Wydaje mi się, że rozdział trochę zdechły, ale przynajmniej przy Sorielu coś się działo. COŚ. Dobre określenie. Pisałam ten rozdział do późna, żeby zdążyć, a i tak nie zdążyłam! Ja taka zła. Za dużo ostatnio się dzieje. Zdecydowanie. Dziękuję Cleo za ogarnianie moich bohaterów! Bez ciebie bym nie była pewna czy Soriel jest o 3 lata starszy od Nathiela! Bo tak szczerze... to Cleo wie więcej o WCN niż ja. I to wspomnienie, kiedy cytowała mi jakiś tekst, a ja nagle wyskoczyłam z: Ej, znam to skądś. I nieważne ile razy będę czytać WCN. I tak wszystko pozapominam buahhaa.
Pozdro dla kamienia. Wpadł mi ni z tego ni z owego do głowy.
Pozdro dla kamienia. Wpadł mi ni z tego ni z owego do głowy.
***
Wszystko wróciło do normy. Prawie.
Amy, która zazwyczaj siedziała w
kuchni, gdy odbywaliśmy spotkanie w organizacji, teraz nie odstępowała Sorathiela
na krok. Obydwoje nie byli w zbyt dobrej kondycji. Sorathiel powinien jeszcze
leżeć w szpitalu, ale dobrowolnie go opuścił – stwierdził, że skoro jest
przytomny i może się poruszać, nie jest z nim źle, poza tym jest szefem
organizacji, którą powinien wspierać. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że zostawił
członków Nox samym sobie, że kiedy on był nieprzytomny, Amy została porwana i
zamiast niego, wyruszył po nią Nathiel. Tyle działo się niezaplanowanych rzeczy
podczas, gdy on leżał w szpitalu w bezruchu! Mógł być bardziej uważny,
bardziej… bardziej perfekcyjny niż zwykle!
Widziałam ból rysujący się na jego
twarzy. Gdy tulił do siebie Amy, miał szklane oczy. Marszczył brwi, a usta
zaciskał tak mocno, że całkowicie mu zbielały. Nie wiem czy próbował walczyć z
jakimś wewnętrznym głosem, czy nie chciał się popłakać przy nas wszystkich.
Moja
przyjaciółka wcale nie była w lepszym
stanie. Cały czas drżała i zalewała się na nowo łzami, kryjąc głowę w piersi
Sorathiela. Jej chłopak był tak zmartwiony, że od razu kazał jej iść do lekarza
i sprawdzić czy wszystko z dzieckiem w porządku. Na szczęście nic mu nie
groziło. Obydwoje wyglądali na zmęczoną i smutną parę, która jednak wciąż miała
siebie.
Jeżeli chodziło o Aurę,
dostaliśmy prawdziwy koncert rozpaczy zaraz po powrocie Nathiela. Obudziła się
i wybuchła głośnym płaczem. Przez następną godzinę nie chciała puścić swojego
ojca, ewentualnie na kilka minut szła do mnie, bo matkę również kochała. Zasnęła
późną nocą i nie mogliśmy zanieść jej do żadnego z pokoi, ponieważ non stop się
budziła i od nowa zaczynała swoje wycie. Uznaliśmy, ze zostanie już z nami.
Patricię odprowadzono do
mieszkania Madlene – tam zajęła się nią jej matka. Wciąż była nieprzytomna,
ale wszystkie funkcje życiowe zdawały się powrócić do normalnego stanu.
Tak naprawdę nikt z nas nie czuł
się dobrze – ja sama powinnam jeszcze leżeć w łóżku i odpoczywać, rana zadana
mi przez Soriela była głęboka.
Ostatnie dzieje zmusiły nas do tego, aby
zasiąść przy stole organizacji i zacząć dyskusję. Po krótkiej relacji zdanej
przez Nathiela i la bonne fee, mogliśmy przystąpić do ustalania przyszłych
planów Nox. Sytuacja była poważna. I to nawet bardzo. Wszyscy doskonale
wiedzieliśmy, że nie poradzimy sobie w tej bitwie sami. Tylko jedna walka,
którą demony potraktowały jak zabawę, wystarczyła, aby złamać większość z nas.
A co by było, gdyby departament walczył na poważnie?
Sorathiel ustalił, że musimy
zaczerpnąć pomocy od łowców z innych miast. Gdy byli z Nathielem nastolatkami,
odbyli kilka pomocniczo-sojuszniczych misji. Wiedzieli gdzie szukać pomocy i w
jaki sposób. Negocjacje Sorathiel zalecił Arenowi, Ethanowi (który również miał
do czynienia z innymi łowcami) oraz Nathielowi – co było zaskoczeniem prawie
dla wszystkich – dla mnie nie. Rozmawiałam kiedyś o tym z Sorathielem. Nathiel
miał własne sposoby na przekonanie innych do działania i choć odchodziły daleko
od naszych, to jednak czasem działały sto razy lepiej. Nikt nie wiedział jak on
to robił. Być może trafiał na równych sobie? Albo był lepszym psychologiem niż
każdy z nas. Bo kiedy my działaliśmy spokojnie i z rozwagą, on trafiał w ścianę
szturmem. Uważałam, że to mimo wszystko dobry pomysł.
Była jeszcze sprawa rekrutacji.
Ją Sorathiel przydzielił m.in. mnie, Andi i kilku młodszym członkom
organizacji. Nie czułam się tym urażona. To tak samo ważne zadanie jak rozmowa
z łowcami. Przekonanie całkiem świeżego człowieka do walki z demonami nie jest
łatwe. Musisz mieć ku temu poważne powody i najlepiej znaleźć się w odpowiedniej
sytuacji. Emocje zawsze działają na ludzi.
Zaczęliśmy również dyskutować o
sojuszu z pół demonami.
– Powinniśmy zjawić się w
Reverentii w najbliższym czasie – powiedział z powagą w głosie Sorathiel. – Im
szybciej, tym lepiej.
– Najpierw powinniśmy się
wyleczyć – stwierdziłam. – Musimy być w pełni sił, żeby tam trafić. Departament
może nas zaatakować.
– Nie możemy zwlekać.
Uniosłam brew do góry. Sorathiel
nigdy nie reagował w taki sposób. Zawsze starał się wszystko poważnie
przemyśleć i nie działać pochopnie. Teraz zachowywał się jak Nathiel, który
zażywał spontaniczności w każdym momencie swojego życia. Czy oni się między
sobą ostatnio zamienili? Czy może to stres i bezradność zmienia ludzi?
– Laura ma racje. Musimy być
przygotowani. Władowanie się do Reverentii bez przygotowania nie wróży niczego
dobrego – odezwała się spokojnym głosem Martha. Jej mina wskazywała jednak na
to, że jest lekko zirytowana. Czyżby nie podobało jej się postanowienie
Sorathiela?
– To ja ustalam działanie naszej
organizacji. – Głos naszego szefa był niezwykle chłodny i szorstki.
Podejrzewam, ze każdy zdziwił się jego słowami.
– Słuchaj, Sorath. Powinieneś
odpocząć, trochę ci chyba odpiernicza – odezwał się Nathiel. Zmarszczył czoło.
– My też musimy odpocząć. Może powrócimy do tej rozmowy za kilka dni? – W tym
momencie dostrzegł niezadowoloną minę przyjaciela. Przewrócił oczami. – W takim
razie jutro. Daj nam chwilę na wypoczynek.
Blythe choć niechętnie, pokiwał
głową. Wyglądał trochę jak obrażone dziecko. Coraz bardziej mnie zadziwiał. Zastanawiałam się co wywołało u niego tak zniecierpliwione zachowanie. Na pewno
obwiniał się o to, ze jakiś czas go z nami nie było, ale czy przypadkiem nie
przesadzał? Zdecydowanie.
– Nie no, serio, stary, co się z
tobą do cholery dzieje? – Głos Nathiela stracił oddźwięk beztroski. Był już zmęczony i
zirytowany. – Może zająłbyś się w końcu swoją dziewczyną, co? Sobą też byś się
zajął. Spójrz w lustro. Spójrz na to jak się poruszasz. Jeden cios i zginiesz.
A potem kto będzie nami wszystkimi zarządzał? – prychnął. Coraz bardziej
podnosił głos. Aura leżąca w jego ramionach zaczęła się niespokojnie wiercić. –
Ethan? Ethan ma już swoje lata, poza tym wstydzi się kobiet – mówiąc to,
wskazał palcem na mężczyznę.
– Nieprawda – mruknął tamten pod nosem
i zmarszczył czoło.
– Aren? Aren nie jest tu tak
długo jak my, nie wie co działo się kiedyś, nie wie o wielu rzeczach, które nas
spotkały!
Pół demon pokiwał głową, niczemu
nie przecząc. Bo choć był dobrym łowcą, nie miał tak długiego stażu jak Ethan
czy Sorathiel i Nathiel.
– Ewentualnie mógłbyś przekazać
władzę mnie. – Demon uśmiechnął się w zamyśleniu i pogładził swój podbródek,
jakby miał długą brodę. Już po chwili jego mina przybrała maślany wyraz, jakby
zagłębił się we własnych marzeniach.
– Nie – odpowiedziała połowa
ludzi w organizacji, w tym ja, la bonne fee i Sorathiel. Auvrey wydawał się być
urażony. Zmarszczył czoło i głośno prychnął. Ręce, które założył na pierś
oznaczały, ze nie zamierza więcej dyskutować i nikogo pouczać. Przejęłam od
niego moralną pałeczkę.
– Daj sobie przynajmniej kilka
dni na wypoczynek, tak samo jak i nam. Ranni ludzie to bezużyteczni ludzie –
powiedziałam.
Sorathiel kiwnął głową z
niezadowoleniem. Jego ręka wsparta o oparcie sofy wyglądała tak, jakby wbrew
jego woli chciała machnąć obojętnym gestem na to wszystko. Tak, na pewno
zachowywał się w taki sposób z powodu zmęczenia i nadmiernych emocji. Musi
wypocząć, wtedy dojrzy jaki błąd chciał popełnić. Wierzę w jego
inteligencje. Przecież chciał brać przykład z Hugha, który do każdej sytuacji
podchodził z rezerwą i nigdy nie podejmował decyzji pochopnie. Myślę, że każdy
z nas chciałby być taki jak on.
Spotkanie dobiegło końca.
Sorathiel zniknął z Amy w sypialni, la bonne fee rozeszły się do domu tak samo
jak wszyscy członkowie Nox, a ja i Nathiel postanowiliśmy, że zostaniemy tu na
noc. Była już późna godzina, my również musieliśmy odpocząć, podróż do domu to
tylko strata czasu, gdy tu również było łóżko. Nie potrzebowaliśmy żadnych
słów. Wystarczyło, że spojrzeliśmy na siebie z Nathielem zmęczonym wzrokiem, a
potem ruszyliśmy w stronę pokoju, który zazwyczaj zajmowaliśmy w Nox. Mój mąż
objął mnie ramieniem, drugą ręką podtrzymując w górze śpiącą Aurę. Czułam się
okropnie. Miałam ochotę przespać kolejne 2 dni i wcale nie zdziwię się, jeżeli
reszta organizacji również tak postąpi. Bałam się tylko, że departament nie
skończył swojej zabawy.
Jak być czujnym, kiedy nie ma się już na nic siły?
Demony nie potrzebują wiele odpoczynku, gdy żyją w Reverentii, gorzej sprawują
się ludzie. Jesteśmy istotami, które na każdym kroku muszą walczyć ze swoimi
słabościami. Może dlatego na tak wiele nas stać?
Aura otworzyła oczka i przetarła
je piąstkami. Spojrzała na nas badawczo, choć wciąż wyglądała na zaspaną. Gdy
ziewnęła, cała energia do niej wróciła. Zaczęła machać nogami, żeby Nathiel ją
wypuścił. Miała przy tym niezadowoloną minę.
– Późno jest – mruknął Auvrey,
marszcząc czoło. – Idziemy spać.
– Nie ciem ju – jęknęła córka.
Zaczęła uderzać w ojcowską pierś zwiniętymi łapkami.
– Wszyscy idziemy grzecznie
spać, Aura – dodałam ostrzegawczym tonem. Sama byłam już straszliwie zmęczona.
Nie chciałam się użerać z własną córką. Nie o tej godzinie i w tych
okolicznościach.
Aura wydała z siebie ciche,
nieludzkie warknięcie i ugryzła Nathiela w rękę. Ten syknął z bólu i opuścił ją
na dół. Małe ¾ demona zaczęło swój bieg po salonie. Przystanęliśmy i
przyglądnęliśmy się temu, co robi. Zachowywała się dziwnie dziko. Jakby wstąpił
w nią diabeł. Piszczała, rzucała się po sofie, fotelach, zrzucała na podłogę
poduszki, skakała, śmiała się morderczo. Spojrzałam niepewnie na Nathiela.
– Może to przez Reverentię –
mruknął. – Była tam trochę czasu.
Kiwnęłam głową. To było całkiem
możliwe. Więcej w Aurze demona niż człowieka, dlatego może reagować w ten sposób,
poza tym na ogół była straszliwie energiczna.
Westchnęłam ciężko i oparłam
głowę na piersi swojego męża. Oczy same mi się zamykały.
– Czeka nas okropna noc –
szepnęłam.
Nathiel przytulił mnie do siebie
i odpowiedział:
– Kolejna okropna noc.
***
Soriel tylko raz miał do
czynienia z wiedźmami. Kiedy ojciec żadną siłą i torturami nie mógł go
przekonać do współpracy z departamentem, to właśnie do nich go posłał, a
wiedźmy miały coś, czego nikt inny nie mógł mu dać. Coś, za czym tak cholernie
tęsknił. To właśnie dlatego dołączył do departamentu. Oprócz tego, że musiał
zabijać i słuchać się ojca oraz działać przeciwko tym, którzy kiedyś mu nie
przeszkadzali, nie zmieniło się praktycznie nic. Wciąż chodził na imprezy,
wciąż pił ile chciał, palił co chciał, był tą samą osobą co kiedyś. A
przynajmniej tak mu się zdawało. Nie był już wolny. Nie podlegał własnym
zasadom. Na dodatek sprawa się pogorszyła odkąd zbliżył się do Patricii. Ciągle
powtarzała mu to samo: „Soriel, nie możesz być zły”. I wcale nie chciał być
zły. Po prostu musiał. Za daleko już zaszedł. Nie zrezygnuje, dopóki nie
wypełni do końca swojego celu.
Tym razem wiedźmy same wezwały
go do siebie. Na samą myśl o spotkaniu z tymi przeklętymi babami przechodziły
go ciarki. Były chwilami bardziej bezwzględne niż demony i na dodatek działały
potajemnie. Niby były w sojuszu z departamentem, a jednak rzadko cokolwiek
robiły razem z nim. A może Soriel po prostu tego nie widział? Wciąż miał
wrażenie, że „współpracownicy” coś przed nim ukrywają. Że coś dzieje się za
jego plecami i to bardzo niebezpiecznego. Nie chciał być marionetką w rękach
znienawidzonych przez siebie ludzi. Już i tak wystarczająco nisko upadł dla
swojego celu.
Gdy wszedł do zawilgotniałej
piwnicy siedziby, napiął mięśnie. Ręce schował do kieszeni, żeby nie było po
nim niczego widać. To nie tak, że się bał, po prostu nie lubił tu przebywać.
Już z daleka cuchnęło jakąś dziwną chemią. Poza tym nie było tu ani jednego
szczura, ani nawet pająka, a to chyba dziwne, jeżeli chodzi o piwnicę. Soriela
zastanawiało czy wiedźmy użyły wszystkich do eksperymentów, czy po prostu stąd
uciekły, wyczuwając zło – on sam je wyczuwał. Zły złego się nie boi, a jednak
czuł dziwnie nieuzasadniony niepokój.
Gdy już dotarł do ciemnicy
wiedźm, otworzył kopniakiem drzwi. Za wszelką cenę chciał pokazać, że jest
ponad tymi kobiecymi potworami. Czwórka głów zwróciła się ku niemu – Cecile
przerwała nawet czytanie książki.
– Mój demoniczny przystojniaczek
– powiedziała słodkim głosem Celestine. Soriel nie mógł zapomnieć, że te babsko
miało pięć razy więcej lat niż on, po prostu ukrywała się za toną magicznej
tapety i piła dużo mikstur wygładzających. Bał się, że gdy go dotknie to się
posypie jak stara mumia, a niestety lubiła go dotykać. Właśnie wspierała się na
jego ramieniu i patrzyła prosto w jego oczy. Nie potrafił długo wytrzymać tego
spojrzenia. Babsko wyglądało, jakby chciało go zaczarować. Cudem powstrzymał
się od zrzucenia jej rąk z siebie.
– Czego chcecie? – spytał z
westchnięciem, udając obojętnego.
– Ciebie – zachichotała
uwodzicielsko Celestine, przejeżdżając palcem po jego piersi. Soriel zmrużył
oczy i zacisnął pięści. Jeszcze trochę i jej przywali. Chyba nigdy tak bardzo
nie był zirytowany dotykiem kobiety. Zresztą… teraz coraz rzadziej miał ochotę
na zabawę z nimi. Ciekawe dlaczego. Spoważniał?
– Mamy dla ciebie misję, to
chyba oczywiste – powiedziała Isabelle, której osobiście nienawidził
najbardziej ze wszystkich. Była bezwzględna i uśmiechała się jak prawdziwa wiedźma. Idealnie pasowała na szefową tego zgromadzenia.
– To dziwne, że wysyła mnie do
was Vail i na dodatek macie jakąś misję akurat dla mnie – prychnął Soriel. Tym
razem nie wytrzymał i odsunął się od Celestine. – Jakiś spisek?
– Nieposłuszeństwo zostaje ukarane
– powiedziała sennym głosem Cecile, nie podnosząc wzroku znak książki. Auvrey
nie miał pojęcia o co jej chodziło. Był posłuszny. Cholerne posłuszny. Robił
wszystko co kazał mu ojciec. Może dużo narzekał, ale zawsze wypełniał
powierzone mu zadania. Może Cecile po prostu przeczytała coś w książce? Była
najdziwniejszą ze wszystkich wiedźm, nikt nie był w stanie jej zrozumieć.
– Dobra, gadać o co chodzi –
warknął zniecierpliwiony Soriel. Ręce, które trzymał w kieszeni zacisnęły się w
pięści.
– Musisz odebrać coś jednej la
bonne fee – powiedziała spokojnie Isabelle, a potem zanuciła leniwie kilka słów
piosenki i machnęła ręką w górze. Leciutka mgiełka ułożyła się w drobny
łańcuszek z nutką. Soriel nie musiał pytać do kogo należał.
– Po co? – spytał, unosząc brew
do góry.
– Bo kryje w sobie moc i jest
nam potrzebny – odezwała się z rogu pomieszczenia Adelais – była tak biała, że
ledwo ją dostrzegał na tle ściany. Zupełnie, jakby wszystkie barwniki zostały z
niej upuszczone jak krew.
Tym razem to Celestine
zamachnęła się ręką, ale nad kotłem. Potem przywołała go do siebie palcem
wskazującym. Nie miał wyboru, uczynił jej wolę i spojrzał w dno gotującego się
zielenią kotła. Zobaczył spacerujące parkiem la bonne fee – były roześmiane i
szczęśliwe.
– Mam jej to zabrać, kiedy będą
szły razem? – spytał, chmurząc się. – Nie dam rady walczyć z czterema wiedźmami
naraz – prychnął i założył ręce na piersi jak obrażony dzieciak.
– Cieniste demony zaczną, ty
będziesz kontynuował – powiedziała Celestine z chytrym uśmiechem.
– Zaraz. Mam je zabić? –
Zaczął się lekko niepokoić. I nie chodziło tu o sam fakt zabicia la bonne
fee. Nienawidził ich. Chodziło tu raczej o Patricię, która nigdy by mu nie
wybaczyła, gdyby zrobił krzywdę jej przyjaciółkom, a tego chyba nie chciał.
– Zranić. Pokazać, ze
departament i my wcale nie śpimy. Musisz uniemożliwić im udział w misji z Nox.
Przepowiednie mówią, że jeżeli la bonne fee się tam zjawią, może im się udać –
dodała Isabelle z uśmieszkiem.
– A więc naszyjnik to tylko
głupi wymysł, po prostu mam je zaatakować.
Widział jak wiedźmy się uśmiechają.
U każdej wyglądało to podobnie – uniesione wrednie do góry kąciki ust. Brakowało tylko wielkich i ostrych zębów bestii i wcale by się nie zdziwił,
gdyby po prostu je ukryły z pomocą magii.
– Dlaczego akurat ja? – Zmrużył
groźnie oczy, nie dając sobą manipulować. Doskonale wiedział dlaczego on, nikt
nie musiał odpowiadać na to pytanie. Chodziło o Patricię. Będzie cholerne zła.
Nie. Ona nigdy nie była zła. Będzie smutna. Zawiedzie się na nim. Nie będzie
się chciała do niego odezwać.
– A co, jeśli odmówię? – spytał
zadziornie, gdy żadna z wiedźm nie odpowiedziała na jego pytanie. Wyglądał teraz niczym mały chłopczyk, który nie chciał bawić się z kolegami w
ganianego.
– Nie dostaniesz tego, czego tak
bardzo chcesz – odpowiedziała z uśmieszkiem Isabelle.
– Dobrze – burknął od niechcenia
i przeczesał ręką włosy. – Zrobię to.
– Wszystkie la bonne fee bez
wyjątku, Sorielu. – Isabelle uśmiechnęła się szerzej. Jej ciemne niebieskie
oczy świeciły w przyciemnionym pomieszczeniu jak gwiazdy na niebie – chytrze i
tajemniczo. Auvrey miał ochotę rzucić im wszystkim chłodne: pieprzcie się i
wystawić palec środkowy, ale wiedział, że to mogło nie skończyć się dobrze. Do
cholery! Jak on nie znosił tego uczucia bezradności! Zawsze potrafił się
bronić! Nigdy nikogo nie słuchał! Dlaczego dla wypełniania swojego celu musiał
być komuś podległy?! Czy nie było innej drogi? Nie. Doskonale zdawał sobie z
tego sprawę.
Nie było.
Nie było.
Demon bez słowa pokiwał głową.
Jego twarz stała się kamienna. Wszystko było mu już jedno. Czy naprawdę chciał
dostać z powrotem to o czym tak marzył? Co raz zniknęło, nie wróci już na
stałe, a jeśli wróci – nie będzie już takie samo. Może to czas, żeby się
wycofać?
– Za tydzień wezwiemy cię znów.
To co widziałeś to tylko wizja przyszłości, która ma nadejść, a gdy nadejdzie,
bądź gotów, demonie – powiedziała głosem wyższości Isabelle, unosząc wysoko
podbródek. Wyglądała jak arystokratka żądna władzy, zdolna zdominować
najgorszego wroga. Chociaż Soriel chciał się przed tym bronić – nie potrafił,
czuł, że i nad nim ma władzę.
Demon prychnął cicho i odwrócił
się na pięcie. Żałował, że nie ma teraz takiej peleryny jak ojciec. Już
rozumiał jej fenomen. Mogłeś nią zarzucić i wyglądać przy tym jak odchodzący z
klasą gość, którego nie ruszyła nawet porażka. Machnięcie peleryną, gdy ktoś
odchodził miało w sobie pewną przepowiednie: jeszcze tu wrócę i was zniszczę.
Soriel mógł sobie tylko wyobrażać, że ma taką pelerynę, a wyobraźnię miał
całkiem niezłą.
Uśmiechnął się sam do siebie i
wyszedł z wiedźmińskiej nory. Niedługo potem ogarnęła go noc, a cały dobry
nastrój odparował. Czy rzeczywiście warto naruszać przyjaźń z jedyną osobą na
której mu teraz zależy? Owszem, wiele razy mówił już Patricii, że tylko jej nie
tknie, ale nie dotyczy to jej przyjaciółek, jednak wiedźmy wyraźnie kazały mu
zranić każdą z nich. Nie. Nie tknie Patricii. Ewentualnie zrani ją lekko nożem,
może nawet draśnie. Uda, że to przypadkowe. Wiedźmy nie sprecyzowały jak bardzo ma je zranić.
Tak, to dobre rozwiązanie. Z drugiej strony…
Auvrey westchnął ciężko i przysiadł
pod drzewem. Z kieszeni granatowej bluzy wyjął czarny kamień. Przyjrzał mu się,
obracając go w ręce. W świetle księżyca błyszczał jak czarny nieoszlifowany
diament. Był ładny, jeżeli chodziło o powłokę, ale kształt miał jak zwyczajny
kamień. Ważniejsze były jego właściwości. To kamień wspomnień. Jedyna pamiątka,
którą miał po swoim poprzednim życiu. Gdy obudził się poraniony i obolały po
masakrze zgotowanej przez Vaila, był w takim szoku, że nie wiedział co zrobić.
Zgarnął tylko najpotrzebniejsze rzeczy, robiąc prowizoryczny worek ze starego
ręcznika i kija od miotły. Kamień jakby sam się wdarł do jego głowy.
Przyciągnął go do szuflady w pokoju matki. Chwycił za niego i uciekł. Z
pobliskiej stacji ukradł bak z benzyną i zapałki – spalił cały dom. Jeszcze
długi czas stał i przyglądał się płonącemu budynkowi. Kamień wspomnień nieraz
mu o tym przypominał.
Gdyby nie matka, zapewne
nigdy by nie pomyślał o tym, żeby go wziąć ze sobą. To ona powierzyła mu
tajemnicę wspomnień i nakazała ich bronić. Były tam nie tylko wspomnienia jego,
Nathiela, Anne czy jego matki. To kamień ich przodków. Jednak ich myśli nie
bardzo go interesowały. Zawsze wybierał to, co chciał.
Auvrey przymknął oczy i ścisnął
kamień w ręce. Przed oczami pojawiło się pierwsze wspomnienie. Dzień w który
matka powierza mu tajemnicę.
– Dlaczego mi o tym mówisz,
skoro Anne jest najstarsza? – spytał ze zmarszczonym czołem. To było tuż przed
jej śmiercią. Może dzień wcześniej. – Jestem najgodniejszy zaufania? – dodał,
wypinając dumnie młodą pierś. Miał wtedy osiem lat, właśnie zaczął trzeci rok
podstawówki. Nathiel był jedynym z rodzeństwa, który nie doczekał się pójścia
do szkoły, ponieważ był najmłodszy.
Matka zaśmiała się dźwięcznie i
pogłaskała go po głowie. Tak bardzo lubił, kiedy to robiła. Kamień wspomnień
pomagał przynajmniej po części poczuć to, co kiedyś sprawiało mu przyjemność.
– Ufam każdemu mojemu dziecku,
Soriel. Ten kamień przekazywany jest z pokolenia na pokolenie najstarszemu
synowi.
Chłopiec skrzywił się i może
trochę zawiódł.
– No, dobra – mruknął obojętnie.
– Będzie miał w sobie zawsze te
wspomnienia, które będziesz chciał zachować. Wspomnienia, które będą coś dla
ciebie znaczyć. Wspomnienia, które kiedyś bardzo dużo mogły znaczyć dla naszych
przodków. To cenna pamiątka. Jeżeli ktoś inny go zdobędzie, wszystko zniknie, dlatego ważne jest, abyś go pilnował. – Matka wyglądała na
niezwykle poważną.
Wtedy ten kamień nie bardzo go
interesował, ale zgodził się go pilnować.
– Skoro to dla ciebie ważne to
nie pozwolę mu zmienić właściciela – odpowiedział i wzruszył obojętnie
ramionami. Wspomnienie się skończyło, a Soriel otworzył oczy.
Eirinn Auvrey. Łagodniejsze rysy
twarzy odziedziczył po niej Nathiel, ale jej dokładną kopią była Anne. Miała
poskręcane czarne włosy – nie do końca wyglądały one jak loki, po prostu były
lekko pofalowane. Zawsze związywała je, gdy robiła coś w domu. W koku wyglądała
przepięknie. Oczywiście jako cienisty demon posiadała szmaragdowe oczy. Ponoć
na samym początku mieszkała w Reverentii i tam poznała Vaila – był dla niej
okropnym chamem, co Soriel widział nawet we wspomnieniach. Nie miał wątpliwości
co do tego, że to Eirinn się w nim zadurzyła, a Vail po prostu sprawił jej
trójkę dzieci, bo taki miał kaprys, a może po prostu chciał sobie zapewnić
ciągłość rodu. Gdy o nim opowiadała, nigdy się nie smuciła. I to nawet wtedy,
gdy właśnie skończyła z nim kłótnię.
Eirinn na Ziemię trafiła przypadkiem. Uciekała od ognistych demonów – cieniste zawsze miały z nimi na pieńku. To były jeszcze czasy, kiedy żaden z demonów nie wychylał nosa poza Reverentię, tak więc nawet nie wiedziała, że można się przedostać bez problemu do świata ludzi. Eirinn nie miała pojęcia jak wrócić do domu. Została tam. Spodobało jej się. Vail ją jednak odnalazł i zabrał z powrotem do Reverentii – w końcu oczekiwała pierwszego dziecka, które miało przedłużyć jego nazwisko. Eirinn wróciła tam za jakiś czas, bo nie wytrzymała świata demonów – wtedy Anne była już na świecie. Nadała jej nawet typowo ludzkie imię, które gdzieś wśród ludzi usłyszała. Departament nie był jeszcze wtedy tak ostry dla tych, którzy mieszkali na Ziemi, bo tych sytuacji było stosunkowo mało. Można powiedzieć, że Eirinn była prekursorem. Dlatego Vail był na to cholernie zły i groził jej, że ją zabije. Jak widać – nie skłamał. Dzieci, które sam spłodził też miały pójść z dymem – celowo zostawił przy życiu tylko Nathiela. Przetrwanie Soriela było przypadkiem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
Eirinn na Ziemię trafiła przypadkiem. Uciekała od ognistych demonów – cieniste zawsze miały z nimi na pieńku. To były jeszcze czasy, kiedy żaden z demonów nie wychylał nosa poza Reverentię, tak więc nawet nie wiedziała, że można się przedostać bez problemu do świata ludzi. Eirinn nie miała pojęcia jak wrócić do domu. Została tam. Spodobało jej się. Vail ją jednak odnalazł i zabrał z powrotem do Reverentii – w końcu oczekiwała pierwszego dziecka, które miało przedłużyć jego nazwisko. Eirinn wróciła tam za jakiś czas, bo nie wytrzymała świata demonów – wtedy Anne była już na świecie. Nadała jej nawet typowo ludzkie imię, które gdzieś wśród ludzi usłyszała. Departament nie był jeszcze wtedy tak ostry dla tych, którzy mieszkali na Ziemi, bo tych sytuacji było stosunkowo mało. Można powiedzieć, że Eirinn była prekursorem. Dlatego Vail był na to cholernie zły i groził jej, że ją zabije. Jak widać – nie skłamał. Dzieci, które sam spłodził też miały pójść z dymem – celowo zostawił przy życiu tylko Nathiela. Przetrwanie Soriela było przypadkiem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
Demon skrzywił się i jeszcze
raz zamknął oczy. Widział szczęśliwą rodzinę przy stole. Matkę w białym
fartuchu w kwiaty – uśmiechniętą jak zawsze, małego Nathiela,
którego rzucił właśnie łyżeczką z zawartością ziemniaków i Anne zaczytaną w
jakiejś dziwnej książce. Chaos na który pewnie większość ludzi krzywiłaby się i
mówiła, że Eirinn ma niewychowane dzieci. Ale oni nie wiedzieli o tym, że wszyscy
byli demonami czystej krwi, a demony już tak miały. Dla nich takie zachowanie
było nienormalne.
– Nathiel, może chcesz jeszcze
sałatki? – spytała matka, siadając przy stole.
– Nie, niedobra – mruknął chłopczyk,
ścierając ziemniaki z polika. Wziął trochę nielubianego dodatku do obiadu i
rzucił nim w Soriela. Wtedy rozpętała się prawdziwa bitwa na jedzenie, a na
koniec Anne rozpłakała się z powodu ubrudzonej książki – bracia Auvrey zaczęli
wyzywać ją od beksy.
Soriel otworzył oczy i
uśmiechnął się. Nienawidził Nathiela, ale wiele dałby za to, aby wrócić do
czasów młodości, kiedy razem byli zgranymi braćmi. Na dodatek był starszy, a więc jego braciszek wiecznie go naśladował. To było fajne uczucie, być dla kogoś wzorcem. Wiele dałby
również za to, aby jeszcze raz zobaczyć śpiącą wśród książek Anne. I matkę. Matkę, która robiła najlepsze obiady na świecie i kochała każdego z rodzeństwa
w taki sam sposób. Soriel nigdy nie poczuł, że jest inaczej traktowany.
Kamień przywołał tym razem
wspomnienie, którego nie chciał widzieć. Jego ojciec zabijający całą rodzinę.
Od razu go opuścił i otworzył oczy. Skrzywił się. Pieprzony gnojek. Nigdy mu
nie wybaczy tego, co zrobił. Na szczęście był w stanie to odzyskać. Jest w
stanie przywrócić do życia to co utracił. Wiedźmy mu to umożliwią. Muszą to
zrobić. Złożyły przysięgę. Musi tylko jeszcze trochę poczekać.
Jeszcze trochę.
Jeszcze trochę.
Sorathiel spanikował. Oczom nie wierzę, choć wcale mu się nie dziwię. Ponieśli straty, do tego Amy została porwana, a on nie mógł nic z tym zrobić, Laura została zraniona, Pat w czasie misji również. To musiało nim wstrząsnąć. Dobrze, że Nathiel i pozostali wykazali się rozsądkiem za niego. W tej chwili każda zła decyzja może być końcem wszystkiego.
OdpowiedzUsuńTeraz rozumiem, o co chodzi Sorielowi. To też mnie nie dziwi, ale ja tego nie widzę w kolorowych barwach. Kiedy raz coś utraciłeś, już tego nie odzyskasz. Soriel karmi się złudną nadzieją, która może przynieść jeszcze większe kłopoty. Do tego ceną za tak niepewną rzecz ma być krzywda Pat. Nie podoba mi się to.
Czekam na następny.
Pozdrawiam
Sorath to taki inny jest, podchodzę do niego z lekkim dystansem, bo mnie odrobinę gościu przeraża swoim zachowaniem.
OdpowiedzUsuńSoriel i wiedźmy. Spodziewałam się tego.
Dobrze się czytało :)
Przeczytane!