poniedziałek, 12 września 2016

[TOM 2] Rozdział 53 - "Kamień wspomnień"

Wydaje mi się, że rozdział trochę zdechły, ale przynajmniej przy Sorielu coś się działo. COŚ. Dobre określenie. Pisałam ten rozdział do późna, żeby zdążyć, a i tak nie zdążyłam! Ja taka zła. Za dużo ostatnio się dzieje. Zdecydowanie. Dziękuję Cleo za ogarnianie moich bohaterów! Bez ciebie bym nie była pewna czy Soriel jest o 3 lata starszy od Nathiela! Bo tak szczerze... to Cleo wie więcej o WCN niż ja. I to wspomnienie, kiedy cytowała mi jakiś tekst, a ja nagle wyskoczyłam z: Ej, znam to skądś. I nieważne ile razy będę czytać WCN. I tak wszystko pozapominam buahhaa. 
Pozdro dla kamienia. Wpadł mi ni z tego ni z owego do głowy.
***

                Wszystko wróciło do normy. Prawie.
                Amy, która zazwyczaj siedziała w kuchni, gdy odbywaliśmy spotkanie w organizacji, teraz nie odstępowała Sorathiela na krok. Obydwoje nie byli w zbyt dobrej kondycji. Sorathiel powinien jeszcze leżeć w szpitalu, ale dobrowolnie go opuścił – stwierdził, że skoro jest przytomny i może się poruszać, nie jest z nim źle, poza tym jest szefem organizacji, którą powinien wspierać. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że zostawił członków Nox samym sobie, że kiedy on był nieprzytomny, Amy została porwana i zamiast niego, wyruszył po nią Nathiel. Tyle działo się niezaplanowanych rzeczy podczas, gdy on leżał w szpitalu w bezruchu! Mógł być bardziej uważny, bardziej… bardziej perfekcyjny niż zwykle! 
               Widziałam ból rysujący się na jego twarzy. Gdy tulił do siebie Amy, miał szklane oczy. Marszczył brwi, a usta zaciskał tak mocno, że całkowicie mu zbielały. Nie wiem czy próbował walczyć z jakimś wewnętrznym głosem, czy nie chciał się popłakać przy nas wszystkich. 
               Moja przyjaciółka wcale nie była  w lepszym stanie. Cały czas drżała i zalewała się na nowo łzami, kryjąc głowę w piersi Sorathiela. Jej chłopak był tak zmartwiony, że od razu kazał jej iść do lekarza i sprawdzić czy wszystko z dzieckiem w porządku. Na szczęście nic mu nie groziło. Obydwoje wyglądali na zmęczoną i smutną parę, która jednak wciąż miała siebie.
                Jeżeli chodziło o Aurę, dostaliśmy prawdziwy koncert rozpaczy zaraz po powrocie Nathiela. Obudziła się i wybuchła głośnym płaczem. Przez następną godzinę nie chciała puścić swojego ojca, ewentualnie na kilka minut szła do mnie, bo matkę również kochała. Zasnęła późną nocą i nie mogliśmy zanieść jej do żadnego z pokoi, ponieważ non stop się budziła i od nowa zaczynała swoje wycie. Uznaliśmy, ze zostanie już z nami.
                Patricię odprowadzono do mieszkania Madlene – tam zajęła się nią jej matka. Wciąż była nieprzytomna, ale wszystkie funkcje życiowe zdawały się powrócić do normalnego stanu.
                Tak naprawdę nikt z nas nie czuł się dobrze – ja sama powinnam jeszcze leżeć w łóżku i odpoczywać, rana zadana mi przez Soriela była głęboka. 
                Ostatnie dzieje zmusiły nas do tego, aby zasiąść przy stole organizacji i zacząć dyskusję. Po krótkiej relacji zdanej przez Nathiela i la bonne fee, mogliśmy przystąpić do ustalania przyszłych planów Nox. Sytuacja była poważna. I to nawet bardzo. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że nie poradzimy sobie w tej bitwie sami. Tylko jedna walka, którą demony potraktowały jak zabawę, wystarczyła, aby złamać większość z nas. A co by było, gdyby departament walczył na poważnie?
                Sorathiel ustalił, że musimy zaczerpnąć pomocy od łowców z innych miast. Gdy byli z Nathielem nastolatkami, odbyli kilka pomocniczo-sojuszniczych misji. Wiedzieli gdzie szukać pomocy i w jaki sposób. Negocjacje Sorathiel zalecił Arenowi, Ethanowi (który również miał do czynienia z innymi łowcami) oraz Nathielowi – co było zaskoczeniem prawie dla wszystkich – dla mnie nie. Rozmawiałam kiedyś o tym z Sorathielem. Nathiel miał własne sposoby na przekonanie innych do działania i choć odchodziły daleko od naszych, to jednak czasem działały sto razy lepiej. Nikt nie wiedział jak on to robił. Być może trafiał na równych sobie? Albo był lepszym psychologiem niż każdy z nas. Bo kiedy my działaliśmy spokojnie i z rozwagą, on trafiał w ścianę szturmem. Uważałam, że to mimo wszystko dobry pomysł.
                Była jeszcze sprawa rekrutacji. Ją Sorathiel przydzielił m.in. mnie, Andi i kilku młodszym członkom organizacji. Nie czułam się tym urażona. To tak samo ważne zadanie jak rozmowa z łowcami. Przekonanie całkiem świeżego człowieka do walki z demonami nie jest łatwe. Musisz mieć ku temu poważne powody i najlepiej znaleźć się w odpowiedniej sytuacji. Emocje zawsze działają na ludzi.
                Zaczęliśmy również dyskutować o sojuszu z pół demonami.
                – Powinniśmy zjawić się w Reverentii w najbliższym czasie – powiedział z powagą w głosie Sorathiel. – Im szybciej, tym lepiej.
                – Najpierw powinniśmy się wyleczyć – stwierdziłam. – Musimy być w pełni sił, żeby tam trafić. Departament może nas zaatakować.
                – Nie możemy zwlekać.
                Uniosłam brew do góry. Sorathiel nigdy nie reagował w taki sposób. Zawsze starał się wszystko poważnie przemyśleć i nie działać pochopnie. Teraz zachowywał się jak Nathiel, który zażywał spontaniczności w każdym momencie swojego życia. Czy oni się między sobą ostatnio zamienili? Czy może to stres i bezradność zmienia ludzi?
                – Laura ma racje. Musimy być przygotowani. Władowanie się do Reverentii bez przygotowania nie wróży niczego dobrego – odezwała się spokojnym głosem Martha. Jej mina wskazywała jednak na to, że jest lekko zirytowana. Czyżby nie podobało jej się postanowienie Sorathiela?
                – To ja ustalam działanie naszej organizacji. – Głos naszego szefa był niezwykle chłodny i szorstki. Podejrzewam, ze każdy zdziwił się jego słowami.
                – Słuchaj, Sorath. Powinieneś odpocząć, trochę ci chyba odpiernicza – odezwał się Nathiel. Zmarszczył czoło. – My też musimy odpocząć. Może powrócimy do tej rozmowy za kilka dni? – W tym momencie dostrzegł niezadowoloną minę przyjaciela. Przewrócił oczami. – W takim razie jutro. Daj nam chwilę na wypoczynek.
                Blythe choć niechętnie, pokiwał głową. Wyglądał trochę jak obrażone dziecko. Coraz bardziej mnie zadziwiał. Zastanawiałam się co wywołało u niego tak zniecierpliwione zachowanie. Na pewno obwiniał się o to, ze jakiś czas go z nami nie było, ale czy przypadkiem nie przesadzał? Zdecydowanie.
                – Nie no, serio, stary, co się z tobą do cholery dzieje? – Głos Nathiela stracił oddźwięk beztroski. Był już zmęczony i zirytowany. – Może zająłbyś się w końcu swoją dziewczyną, co? Sobą też byś się zajął. Spójrz w lustro. Spójrz na to jak się poruszasz. Jeden cios i zginiesz. A potem kto będzie nami wszystkimi zarządzał? – prychnął. Coraz bardziej podnosił głos. Aura leżąca w jego ramionach zaczęła się niespokojnie wiercić. – Ethan? Ethan ma już swoje lata, poza tym wstydzi się kobiet – mówiąc to, wskazał palcem na mężczyznę.
                – Nieprawda – mruknął tamten pod nosem i zmarszczył czoło.
                – Aren? Aren nie jest tu tak długo jak my, nie wie co działo się kiedyś, nie wie o wielu rzeczach, które nas spotkały!
                Pół demon pokiwał głową, niczemu nie przecząc. Bo choć był dobrym łowcą, nie miał tak długiego stażu jak Ethan czy Sorathiel i Nathiel.
                – Ewentualnie mógłbyś przekazać władzę mnie. – Demon uśmiechnął się w zamyśleniu i pogładził swój podbródek, jakby miał długą brodę. Już po chwili jego mina przybrała maślany wyraz, jakby zagłębił się we własnych marzeniach.
                – Nie – odpowiedziała połowa ludzi w organizacji, w tym ja, la bonne fee i Sorathiel. Auvrey wydawał się być urażony. Zmarszczył czoło i głośno prychnął. Ręce, które założył na pierś oznaczały, ze nie zamierza więcej dyskutować i nikogo pouczać. Przejęłam od niego moralną pałeczkę.
                – Daj sobie przynajmniej kilka dni na wypoczynek, tak samo jak i nam. Ranni ludzie to bezużyteczni ludzie – powiedziałam.
                Sorathiel kiwnął głową z niezadowoleniem. Jego ręka wsparta o oparcie sofy wyglądała tak, jakby wbrew jego woli chciała machnąć obojętnym gestem na to wszystko. Tak, na pewno zachowywał się w taki sposób z powodu zmęczenia i nadmiernych emocji. Musi wypocząć, wtedy dojrzy jaki błąd chciał popełnić. Wierzę w jego inteligencje. Przecież chciał brać przykład z Hugha, który do każdej sytuacji podchodził z rezerwą i nigdy nie podejmował decyzji pochopnie. Myślę, że każdy z nas chciałby być taki jak on.
                Spotkanie dobiegło końca. Sorathiel zniknął z Amy w sypialni, la bonne fee rozeszły się do domu tak samo jak wszyscy członkowie Nox, a ja i Nathiel postanowiliśmy, że zostaniemy tu na noc. Była już późna godzina, my również musieliśmy odpocząć, podróż do domu to tylko strata czasu, gdy tu również było łóżko. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów. Wystarczyło, że spojrzeliśmy na siebie z Nathielem zmęczonym wzrokiem, a potem ruszyliśmy w stronę pokoju, który zazwyczaj zajmowaliśmy w Nox. Mój mąż objął mnie ramieniem, drugą ręką podtrzymując w górze śpiącą Aurę. Czułam się okropnie. Miałam ochotę przespać kolejne 2 dni i wcale nie zdziwię się, jeżeli reszta organizacji również tak postąpi. Bałam się tylko, że departament nie skończył swojej zabawy. 
                Jak być czujnym, kiedy nie ma się już na nic siły? Demony nie potrzebują wiele odpoczynku, gdy żyją w Reverentii, gorzej sprawują się ludzie. Jesteśmy istotami, które na każdym kroku muszą walczyć ze swoimi słabościami. Może dlatego na tak wiele nas stać?
                Aura otworzyła oczka i przetarła je piąstkami. Spojrzała na nas badawczo, choć wciąż wyglądała na zaspaną. Gdy ziewnęła, cała energia do niej wróciła. Zaczęła machać nogami, żeby Nathiel ją wypuścił. Miała przy tym niezadowoloną minę.
                – Późno jest – mruknął Auvrey, marszcząc czoło. – Idziemy spać.
                – Nie ciem ju – jęknęła córka. Zaczęła uderzać w ojcowską pierś zwiniętymi łapkami.
                – Wszyscy idziemy grzecznie spać, Aura – dodałam ostrzegawczym tonem. Sama byłam już straszliwie zmęczona. Nie chciałam się użerać z własną córką. Nie o tej godzinie i w tych okolicznościach.
                Aura wydała z siebie ciche, nieludzkie warknięcie i ugryzła Nathiela w rękę. Ten syknął z bólu i opuścił ją na dół. Małe ¾ demona zaczęło swój bieg po salonie. Przystanęliśmy i przyglądnęliśmy się temu, co robi. Zachowywała się dziwnie dziko. Jakby wstąpił w nią diabeł. Piszczała, rzucała się po sofie, fotelach, zrzucała na podłogę poduszki, skakała, śmiała się morderczo. Spojrzałam niepewnie na Nathiela.
                – Może to przez Reverentię – mruknął. – Była tam trochę czasu.
                Kiwnęłam głową. To było całkiem możliwe. Więcej w Aurze demona niż człowieka, dlatego może reagować w ten sposób, poza tym na ogół była straszliwie energiczna.
                Westchnęłam ciężko i oparłam głowę na piersi swojego męża. Oczy same mi się zamykały.
                – Czeka nas okropna noc – szepnęłam.
                Nathiel przytulił mnie do siebie i odpowiedział:
                – Kolejna okropna noc.
***
                Soriel tylko raz miał do czynienia z wiedźmami. Kiedy ojciec żadną siłą i torturami nie mógł go przekonać do współpracy z departamentem, to właśnie do nich go posłał, a wiedźmy miały coś, czego nikt inny nie mógł mu dać. Coś, za czym tak cholernie tęsknił. To właśnie dlatego dołączył do departamentu. Oprócz tego, że musiał zabijać i słuchać się ojca oraz działać przeciwko tym, którzy kiedyś mu nie przeszkadzali, nie zmieniło się praktycznie nic. Wciąż chodził na imprezy, wciąż pił ile chciał, palił co chciał, był tą samą osobą co kiedyś. A przynajmniej tak mu się zdawało. Nie był już wolny. Nie podlegał własnym zasadom. Na dodatek sprawa się pogorszyła odkąd zbliżył się do Patricii. Ciągle powtarzała mu to samo: „Soriel, nie możesz być zły”. I wcale nie chciał być zły. Po prostu musiał. Za daleko już zaszedł. Nie zrezygnuje, dopóki nie wypełni do końca swojego celu.
                Tym razem wiedźmy same wezwały go do siebie. Na samą myśl o spotkaniu z tymi przeklętymi babami przechodziły go ciarki. Były chwilami bardziej bezwzględne niż demony i na dodatek działały potajemnie. Niby były w sojuszu z departamentem, a jednak rzadko cokolwiek robiły razem z nim. A może Soriel po prostu tego nie widział? Wciąż miał wrażenie, że „współpracownicy” coś przed nim ukrywają. Że coś dzieje się za jego plecami i to bardzo niebezpiecznego. Nie chciał być marionetką w rękach znienawidzonych przez siebie ludzi. Już i tak wystarczająco nisko upadł dla swojego celu.
                Gdy wszedł do zawilgotniałej piwnicy siedziby, napiął mięśnie. Ręce schował do kieszeni, żeby nie było po nim niczego widać. To nie tak, że się bał, po prostu nie lubił tu przebywać. Już z daleka cuchnęło jakąś dziwną chemią. Poza tym nie było tu ani jednego szczura, ani nawet pająka, a to chyba dziwne, jeżeli chodzi o piwnicę. Soriela zastanawiało czy wiedźmy użyły wszystkich do eksperymentów, czy po prostu stąd uciekły, wyczuwając zło – on sam je wyczuwał. Zły złego się nie boi, a jednak czuł dziwnie nieuzasadniony niepokój.
                Gdy już dotarł do ciemnicy wiedźm, otworzył kopniakiem drzwi. Za wszelką cenę chciał pokazać, że jest ponad tymi kobiecymi potworami. Czwórka głów zwróciła się ku niemu – Cecile przerwała nawet czytanie książki.
                – Mój demoniczny przystojniaczek – powiedziała słodkim głosem Celestine. Soriel nie mógł zapomnieć, że te babsko miało pięć razy więcej lat niż on, po prostu ukrywała się za toną magicznej tapety i piła dużo mikstur wygładzających. Bał się, że gdy go dotknie to się posypie jak stara mumia, a niestety lubiła go dotykać. Właśnie wspierała się na jego ramieniu i patrzyła prosto w jego oczy. Nie potrafił długo wytrzymać tego spojrzenia. Babsko wyglądało, jakby chciało go zaczarować. Cudem powstrzymał się od zrzucenia jej rąk z siebie.
                – Czego chcecie? – spytał z westchnięciem, udając obojętnego.
                – Ciebie – zachichotała uwodzicielsko Celestine, przejeżdżając palcem po jego piersi. Soriel zmrużył oczy i zacisnął pięści. Jeszcze trochę i jej przywali. Chyba nigdy tak bardzo nie był zirytowany dotykiem kobiety. Zresztą… teraz coraz rzadziej miał ochotę na zabawę z nimi. Ciekawe dlaczego. Spoważniał?
                – Mamy dla ciebie misję, to chyba oczywiste – powiedziała Isabelle, której osobiście nienawidził najbardziej ze wszystkich. Była bezwzględna i uśmiechała się jak prawdziwa wiedźma. Idealnie pasowała na szefową tego zgromadzenia.
                – To dziwne, że wysyła mnie do was Vail i na dodatek macie jakąś misję akurat dla mnie – prychnął Soriel. Tym razem nie wytrzymał i odsunął się od Celestine. – Jakiś spisek?
                – Nieposłuszeństwo zostaje ukarane – powiedziała sennym głosem Cecile, nie podnosząc wzroku znak książki. Auvrey nie miał pojęcia o co jej chodziło. Był posłuszny. Cholerne posłuszny. Robił wszystko co kazał mu ojciec. Może dużo narzekał, ale zawsze wypełniał powierzone mu zadania. Może Cecile po prostu przeczytała coś w książce? Była najdziwniejszą ze wszystkich wiedźm, nikt nie był w stanie jej zrozumieć.
                – Dobra, gadać o co chodzi – warknął zniecierpliwiony Soriel. Ręce, które trzymał w kieszeni zacisnęły się w pięści.
                – Musisz odebrać coś jednej la bonne fee – powiedziała spokojnie Isabelle, a potem zanuciła leniwie kilka słów piosenki i machnęła ręką w górze. Leciutka mgiełka ułożyła się w drobny łańcuszek z nutką. Soriel nie musiał pytać do kogo należał.
                – Po co? – spytał, unosząc brew do góry.
                – Bo kryje w sobie moc i jest nam potrzebny – odezwała się z rogu pomieszczenia Adelais – była tak biała, że ledwo ją dostrzegał na tle ściany. Zupełnie, jakby wszystkie barwniki zostały z niej upuszczone jak krew.
                Tym razem to Celestine zamachnęła się ręką, ale nad kotłem. Potem przywołała go do siebie palcem wskazującym. Nie miał wyboru, uczynił jej wolę i spojrzał w dno gotującego się zielenią kotła. Zobaczył spacerujące parkiem la bonne fee – były roześmiane i szczęśliwe.
                – Mam jej to zabrać, kiedy będą szły razem? – spytał, chmurząc się. – Nie dam rady walczyć z czterema wiedźmami naraz – prychnął i założył ręce na piersi jak obrażony dzieciak.
                – Cieniste demony zaczną, ty będziesz kontynuował – powiedziała Celestine z chytrym uśmiechem.
                – Zaraz. Mam je zabić? – Zaczął się lekko niepokoić. I nie chodziło tu o sam fakt zabicia la bonne fee. Nienawidził ich. Chodziło tu raczej o Patricię, która nigdy by mu nie wybaczyła, gdyby zrobił krzywdę jej przyjaciółkom, a tego chyba nie chciał.
                – Zranić. Pokazać, ze departament i my wcale nie śpimy. Musisz uniemożliwić im udział w misji z Nox. Przepowiednie mówią, że jeżeli la bonne fee się tam zjawią, może im się udać – dodała Isabelle z uśmieszkiem.
                – A więc naszyjnik to tylko głupi wymysł, po prostu mam je zaatakować.
                Widział jak wiedźmy się uśmiechają. U każdej wyglądało to podobnie – uniesione wrednie do góry kąciki ust. Brakowało tylko wielkich i ostrych zębów bestii i wcale by się nie zdziwił, gdyby po prostu je ukryły z pomocą magii.
                – Dlaczego akurat ja? – Zmrużył groźnie oczy, nie dając sobą manipulować. Doskonale wiedział dlaczego on, nikt nie musiał odpowiadać na to pytanie. Chodziło o Patricię. Będzie cholerne zła. Nie. Ona nigdy nie była zła. Będzie smutna. Zawiedzie się na nim. Nie będzie się chciała do niego odezwać.
                – A co, jeśli odmówię? – spytał zadziornie, gdy żadna z wiedźm nie odpowiedziała na jego pytanie. Wyglądał teraz niczym mały chłopczyk, który nie chciał bawić się z kolegami w ganianego.
                – Nie dostaniesz tego, czego tak bardzo chcesz – odpowiedziała z uśmieszkiem Isabelle.
                – Dobrze – burknął od niechcenia i przeczesał ręką włosy. – Zrobię to.
                – Wszystkie la bonne fee bez wyjątku, Sorielu. – Isabelle uśmiechnęła się szerzej. Jej ciemne niebieskie oczy świeciły w przyciemnionym pomieszczeniu jak gwiazdy na niebie – chytrze i tajemniczo. Auvrey miał ochotę rzucić im wszystkim chłodne: pieprzcie się i wystawić palec środkowy, ale wiedział, że to mogło nie skończyć się dobrze. Do cholery! Jak on nie znosił tego uczucia bezradności! Zawsze potrafił się bronić! Nigdy nikogo nie słuchał! Dlaczego dla wypełniania swojego celu musiał być komuś podległy?! Czy nie było innej drogi? Nie. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. 
                Nie było.
                Demon bez słowa pokiwał głową. Jego twarz stała się kamienna. Wszystko było mu już jedno. Czy naprawdę chciał dostać z powrotem to o czym tak marzył? Co raz zniknęło, nie wróci już na stałe, a jeśli wróci – nie będzie już takie samo. Może to czas, żeby się wycofać?
                – Za tydzień wezwiemy cię znów. To co widziałeś to tylko wizja przyszłości, która ma nadejść, a gdy nadejdzie, bądź gotów, demonie – powiedziała głosem wyższości Isabelle, unosząc wysoko podbródek. Wyglądała jak arystokratka żądna władzy, zdolna zdominować najgorszego wroga. Chociaż Soriel chciał się przed tym bronić – nie potrafił, czuł, że i nad nim ma władzę.
                Demon prychnął cicho i odwrócił się na pięcie. Żałował, że nie ma teraz takiej peleryny jak ojciec. Już rozumiał jej fenomen. Mogłeś nią zarzucić i wyglądać przy tym jak odchodzący z klasą gość, którego nie ruszyła nawet porażka. Machnięcie peleryną, gdy ktoś odchodził miało w sobie pewną przepowiednie: jeszcze tu wrócę i was zniszczę. Soriel mógł sobie tylko wyobrażać, że ma taką pelerynę, a wyobraźnię miał całkiem niezłą.
                Uśmiechnął się sam do siebie i wyszedł z wiedźmińskiej nory. Niedługo potem ogarnęła go noc, a cały dobry nastrój odparował. Czy rzeczywiście warto naruszać przyjaźń z jedyną osobą na której mu teraz zależy? Owszem, wiele razy mówił już Patricii, że tylko jej nie tknie, ale nie dotyczy to jej przyjaciółek, jednak wiedźmy wyraźnie kazały mu zranić każdą z nich. Nie. Nie tknie Patricii. Ewentualnie zrani ją lekko nożem, może nawet draśnie. Uda, że to przypadkowe. Wiedźmy nie sprecyzowały jak bardzo ma je zranić. Tak, to dobre rozwiązanie. Z drugiej strony…
                Auvrey westchnął ciężko i przysiadł pod drzewem. Z kieszeni granatowej bluzy wyjął czarny kamień. Przyjrzał mu się, obracając go w ręce. W świetle księżyca błyszczał jak czarny nieoszlifowany diament. Był ładny, jeżeli chodziło o powłokę, ale kształt miał jak zwyczajny kamień. Ważniejsze były jego właściwości. To kamień wspomnień. Jedyna pamiątka, którą miał po swoim poprzednim życiu. Gdy obudził się poraniony i obolały po masakrze zgotowanej przez Vaila, był w takim szoku, że nie wiedział co zrobić. Zgarnął tylko najpotrzebniejsze rzeczy, robiąc prowizoryczny worek ze starego ręcznika i kija od miotły. Kamień jakby sam się wdarł do jego głowy. Przyciągnął go do szuflady w pokoju matki. Chwycił za niego i uciekł. Z pobliskiej stacji ukradł bak z benzyną i zapałki – spalił cały dom. Jeszcze długi czas stał i przyglądał się płonącemu budynkowi. Kamień wspomnień nieraz mu o tym przypominał.
                Gdyby nie matka, zapewne nigdy by nie pomyślał o tym, żeby go wziąć ze sobą. To ona powierzyła mu tajemnicę wspomnień i nakazała ich bronić. Były tam nie tylko wspomnienia jego, Nathiela, Anne czy jego matki. To kamień ich przodków. Jednak ich myśli nie bardzo go interesowały. Zawsze wybierał to, co chciał.
                Auvrey przymknął oczy i ścisnął kamień w ręce. Przed oczami pojawiło się pierwsze wspomnienie. Dzień w który matka powierza mu tajemnicę.
                – Dlaczego mi o tym mówisz, skoro Anne jest najstarsza? – spytał ze zmarszczonym czołem. To było tuż przed jej śmiercią. Może dzień wcześniej. – Jestem najgodniejszy zaufania? – dodał, wypinając dumnie młodą pierś. Miał wtedy osiem lat, właśnie zaczął trzeci rok podstawówki. Nathiel był jedynym z rodzeństwa, który nie doczekał się pójścia do szkoły, ponieważ był najmłodszy.
                Matka zaśmiała się dźwięcznie i pogłaskała go po głowie. Tak bardzo lubił, kiedy to robiła. Kamień wspomnień pomagał przynajmniej po części poczuć to, co kiedyś sprawiało mu przyjemność.
                – Ufam każdemu mojemu dziecku, Soriel. Ten kamień przekazywany jest z pokolenia na pokolenie najstarszemu synowi.
                Chłopiec skrzywił się i może trochę zawiódł.
                – No, dobra – mruknął obojętnie.
                – Będzie miał w sobie zawsze te wspomnienia, które będziesz chciał zachować. Wspomnienia, które będą coś dla ciebie znaczyć. Wspomnienia, które kiedyś bardzo dużo mogły znaczyć dla naszych przodków. To cenna pamiątka. Jeżeli ktoś inny go zdobędzie, wszystko zniknie, dlatego ważne jest, abyś go pilnował. – Matka wyglądała na niezwykle poważną.
                Wtedy ten kamień nie bardzo go interesował, ale zgodził się go pilnować.
                – Skoro to dla ciebie ważne to nie pozwolę mu zmienić właściciela – odpowiedział i wzruszył obojętnie ramionami. Wspomnienie się skończyło, a Soriel otworzył oczy.
                Eirinn Auvrey. Łagodniejsze rysy twarzy odziedziczył po niej Nathiel, ale jej dokładną kopią była Anne. Miała poskręcane czarne włosy – nie do końca wyglądały one jak loki, po prostu były lekko pofalowane. Zawsze związywała je, gdy robiła coś w domu. W koku wyglądała przepięknie. Oczywiście jako cienisty demon posiadała szmaragdowe oczy. Ponoć na samym początku mieszkała w Reverentii i tam poznała Vaila – był dla niej okropnym chamem, co Soriel widział nawet we wspomnieniach. Nie miał wątpliwości co do tego, że to Eirinn się w nim zadurzyła, a Vail po prostu sprawił jej trójkę dzieci, bo taki miał kaprys, a może po prostu chciał sobie zapewnić ciągłość rodu. Gdy o nim opowiadała, nigdy się nie smuciła. I to nawet wtedy, gdy właśnie skończyła z nim kłótnię. 
                Eirinn na Ziemię trafiła przypadkiem. Uciekała od ognistych demonów – cieniste zawsze miały z nimi na pieńku. To były jeszcze czasy, kiedy żaden z demonów nie wychylał nosa poza Reverentię, tak więc nawet nie wiedziała, że można się przedostać bez problemu do świata ludzi. Eirinn nie miała pojęcia jak wrócić do domu. Została tam. Spodobało jej się. Vail ją jednak odnalazł i zabrał z powrotem do Reverentii – w końcu oczekiwała pierwszego dziecka, które miało przedłużyć jego nazwisko. Eirinn wróciła tam za jakiś czas, bo nie wytrzymała świata demonów – wtedy Anne była już na świecie. Nadała jej nawet typowo ludzkie imię, które gdzieś wśród ludzi usłyszała. Departament nie był jeszcze wtedy tak ostry dla tych, którzy mieszkali na Ziemi, bo tych sytuacji było stosunkowo mało. Można powiedzieć, że Eirinn była prekursorem. Dlatego Vail był na to cholernie zły i groził jej, że ją zabije. Jak widać – nie skłamał. Dzieci, które sam spłodził też miały pójść z dymem – celowo zostawił przy życiu tylko Nathiela. Przetrwanie Soriela było przypadkiem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
                Demon skrzywił się i jeszcze raz zamknął oczy. Widział szczęśliwą rodzinę przy stole. Matkę w białym fartuchu w kwiaty – uśmiechniętą jak zawsze, małego Nathiela, którego rzucił właśnie łyżeczką z zawartością ziemniaków i Anne zaczytaną w jakiejś dziwnej książce. Chaos na który pewnie większość ludzi krzywiłaby się i mówiła, że Eirinn ma niewychowane dzieci. Ale oni nie wiedzieli o tym, że wszyscy byli demonami czystej krwi, a demony już tak miały. Dla nich takie zachowanie było nienormalne.
                – Nathiel, może chcesz jeszcze sałatki? – spytała matka, siadając przy stole.
                – Nie, niedobra – mruknął chłopczyk, ścierając ziemniaki z polika. Wziął trochę nielubianego dodatku do obiadu i rzucił nim w Soriela. Wtedy rozpętała się prawdziwa bitwa na jedzenie, a na koniec Anne rozpłakała się z powodu ubrudzonej książki – bracia Auvrey zaczęli wyzywać ją od beksy.
                Soriel otworzył oczy i uśmiechnął się. Nienawidził Nathiela, ale wiele dałby za to, aby wrócić do czasów młodości, kiedy razem byli zgranymi braćmi. Na dodatek był starszy, a więc jego braciszek wiecznie go naśladował. To było fajne uczucie, być dla kogoś wzorcem. Wiele dałby również za to, aby jeszcze raz zobaczyć śpiącą wśród książek Anne. I matkę. Matkę, która robiła najlepsze obiady na świecie i kochała każdego z rodzeństwa w taki sam sposób. Soriel nigdy nie poczuł, że jest inaczej traktowany.
                Kamień przywołał tym razem wspomnienie, którego nie chciał widzieć. Jego ojciec zabijający całą rodzinę. Od razu go opuścił i otworzył oczy. Skrzywił się. Pieprzony gnojek. Nigdy mu nie wybaczy tego, co zrobił. Na szczęście był w stanie to odzyskać. Jest w stanie przywrócić do życia to co utracił. Wiedźmy mu to umożliwią. Muszą to zrobić. Złożyły przysięgę. Musi tylko jeszcze trochę poczekać. 
               Jeszcze trochę.

2 komentarze:

  1. Sorathiel spanikował. Oczom nie wierzę, choć wcale mu się nie dziwię. Ponieśli straty, do tego Amy została porwana, a on nie mógł nic z tym zrobić, Laura została zraniona, Pat w czasie misji również. To musiało nim wstrząsnąć. Dobrze, że Nathiel i pozostali wykazali się rozsądkiem za niego. W tej chwili każda zła decyzja może być końcem wszystkiego.
    Teraz rozumiem, o co chodzi Sorielowi. To też mnie nie dziwi, ale ja tego nie widzę w kolorowych barwach. Kiedy raz coś utraciłeś, już tego nie odzyskasz. Soriel karmi się złudną nadzieją, która może przynieść jeszcze większe kłopoty. Do tego ceną za tak niepewną rzecz ma być krzywda Pat. Nie podoba mi się to.
    Czekam na następny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorath to taki inny jest, podchodzę do niego z lekkim dystansem, bo mnie odrobinę gościu przeraża swoim zachowaniem.
    Soriel i wiedźmy. Spodziewałam się tego.
    Dobrze się czytało :)
    Przeczytane!

    OdpowiedzUsuń