Już myślałam, że nie wyrobię się z tym rozdziałem, ale tak się wciągnęłam, że ukończyłam go w sobotę. Trochę zapału na 3/4 z siebie wydobyłam i wydaje mi się, że pomimo nudnego początku, wyszło dosyć dobrze. Ten weekend jest cholernie twórczy. To dobrze, bo mogę zająć swoją głowę pisaniem, a dawno nie poświęciłam całego dnia na tworzenie czegoś. To jest piękne. Niedawno pisałam, że jeszcze jakieś 11 rozdziałów do końca, ale... jeden rozdział przeciągnęłam aż na trzy >D - a to z tego powodu, że rozpiska wyjątkowo nie ogarniała dziejów, które teraz odbywają się w Reverentii. Wymyślam je na bieżąco, a nie po drodze mi je skracać albo pisać 30-stronny rozdział!
***
Jak się okazało, Martha miała
racje. Ich skromny duet miał do czynienia z pół demonami – dokładnie z tymi
samymi, których spotkała kiedyś Laura, będąc w Reverentii. Naira to osoba,
która pomogła jej pozbyć się trucizny, a mężczyzna, który jej towarzyszył był
przyszywanym ojcem Deaniela – nosił imię Nick. Choć ich oprawcy nie do końca
byli przekonani co do Nathiela – w końcu nosił nazwisko Auvrey i był cienistym
demonem, jednym z tych, którymi grupa pół demonów gardziła – to jednak zaprosili ich w swoje skromne, prowizoryczne progi, które
co jakiś czas ulegały przeniesieniu, w końcu nie mogli czekać aż reszta
polujących na nich demonów dobierze się im do skóry. Uciekali tak już od lat i
świetnie dawali sobie rady. Bo choć nie było ich wielu, potrafili osiągnąć to,
czego departament nigdy nie zdobędzie – umiejętność współpracy. Nathiel nigdy
poważnie się nad tym nie zastanawiał, leciał na łeb na szyję, żeby tylko zabić
te pokraki z departamentu, a gdyby głębiej się zastanowić nad tym, że ze sobą
nie współpracują, można by ustalić całkiem dobrą strategię, ale strategia to
domena Sorathiela oraz jego głównych pomocników, mózgów operacji – Ethana i
Arena. On zdaniem innych był bezmózgiem, atakującym wszystko co zyskuje miano
złego. Nie starał się tego zmienić, czuł się dobrze
ze swoimi porywczymi cechami.
Jeszcze zanim herbaciany duet
został zaproszony na rozmowę z pół demonami, zjawiła się płacząca Madlene wraz
z podenerwowaną Alex, która najwyraźniej miała już dosyć jęków i zawodzenia
przyjaciółki. Za sobą targały olbrzymie konie. Całe ich
stado pasło się na mrocznych łąkach Reverentii nieopodal obozowiska pół demonów. Wszyscy zgodzili się z tym, że mogą się przydać podczas ucieczki.
Ich sojuszniczy skład powrócił do ładu. Prawie, bo przecież wciąż brakowało Patricii, co
bardzo niepokoiło resztę la bonne fee. Obiecały sobie, że nie wyjdą z
Reverentii bez niej, przecież była ich przyjaciółką. Albo wszystkie, albo żadna
– taką zawsze kierowały się zasadą.
Martha spoglądała niepewnie w
gliniany kubek z niebieskimi i strzałkowatymi liśćmi. Nie lubiła herbacianych
eksperymentów, ale nie chciała urazić gospodarzy. Może i demony nie znały
czegoś takiego jak kultura (wystarczyło spojrzeć na Nathiela), ale gdziekolwiek
by nie była, musiała stosować się do swoich wewnętrznych zasad moralnych. Upiła
łyka niebieskiego płynu i uniosła brew do góry. Zimny napój smakował jak mięta,
tylko z dodatkiem jakiejś nowości, która mogła nie mieć zamiennika w świecie
ludzi. Po upiciu kilku łyków, poczuła jak energia do niej wraca, a ból w
stopach ustępuje. O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby cywilizacja ludzka
odkryła krainę zwaną Reverentią – przemysł ziołowy na skalę światową. Kto wie,
może w końcu wynaleziono by lek na raka?
Martha spojrzała na Madlene,
która od kilku minut wspierała się głową o jej ramię. Słyszała jej miarowy
oddech i ciche mruczenie sennych słów. Wcale nie zdziwiło ją, że zasnęła. Na
Madlene wszystko działało odwrotnie. Kawa ją usypiała, herbata ją usypiała,
napar również nie dodał jej energii – zasnęła jak zabita z otwartą buzią i
ściekającą z ust śliną. Teraz z pewnością nie wyglądała uroczo. Martha miała
wrażenie, że to z powodu jej mocy – zabierała jej sporo energii, a żeby ją
odzyskać, musiała zapaść w sen. I nieważne w jakim miejscu w danym momencie się
znajdowała – potrafiła usnąć nawet w Reverentii. Czasem jej tego zazdrościła,
ona nie potrafiła spać gdzie popadnie. Ceniła sobie wygodę i komfort.
Nathiel nie zamierzał pić
swojego naparu. Patrzył się podejrzliwie to w kubek, to na pół demony, które
odwdzięczały się tym samym spojrzeniem. Widział, że piją to samo, a jednak
wolał nie ryzykować. Podobnie uczyniła Alex, która nie zaakceptowała zasad
gościnności i wylała potajemnie napar w trawę. Martha usłyszała jej ciche: „niech trawa to wpieprza, ja nie piję
magicznych naparów z kosmosu”. Uznała, że nie będzie jej do niczego
zmuszać.
– Co to tak w ogóle jest? – spytał
Auvrey, przerywając trwającą od wielu minut ciszę. – Wygląda jak niebieski
powerade, tylko w wersji nieodsączonej. Pływa mi tu jakieś liściaste gówno –
prychnął chłopak.
– Wypiłam i żyję – odpowiedziała
Martha, posyłając mu krótkie, beznamiętne spojrzenie.
– Ona zdechła – stwierdził z
oburzeniem Nathiel, pokazując palcem na Madlene, której ślina zaczęła skapywać
na spodenki. Dla potwierdzenia chwilowego stanu nieżywotności, zachrapała
cicho.
– Ona zawsze zdycha, cokolwiek
by nie wypiła – dodała niezadowolona Alex. Widać było, że ta sytuacja jej się
nie podoba i najchętniej wróciłaby już do domu.
Płomiennowłosa Naira przewróciła
oczami. Doskonale pamiętała Laurę. Nie na co dzień spotykało się w Reverentii
pół demona pół człowieka. Zapewne jej męża i przyjaciół również zapamięta,
chociażby ze względu na to jak się zachowują.
– To leczniczy napar z liści
agai – stwierdziła, pochylając się do tyłu i zrywając z krzaka liść. Pokazała
go gościom, obracając nim między palcami. – Pozwala odzyskać siły na kilka godzin,
potem niestety stan zmęczenia wraca.
– Brzmi jak nasza ziemska kawa –
powiedziała Martha w zamyśleniu, raczej do siebie niż do innych. Naira nie
przejęła się jej słowami, przecież i tak nie rozumiała czym jest ta cała kawa.
Wolała się skupić na istotniejszych rzeczach. Nick ostatnio nie był zbyt
rozmowny, dlatego przejęła jego przywódczą pałeczkę.
– Co was tu sprowadza?
Martha wyprzedziła Nathiela z
odpowiedzią. Była najlepszą dyplomatką w swoim zespole i miała tego znakomitą
świadomość, dlatego bez zażenowania, odezwała się jako pierwsza:
– Departament porwał córkę
Nathiela i Laury oraz Amy – przyszłą żonę szefa naszej organizacji. Chyba Laura
wspominała wam na jakiej zasadzie działamy? – Upiła łyka napoju i uniosła do
góry brew.
– Tak. Wspominała coś o tym. –
Naira solidarnie również upiła łyka z kubka. – A więc departament miesza i w
waszym życiu – westchnęła ciężko. Zmęczone oczy skierowała ku ciemnemu niebu
Reverentii. Widać było, ze ciągła ucieczka ją męczy.
– Ta – burknął Nathiel w
odpowiedzi. – Niedawno zniszczyli nam najlepszą budkę z lodami w galerii
handlowej. Generalnie spalili cały budynek. No i pozbyli się kilku członków
naszej organizacji. Nawet szefa tak zmasakrowali, że wylądował w szpitalu. A
potem jeszcze to porwanie i zraniona przez mojego popieprzonego braciszka
Laura. – Nathiel uderzył kubkiem o swoje kolano, wzburzając w nim błękitne
fale. Jego szmaragdowe oczy oprócz złości miały w sobie nutkę zmęczenia. Nikt
nie jest niekończącym się wulkanem energii, każdy kiedyś musi odpocząć. Auvrey
niestety nie miał takiej okazji od kilku dni.
Pół demony patrzyły na niego
trochę niepewnie. Martha domyślała się, że chodzi o te dziwne słowa, których
bezmyślnie użył Nathiel. Oni nie wiedzieli co to takiego budka z lodami czy
galeria handlowa. Nigdy nie byli w świecie ludzi. Tylko w połowie zrozumieli
to, co z siebie wyrzucił demon.
– To ryzykowne, dostać się do
zamku w takim składzie – odezwał się Nick. Głos miał niski i zachrypnięty. Nie
patrzył na swoich rozmówców, z krzywą miną pocierał zamknięte powieki, które
najwyraźniej walczyły z bezsennością.
– Nie mamy wyboru – prychnął Auvrey. W końcu przełamał się co do zawartości kubka i wypił ją za
jednym zamachem. Był zadowolony ze smaku tak samo jak i Martha. Wystawił kubek
w stronę Nairy i zawołał: – Jeszcze!
Płomiennowłosa pół demonica bez
narzekań zalała liście wodą. No, tak. Demon nie obrazi się za taki rozkaz. Oni
właśnie na zasadzie rozkazów tutaj działali. Martha wciąż zapominała o tym, że to nie
ludzie i nie ma u nich czegoś takiego jak bycie miłym.
– Zależy mi na przyjacielu,
dlatego chcę odzyskać jego dziewczynę i jego nienarodzone dziecko, oraz moją
córkę, która zapewne płacze za tatusiem i nie wie co ze sobą zrobić. – Marthcie
się zdawało czy powiedział to dziwnie żałosnym głosem zmartwionego ojczulka?
Naira pokiwała znacząco głową.
Zapewne nie rozumiała jego postępowania. Tutaj każdy dbał o siebie i każdą
stratę przyjmował jako zwykłą rzecz. Pół demony nie ratowały swoich kompanów.
Wiedziały, że w starciu z departamentem nie poradziliby sobie.
– Może macie jakieś rady? –
spytała spokojnie Martha.
Dwójka pół demonów spojrzała na
siebie w zamyśleniu. Gdzieś za ich plecami rozgrywał się dziecięcy mecz.
Czwórka małych demonów rzucała między sobą skulonym zwierzakiem, który
przeraźliwie głośno piszczał. Gdzieś w tle, inne dorosłe osobniki pracowały
przy dużym kotle z gotującym się wywarem.
– Moja rada to nie zadzierać z
departamentem – westchnął Nick. – Ale wiem, że istoty zamieszkujące świat ludzi
są uparte i dążą niestrudzenie do założonych celów – powiedział to z lekką
ironią, której Nathiel na szczęście nie zauważył, inaczej zacząłby się
awanturować o tą zniewagę słowną. – Możemy wam jedynie pokazać jak w łatwy
sposób przedostać się do zamku i nie zostać zauważonym.
Naira kiwnęła głową i
kontynuowała myśl starszego kolegi:
– Niedaleko stąd znajduje się
tunel prowadzący do lochów zamku. W całej Reverentii jest takich
mnóstwo, ale uwierzcie mi, departament nie przejmuje się tymi przejściami. Na
pewno liczą na to, że nie znacie terenu i wejdziecie prosto w ich pułapkę przez
główne wejście.
– A dużo tam trawy? – spytała
sennym głosem Madlene.
– Tak – odpowiedziała Naira,
choć nie rozumiała co trawa ma do tematu.
– To dobrze, koniki będą mogły
sobie jeść trawę – Mad zakończyła wypowiedź i znów
pogrążyła się we śnie.
– Pokażecie nam ten tunel? –
spytała Martha.
Naira i Nick pokiwali zgodnie
głowami.
– To idziemy! – wykrzyknął
Nathiel, podnosząc się z kłody. Wyrzucił w górę waleczną pięść i uśmiechnął się
z nową energią. Zapewne siły odzyskał dzięki ziołowemu napojowi.
Więcej nie trzeba było mówić.
Dwójka ze starszyzny przekazała kilka informacji swojemu zespołowi, a w międzyczasie Martha obudziła Mad, która nie chciała współpracować z powodu
wciąż nieodzyskanej energii. Po kilku słowach narzekania podniosła się jednak i
ruszyła na polanę, gdzie czekały na nich konie. Przy rozmowie dowiedzieli się,
że to tak naprawdę nie konie. W Reverentii nazywali ich szybkołowami. Ponoć potrafiły
latać i łatwo przywiązywały się do tego, kto nieustannie głaskał je po pysku.
Były aż za bardzo ufne przez co często padały ofiarą wyżerki dla demonów, ale
przy okazji pomocne. Zespołowo uznali,
że warto, aby każdy z nich miał chociaż jednego szybkołowa ze sobą. Nie
planowali brać nadprogramowych stworzeń – zgodnie uznali, że jeden zwierz
uniesie spokojnie dwie osoby naraz, tak więc nie będzie problemu z
przeniesieniem Amy, Aury i Patricii.
Zespół ratowniczy był dobrej myśli. Skoro udało
im się uwolnić spod mentalnego uroku Sapphire i odnaleźć osoby, które dały im
szanse na ciche wkradnięcie się do zamku demonów, wszystko było możliwe. Także
to, że uciekną, uprzednio odzyskawszy zakładników departamentu.
Na miejscu znaleźli się w ciągu kilkunastu
minut. Podróż minęła im w ciszy. Każdy pogrążony był w odmiennych myślach.
Było coś, co zastanawiało Nathiela. Laura już
kiedyś chciała przekonać pół demony do sojuszu z Nox. Minęło sporo czasu, może
zmienili zdanie? Zdążył zauważyć, że mają dosyć departamentu. Wszyscy byli tak
samo zmęczeni i osłabieni ciągłą ucieczką oraz bezradnością. Nie mogli nic
wskórać sami. Było ich zdecydowanie za mało. Jednak… gdyby połączyli z nimi
siły…? Co z tego, że to pół demony? Posiadali moce, może trochę słabsze niż
demony czystej krwi, ale zawsze to jakaś broń i lepiej będą sobie radzić w walce z
departamentem niż zwyczajni ludzie.
Gdy stanęli przy mrocznej, ciasnej jaskini i
wysłuchali już jęków klaustrofobicznie przestraszonej Madlene, Nathiel odezwał się
do pół demonów entuzjastycznym głosem:
– Dzięki. – Posłał im jeden ze swoich
najbardziej przymilnych uśmiechów. – Co my byśmy bez was zrobili? – jego
pytanie zabrzmiało aż nadto podejrzliwie i artystycznie. Naira uniosła do góry
brew i odpowiedziała chłodno:
– Zginęlibyście.
– Wy też bez nas zginiecie – mimo ostrych słów,
Nathiel wciąż wypowiadał je pogodnym głosem i z szerokim uśmiechem.
Pół demony milczały. Wpatrywały się w młodego
Auvreya jak dzikie koty, które lada moment rzucą się na niego z
pazurami i zaczną syczeć. Nathiel nie rozumiał skąd u nich taka obronna
postawa.
– Mówię serio – prychnął, pozbywając się w końcu
całej sztuczności jaką w sobie miał. Teraz znowu był tym samym pyskatym
demonem co zwykle. Założył ręce na piersi i spojrzał z góry na swoich rozmówców. Grunt w
tym, aby poczuć się jak władca za którym wszyscy wierni będą podążać. Pół
demony nie mieli przywódców, a przynajmniej nie konkretnych przywódców. –
Ruszcie w końcu swoje pół mózgi, co?
Chcecie już do końca swoich usranych dni uciekać od departamentu? –
spytał, unosząc znacząco brew do góry. – I tak ginąć jak muchy, po kolei? Co to
jest za życie? – prychnął. – Żadne.
Naira przybrała skrzywioną minę. Nick chwycił ją
za ramię, podejrzewając, że zaraz rzuci się na Nathiela z pazurami. Miała
charakterek i to całkiem temperamentny.
– Zmierzasz do czegoś konkretnego? – spytał z
opanowaniem Nick.
– Do zawarcia sojuszu, tępaku.
La bonne fee westchnęły zgodnie, ale po cichu.
Zdecydowanie Auvrey nie był mistrzem dyplomacji. Takie rozmowy powinien
zostawić dla bardziej odpowiedzialnych ludzi.
Martha chciała wszystko załagodzić i postawiła
krok wprzód, ale Nathiel wyskoczył przed nią i stanął twarzą w twarz z Nickiem.
Patrzył na niego z góry, groźnie i wyzywająco. Jego przeciwnik nie odwzajemnił
wrogiego spojrzenia. Wciąż był spokojny i niewzruszony. Najwyraźniej wszystkie
emocje krył wewnątrz siebie.
– Zastanowimy się nad tym – stwierdził chłodno
Nick.
– Albo teraz, albo nigdy, tchórzu. – Demon
zmrużył groźnie oczy.
Cisza zapadła nad zgromadzonymi. W powietrzu
unosiła się ciężka chmura niezgody i niepewność. Wszyscy patrzyli się na Nicka,
do którego należał teraz kolejny ruch. Mężczyzna długo stał w miejscu i patrzył
się w szmaragdowe oczy Nathiela. Cisza stała się przytłaczająca. Naira miała
wrażenie, że zaraz sama będzie musiała przytrzymywać Nicka, dziewczyny, że będą
musiały przytrzymywać Auvreya, na szczęście nie doszło do niczego złego. Ku zdziwieniu
wszystkich, pół demon wystawił rękę do Nathiela. To była cicha zgoda na sojusz.
– To co, widzimy się za jakiś czas – powiedział
demon, szczerząc się jak do sera. Cała nienawiść gdzieś z niego wyparowała.
Uścisnął z radością dłoń przyszłego sojusznika. Naira patrzyła na nich z
rozdziawioną buzią. Nie spodziewała się, że Nick przystanie na tę propozycję z
taką łatwością. Miała ochotę przekląć. Co on wyrabiał?
– Będziemy czekać – odpowiedział mężczyzna z
westchnięciem. Sam postawił krok w tył, aby zwiększyć niepokojącą odległość
między nim a Nathielem.
– Jeszcze raz dzięki – Auvrey posłał dwójce pół
demonów czarujący uśmiech. La bonne fee również wymieniły z nimi uprzejmości, a
potem wszyscy zniknęli w jaskini.
Droga do zamku demonów była kręta i długa. Nie
było możliwości, aby poruszać się tu bez światła, na szczęście każda la bonne
fee posiadała w swoim podróżniczym plecaku latarkę. Dzięki temu trzy strumienie
bladego światła padały w różne miejsca, umożliwiając podróż.
Im dalej brnęli, tym korytarz stawał się węższy.
Zmieniało się też podłoże i temperatura – przejmujący chłód zniknął prawie
całkowicie, a ich kroki przestały niknąć w ziemistym podłożu, teraz było
słychać stukanie butów o kamienie. Nathielowi zdawało się, że z każdym
następnym krokiem czarodziejki zwalniają. Przeczuwały coś złego? A może miały
świadomość tego, że w zamku czeka na nich coś niebezpiecznego?
– Powinniśmy się chyba rozdzielić – stwierdziła
Martha.
– Pójdę sam – powiedział natychmiastowo Nathiel o wiele za głośno. La bonne fee spojrzały na niego karcąco. Czy on zdawał sobie
sprawę z tego, że niedaleko nich mogły czaić się demony, które gdy tylko
usłyszą jego głos, rzucą się na niego z pazurami?
– Nie powinieneś – odezwała się niepewnym głosem
Madlene. Spojrzała z niepokojem na Auvreya.
– Bo co? – prychnął demon.
– Bo zachowujesz się jak nieodpowiedzialny
gówniarz i prosisz się o śmierć – syknęła Alex.
Nathiel wzruszył obojętnie ramionami, nie
podejmując walki słownej, co zdziwiło wszystkie dziewczęta. Zazwyczaj ciągnął
temat aż sam nie uznał, że jego przeciwnik się poddał. Najwyraźniej zależało mu
na czasie. Był zniecierpliwiony.
– Idźcie poszukać tej swojej koleżaneczki, może
jest gdzieś w zamku, skoro nie było jej w lesie i nie reagowała na wasze
sygnały – powiedział obracając nóż w dłoniach.
Latarki nie były już potrzebne, ich światło
zastąpiły wiecznie płonące świece Reverentii. Jak się okazało – przejście z
korytarza jaskini do korytarza zamku było płynne. Wszyscy sojusznicy stanęli w lochach demonów. Droga rozdzielała się na dwie.
– Dobrze – stwierdziła Martha. – Skoro taka jest
twoja decyzja, idź sam.
Madlene spojrzała z wyrzutem na swoją herbacianą
koleżankę. Panna Settler od razu złapała jej spojrzenie i postanowiła dopowiedzieć:
– Jest dorosły. Skoro nie życzy sobie
towarzystwa, niech idzie sam.
– No, właśnie – poparł ją Nathiel z entuzjazmem.
– Skopię dupę demonom i wrócę.
– A jak się spotkamy? Chyba musimy wrócić razem?
– spytała niepewnie Mad.
– Używacie magii, nie? Możecie mi przekazać
jakiś sygnał, że skończyłyście.
– Możemy nie być w odpowiedniej odległości od
ciebie – westchnęła Martha.
– Chyba, że połączymy moce – stwierdziła cicho
Madlene. Wyglądała na zamyśloną. – No, wiecie. Ta sztuczka z dzieciństwa. Ja
śpiewam, wy używacie mocy, a ja przenoszę je w miejsce, gdzie powinny dotrzeć.
– Ostatnim razem robiłyśmy to, gdy miałyśmy po 8
lat i wcale się to dobrze nie skończyło. Wysadziłyśmy dom sąsiadów – burknęła
Alex. Nie mogła jednak ukryć chytrego uśmieszku i błysku w oku. Tak,
rzeczywiście już kilka razy testowały połączenie swoich mocy i nie były to bynajmniej udane próby.
Sąsiadów na szczęście nie żałowała i tak za nimi nie przepadała – gdy
zniszczyły im dom, a dokładniej zrobiły wielką dziurę w dachu, stwierdzili, że
dłużej nie zostaną na tym nawiedzonym osiedlu i wyprowadzili się. Wszystko co
złe, dobrze się kończy.
– Hej, teraz jesteśmy dorosłe, a ja ćwiczyłam
trochę swoją moc – powiedziała z niewinnym uśmiechem śpiewająca czarodziejka. –
Poradzimy sobie.
– Dobrze, w takim razie ustalmy coś. – Martha
pochyliła się ku zgromadzeniu dając tym samym znak, żeby również się ku niej
schylili. – Piorun Alex to znak na to, że odnaleźliśmy Aurę, dwa pioruny to
znak na to, że odnaleźliśmy Amy, trzy pioruny, odnaleźliśmy Pat, jeżeli nikogo
nie odnajdziemy, poślę ci scenę śmierci Mufasy, rozumiesz? – Herbaciana wiedźma
spojrzała znacząco na demona, który nie wyglądał zbyt przekonująco. Marszczył
czoło, jakby zastanawiał się co Martha właśnie do niego powiedziała.
– Ta – mruknął w odpowiedzi i wyszedł z kręgu
wtajemniczonych. Nie oglądał się już za siebie. Wystawił do góry dłoń i tym
samym pożegnał swoje sojuszniczki. – Powodzenia, wiedźmy!
– Co za gnojek – burknęła Alex, oglądając, jak
Auvrey znika za prawym rogiem korytarza. – Założę się, że i tak niczego nie
zapamiętał.
– Oby wszystko zakończyło się dobrze –
westchnęła załamana Mad.
***
Demony bywały ignorantami. Demony nieraz nie
słuchały nikogo poza własnym rozsądkiem. Demony zawsze parły do przodu, nie
zważając na przeciwności losu. Zależało im, nawet, jeżeli pozbawieni byli
uczuć. Nathiel nie chciał siebie nazywać demonem, choć miał świadomość tego, że
tak łatwo od swojego miana nie ucieknie. Wystarczyło spojrzeć w jego oczu, a
już było wiadomo kim tak naprawdę jest. Ale on nie był typową cienistą pokraką.
Całe życie spędził jak normalny człowiek w świecie ludzi. Przez pewien czas
miał nawet całkiem zwyczajną rodzinę – pamiętał, że gdy Soriel i Anne chodzili
do szkoły, on pomagał zawsze mamie w ogródku. Podlewał kwiatki z uporem maniaka
przez co potem zwiędły. Jako mały chłopiec bardzo nad tym ubolewał i wmawiał
sobie, że to dlatego, że jest demonem – za każdym razem gdy ojciec ich
odwiedzał, uporczywie mu to powtarzał i kazał o tym nie zapominać. Całe jego
złe nastawienie zmieniła matka. Stwierdziła, że może i jest demonem, ale póki
ma uczucia różni się od tych, które mieszkają w Reverentii i sieją zło. Nigdy
nie kazała mu podążać za dobrem, ale nigdy nie kazała mu też podążać za złem.
Nie zdarzyło jej się również kłamać. Nie wmawiała mu tego, że jest człowiekiem,
bo przecież nim nie był. On tylko przejął kilka zwyczajów ludzkich i nabył
uczucia, które charakteryzowały mieszkańców tego świata. To prawda, że wciąż
wyróżniał się w otoczeniu innych ludzi – chociażby ze względu na intensywny
kolor swoich oczu – ale nigdy nie czuł się inny niż oni. Demon to tylko miano,
demon to nie istota. A Nathiel prawie w ogóle go nie przypominał.
W jego żyłach płynęła skażona krew Auvreyów.
Wszyscy byli aroganccy, ironiczni, wredni, zapatrzeni w siebie… a jednak każdy
z nich różnił się między sobą. Kiedy jego starszy brat Soriel bawił się życiem,
Nathiel ciężko pracował, pragnąc pozbyć się wszystkich demonów świata. Nie umiał
usiedzieć w miejscu, nie potrafił się bawić tak jak inni. W jego duszy zawsze
tkwiła chęć zemsty. Chciał pozbyć się ojca i pomścić swoją rodzinę, ciężko na
to pracował. Vail Auvrey, który podarował kilka cech swoim dzieciom, również
się od nich różnił. Nigdy nie brał sprawy w swoje ręce i nie lubił się też
bawić. Od brudnej roboty miał podwładnych, których w ogóle nie szanował.
Nathiela cieszyły te różnice. I choć ubolewał
nad byciem demonem i Auvreyem równocześnie, to jednak wiedział, że gdyby nimi nie był, nie
byłby również tym kim jest teraz. Każda najgorsza kara od losu, każda cecha
charakteru i cecha bytu, nie musi być przekleństwem, łatwo jest zamienić ją w
błogosławieństwo. Wszystko zależy od nastawienia.
Wbrew pozorom – Nathiel był dumny z tego kim
jest. Bo właśnie bycie takim doprowadziło go do tego momentu w życiu w którym teraz tkwił. Miał Laurę, a więc żonę, którą kochał, Aurę – kolejną potomkinię
rodu Auvreyów o podobnych cechach, Sorathiela – przyjaciela od dziecka, Amy –
która choć często irytuje, potrafi robić dobre ciasta, Ethana – tego starego
alkoholika z którym jednak da się porozmawiać, czarodziejki – choć wciąż trudno było mu przyznać, że je lubi,
spokojnego Arena, szaloną, małą Andi i… wielu innych, którzy nieustannie
zostawiali ślady w jego życiu. Dzięki temu kim był, doszedł tam gdzie jest i
wiedział, że zawsze może liczyć na pomoc przyjaciół. Tym razem jednak jej nie
chciał.
Odkąd kamienista podłoga zaznaczyła swój udział
w jaskini, Nathiel słyszał głos. Im dalej szedł, tym były wyraźniejsze. Ktoś
go wołał i prosił o pomoc. Kobiecy głos mówił o cierpieniu przez jakie właśnie
przechodzi, zawodził, płakał. Przez chwilę miał wrażenie, że to Amy, ale czy na
pewno? Równie dobrze to mogła być pułapka. To właśnie dlatego nie chciał
współpracować z la bonne fee. Gdyby powiedział im o tym głosie, zakazałyby mu
iść w tamtą stronę. A on nie chciał, nie mógł, nie był w stanie go zostawić.
Coś wewnątrz jego powtarzało mu uparcie, że to nie żart.
Kobiecy głos z każdym krokiem stawał się coraz
to wyraźniejszy. Auvrey zaczął się krzywić. Nie lubił, gdy ktoś jęczał mu nad
uchem. Była tylko jedna istota w jego życiu, która mogła narzekać na świat –
była nią Aura. Dlaczego nie Laura? Może dlatego, że jego żona nie ma
sposobności jęczenia i zawodzenia. To Aura oczekiwała zawsze atencji na
zranione kolano czy brak ulubionych płatków śniadaniowych w szafce, a ojciec reagował.
Nawet przez chwilę nie pomyślał, że to mała Aura mogła go wołać – przecież
wciąż nie mówiła zbyt wiele i na dodatek strasznie sepleniła. Mimo tego, parł
naprzód. Czy to jakaś przedziwna syrenia magia, która stara się go zwabić w
pułapkę z trującego bluszczu? Może i był mężczyzną, ale zajętym i nie zamierzał
słuchać jakiejś lafiryndy zza krzaka. Jeżeli nie znajdzie niczego konkretnego,
po prostu się wróci.
Zaczęło go zastanawiać co ma zrobić, kiedy la
bonne fee dadzą mu już znać, że ich misja jest porażką (bo tak przewidywał).
Znajdzie je? A co, jeśli będzie musiał uciekać? Dziwne, do tej pory nie
przejmował się tymi rzeczami i nie zdołał o nie spytać. To ten dziwny głos
hamował jego myśli. Teraz już nawet sam nie wiedział, który piorun był do kogo. Trudno. Zawsze radził sobie sam, poradzi sobie i dziś.
Auvrey skręcił w kolejny korytarz. Głos
błagający o ratunek był już tak głośny, że nie zdziwił się, gdy stanął przed
celem swojej podróży. Tak, to mogła być pułapka, a świadczyła o tym podarta w rogu
kartka z wypisanymi czerwoną szminką słowami: „Tutaj, skarbie!” – obok
wykrzyknika znajdowało się serce. Miał dziwne wrażenie, że to sprawka Sapphire,
ale… od czego jest ryzyko? Uwielbiał tę chwilę, gdy wskakiwał w sam środek
niebezpieczeństwa i wcale się go nie bał. Nie bał się prawie niczego, poza tym,
że mógłby stracić rodzinę albo przyjaciół. Tego nie chciał.
Nathiel włożył ręce do kieszeni i stanął przed
ciemnymi, rozwartymi wrotami w lekkim rozkroku. W jego głowie znów odezwał się
cichy, jękliwy głos, a obok niego rozbrzmiał chichot Sapphire. Prowokowała go,
a on nie lubił prowokacji. Przecież nawet bez niej wszedłby do tego głupiego
pomieszczenia.
Jego twarz rozszerzył demoniczny uśmiech – tylko
u jednego Auvreya wyglądał tak łobuzersko i chłopięco, zapewne zawdzięczał to
swoim okrągłym policzkom. Ludzie nie dowierzali, gdy mówił, że ma już 20--kilka
lat. Każdy myślał, że nie przekroczył jeszcze 17-stki. Domena Auvreyów czy
demonów? Zapewne i tych i tych, bo jego ojciec oraz Soriel również nie
wyglądali na swój wiek, poza tym wiele demonów Reverentii starzało się powoli,
ojciec Laury, Aiden Vaux, wyglądał np. tak, jakby nigdy nie przestał być
nastolatkiem.
Nathiel ścisnął exitialis w dłoni. Był pełen zapału. Już nic nie było w stanie go
zatrzymać. Ucieknie nawet z najgorszego bagna, jak przystało na osobę godną
nazwiska Auvrey.
Postawił krok wprzód, tym samym przekraczając
bramę ciemności.
Niech się dzieje wola piekła i tak pozabija
wszystkie diabły.
***
– Soriel, przestań!
Dziewczęcy śmiech mieszany z bezradnością, niósł
się po pokoju. Patricia nie mogła już wytrzymać. Takich tortur nie zafundował
jej jeszcze żaden człowiek, a co dopiero demon! Myślała, że lada moment umrze!
Jej płuca powoli słabły.
– Wujek, psieśtań! – krzyknęła walecznie Aura,
rzucając się razem z krzakiem Mścisławem na łóżko.
– Nie widzicie, że torturuję? – zachichotał nieprzejęty
sytuacją Auvrey.
– Ale ja już nie wytrzymam! – zaśmiała się Pat.
– Musisz wytrzymać! To twoja kara za to, że ośmieliłaś
się pojawić w Reverentii! – Mimo ostrego tonu głosu, na twarzy demona widniał
uśmiech rozbawienia, którego nie potrafił ukryć. Widok wijącej się po jego łóżku
Patricii, która nieudolnie próbowała odepchnąć jego łaskoczące ręce od siebie,
sprawiał, że zwyczajnie się cieszył. Tak jak dawno tego nie robił i to nawet będąc
w Reverentii. Ile by dał, żeby miał taką osobę na co dzień w tej pustej i
bezwzględnej krainie, gdzie nuda goni nudę! Ale przecież są wrogami. Nikt tak
naprawdę nie wie o tym, że się ze sobą spotykają. Oczywiście spotykają w sensie
typowo przyjacielskim. Patricia nigdy nie dałaby się namówić na to, aby zostali
parą. Soriel już słyszał jej narzekania, że on jest po złej stronie, a ona po
dobrej i to by nie wyszło. Zresztą… nie oczekiwał jakichś romantycznych związków.
Nigdy w żadnym poważnym nie był, bo był tylko chłopcem na jedną noc,
ewentualnie na dwie, ale to tylko w kilku przypadkach, np. gdy miał do czynienia
z niewyżytą seksualnie nimfomanką, która przywiązywała go do łóżka, zawiązywała
oczy i znęcała się nad nim. Oczywiście nie było mu wtedy źle. To dobrze, gdy
kobieta się nim zajmowała, a on nawet nie musiał ruszać żadną kończyną.
Patricia taka nie była. Nie dość, że była cholernie cnotliwa i dobrotliwa, to
jeszcze musiał wokół niej skakać. Gdy przychodził do jej domu, nie było mowy o
lenistwie – musiał pomagać jej sprzątać, a gdy Pat miała pilnować dzieci, on również
przy niej był, żeby jej pomóc. Czasem sobie wyobrażał ich własną gromadę dzieci, może wtedy od podstaw stworzyłby rodzinę, której mu
brakowało.
Czasem nie rozumiał dlaczego to robił. Dlaczego
tak się starał. Przecież wszystkie kobiety same wskakiwały mu do łóżka. Nie
trudził się tymi, które odrzucały jego zaloty, po prostu stawały się dla niego
jak powietrze. Czy to kwestia rodzinnego ciepła, którego przez lata mu brakowało?
Przy Patricii czuł się jak w domu. Nie, nie uznawał ją za swoją matkę czy nawet
siostrę (to byłby związek kazirodczy), ale widział w niej kogoś… kogoś z kim po
prostu było mu dobrze i przy kim mógł odpocząć. Czasem żałował, że poznali się
w czasach, gdy przyszło im walczyć przeciwko sobie. Wiedział, że departament go
obserwuje i nie chciał, aby stała się jej krzywda.
Gdy poliki lodowej la bonne fee stały się
czerwone jak u dorodnego buraka, Soriel zaprzestał tortur. Zawisnął nad nią i
spojrzał w jej błyszczące od łez oczy. Na szczęście nie były to łzy smutku, a
śmiechu. Pat spoglądała na niego z bezradnym uśmiechem.
– Jesteś niemożliwy – stwierdziła.
– I nieosiągalny – dodał chichoczący się Soriel.
Dziewczyna położyła chłodne dłonie na jego
policzkach, co go lekko zdziwiło. Zamierzała go pocałować czy jak? To by do
niej nie pasowało. Chyba nie ma w sobie aż tyle odwagi.
– Właśnie cię dosięgłam –
szepnęła, uśmiechając się szerzej.
– Byłem nieuważny. – Auvrey odwzajemnił
uśmiech i zdjął delikatnie jej dłonie ze swojej twarzy. Położył się obok przyjaciółki i westchnął cicho. Szmaragdowe, zmęczone oczy przymknął na moment. Czuł,
że Patricia nachyla się nad nim. Dzisiaj miał naprawdę wiele okazji, żeby ją
pocałować, a jednak tego nie zrobił. Nie przez strach, nie przez niechęć. Nie
chciał jej wystraszyć. To było głupie. On naprawdę nie zachowywał się tak jak
przystało na Soriela Auvreya. Gdzie uciekł ten przeklęty kobieciarz? Powinien
ją chwycić w ramiona, przycisnąć do kołdry i zasmakować brutalnie jej ust. Na
pewno spodobałoby jej się to. W sumie mógłby ją kiedyś upić. Zmieszać jakiś
dobry napój z winem i… Nie. To głupie. Zdobędzie ją bez głupich podchodów.
Soriel otworzył oczy i spojrzał
w zarumienioną twarz dziewczyny. Nie stać go nawet było na seksowny uśmiech,
którym uwiódł już niejedną dziewczynę. Po prostu patrzył w jej twarz.
– Nie powinnaś się tak nachylać,
wiesz? – prychnął. – Mógłbym cię teraz całować ile dusza zapragnie.
Podejrzewał, że te słowa onieśmielą dziewczynę,
dlatego odpowiednio wcześniej chwycił ją w pasie i przytrzymał, żeby nie
uciekła. Tak, czasem uwielbiał grać znęcającego się nad kobietami sadystę.
Szczególną radość sprawiało mu zawstydzanie Patricii. Niepewność rysująca się
na jej twarzy była zawsze tak wyraźna, że miał ochotę ją jeszcze pogłębić. Z
trudem trzymał ręce na jej talii. Miła ochotę zjechać niżej. Przerażenie w jej
oczach również było piękne.
– Soriel – westchnęła dziewczyna. Nagle
posmutniała. Wyglądała tak, jakby dwie strony jej duszy ze sobą walczyły. Jakby
jedna chciała z nim zostać, a druga uciec. – Nie mogę tu dłużej zostać.
Dziewczyny na pewno mnie szukają.
– One szukają cię teraz, ja szukałem cię całe
życie – powiedział, puszczając jej uwodzicielskie oczko. – Jestem więc ponad
nimi.
Pat uśmiechnęła się lekko. Zdążyła się
przyzwyczaić do podrywów Auvreya, choć czasem rumieniec samoczynnie wstępował
na jej poliki. Nie mogła też opanować kołaczącego się w piersi serca. Bała
się tego uczucia. Cały czas walczyła z tym, żeby nie ulec Sorielowi. Nie mogła,
byli wrogami. Poza tym nie dało się kochać kogoś, kto zdradzałby cię na każdym
kroku. Te myśli utrzymywały ją wciąż przy przyjacielskiej więzi, ale nie mogła
poradzić nic na to, że Soriel czasem łamał barierę i sprowadzał ich do typowo
romantycznej relacji. Straszliwie się tego bała.
– Mówię serio – westchnęła. – Poza tym muszę
wziąć ze sobą Aurę. – posłała mu jeden z bardziej uroczych uśmiechów, bo
wiedziała, że tak łatwo się nie da.
Soriel przybrał znudzony wyraz twarzy i
przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej.
– Znasz moją odpowiedź – mruknął. – Skoro Aura
jest moim zakładnikiem, ty też nim będziesz.
– Soriel – jęknęła Pat. – A jak dam ci buziaka?
– Buziaka? Mogłabyś od razu pójść ze mną do
łóżka. – Demon uśmiechnął się uroczo. Ich usta dzieliło zaledwie
kilka centymetrów. Patrzyli sobie prosto w oczy. Soriel miał wrażenie, że
dłużej nie wytrzyma i rzuci się zaraz na nią jak wygłodniała bestia.
– Jestem z tobą w łóżku – Pat również
uśmiechnęła się uroczo, przy czym nie próbowała kopiować Auvreya. Robiła to na
swój własny, przeklęty, cudowny sposób. Soriel miał ochotę głośno i siarczyście
przekląć.
– A więc dobrowolnie oddajesz mi swoje dziewictwo?
– Ugodowa mina Auvreya zmieniła się w minę łowcy, szykującego się do ataku.
– Przestań! – pisnęła dziewczyna, uderzając
chłopaka marnie napchaną poduszką. Pierze posypało się wkoło nich, a siedząca
dotąd w milczeniu Aura i Mścisław, zaczęli je łapać i skakać po łóżku. Te
dziecięce wibracje psuły romantyczny nastrój, który chciał stworzyć Soriel. A
myślał, że nawet pierze może stać się elementem ubarwiającym ten wzniosły
moment.
– No, już, przestań. – Chłopak przewrócił oczami
i chwycił za nadgarstki dziewczyny. Teraz miał ją w swoim władaniu.
Mógłby z nią zrobić co tylko chce, ale… dlaczego nie chciał spełnić swoich
najskrytszych pragnień? Bał się, że ją zrani? Że ucieknie i już nigdy nie
będzie mógł po prostu się do niej przytulić podczas głupich i nudnych seansów
filmowych? Że nie będzie mógł jej przedrzeźniać i podrywać, oczekując na uroczy
rumieniec albo bezradną obronę? Do cholery z tym wszystkim!
Soriel nachmurzył się i puścił dziewczynę. Patricia
zdawała się być zdziwiona. To nie było w jego stylu. Prawdziwy Auvrey trzymałby
ją w swoich ramionach nawet przez wieczność i starałby się ją zawstydzić.
Usiadła na skraju łóżka i zamyśliła się. W tym samym czasie Soriel zakrył twarz
poduszką. Miał już gdzieś to czy teraz zniknie. Miał gdzieś czy powie jego
bratu o Natcie, którego wychowują w Reverentii. Miał gdzieś czy zabierze Aurę i
Mścisława (a tego to mogłaby wziąć, bo pożerał go gejowskim wzrokiem). Chciał
już zostać sam i nie myśleć o niej, bo za często to robił.
– Soriel – odezwała się cicho Pat. – Źle się
czujesz?
– Ta – burknął chłopak. – Zostań moją
pielęgniarką.
Poczuł, że dziewczyna kładzie dłoń na jego
ręce.
– To dziwne, że nie dodałeś „seksowną” –
stwierdziła cicho. – Może rzeczywiście jesteś chory?
– To chyba oczywiste, że seksowną, zajączku, nie
upominaj się o coś, co wszyscy wiemy – zaśmiał się w poduszkę.
– Pytam poważnie. Jest coś, co cię dręczy?
– Teraz? – Soriel odsunął poduszkę tak, ze było
widać tylko jego szmaragdowe oko i uniesioną do góry, czarną brew. – Ty.
Lodowa czarodziejka przewróciła oczami. Gdy
tylko na nią spojrzał miał ochotę przyciągnąć ją do siebie. I pewnie by to
zrobił, bo jej dłoń była tak blisko jego, gdyby nie to nagłe, przeszywająco
niepokojące uczucie wewnątrz niego. Strącił jej rękę z siebie i usiadł na
łóżku, marszcząc czoło. Słyszał cichy, dziewczęcy chichot. To Sapphire go nakryła.
Musiała widzieć ich razem. Czy to ostrzeżenie? Czy zapowiedź czegoś grubszego?
Gdy zobaczył ogarniający ich z prędkością
światła mrok, wiedział, że coś jest nie tak. Chciał chwycić zdezorientowaną
Patricię za rękę, ale utonęła gdzieś w ciemnościach. Szukał jej po omacku. W
głowie brzmiał mu tylko głośny śmiech Sapphire i cichy płacz Aury, która
siedziała niedaleko nich. Wśród tych wszystkich okropnych brzmień wyłaniał się
cichy głos Patricii, szepczący jego imię.
– Cholera! – zaklął. – Spierdalaj stąd,
Sapphire! – wrzasnął gniewnie w ciemność, zrywając się z łóżka. – Niczego ci
nie zrobiłem!
Wszystkie głosy z nagła ucichły. Rozbrzmiewało
już tylko ciche szumienie czegoś nieokreślonego. Morze? Całkiem możliwe.
Sapphire była przeklętą mentalistką. Mogła złapać ich w swoje sidła bez
problemu.
– Twój kochany ojciec kazał mi się tobą zająć –
odezwał się szepczący głos tuż nad jego uchem. Jakieś obślizgłe ramiona zaczęły
obejmować jego szyję. Próbował je z siebie zrzucić. – Chyba za często
przebywasz ze swoją ukochaną czarodziejką, Sorielciu.
Auvrey skrzywił się na swoje zdrobnione imię.
Tylko Sapphire była tak pogrzana, żeby zdrabniać wszystko co może być nazwą.
– Nic wam do tego – prychnął. – Nie podpisywałem
żadnej umowy, która zakazuje mi zbliżania się do niej.
– Pamiętaj, że to nie świat ludzi, a Reverentia,
Reverentia działa na innych zasadach – Sapphire zaśmiała się i odsunęła swoje
ręce od Soriela. – Jedyną zasadą, która tu egzystuje jest brak zasad, Soriel i
doskonale o tym wiesz – szepnęła wprost do jego ucha. Zbulwersowany Auvrey
zamachnął się w jej stronę ręką i nie obchodziło go czy dostanie prosto w
twarz. Szanował kobiety, ale tylko te, które żyły na Ziemi. Demonic nawet nie
można było nazwać kobietami. To były prawdziwe, knujące za plecami potwory.
Sapphire się od nich nie różniła.
Jego cios natrafił na powietrze. Już sam nie
wiedział co robić. Chciał po prostu odnaleźć Patricię. Ale jak miał ją znaleźć
w ciemnościach?
Nastąpił głuchy trzask. Teraz znowu słyszał
głośne zawodzenie przerażonej Aury. Coś musiało się stać. Coś, czego nie
widział tylko on, bo moc mentalna Sapphire zadziałała tylko i wyłącznie na nim.
To nie był przypadek. Soriel zaczął czuć dziwnie nieuzasadniony niepokój i już
sam nie wiedział czy to Sapphire bawi się jego uczuciami, czy to on szaleje.
Wszystko wyjaśniło się, gdy ciemność powędrowała ku szczelinie w drzwiach. Na
łóżku wciąż siedziała zapłakana Aura, a obok niej obejmujący ją fioletowymi
mackami Mścisław. Brakowało tylko Patricii, która…
Auvrey zaklął głośno i natychmiastowo zerwał się
z łóżka – to, że wcześniej z niego wstawał było tylko iluzją, on cały czas
tkwił w tym samym miejscu. Tkwił tu i niczego nie widział! To była kara od jego
ojca. Kara od departamentu za to, że za bardzo zbliżył się do czarodziejki.
Soriel uklęknął przy dziewczynie i pierwszy raz
poczuł tak silną bezradność. Może i żyła, ale krew spływająca strumieniem po
podłodze nie mogła zwiastować niczego dobrego…
Zastanawiam się, co jeszcze Nathiel nam pokaże. Patrząc z perspektywy czasu, naprawdę się zmienił i to jest w nim piękne. Bardzo podoba mi się opis, który stworzyłaś dla jego punktu myślenia o tym wszystkim. Nic, tylko zaklaskać.
OdpowiedzUsuńSojusz z półdemonami to dobry pomysł i mam nadzieję, że wypali. W końcu wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, a siedzenie i czekanie na nieuniknione jest jeszcze gorszym pomysłem.
Ten Soriel to chyba naprawdę bardzo lubi Pat. Trochę to przypomina czas, kiedy Nathiel uświadamiał sobie, jak ważna jest dla niego Laura. Oczywiście z poprawką na Sorcię. I mam nadzieję, że Pat z tego wyjdzie.
Pozdrawiam
Cześć, to ja, jestem na bieżąco i się cieszę! >D
OdpowiedzUsuń"Piorun Alex to znak na to, że odnaleźliśmy Aurę, dwa pioruny to znak na to, że odnaleźliśmy Amy, trzy pioruny, odnaleźliśmy Pat, jeżeli nikogo nie odnajdziemy, poślę ci scenę śmierci Mufasy, rozumiesz? " - Glebłam. Scena śmierci Mufasy idealnym znakiem! >D
"Podlewał kwiatki z uporem maniaka przez co potem zwiędły" - Ej, to w sumie słodkie, że tak się zajmował kwiatuszkami. Nieważne, że zwiędły, przynajmniej miał dobre chęci!
"Jako mały chłopiec bardzo nad tym ubolewał i wmawiał sobie, że to dlatego, że jest demonem – za każdym razem gdy ojciec ich odwiedzał, uporczywie mu to powtarzał i kazał o tym nie zapominać." - Niedobry Vail, przywalmy muuuu.
"Każda najgorsza kara od losu, każda cecha charakteru i cecha bytu, nie musi być przekleństwem, łatwo jest zamienić ją w błogosławieństwo. Wszystko zależy od nastawienia." - Ten cytat jest świetny. <3 Filozofia Nathiela!
"Niech się dzieje wola piekła i tak pozabija wszystkie diabły." - Prawie jak "Niech się dzieje wola nieba (z nią się zawsze zgadzać trzeba)" z Zemsty buahah.
"gdy Pat miała pilnować dzieci, on również przy niej był, żeby jej pomóc" - O, jak w DD! <3
"– Jesteś niemożliwy – stwierdziła.
– I nieosiągalny – dodał chichoczący się Soriel." - Kocham to ;___;
"– One szukają cię teraz, ja szukałem cię całe życie" - *włącza tryb zachwytu*
"Miał gdzieś czy zabierze Aurę i Mścisława (a tego to mogłaby wziąć, bo pożerał go gejowskim wzrokiem)." - Typowy Mścisław buahah. Macałby te wszystkie jędrne tyłeczki!
Ojeeej, ten rozdział jest cudowny. Kocham go całym serduszkiem *w sumie jak każdy, bo to część świetnej historii, którą też kocham* i... wyszłam z wprawy w komentowaniu. Nie mam pojęcia, co napisać. D: Czekam na następny rozdział! <3
Hej :)
OdpowiedzUsuńMówiłam, że mam trzy rozdziały w tył? Na razie 51, kolejne nie wiem kiedy xD
" – Wypiłam i żyję – odpowiedziała Martha, posyłając mu krótkie, beznamiętne spojrzenie.
– Ona zdechła (...)" - uwielbiam pogawędki Marthy z Nathielem; jest ironia, jest cień zrozumienia i koleżeństwa. <3
"– Dobrze, w takim razie ustalmy coś. – Martha pochyliła się ku zgromadzeniu dając tym samym znak, żeby również się ku niej schylili. – Piorun Alex to znak na to, że odnaleźliśmy Aurę, dwa pioruny to znak na to, że odnaleźliśmy Amy, trzy pioruny, odnaleźliśmy Pat, jeżeli nikogo nie odnajdziemy, poślę ci scenę śmierci Mufasy, rozumiesz? – Herbaciana wiedźma spojrzała znacząco na demona, który nie wyglądał zbyt przekonująco. Marszczył czoło, jakby zastanawiał się co Martha właśnie do niego powiedziała." - buaghahahaha, glebłam xD Epickie! <3
Nathiel idzie na wojnę w towarzystwie, a jednak sam - nie dziwi mnie to, jest buntownikiem chcącym zemsty. Trzymam kciuki, by odnalazł to, czego szuka.
Soriel. Mógłby wreszcie pojąć, że jego relacja z Pat wykroczyła już odrobinę poza przyjaźń (choć czy kiedykolwiek nią była w dosłownym znaczeniu? romantyzm i rumienienie się jest bodajże od początku ich relacji).
Sapphire jest demoniczna w większym stopniu niż Gabrielle i chyba dlatego ją lubię. Choć czasami działa mi na nerwy.
Pozdrawiam! :)