No, a teraz goł. W rozdziale rozwiąże się kolejna sprawa, a tak poza tym to odejdziemy trochę od tematu i wreszcie zajmiemy się w pełni Laurą >D. Ach, pisanie w pierwszej osobie, tęskniłam za tobą.
PS. Ostatnio namiętnie oglądam Supernatural. Było taką moją małą inspiracją do tego rozdziału!
PS. Ostatnio namiętnie oglądam Supernatural. Było taką moją małą inspiracją do tego rozdziału!
***
Nie czułam się dobrze. Moja rana
goiła się wolniej niż powinna, a to wszystko dlatego, że była zadana nożem
łowców. Z trudem się poruszałam, a Aura wcale nie polepszała sytuacji, gdy
wymagała ode mnie atencji – miała już dwa lata i nie ważyła kilograma, nosiłam
ją na rękach z bólem.
Zdarzało mi się utracić przytomność w obecności Nathiela
lub prawie całej organizacji. Nie miałam na nic energii i nie potrafiłam
odpocząć w taki sposób, aby wrócić do dawnej formy. Chwilowo zostałam odsunięta
od jakichkolwiek misji – tylko dzięki mnie, Sorathiel wciąż nie popełnił
głupiego błędu z rzuceniem się w paszczę demonów Reverentii. Uważał,
że jestem ważnym ogniwem przyszłej sojuszniczej wyprawy. Z jednej strony mnie
to cieszyło, z drugiej wolałabym już wrócić do formy. Taki stan nie pozwalał mi
na normalne funkcjonowanie, a co dopiero na walkę z demonami.
Po ratunek wyruszyłam
do la bonne fee. Madlene wielokrotnie powtarzała, że jeżeli coś mi będzie
dolegać, mam się do niej zwrócić – poratuje mnie wtedy kilkoma leczniczymi
miksturami. Będąc matką nie mogłam pozwolić sobie na chwile słabości, szczególnie, kiedy moja córka była dwukrotnie większym diabłem po powrocie z
Reverentii. Bardzo niepokoiło mnie jej zachowanie. Minął już tydzień, a ona nie
przestawała wrzeszczeć, płakać, skakać i tłuc pięściami w podłogę, gdy coś jej
się nie podobała. Stała się małym dzikusem z nadmiarem energii – nie mogliśmy
jej nawet położyć wieczorem do łóżka. To między innymi jej zachowanie sprawiło, że
byłam osłabiona i spałam mniej niż powinnam. I nie pomagały tłumaczenia,
błagania i krzyk. Zastanawiałam się czy la bonne fee nie mają jakiejś mikstury
uspokajającej – może stłumiłaby ten mały wulkan potężnej energii, który
wybuchał w naszym domu o każdej godzinie.
Spojrzałam na swoją córkę, która
właśnie goniła kota. Zdążyła zrobić trzy kółka wokół mnie i nawet na moment nie przestała się śmiać. Starsze panie przechodzące obok nas, krzywiły
się i szeptały między sobą. Nie chciałam wsłuchiwać się w ich opinie. Doskonale
wiedziałam, że nie podoba im się zachowanie mojej dzikiej córki oraz
uzasadniony brak reakcji z mojej strony – nie chciałam reagować, bo wiedziałam,
że w ten sposób traci najwięcej energii. Poza tym nie miałam już siły i ledwo
trzymałam się na nogach. Jako pół demon rzadko czułam się źle. Teraz czułam się
prędzej jak człowiek.
– Aura, chodź, ciocie
czarodziejki się z tobą pobawią – westchnęłam i pokazałam palcem mieszkanie
Madlene. Moja córka jak szalona pobiegła w tamtą stronę. Uwielbiała wszystkie
la bonne fee nie dlatego, że były takie jak Amy – normalne, wesołe i miłe.
Przyjaźń Aury była egoistyczna – pragnęła magii. Gdy patrzyła na wirujące w
górze płatki śniegu wywołane mocą Patricii, patrzyła na nie jak zaczarowana,
gdy usłyszała trzask pioruna Alex, śmiała się i zaczynała gonić każdy następny
błysk elektryczny, z chęcią tłukła również latające filiżanki Marthy i kazała
śpiewać Madlene, byleby zobaczyć inny świat, pełen kwiatów i słodyczy. I
pomyśleć, że to la bonne fee były zmęczone po wizycie Aury, a nie Aura.
Szczerze wątpiłam w to, że energia mojej córki miała jakieś granice.
Zapukałam do drzwi mieszkania.
Otworzyła mi uśmiechnięta matka Madlene, która po krótkim przywitaniu wpuściła
mnie do swego domu. Oznajmiła, że wszystkie młode la bonne fee siedzą w salonie
– dziwiło mnie, że przez większość czasu przebywały ze sobą. Nie miały siebie dosyć? Naprawdę musiały być ze sobą zżyte.
Jeszcze zanim weszłam do salonu,
wybiegła przede mnie wrzeszcząca Aura. Nie byłam w stanie nauczyć ją witania
się z kimkolwiek. Nie lubiła takich słów jak „dzień dobry”, „cześć”, „do
wiedzenia”, „dziękuję”, „proszę” – jeżeli już je słyszałam, musiały być
przesłyszeniem.
– Coce calodziejki! – wrzasnęło
małe ¾ demona i wpadło do pokoju – najpierw rzuciło się na szyję Patricii, którą
prawie zadusiła na śmierć. Po ostatniej misji w Reverentii bardzo ją polubiła.
Uważała, że chroniła ją przed złym wujkiem Sorielem. Patricia nie była w stanie
tego potwierdzić. Kompletnie nic nie pamiętała. Co najdziwniejsze: jej brak
pamięci obejmował tylko i wyłącznie czas misji, poczynając od przybycia do
Reverentii i kończąc na momencie, kiedy wreszcie się obudziła, będąc już w
świecie ludzi. Brzmiało to, jakby ktoś specjalnie usunął jej pamięć.
Podejrzewaliśmy, że mogła to być Sapphire, z drugiej strony: czy zdążyłaby
zabawić się równocześnie z Nathielem i nią? Tego nie wiedział nikt. Na razie o
tym nie dyskutowaliśmy, cieszyliśmy się, że wszystko było z nią już dobrze.
– No, już – jęknęła obolała
lodowa czarodziejka i oderwała od siebie delikatnie demoniczne łapki. – Też się
cieszę, że cię widzę, Aura – dodała z niemrawym uśmiechem. Patrzyła na moją
córkę z przestrachem, bo wiedziała, że szykuje się do ponownego skoku. W porę
chwyciłam ją jednak za kołnierz sukienki i oddaliłam od czarodziejek.
– Przepraszam za nią –
westchnęłam.
– W porządku – odpowiedziała
Madlene, uśmiechając się szeroko. Siedziała na oparciu kanapy z kubkiem
parującej herbaty. Wyglądała, jakby się mnie spodziewała. Wcale mnie to nie
zdziwiło. Na kolanach trzymała rozłożone karty tarota. Czasem to przewidywanie
przyszłości mnie przerażało. Osobiście nie chciałabym się dowiedzieć co
czeka mnie lub moich przyjaciół – trzymanie w sobie tego, musiało być
nieprzyjemne i ciężkie, szczególnie gdy te złe rzeczy starało się obrócić w
dobro. Na szczęście pewne zdarzenia dało się zmienić, a przynajmniej tak
twierdziły czarodziejki.
Aura wyrwała się z mojego
uścisku i tym razem rzuciła się w stronę Alex. Do niej nigdy się nie tuliła.
Czuła respekt i wiedziała, że wybuchowa la bonne fee nie życzyła sobie
nadmiernej czułości.
– Coca calodziejka, piolun! –
wykrzyknęła entuzjastycznie i zamachała rękami w górze. Alex przewróciła oczami
i machnęła palcem wskazującym w górze. Piorun walnął gdzieś w kąt za naszymi
plecami. Wiedziała co robi, bo to właśnie tam pobiegła Aura. Co jakiś czas, dla
świętego spokoju, posyłała swoje pioruny w inne miejsca pokoju – to pozwoliło mi
choć na chwilę odpocząć, byłam jej wdzięczna. Nie, tak naprawdę byłam wdzięczna
każdej la bonne fee. Wiele już dla nas zrobiły, na dodatek bezinteresownie.
Odrobinę źle się z tym czułam. Nasze długi narastały.
– Źle się ostatnio czujesz? –
spytała miło Madlene, przekręcając głowę w bok. Martha, która siedziała obok
niej z książką na kolanach, posłała w moją stronę latającą filiżankę i nalała
do niej herbaty. Zadziwiająca była precyzja z jaką to robiła, nawet
nie patrzyła na dzbanek. Jej moc mentalna naprawdę była perfekcyjnie
opanowana.
Chwyciłam za filiżankę i
kiwnęłam dziękująco głową.
– Tak – odpowiedziałam krótko. –
I przepraszam, że zawracam wam tym głowę.
– Jesteśmy po to, żeby pomagać.
Szczególnie chętnie pomagamy przyjaciołom – odparła entuzjastycznie śpiewająca
czarodziejka, zupełnie, jakby wygłaszała entuzjastycznie wyuczoną kwestię z
filmu. – Mam tu coś dla ciebie – dodała chwilę potem, zeskakując z sofy. Na szafce stały już gotowe i zapakowane mikstury. Jej jasnowidzenie naprawdę mnie niepokoiło. Równie dobrze mogła zadać kartom pytanie: co dziś
jadłam na obiad lub ile razy w miesiącu Nathiel próbował mnie przekonać do
niecenzuralnych czynów.
Pakunek z leczniczymi miksturami
wylądował w moich dłoniach, a ja pokiwałam dziękująco głową. Chciałam otworzyć
buzię, ale Madlene mi przerwała:
– Jest tam również mikstura
uspokajająca dla Aury. – Jej głos zabrzmiał dziwnie poważnie, zupełnie, jakby
wypowiedziane przez nią zdanie były preludium do czegoś większego. Chyba się
nie myliłam. – Przy okazji, skoro już jesteś, muszę ci coś pokazać.
Kiwnęłam głową i odłożyłam
filiżankę z niedopitą herbatą na stolik. Spojrzenie dziewczyny było znaczące i
przy okazji ponaglające. To było coś, co najwyraźniej nie mogło czekać.
Spojrzałam na pozostałą trójkę la bonne fee, ale one również zdawały się
rozczytywać moje myśli:
– Spokojnie, zajmiemy się Aurą –
powiedziała z uśmiechem Patricia. Po raz kolejny tego dnia miałam ochotę im podziękować, a także przeprosić. Czułam się źle z tym, że cały czas coś dla mnie
robiły i nigdy na to nie narzekały. Miałam nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy
to ja będę mogła coś dla nich zrobić.
Wymieniłam krótkie uprzejmości i
ruszyłam za lekko zaniepokojoną Madlene. Nie trafiłyśmy do jej pokoju, jak
początkowo sądziłam – szłyśmy gdzieś dalej. Nigdy nie zapuszczałam się w tak
dalekie kąty jej domu, zadziwiła mnie więc ilość drzwi, które się tu
znajdowały. Nie powiedziałabym, że to mieszkanie jest aż tak wielkie,
ale nie mogłam zapominać, że mogło być magiczne tak samo jak i sklep, który
prowadziła matka Madlene.
Trafiłyśmy na sam koniec
korytarza. Śpiewająca czarodziejka nawet na moment nie spojrzała mi w twarz.
Była skupiona. Skupiona i zmartwiona. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się,
kiedy otwierała drzwi, a robiła to z takim spokojem, jakby się bała, że obudzi
śpiące demony.
Weszłyśmy do pokoju, gdzie paliły się tylko
blade rzędy świec. Miałam wrażenie, że wchodzę do jakiegoś rytualnego
pomieszczenia, gdzie lada moment zostanie przywołany jakiś potwór. Coś mi tu
nie pasowało. Prawie każda świeca znajdująca się na podłodze, płonęła takim
samym blaskiem. Tylko jedna z nich miała niesforny ogień, który buchał na
wszystkie strony jak targany niespokojnymi wiatrami.
To dziwne, ale czułam w
tym pokoju chłód i… czyjąś obecność. Znajomą obecność.
Moje ciało przeszyły dreszcze. Nie spuszczałam
wzroku z falującej na niewidzialnym wietrze białej świecy i nie zadawałam
żadnego pytania, bo bałam się odpowiedzi. Czekałam na jakiś znak od Madlene.
– Wiem, że może ci się to nie spodobać – zaczęła
la bonne fee, wgapiając się jak zaczarowana w płomienie. Nawet nie mrugnęła
okiem. – Ale… musiałam. Za bardzo martwiłam się o nas wszystkich. Chciałam
wiedzieć czy wiedźmy nie namieszały w naszym życiu – powiedziała to spokojnie i
cicho, zupełnie, jakby bała się mojej nadchodzącej reakcji. Nie wiedziałam co
na to odpowiedzieć, przecież wciąż nie miałam pojęcia co takiego może mi się
nie spodobać. Jej słowa brzmiały bardzo tajemniczo i niepokojąco. Z profilu jej
zamyślonej twarzy niewiele mogłam wyczytać.
Madlene zanuciła cicho piosenkę w starożytnym
języku, który nie był znany nikomu, poza nią samą. Jej głos był cienki i
delikatny, niósł się po pokoju niczym lekki powiew wiatru – zdawało mi się, że okrąża
mnie, a potem otula płomienie świec. Nie spodziewałam się, że światło nagle
zgaśnie. Być może ufałam la bonne fee, ale doszłam już do takiego momentu w
życiu, kiedy wolałam mieć się na baczności przy każdej osobie. W kieszeni
spodni wymacałam exitialis.
W tle wciąż słyszałam cichy głos Madlene –
niknął z każdą upływającą sekundą, ostatecznie pozostawiając po sobie tylko
głuchą ciszę. Ta cisza z czasem zaczęła wypełniać się dobrze mi znanymi
głosami.
Płomienie świec zaczęły stopniowo wracać. Każdy z nich formował się w
jakieś postacie. Już po chwili, przy pierwszej z nich dostrzegłam Nathiela
skąpanego w ogniu. Obok niego stałam ja, a jeszcze dalej Sorathiel i Amy. Nie
wiedziałam co tu się dzieje. Ukradkiem spojrzałam na Madlene, która wydawała
się, jakby była w transie. Szeptała coś pod nosem. Nie miałam pewności czy
śpiewała, ponieważ niczego nie słyszałam – zagłuszały ją głosy ludzi, których
znałam.
Czarodziejka wskazała palcem na płomień świecy,
który wcześniej wariował. Widziałam w nim Aurę – a raczej jej niewyraźną
postać, która rzucała się na wszystkie strony, jakby próbowała coś uchwycić, a
potem to zniszczyć. Zachowywała się naprawdę dziwnie. Jej płomień z czasem
zaczął przechodzić w czerwień, a potem całkowicie utonął w czerni. Teraz mała
Aura nie była już żywym płomykiem, a uśmiechniętym diabelsko wcieleniem zła.
Jej dziecięce zęby zamieniły się w dzikie kły zwierzęcia. Próbowała pożreć inne
płomienie, które jej towarzyszyły – najbliżej stała Patricia i Alex.
Madlene wzniosła ręce do góry, a potem zaczęła
opuszczać je powoli w dół – wciąż coś szeptała.
Postacie powoli zaczęły opadać,
aż w końcu stały się tymi samymi płomykami, którymi były wcześniej. Wciąż nie
rozumiałam o co może chodzić. Spojrzałam pytająco na czarodziejkę, która
nareszcie oderwała oczy od świec. W jej błękitnych tęczówkach odbijały się
płomienie, przez co miałam wrażenie, że to jej oczy płoną. Miała chłodne
spojrzenie i usta skierowane ku dołowi. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle.
– Pewnie już się domyśliłaś, że wszystkie te
świece prezentują nasze dusze – powiedziała i machnęła ręką w stronę woskowego
rzędu. – To strasznie osłabiający czar, ale bardzo przydatny. – Dopiero teraz
jej usta uniosły się lekko ku górze. Już rozumiałam. Straciła po prostu dużo
mocy. To płomienie sprawiły, że jej oblicze nabrało groźnego wyrazu. – Jeżeli
powiesz, że mam go przerwać, zrobię to, jeżeli pozwolisz mi kontynuować, proszę
cię, abyś nikomu o tym nie mówiła. Wiedzą o tym tylko moje przyjaciółki i ty –
westchnęła.
– Jeżeli w końcu wytłumaczysz mi o co chodzi z
tymi duszami, zdecyduję – powiedziałam.
Madlene pokiwała głową i wzięła głęboki wdech.
– To co widzisz to płomienie życia. Jeżeli
któremuś z nas będzie się coś działo, płomień będzie reagował. Widzisz ten? –
spytała i pokazała palcem na lekko przygaszony płomyk. – To twój płomień życia.
Troszkę się chwieje, ale to nie znaczy od razu, że umierasz. Jesteś po prostu
zmęczona i pozbawiona energii, dlatego reaguje. Widzisz płomień Amy? – spytała
raz jeszcze i wskazała tym razem palcem na płomyk obok. – Również się chwieje i
jest stosunkowo mały. Widać jak ciąża na nią wpływa – mówiąc to, uśmiechnęła
się lekko.
– Co w takim razie z Aurą? – spytałam niepewnie.
– Właśnie po to tu jesteśmy – westchnęła la
bonne fee. Na chwilę przymknęła oczy, jakby chciała się skupić. – Nathiel
zapewne wspominał ci o tym, że Aurę zaraz po narodzinach porwały wiedźmy.
Kiwnęłam głową.
– Otóż nie zrobiły tego bez powodu.
Zastanawiałyśmy się po co im była, skoro nawet o nią nie walczyły. W ich
miejsce pojawiły się słabe imitacje początkujących wiedźm, z którymi szybko
sobie poradziłyśmy, tak zwane: wiedźmy drugorzędne. Na dodatek Nathiel nie miał
problemu ze znalezieniem Aury. Dopiero niedawno rozszyfrowałam o co chodzi. –
Madlene wskazała palcem na wariujący płomień mojej córki. Wciąż zdawało mi się,
że próbuje pożreć te płomyki, które znajdywały się obok niej. Przeczuwałam coś
złego. Coś bardzo złego. – To klątwa.
Milczałam. Klątwa mogła mieć przecież wiele
wymiarów. Czekałam na dalsze wyjaśnienia.
– Nie wiemy dokładnie jaka, więc nie możemy jej
przeciwdziałać, ale staramy się to rozpracować. – Madlene powiedziała to z
łagodnym uśmiechem i spokojem w głosie. Wyglądała, jakby chciała mnie
pokrzepić.
– Na czym ona polega?
– Nathiel nie mógł sobie poradzić z Aurą, gdy
była mała, prawda? Cały czas płakała, jakby coś jej dolegało.
Kiwnęłam głową, czując narastający we mnie
niepokój.
– Ta klątwa dotyczy czegoś złego, czegoś z czym
Aura nie mogła sobie poradzić jako niemowlak. W jej malutkim ciele musiało się
mieścić coś, co nie mogło znaleźć ujścia. Po pewnym czasie się w niej
zadomowiło i teraz wzrasta – kontynuowała Madlene. Każde jej słowo było
wypowiedziane bardzo dokładnie. – Podróż do Reverentii sprawiła, że uwolnił się
w niej prawdziwy demon i choć już dawno to wrażenie powinno minąć, wciąż
zachowuje się tak samo, jakby ledwo stamtąd wróciła, prawda?
Znowu kiwnęłam głową, tym razem z większą
niepewnością.
– Widzisz – Madlene zwróciła się tym razem ku
mnie. Miała zmarszczone czoło i ściągnięte ze sobą brwi. – Aura nawet bez
przebywania w Reverentii, będzie się zachowywać jak prawdziwy demon. Nie jest
tylko i wyłącznie niegrzeczna. Ona jest po prostu zła, Laura – powiedziała ze
smutkiem. – Widzisz jak próbuje dostać się do sąsiednich płomieni? Tak samo jak
pożerała energię będąc w twoim brzuchu, tak samo pożera ją teraz z ludzi w
swoim otoczeniu. I wcale nie musi wkradać się w ich cienie, żeby pozbawiać ich
sił. Ta klątwa wszystko jej ułatwia.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam
uwierzyć w to co słyszę. Nie chciałam wierzyć w to co słyszę. Moja córka nie
mogła być zła. Przecież darzyła innych miłością i mogłam się założyć, że
poświęciłaby życie dla własnego ojca. Jej uczucie nie mogło być tylko i
wyłącznie siłą egoizmu. Nie.
– To nie tak, że jest pozbawiona człowieczeństwa
– dodała szybko Madlene, zupełnie, jakby czytała w moich myślach. – Potrafi
kochać i być dobrą, ale zawsze będzie ciągnęło ją do zła. Przynajmniej do
czasu, kiedy nie rozszyfrujemy tej klątwy. Rozumiesz chyba, że jeżeli
kiedykolwiek pojawi się w Reverentii, bezpowrotnie ją stracicie? – spytała
niepewnie. – Teraz spędziła tam tylko kilka godzin, ale jeżeli spędziłaby kilka
dni… – przerwała i nie skończyła.
Poczułam w sercu dziwny uścisk. Przecież Soriel
mógł ją tam zabrać celowo. Departament doskonale zdawał sobie sprawę z tego
jaką klątwę rzuciły na nią wiedźmy. Gdyby nie pakt z nimi, przecieżby tego nie
robiły. Czy chcą ją przeciągnąć kiedyś na swoją stronę? To brzmiało naprawdę
niepokojąco.
Była jeszcze jedna kwestia. Skoro Aura pożerała
energię ludzi z którymi przebywała to czy to właśnie przez nią nie miałam na
nic sił?
– To przez Aurę nie mogę wyzdrowieć? – spytałam.
Madlene przybrała niepewną minę i spojrzała w
bok. Zupełnie, jakby wiedziała coś o czym ja się jeszcze nie dowiedziałam.
– Osłabia cię i spowalnia gojenie się ran, ale
to nie ona jest powodem twojego złego samopoczucia.
– Wiesz o co chodzi, prawda?
Madlene potrząsnęła gwałtownie głową. Widziałam
jak zaciska usta. Teraz byłam pewna, że wie o czymś, czego ja nie wiem, ale jej
mina podpowiadała mi, że niedługo o wszystkim się dowiem lub… że po prostu
wyzdrowieję, więc nie było sensu mnie martwić. Postanowiłam, że nie będę na nią
naciskać. Gdyby chciała, powiedziałaby mi o tym.
– Jeżeli chodzi o te płomienie – powiedziałam i
skinęłam głową na świece. – Nie jestem z nich zbytnio zadowolona, ale jeżeli ma
to nam pomóc, zgadzam się, aby istniały. Dzięki nim szybko będzie można
zareagować, jeżeli ktoś osłabnie.
Śpiewająca czarodziejka kiwnęła głową i
uśmiechnęła się lekko.
– Dokładnie po to je stworzyłam.
– Nie są dla ciebie zbyt wielkim ciężarem? –
Spojrzałam na nią badawczo. Jej oczy wydawały się być zmęczone i pozbawione
blasku. Miałam wrażenie, że lada moment zaśnie na stojąco. Co jakiś czas
przystępowała z nogi na nogę, aby pobudzić swoje ciało do działania.
– Trochę energii mi ucieka, ale to nic. Gdy
słabnę, mogę je zgasić i odpocząć. Zapłoną na każde moje wezwanie – zaśmiała
się cicho i słabo. – Nie przejmuj się.
– Jesteś dorosła i chyba wiesz co robisz,
prawda?
Madlene znów przybrała niepewną minę i spojrzała
w bok.
– Tak, wiem.
– Mad – mój głos zabrzmiał ostrzej niż zwykle. –
Już wystarczająco dużo dla nas robisz, odpocznij.
Dziewczyna westchnęła i machnęła dłonią.
Wszystkie płomienie świec zgasły, a w pokoju zrobiło się ciemno. Słyszałam, że
kieruje się w stronę drzwi, tak więc ruszyłam za nią. Już po chwili znalazłyśmy
się na przedpokoju. Musiałam zmrużyć oczy, bo jasność do której nie byłam
przyzwyczajona, trochę mnie oślepiła.
– Dziękuję, że mi o wszystkim powiedziałaś –
rzekłam, kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do jasności. – Nikomu o tym
nie powiem, jednak musisz mi wybaczyć, Nathiel to ojciec Aury i mój mąż, nie
mogę ukrywać przed nim faktu istnienia klątwy.
Madlene uśmiechnęła się lekko.
– Rozumiem. Po prostu nie wspominaj mu o
świecach. Przeczuwam, że nieźle by się wtedy zdenerwował.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Tak, Madlene miała racje. Pewnie wymyśliłby
zaraz jakąś teorię spiskową i stwierdził, że la bonne fee uwięziły kawałek jego
duszy w świecy. Potem zapewne wyruszyłby w podróż dzierżąc w dłoni nóż i
wskoczyłby do domu la bonne fee, rzucając groźbami na prawo i lewo. Nathiel
właśnie taki był. Nieobliczalny. A jego córka mogła być w przyszłości jeszcze
gorsza i nie chodziło tu bynajmniej o geny. Moja mała Aura walczyła ze złem,
które powoli opanowywało jej ciało, a ja… nie mogłam nic na to poradzić. Byłam
bezradna.
***
Przez całą drogę powrotną nie spuszczałam wzroku
z córki.
Nie mogłam uwierzyć w to, że jest zła. To prawda, że miała dziwny,
niepodobny do dziecka śmiech z którego można było wyczytać złe intencje, to
prawda, że gryzła, biła, kopała i pożerała ludziom energię – co robiła
nieświadomie, ale… dla mnie była po prostu dzieckiem. Moim dzieckiem.
Przeklęte
wiedźmy. Gdybym miała moc, gdybym miała więcej sił… pozbyłabym się ich własnymi
rękami, niestety, walka z nimi to pewne samobójstwo, bo skoro la bonne fee z
trudem dawały sobie z nimi rady, to jak my, zwyczajni ludzie, mieliśmy sobie
poradzić z tak potężną i mroczną mocą?
– Mama śmutna? – spytała Aura z szerokim
uśmiechem, niedopasowanym do sytuacji. Właśnie podeszła do mnie i chwyciła mnie
za rękę, bujając nią na wszystkie strony.
– Nie – westchnęłam. – Wszystko w porządku. –
Posłałam swojej córce delikatny uśmiech, a ona wyszczerzyła swoje białe ząbki. Nie
widziałam w jej oczach zła. Aura nie mogła być zła. A może to dlatego, że jest
moją córką, nie chciałam tego widzieć? Rodzice często byli zaślepieni, jeżeli
chodziło o dzieci.
Obok nas przebiegł wielki biszkoptowy pies merdający ogonem. Kiedy małe ¾ demona rzuciło się w jego stronę, poczułam
dziwnie bolesny uścisk w sercu. Walczyłam ze łzami, które zaszły mi za powieki.
Bardzo dziwił mnie ten przypływ emocji. Ostatnio byłam kłębkiem nerwów i
mieszanych uczuć. Czułam, że potrzebuję zatopić się w ramionach Nathiela – po
prostu zamknąć oczy i wchłonąć jego ciepło. Rzadko potrzebowałam czułości, ale
bywały takie dni, kiedy nie mogłam bez niej żyć.
Aura rzuciła się na wielkiego labradora i
przytuliła się do jego sierści. Miała przy tym tak szeroki i niewinny uśmiech,
tyle miłości w sobie…
Westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy. Muszę
wierzyć w słowa Madlene. Nie mogę być ślepa tylko dlatego, że jestem matką.
Aura jest zła, ale nie musi być. Wszystko zależy od tego jak ją wychowamy i jak
wiele miłości jej damy.
Kiedy potomkini Auvreyów ciągała psa za uszy i
ogon, dosłyszałam głośne okrzyki. Uniosłam do góry brew i spojrzałam na
biegnącego w moją stronę młodzieniaszka z prowizoryczną czarną maską,
zasłaniającą mu oczy – najprawdopodobniej zrobił ją z jakiejś skarpety lub
czapki, dziury były krzywo wycięte, przez co jedno oko chowało mu się za
czarnym materiałem. W ręku trzymał torebkę jakiejś kobiety. Cały czas oglądał
się do tyłu, jakby bał się, że ktoś go złapie. Chyba nie był zbytnio obyty w
sztuce kradzieży. Powinien patrzeć się naprzód, nie tylko w tył, gdzie i tak
nikogo nie było widać. Nie zauważył mnie, dlatego z łatwością chwyciłam go za
kaptur i pociągnęłam w dół. Chłopak wydawał się być zaskoczony. Upadł na ziemię
i prawie natychmiastowo zaczął się wydzierać. Nie wiedziałam dlaczego to
zrobiłam. Przecież mógł mi zrobić krzywdę – młodzież bywała nieobliczalna. Poza
tym bawiłam się w walczenie z demonami, a nie łapanie kradnących dzieciaków.
– Zostaw mnie, do cholery! Zostaw! – wrzeszczał
chłopak. – Potrzebuję pieniędzy! – Złodziej zaczął wymachiwać w górze dłońmi
jak przestraszona dziewczyna. Coraz bardziej nabierałam pewności, że nigdy
niczego nie ukradł. Może rzeczywiście potrzeba pieniędzy go do tego zmusiła?
Przygniotłam go kolanem do ziemi i spojrzałam
chłodno w twarz. Zerwałam jego maskę odsłaniając światu ciemnoniebieskie,
pochmurne oczy. Włosy miał w kolorze ciemnego blondu – skręcały mu się śmiesznie
przy spoconym czole. Poliki miał jeszcze dziecięce, przez co przypominał mi
wiekiem naszą nastoletnią demonicę – Andi. Patrzył na mnie z przerażeniem.
– Dlaczego potrzebujesz pieniędzy? – spytałam,
unosząc brew do góry.
– Moja matka umiera, do cholery! – wrzasnął. W
jego oczach pojawiły się łzy. Był gdzieś na pograniczu paniki. Miałam
wrażenie, że jeszcze chwila i wpadnie w obłęd. – Potrzebuję lekarstw!
Do moich uszu zaczął dochodzić dźwięk syren
policyjnych. Chłopak zesztywniał. Płakał jak małe dziecko, które
za chwilę zostanie skazane na śmierć. Potrząsał głową i patrzył na mnie
błagalnie, nawet przestał się wyrywać. Jeżeli miałam już coś wywnioskować z
jego zachowania to na pewno to, że nie kradł dla własnych korzyści. Naprawdę
potrzebował tych pieniędzy.
Zanim policja dotarła na miejsce, puściłam
chłopaka – wyrwałam mu jednak torebkę z rąk. Gdy zdziwiony przeniósł się do
pionu, pchnęłam go w krzaki. Wylądowała w nich i jęknął z bólu. Nie obchodziło
mnie, że były tam kolce. Kradzież to mimo wszystko nie jest rozwiązanie. Jeżeli
miałam go jakoś ukarać, to może właśnie w taki sposób.
Policja przejechała obok, a ja wystawiłam w ich
stronę torebkę. Przyjęli ją ode mnie i podziękowali, a ja tylko kiwnęłam głową.
Gdy już się oddalili, spojrzałam w gąszcz roślin, gdzie krył się zapłakany
chłopak.
Uniosłam brew do góry.
– Dlaczego wciąż tu jesteś? – spytałam.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał chłopak prawie
równocześnie ze mną. – Przecież… mogłem kłamać, prawda? – mówiąc to, otarł
rękawem podartej bluzy łzy.
– Nie sądzę, że jesteś takim wspaniałym aktorem.
Wydaje mi się, że twoje wyznanie było prawdziwe – odpowiedziałam. – Jeżeli
potrzebujesz leków, kupię ci je – westchnęłam i podałam mu dłoń, żeby
wstał. Wydawał się być zdziwiony, lekko zdezorientowany i przestraszony.
Wyglądał jak dzikie zwierzątko, które boi się ludzi. Ostatecznie chwycił jednak
za rękę. Przeniosłam jego wątłe ciało do pionu. Dopiero teraz zauważyłam jak jest ubrany. Nosił znoszone spodnie i za dużą bluzę tonącą w czerni –
miała lekko podarty rękaw i dziurę na dole, którą chłopak starał się zasłonić
ręką. Najwyraźniej wstydził się tego jak wyglądał.
– Jesteś głodny? – spytałam.
Mały złodziej był
jeszcze chudszy niż ja. Do bogatych ludzi na pewno nie należał, raczej zasilał
biedniejszą część naszego miasta.
– Trochę – odpowiedział niepewnie. Patrzył na
mnie badawczo. Nie wyglądał jak głupek z pierwszego lepszego poprawczaka.
Sprawiał wrażenie całkiem normalnego chłopaka, który po prostu trochę się
pogubił.
Aura zostawiła psa w spokoju i podbiegła do
mnie.
– Cio to? – zapytała, wskazując palcem na
młodego kryminalistę.
– Nie można mówić o ludziach „co”, Aura. To
człowiek, więc „kto” – westchnęłam i chwyciłam ją za drobną rączkę, którą
podniosła do góry po to, żebym ją objęła.
– Więć cio to? – spytała z szerokim uśmiechem
godnym diabła.
– Kto to – poprawiłam ją, a potem spojrzałam na
chłopaka. – Jak masz na imię?
– Alec – mruknął nieśmiało na boku. – A ty? – o
dziwo spojrzał na Aurę, nie na mnie.
– Aula – powiedziała dumnie moja córka,
wypinając pierś jak jej ojciec.
Uśmiechnęłam się na boku.
– A pani? – tym razem spojrzał na mnie.
– Nie pani, po prostu Laura, a teraz rusz się,
idziemy do apteki – dodałam chłodno. Mimo wszystko nie ufałam osobom, których
nie znałam. Równie dobrze chłopak mógł być przynętą od departamentu. Równie
dobrze mógł być wyspecjalizowanym kryminalistą. Brzmiał szczerze, ale nie
musiał być do końca szczery, prawda?
Alec podążał w ślad za nami – nieśmiały i
milczący. To Aura co chwila odwracała się w tył i zagadywała go. Pytała na
przykład czy ma jakiegoś pieska albo kotka i czy lubi słodycze. Była taka
niewinna, gdy wyrzucała z siebie potok miłych pytań, dlatego wciąż nie mogłam
uwierzyć, że ciąży nad nią jakaś zła klątwa. Alec odpowiadał grzecznie na
wszystkie jej pytania. Musiał mieć jakieś młodsze rodzeństwo – potrafił podejść
w odpowiedni sposób do 2-latki.
Weszliśmy do apteki. Chłopak nawet nie patrzył
mi w twarz, gdy wyjmował z kieszeni zmiętą listę z lekarstwami do kupienia.
Było ich całkiem sporo i zapewne trochę kosztowały, ale pieniądze były dla mnie
akurat najmniejszym problemem – nie cierpiałam na ich brak.
Kiedy aptekarka
krążyła wśród regałów i wyszukiwała określonych leków, Alec stał z tyłu.
Wiedziałam, że spodobał się Aurze. Moja córka lubiła nowe znajomości, dlatego
stała obok niego i uśmiechała się jak grzeczny i dociekliwy aniołek. Nie
spuszczałam z tej dwójki oczu. Moja córka mimo wszystko stała za blisko niego,
nie chciałam, żeby coś jej się stało. W dzisiejszym świecie każdy mógł być dla
ciebie wrogiem, szczególnie gdy było się w stanie wojennym razem z demonami knującymi za twoimi plecami.
Aptekarka wręczyła mi worek z lekami, a ja za
nie zapłaciłam. Potem wręczyłam je chłopakowi, który skinął dziękująco głową.
Wciąż nie patrzył mi w twarz. Wolał kradzież od litości obcej kobiety? Zapewne
nie lubił przyjmować od nikogo pomocy i nie potrafił też za nią dziękować.
– Ej – zaczepiła go nachmurzona Aura.
Szturchnęła go drobnymi łapkami. – Jeśt takie ładnie śłowo! – Mało nie
parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam. W dokładnie taki sam sposób mówił do
niej zawsze Nathiel. – Tsieba mówić ciękuję!
Alec wydawał się być zdezorientowany. Nie
dziwiłam się temu. Pouczała go właśnie 2-latka. Byłam z niej niesamowicie dumna.
W końcu rzadko używała zwrotów grzecznościowych. Miałam nadzieję, że to pouczanie przeniesie się na używalność tych słów.
– Dz-dziękuję – mruknął chłopak, spoglądając na
mnie spode łba.
– Nie ma sprawy – odpowiedziałam. – Chodźmy
teraz coś zjeść.
Alec stanął w miejscu i spojrzał w bok. Jego
blada i chuda ręka zacisnęła się na reklamówce z lekami.
– Nie musisz dla mnie tak dużo robić – szepnął.
– Nie lubię jak ktoś się nade mną lituje. – Zmarszczył czoło i zacisnął usta.
Nie wyglądał na zadowolonego. Może i był nastolatkiem, ale dorastał i
najwyraźniej zdążył już odkryć, co to takiego męska duma.
– Nie lituję się nad tobą – odpowiedziałam. – Po
prostu ci pomagam.
– To jest właśnie litowanie się nade mną! –
oburzył się Alec. Jego oczy płonęły. Uniosłam tylko brew i spojrzałam na niego
z góry. Dałam mu chwilę na zastanowienie się nad tym, jak się zachował. Chyba
zrozumiał swój błąd i skłonił głowę ku dołowi. – Przepraszam.
– Nie musisz dziękować i przepraszać. Żyję z
tego, że pomagam innym ludziom – westchnęłam. – Powiedzmy, że sprawia mi to
przyjemność.
– Jesteś z jakiejś fundacji? – spytał niepewnie
Alec. – Albo z opieki społecznej? – teraz wyglądał na przerażonego. Postawił
krok w tyłu.
Prychnęłam w myślach. Tak, jestem z fundacji:
zabij wszystkie demony i opanuj Nathiela. Jednoosobowa spółka pożerająca
mnóstwo mojego czasu i energii. Alec nie musiał o tym jednak wiedzieć.
– Nie panikuj. Nie zamknę cię w żadnym
poprawczaku za kradzież torebki. Myślę, że raczej opieka społeczna załatwia
takie sprawy w inny sposób niż ja – uśmiechnęłam się pod nosem.
Nastolatek odrobinę się uspokoił, ruszyliśmy
więc w dalszą drogę. Nie zamierzałam go zabierać do McDonalda mimo błagań Aury,
chciałam, żeby zjadł coś porządnego. Wybraliśmy się do jadłodajni, gdzie dostał
wielki talerz zupy warzywnej i drugie danie w postaci wołowiny z sosem i
ziemniakami. Aurze zamówiłam nuggetsy, wmawiając jej, że to te same, które są w
McDonaldzie – zadziałało, zjadła je ze smakiem. Ja sama zamówiłam sobie
lemoniadę – z moim żołądkiem nie było ostatnio najlepiej, wolałam więc nie
wywoływać rewolucji.
Alec początkowo jadł ostrożnie i z kulturą, potem już się
tym nie przejmował – zjadł wszystko co do ostatniego kęsa. Od razu zaczął
wyglądać lepiej. Tym razem jego podziękowania brzmiały bardziej
entuzjastycznie, zupełnie, jakby głód przemówił mu do rozsądku i zgniótł butem
męską dumę.
– Jeśtem dumnia – powiedziała Aura śmiesznym
głosem. To również wzięła od swojego ojca. Szkoda, że mnie nie słuchała się tak
bardzo jak Nathiela.
Alec zaśmiał się wesoło i poklepał Aurę po
głowie. W ciągu jednej godziny, którą z nim spędziłam, zdążyłam zauważyć, że
jest całkiem miłym chłopcem. Zapewne dogadałby się z naszą Andi.
Oparłam polik na dłoni i przekręciłam głowę w
bok.
– Wybacz mi to pytanie, ale co dolega twojej
mamie? – spytałam. Uśmiech zniknął z twarzy Aleca. Znów był tym nieśmiałym i
biednym chłopcem, który desperacko stara się ratować swoją matkę. Spoglądał w
stół i bawił się rękawem podartej bluzy.
– Nie wiem – szepnął. – Nikt nie wie. Lekarze
cały czas przypisują jej jakieś dziwne leki i wcale nie pomagają. Przez
większość czasu leży w łóżku i się nie odzywa, a jeżeli już wstanie, zachowuje
się… dziwnie – nachmurzył się. – Jakby… nie była sobą. Boję się, że to coś
poważnego.
Uniosłam brew do góry. Być może to moje
spaczenie zawodowe, ale wszystkie objawy o których mówił Alec wskazywały na to,
że jego matka była opętana przed demona.
Zerknęłam ukradkowo na ubrudzoną keczupem Aurę,
która uśmiechała się do mnie szeroko. Będę musiała odprowadzić ją do
organizacji i poprosić Sorathiela o pomoc w zajęciu się nią. Zamierzałam pójść
z Aleciem do jego domu i nie obchodziło mnie co na ten temat sądzi. Sprawdzenie
czy ktoś nie jest opętany należało do obowiązków Nox i choć byłam ostatnio
odsunięta od podobnych misji, nie zamierzałam odpuszczać. Alec naprawdę
potrzebował pomocy.
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i wypiłam
resztę lemoniady. Zaczęłam zachowywać się jak la bonne fee, które za wszelką
cenę chciały czynić dobro. Spełnianie dobrych uczynków sprawiało, że czułam się
lepiej, nie zamierzałam z tego rezygnować.
Podniosłam rękę do góry i poprosiłam o rachunek.
Alec wciąż siedział wpatrzony w stół.
Gdy już za wszystko zapłaciłam,
podniosłam się z krzesła. Chusteczką wytarłam buzię niezadowolonej Aury, która
wyrywała mi się i machała rękami w górze, jakby chciała mnie uderzyć. Zdążyłam
się do tego przyzwyczaić.
– Odprowadzę cię do wujka Soratha i cioci Amy,
dobrze? – spytałam.
Moja córka kiwnęła głową bez większych buntów.
Mogłam się tego spodziewać, w końcu bardzo ich lubiła, poza tym Nathiel miał
niedługo wrócić z misji, na pewno nie będzie jej się nudzić.
– Ja… też już pójdę – powiedział niepewnie
nastolatek.
– Poczekaj. Pójdę z tobą i jeśli pozwolisz,
zobaczę się z twoją mamą.
Alec zrobił wielkie oczy.
– Jednak jesteś z opieki społecznej, prawda?
Albo… albo jesteś jakimś kuratorem – powiedział przestraszony.
– Przestań panikować – westchnęłam.
Aura zeskoczyła z ławki i podbiegła do Aleca.
Wystawiła w jego stronę ręce, oczekując atencji. Chłopak najwyraźniej nie
rozumiał o co jej chodzi, spoglądał na nią lekko zdezorientowany. Małe,
demoniczne ustka zacisnęły się z niezadowoleniem.
– Na lęce! – krzyknęła.
– Aura. – Spojrzałam karcąco na swoją córkę, ale
nie zadziałało. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i wziął ją na barana. Godne
podziwu było to, że gdy wczepiła się rękami w jego włosy, nawet się nie
skrzywił.
Tak jak zarządziłam, tak zrobiliśmy. Najpierw
odprowadziliśmy Aurę do organizacji – akurat przeszkodziłam Sorathielowi w
zabawie z papierami, ale Amy, która leżała chora w łóżku uznała, że przyda mu
się odpoczynek – a potem wyszłam pod pretekstem zrobienia zakupów i wyruszyłam
z Aleciem do jego mieszkania. Widziałam, że cały czas na mnie zerka. Czuł się
niepewnie. Wciąż uważał, że jestem kimś, kto chce mu odebrać dom, rodzinę i
całą wolność. Nie dziwiłam się. Przecież nie wyglądałam jak lekarz, który będzie
chciał uleczyć jego matkę. Chyba nikt normalny nie wpakowuje się do obcego
domu, żeby zobaczyć się i porozmawiać z obcą kobietą. Nie mogłam mu jednak
powiedzieć o demonach. Uznałby mnie zapewne za wariatkę.
– Wiesz – zaczął niepewnie Alec, gdy szliśmy przez park. Spojrzałam na niego ukradkiem. – Bo… to głupio zabrzmi, ale… mam
czasem wrażenie, że moją mamę coś opętało. Jakiś duch.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Wierzysz w duchy?
– No, trochę.
– Niewykluczone, że istnieją.
Alec spojrzał na mnie badawczo.
– A ty w nie wierzysz?
– Wierzę w demony.
– Spotkałaś kiedyś jakiegoś?
Zaśmiałam się.
– Nie.
Jednego? Spotkałam ich już wielu, a jeden z nich był moim mężem, oczywiście Alec nie musiał o tym wiedzieć. Jego zmartwieniem
była chora matka, nie świat demonów, nie świat nadprzyrodzony. Ten chłopak
wydawał się być zbyt kruchy na tak bezlitosną wiedzę, a nie każdy potrafił ją
znieść. Mi samej nie było łatwo, a teraz siedzę w tym bagnie i nie mogę żyć jak
zwyczajna matka i żona. Czuję, że jeśli to wszystko się skończy – a oczekuję,
że skończy się dobrze – wciąż nie będę normalną kobietą z normalną rodziną. W
moich żyłach płynie krew demonów a w mojej głowie są wspomnienia, które nie
zostaną nigdy wymazane.
– Na miejscu – powiedział nieśmiało chłopak.
Otworzył drzwi, które cicho zaskrzypiały. Weszłam do środka za nim. Już w
przedpokoju uderzyła mnie przedziwna woń kwiatów i popiołu. Było tu coś, co
mnie niepokoiło.
– Znowu to zrobiła – westchnął Alec. Uklęknął i
wziął w ręce oderwane główki kwiatów – były rozsypane po całym domu. Nie, to
nie było normalne. Albo jego matka oszalała, albo naprawdę coś ją opętało.
Tyle, że demony nie rozrzucają kwiatów po domu.
– Mamo, wróciłem! – krzyknął chłopak, a potem
zwrócił się szeptem do mnie – Moje rodzeństwo jest u dziadków. Jestem najstarszy,
więc zostałem tutaj z mamą. Chyba rozumiesz o co chodzi. Nie chcę, żeby stała
jej się krzywda, ale… boję się też o dzieciaki – westchnął.
Kiwnęłam głową. Doskonale to rozumiałam.
Ruszyliśmy w stronę sypialni. Była zamknięta, co
najwyraźniej nie spodobało się Alecowi – wyglądał na lekko zaniepokojonego.
– Nigdy nie zamyka sypialni – szepnął, a potem
zapukał do drzwi. – Mamo, jesteś tam?
Nikt nie odpowiedział. Uchylił je niepewnie i
zajrzał do środka. Przez wąską szparę w drzwiach nie widziałam zupełnie nic,
ale nie było tam na pewno niczego, co powinnam zobaczyć. Łóżko było puste,
kołdra zgarnięta na dół, paliła się tylko lampka nocna – rolety były
zasłonięte. Pokój wyglądał jakby był przygotowany na nadejście nocy, a przecież
za oknem wciąż świeciło słońce.
Alec wszedł do środka i rozglądnął się.
– Uciekła? – spytał cicho.
– Nie uciekła – mruknęłam. Włożyłam rękę do
kieszeni i zacisnęłam ją na nożu. Tak jak sądziłam, to nie zwyczajna choroba.
Doskonale znałam ten zapach i ciążącą wkoło atmosferę. Wyczuwałam tu demona.
Ledwo zdążyłam wyjąć exitialis, a pokraka w
ludzkim ciele zeskoczyła na nas z sufitu. Udało mi się tylko pchnąć Aleca w
stronę łóżka – dzięki temu uniknął ciosu ostrego demonicznego pazura. Trochę
gorzej prezentowała się moja sytuacja – demon pchnął mnie na ścianę i wytrącił
mi z ręki nóż. To z pewnością nie wróżyło długiego życia.
Głowa mi pękała, a
świat zaczął wirować. Przed sobą widziałam tylko ociekające glutami zębiska
demona i czarne włosy czegoś, co kiedyś mogło być matką Aleca. Bywały
przypadki, kiedy dało się ocalić osoby opętane, bywały też przypadki, kiedy
takie osoby nadawały się tylko do zabicia. Wiem jak bardzo zależało Alecowi na
matce, niestety, nic z nią nie możemy zrobić. Nie jest już człowiekiem.
Zanim zdążyłam się obudzić, demon wbił mi pazury
w ramię. Jęknęłam. Próbowałam walczyć z ciemniejącym mi przed oczami obrazem,
waliłam go rękami na oślep.
– Zostaw ją! – usłyszałam. Demon zatoczył się na
bok, a ja spojrzałam niewyraźnie na Aleca. Obraz się wyostrzył, dzięki czemu
dostrzegłam nastolatka z krzesłem w dłoni. Lekko się zdziwiłam. Nie było jednak
czasu na triumf i dziękowanie.
Schyliłam się po nóż, demon jednak przewidział
mój ruch. Wbił mi pazury w nogę i pociągnął w swoją stronę. Stłumiłam w sobie
okrzyk bólu.
– Alec, nóż – ledwo wyrzuciłam z siebie te dwa słowa.
Chłopak sięgnął po exitialis i spojrzał na nie
lekko zdezorientowany. Nie oczekiwałam od niego, że będzie chciał użyć noża.
Pchnął go w moją stronę, a sam raz jeszcze uderzył demona krzesłem – zostały z
niego same drzazgi.
– Co to jest?! – spytał przerażony chłopak,
waląc deską własną matkę.
– Demon – syknęłam z bólu i sięgnęłam po nóż,
który był niedaleko mojej ręki. – Przykro mi to mówić, Alec, ale miałeś racje.
Twoja matka została opętana.
Nastolatek zaprzestał ataku i znieruchomiał.
Najwyraźniej nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, że to monstrum jest jego
matką. W oczach stanęły mu łzy. Potrząsał głową, jakby wciąż nie dowierzał temu
co słyszy.
– To nie może być ona – szepnął. – Powiedz
proszę, że ją uratujesz, kimkolwiek jesteś! – wykrzyknął rozpaczliwie.
Z trudem przeniosłam się do pionu. Nóż trzymałam
przed sobą. Demon powoli wracał do siebie – wydawał z siebie ciche pomruki
niezadowolenia i zataczał się, jakby miał zawroty głowy. Wiedziałam, że to
tylko kwestia czasu nim odzyska panowanie nad sobą, a wtedy nie będzie już
szansy na zabicie go.
– Nic nie jesteśmy już w stanie zrobić, Alec –
powiedziałam.
Chłopak postawił krok w tył.
Nie miałam czasu. Musiałam ją zaatakować. Tylko…
dlaczego nie mogłam nawet ruszyć kończyną? Czy to demoniczny jad zaczął powoli
działać? A może to moje złe samopoczucie wróciło w najmniej nieoczekiwanym
momencie?
Moje myśli zostały przyćmione. Nie zorientowałam się kiedy demon chwycił mnie w swoje
ramiona. Samoczynnie wypuściłam nóż z rąk, wyczuwając nadchodzącą zagładę.
Dlaczego akurat teraz nie ma przy mnie Nathiela?
Byłam głupia. Cholernie
głupia. Nie na darmo zostałam odsunięta od misji w Nox. W takim stanie nie dało
się walczyć. Opętane demony są dwukrotnie silniejsze niż zwykłe cieniste
pokraki, a ja pobiegłam tu na złamanie karku. Zachowałam się jak
nieodpowiedzialna nastolatka, a przecież miałam już swoje lata. Byłam dorosła.
Nie, powinnam być dorosła.
Do cholery! Moja rodzina mnie potrzebuje! Nie mogłam
przecież liczyć na Aleca. Który chłopak zabiłby swoją ukochaną matkę? Ja nie
zrobiłabym tego, nawet, gdyby była potworem.
Demon wbił bezlitośnie zębiska w moje zranione
ramię. Tym razem nie powstrzymałam się od krzyku. Łzy ściekały po moich
policzkach jak wodospad. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Albo demon mnie
pochłonie – jego cienisty dym zaczął mnie z wolna otaczać – albo wykrwawię się
na śmierć, cierpiąc z powodu jadu, który demon mi wstrzyknął. Zazwyczaj w takich
momentach pojawiał się Nathiel, ale doskonale wiedziałam, że nie jest żadnym
superbohaterem.
Z gasnącą w oczach świadomością spojrzałam na
Aleca, który trzymał teraz w ręce exitialis. Chyba drżał. Nie wiem, nie
widziałam zbyt wyraźnie, ledwo wiedziałam co się dzieje. Przez myśl mi nawet
przeszło, że to Alec może mnie za chwilę zabić, ale… tak się nie stało.
Demon zawył przeraźliwie, a potem upadł na
podłogę. Potoczyłam się gdzieś obok niego.
Niemożliwe. Ten dzieciak naprawdę to zrobił?
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem i wykrzywiłam usta w uśmiechu – tylko na
to było mnie obecnie stać.
Tak. Widziałam w Alecu potencjał i kandydata na
nowego członka Nox, ale czy aby nie jest za późno na rekrutacje?
Przewróciłam się na plecy i jęknęłam z bólu.
Teraz spoglądałam w pobielany sufit. Miałam dziwne wrażenie, że jest popękany,
ale w tym stanie nie mogłam być tak naprawdę niczego pewna. Wiedziałam, że
jeszcze chwila i odlecę.
Demon powinien zniknąć. Chyba zniknął, bo Alec
klęczał przy mnie. Z jego oczu lały się łzy, wyglądał na przestraszonego.
– Hej, Laura, zabiłem… zabiłem ją – szepnął
rozpaczliwie. – Ale ty przeżyjesz, prawda?
Raz jeszcze uśmiechnęłam się pod nosem, a
ostatnim co zrobiłam było kiwnięcie głową.
Zbyt daleko już zaszłam, żeby zginąć w tym
miejscu. Poza tym w organizacji czekała na mnie rodzina.
Przeżyję.
Aura potrafi być naprawdę słodka, choć jest obarczona klątwą. Jak można ją odwrócić? Wyleczyć miłością? I jaki cel miały w tym wiedźmy? Jedynie dobrą zabawę?
OdpowiedzUsuńNaprawdę uwielbiam la bonne fee. Może się zdawać, że ta banda jest nieciekawie dobra, ale gdy o nich czytam, nie sposób się uśmiechnąć. Może to kwestia ich kreacji?
Podoba mi się historia z Alecem. Wiem, jest smutna, a on sam strasznie niepewny, ale ja tu widzę dobry materiał na sojusznika, którego trzeba jeszcze wyszkolić, ale ma tę iskierkę.
Rozdział dobry, ciekawy. Zaostrza apetyt na kolejny.
Pozdrawiam
Kochana Aura jest przeklęta. Wiesz, jak to dziwnie brzmi? Mam nadzieję, że Auvreyowie sobie z tym poradzą.
OdpowiedzUsuńAlec jest fajny.
Przeczytane!