się jaka to nie jest piękna, urocza i że jest córeczką
tatusia. Z drugiej strony – Aura dorasta. Kiedy nie umiała jeszcze biegać tak
szybko i mówić, była grzeczniejsza. Miałam wrażenie, że im starsza będzie, tym
trudniej będzie nam ją opanować. Bałam się o to. Miałam nadzieję, że nie
pójdzie w ślady swoich dziadków – mojego ojca Aidena lub ojca Nathiela. Złe geny
niestety istnieją w naszych rodzinach.
– Po prostu musimy przestać ją rozpieszczać –
powiedziałam.
„Musimy”, nie „musisz”. Może ja czasem też na za dużo jej
pozwalałam?
– To trudne. – Auvrey wzruszył ramionami. – Mimo
wszystko ją kocham.
– Czasem kochanie kogoś może zrobić tej osobie
wiele krzywdy.
Nathiel spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
Podejrzewałam, że mnie nie zrozumiał. Nie będę się tłumaczyć, niech moja
filozofia pozostanie dla niego zagadką. Przynajmniej ona. Bo wszystko co
chciałabym ukryć, w jego obecności i tak wychodzi na światło dzienne. Na tym
chyba polega małżeństwo. Na szczerości.
***
Amy cały dzień siedziała w szpitalu. Tak bardzo
martwiła się o Sorathiela, że pielęgniarka pół godziny musiała ją przekonywać
do tego, aby poszła już do domu. Nie chciała wychodzić. Ojciec jej dziecka mógł
przecież w każdej chwili umrzeć. Jego stan był naprawdę krytyczny. Niepokoiła
się za każdym razem, gdy człowiek w białym kitlu wychodził zza drzwi. Nie
chciałaby od niego usłyszeć najgorszych z możliwych słów. Sorathiel musiał
przeżyć. Przecież był nie tylko niezbędnym szefem organizacji Nox, ale także
jej przyszłym mężem i… ojcem. Bez niego czułaby się samotna, zniszczona, nie do
życia, zrozpaczona. Nie wiedziałaby co ze sobą począć, nie wiedziałaby gdzie
się podziać. Te myśli spowodowały, że po raz kolejny tego dnia w jej oczach
pojawiły się łzy.
Wzięła głęboki wdech i wydech. Nie mogła dramatyzować. Musi
być silna. Doskonale wiedziała, że bycie łowcą nie jest łatwe. Ona sama by
sobie z tym nie poradziła. Chciałaby czasem pomóc swoim przyjaciołom, ale po
prostu nie była w stanie. Mogła ich
wspierać tylko dobrym słowem i ciepłą herbatą podczas ich wizyt. To niewiele i
czasem źle się z tym czuła, ale najwyraźniej nikt nie miał jej tego za złe.
Sorathiel sam kiedyś stwierdził, że wolałby, aby nie pchała się w to demoniczne
bagno. Jest po prostu za delikatna. Ale Laura też była delikatna. Podziwiała ją
za to, że wbrew swojej strachliwej naturze, zaczęła współpracować z Nox. Była
odważna, w przeciwieństwie do niej.
Cały dzień, gdy tkwiła w szpitalu, była sama.
Tylko kilka nielicznych osób przyszło zobaczyć czy coś wiadomo na temat ich
szefa. Zabrakło jej tylko Laury, ale… rozumiała, że była zmęczona po walce.
Widziała ją przecież zaraz po niej. Mało nie zemdlała na jej widok. Była zapłakana,
roztrzęsiona, zakrwawiona i bledsza niż zwykle. Nie mogła jej za to winić.
Przecież od zawsze były przyjaciółkami i mogły na siebie liczyć. Nie obrazi
się. Na pewno spotkają się jutro. Może sama pójdzie do Auvreyów? Jeżeli do południa
nie będzie nic wiadomo na temat Sorathiela, kupi w piekarni czekoladowe
babeczki i pójdzie wyżalić się Laurze. Miała nadzieję, że nie będzie jej to
przeszkadzać. W końcu mówiła bardzo dużo, może czasem nawet za bardzo
dramatyzowała, ale… jak ma nie dramatyzować w tym momencie? Najważniejsza osoba
w jej życiu może się już nigdy więcej nie przebudzić.
Amy nie wiedziała czy to chłodny wiatr, czy
strach wywołał u niej gęsią skórkę, miała tylko nadzieję, że się nie przeziębi.
Było już po północy, a ona, samotna kobieta w początkowym stadium ciąży, wracała
do domu. Sorathiel byłby zły, gdyby się dowiedział, że idzie przez park sama,
ale… to nic. To tylko jedna noc, prawda? Chyba, że przez kolejne będzie
zmuszona siedzieć w szpitalu i oczekiwać na jakąkolwiek wiadomość o swoim
ukochanym. Wtedy chyba oszaleje.
Amy dokładniej otuliła się bluzą. Na
szczęście zdążyła wziąć ją z domu. Letnie noce w jej ukochanym
mieście były naprawdę chłodne.
Do domu dotarła bez problemu. Andi zapewne już
spała, w końcu była po poważnej bitwie, to samo z Ethanem, który zazwyczaj
bardzo wcześniej kładł się do łóżka. To dziwne, kiedy nikt nie czeka na ciebie
w domu. Przez nienależenie do Nox, czuła się trochę odsunięta do reszty, ale nie
było to zbyt przytłaczające uczucie. Nie mogła przecież zazdrościć swoim
przyjaciołom. Naprawdę ciężko pracowali.
Rzucając bluzę na sofę, ruszyła do kuchni. Była
już trochę zmęczona, ale nie mogła odpuścić sobie dziennej porcji herbaty.
Potrzebowała się trochę rozgrzać w tą chłodną noc. Samotne sączenie jej
ulubionego napoju nie będzie takie jak z bliskimi, ale trudno się mówi.
Herbaciany rytuał był taki jak zawsze.
Zagotowanie wody, wsypanie dwóch płaskich łyżeczek suszu owocowego do
niebieskiego kubka z napisem: „smile”, dodanie dwóch czubatych łyżeczek cukru i zalanie wodą.
Potem zamieszanie zawartości. Jakieś 5 obrotów.
Herbata gotowa. Teraz usiądzie
na sofie i będzie cierpieć w samotności.
Amy chwyciła za ucho kubka. Chciała się obrócić
w tył, ale ktoś przyłożył jej coś chłodnego do tyłu głowy. Wstrzymała dech.
Dlaczego miała wrażenie, że to pistolet?
– Pójdziesz ze mną – usłyszała słodki,
dziewczęcy szept. Różowy kosmyk włosów mignął jej przed oczami dając znać o tym,
że ma do czynienia z kimś niebezpiecznym. Według członków Nox, różowe włosy
posiadała jedna z młodych członkiń departamentu.
Amy zacisnęła usta i momentalnie zalała się
łzami. Przecież już kiedyś przeżyła podobną sytuacje. Nie chciała znów zapaść w
śpiączkę jak ostatnim razem.
– Nie rób mi krzywdy – załkała cicho.
– Nie zrobię jak pójdziesz ze mną – zachichotała
bezlitośnie demonica. – Przynajmniej tymczasowo nic ci nie grozi, potem
zobaczymy. – Jej głos zabrzmiał bardzo beztrosko.
Amy nie miała wyboru. Musiała wypełnić rozkaz
dziewczyny. Mogła jedynie liczyć na to, że ktoś po nią przyjdzie.
Skrawek papieru wylądował na blacie kuchennym, a
tajemnicza demonica wraz ze swoją zakładniczką, rozpłynęła się w powietrzu.
***
Nastał kolejny deszczowy dzień. Lubiłam, gdy
czasem padało, moja córka również nie narzekała. Szła ubrana w
żółty przeciwdeszczowy płaszczyk i śpiewała po swojemu jakąś wymyślną piosenkę,
którą gdzieś kiedyś usłyszała. Jej czarne kalosze w białe kropki dotykały
każdej napotkanej kałuży, rozpryskując swoje krople wkoło, a po każdym skoku
następował głośny, diabelski śmiech małego demona.
Spotkanie dziś na dworze
jakiekolwiek człowieka graniczyło z cudem, zupełnie, jakbyśmy trafiły w
odrębną, deszczową krainę. Czy byłyśmy jedynymi osobami w tym mieście, którym
nie przeszkadzał deszcz?
Aura uparła się, że ubierze dziś swój wielki
plecak w kształcie misia. Nie protestowałam i dałam jej wolną rękę. Musi nauczyć się samodzielności.
Zapewne chciała wziąć ze sobą pistolet na wodę albo jakiegoś wielkiego misia,
którego ostatnio kupił jej Nathiel. Nie, dziś nie miałam ochoty na jakiekolwiek
protesty.
Nie dzwoniłam do Amy. Osobiście chciałam jej
złożyć wizytę. Znałam ją i domyślałam się, że po ciężkiej nocy spędzonej w
szpitalu, zapewne poszła do domu się przespać. Na pewno wstała dopiero po
południu, całkiem niedawno i chodzi po kuchni z niesfornie ułożonymi lokami i
cieniami pod oczami. Zapewne zrobiła sobie już herbatę i czeka samotnie na
kogoś, kto by ją pocieszył.
Amy mimo swojej otwartości nie zawsze pokazywała,
że coś jest u niej nie tak. Na pewno było jej przykro z tego powodu, że wczoraj
nie przyszłam do szpitala, a jednocześnie nie miała mi tego za złe, bo zdawała
sobie sprawę z tego, że byłam po bitwie. Osobiście byłam na siebie zła.
Powinnam się już dawno ruszyć z domu.
Poranek był dla mnie ciężki. Poprzedniej nocy
śniłam najgorsze z możliwych koszmarów i zrywałam się do góry, ostatecznie
lądując w ramionach zmęczonego moją paniką Nathiela. Byłam dziś nie do życia.
Słabość i mdłości z wczorajszego dnia wciąż mi nie przeszły, choć dziś były już
delikatniejsze. Byłam w stanie się ruszać i robiłam to z całkiem niezłym
skutkiem. Nathiel pełen energii jak zawsze, wybrał się po śniadaniu z resztą
ekipy Nox na miejsce wczorajszej bitwy. Potem będą zmuszeni wyruszyć do rodzin
zmarłych członków, aby ogłosić im niewesołe wieści. Chciałam iść z nimi, ale
Nathiel stwierdził, że to mnie tylko pogrąży, przecież wciąż przeżywam śmierć
Jamie i Noah. Przyznałam mu racje. Gdy tylko pomyślałam o tych dwóch
nastolatkach, zachciało mi się płakać. Stałam się zbyt wrażliwa. Ludzi o słabej psychice łatwiej jest zniszczyć, a departament posiada
przecież wielu członków mających zdolności do niszczenia psychicznego.
Aura wskoczyła w ostatnią kałużę i wydała z
siebie okrzyk dzikiej radości. Potem bez słowa, jak grzeczny aniołek podbiegła
do drzwi organizacji Nox. Patrzyła na mnie wyczekująco z szerokim uśmiechem na
twarzy, skacząc z nogi na nogę. Widocznie bardzo musiała stęsknić się za Amy.
Otworzyłam drzwi od domu, a ona wleciała do
środka jak burza. Z góry schodziła właśnie zaspana Andi z
przymrużonymi oczami. Spanie do południa było u niej wakacyjną codziennością.
Spojrzała na nas i podrapała się po policzku. Aura zaśmiała się na jej widok i
dopadła ją u dołu schodów, tuląc się do jej nóg.
– Cześć, diable – przywitała się ochrypłym
głosem nastolatka. Pogłaskała moją córkę po głowie.
– Cieść – odpowiedziało ładnie ¾ demona. Jej
radość nie trwała długo. Zaraz pobiegła do kuchni, gdzie najczęściej przebywała
Amy. – Nie mia! – krzyknęła rozczarowana już po chwili.
Uniosłam brew do góry. W takim razie może się
myliłam i Amy wciąż jest w szpitalu? Wykręciłam do niej numer. Pięć sygnałów,
nie odebrała. Jej telefon przyniosła mi nachmurzona Aura.
– Dźwoni! – krzyknęła. – Odbieś, mama!
Potrząsnęłam głową i schowałam telefon Amy do
kieszeni. To dziwne, że zostawiła go w kuchni.
– Idę do łazienki – burknęła zaspana Andi i
zniknęła za rogiem salonu.
Postanowiłam, że sama zbadam kuchnię, choć nie
sądziłam, że znajdę tam jakieś poszlaki zbrodni. Rzeczywiście. Pustka. Tylko
jakaś kartka leżąca na blacie. Może wiadomość od Amy?
Rozwinęłam ją leniwie i ze zdziwieniem
stwierdziłam, że to nie jej pismo. To również było kobiece i ładne, ale… nikt z
naszego najbliższego otoczenia tak nie pisał. Serce zabiło mi szybciej z
niepokoju.
Drogi
Sorathielu! Zapewne zależy ci na swojej ukochanej i dziecku? Jeśli tak –
zapraszamy do Reverentii! Ugościmy cię w odpowiedni sposób.
Sapphire
Nie zdążyłam nawet przekląć czy pomyśleć o tym,
co zobaczyłam, a za moimi plecami rozległ się dobrze mi znany, męski głos.
– Ładnie tu macie.
Obróciłam się w tył i pierwsze co zrobiłam to rozglądnęłam się za Aurą. Na szczęście stała przy moich nogach. Silnym gestem
odsunęłam ją za swoje plecy. Zdawała się być zdezorientowana.
– Wujek! – powiedziała oburzona, tupiąc małą
nóżką z kaloszem w podłoże. Wskazała palcem na stojącego przed nami Soriela,
który zgrabnie opierał się o stół. Jak zawsze bezczelnie się uśmiechał. Jak
zawsze do bólu przypominał Nathiela.
Gdy ruszył w moją stronę, pchnęłam Aurę
jeszcze dalej, żeby tylko jej nie dosięgnął. Teraz już wiedziałam co to znaczy martwić się o swoje własne dziecko. Nie
zależało mi na tym czy ja przeżyję, tylko na tym, aby Aura przeżyła.
Spojrzałam wrogo na jednego ze złych braci. Wciąż uśmiechał się z charakterystyczną dla rodziny Auvrey kpiną. Wyrwał mi
list z ręki i porwał go na strzępy. Kawałki kredowego papieru wylądowały pod
moimi nogami.
– Cóż – zaczął znudzonym głosem – Miał to być
wasz szef, ale skoro leży jak trup w łóżku i nie jest w stanie się ruszyć,
musimy zadowolić się wami. – Soriel zaśmiał się pod nosem i pogładził mnie
palcem wskazującym pod brodą. Był aż za blisko mojej twarzy. Na szczęście
pamiętałam o tym, by nie patrzeć mu w oczy. Uparcie wgapiałam się w ścianę.
Ręką sunęłam powoli w stronę mojej torby na
ramieniu. Znajdowało się w niej exitialis.
Wydawało mi się, że Soriel tego nie widzi, a jednak był kilka kroków przede
mną.
– Tego szukasz? – spytał, podstawiając mi mój
nóż pod gardło. Wstrzymałam dech i mimowolnie spojrzałam w jego szmaragdowe
oczy. Na szczęście mój błąd nie okazał się zgubny. Dziś Auvrey nie zamierzał
mnie zaczarować.
– Aura, idź do Andi – mruknęła, nie patrząc w
dół.
Niepewna córka chwyciła mnie za rękę i
pociągnęła za nią. Czemu akurat w takiej chwili musiała przy mnie być?
Zazwyczaj biegła do Andi i męczyła ją prośbami o zabawę w chowanego. Czyżby
dzieci wyczuwały niebezpieczeństwo, które wisi nad ich rodzicami? Może
nieświadomie chciała mnie ochronić? Istniało też prawdopodobieństwo, że się
boi i nie rozumie powagi sytuacji.
Soriel spojrzał na swoją bratanicę i uśmiechnął
się w najbardziej fałszywy i równocześnie uroczy sposób na świecie. Nawet jego brat nie był
tak dobrym aktorem jak on.
– Zostaniesz z wujkiem, Aura – powiedział
słodkim głosem, nieujmującym mu męskości. Małe, szmaragdowe oczka spojrzały w górę na tego dziwnego demona. Moja
córka wyjątkowo nic nie odpowiedziała. – Inaczej twoja mamusia zginie.
Mam wrażenie, że Soriel zmodyfikował plan Sapphire na własną rękę. Chociaż nigdy nie wiadomo z Departamentem. Martwię się, co dolega Laurze. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to tylko konsekwencje bitwy i alkoholu. Smutno i dość nieprzyjemnie. Mogę tylko czekać na to, co przedstawisz dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cześć :)
OdpowiedzUsuńTwierdzę, że Laura może jednak być w kolejnej ciąży, do której objawów dokłada się stres po przeżytej walce i wyrzuty sumienia. No co, przecież lekarze mogą się mylić. Nathiel by pewnie oszalał.
Biedna Amy. Jest świetną przyjaciółką, ale w tym momencie jest - cholera - zupełnie sama. Ja chcę ją przytulić! Jak wiadomo, samotny człowiek jest dość dobrym celem do namówienia go na ciemną stronę życia. Albo do porwania, co widać powyżej.
Ach, ta ochrona Nox. Skuteczna na tyle, by w swoje progi wpuścić dwoje demonów.
Aura rozwaliła mnie swoim okrzykiem xD "Wujek!". Huehuehue. No to mamy podwójne porwanie. Ale po jakiego grzyba Ty ich tak karzesz? Organizacja jest słaba, czy nie można by im dać chwili oddechu? Nie no, żartuję. Wielbię akcję, która się tu zaczyna. Ja chcę więcej!
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*