niedziela, 25 września 2016

[TOM 2] Rozdział 54 - "Młodociany złodziej i umierająca matka"

Znów miałam małą tygodniową przerwę. Akurat nie było mnie w Polsce i musiałam poświęcić całą uwagę shotowi do antologii dla Cleo. Zauważyłam, że odkąd jestem w GKP, mam problem z nadążeniem w pisaniu. To w sumie tak, jakbym pisała dwa opowiadania naraz, dlatego nie wiem czy będąc codziennie na studiach od 9 do 18, poradzę sobie z taką robotą. Mam też swoje życie *ktoś musi oglądać seriale i anime, no i sprawować piecze nad blogiem z reckami lol*. Zobaczymy. Jeżeli z czegoś miałabym zrezygnować to na pewno nie z WCN - niedługo kończy się 2 tom! Na razie tworzenie rozpiski do ostatniego tomu idzie mi opornie. Niby coś tam mam, ale jednak niewiele. Nie mogę wymyślić zakończenia! 
No, a teraz goł. W rozdziale rozwiąże się kolejna sprawa, a tak poza tym to odejdziemy trochę od tematu i wreszcie zajmiemy się w pełni Laurą >D. Ach, pisanie w pierwszej osobie, tęskniłam za tobą.
PS. Ostatnio namiętnie oglądam Supernatural. Było taką moją małą inspiracją do tego rozdziału!
***

Nie czułam się dobrze. Moja rana goiła się wolniej niż powinna, a to wszystko dlatego, że była zadana nożem łowców. Z trudem się poruszałam, a Aura wcale nie polepszała sytuacji, gdy wymagała ode mnie atencji – miała już dwa lata i nie ważyła kilograma, nosiłam ją na rękach z bólem. 
               Zdarzało mi się utracić przytomność w obecności Nathiela lub prawie całej organizacji. Nie miałam na nic energii i nie potrafiłam odpocząć w taki sposób, aby wrócić do dawnej formy. Chwilowo zostałam odsunięta od jakichkolwiek misji – tylko dzięki mnie, Sorathiel wciąż nie popełnił głupiego błędu z rzuceniem się w paszczę demonów Reverentii. Uważał, że jestem ważnym ogniwem przyszłej sojuszniczej wyprawy. Z jednej strony mnie to cieszyło, z drugiej wolałabym już wrócić do formy. Taki stan nie pozwalał mi na normalne funkcjonowanie, a co dopiero na walkę z demonami. 
                Po ratunek wyruszyłam do la bonne fee. Madlene wielokrotnie powtarzała, że jeżeli coś mi będzie dolegać, mam się do niej zwrócić – poratuje mnie wtedy kilkoma leczniczymi miksturami. Będąc matką nie mogłam pozwolić sobie na chwile słabości, szczególnie, kiedy moja córka była dwukrotnie większym diabłem po powrocie z Reverentii. Bardzo niepokoiło mnie jej zachowanie. Minął już tydzień, a ona nie przestawała wrzeszczeć, płakać, skakać i tłuc pięściami w podłogę, gdy coś jej się nie podobała. Stała się małym dzikusem z nadmiarem energii – nie mogliśmy jej nawet położyć wieczorem do łóżka. To między innymi jej zachowanie sprawiło, że byłam osłabiona i spałam mniej niż powinnam. I nie pomagały tłumaczenia, błagania i krzyk.                         Zastanawiałam się czy la bonne fee nie mają jakiejś mikstury uspokajającej – może stłumiłaby ten mały wulkan potężnej energii, który wybuchał w naszym domu o każdej godzinie.
                Spojrzałam na swoją córkę, która właśnie goniła kota. Zdążyła zrobić trzy kółka wokół mnie i nawet na moment nie przestała się śmiać. Starsze panie przechodzące obok nas, krzywiły się i szeptały między sobą. Nie chciałam wsłuchiwać się w ich opinie. Doskonale wiedziałam, że nie podoba im się zachowanie mojej dzikiej córki oraz uzasadniony brak reakcji z mojej strony – nie chciałam reagować, bo wiedziałam, że w ten sposób traci najwięcej energii. Poza tym nie miałam już siły i ledwo trzymałam się na nogach. Jako pół demon rzadko czułam się źle. Teraz czułam się prędzej jak człowiek.
                – Aura, chodź, ciocie czarodziejki się z tobą pobawią – westchnęłam i pokazałam palcem mieszkanie Madlene. Moja córka jak szalona pobiegła w tamtą stronę. Uwielbiała wszystkie la bonne fee nie dlatego, że były takie jak Amy – normalne, wesołe i miłe. Przyjaźń Aury była egoistyczna – pragnęła magii. Gdy patrzyła na wirujące w górze płatki śniegu wywołane mocą Patricii, patrzyła na nie jak zaczarowana, gdy usłyszała trzask pioruna Alex, śmiała się i zaczynała gonić każdy następny błysk elektryczny, z chęcią tłukła również latające filiżanki Marthy i kazała śpiewać Madlene, byleby zobaczyć inny świat, pełen kwiatów i słodyczy. I pomyśleć, że to la bonne fee były zmęczone po wizycie Aury, a nie Aura. Szczerze wątpiłam w to, że energia mojej córki miała jakieś granice.
                Zapukałam do drzwi mieszkania. Otworzyła mi uśmiechnięta matka Madlene, która po krótkim przywitaniu wpuściła mnie do swego domu. Oznajmiła, że wszystkie młode la bonne fee siedzą w salonie – dziwiło mnie, że przez większość czasu przebywały ze sobą. Nie miały siebie dosyć? Naprawdę musiały być ze sobą zżyte.
                Jeszcze zanim weszłam do salonu, wybiegła przede mnie wrzeszcząca Aura. Nie byłam w stanie nauczyć ją witania się z kimkolwiek. Nie lubiła takich słów jak „dzień dobry”, „cześć”, „do wiedzenia”, „dziękuję”, „proszę” – jeżeli już je słyszałam, musiały być przesłyszeniem. 
                – Coce calodziejki! – wrzasnęło małe ¾ demona i wpadło do pokoju – najpierw rzuciło się na szyję Patricii, którą prawie zadusiła na śmierć. Po ostatniej misji w Reverentii bardzo ją polubiła. Uważała, że chroniła ją przed złym wujkiem Sorielem. Patricia nie była w stanie tego potwierdzić. Kompletnie nic nie pamiętała. Co najdziwniejsze: jej brak pamięci obejmował tylko i wyłącznie czas misji, poczynając od przybycia do Reverentii i kończąc na momencie, kiedy wreszcie się obudziła, będąc już w świecie ludzi. Brzmiało to, jakby ktoś specjalnie usunął jej pamięć. Podejrzewaliśmy, że mogła to być Sapphire, z drugiej strony: czy zdążyłaby zabawić się równocześnie z Nathielem i nią? Tego nie wiedział nikt. Na razie o tym nie dyskutowaliśmy, cieszyliśmy się, że wszystko było z nią już dobrze.
                – No, już – jęknęła obolała lodowa czarodziejka i oderwała od siebie delikatnie demoniczne łapki. – Też się cieszę, że cię widzę, Aura – dodała z niemrawym uśmiechem. Patrzyła na moją córkę z przestrachem, bo wiedziała, że szykuje się do ponownego skoku. W porę chwyciłam ją jednak za kołnierz sukienki i oddaliłam od czarodziejek.
                – Przepraszam za nią – westchnęłam.
                – W porządku – odpowiedziała Madlene, uśmiechając się szeroko. Siedziała na oparciu kanapy z kubkiem parującej herbaty. Wyglądała, jakby się mnie spodziewała. Wcale mnie to nie zdziwiło. Na kolanach trzymała rozłożone karty tarota. Czasem to przewidywanie przyszłości mnie przerażało. Osobiście nie chciałabym się dowiedzieć co czeka mnie lub moich przyjaciół – trzymanie w sobie tego, musiało być nieprzyjemne i ciężkie, szczególnie gdy te złe rzeczy starało się obrócić w dobro. Na szczęście pewne zdarzenia dało się zmienić, a przynajmniej tak twierdziły czarodziejki.
                Aura wyrwała się z mojego uścisku i tym razem rzuciła się w stronę Alex. Do niej nigdy się nie tuliła. Czuła respekt i wiedziała, że wybuchowa la bonne fee nie życzyła sobie nadmiernej czułości.
                – Coca calodziejka, piolun! – wykrzyknęła entuzjastycznie i zamachała rękami w górze. Alex przewróciła oczami i machnęła palcem wskazującym w górze. Piorun walnął gdzieś w kąt za naszymi plecami. Wiedziała co robi, bo to właśnie tam pobiegła Aura. Co jakiś czas, dla świętego spokoju, posyłała swoje pioruny w inne miejsca pokoju – to pozwoliło mi choć na chwilę odpocząć, byłam jej wdzięczna. Nie, tak naprawdę byłam wdzięczna każdej la bonne fee. Wiele już dla nas zrobiły, na dodatek bezinteresownie. Odrobinę źle się z tym czułam. Nasze długi narastały.
                – Źle się ostatnio czujesz? – spytała miło Madlene, przekręcając głowę w bok. Martha, która siedziała obok niej z książką na kolanach, posłała w moją stronę latającą filiżankę i nalała do niej herbaty. Zadziwiająca była precyzja z jaką to robiła, nawet nie patrzyła na dzbanek. Jej moc mentalna naprawdę była perfekcyjnie opanowana.
                Chwyciłam za filiżankę i kiwnęłam dziękująco głową.
                – Tak – odpowiedziałam krótko. – I przepraszam, że zawracam wam tym głowę.
                – Jesteśmy po to, żeby pomagać. Szczególnie chętnie pomagamy przyjaciołom – odparła entuzjastycznie śpiewająca czarodziejka, zupełnie, jakby wygłaszała entuzjastycznie wyuczoną kwestię z filmu. – Mam tu coś dla ciebie – dodała chwilę potem, zeskakując z sofy. Na szafce stały już gotowe i zapakowane mikstury. Jej jasnowidzenie naprawdę mnie niepokoiło. Równie dobrze mogła zadać kartom pytanie: co dziś jadłam na obiad lub ile razy w miesiącu Nathiel próbował mnie przekonać do niecenzuralnych czynów.
                Pakunek z leczniczymi miksturami wylądował w moich dłoniach, a ja pokiwałam dziękująco głową. Chciałam otworzyć buzię, ale Madlene mi przerwała:
                – Jest tam również mikstura uspokajająca dla Aury. – Jej głos zabrzmiał dziwnie poważnie, zupełnie, jakby wypowiedziane przez nią zdanie były preludium do czegoś większego. Chyba się nie myliłam. – Przy okazji, skoro już jesteś, muszę ci coś pokazać.
                Kiwnęłam głową i odłożyłam filiżankę z niedopitą herbatą na stolik. Spojrzenie dziewczyny było znaczące i przy okazji ponaglające. To było coś, co najwyraźniej nie mogło czekać. Spojrzałam na pozostałą trójkę la bonne fee, ale one również zdawały się rozczytywać moje myśli:
                – Spokojnie, zajmiemy się Aurą – powiedziała z uśmiechem Patricia. Po raz kolejny tego dnia miałam ochotę im podziękować, a także przeprosić. Czułam się źle z tym, że cały czas coś dla mnie robiły i nigdy na to nie narzekały. Miałam nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy to ja będę mogła coś dla nich zrobić.
                Wymieniłam krótkie uprzejmości i ruszyłam za lekko zaniepokojoną Madlene. Nie trafiłyśmy do jej pokoju, jak początkowo sądziłam – szłyśmy gdzieś dalej. Nigdy nie zapuszczałam się w tak dalekie kąty jej domu, zadziwiła mnie więc ilość drzwi, które się tu znajdowały. Nie powiedziałabym, że to mieszkanie jest aż tak wielkie, ale nie mogłam zapominać, że mogło być magiczne tak samo jak i sklep, który prowadziła matka Madlene.       
                Trafiłyśmy na sam koniec korytarza. Śpiewająca czarodziejka nawet na moment nie spojrzała mi w twarz. Była skupiona. Skupiona i zmartwiona. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się, kiedy otwierała drzwi, a robiła to z takim spokojem, jakby się bała, że obudzi śpiące demony.
Weszłyśmy do pokoju, gdzie paliły się tylko blade rzędy świec. Miałam wrażenie, że wchodzę do jakiegoś rytualnego pomieszczenia, gdzie lada moment zostanie przywołany jakiś potwór. Coś mi tu nie pasowało. Prawie każda świeca znajdująca się na podłodze, płonęła takim samym blaskiem. Tylko jedna z nich miała niesforny ogień, który buchał na wszystkie strony jak targany niespokojnymi wiatrami. 
To dziwne, ale czułam w tym pokoju chłód i… czyjąś obecność. Znajomą obecność. 
Moje ciało przeszyły dreszcze. Nie spuszczałam wzroku z falującej na niewidzialnym wietrze białej świecy i nie zadawałam żadnego pytania, bo bałam się odpowiedzi. Czekałam na jakiś znak od Madlene.
– Wiem, że może ci się to nie spodobać – zaczęła la bonne fee, wgapiając się jak zaczarowana w płomienie. Nawet nie mrugnęła okiem. – Ale… musiałam. Za bardzo martwiłam się o nas wszystkich. Chciałam wiedzieć czy wiedźmy nie namieszały w naszym życiu – powiedziała to spokojnie i cicho, zupełnie, jakby bała się mojej nadchodzącej reakcji. Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, przecież wciąż nie miałam pojęcia co takiego może mi się nie spodobać. Jej słowa brzmiały bardzo tajemniczo i niepokojąco. Z profilu jej zamyślonej twarzy niewiele mogłam wyczytać.
Madlene zanuciła cicho piosenkę w starożytnym języku, który nie był znany nikomu, poza nią samą. Jej głos był cienki i delikatny, niósł się po pokoju niczym lekki powiew wiatru – zdawało mi się, że okrąża mnie, a potem otula płomienie świec. Nie spodziewałam się, że światło nagle zgaśnie. Być może ufałam la bonne fee, ale doszłam już do takiego momentu w życiu, kiedy wolałam mieć się na baczności przy każdej osobie. W kieszeni spodni wymacałam exitialis.
W tle wciąż słyszałam cichy głos Madlene – niknął z każdą upływającą sekundą, ostatecznie pozostawiając po sobie tylko głuchą ciszę. Ta cisza z czasem zaczęła wypełniać się dobrze mi znanymi głosami. 
Płomienie świec zaczęły stopniowo wracać. Każdy z nich formował się w jakieś postacie. Już po chwili, przy pierwszej z nich dostrzegłam Nathiela skąpanego w ogniu. Obok niego stałam ja, a jeszcze dalej Sorathiel i Amy. Nie wiedziałam co tu się dzieje. Ukradkiem spojrzałam na Madlene, która wydawała się, jakby była w transie. Szeptała coś pod nosem. Nie miałam pewności czy śpiewała, ponieważ niczego nie słyszałam – zagłuszały ją głosy ludzi, których znałam.
Czarodziejka wskazała palcem na płomień świecy, który wcześniej wariował. Widziałam w nim Aurę – a raczej jej niewyraźną postać, która rzucała się na wszystkie strony, jakby próbowała coś uchwycić, a potem to zniszczyć. Zachowywała się naprawdę dziwnie. Jej płomień z czasem zaczął przechodzić w czerwień, a potem całkowicie utonął w czerni. Teraz mała Aura nie była już żywym płomykiem, a uśmiechniętym diabelsko wcieleniem zła. Jej dziecięce zęby zamieniły się w dzikie kły zwierzęcia. Próbowała pożreć inne płomienie, które jej towarzyszyły – najbliżej stała Patricia i Alex.
Madlene wzniosła ręce do góry, a potem zaczęła opuszczać je powoli w dół – wciąż coś szeptała. 
Postacie powoli zaczęły opadać, aż w końcu stały się tymi samymi płomykami, którymi były wcześniej. Wciąż nie rozumiałam o co może chodzić. Spojrzałam pytająco na czarodziejkę, która nareszcie oderwała oczy od świec. W jej błękitnych tęczówkach odbijały się płomienie, przez co miałam wrażenie, że to jej oczy płoną. Miała chłodne spojrzenie i usta skierowane ku dołowi. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. 
– Pewnie już się domyśliłaś, że wszystkie te świece prezentują nasze dusze – powiedziała i machnęła ręką w stronę woskowego rzędu. – To strasznie osłabiający czar, ale bardzo przydatny. – Dopiero teraz jej usta uniosły się lekko ku górze. Już rozumiałam. Straciła po prostu dużo mocy. To płomienie sprawiły, że jej oblicze nabrało groźnego wyrazu. – Jeżeli powiesz, że mam go przerwać, zrobię to, jeżeli pozwolisz mi kontynuować, proszę cię, abyś nikomu o tym nie mówiła. Wiedzą o tym tylko moje przyjaciółki i ty – westchnęła.
– Jeżeli w końcu wytłumaczysz mi o co chodzi z tymi duszami, zdecyduję – powiedziałam.
Madlene pokiwała głową i wzięła głęboki wdech.
– To co widzisz to płomienie życia. Jeżeli któremuś z nas będzie się coś działo, płomień będzie reagował. Widzisz ten? – spytała i pokazała palcem na lekko przygaszony płomyk. – To twój płomień życia. Troszkę się chwieje, ale to nie znaczy od razu, że umierasz. Jesteś po prostu zmęczona i pozbawiona energii, dlatego reaguje. Widzisz płomień Amy? – spytała raz jeszcze i wskazała tym razem palcem na płomyk obok. – Również się chwieje i jest stosunkowo mały. Widać jak ciąża na nią wpływa – mówiąc to, uśmiechnęła się lekko.
– Co w takim razie z Aurą? – spytałam niepewnie.
– Właśnie po to tu jesteśmy – westchnęła la bonne fee. Na chwilę przymknęła oczy, jakby chciała się skupić. – Nathiel zapewne wspominał ci o tym, że Aurę zaraz po narodzinach porwały wiedźmy.
Kiwnęłam głową.
– Otóż nie zrobiły tego bez powodu. Zastanawiałyśmy się po co im była, skoro nawet o nią nie walczyły. W ich miejsce pojawiły się słabe imitacje początkujących wiedźm, z którymi szybko sobie poradziłyśmy, tak zwane: wiedźmy drugorzędne. Na dodatek Nathiel nie miał problemu ze znalezieniem Aury. Dopiero niedawno rozszyfrowałam o co chodzi. – Madlene wskazała palcem na wariujący płomień mojej córki. Wciąż zdawało mi się, że próbuje pożreć te płomyki, które znajdywały się obok niej. Przeczuwałam coś złego. Coś bardzo złego. – To klątwa.
Milczałam. Klątwa mogła mieć przecież wiele wymiarów. Czekałam na dalsze wyjaśnienia.
– Nie wiemy dokładnie jaka, więc nie możemy jej przeciwdziałać, ale staramy się to rozpracować. – Madlene powiedziała to z łagodnym uśmiechem i spokojem w głosie. Wyglądała, jakby chciała mnie pokrzepić.
– Na czym ona polega?
– Nathiel nie mógł sobie poradzić z Aurą, gdy była mała, prawda? Cały czas płakała, jakby coś jej dolegało.
Kiwnęłam głową, czując narastający we mnie niepokój.
– Ta klątwa dotyczy czegoś złego, czegoś z czym Aura nie mogła sobie poradzić jako niemowlak. W jej malutkim ciele musiało się mieścić coś, co nie mogło znaleźć ujścia. Po pewnym czasie się w niej zadomowiło i teraz wzrasta – kontynuowała Madlene. Każde jej słowo było wypowiedziane bardzo dokładnie. – Podróż do Reverentii sprawiła, że uwolnił się w niej prawdziwy demon i choć już dawno to wrażenie powinno minąć, wciąż zachowuje się tak samo, jakby ledwo stamtąd wróciła, prawda?
Znowu kiwnęłam głową, tym razem z większą niepewnością.
– Widzisz – Madlene zwróciła się tym razem ku mnie. Miała zmarszczone czoło i ściągnięte ze sobą brwi. – Aura nawet bez przebywania w Reverentii, będzie się zachowywać jak prawdziwy demon. Nie jest tylko i wyłącznie niegrzeczna. Ona jest po prostu zła, Laura – powiedziała ze smutkiem. – Widzisz jak próbuje dostać się do sąsiednich płomieni? Tak samo jak pożerała energię będąc w twoim brzuchu, tak samo pożera ją teraz z ludzi w swoim otoczeniu. I wcale nie musi wkradać się w ich cienie, żeby pozbawiać ich sił. Ta klątwa wszystko jej ułatwia.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Nie chciałam wierzyć w to co słyszę. Moja córka nie mogła być zła. Przecież darzyła innych miłością i mogłam się założyć, że poświęciłaby życie dla własnego ojca. Jej uczucie nie mogło być tylko i wyłącznie siłą egoizmu. Nie.
– To nie tak, że jest pozbawiona człowieczeństwa – dodała szybko Madlene, zupełnie, jakby czytała w moich myślach. – Potrafi kochać i być dobrą, ale zawsze będzie ciągnęło ją do zła. Przynajmniej do czasu, kiedy nie rozszyfrujemy tej klątwy. Rozumiesz chyba, że jeżeli kiedykolwiek pojawi się w Reverentii, bezpowrotnie ją stracicie? – spytała niepewnie. – Teraz spędziła tam tylko kilka godzin, ale jeżeli spędziłaby kilka dni… – przerwała i nie skończyła.
Poczułam w sercu dziwny uścisk. Przecież Soriel mógł ją tam zabrać celowo. Departament doskonale zdawał sobie sprawę z tego jaką klątwę rzuciły na nią wiedźmy. Gdyby nie pakt z nimi, przecieżby tego nie robiły. Czy chcą ją przeciągnąć kiedyś na swoją stronę? To brzmiało naprawdę niepokojąco.
Była jeszcze jedna kwestia. Skoro Aura pożerała energię ludzi z którymi przebywała to czy to właśnie przez nią nie miałam na nic sił?
– To przez Aurę nie mogę wyzdrowieć? – spytałam.
Madlene przybrała niepewną minę i spojrzała w bok. Zupełnie, jakby wiedziała coś o czym ja się jeszcze nie dowiedziałam.
– Osłabia cię i spowalnia gojenie się ran, ale to nie ona jest powodem twojego złego samopoczucia.
– Wiesz o co chodzi, prawda?
Madlene potrząsnęła gwałtownie głową. Widziałam jak zaciska usta. Teraz byłam pewna, że wie o czymś, czego ja nie wiem, ale jej mina podpowiadała mi, że niedługo o wszystkim się dowiem lub… że po prostu wyzdrowieję, więc nie było sensu mnie martwić. Postanowiłam, że nie będę na nią naciskać. Gdyby chciała, powiedziałaby mi o tym.
– Jeżeli chodzi o te płomienie – powiedziałam i skinęłam głową na świece. – Nie jestem z nich zbytnio zadowolona, ale jeżeli ma to nam pomóc, zgadzam się, aby istniały. Dzięki nim szybko będzie można zareagować, jeżeli ktoś osłabnie.
Śpiewająca czarodziejka kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko.
– Dokładnie po to je stworzyłam.
– Nie są dla ciebie zbyt wielkim ciężarem? – Spojrzałam na nią badawczo. Jej oczy wydawały się być zmęczone i pozbawione blasku. Miałam wrażenie, że lada moment zaśnie na stojąco. Co jakiś czas przystępowała z nogi na nogę, aby pobudzić swoje ciało do działania.
– Trochę energii mi ucieka, ale to nic. Gdy słabnę, mogę je zgasić i odpocząć. Zapłoną na każde moje wezwanie – zaśmiała się cicho i słabo. – Nie przejmuj się.
– Jesteś dorosła i chyba wiesz co robisz, prawda?
Madlene znów przybrała niepewną minę i spojrzała w bok.
– Tak, wiem.
– Mad – mój głos zabrzmiał ostrzej niż zwykle. – Już wystarczająco dużo dla nas robisz, odpocznij.
Dziewczyna westchnęła i machnęła dłonią. Wszystkie płomienie świec zgasły, a w pokoju zrobiło się ciemno. Słyszałam, że kieruje się w stronę drzwi, tak więc ruszyłam za nią. Już po chwili znalazłyśmy się na przedpokoju. Musiałam zmrużyć oczy, bo jasność do której nie byłam przyzwyczajona, trochę mnie oślepiła.
– Dziękuję, że mi o wszystkim powiedziałaś – rzekłam, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do jasności. – Nikomu o tym nie powiem, jednak musisz mi wybaczyć, Nathiel to ojciec Aury i mój mąż, nie mogę ukrywać przed nim faktu istnienia klątwy.
Madlene uśmiechnęła się lekko.
– Rozumiem. Po prostu nie wspominaj mu o świecach. Przeczuwam, że nieźle by się wtedy zdenerwował.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Tak, Madlene miała racje. Pewnie wymyśliłby zaraz jakąś teorię spiskową i stwierdził, że la bonne fee uwięziły kawałek jego duszy w świecy. Potem zapewne wyruszyłby w podróż dzierżąc w dłoni nóż i wskoczyłby do domu la bonne fee, rzucając groźbami na prawo i lewo. Nathiel właśnie taki był. Nieobliczalny. A jego córka mogła być w przyszłości jeszcze gorsza i nie chodziło tu bynajmniej o geny. Moja mała Aura walczyła ze złem, które powoli opanowywało jej ciało, a ja… nie mogłam nic na to poradzić. Byłam bezradna.
***
Przez całą drogę powrotną nie spuszczałam wzroku z córki. 
Nie mogłam uwierzyć w to, że jest zła. To prawda, że miała dziwny, niepodobny do dziecka śmiech z którego można było wyczytać złe intencje, to prawda, że gryzła, biła, kopała i pożerała ludziom energię – co robiła nieświadomie, ale… dla mnie była po prostu dzieckiem. Moim dzieckiem. 
Przeklęte wiedźmy. Gdybym miała moc, gdybym miała więcej sił… pozbyłabym się ich własnymi rękami, niestety, walka z nimi to pewne samobójstwo, bo skoro la bonne fee z trudem dawały sobie z nimi rady, to jak my, zwyczajni ludzie, mieliśmy sobie poradzić z tak potężną i mroczną mocą?
– Mama śmutna? – spytała Aura z szerokim uśmiechem, niedopasowanym do sytuacji. Właśnie podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę, bujając nią na wszystkie strony.
– Nie – westchnęłam. – Wszystko w porządku. – Posłałam swojej córce delikatny uśmiech, a ona wyszczerzyła swoje białe ząbki. Nie widziałam w jej oczach zła. Aura nie mogła być zła. A może to dlatego, że jest moją córką, nie chciałam tego widzieć? Rodzice często byli zaślepieni, jeżeli chodziło o dzieci.
Obok nas przebiegł wielki biszkoptowy pies merdający ogonem. Kiedy małe ¾ demona rzuciło się w jego stronę, poczułam dziwnie bolesny uścisk w sercu. Walczyłam ze łzami, które zaszły mi za powieki. Bardzo dziwił mnie ten przypływ emocji. Ostatnio byłam kłębkiem nerwów i mieszanych uczuć. Czułam, że potrzebuję zatopić się w ramionach Nathiela – po prostu zamknąć oczy i wchłonąć jego ciepło. Rzadko potrzebowałam czułości, ale bywały takie dni, kiedy nie mogłam bez niej żyć.
Aura rzuciła się na wielkiego labradora i przytuliła się do jego sierści. Miała przy tym tak szeroki i niewinny uśmiech, tyle miłości w sobie…
Westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy. Muszę wierzyć w słowa Madlene. Nie mogę być ślepa tylko dlatego, że jestem matką. Aura jest zła, ale nie musi być. Wszystko zależy od tego jak ją wychowamy i jak wiele miłości jej damy.
Kiedy potomkini Auvreyów ciągała psa za uszy i ogon, dosłyszałam głośne okrzyki. Uniosłam do góry brew i spojrzałam na biegnącego w moją stronę młodzieniaszka z prowizoryczną czarną maską, zasłaniającą mu oczy – najprawdopodobniej zrobił ją z jakiejś skarpety lub czapki, dziury były krzywo wycięte, przez co jedno oko chowało mu się za czarnym materiałem. W ręku trzymał torebkę jakiejś kobiety. Cały czas oglądał się do tyłu, jakby bał się, że ktoś go złapie. Chyba nie był zbytnio obyty w sztuce kradzieży. Powinien patrzeć się naprzód, nie tylko w tył, gdzie i tak nikogo nie było widać. Nie zauważył mnie, dlatego z łatwością chwyciłam go za kaptur i pociągnęłam w dół. Chłopak wydawał się być zaskoczony. Upadł na ziemię i prawie natychmiastowo zaczął się wydzierać. Nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Przecież mógł mi zrobić krzywdę – młodzież bywała nieobliczalna. Poza tym bawiłam się w walczenie z demonami, a nie łapanie kradnących dzieciaków.
– Zostaw mnie, do cholery! Zostaw! – wrzeszczał chłopak. – Potrzebuję pieniędzy! – Złodziej zaczął wymachiwać w górze dłońmi jak przestraszona dziewczyna. Coraz bardziej nabierałam pewności, że nigdy niczego nie ukradł. Może rzeczywiście potrzeba pieniędzy go do tego zmusiła?
Przygniotłam go kolanem do ziemi i spojrzałam chłodno w twarz. Zerwałam jego maskę odsłaniając światu ciemnoniebieskie, pochmurne oczy. Włosy miał w kolorze ciemnego blondu – skręcały mu się śmiesznie przy spoconym czole. Poliki miał jeszcze dziecięce, przez co przypominał mi wiekiem naszą nastoletnią demonicę – Andi. Patrzył na mnie z przerażeniem.
– Dlaczego potrzebujesz pieniędzy? – spytałam, unosząc brew do góry.
– Moja matka umiera, do cholery! – wrzasnął. W jego oczach pojawiły się łzy. Był gdzieś na pograniczu paniki. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i wpadnie w obłęd. – Potrzebuję lekarstw!
Do moich uszu zaczął dochodzić dźwięk syren policyjnych. Chłopak zesztywniał. Płakał jak małe dziecko, które za chwilę zostanie skazane na śmierć. Potrząsał głową i patrzył na mnie błagalnie, nawet przestał się wyrywać. Jeżeli miałam już coś wywnioskować z jego zachowania to na pewno to, że nie kradł dla własnych korzyści. Naprawdę potrzebował tych pieniędzy.
Zanim policja dotarła na miejsce, puściłam chłopaka – wyrwałam mu jednak torebkę z rąk. Gdy zdziwiony przeniósł się do pionu, pchnęłam go w krzaki. Wylądowała w nich i jęknął z bólu. Nie obchodziło mnie, że były tam kolce. Kradzież to mimo wszystko nie jest rozwiązanie. Jeżeli miałam go jakoś ukarać, to może właśnie w taki sposób.
Policja przejechała obok, a ja wystawiłam w ich stronę torebkę. Przyjęli ją ode mnie i podziękowali, a ja tylko kiwnęłam głową. Gdy już się oddalili, spojrzałam w gąszcz roślin, gdzie krył się zapłakany chłopak. 
Uniosłam brew do góry.
– Dlaczego wciąż tu jesteś? – spytałam.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał chłopak prawie równocześnie ze mną. – Przecież… mogłem kłamać, prawda? – mówiąc to, otarł rękawem podartej bluzy łzy.
– Nie sądzę, że jesteś takim wspaniałym aktorem. Wydaje mi się, że twoje wyznanie było prawdziwe – odpowiedziałam. – Jeżeli potrzebujesz leków, kupię ci je – westchnęłam i podałam mu dłoń, żeby wstał. Wydawał się być zdziwiony, lekko zdezorientowany i przestraszony. Wyglądał jak dzikie zwierzątko, które boi się ludzi. Ostatecznie chwycił jednak za rękę. Przeniosłam jego wątłe ciało do pionu. Dopiero teraz zauważyłam jak jest ubrany. Nosił znoszone spodnie i za dużą bluzę tonącą w czerni – miała lekko podarty rękaw i dziurę na dole, którą chłopak starał się zasłonić ręką. Najwyraźniej wstydził się tego jak wyglądał.
– Jesteś głodny? – spytałam. 
Mały złodziej był jeszcze chudszy niż ja. Do bogatych ludzi na pewno nie należał, raczej zasilał biedniejszą część naszego miasta.
– Trochę – odpowiedział niepewnie. Patrzył na mnie badawczo. Nie wyglądał jak głupek z pierwszego lepszego poprawczaka. Sprawiał wrażenie całkiem normalnego chłopaka, który po prostu trochę się pogubił.
Aura zostawiła psa w spokoju i podbiegła do mnie.
– Cio to? – zapytała, wskazując palcem na młodego kryminalistę.
– Nie można mówić o ludziach „co”, Aura. To człowiek, więc „kto” – westchnęłam i chwyciłam ją za drobną rączkę, którą podniosła do góry po to, żebym ją objęła.
– Więć cio to? – spytała z szerokim uśmiechem godnym diabła.
– Kto to – poprawiłam ją, a potem spojrzałam na chłopaka. – Jak masz na imię?
– Alec – mruknął nieśmiało na boku. – A ty? – o dziwo spojrzał na Aurę, nie na mnie.
– Aula – powiedziała dumnie moja córka, wypinając pierś jak jej ojciec.
Uśmiechnęłam się na boku.
– A pani? – tym razem spojrzał na mnie.
– Nie pani, po prostu Laura, a teraz rusz się, idziemy do apteki – dodałam chłodno. Mimo wszystko nie ufałam osobom, których nie znałam. Równie dobrze chłopak mógł być przynętą od departamentu. Równie dobrze mógł być wyspecjalizowanym kryminalistą. Brzmiał szczerze, ale nie musiał być do końca szczery, prawda?
Alec podążał w ślad za nami – nieśmiały i milczący. To Aura co chwila odwracała się w tył i zagadywała go. Pytała na przykład czy ma jakiegoś pieska albo kotka i czy lubi słodycze. Była taka niewinna, gdy wyrzucała z siebie potok miłych pytań, dlatego wciąż nie mogłam uwierzyć, że ciąży nad nią jakaś zła klątwa. Alec odpowiadał grzecznie na wszystkie jej pytania. Musiał mieć jakieś młodsze rodzeństwo – potrafił podejść w odpowiedni sposób do 2-latki.
Weszliśmy do apteki. Chłopak nawet nie patrzył mi w twarz, gdy wyjmował z kieszeni zmiętą listę z lekarstwami do kupienia. Było ich całkiem sporo i zapewne trochę kosztowały, ale pieniądze były dla mnie akurat najmniejszym problemem – nie cierpiałam na ich brak. 
Kiedy aptekarka krążyła wśród regałów i wyszukiwała określonych leków, Alec stał z tyłu. Wiedziałam, że spodobał się Aurze. Moja córka lubiła nowe znajomości, dlatego stała obok niego i uśmiechała się jak grzeczny i dociekliwy aniołek. Nie spuszczałam z tej dwójki oczu. Moja córka mimo wszystko stała za blisko niego, nie chciałam, żeby coś jej się stało. W dzisiejszym świecie każdy mógł być dla ciebie wrogiem, szczególnie gdy było się w stanie wojennym razem z demonami knującymi za twoimi plecami.
Aptekarka wręczyła mi worek z lekami, a ja za nie zapłaciłam. Potem wręczyłam je chłopakowi, który skinął dziękująco głową. Wciąż nie patrzył mi w twarz. Wolał kradzież od litości obcej kobiety? Zapewne nie lubił przyjmować od nikogo pomocy i nie potrafił też za nią dziękować.
– Ej – zaczepiła go nachmurzona Aura. Szturchnęła go drobnymi łapkami. – Jeśt takie ładnie śłowo! – Mało nie parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam. W dokładnie taki sam sposób mówił do niej zawsze Nathiel. – Tsieba mówić ciękuję!
Alec wydawał się być zdezorientowany. Nie dziwiłam się temu. Pouczała go właśnie 2-latka. Byłam z niej niesamowicie dumna. W końcu rzadko używała zwrotów grzecznościowych. Miałam nadzieję, że to pouczanie przeniesie się na używalność tych słów.
– Dz-dziękuję – mruknął chłopak, spoglądając na mnie spode łba.
– Nie ma sprawy – odpowiedziałam. – Chodźmy teraz coś zjeść.
Alec stanął w miejscu i spojrzał w bok. Jego blada i chuda ręka zacisnęła się na reklamówce z lekami.
– Nie musisz dla mnie tak dużo robić – szepnął. – Nie lubię jak ktoś się nade mną lituje. – Zmarszczył czoło i zacisnął usta. Nie wyglądał na zadowolonego. Może i był nastolatkiem, ale dorastał i najwyraźniej zdążył już odkryć, co to takiego męska duma.
– Nie lituję się nad tobą – odpowiedziałam. – Po prostu ci pomagam.
– To jest właśnie litowanie się nade mną! – oburzył się Alec. Jego oczy płonęły. Uniosłam tylko brew i spojrzałam na niego z góry. Dałam mu chwilę na zastanowienie się nad tym, jak się zachował. Chyba zrozumiał swój błąd i skłonił głowę ku dołowi. – Przepraszam.
– Nie musisz dziękować i przepraszać. Żyję z tego, że pomagam innym ludziom – westchnęłam. – Powiedzmy, że sprawia mi to przyjemność.
– Jesteś z jakiejś fundacji? – spytał niepewnie Alec. – Albo z opieki społecznej? – teraz wyglądał na przerażonego. Postawił krok w tyłu.
Prychnęłam w myślach. Tak, jestem z fundacji: zabij wszystkie demony i opanuj Nathiela. Jednoosobowa spółka pożerająca mnóstwo mojego czasu i energii. Alec nie musiał o tym jednak wiedzieć.
– Nie panikuj. Nie zamknę cię w żadnym poprawczaku za kradzież torebki. Myślę, że raczej opieka społeczna załatwia takie sprawy w inny sposób niż ja – uśmiechnęłam się pod nosem.
Nastolatek odrobinę się uspokoił, ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Nie zamierzałam go zabierać do McDonalda mimo błagań Aury, chciałam, żeby zjadł coś porządnego. Wybraliśmy się do jadłodajni, gdzie dostał wielki talerz zupy warzywnej i drugie danie w postaci wołowiny z sosem i ziemniakami. Aurze zamówiłam nuggetsy, wmawiając jej, że to te same, które są w McDonaldzie – zadziałało, zjadła je ze smakiem. Ja sama zamówiłam sobie lemoniadę – z moim żołądkiem nie było ostatnio najlepiej, wolałam więc nie wywoływać rewolucji. 
Alec początkowo jadł ostrożnie i z kulturą, potem już się tym nie przejmował – zjadł wszystko co do ostatniego kęsa. Od razu zaczął wyglądać lepiej. Tym razem jego podziękowania brzmiały bardziej entuzjastycznie, zupełnie, jakby głód przemówił mu do rozsądku i zgniótł butem męską dumę.
– Jeśtem dumnia – powiedziała Aura śmiesznym głosem. To również wzięła od swojego ojca. Szkoda, że mnie nie słuchała się tak bardzo jak Nathiela.
Alec zaśmiał się wesoło i poklepał Aurę po głowie. W ciągu jednej godziny, którą z nim spędziłam, zdążyłam zauważyć, że jest całkiem miłym chłopcem. Zapewne dogadałby się z naszą Andi.
Oparłam polik na dłoni i przekręciłam głowę w bok.
– Wybacz mi to pytanie, ale co dolega twojej mamie? – spytałam. Uśmiech zniknął z twarzy Aleca. Znów był tym nieśmiałym i biednym chłopcem, który desperacko stara się ratować swoją matkę. Spoglądał w stół i bawił się rękawem podartej bluzy.
– Nie wiem – szepnął. – Nikt nie wie. Lekarze cały czas przypisują jej jakieś dziwne leki i wcale nie pomagają. Przez większość czasu leży w łóżku i się nie odzywa, a jeżeli już wstanie, zachowuje się… dziwnie – nachmurzył się. – Jakby… nie była sobą. Boję się, że to coś poważnego.
Uniosłam brew do góry. Być może to moje spaczenie zawodowe, ale wszystkie objawy o których mówił Alec wskazywały na to, że jego matka była opętana przed demona.
Zerknęłam ukradkowo na ubrudzoną keczupem Aurę, która uśmiechała się do mnie szeroko. Będę musiała odprowadzić ją do organizacji i poprosić Sorathiela o pomoc w zajęciu się nią. Zamierzałam pójść z Aleciem do jego domu i nie obchodziło mnie co na ten temat sądzi. Sprawdzenie czy ktoś nie jest opętany należało do obowiązków Nox i choć byłam ostatnio odsunięta od podobnych misji, nie zamierzałam odpuszczać. Alec naprawdę potrzebował pomocy.
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i wypiłam resztę lemoniady. Zaczęłam zachowywać się jak la bonne fee, które za wszelką cenę chciały czynić dobro. Spełnianie dobrych uczynków sprawiało, że czułam się lepiej, nie zamierzałam z tego rezygnować.
Podniosłam rękę do góry i poprosiłam o rachunek. Alec wciąż siedział wpatrzony w stół. 
Gdy już za wszystko zapłaciłam, podniosłam się z krzesła. Chusteczką wytarłam buzię niezadowolonej Aury, która wyrywała mi się i machała rękami w górze, jakby chciała mnie uderzyć. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
– Odprowadzę cię do wujka Soratha i cioci Amy, dobrze? – spytałam.
Moja córka kiwnęła głową bez większych buntów. Mogłam się tego spodziewać, w końcu bardzo ich lubiła, poza tym Nathiel miał niedługo wrócić z misji, na pewno nie będzie jej się nudzić.
– Ja… też już pójdę – powiedział niepewnie nastolatek.
– Poczekaj. Pójdę z tobą i jeśli pozwolisz, zobaczę się z twoją mamą.
Alec zrobił wielkie oczy.
– Jednak jesteś z opieki społecznej, prawda? Albo… albo jesteś jakimś kuratorem – powiedział przestraszony.
– Przestań panikować – westchnęłam.
Aura zeskoczyła z ławki i podbiegła do Aleca. Wystawiła w jego stronę ręce, oczekując atencji. Chłopak najwyraźniej nie rozumiał o co jej chodzi, spoglądał na nią lekko zdezorientowany. Małe, demoniczne ustka zacisnęły się z niezadowoleniem.
– Na lęce! – krzyknęła.
– Aura. – Spojrzałam karcąco na swoją córkę, ale nie zadziałało. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i wziął ją na barana. Godne podziwu było to, że gdy wczepiła się rękami w jego włosy, nawet się nie skrzywił.
Tak jak zarządziłam, tak zrobiliśmy. Najpierw odprowadziliśmy Aurę do organizacji – akurat przeszkodziłam Sorathielowi w zabawie z papierami, ale Amy, która leżała chora w łóżku uznała, że przyda mu się odpoczynek – a potem wyszłam pod pretekstem zrobienia zakupów i wyruszyłam z Aleciem do jego mieszkania. Widziałam, że cały czas na mnie zerka. Czuł się niepewnie. Wciąż uważał, że jestem kimś, kto chce mu odebrać dom, rodzinę i całą wolność. Nie dziwiłam się. Przecież nie wyglądałam jak lekarz, który będzie chciał uleczyć jego matkę. Chyba nikt normalny nie wpakowuje się do obcego domu, żeby zobaczyć się i porozmawiać z obcą kobietą. Nie mogłam mu jednak powiedzieć o demonach. Uznałby mnie zapewne za wariatkę.
– Wiesz – zaczął niepewnie Alec, gdy szliśmy przez park. Spojrzałam na niego ukradkiem. – Bo… to głupio zabrzmi, ale… mam czasem wrażenie, że moją mamę coś opętało. Jakiś duch.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Wierzysz w duchy?
– No, trochę.
– Niewykluczone, że istnieją.
Alec spojrzał na mnie badawczo.
– A ty w nie wierzysz?
– Wierzę w demony.
– Spotkałaś kiedyś jakiegoś?
Zaśmiałam się.
– Nie.
Jednego? Spotkałam ich już wielu, a jeden z nich był moim mężem, oczywiście Alec nie musiał o tym wiedzieć. Jego zmartwieniem była chora matka, nie świat demonów, nie świat nadprzyrodzony. Ten chłopak wydawał się być zbyt kruchy na tak bezlitosną wiedzę, a nie każdy potrafił ją znieść. Mi samej nie było łatwo, a teraz siedzę w tym bagnie i nie mogę żyć jak zwyczajna matka i żona. Czuję, że jeśli to wszystko się skończy – a oczekuję, że skończy się dobrze – wciąż nie będę normalną kobietą z normalną rodziną. W moich żyłach płynie krew demonów a w mojej głowie są wspomnienia, które nie zostaną nigdy wymazane.
– Na miejscu – powiedział nieśmiało chłopak. Otworzył drzwi, które cicho zaskrzypiały. Weszłam do środka za nim. Już w przedpokoju uderzyła mnie przedziwna woń kwiatów i popiołu. Było tu coś, co mnie niepokoiło.
– Znowu to zrobiła – westchnął Alec. Uklęknął i wziął w ręce oderwane główki kwiatów – były rozsypane po całym domu. Nie, to nie było normalne. Albo jego matka oszalała, albo naprawdę coś ją opętało. Tyle, że demony nie rozrzucają kwiatów po domu.
– Mamo, wróciłem! – krzyknął chłopak, a potem zwrócił się szeptem do mnie – Moje rodzeństwo jest u dziadków. Jestem najstarszy, więc zostałem tutaj z mamą. Chyba rozumiesz o co chodzi. Nie chcę, żeby stała jej się krzywda, ale… boję się też o dzieciaki – westchnął.
Kiwnęłam głową. Doskonale to rozumiałam.
Ruszyliśmy w stronę sypialni. Była zamknięta, co najwyraźniej nie spodobało się Alecowi – wyglądał na lekko zaniepokojonego.
– Nigdy nie zamyka sypialni – szepnął, a potem zapukał do drzwi. – Mamo, jesteś tam?
Nikt nie odpowiedział. Uchylił je niepewnie i zajrzał do środka. Przez wąską szparę w drzwiach nie widziałam zupełnie nic, ale nie było tam na pewno niczego, co powinnam zobaczyć. Łóżko było puste, kołdra zgarnięta na dół, paliła się tylko lampka nocna – rolety były zasłonięte. Pokój wyglądał jakby był przygotowany na nadejście nocy, a przecież za oknem wciąż świeciło słońce.
Alec wszedł do środka i rozglądnął się.
– Uciekła? – spytał cicho.
– Nie uciekła – mruknęłam. Włożyłam rękę do kieszeni i zacisnęłam ją na nożu. Tak jak sądziłam, to nie zwyczajna choroba. Doskonale znałam ten zapach i ciążącą wkoło atmosferę. Wyczuwałam tu demona.
Ledwo zdążyłam wyjąć exitialis, a pokraka w ludzkim ciele zeskoczyła na nas z sufitu. Udało mi się tylko pchnąć Aleca w stronę łóżka – dzięki temu uniknął ciosu ostrego demonicznego pazura. Trochę gorzej prezentowała się moja sytuacja – demon pchnął mnie na ścianę i wytrącił mi z ręki nóż. To z pewnością nie wróżyło długiego życia. 
Głowa mi pękała, a świat zaczął wirować. Przed sobą widziałam tylko ociekające glutami zębiska demona i czarne włosy czegoś, co kiedyś mogło być matką Aleca. Bywały przypadki, kiedy dało się ocalić osoby opętane, bywały też przypadki, kiedy takie osoby nadawały się tylko do zabicia. Wiem jak bardzo zależało Alecowi na matce, niestety, nic z nią nie możemy zrobić. Nie jest już człowiekiem.
Zanim zdążyłam się obudzić, demon wbił mi pazury w ramię. Jęknęłam. Próbowałam walczyć z ciemniejącym mi przed oczami obrazem, waliłam go rękami na oślep.
– Zostaw ją! – usłyszałam. Demon zatoczył się na bok, a ja spojrzałam niewyraźnie na Aleca. Obraz się wyostrzył, dzięki czemu dostrzegłam nastolatka z krzesłem w dłoni. Lekko się zdziwiłam. Nie było jednak czasu na triumf i dziękowanie. 
Schyliłam się po nóż, demon jednak przewidział mój ruch. Wbił mi pazury w nogę i pociągnął w swoją stronę. Stłumiłam w sobie okrzyk bólu.
– Alec, nóż – ledwo wyrzuciłam z siebie te dwa słowa.
Chłopak sięgnął po exitialis i spojrzał na nie lekko zdezorientowany. Nie oczekiwałam od niego, że będzie chciał użyć noża. Pchnął go w moją stronę, a sam raz jeszcze uderzył demona krzesłem – zostały z niego same drzazgi.
– Co to jest?! – spytał przerażony chłopak, waląc deską własną matkę.
– Demon – syknęłam z bólu i sięgnęłam po nóż, który był niedaleko mojej ręki. – Przykro mi to mówić, Alec, ale miałeś racje. Twoja matka została opętana.
Nastolatek zaprzestał ataku i znieruchomiał. Najwyraźniej nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, że to monstrum jest jego matką. W oczach stanęły mu łzy. Potrząsał głową, jakby wciąż nie dowierzał temu co słyszy.
– To nie może być ona – szepnął. – Powiedz proszę, że ją uratujesz, kimkolwiek jesteś! – wykrzyknął rozpaczliwie.
Z trudem przeniosłam się do pionu. Nóż trzymałam przed sobą. Demon powoli wracał do siebie – wydawał z siebie ciche pomruki niezadowolenia i zataczał się, jakby miał zawroty głowy. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu nim odzyska panowanie nad sobą, a wtedy nie będzie już szansy na zabicie go.
– Nic nie jesteśmy już w stanie zrobić, Alec – powiedziałam.
Chłopak postawił krok w tył.
Nie miałam czasu. Musiałam ją zaatakować. Tylko… dlaczego nie mogłam nawet ruszyć kończyną? Czy to demoniczny jad zaczął powoli działać? A może to moje złe samopoczucie wróciło w najmniej nieoczekiwanym momencie?
Moje myśli zostały przyćmione. Nie zorientowałam się kiedy demon chwycił mnie w swoje ramiona. Samoczynnie wypuściłam nóż z rąk, wyczuwając nadchodzącą zagładę. 
Dlaczego akurat teraz nie ma przy mnie Nathiela? 
Byłam głupia. Cholernie głupia. Nie na darmo zostałam odsunięta od misji w Nox. W takim stanie nie dało się walczyć. Opętane demony są dwukrotnie silniejsze niż zwykłe cieniste pokraki, a ja pobiegłam tu na złamanie karku. Zachowałam się jak nieodpowiedzialna nastolatka, a przecież miałam już swoje lata. Byłam dorosła. Nie, powinnam być dorosła. 
Do cholery! Moja rodzina mnie potrzebuje! Nie mogłam przecież liczyć na Aleca. Który chłopak zabiłby swoją ukochaną matkę? Ja nie zrobiłabym tego, nawet, gdyby była potworem.
Demon wbił bezlitośnie zębiska w moje zranione ramię. Tym razem nie powstrzymałam się od krzyku. Łzy ściekały po moich policzkach jak wodospad. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Albo demon mnie pochłonie – jego cienisty dym zaczął mnie z wolna otaczać – albo wykrwawię się na śmierć, cierpiąc z powodu jadu, który demon mi wstrzyknął. Zazwyczaj w takich momentach pojawiał się Nathiel, ale doskonale wiedziałam, że nie jest żadnym superbohaterem.
Z gasnącą w oczach świadomością spojrzałam na Aleca, który trzymał teraz w ręce exitialis. Chyba drżał. Nie wiem, nie widziałam zbyt wyraźnie, ledwo wiedziałam co się dzieje. Przez myśl mi nawet przeszło, że to Alec może mnie za chwilę zabić, ale… tak się nie stało.
Demon zawył przeraźliwie, a potem upadł na podłogę. Potoczyłam się gdzieś obok niego.
Niemożliwe. Ten dzieciak naprawdę to zrobił?
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem i wykrzywiłam usta w uśmiechu – tylko na to było mnie obecnie stać.
Tak. Widziałam w Alecu potencjał i kandydata na nowego członka Nox, ale czy aby nie jest za późno na rekrutacje?
Przewróciłam się na plecy i jęknęłam z bólu. Teraz spoglądałam w pobielany sufit. Miałam dziwne wrażenie, że jest popękany, ale w tym stanie nie mogłam być tak naprawdę niczego pewna. Wiedziałam, że jeszcze chwila i odlecę.
Demon powinien zniknąć. Chyba zniknął, bo Alec klęczał przy mnie. Z jego oczu lały się łzy, wyglądał na przestraszonego.
– Hej, Laura, zabiłem… zabiłem ją – szepnął rozpaczliwie. – Ale ty przeżyjesz, prawda?
Raz jeszcze uśmiechnęłam się pod nosem, a ostatnim co zrobiłam było kiwnięcie głową.
Zbyt daleko już zaszłam, żeby zginąć w tym miejscu. Poza tym w organizacji czekała na mnie rodzina.
Przeżyję.

2 komentarze:

  1. Aura potrafi być naprawdę słodka, choć jest obarczona klątwą. Jak można ją odwrócić? Wyleczyć miłością? I jaki cel miały w tym wiedźmy? Jedynie dobrą zabawę?
    Naprawdę uwielbiam la bonne fee. Może się zdawać, że ta banda jest nieciekawie dobra, ale gdy o nich czytam, nie sposób się uśmiechnąć. Może to kwestia ich kreacji?
    Podoba mi się historia z Alecem. Wiem, jest smutna, a on sam strasznie niepewny, ale ja tu widzę dobry materiał na sojusznika, którego trzeba jeszcze wyszkolić, ale ma tę iskierkę.
    Rozdział dobry, ciekawy. Zaostrza apetyt na kolejny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Aura jest przeklęta. Wiesz, jak to dziwnie brzmi? Mam nadzieję, że Auvreyowie sobie z tym poradzą.
    Alec jest fajny.
    Przeczytane!

    OdpowiedzUsuń