niedziela, 4 września 2016

[TOM 2] Rozdział 52 - "Jeżeli nie mieczem, to uczuciami"

Ten rozdział to chyba jedyna rzecz jaka mi ostatnio pisarsko (W MIARĘ) wyszła. Przez ostatnie kilka dni tonęłam w plikach Worda. Rozdział 3/4 kończyłam dzisiaj rano. Mam nadzieję, że niedługo odpocznę sobie od pisania, bo... wysiadam. Chociaż nie powiem: takie ciągłe pisanie daje mi satysfakcje. Tyle, że nie w takiej ilości. Hej ho! Mamy Sapphire, mamy Soriela, mamy la bonne fee, Nathiela i... wszystkich. Się dzieje. COŚ.
***
Ciemność – tylko ją widział przed oczami. Nie miał pewności czy leżał, czy siedział, czy może stał. Czuł się jak kukła rzucona w kąt pokoju, która nie może wykonać żadnego ruchu. Śnił? A może jest pod wpływem jakiegoś czaru? To bardzo możliwe.
Nathiel miał dziwne wrażenie, że o czymś zapomniał. I to o czymś bardzo ważnym. W głowie słyszał dziwny chichot i rozpaczliwe nawoływanie jakiejś kobiety – czy to nie działo się zanim zapadł w sen? Po coś szedł, tylko gdzie i w jakim celu?
– Tata! Tata!
Dwa dziecięce głosy zmieszały się ze sobą, tworząc zabójczy dla uszu krzyk. Gdyby Nathiel miał władze nad ciałem, zapewne by się skrzywił. Nie lubił dzieci, zawsze robiły niepotrzebny hałas. Jedyną istotką, którą akceptował, a nawet kochał była jego mała Aura. Zapewne gdyby Nate przy nich był, również traktowałby go z godnością ojca. I tylko ich, nikogo więcej. Wszystkie te małe krzykacze sąsiadów, które sikają do dmuchanych basenów w ogrodzie i gonią psy, wrzeszcząc jak opętane, były nie do zniesienia. A te ich ohydne łapska wysmarowane dżemem? Jakie dziecko wkłada rękę do słoika pełnego dżemu?! Do nutelli to rozumiał, w końcu Aura tak robiła, ale dżem? Wyglądali wtedy jak mali zabójcy owoców! Bo owoce da się zabić, gorzej z czekoladą.
– Tata! – Jakieś małe rączki zaczęły nim potrząsać, inne szarpały go zaś za włosy. Czy nie słyszał przypadkiem głosu własnej córki? Ale był ktoś jeszcze. Jakiś chłopiec. Przez myśl mu przeszło, że to mógł być Nate, ale skąd by się tu wziął?
Nathiel otworzył jedno oko i z zadowoleniem spostrzegł, że jego bezwładność zniknęła. Dla pewności zacisnął i rozluźnił pięść. Zadziałało. Teraz mógł odepchnąć od siebie te niewdzięczne małe rączki, które niemiłosiernie mocno go szarpały.
– No, już, starczy – warknął, chwytając za dwie pary identycznych łapek. Były tak maleńkie, że bez problemu uwięził  po dwie w jednej ręce. Zanim dostrzegł twarze dzieciaków, musiał pokonać kilkoma mrugnięciami oczu mgłę, która zalegała mu za powiekami. Słońce padające na dwie główki nie pomagało.
Aura wyrwała się jako pierwsza. Rzuciła się na pierś ojca i przytuliła do niego.
– Gupi tata śpi – powiedziała z oburzeniem. Tak, to była typowa postawa Aury. Nie miał pojęcia gdzie nauczyła się takich słów, ale wiedział, że niełatwo je wypleni. Już miał otworzyć buzię, żeby ją skarcić, bo przecież tatuś nie może być głupi, a już szczególnie nie, kiedy jest nim najcudowniejszy pod słońcem Nathiel, ale… dostrzegł drugą czarną główkę. Tym razem był to chłopiec. Siedział na skraju kołdry z nieśmiałym uśmiechem. Nie musiał się długo zastanawiać nad tym kim jest. Przecież wyglądał tak samo jak Aura.
– Nate – powiedział zaskoczony. Chłopiec przywołany ojcowskim głosem, zbliżył się do niego z lewej strony i również delikatnie przytulił do piersi. Był inny niż Aura. Mniej gwałtowny, spokojny. W niczym nie przypominał Nathiela, a już szczególnie nie Laurę. Miał w sobie za dużo łagodności.
– Dobrze spałeś, tato? – spytał, patrząc na niego mądrymi zielonymi oczkami. Auvrey nie mógł się nie uśmiechnąć. W przeciwieństwie do jego córki, wcale nie seplenił i każde słowo wymawiał z nadmierną dokładnością. Inteligencji nie mógł mu odmówić. Po tatusiu.
– Nieźle – stwierdził Nathiel, wzruszając ciężkimi ramionami, które przygniatały do kołdry dzieci. – Nate, powiedz mi coś. Sikasz jeszcze w pieluszkę? – spytał, unosząc brew do góry. Chłopczyk potrząsnął głową. Jego oczy nie mogły kłamać.
– Kurde, jednak mam genialnego syna – mruknął pod nosem, przyglądając się Aurze. Jego córce zdarzało się narobić w pieluchę. Można było to łatwo rozszyfrować. Bo choć Aura myślała, że potrafi to ukryć, to jednak nie można było tego nie zauważyć. Zawsze splatała ze sobą nerwowo nogi i czerwieniła się, jakby właśnie się skupiała na zostawieniu pamiątki w pieluszce. Tak też teraz wyglądała.
– Aura – mruknął, spoglądając na nią karcąco. Obrażona córka zeskoczyła z łóżka i pobiegła w stronę wyjścia. Na jej drodze stanęła Laura, która domyśliła się o co chodzi. Westchnęła cicho i wzięła córkę na ręce. Aura zawsze marszczyła brwi i robiła dzióbek z ust, gdy coś jej się nie podobało. Oto jego córka. Aura Auvrey. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że była bardziej podobna do niego. Nawet już na pierwszy rzut oka, to Nate zdawał się przypominać w większym stopniu swoją matkę – oczywiście nie z inteligencji, bo ją miał po Nathielu i nie z wyglądu – był czystym Auvreyem. Genetyka.
– Długo dzisiaj spałeś – odezwała się ze spokojem Laura. Nigdy go nie karciła, gdy spał do południa. Robił to stosunkowo rzadko. Przecież często pracował dla Nox do późna. Jego żona starała się raczej w tym czasie uśpić spragnioną ojcowskiego ciepła Aurę. Teraz jak widać – również Nate’a. To była rzecz, której nie potrafił pojąć. Skąd on się tu wziął?
– Ominęło mnie coś? Chyba tak – stwierdził nachmurzony Nathiel, przyglądając się synowi, który w mgnieniu oka usnął na jego klatce piersiowej.
– Świńka Peppa! – wykrzyknęła z oburzeniem Aura. No, tak. Idealny ojciec zawsze musiał oglądać tego wstrętnego, chrumkającego, różowego prosiaczka ze swoją córką, inaczej córka była zła i powtarzała przez cały dzień, że nie opowie mu co tym razem Peppa robiła. Tak mu potrafiła zrobić na złość! Ciekawe po kim była taka wredna? Pewnie po Laurze.
– I rozmnażanie się wielorybów – dodał z powagą Nate, który jednak nie usnął. Wciąż leżał z zamkniętymi oczami.
Nathiel zrobił wielkie oczy.
– To ty wiesz co to rozmnażanie? – spytał.
– Tak – przyznał chłopiec, patrząc prosto w szmaragdowe ślepia ojca. – A wiesz jak to robią wieloryby? Opowiem ci, tato! – Nate usiadł na kołdrze i spojrzał na swojego niedouczonego ojca z poważną profesorską miną. Choć Nathiel nigdy nie chodził do szkoły, teraz poczuł się, jakby w niej był – jego dwuletni syn wcielił się właśnie w  nauczyciela, który ma zamiar zdradzić mu przyrodnicze tajniki rozmnażania. Do cholery! Kto mu powiedział co to jest?! Nigdy więcej oglądania Discovery Channel!
Kiedy Nate zaczął opowiadać ojcu prawdziwie ciekawą historię przyrodniczą, on nie mógł nadziwić się jak dużo skomplikowanych słów jest w stanie wypowiedzieć. Przecież miał dopiero dwa latka. A może minęło więcej czasu? Nie, Aura nie wyglądała na większą.
Laura zniknęła gdzieś z córką, zapewne, żeby zmienić jej pieluszkę, a Nathiel leżał na łóżku wgapiając się w syna i zastanawiając: co tu się do cholery dzieje? To, że Nate tutaj był, nie mogło być prawdą. Nie mógł przespać tak ważnego momentu jak powrót własnego syna. Ktoś podsyłał mu sztuczny obraz zdarzeń czy może starał się rozczytać jego pragnienia? Gorączkowe rozglądanie się po sypialni niczego nie zmieniło. Całość wydawała się być do bólu realna. Czuł nawet dotyk małego Nate’a, który upewniał się, że jego ojciec słucha.
Nathielowi przeszło przez myśl, że Laura już kiedyś przez to przechodziła, tyle, że była pod wpływem działania mikstury o nazwie „sen za życie”.  On nie mógł jej wypić, bo niby kiedy? Z drugiej strony: przecież nawet nie pamiętał jak tu się znalazł, naprawdę wiele mogło się wydarzyć w tym czasie.
– Nate, później dokończysz tacie opowieść, teraz leć do kuchni, bo Aura zje wszystkie kanapki z serem – odezwała się Laura, stając w drzwiach. Syn Nathiela nachmurzył się i zeskoczył z łóżka.
– Później dokończę, tato – powiedział poważnym głosem niepasującym do dwulatka. Zdziwiony Auvrey tylko pokiwał głową. 
Nate wybiegł z pokoju jak strzała. Chwilę później było już słychać tylko okrzyki kłócących się o kanapki bliźniaków. Z jakiegoś powodu dumny ojciec nie mógł się nie uśmiechnąć. Nawet, gdyby to była tylko wymyślona wizja, to przecież fajnie byłoby coś takiego przeżyć.
Laura zamknęła za sobą drzwi od sypialni odgradzając męża od okrzyków. Miała dziś na sobie jego ulubioną białą sukienkę – tą krótką, z koronką u dołu i przy biuście, gdzie odchodził spory dekolt, uwidaczniający to, co demony lubią najbardziej. Nathiel nie mógł się nie uśmiechnąć, chociaż zdawał sobie sprawę, że tej sukienki Laura nigdy nie nosiła z własnej woli. Zawsze musiał ją do niej przekonywać. Tyle lat minęło, a ona wciąż bała się odsłaniać więcej ciała niż powinna! Jak przez mgłę pamiętał ich pierwszy raz.  Była wtedy cholernie nieśmiała, cały czas uciekała przed jego spojrzeniem, a na koniec zakryła się kołdrą po same uszy, jakby czuła wielki wstyd z powodu zaistniałej sytuacji. Zdziwiło go to, a jednocześnie uszczęśliwiło, bo jednak była rzecz przy której Laura traciła cały swój chłód i zachowywała się jak rozkoszne dziecko, bojące się czegoś pokazać. Wtedy zdawało mu się, że pokochał ją jeszcze bardziej.
– Co robisz? – spytał w końcu, gdy żona nachyliła się nad nim z szerokim uśmiechem, tak bardzo niepodobnym do niej. Wyglądała teraz jak zła bliźniaczka Laury, która przecież nigdy nie istniała. Gdy już miał stać się podejrzliwy, nagle zaczęła uśmiechać się w normalny sposób. Los nie dawał mu jednak czasu na wytchnienie. Gdy żona usiadła na nim okrakiem i objęła rękoma jego szyję, zdziwił się jeszcze bardziej. Teraz stykali się czołami i patrzyli sobie prosto w oczy. Takiej dawki odwagi i namiętności Laura nigdy mu nie zafundowała. To jakiś pieprzony sen. Czuł, że jeszcze chwila i rzuci się na nią jak dziki zwierz. Na razie się jednak powstrzymywał.
– No, więc co robisz? – spytał raz jeszcze. Tym razem jego głos nabrał namiętności, a brew uniosła się uwodzicielsko do góry. Zabójczo szeroki uśmiech sam się wprosił na twarz Nathiela.
– Spełniam twoje marzenia – szepnęła mu do ucha Laura. Od brzmienia tego uwodzicielskiego głosu przeszły go ciarki. Jeszcze trochę i będzie go miała w swoim całkowitym władaniu. Do cholery! Przez to zapominał, że coś tu się działo nie tak.
– Gdzie mój nóż? – spytał niewinnie Auvrey, przekręcając głowę w bok. Niechętnie odepchnął żonę od siebie, wciąż jednak na nim siedziała i obejmowała jego ramiona. Nie wyglądała na zadowoloną.
– Trzymasz go w ręku – stwierdziła.
Ku zaskoczeniu Nathiela – rzeczywiście tak było. Pod palcami poczuł chłodne ostrze exitialis. Pieprzona magia. Przecież wcześniej dotykał tą ręką głowy Nate’a! Nie mógł go dotknąć nożem! Coś tu się działo nie tak. Na dodatek ten dziwny dziewczęcy chichot rozbrzmiewający gdzieś w jego umyśle… wraz z dziwnie błagalnym głosem, który wołał go po imieniu, tworzyły morderczą mieszankę. Dlaczego miał wrażenie, że ktoś jednocześnie próbował go ocalić i równocześnie namieszać mu w głowie? 
Jego myśli zostały przyćmione przez gorący pocałunek. Uniósł do góry zdziwione brwi i spojrzał w przymknięte powiekami oczy Laury. Limonkowa zieleń stała się dziwnie mętna, jakby była pod wpływem czyjejś magii. Już sam nie wiedział czy jej postać jest realna, czy może to tylko jakaś zjawa ze snu, która ją przypomina. Jednocześnie chciał uciec i zatracić się w tym namiętnym pocałunku – przecież był taki realny. Czuł go całym sobą. Nie mógł go nie odwzajemnić.
Nathiel wplótł rękę we włosy Laury, drugą gwałtownie przyciągając ją do siebie. Jeszcze chwila i uwolni się jego prawdziwie dzika bestia, która nakaże mu przelecieć Laurę na łóżku. I pieprzyć to, że bliźniaki siedzą w kuchni i w każdej chwili mogą się tu zjawić!
Gdy zagłębiał się w swoim pocałunku coraz bardziej i bardziej, głosy nagle stały się bardziej nasilone – chichot nagle zamienił się w głośny śmiech, a ktoś, kto wołał jego imię osłabł. Jakaś zła moc brała nad nim kontrolę i nie mógł już tego zatrzymać. W ręku wciąż trzymał exitialis – nawet nie spostrzegł, kiedy Laura zaczęła powoli rozplatać jego palce, by je puścił. W ostatniej chwili zacisnął dłoń na nożu.
– Chcesz się zabawić przy pomocy noża? – spytała z westchnięciem żona. Teraz naprawdę wyglądała jak Laura. Marszczyła czoło z niezadowoleniem. Tylko słowa nijak do niej pasowały. Ona nie używała słów takich jak „zabawić”. Nie potrafiła nigdy nazwać tego, co starali się robić w ukryciu przed Aurą.
Nathiel nagle poczuł się, jakby kogoś zdradzał. Tylko sam nie wiedział kogo. Namiętność znów została odepchnięta na bok, tak samo jak Laura, która na nim siedziała.
– Coś tu się dzieje nie tak – burknął do siebie chłopak.
– Oczywiście. – Głos Laury zamienił się w zupełnie inny. Siedząca za nim postać objęła jego ramiona. To nie był zapach wybranki jego serca. Ten ktoś pachniał siarką i krwią, jakby był rasowym zabójcą. Ręce zaciskały się na jego szyi aż za mocno, jakby chciały go udusić. Nathiel dłużej nie czekał, zaczął się wyrywać i zrzucił z siebie podejrzaną postać. Na łóżku leżała śmiejąca się głośno Sapphire, która przekręcała się z boku na bok, nie mogąc wyrobić ze śmiechu.
Nathiel poczuł nagłą złość. Czy on do cholery całował się z Sapphire? Czy to była tylko jakaś pieprzona wizja? Dopiero teraz zaczął sobie przypominać co się działo i jak się tu znalazł. Był w Reverentii, nie w swoim domu. Przed chwilą, a może całkiem sporo czasu temu, przeszedł przez otwarte wrota pochłonięte w całości przez mrok. Zdążył już zapomnieć, że to mogła być pułapka, ale to nie jego wina. To ta pieprzona mentalistka Sapphire bawiła się jego umysłem. To, że sobie wszystko przypomniał było kolejnym etapem gry, który prowadziła. Musiał być czujny.
– Ale byłeś namiętny, kochanie – powiedziała rozbawiona demonica, przenosząc się zgrabnie do pozycji siedzącej. Bladym palcem przejechała po jego ramieniu. Wyglądała jak wampir, który zamierzał wbić zęby w szyję swojej ofiary w najmniej oczekiwanym momencie i wyssać całą jej krew w przeciągu kilku sekund. Nathiel nie zamierzał się tak łatwo poddać. Z oburzeniem odepchnął od siebie rękę Sapphire.
– Zabiję cię, demoniczna dziwko – syknął, zrywając się z łóżka. Wymierzył w jej serce nożem. To dziwne, że Sapphire nawet się nie broniła. Siedziała w miejscu z uroczą, niewinną miną zwykłej nastolatki i przykładała palec do ust jak niemowlak.
– No, dalej, co się dzieje, Nathielciu? – spytała. Już samo zdrobnienie jego imienia wykrzywiło jego twarz.
– Dużo się dzieje – burknął. Exitialis zrobiło małe wgniecenie w białej sukience Sapphire. Wystarczyło mocniej nim pchnąć, żeby pozbawić demonicy życia. Teraz zastanawiało go tylko, czy podejmie dobrą decyzję, wbijając jej nóż w serce. Chichot Sapphire ucichł, ale w jego głowie wciąż rozbrzmiewało ciche i błagalne echo, powtarzające błagalnie jego imię.
– Twój braciszek już dawno by mnie zabił, jaki z ciebie łowca? – prychnęła demonica. Jej oczy przedziwnie błyszczały. Nathiel nie był jednak dobry w odczytywaniu takich znaków. Na spokojnie starał się rozważyć za i przeciw. Wiedział, że to do niego niepodobne, bo przecież zawsze podejmował decyzje w sposób ryzykowny i nagły, ale… czy właśnie o to nie chodziło Sapphire? Departament był sprytny. Starał się wykorzystywać ich słabości. Co było jego słabością? Spontaniczność?
Nathiel opuścił nóż w dół, ale nie stracił czujności.
– Wiedziałam, że nie będziesz w stanie mnie zabić – zaśmiała się Sapphire. Podparła się dłońmi z tyłu kołdry i spojrzała na niego z uroczym uśmiechem. Zamachała nogami w powietrzu jak mała dziewczynka. – Za dużo w tobie litości.
Próbowała go sprowokować czy rzeczywiście była pewna, że jej nie zabije i dlatego się nie broniła? Nathiel zgłupiał. Nie wiedział już co powinien zrobić, a co nie. Nóż ściskał tak mocno,  że dłoń zaczęła mu bieleć, zupełnie, jakby cała demoniczna krew gdzieś z niego uciekła.
Sapphire machnęła leniwie ręką w górze, jakby zataczała magiczne kręgi. Na łóżku obok niej usiadła zdezorientowana i zapłakana Aura. Przytuliła ją do siebie tak, że zaczęła się dusić. Gdy zobaczyła swojego ojca, wyciągnęła do niego ręce i tym swoim cieniutkim głosem, zaczęła wykrzykiwać jedno słowo:
– Tata!
Brzmiała jak prawdziwa Aura, a jednak nie był pewien czy ona również nie jest częścią wizji. Sapphire strasznie mieszała mu w głowie.
– Ja też mam nóż – oznajmiła słodkim głosem demonica, podkładając exitialis pod szyję jego córki. Aura zaczęła wydzierać się wniebogłosy. Nathiel powoli nabierał pewności, że ta wizja jest prawdziwa. Postawił krok w przód, gotowy zabić Sapphire. Tyle, że jakieś cienie zaczęły go z wolna oplatać – starały się wyrwać w jego dłoni exitialis i oddalić go od córki. Piskliwie przerażony głos Aury niósł się po jego głowie, dzieląc teraz miejsce z głośnym śmiechem Sapphire i tymi dziwnymi, ledwo słyszalnymi błaganiami. Komu miał zaufać? Co miał zrobić? Tępy ból z tyłu głowy utrudniał mu myślenie. Cienie, które go pochłaniały zaczął ciąć na oślep nożem. Błagania stały się wyraźniejsze – kobiecy głos bał się go, chichoty szybko go jednak zagłuszyły.
Był ojcem, kochał Aurę i poświęciłby dla niej życie bez chwili namysłu. Zamierzał zabić Sapphire, nieważne czy jego córka była tylko mglistą wizją, czy prawdą. Gdy Auvrey przedarł się już przez mroczne cienie, Sapphire była na wyciągnięcie ręki. Z małej i bladej szyi dziecka zaczęła wyciekać strużka krwi łączona z demonicznym dymem. Żałość w oczach Aury wyglądała tak realistycznie, że nie zamierzał się zawahać…
Nathiel zamachnął się nożem na demonicę, celował prosto w serce. Sapphire wydawała się być zaskoczona, ale w jej oczach wciąż znajdował się ten sam podejrzliwy błysk. W ostatniej chwili Auvrey wbił nóż w jej ramię. W jego głowie rozległ się głośny śmiech i ogłuszający kobiecy krzyk. I nagle dotarła do niego cała prawda. Tak krzyczała tylko jedna osoba.
Nathiel odskoczył w tył i utonął w ramionach cieni. Wyimaginowana Aura wyciągnęła w jego stronę rączkę i krzyknęła głośno: „tata!”. Nie była prawdziwa, nie była do cholery prawdziwa! Nie mogła być! Sapphire to zaplanowała.
– Pieprz się, różowa szmato – syknął i zamachnął się nożem, trafiając we własny brzuch. Już raz to zrobił. Było to wtedy, gdy chciał się uwolnić z cienia Laury. I tym razem gest zadziałał, chociaż sprawił, ze ból powalił go na nogi. Śmiech Sapphire ucichł, okrzyki Aury również, a cienie na dobre zniknęły. Słyszał już tylko przejmujący dziewczęcy płacz.
Podniósł głowę do góry i uśmiechnął się krzywo.
– Nie becz, wróciłem – mruknął.
Przed nim na krześle siedziała zaczerwieniona od płaczu Amy. Po jej ramieniu ściekała krew– tak, to on zadał jej ten cios. Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Nie wiedział czy się cieszy, czy smuci, czy w ogóle ma świadomość tego co się dzieje. Nigdy nie widział jej w takim stanie i wiedział, że ani Sorathiel, ani Laura nie chcieliby ją w takim stanie zobaczyć.
Nathiel z trudem podniósł się z ziemi. Dookoła panowała ciemność rozświetlana tylko pojedynczymi świecami, znajdującymi się wokół nich. Drzwi za jego plecami były otwarte, Sapphire gdzieś zniknęła. 
Tak mało brakowało… nie wybaczyłby sobie, gdyby zabił Amy, a przecież do tego dążyła ta mentalna szmata. Przysłoniła mu oczy wizjami i sama wcieliła się w postać Amy. Dziewczyna musiała być przerażona tym, że machał nożem na oślep, jakby walczył z niewidzialnym wrogiem. Ona nie mogła widzieć tego, co on wówczas widział. Dobrze, że trafił ją tylko w ramię, a nie w serce.
Auvrey odciął linę z nadgarstków i kostek dziewczyny. Nie przeszkadzało mu, gdy dziewczyna rzuciła się w jego ramiona z głośnym i przejmującym płaczem. Poklepał ją po plecach uspokajająco.
– No, już, nic się nie dzieje – mruknął. – Jesteś wolna. Teraz stąd wyjdziemy i znajdziemy wiedźmy. Zaraz wrócisz do Sorathiela.
Roztrzepana i zapłakana dziewczyna kiwnęła głową i oderwała się od chłopaka. Wyglądała na zmęczoną. Nathiel nie dziwił się temu. Przez ostatnie dni non stop siedziała przy Sorathielu i prawie w ogóle nie spała. Do cholery, przecież ona była w ciąży, a przeszła w ciągu tych kilku dni tyle, że normalna osoba nie była w stanie tego znieść! Miał nadzieję, że dziecku nic się nie stało. Na szczęście było na początkowym etapie rozwoju. Sorathiel nie wybaczyłby sobie, gdyby jego dziewczyna poroniła. Jak dobrze, że miał Nathiela…
– Chodź, idziemy. – Auvrey chwycił Amy za dłoń i wystawił przed siebie nóż. Nie miał pewności, że gdzieś nie czeka na niego kolejne zagrożenie. Albo to jego umysł płatał mu figle, albo to Sapphire szykowała się do kolejnego ataku. Gdzieś w najdalszych zakątkach świadomości, słyszał cichy i triumfalny śmiech Sapphire.
Przegrał czy wygrał to starcie?
***
Nic nie działało. Do cholery! Naprawdę nic nie działało!
Soriel otoczył się ogromną ilością roślin Reverentii. Dookoła panował tak wielki chaos, że z trudem ogarniał to co się działo. Nie był nigdy mistrzem leczniczych ziół, ale zdołał się trochę nauczyć od Riela z departamentu – chłopak oprócz tego, że miał nieźle nawalone w głowie, to był znakomitym zielarzem. Dało się z nim czasem pogadać i cieszył się, że czegoś go nauczył. Nieraz, gdy był przez ojca zamykany w tej przeklętej krainie, chodził z nim na wspólne przechadzki do lasu, gdzie obserwował jak zbiera różne zioła. Tłumaczył mu, które do czego służą i o dziwo – zdołał trochę z tego zapamiętać. Tylko dlaczego nic nie działało?
Patricia leżała na łóżku. Zdołał tylko zatamować krwawienie. Rana była spora i wyglądała dosyć nieprzyjemnie. Sapphire wiedziała gdzie uderzyć. Głowa była wrażliwym miejscem, szczególnie u ludzi. Mógł się założyć, że gdy jego mała przyjaciółka otworzy już oczy, wiele rzeczy zapomni. Oby zapomniała o tym co się tutaj działo.
Mała Aura siedziała obok niej na łóżku i chlipała, irytując wujka swoim dziecięcym zachowaniem. Jak on nie znosił dzieci! A już szczególnie nie tych od jego ukochanego braciszka. Wciąż dziwił się Laurze jak mogła wyjść za takiego bezmózgiego kretyna, którego jedynym sensem życia było zabijanie demonów. Przecież on sam był do cholery demonem.
– Zamknij się w końcu – syknął zniecierpliwiony Soriel, ugniatając w kamieniu, który nie przypominał żadnego naczynia kulki leczniczego zioła. Z wyglądu przypominały pieprz, ale pachniały zupełnie inaczej – słodko. Łatwo było je pomylić z prawdziwą trucizną, ale tym razem był pewien swego.
Aura nie przestawała płakać, jak na złość wyła jeszcze głośniej.
– Coca calodziejka! – krzyknęła z całą żałością jaką mogła wydobyć ze swojego dwuletniego głosu.
– Ciocia czarodziejka jest w dobrych rękach – prychnął demon, dorzucając garść zielonych liści, obramowanych czerwoną obwódką. Mógł przysiąc, że pachniały jak rosyjska gorzała. Może powinien rozważyć upędzenie z niej jakiegoś dobrego alkoholu? W końcu to zioła, a po ziołach miało się niezłe odloty.
– Wujek źły! – wykrzyknęła Aura i rzuciła Soriela poduszką. Dostał nią prosto w twarz, ale był tak skupiony, że prawie nie zwrócił na to uwagi. Starannie, wyćwiczonym gestem, ugniatał kolejne rośliny. Riel wspominał kiedyś o lekarstwie pobudzającym do życia. Miał nadzieję, że to wystarczy, bo robił już trzecią z rzędu mieszankę ziół – do tej pory żadna nie pomogła, a twarz Patricii stawała się coraz bardziej sina. Soriel dla pewności musiał co jakiś czas sprawdzać jej tętno. Umiał robić sztuczne oddychanie, ale wątpił, że to pomoże. Nawet nie wiedział co Sapphire zrobiła jego przyjaciółce. Może nie tylko uderzyła ją w głowę?
Nie wyglądał na osobę, która się bała. Potrafił ukryć swój strach w najgłębszych zakamarkach umysłu, ale teraz nie miał po co tego robić. Nikt go i tak nie widział. Marszczył więc czoło, klął pod nosem, bezradnie wzdychał, wymawiał imię przyjaciółki, uderzał pięścią w podłogę, gdy coś mu nie wychodziło. To wszystko pokazywało jak bardzo jest bezradny wobec zaistniałej sytuacji i chyba by umarł, gdyby ktokolwiek zobaczył go w takim stanie.
Mieszanka ziół została dopieszczona ostatnią garstką czerwonych owoców ćwikłowca złotego, które po rozgnieceniu wyglądały jak świeża krew człowieka. Mieszanka przestała być suchą zieleniną i stała się ciekła. Lekarstwo było gotowe.
Soriel nie miał niczego do stracenia. Albo ją otruje, albo uratuje, ale chyba lepsze to niż patrzenie na jej powolną śmierć. Nie darowałby sobie tego, gdyby nie pomógł Patricii. Gdyby nawet nie spróbował tego zrobić. Od czasów gdy zginęła jego matka i siostra nie miał nikogo na kim by mu zależało. Teraz miał ją.
Uniósł lekko głowę czarodziejki w taki sposób, aby dodatkowo jej nie uszkodzić. Jej usta same się rozchyliły, jakby stała się całkowicie bezwładna. Dłużej się nie zastanawiał – wlał w nią całą zawartość leczniczej mieszanki. Wiedział, że jeszcze przez kilka minut może nie być żadnej reakcji z jej strony. Zostało mu tylko czekać.
– Coca zyje? – spytała niepewnie Aura, szturchając omdlałą czarodziejkę palcem w polik. Soriel cudem powstrzymał się od tego, żeby nie zdzielić ją po ręce – zapominał, że jest dzieckiem.
– Nie możesz jej dotykać – burknął w odpowiedzi, odsuwając delikatnie jej rączkę na bok. – Chyba przeżyje – mówiąc to, wzruszył ramionami. Od dziecka był mistrzem tajemniczości i ukrywania prawdziwych uczuć. Gdy wypowiadał te słowa nie było po nim widać przejęcia. To wszystko wychodziło mu całkiem naturalnie.
– Chybia? – W oczach Aury stanęła świeża porcja łez. Auvrey nie znosił płaczu.
– Przeżyje – burknął. – Prawda, Mścisław? – mówiąc to, spojrzał z uniesioną brwią na fioletowego krzaka – ten zamachał mackami w górze, jakby potwierdzał jego słowa. Aura przytuliła się do niego, żeby znaleźć pocieszenie. Coraz bardziej doskwierał jej brak taty i mamy, poza tym w tym dziwnym zamku było nudno.
Soriel oparł głowę na poduszce i westchnął. Zostało mu po prostu czekać. Jeżeli Pat się obudzi, odprowadzi ją dobrowolnie do świata ludzi i weźmie ze sobą te głupie dziecko braciszka Nathiela, którego miał już dosyć. Nate wystarczy w tym świecie, zabieranie jej tutaj było głupim pomysłem, zepsuła całą frajdę. Nie, to Sapphire zepsuła całą zabawę. Teraz nie miał ochoty na żadną rozrywkę, nawet tą w klubie. Czuł się zmęczony i to całkiem bez powodu. Zużył chyba wszystkie pokłady dobrej woli na dziś.
Auvrey uniósł głowę i zmarszczył czoło. W korytarzu coś stukało. Kilka par butów. To na pewno nie byli członkowie departamentu, więc kto? Soriel starał się skupić na ilości wydawanych oddźwięków i dziewczęcych szeptach. Teraz nie miał już wątpliwości co do tego, że zbliżały się tu koleżanki Patricii. Do cholery. Jeszcze ich tutaj brakowało.
Demon przeklął pod nosem i wstał z podłogi. Rzucił ostatnie spojrzenie na swoją małą przyjaciółkę. Nie obudziła się jeszcze, ale też nie umarła – oddychała spokojnie. Nie miał wyboru, musiał się stąd wynieść. Każde kolejne drzwi zbliżające la bonne fee do jego pokoju, trzaskały brutalnie o ścianę. Wiedziały, że Patricia gdzieś tutaj jest. Nie da rady walczyć z trzema czarownicami naraz, a z pewnością dobiorą się mu do skóry – przecież na pierwszy rzut oka widać, że to on zrobił coś ich przyjaciółce.
Soriel nienawidził uciekać z pola bitwy, ale czasem musiał. Spojrzał na zapłakaną Aurę i postanowił, że użyje na niej swojej mocy. Chwycił ją za sukienkę i przyciągnął do siebie. Dziewczynka wyglądała na przerażoną.
– Zapomnisz o tym co tu się działo i pójdziesz grzecznie spać – syknął, wpatrując się prosto w jej zielonkawe oczy. Dziewczynka nie zdążyła nawet zaprotestować, kiedy padła jak długa na łóżko tuż obok Patricii. Mścisław zawisnął nad swoją przyjaciółką, gotowy ukarać Soriela za niecne sztuczki – skierował fioletową mackę w jego stronę. Demon odtrącił ją niechętnie.
– Daj spokój – warknął. – Nikt nie musi wiedzieć, że tu byłem – prychnął i skierował się w stronę okna. Wyjrzał za nie. Cóż, dawno nie wspinał się po murach i ścianach – zazwyczaj zostawiał to na ucieczki z domu swoich kochanek. Teraz musi uciec z własnego kąta w Reverentii.
Bez narzekania przeszedł przez okno i zniknął na zewnątrz. W tym samym momencie la bonne fee wkroczyły do pokoju – zdenerwowana niepowodzeniem misji Alex, kopnęła w drzwi glanem. Na samym początku rozłąki z Nathielem, Madlene zaśpiewała cichą piosenką w starożytnym języku, która pozwalała zlokalizować daną osobę. Nie była to dokładna magia, ale dzięki niej wiedziały, że Patricia znajduje się w pobliżu. I oto ją znalazły.
Zdziwione i przestraszone czarodziejki dopadły się do łóżka, gdzie leżała Patricia wraz z Aurą. Fioletowy krzak Mścisław skrył się pod łóżkiem w obawie przed gośćmi.
– Pat! – wykrzyknęła Madlene, dopadając się do przyjaciółki. Oglądnęła ją ostrożnie z każdej strony i mało nie zemdlała, gdy zobaczyła ranę z boku jej głowy. Była opatrzona. Sprawdziła czy jej przyjaciółka wciąż oddycha i zbadała jej stan ogólny. Nie było najgorzej, przede wszystkim oddychała – po prostu była nieprzytomna. Czy to Soriel pokazał w końcu swoją prawdziwą twarz i zrobił jej krzywdę? A może wręcz przeciwnie – uratował ją? Dookoła walało się miliony kamiennych miseczek i różnych ziół, ktoś musiał jej pomóc. Martha w tym czasie sprawdziła czy z Aurą jest wszystko w porządku, a Alex zaczęła przekopywać cały pokój w poszukiwaniu dowodów.
– Co z nimi? – spytała, podnosząc jakąś gazetkę z podłogi. Skrzywiła się na widok nagiej kobiety, pokazującej światu swój opalony tyłek. Potraktowała tą papierową panią brutalnie, wyrzucając ją w tył.
– Pat żyje, po prostu zemdlała. Ktoś ją uszkodził w tył głowy – westchnęła bezradnie Mad. – Mam nadzieję, że będzie o wszystkim pamiętać i nie dostała jakiegoś wstrząśnienia mózgu.
– Aura też żyje, po prostu zasnęła – dodała Martha.
Alex kiwnęła głową i włożyła ręce do kieszeni. Na półce, która była praktycznie pusta, leżała przewrócona ramka ze zdjęciem. Postawiła ją do pionu i westchnęła.
– To pokój brata Nathiela – burknęła. – Wychodzi na to, że nieźle się zabawia z naszą Pat, inaczej nie mieliby wspólnego zdjęcia.
Madlene milczała. Przecież doskonale wiedziała o przyjaźni Soriela i Patricii. Pozwalała na to, bo… bo wtedy Pat była taka szczęśliwa, a demon zdawał się nie robić jej krzywdy. Skoro to jego pokój, to on musiał się nią zająć. Nie zrobił też krzywdy Aurze. Może nie był taki znowu zły?
– Porozmawiamy o tym na miejscu, wypadałoby się dowiedzieć czy Nathiel odnalazł Amy – westchnęła Martha.
– Poślę mu pioruny – burknęła od niechcenia Alex. Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, wyszła na korytarz. Teraz musiała się skupić, żeby przypadkiem nie walnąć jakiegoś demona w łeb. Wystarczyło, że wyobrazi sobie ryj Nathiela i… piorun wyląduje tuż obok niego. Jeden miał oznaczać, że znalazły Aurę, trzy, że znalazły Patricię. Zrobi to w odstępie kilku sekund. Ten idiota i tak się pewnie nie domyśli kogo znalazły. Potem będą musiały uciekać, bo demony szybko mogą je odnaleźć z powodu nadmiernie używanej magii.
– Wezmę Pat na barana – powiedziała cicho Madlene, przygotowując się do przeniesienia przyjaciółki na plecy. Martha kiwnęła głową i podniosła córkę Nathiela do góry. Spała tak mocno, że mogłaby zacząć podejrzewać, iż dostała jakąś usypiającą mieszankę. Ilość ziół znajdująca się na podłodze źle oddziaływała na jej wyobraźnię.
Aura położyła głowę na jej ramieniu jak bezwładna lalka. Szepnęła tylko przez sen jakieś krótkie słówko, zapewne nawoływała swojego ojca lub matkę. Martha pogładziła ją po włosach i szepnęła do ucha:
– Zaraz znajdziesz się przy tacie.
Poczuła delikatny ruch ust Aury na ramieniu. Czyżby uśmiechnęła się na tą wiadomość?
Madlene choć z trudem, uporała się w końcu z Patricią – teraz jej głowa wisiała bezwładnie na jej ramieniu. Musiały się pospieszyć, nie są w stanie jej pomóc, gdy przebywają w Reverentii.
 La bonne fee były gotowe do wyjścia. Zatrzasnęły ze sobą drzwi z większą kulturą niż wcześniej. Nie zamieniły ze sobą żadnego słowa, bo doskonale znały swoje cele.
Madlene zaczęła śpiewać cichą pieśń, która miała pomóc odnaleźć im Nathiela.
***

Sojusznicy spotkali się w jednym z licznych korytarzy zamku demonów. Zgodnie uznali, że nie ma na co czekać. Skoro wszystkich odzyskali, czas wracać do domu i to prędko. Madlene rozłożyła w biegu karty tarota, żeby sprawdzić co może im grozić lub co knują demony. Okazało się, że droga do domu będzie czysta. Wszystkich to zdziwiło, przecież po coś musieli ich tutaj ściągnąć. To, że Nathiel przechytrzył Sapphire, nie znaczy, że przechytrzył wszystkich. Dla pewności, Madlene jeszcze raz spytała karty o to samo. Odpowiedź była niezmienna. Tylko jedna z kart odrobinę ją niepokoiła. Obserwator, który może w przyszłości namieszać. Całe to przedstawienie musiało być najprawdopodobniej urządzone dla zabawy lub czegoś głębszego o czym nie mieli pojęcia. Być może departament wcale nie wiedział o tym, że Sapphire kogokolwiek porwała. Być może urządziła to przedstawienie przy pomocy tylko i wyłącznie Soriela, który porwał Aurę. Tu nic nie było logiczne.
– Powinniśmy podyskutować o tym, gdy już wrócimy – odezwała się Martha, która prowadziła Amy pod ramię. Musiała wymienić się z Nathielem, który piekielnie stęsknił się za swoją córką. Niósł ją jak dumny ojciec i nieustannie głaskał jej śpiącą główkę.
– Albo podyskutować o tym, gdy zbudzi się Sorathiel i Laura – dodała Alex. – Chyba są rzeczy o których powinniśmy porozmawiać z tą dwójką, nie sądzicie?
– Niby o czym? – spytał nachmurzony Nathiel. Znów wyglądał na zmęczonego, co oznaczało, że napar z ziół od pół demonów przestał działać.
– Chociażby o sojuszu z pół demonami – mruknęła Alex.
Na tym skończyła się ich rozmowa. Wszyscy mieli już dosyć ostatnich dziejów. Chcieli odpocząć od demonów, od departamentu, od Reverentii, od porwań, strat, śmierci. Nikt nie był w stanie znieść tylu rzeczy naraz. Chyba, że nie był człowiekiem.
Gdy sojusznicza grupa wyszła poza progi zamku, nie spostrzegła, że ktoś ich obserwuje. Mało ich już interesowało co dzieje się dookoła, chcieli po prostu wrócić do domu. Tymczasem Sapphire wisiała na jednej z wieżyczek zamku i machała nogami w górze, śpiewając triumfalne piosenki. Chytry uśmiech nie schodził jej z twarzy.
To było oczywiste, że nie zwołała ich tutaj dla własnej rozrywki, jeżeli tak sądzili, musieli być naprawdę naiwni i głupi. Każde jej zagranie miało jakiś cel, zazwyczaj był on z kategorii badawczych. Posiadała moc mentalną, grała na psychice, nie dla niej była walka, gdzie dochodziło do rozlewu krwi. O wiele większą przyjemność sprawiało jej grzebanie w czyjejś głowie. Dzięki temu dostarczała wiele cennych informacji swojej organizacji. Była nazywana szpiegiem departamentu.
– Misja została wypełniona, szefciu – zachichotała.
Czarnowłosy mężczyzna oparł się dłońmi o mury zamku i spojrzał w dal na uciekających wrogów. Uśmiechał się diabelsko i szeroko, nie mogąc pozbyć się ze swojej twarzy wyrazu triumfu.
Lęki i obawy wrogów to coś, co może im się przydać w walce. Jeżeli nie mieczem, to uczuciami.

1 komentarz:

  1. Wizja Sapphire była świetna. Wiedziałam, że to iluzja, ale tak dobrze skonstruowana, że miałam ochotę bić jej brawo.
    Amy i Aura uwolnione, poczułam ulgę.
    Przeczytane!

    OdpowiedzUsuń