Ten rozdział to chyba jedyna rzecz jaka mi ostatnio pisarsko (W MIARĘ) wyszła. Przez ostatnie kilka dni tonęłam w plikach Worda. Rozdział 3/4 kończyłam dzisiaj rano. Mam nadzieję, że niedługo odpocznę sobie od pisania, bo... wysiadam. Chociaż nie powiem: takie ciągłe pisanie daje mi satysfakcje. Tyle, że nie w takiej ilości. Hej ho! Mamy Sapphire, mamy Soriela, mamy la bonne fee, Nathiela i... wszystkich. Się dzieje. COŚ.
***
Ciemność – tylko ją widział
przed oczami. Nie miał pewności czy leżał, czy siedział, czy może stał. Czuł
się jak kukła rzucona w kąt pokoju, która nie może wykonać żadnego ruchu. Śnił?
A może jest pod wpływem jakiegoś czaru? To bardzo możliwe.
Nathiel miał dziwne wrażenie, że o czymś
zapomniał. I to o czymś bardzo ważnym. W głowie słyszał dziwny chichot i
rozpaczliwe nawoływanie jakiejś kobiety – czy to nie działo się zanim zapadł w
sen? Po coś szedł, tylko gdzie i w jakim celu?
– Tata! Tata!
Dwa dziecięce głosy zmieszały się ze sobą,
tworząc zabójczy dla uszu krzyk. Gdyby Nathiel miał władze nad ciałem, zapewne
by się skrzywił. Nie lubił dzieci, zawsze robiły niepotrzebny hałas. Jedyną
istotką, którą akceptował, a nawet kochał była jego mała Aura. Zapewne gdyby
Nate przy nich był, również traktowałby go z godnością ojca. I tylko ich,
nikogo więcej. Wszystkie te małe krzykacze sąsiadów, które sikają do dmuchanych
basenów w ogrodzie i gonią psy, wrzeszcząc jak opętane, były nie do zniesienia.
A te ich ohydne łapska wysmarowane dżemem? Jakie dziecko wkłada rękę do słoika
pełnego dżemu?! Do nutelli to rozumiał, w końcu Aura tak robiła, ale dżem?
Wyglądali wtedy jak mali zabójcy owoców! Bo owoce da się zabić, gorzej z
czekoladą.
– Tata! – Jakieś małe rączki zaczęły nim
potrząsać, inne szarpały go zaś za włosy. Czy nie słyszał przypadkiem głosu
własnej córki? Ale był ktoś jeszcze. Jakiś chłopiec. Przez myśl mu
przeszło, że to mógł być Nate, ale skąd by się tu wziął?
Nathiel otworzył jedno oko i z zadowoleniem
spostrzegł, że jego bezwładność zniknęła. Dla pewności zacisnął i rozluźnił pięść.
Zadziałało. Teraz mógł odepchnąć od siebie te niewdzięczne małe rączki, które
niemiłosiernie mocno go szarpały.
– No, już, starczy – warknął, chwytając za dwie
pary identycznych łapek. Były tak maleńkie, że bez problemu uwięził po dwie w jednej ręce. Zanim dostrzegł twarze
dzieciaków, musiał pokonać kilkoma mrugnięciami oczu mgłę, która zalegała mu za
powiekami. Słońce padające na dwie główki nie pomagało.
Aura wyrwała się jako pierwsza. Rzuciła się na
pierś ojca i przytuliła do niego.
– Gupi tata śpi – powiedziała z oburzeniem. Tak,
to była typowa postawa Aury. Nie miał pojęcia gdzie nauczyła się takich słów,
ale wiedział, że niełatwo je wypleni. Już miał otworzyć buzię, żeby ją skarcić,
bo przecież tatuś nie może być głupi, a już szczególnie nie, kiedy jest nim
najcudowniejszy pod słońcem Nathiel, ale… dostrzegł drugą czarną główkę. Tym
razem był to chłopiec. Siedział na skraju kołdry z nieśmiałym uśmiechem. Nie musiał
się długo zastanawiać nad tym kim jest. Przecież wyglądał tak samo jak Aura.
– Nate – powiedział zaskoczony. Chłopiec
przywołany ojcowskim głosem, zbliżył się do niego z lewej strony i również
delikatnie przytulił do piersi. Był inny niż Aura. Mniej gwałtowny, spokojny. W
niczym nie przypominał Nathiela, a już szczególnie nie Laurę. Miał w sobie za
dużo łagodności.
– Dobrze spałeś, tato? – spytał, patrząc na
niego mądrymi zielonymi oczkami. Auvrey nie mógł się nie uśmiechnąć. W
przeciwieństwie do jego córki, wcale nie seplenił i każde słowo wymawiał z nadmierną dokładnością. Inteligencji nie mógł mu odmówić. Po tatusiu.
– Nieźle – stwierdził Nathiel, wzruszając
ciężkimi ramionami, które przygniatały do kołdry dzieci. – Nate, powiedz mi
coś. Sikasz jeszcze w pieluszkę? – spytał, unosząc brew do góry. Chłopczyk
potrząsnął głową. Jego oczy nie mogły kłamać.
– Kurde, jednak mam genialnego syna – mruknął
pod nosem, przyglądając się Aurze. Jego córce zdarzało się narobić w pieluchę.
Można było to łatwo rozszyfrować. Bo choć Aura myślała, że potrafi to ukryć, to
jednak nie można było tego nie zauważyć. Zawsze splatała ze sobą nerwowo nogi i
czerwieniła się, jakby właśnie się skupiała na zostawieniu pamiątki w
pieluszce. Tak też teraz wyglądała.
– Aura – mruknął, spoglądając na nią karcąco.
Obrażona córka zeskoczyła z łóżka i pobiegła w stronę wyjścia. Na jej drodze
stanęła Laura, która domyśliła się o co chodzi. Westchnęła cicho i wzięła córkę na ręce. Aura zawsze
marszczyła brwi i robiła dzióbek z ust, gdy coś jej się nie podobało. Oto jego
córka. Aura Auvrey. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że była bardziej podobna
do niego. Nawet już na pierwszy rzut oka, to Nate zdawał się przypominać w większym stopniu swoją matkę – oczywiście nie z inteligencji, bo ją miał po Nathielu
i nie z wyglądu – był czystym Auvreyem. Genetyka.
– Długo dzisiaj spałeś – odezwała się ze
spokojem Laura. Nigdy go nie karciła, gdy spał do południa. Robił to
stosunkowo rzadko. Przecież często pracował dla Nox do późna. Jego żona starała
się raczej w tym czasie uśpić spragnioną ojcowskiego ciepła Aurę. Teraz jak
widać – również Nate’a. To była rzecz, której nie potrafił pojąć. Skąd on się
tu wziął?
– Ominęło mnie coś? Chyba tak – stwierdził nachmurzony
Nathiel, przyglądając się synowi, który w mgnieniu oka usnął na jego klatce
piersiowej.
– Świńka Peppa! – wykrzyknęła z oburzeniem Aura.
No, tak. Idealny ojciec zawsze musiał oglądać tego wstrętnego, chrumkającego,
różowego prosiaczka ze swoją córką, inaczej córka była zła i powtarzała przez
cały dzień, że nie opowie mu co tym razem Peppa robiła. Tak mu potrafiła zrobić
na złość! Ciekawe po kim była taka wredna? Pewnie po Laurze.
– I rozmnażanie się wielorybów – dodał z powagą
Nate, który jednak nie usnął. Wciąż leżał z zamkniętymi oczami.
Nathiel zrobił wielkie oczy.
– To ty wiesz co to rozmnażanie? – spytał.
– Tak – przyznał chłopiec, patrząc prosto w
szmaragdowe ślepia ojca. – A wiesz jak to robią wieloryby? Opowiem ci, tato! – Nate usiadł na kołdrze i spojrzał na
swojego niedouczonego ojca z poważną profesorską miną. Choć Nathiel nigdy nie
chodził do szkoły, teraz poczuł się, jakby w niej był – jego dwuletni syn
wcielił się właśnie w nauczyciela, który
ma zamiar zdradzić mu przyrodnicze tajniki rozmnażania. Do cholery! Kto mu
powiedział co to jest?! Nigdy więcej oglądania Discovery Channel!
Kiedy Nate zaczął opowiadać ojcu prawdziwie ciekawą
historię przyrodniczą, on nie mógł nadziwić się jak dużo skomplikowanych słów
jest w stanie wypowiedzieć. Przecież miał dopiero dwa latka. A może minęło
więcej czasu? Nie, Aura nie wyglądała na większą.
Laura zniknęła gdzieś z córką, zapewne, żeby
zmienić jej pieluszkę, a Nathiel leżał na łóżku wgapiając się w syna i
zastanawiając: co tu się do cholery dzieje? To, że Nate tutaj był, nie mogło
być prawdą. Nie mógł przespać tak ważnego momentu jak powrót własnego syna.
Ktoś podsyłał mu sztuczny obraz zdarzeń czy może starał się rozczytać jego
pragnienia? Gorączkowe rozglądanie się po sypialni niczego nie zmieniło. Całość
wydawała się być do bólu realna. Czuł nawet dotyk małego Nate’a, który upewniał
się, że jego ojciec słucha.
Nathielowi przeszło przez myśl, że Laura już
kiedyś przez to przechodziła, tyle, że była pod wpływem działania mikstury o
nazwie „sen za życie”. On nie mógł jej
wypić, bo niby kiedy? Z drugiej strony: przecież nawet nie pamiętał jak tu się
znalazł, naprawdę wiele mogło się wydarzyć w tym czasie.
– Nate, później dokończysz tacie opowieść, teraz
leć do kuchni, bo Aura zje wszystkie kanapki z serem – odezwała się Laura,
stając w drzwiach. Syn Nathiela nachmurzył się i zeskoczył z łóżka.
– Później dokończę, tato – powiedział poważnym
głosem niepasującym do dwulatka. Zdziwiony Auvrey tylko pokiwał głową.
Nate
wybiegł z pokoju jak strzała. Chwilę później było już słychać tylko okrzyki
kłócących się o kanapki bliźniaków. Z jakiegoś powodu dumny ojciec nie mógł się
nie uśmiechnąć. Nawet, gdyby to była tylko wymyślona wizja, to przecież fajnie
byłoby coś takiego przeżyć.
Laura zamknęła za sobą drzwi od sypialni
odgradzając męża od okrzyków. Miała dziś na sobie jego ulubioną białą sukienkę
– tą krótką, z koronką u dołu i przy biuście, gdzie odchodził spory dekolt,
uwidaczniający to, co demony lubią najbardziej. Nathiel nie mógł się nie
uśmiechnąć, chociaż zdawał sobie sprawę, że tej sukienki Laura nigdy nie nosiła
z własnej woli. Zawsze musiał ją do niej przekonywać. Tyle lat minęło, a ona
wciąż bała się odsłaniać więcej ciała niż powinna! Jak przez mgłę pamiętał ich
pierwszy raz. Była wtedy cholernie
nieśmiała, cały czas uciekała przed jego spojrzeniem, a na koniec zakryła się
kołdrą po same uszy, jakby czuła wielki wstyd z powodu zaistniałej sytuacji.
Zdziwiło go to, a jednocześnie uszczęśliwiło, bo jednak była rzecz przy której
Laura traciła cały swój chłód i zachowywała się jak rozkoszne dziecko, bojące
się czegoś pokazać. Wtedy zdawało mu się, że pokochał ją jeszcze bardziej.
– Co robisz? – spytał w końcu, gdy żona
nachyliła się nad nim z szerokim uśmiechem, tak bardzo niepodobnym do niej.
Wyglądała teraz jak zła bliźniaczka Laury, która przecież nigdy nie istniała. Gdy
już miał stać się podejrzliwy, nagle zaczęła uśmiechać się w normalny
sposób. Los nie dawał mu jednak czasu na wytchnienie. Gdy żona usiadła na nim
okrakiem i objęła rękoma jego szyję, zdziwił się jeszcze bardziej. Teraz
stykali się czołami i patrzyli sobie prosto w oczy. Takiej dawki odwagi i
namiętności Laura nigdy mu nie zafundowała. To jakiś pieprzony sen. Czuł, że
jeszcze chwila i rzuci się na nią jak dziki zwierz. Na razie się jednak
powstrzymywał.
– No, więc co robisz? – spytał raz jeszcze. Tym
razem jego głos nabrał namiętności, a brew uniosła się uwodzicielsko do góry.
Zabójczo szeroki uśmiech sam się wprosił na twarz Nathiela.
– Spełniam twoje marzenia – szepnęła mu do ucha
Laura. Od brzmienia tego uwodzicielskiego głosu przeszły go ciarki. Jeszcze
trochę i będzie go miała w swoim całkowitym władaniu. Do cholery! Przez to
zapominał, że coś tu się działo nie tak.
– Gdzie mój nóż? – spytał niewinnie Auvrey,
przekręcając głowę w bok. Niechętnie odepchnął żonę od siebie, wciąż jednak na
nim siedziała i obejmowała jego ramiona. Nie wyglądała na zadowoloną.
– Trzymasz go w ręku – stwierdziła.
Ku zaskoczeniu Nathiela – rzeczywiście tak było.
Pod palcami poczuł chłodne ostrze exitialis. Pieprzona magia. Przecież
wcześniej dotykał tą ręką głowy Nate’a! Nie mógł go dotknąć nożem! Coś
tu się działo nie tak. Na dodatek ten dziwny dziewczęcy chichot rozbrzmiewający
gdzieś w jego umyśle… wraz z dziwnie błagalnym głosem, który wołał go po
imieniu, tworzyły morderczą mieszankę. Dlaczego miał wrażenie, że ktoś jednocześnie
próbował go ocalić i równocześnie namieszać mu w głowie?
Jego myśli zostały przyćmione przez gorący
pocałunek. Uniósł do góry zdziwione brwi i
spojrzał w przymknięte powiekami oczy Laury. Limonkowa zieleń stała się dziwnie
mętna, jakby była pod wpływem czyjejś magii. Już sam nie wiedział czy jej
postać jest realna, czy może to tylko jakaś zjawa ze snu, która ją przypomina.
Jednocześnie chciał uciec i zatracić się w tym namiętnym pocałunku – przecież
był taki realny. Czuł go całym sobą. Nie mógł go nie odwzajemnić.
Nathiel wplótł rękę we włosy Laury, drugą
gwałtownie przyciągając ją do siebie. Jeszcze chwila i uwolni się jego
prawdziwie dzika bestia, która nakaże mu przelecieć Laurę na łóżku. I pieprzyć
to, że bliźniaki siedzą w kuchni i w każdej chwili mogą się tu zjawić!
Gdy zagłębiał się w swoim pocałunku coraz
bardziej i bardziej, głosy nagle stały się bardziej nasilone – chichot nagle
zamienił się w głośny śmiech, a ktoś, kto wołał jego imię osłabł. Jakaś zła
moc brała nad nim kontrolę i nie mógł już tego zatrzymać. W ręku wciąż trzymał
exitialis – nawet nie spostrzegł, kiedy Laura zaczęła powoli rozplatać jego
palce, by je puścił. W ostatniej chwili zacisnął dłoń na nożu.
– Chcesz się zabawić przy pomocy noża? – spytała
z westchnięciem żona. Teraz naprawdę wyglądała jak Laura. Marszczyła czoło z
niezadowoleniem. Tylko słowa nijak do niej pasowały. Ona nie używała słów
takich jak „zabawić”. Nie potrafiła nigdy nazwać tego, co starali się robić w
ukryciu przed Aurą.
Nathiel nagle poczuł się, jakby kogoś zdradzał.
Tylko sam nie wiedział kogo. Namiętność znów została odepchnięta na bok, tak
samo jak Laura, która na nim siedziała.
– Coś tu się dzieje nie tak – burknął do siebie
chłopak.
– Oczywiście. – Głos Laury zamienił się w
zupełnie inny. Siedząca za nim postać objęła jego ramiona. To nie był zapach
wybranki jego serca. Ten ktoś pachniał siarką i krwią, jakby był rasowym
zabójcą. Ręce zaciskały się na jego szyi aż za mocno, jakby chciały go udusić. Nathiel dłużej nie
czekał, zaczął się wyrywać i zrzucił z siebie podejrzaną postać. Na łóżku
leżała śmiejąca się głośno Sapphire, która przekręcała się z boku na bok, nie
mogąc wyrobić ze śmiechu.
Nathiel poczuł nagłą złość. Czy on do cholery
całował się z Sapphire? Czy to była tylko jakaś pieprzona wizja? Dopiero teraz
zaczął sobie przypominać co się działo i jak się tu znalazł. Był w Reverentii,
nie w swoim domu. Przed chwilą, a może całkiem sporo czasu temu, przeszedł przez
otwarte wrota pochłonięte w całości przez mrok. Zdążył już zapomnieć, że to mogła być
pułapka, ale to nie jego wina. To ta pieprzona mentalistka Sapphire bawiła się
jego umysłem. To, że sobie wszystko przypomniał było kolejnym etapem gry, który
prowadziła. Musiał być czujny.
– Ale byłeś namiętny, kochanie – powiedziała
rozbawiona demonica, przenosząc się zgrabnie do pozycji siedzącej. Bladym
palcem przejechała po jego ramieniu. Wyglądała jak wampir, który zamierzał wbić zęby w szyję
swojej ofiary w najmniej oczekiwanym momencie i wyssać całą jej krew w
przeciągu kilku sekund. Nathiel nie zamierzał się tak łatwo poddać. Z
oburzeniem odepchnął od siebie rękę Sapphire.
– Zabiję cię, demoniczna dziwko – syknął,
zrywając się z łóżka. Wymierzył w jej serce nożem. To dziwne, że Sapphire nawet
się nie broniła. Siedziała w miejscu z uroczą, niewinną miną zwykłej nastolatki
i przykładała palec do ust jak niemowlak.
– No, dalej, co się dzieje, Nathielciu? –
spytała. Już samo zdrobnienie jego imienia wykrzywiło jego twarz.
– Dużo się dzieje – burknął. Exitialis zrobiło
małe wgniecenie w białej sukience Sapphire. Wystarczyło mocniej nim pchnąć,
żeby pozbawić demonicy życia. Teraz zastanawiało go tylko, czy podejmie dobrą
decyzję, wbijając jej nóż w serce. Chichot Sapphire ucichł, ale w jego
głowie wciąż rozbrzmiewało ciche i błagalne echo, powtarzające błagalnie jego imię.
– Twój braciszek już dawno by mnie zabił, jaki z
ciebie łowca? – prychnęła demonica. Jej oczy przedziwnie
błyszczały. Nathiel nie był jednak dobry w odczytywaniu takich znaków. Na spokojnie starał się rozważyć za i przeciw.
Wiedział, że to do niego niepodobne, bo przecież zawsze podejmował decyzje w
sposób ryzykowny i nagły, ale… czy właśnie o to nie chodziło Sapphire?
Departament był sprytny. Starał się wykorzystywać ich słabości. Co było jego
słabością? Spontaniczność?
Nathiel opuścił nóż w dół, ale nie stracił
czujności.
– Wiedziałam, że nie będziesz w stanie mnie
zabić – zaśmiała się Sapphire. Podparła się dłońmi z tyłu kołdry i spojrzała na
niego z uroczym uśmiechem. Zamachała nogami w powietrzu jak mała dziewczynka. –
Za dużo w tobie litości.
Próbowała go sprowokować czy rzeczywiście była
pewna, że jej nie zabije i dlatego się nie broniła? Nathiel zgłupiał. Nie
wiedział już co powinien zrobić, a co nie. Nóż ściskał tak mocno, że dłoń zaczęła mu bieleć, zupełnie, jakby cała
demoniczna krew gdzieś z niego uciekła.
Sapphire machnęła leniwie ręką w górze, jakby
zataczała magiczne kręgi. Na łóżku obok niej usiadła zdezorientowana i
zapłakana Aura. Przytuliła ją do siebie tak, że zaczęła się dusić. Gdy zobaczyła swojego ojca, wyciągnęła do niego ręce i tym swoim cieniutkim
głosem, zaczęła wykrzykiwać jedno słowo:
– Tata!
Brzmiała jak prawdziwa Aura, a jednak nie był
pewien czy ona również nie jest częścią wizji. Sapphire strasznie mieszała mu w
głowie.
– Ja też mam nóż – oznajmiła słodkim głosem
demonica, podkładając exitialis pod szyję jego córki. Aura zaczęła wydzierać
się wniebogłosy. Nathiel powoli nabierał pewności, że ta wizja jest prawdziwa.
Postawił krok w przód, gotowy zabić Sapphire. Tyle, że jakieś cienie zaczęły go
z wolna oplatać – starały się wyrwać w jego dłoni exitialis i oddalić go od córki. Piskliwie przerażony głos Aury niósł się po jego głowie, dzieląc
teraz miejsce z głośnym śmiechem Sapphire i tymi dziwnymi, ledwo słyszalnymi
błaganiami. Komu miał zaufać? Co miał zrobić? Tępy ból z tyłu głowy utrudniał
mu myślenie. Cienie, które go pochłaniały zaczął ciąć na oślep nożem. Błagania
stały się wyraźniejsze – kobiecy głos bał się go, chichoty szybko go jednak
zagłuszyły.
Był ojcem, kochał Aurę i poświęciłby dla niej
życie bez chwili namysłu. Zamierzał zabić Sapphire, nieważne czy jego córka
była tylko mglistą wizją, czy prawdą. Gdy Auvrey przedarł się już przez mroczne
cienie, Sapphire była na wyciągnięcie ręki. Z małej i bladej szyi dziecka
zaczęła wyciekać strużka krwi łączona z demonicznym dymem. Żałość w oczach Aury
wyglądała tak realistycznie, że nie zamierzał się zawahać…
Nathiel zamachnął się nożem na demonicę, celował
prosto w serce. Sapphire wydawała się być zaskoczona, ale w jej oczach wciąż
znajdował się ten sam podejrzliwy błysk. W ostatniej chwili Auvrey wbił nóż w
jej ramię. W jego głowie rozległ się głośny śmiech i
ogłuszający kobiecy krzyk. I nagle dotarła do niego cała prawda. Tak krzyczała
tylko jedna osoba.
Nathiel odskoczył w tył i utonął w ramionach
cieni. Wyimaginowana Aura wyciągnęła w jego stronę rączkę i krzyknęła głośno:
„tata!”. Nie była prawdziwa, nie była do cholery prawdziwa! Nie mogła być!
Sapphire to zaplanowała.
– Pieprz się, różowa szmato – syknął i zamachnął
się nożem, trafiając we własny brzuch. Już raz to zrobił. Było to wtedy, gdy
chciał się uwolnić z cienia Laury. I tym razem gest zadziałał, chociaż sprawił,
ze ból powalił go na nogi. Śmiech Sapphire ucichł, okrzyki Aury również, a cienie
na dobre zniknęły. Słyszał już tylko przejmujący dziewczęcy płacz.
Podniósł głowę do góry i uśmiechnął się krzywo.
– Nie becz, wróciłem – mruknął.
Przed nim na krześle siedziała zaczerwieniona od
płaczu Amy. Po jej ramieniu ściekała krew– tak, to on zadał jej ten cios.
Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Nie wiedział czy się cieszy,
czy smuci, czy w ogóle ma świadomość tego co się dzieje. Nigdy nie widział jej
w takim stanie i wiedział, że ani Sorathiel, ani Laura nie chcieliby ją w takim
stanie zobaczyć.
Nathiel z trudem podniósł się z ziemi. Dookoła
panowała ciemność rozświetlana tylko pojedynczymi świecami, znajdującymi się
wokół nich. Drzwi za jego plecami były otwarte, Sapphire gdzieś zniknęła.
Tak
mało brakowało… nie wybaczyłby sobie, gdyby zabił Amy, a przecież do tego
dążyła ta mentalna szmata. Przysłoniła mu oczy wizjami i sama wcieliła się w
postać Amy. Dziewczyna musiała być przerażona tym, że machał nożem na oślep, jakby walczył z niewidzialnym wrogiem. Ona nie mogła widzieć tego, co on wówczas widział. Dobrze, że trafił ją tylko w ramię, a nie w serce.
Auvrey odciął linę z nadgarstków i kostek
dziewczyny. Nie przeszkadzało mu, gdy dziewczyna rzuciła się w jego ramiona z
głośnym i przejmującym płaczem. Poklepał ją po plecach uspokajająco.
– No, już, nic się nie dzieje – mruknął. –
Jesteś wolna. Teraz stąd wyjdziemy i znajdziemy wiedźmy. Zaraz wrócisz do
Sorathiela.
Roztrzepana i zapłakana dziewczyna kiwnęła głową
i oderwała się od chłopaka. Wyglądała na zmęczoną. Nathiel nie dziwił się temu.
Przez ostatnie dni non stop siedziała przy Sorathielu i prawie w ogóle nie
spała. Do cholery, przecież ona była w ciąży, a przeszła w ciągu tych kilku dni
tyle, że normalna osoba nie była w stanie tego znieść! Miał nadzieję, że
dziecku nic się nie stało. Na szczęście było na początkowym etapie rozwoju.
Sorathiel nie wybaczyłby sobie, gdyby jego dziewczyna poroniła. Jak dobrze, że miał Nathiela…
– Chodź, idziemy. – Auvrey chwycił Amy za dłoń i
wystawił przed siebie nóż. Nie miał pewności, że gdzieś nie czeka na niego
kolejne zagrożenie. Albo to jego umysł płatał mu figle, albo to Sapphire
szykowała się do kolejnego ataku. Gdzieś w najdalszych zakątkach świadomości,
słyszał cichy i triumfalny śmiech Sapphire.
Przegrał czy wygrał to starcie?
***
Nic nie działało. Do cholery! Naprawdę nic nie
działało!
Soriel otoczył się ogromną ilością roślin
Reverentii. Dookoła panował tak wielki chaos, że z trudem ogarniał to co się
działo. Nie był nigdy mistrzem leczniczych ziół, ale zdołał się trochę nauczyć
od Riela z departamentu – chłopak oprócz tego, że miał nieźle nawalone w
głowie, to był znakomitym zielarzem. Dało się z nim czasem pogadać i cieszył
się, że czegoś go nauczył. Nieraz, gdy był przez ojca zamykany w tej
przeklętej krainie, chodził z nim na wspólne przechadzki do lasu, gdzie
obserwował jak zbiera różne zioła. Tłumaczył mu, które do czego służą i
o dziwo – zdołał trochę z tego zapamiętać. Tylko dlaczego nic nie działało?
Patricia leżała na łóżku. Zdołał tylko zatamować krwawienie. Rana była spora i wyglądała dosyć nieprzyjemnie. Sapphire
wiedziała gdzie uderzyć. Głowa była wrażliwym miejscem, szczególnie u ludzi.
Mógł się założyć, że gdy jego mała przyjaciółka otworzy już oczy, wiele rzeczy
zapomni. Oby zapomniała o tym co się tutaj działo.
Mała Aura siedziała obok niej na łóżku i
chlipała, irytując wujka swoim dziecięcym zachowaniem. Jak on nie znosił
dzieci! A już szczególnie nie tych od jego ukochanego braciszka. Wciąż dziwił
się Laurze jak mogła wyjść za takiego bezmózgiego kretyna, którego jedynym
sensem życia było zabijanie demonów. Przecież on sam był do cholery demonem.
– Zamknij się w końcu – syknął zniecierpliwiony
Soriel, ugniatając w kamieniu, który nie przypominał żadnego naczynia kulki
leczniczego zioła. Z wyglądu przypominały pieprz, ale pachniały zupełnie
inaczej – słodko. Łatwo było je pomylić z prawdziwą trucizną, ale tym razem był
pewien swego.
Aura nie przestawała płakać, jak na złość wyła jeszcze głośniej.
– Coca calodziejka! – krzyknęła z całą żałością
jaką mogła wydobyć ze swojego dwuletniego głosu.
– Ciocia czarodziejka jest w dobrych rękach –
prychnął demon, dorzucając garść zielonych liści, obramowanych czerwoną obwódką.
Mógł przysiąc, że pachniały jak rosyjska gorzała. Może powinien rozważyć upędzenie z niej jakiegoś dobrego alkoholu? W końcu to zioła, a po ziołach miało się niezłe odloty.
– Wujek źły! – wykrzyknęła Aura i rzuciła
Soriela poduszką. Dostał nią prosto w twarz, ale był tak skupiony, że prawie
nie zwrócił na to uwagi. Starannie, wyćwiczonym gestem, ugniatał kolejne
rośliny. Riel wspominał kiedyś o lekarstwie pobudzającym do życia. Miał
nadzieję, że to wystarczy, bo robił już trzecią z rzędu mieszankę ziół – do tej
pory żadna nie pomogła, a twarz Patricii stawała się coraz bardziej sina.
Soriel dla pewności musiał co jakiś czas sprawdzać jej tętno. Umiał robić
sztuczne oddychanie, ale wątpił, że to pomoże. Nawet nie wiedział co Sapphire
zrobiła jego przyjaciółce. Może nie tylko uderzyła ją w głowę?
Nie wyglądał na osobę, która się bała. Potrafił
ukryć swój strach w najgłębszych zakamarkach umysłu, ale teraz nie miał po co
tego robić. Nikt go i tak nie widział. Marszczył więc czoło, klął pod nosem,
bezradnie wzdychał, wymawiał imię przyjaciółki, uderzał pięścią w podłogę, gdy
coś mu nie wychodziło. To wszystko pokazywało jak bardzo jest bezradny wobec
zaistniałej sytuacji i chyba by umarł, gdyby ktokolwiek zobaczył go w takim
stanie.
Mieszanka ziół została dopieszczona ostatnią
garstką czerwonych owoców ćwikłowca złotego, które po rozgnieceniu wyglądały
jak świeża krew człowieka. Mieszanka przestała być suchą zieleniną i stała się
ciekła. Lekarstwo było gotowe.
Soriel nie miał niczego do stracenia. Albo ją otruje,
albo uratuje, ale chyba lepsze to niż patrzenie na jej powolną śmierć. Nie
darowałby sobie tego, gdyby nie pomógł Patricii. Gdyby nawet nie spróbował tego
zrobić. Od czasów gdy zginęła jego matka i siostra nie miał nikogo na kim by mu
zależało. Teraz miał ją.
Uniósł lekko głowę czarodziejki w taki sposób,
aby dodatkowo jej nie uszkodzić. Jej usta same się rozchyliły, jakby stała się
całkowicie bezwładna. Dłużej się nie zastanawiał – wlał w nią całą zawartość
leczniczej mieszanki. Wiedział, że jeszcze przez kilka minut może nie być
żadnej reakcji z jej strony. Zostało mu tylko czekać.
– Coca zyje? – spytała niepewnie Aura,
szturchając omdlałą czarodziejkę palcem w polik. Soriel cudem powstrzymał się
od tego, żeby nie zdzielić ją po ręce – zapominał, że jest dzieckiem.
– Nie możesz jej dotykać – burknął w odpowiedzi,
odsuwając delikatnie jej rączkę na bok. – Chyba przeżyje – mówiąc to, wzruszył
ramionami. Od dziecka był mistrzem tajemniczości i ukrywania prawdziwych uczuć.
Gdy wypowiadał te słowa nie było po nim widać przejęcia. To wszystko wychodziło
mu całkiem naturalnie.
– Chybia? – W oczach Aury stanęła świeża porcja
łez. Auvrey nie znosił płaczu.
– Przeżyje – burknął. – Prawda, Mścisław? –
mówiąc to, spojrzał z uniesioną brwią na fioletowego krzaka – ten zamachał
mackami w górze, jakby potwierdzał jego słowa. Aura przytuliła się do niego, żeby znaleźć
pocieszenie. Coraz bardziej doskwierał jej brak taty i mamy, poza tym w tym
dziwnym zamku było nudno.
Soriel oparł głowę na poduszce i westchnął.
Zostało mu po prostu czekać. Jeżeli Pat się obudzi, odprowadzi ją dobrowolnie
do świata ludzi i weźmie ze sobą te głupie dziecko braciszka Nathiela, którego
miał już dosyć. Nate wystarczy w tym świecie, zabieranie jej tutaj było głupim
pomysłem, zepsuła całą frajdę. Nie, to Sapphire zepsuła całą zabawę. Teraz nie
miał ochoty na żadną rozrywkę, nawet tą w klubie. Czuł się zmęczony i to
całkiem bez powodu. Zużył chyba wszystkie pokłady dobrej woli na dziś.
Auvrey uniósł głowę i zmarszczył czoło. W
korytarzu coś stukało. Kilka par butów. To na pewno nie byli członkowie
departamentu, więc kto? Soriel starał się skupić na ilości wydawanych
oddźwięków i dziewczęcych szeptach. Teraz nie miał już wątpliwości co do tego,
że zbliżały się tu koleżanki Patricii. Do cholery. Jeszcze ich tutaj brakowało.
Demon przeklął pod nosem i wstał z podłogi.
Rzucił ostatnie spojrzenie na swoją małą przyjaciółkę. Nie obudziła się
jeszcze, ale też nie umarła – oddychała spokojnie. Nie miał wyboru, musiał się
stąd wynieść. Każde kolejne drzwi zbliżające la bonne fee do jego pokoju,
trzaskały brutalnie o ścianę. Wiedziały, że Patricia gdzieś tutaj jest. Nie da
rady walczyć z trzema czarownicami naraz, a z pewnością dobiorą się mu do skóry
– przecież na pierwszy rzut oka widać, że to on zrobił coś ich przyjaciółce.
Soriel nienawidził uciekać z pola
bitwy, ale czasem musiał. Spojrzał na zapłakaną Aurę i postanowił, że użyje na
niej swojej mocy. Chwycił ją za sukienkę i przyciągnął do siebie. Dziewczynka
wyglądała na przerażoną.
– Zapomnisz o tym co tu się działo i pójdziesz
grzecznie spać – syknął, wpatrując się prosto w jej zielonkawe oczy.
Dziewczynka nie zdążyła nawet zaprotestować, kiedy padła jak długa na łóżko tuż
obok Patricii. Mścisław zawisnął nad swoją przyjaciółką, gotowy ukarać Soriela
za niecne sztuczki – skierował fioletową mackę w jego stronę. Demon odtrącił ją
niechętnie.
– Daj spokój – warknął. – Nikt nie musi
wiedzieć, że tu byłem – prychnął i skierował się w stronę okna. Wyjrzał za nie. Cóż, dawno nie wspinał się po murach i ścianach –
zazwyczaj zostawiał to na ucieczki z domu swoich kochanek. Teraz musi uciec z
własnego kąta w Reverentii.
Bez narzekania przeszedł przez okno i zniknął na zewnątrz. W
tym samym momencie la bonne fee wkroczyły do pokoju – zdenerwowana
niepowodzeniem misji Alex, kopnęła w drzwi glanem. Na samym początku rozłąki z
Nathielem, Madlene zaśpiewała cichą piosenką w starożytnym języku, która
pozwalała zlokalizować daną osobę. Nie była to dokładna magia, ale dzięki niej
wiedziały, że Patricia znajduje się w pobliżu. I oto ją znalazły.
Zdziwione i przestraszone czarodziejki dopadły
się do łóżka, gdzie leżała Patricia wraz z Aurą. Fioletowy krzak Mścisław skrył
się pod łóżkiem w obawie przed gośćmi.
– Pat! – wykrzyknęła Madlene, dopadając się do
przyjaciółki. Oglądnęła ją ostrożnie z każdej strony i mało nie zemdlała, gdy
zobaczyła ranę z boku jej głowy. Była opatrzona. Sprawdziła czy jej
przyjaciółka wciąż oddycha i zbadała jej stan ogólny. Nie było najgorzej,
przede wszystkim oddychała – po prostu była nieprzytomna. Czy to Soriel pokazał
w końcu swoją prawdziwą twarz i zrobił jej krzywdę? A może wręcz przeciwnie –
uratował ją? Dookoła walało się miliony kamiennych miseczek i różnych ziół,
ktoś musiał jej pomóc. Martha w tym czasie sprawdziła czy z Aurą jest wszystko
w porządku, a Alex zaczęła przekopywać cały pokój w poszukiwaniu dowodów.
– Co z nimi? – spytała, podnosząc jakąś gazetkę
z podłogi. Skrzywiła się na widok nagiej kobiety, pokazującej światu swój
opalony tyłek. Potraktowała tą papierową panią brutalnie, wyrzucając ją w tył.
– Pat żyje, po prostu zemdlała. Ktoś ją
uszkodził w tył głowy – westchnęła bezradnie Mad. – Mam nadzieję, że będzie o
wszystkim pamiętać i nie dostała jakiegoś wstrząśnienia mózgu.
– Aura też żyje, po prostu zasnęła – dodała
Martha.
Alex kiwnęła głową i włożyła ręce do kieszeni.
Na półce, która była praktycznie pusta, leżała przewrócona ramka ze zdjęciem.
Postawiła ją do pionu i westchnęła.
– To pokój brata Nathiela – burknęła. – Wychodzi
na to, że nieźle się zabawia z naszą Pat, inaczej nie mieliby wspólnego
zdjęcia.
Madlene milczała. Przecież doskonale wiedziała o
przyjaźni Soriela i Patricii. Pozwalała na to, bo… bo wtedy Pat była taka szczęśliwa,
a demon zdawał się nie robić jej krzywdy. Skoro to jego pokój, to on musiał się
nią zająć. Nie zrobił też krzywdy Aurze. Może nie był taki znowu zły?
– Porozmawiamy o tym na miejscu, wypadałoby się
dowiedzieć czy Nathiel odnalazł Amy – westchnęła Martha.
– Poślę mu pioruny – burknęła od niechcenia
Alex. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, wyszła na korytarz. Teraz musiała
się skupić, żeby przypadkiem nie walnąć jakiegoś demona w łeb. Wystarczyło, że
wyobrazi sobie ryj Nathiela i… piorun wyląduje tuż obok niego. Jeden miał
oznaczać, że znalazły Aurę, trzy, że znalazły Patricię. Zrobi to w odstępie
kilku sekund. Ten idiota i tak się pewnie nie domyśli kogo znalazły. Potem
będą musiały uciekać, bo demony szybko mogą je odnaleźć z powodu nadmiernie
używanej magii.
– Wezmę Pat na barana – powiedziała cicho
Madlene, przygotowując się do przeniesienia przyjaciółki na plecy. Martha
kiwnęła głową i podniosła córkę Nathiela do góry. Spała tak mocno, że mogłaby
zacząć podejrzewać, iż dostała jakąś usypiającą mieszankę. Ilość ziół
znajdująca się na podłodze źle oddziaływała na jej wyobraźnię.
Aura położyła głowę na jej ramieniu jak
bezwładna lalka. Szepnęła tylko przez sen jakieś krótkie słówko, zapewne
nawoływała swojego ojca lub matkę. Martha pogładziła ją po włosach i szepnęła
do ucha:
– Zaraz znajdziesz się przy tacie.
Poczuła delikatny ruch ust Aury na ramieniu.
Czyżby uśmiechnęła się na tą wiadomość?
Madlene choć z trudem, uporała się w końcu z
Patricią – teraz jej głowa wisiała bezwładnie na jej ramieniu. Musiały się
pospieszyć, nie są w stanie jej pomóc, gdy przebywają w Reverentii.
La bonne
fee były gotowe do wyjścia. Zatrzasnęły ze sobą drzwi z większą kulturą niż
wcześniej. Nie zamieniły ze sobą żadnego słowa, bo doskonale znały swoje cele.
Madlene zaczęła śpiewać cichą pieśń, która miała
pomóc odnaleźć im Nathiela.
***
Sojusznicy spotkali się w jednym z licznych
korytarzy zamku demonów. Zgodnie uznali, że nie ma na co czekać. Skoro
wszystkich odzyskali, czas wracać do domu i to prędko. Madlene rozłożyła w
biegu karty tarota, żeby sprawdzić co może im grozić lub co knują demony.
Okazało się, że droga do domu będzie czysta. Wszystkich to zdziwiło, przecież
po coś musieli ich tutaj ściągnąć. To, że Nathiel przechytrzył Sapphire, nie
znaczy, że przechytrzył wszystkich. Dla pewności, Madlene jeszcze raz spytała
karty o to samo. Odpowiedź była niezmienna. Tylko jedna z kart odrobinę ją
niepokoiła. Obserwator, który może w przyszłości namieszać. Całe to
przedstawienie musiało być najprawdopodobniej urządzone dla zabawy lub czegoś głębszego
o czym nie mieli pojęcia. Być może departament wcale nie wiedział o tym, że
Sapphire kogokolwiek porwała. Być może urządziła to przedstawienie przy pomocy
tylko i wyłącznie Soriela, który porwał Aurę. Tu nic nie było
logiczne.
– Powinniśmy podyskutować o tym, gdy już wrócimy
– odezwała się Martha, która prowadziła Amy pod ramię. Musiała wymienić się z
Nathielem, który piekielnie stęsknił się za swoją córką. Niósł ją jak dumny
ojciec i nieustannie głaskał jej śpiącą główkę.
– Albo podyskutować o tym, gdy zbudzi się Sorathiel i Laura – dodała Alex. – Chyba są rzeczy o których powinniśmy
porozmawiać z tą dwójką, nie sądzicie?
– Niby o czym? – spytał nachmurzony Nathiel. Znów
wyglądał na zmęczonego, co oznaczało, że napar z ziół od pół demonów przestał działać.
– Chociażby o sojuszu z pół demonami – mruknęła Alex.
Na tym skończyła się ich rozmowa. Wszyscy mieli
już dosyć ostatnich dziejów. Chcieli odpocząć od demonów, od departamentu, od
Reverentii, od porwań, strat, śmierci. Nikt nie był w stanie znieść tylu rzeczy
naraz. Chyba, że nie był człowiekiem.
Gdy sojusznicza grupa wyszła poza progi zamku,
nie spostrzegła, że ktoś ich obserwuje. Mało ich już interesowało co dzieje
się dookoła, chcieli po prostu wrócić do domu. Tymczasem Sapphire wisiała
na jednej z wieżyczek zamku i machała nogami w górze, śpiewając triumfalne
piosenki. Chytry uśmiech nie schodził jej z twarzy.
To było oczywiste, że nie zwołała ich tutaj dla
własnej rozrywki, jeżeli tak sądzili, musieli być naprawdę naiwni i głupi.
Każde jej zagranie miało jakiś cel, zazwyczaj był on z kategorii badawczych.
Posiadała moc mentalną, grała na psychice, nie dla niej była walka, gdzie
dochodziło do rozlewu krwi. O wiele większą przyjemność sprawiało jej grzebanie
w czyjejś głowie. Dzięki temu dostarczała wiele cennych informacji swojej
organizacji. Była nazywana szpiegiem departamentu.
– Misja została wypełniona, szefciu –
zachichotała.
Czarnowłosy mężczyzna oparł się dłońmi o mury
zamku i spojrzał w dal na uciekających wrogów. Uśmiechał się diabelsko i
szeroko, nie mogąc pozbyć się ze swojej twarzy wyrazu triumfu.
Lęki i obawy wrogów to coś, co może im się
przydać w walce. Jeżeli nie mieczem, to uczuciami.
Wizja Sapphire była świetna. Wiedziałam, że to iluzja, ale tak dobrze skonstruowana, że miałam ochotę bić jej brawo.
OdpowiedzUsuńAmy i Aura uwolnione, poczułam ulgę.
Przeczytane!