wtorek, 4 października 2016

[TOM 2] Rozdział 55 - "Już za tydzień"

Wiem, rozdział miał być w niedzielę. Ostatnio nie szaleję. Jednak tym razem mogę zrzucić winę na czynniki, które nie były spowodowane przeze mnie! Przez tydzień nie miałam Internetu na nowym mieszkaniu (UPC takie oblegane...). Musiałam korzystać z własnego transferu danych (udostępnianie sieci komórkowej tak zwane), no i niestety, w niedzielę wieczorem, kiedy już wróciłam z targów, Internet odmówił posłuszeństwa D: (ponoć zużyłam ponad 20 GB. Nie wiem jak to możliwe o___o). Rozdział był skończony, dzisiaj dopiero poprawiłam go na bloggerze, bo rano przyszedł pan od UPC i... tak, nie ukrywam, że tęskniłam za Internetem (który nazywa się: You touch my tralala).
Można powiedzieć, że rozdział kolejny z tych odpoczynkowych. Znaczy średnio odpoczynkowych, bo szykuje się misja. Poza tym kłótnia Andi i Aleca. No i... biedne la bonne fee w obliczu wyzwania. Hej ho.
***
          Obudziłam się z potwornym bólem głowy, niesiona przez kogoś na plecach. Lekko mnie to zdziwiło, przecież nikogo z wyjątkiem Aleca…
Alec.
             Spojrzałam na brązowe włosy o które zahaczał mój nos. Nastolatek pachniał ziołowym szamponem. Po prostu nie mogłam się nie uśmiechnąć. Próbował mnie uratować. Widać było, że dźwiganie sprawia mu wielki wysiłek – był chudy, niski i słaby, ale twardo brnął przed siebie. Nie mogłam zaprotestować czy chociaż powiedzieć: ja sama pójdę. Wiedziałam, że nie dałabym rady. Obraz wciąż rozmazywał mi się przed oczami i miałam straszne zawroty głowy. Poczułam się jak przy pierwszych miesiącach ciąży. Doskonale jednak wiedziałam, że to nie dziecko. Jad demona działał właśnie w taki sposób. Rozprzestrzeniał się po moim ciele z każdą mijającą minutą. To przez niego moje serce oszalało i gotowe było wybuchnąć.
                – Obudziłaś się? – usłyszałam.
                Otworzyłam tylko usta, bo nie mogłam nic z siebie wydusić.
               – Spokojnie, jesteśmy niedaleko tego miejsca, gdzie zostawiłaś swoją córkę – dodał z powagą Alec. – Ci ludzie też walczą z tymi potworami, nie?
                Był naprawdę domyślny. Jestem ciekawa jak to wywnioskował.
                – Pomogą ci, na pewno – stwierdził.
           W to nie wątpiłam. Tyle, że przy okazji nieźle mi się dostanie za wykonywanie misji na własną rękę, szczególnie od Nathiela, który powinien być już w Nox. Najpierw się zmartwi, a potem bardzo się zezłości za moją nierozwagę. Przyznaję, ostatnio nie myślałam racjonalnie.
            Dotarliśmy do organizacji i nawet nie potrafiłam powiedzieć kiedy to się stało. W pewnym momencie zobaczyłam twarz Sorathiela, potem zmartwioną i bladą Amy, a potem wściekłego Nathiela – chyba przeniósł mnie na sofę i zmierzył Aleca chłodnym spojrzeniem. Typowy Auvrey. Nie podziękuje za pomoc, tylko spojrzy podejrzliwie na wybawcę, jakby to on był winowajcą. Alec chyba wszystko im opowiedział, bo słyszałam jego głos. Brzmiał spokojnie i nie pokazywał, że cierpi z powodu śmierci matki. Wydawało mi się, że uśmiecham się z tego powodu jak głupia. 
              Aura skakała gdzieś obok nas i co chwila mnie szturchała. Zdawało mi się, że widzę zmartwienie na jej twarzy, a z oczu ciekły jej łzy. Nie wiedziałam, że się o mnie martwi. Zazwyczaj większym zmartwieniem wykazywała się przy Nathielu. To on był jej ukochanym rodzicem. Zaraz. Byłam zazdrosna? Nie powinnam. Przecież to tylko dziecko. W przeciwieństwie do Auvreya byłam chłodna i nie pozwalałam jej na tak wiele, nic dziwnego. Poza tym nie potrafiłam się z nią bawić tak jak Nathiel, który przy niej wcielał się w rolę małego dziecka. Może i miał niecodzienne sposoby wychowywania, ale znał się na dzieciach. I pomyśleć, że gdy go poznałam, nie mogłam sobie wyobrazić, że kiedykolwiek zostanie czyimś mężem czy ojcem. Była to dla mnie absurdalna myśl. Po pierwsze sądziłam, że nikt go nie będzie chciał, po drugie… Kto by pomyślał, że to akurat on zostanie moim mężem?
                Znów się uśmiechałam. Z jakiegoś powodu było mi wesoło. Czułam jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele i cały ból znika. Zapewne dostałam jakąś odtrutkę. 
               Słyszałam niewyraźne szepty różnych ludzi. Nie wątpiłam w to, że ktoś przy mnie siedział. Próbowałam otworzyć oczy, ale byłam za bardzo zmęczona. Potrzebowałam odpoczynku. Potrzebowałam nowej energii – ostatnio nie miałam jej zbyt wiele.
             Usnęłam. Nie mam pojęcia ile spałam, ale wnioskuję, że był to długi okres czasu. Gdy otworzyłam oczy, za oknem było już ciemno. Tak, to musiało być kilka godzin, w końcu wczesnym południem wybrałam się do Aleca.
      Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy. Czułam, że coś ciężkiego leży mi na żołądku. Szybko zorientowałam się, że to moja własna córka. Wtuliła się w koc, którym byłam przykryta i objęła mnie rączkami. Ustka miała lekko rozwarte, policzki rumiane od łez, czarne włoski opadały jej niesfornie na czoło. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją drżącą dłonią po głowie – trucizna najwyraźniej wciąż działała. Jeszcze przez kolejny dzień nie będę mogła ruszyć się z łóżka.
          Gdy Aura zmarszczyła czoło, przestałam ją głaskać. Nie chciałam, żeby się obudziła. To i tak zadziwiające, że potrafiła się w końcu położyć i bez problemu usnąć. Czyżby efekty przebywania w Reverentii powoli ustępowały?
               – Laura! – odezwał się jakiś głos. Spojrzałam w stronę skąd dochodził i ku swojemu zdziwieniu dojrzałam Aleca. Siedział na fotelu owinięty w koc i miał lekko roztrzepane włosy – musiał spać tak jak ja. Założę się, że to Amy go tu położyła.
                – Ja – zachrypiałam cicho. – Cała i zdrowa.
                Alec uśmiechnął się bokiem ust ironicznie.
                – Cała to tak, ale czy zdrowa? – spytał.
                – Która godzina?
                – Po 20-stej.
                Westchnęłam i przyłożyłam dłoń do czoła.
          – Wiesz, nie musiałeś tutaj siedzieć. Wystarczyło, że mnie odprowadziłeś. To i tak wielki wyczyn – westchnęłam i skinęłam głową w jego stronę. – Dziękuję.
            – Jak to nie musiałem? – Chłopak się nachmurzył. – Byłaś w potrzebie. Poza tym… pomogłaś mi dzisiaj. W wielu rzeczach – mówiąc to, spuścił głowę w dół, jakby to była najbardziej zawstydzająca na świecie rzecz. – Musiałem się odwdzięczyć. – Spojrzał na mnie z zabawną powagą.
        Zaśmiałam się cicho i chrapliwie. Był jeszcze taki młody, a zachowywał się chwilami jak dojrzały mężczyzna. Matka musiała go dobrze wychować.
                – Dziękuję, naprawdę – westchnęłam i rozglądnęłam się po pokoju. – Gdzie reszta?
              – Nathiel poszedł na misje, a Sorathiel z Amy poszli na zakupy – odpowiedział. Poczułam się, jakbym żyła z tym chłopakiem w jednej organizacji na co dzień. Zapamiętał imiona moich najbliższych w mgnieniu oka. Czy to nie jest znak?
                – Zapewne powiedzieli ci już kim jesteśmy – westchnęłam.
Alec w odpowiedzi kiwnął głową.
– Może to nieodpowiednie pytanie jak na tę chwilę, ale… – spojrzałam na niego ukradkiem. – Nie chciałbyś do nas dołączyć?
– Chcę.
          Zdziwiłam się determinacją, jaka pojawiła się w jego głosie. Zaciskał pięści i patrzył na mnie z taką powagą, jakby podejmował właśnie decyzje życia. No, dobrze, dołączenie do Nox rzeczywiście mogło być decyzją życia, w końcu równie dobrze mógł zginąć już na pierwszej misji.
           – Przemyśl to. Już widziałeś, że to nie jest zabawa. Walczę z demonami prawie od dziesięciu lat, widziałeś z jaką łatwością pokonał mnie…
                – Chcę. Naprawdę. Przemyślałem to zanim mnie spytałaś o dołączenie – dodał niewinnym głosem. – Jeżeli mam możliwość uratowania tych osób, które może spotkać to samo co mnie, to… tak, chcę walczyć z demonami, nieważne jak bardzo jest to niebezpieczne. Wiem, że mogę zginąć.
       Chwilę patrzyłam w jego roziskrzone niebieskie oczy, a potem westchnęłam. Cóż. Najwyraźniej sprawdzałam się w rekrutowaniu. Młoda krew to dobra krew.
                – Ile masz lat, Alec? – spytałam, unosząc do góry brew.
                – Czternaście – odpowiedział.
          To naprawdę mało. Tyle samo miała nasza Andi, ale w przeciwieństwie do niego była demonem i wiedziała na czym to wszystko polega – mieszkała tu z nami od szóstego roku życia. Można powiedzieć, że sami ją wychowaliśmy. Wątpię, aby chłopak w tym wieku podejmował racjonalne decyzje. Być może to błąd, że go spytałam o dołączenie do Nox? Przedyskutuję to potem z resztą członków. Przecież wciąż potrzebowaliśmy nowych ludzi. Czy wiek tak naprawdę miał znaczenie? Miał. Im człowiek starszy, tym bardziej racjonalne decyzje jest w stanie podejmować. Oczywiście nie każdy się do tego stosuje. Ja na przykład, zawaliłam dzisiaj na pełnej linii.
                – Dobrze, porozmawiamy o tym kiedy już wróci Sorathiel – westchnęłam.
                Młody pokiwał głową. 
               Chwilę potem drzwi otworzyły się z trzaskiem. Po oddźwięku rzucanych na posadzkę butów uznałam, że to Andi. Zapewne wróciła z dodatkowych zajęć sportowych. Była aktywna, jeżeli chodziło o szkołę. Byłam z niej dumna, tym bardziej, że potrafiła to połączyć z działaniem w Nox. Andi wyrosła na dobrą dziewczynę, z tym, że wciąż miała niewyparzony język.
               – No, dupa, no! – krzyczała już na przedpokoju. Najwyraźniej coś poszło dziś nie po jej myśli. – Znowu mnie nie wzięli na zawody!
            Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam zdziwioną minę Aleca. Najwyraźniej on nie używał takich słów. Spojrzał na mnie pytająco.
                – To Andi – westchnęłam. – Jest w twoim wieku. Tak samo jak Nathiel jest demonem, ale tym dobrym oczywiście.
              Chłopak kiwnął głową. 
       Płomiennowłosa demonica wkroczyła z oburzeniem do pokoju. Gdy zobaczyła mnie leżącą w łóżku zmarszczyła czoło. Potem spojrzała na Aurę, a na końcu na Aleca – jego zmierzyła odrobinę niepewnie i wrogo.
              – Czemu leżysz? – spytała, znów wracając do mnie. – Stało się coś?
             – Tak, ale Alec mnie uratował – mówiąc to, uśmiechnęłam się i skinęłam głową na nastolatka. Chłopak mierzył od góry do dołu młodą demonicę. Miała na sobie krótkie szorty i bluzkę odsłaniającą brzuch – zazwyczaj nie chodziła tak ubrana do szkoły, tylko na treningi.
                Andi zgarnęła włosy za ucho.
                – No i co, dlatego tu siedzi? – burknęła niechętnie.
             – Tak, będę w organizacji jak ty – dodał beztrosko chłopak, wzruszając ramionami. Cóż, wcześniej się tak nie zachowywał. Sprawiał raczej wrażenie nieśmiałego i zamkniętego w sobie. Czyżby powstała pomiędzy nimi jakaś niewidzialna nić nieporozumienia? Dostrzegli w sobie rywali?
              Andi prychnęła i oparła się z władczością o framugę drzwi. Jej usta wykrzywiły się w niezadowolonym uśmiechu.
                – Taka kupa bladych kości? – spytała. – Wiatr cię może złamać, a co dopiero demony.
                – Nie trzeba być umięśnionym i wysportowanym, żeby być dobrym w walce – prychnął Alec.
                Demonica zaczęła się już powoli irytować.
                – Już cię nie lubię – syknęła.
             – Z wzajemnością – odpowiedział rozbawiony chłopak. – Może przynajmniej podasz mi swoje imię, żeby lepiej się ciebie nienawidziło? – spytał z ironią w głosie, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Alec odsłonił swoją nową twarz. Nic dziwnego, znałam go dopiero kilka godzin. Być może inny był dla starszych, a inny dla rówieśników.
         – Andi Tourlaville – powiedziała chłodno młoda demonica. Zmrużyła groźnie oczy, przez co przypominały prędzej szparki węża niż demona. – Zapamiętaj to imię, gnojku, będzie ci się śniło po nocach.
                – Jest tak pospolite, że z pewnością nie zapomnę – prychnął chłopak.
                – Odezwała się ciota o imieniu Alec! Co to w ogóle za pedalskie imię?! Gorsze niż Nathiel! W rynsztoku ci je nadali?! – wrzasnęła podenerwowana już nastolatka. Mało nie rzuciła się z pięściami na nowo poznanego chłopaka. Jeśli zaczną się bić, nie będę w stanie ich powstrzymać, ledwo się ruszałam.
               – Licz się ze słowami, farbowana idiotko – teraz to głos Aleca stał się chłodny. Drgnął niespokojnie na fotelu i zacisnął dłoń na oparciu.
               – To naturalny kolor włosów, więc to odszczekaj, padalcu! – Andi wyjęła z kieszeni exitialis i wystawiła je przed siebie. Na szczęście Nathiel w odpowiedniej chwili chwycił za jej nóż i uniósł go do góry – właśnie stanął za plecami Andi z uniesioną do góry brwią.
                – Moje imię jest boskie, ruda larwo – burknął z niezadowoleniem i zmarszczył czoło. – Tak poza tym to macie przestać się kłócić. Fajnie, że się poznaliście, ale teraz macie się zamknąć – prychnął.
                Sądząc po jego słowach, chyba nie był dziś w humorze. Miałam wrażenie, że to z mojego powodu. Nie dziwię się. Za każdym razem musiał się o mnie bać. Czułam się z tym źle, ale co mogłam zrobić? Nie byłam tak silna jak on, jak reszta głównych zarządzających w Nox, dlatego za każdym razem byłam odsuwana na bok i sprowadzana do niższej kategorii misyjnej. Z jednej strony mi to nie przeszkadzało, z drugiej strony było mi źle, bo nie mogłam pomóc Nox tak jak powinnam.
              Koc, którym byłam przykryta, poruszył się niespokojnie. To Aura usłyszała głos ojca. Usiadła i przetarła zaspane oczka.  
               – Ja mam to gdzieś! – wrzasnęła Andi, zaciskając pięści. – Nie lubię tego gościa!
             – Bo co, bo jest w twoim wieku i boisz się, że do nas dołączy? Zazdrość chwyta? – spytał z ironią w głosie Nathiel.
             Panna Tourlaville zarumieniła się lekko i zacisnęła ze złością usta. Auvrey chyba trafił w sedno sprawy. Naszej młodej demonicy nie podobało się, że ktoś w jej wieku mógłby z nią współpracować. Wolała starszych członków Nox.
             – Jesteś głupim debilem, Nathiel! Gdzieś cię mam! – zapiszczała ze złością i wyminęła go w przejściu, szturchając go mocno ramieniem. Prychnęła jak dzika kocica i popędziła do góry. Słyszeliśmy jak drzwi od jej pokoju trzaskają. Andi najwyraźniej również nie miała dzisiaj humoru.
                Auvrey wzruszył obojętnie ramionami.
                – Nastolatki – mruknął. Potem spojrzał na mnie i zmarszczył czoło. – A my mamy do pogadania.
***
                Jak się idzie domyślić, dostałam ostrą reprymendę od Nathiela za swoje nierozważne decyzje. Pomimo, że czułam powagę sytuacji, zachciało mi się w pewnym momencie śmiać. Przecież to ja zazwyczaj przyjmowałam rolę kogoś, kto pouczał. Rolę dorosłego. Szybko odechciało mi się uśmiechać, gdy zdałam sobie sprawę, że naprawdę zachowałam się jak dzieciak. Nigdy się tak nie zachowywałam. Mogłam przecież powiedzieć o tym Nathielowi, na pewno poszedłby ze mną do domu Aleca – wtedy wszystko skończyłoby się inaczej i wcale nie musiałabym leżeć pod kołdrą przez kolejne dni. Z drugiej strony… Pomogłam Alecowi i na dodatek uczyniłam go nowym, całkiem przydatnym członkiem organizacji Nox. Chłopak miał w sobie wiele zapału – widziałam jak świecą mu się oczy, jak nie może usiedzieć w miejscu… Tak, to wciąż dziecko, ale miałam nadzieję, że przyjęcie go do nas nie okaże się zgubne. Osobiście go dopilnuję i nie będzie tak jak w galerii handlowej, gdzie połowa mojego zespołu została unicestwiona.
         Spotkanie organizacji było szybkie i chaotyczne. Sorathiel zwołał je nagle. Dostał kilka ważnych informacji, które mogły mieć wpływ na przyszłe misje. Poza tym chciał wreszcie ustalić termin naszej sojuszniczej działalności związanej z pół demonami w Reverentii.
                Z pomocą Nathiela udało mi się usiąść – nie chciałam zajmować całej sofy, kiedy mogło się tu zmieścić przynajmniej z trzech ludzi. Nie czułam się dobrze w żadnym calu. Powinnam jeszcze leżeć. Udało mi się przynajmniej nie zwrócić całej zawartości prawie pustego żołądka na oczach członków Nox. Dziękowałam Nathielowi za to, że objął mnie ramieniem i tym samym podtrzymywał w pozycji prostej. 
             Chwilami dostawałam takich fal słabości, że nie docierało do mnie co się dzieje i byłam pewna, że lada moment zgasnę. Potem się budziłam i starałam się zrozumieć czego w danym momencie dotyczy dyskusja. Starałam – to naprawdę dobre określenie w tej sytuacji.
                – Co o tym sądzisz, Laura? – spytał nagle Sorathiel.
            Gdy fala przeogromnej słabości zamieniła się w nic nieznaczące zawroty głowy, zamrugałam oczami i spojrzałam na szefa organizacji z nieprzeniknioną miną. Głupotą byłoby teraz potwierdzić to, o co mnie spytał. Chyba poruszył tym większość ludzi w Nox, bo zaczęły się żywe i głośne dyskusje. Niepewnie spojrzałam na Nathiela, który ścisnął mocniej moje ramię i skrzywił się. Zanim cokolwiek odpowiedziałam, wyprzedził mnie ze słowami:
              – Ona nie musi niczego sądzić, ja się na to nie zgadzam – brzmiał przy tym naprawdę niebezpiecznie. Zupełnie, jakby miał się lada moment rzucić na swojego przyjaciela i wydrapać mu oczy.
                – Ja również uważam, że to nie jest dobry pomysł – poparł go Aren.
              – I ja – odezwał się z powagą Ethan. Kilku innych członków również zabrało w tej sprawie głos i poparło swoich poprzedników. Sorathiel nie wyglądał na przejętego.
              – Spójrz na siebie – odezwał się Nathiel z prychnięciem. Zmierzył szefa organizacji kpiąco. – Wciąż się nie wyleczyłeś. Wielu z nas jest rannych, a Laura, która miałaby być kluczem tej misji z pewnością nie jest w stanie tam iść.
              Zrozumiałam o co chodzi. Mowa była o podróży sojuszniczej do Reverentii. Tylko kiedy miała się odbyć? Tego już nie usłyszałam.
                – Tydzień to bardzo dużo czasu. Nie możemy w nieskończoność siedzieć i nic nie robić. Ten sojusz jest nam potrzeby – odpowiedział z powagą Sorathiel. Widocznie mały sprzeciw członków Nox go nie zraził. Poprawił na kolanach papiery. – Demony nie będą na nas czekać. Skoro brat Andi sądzi, że teraz departament zajmuje się czymś ważnym w zamku i nie ma tak wielu straży, którzy mogliby nam przeszkodzić, to na co czekamy? Albo teraz, albo nigdy. – Blythe zmrużył oczy i spojrzał prosto w oczy Nathiela. Naprawdę dziwnie się ostatnio zachowywał. Wciąż się nie pogodził z ostatnią porażką? A może to my źle patrzyliśmy na tę sprawę? Może rzeczywiście powinniśmy tam ruszyć już za tydzień? Powinnam zaleczyć rany. Inni też sobie poradzą.
                – Jestem za – odezwałam się. – Sorathiel ma racje. To nie jest zabawa, departament nie będzie na nas dłużej czekał. Albo teraz, albo być może już nigdy.
                Dyskusje w Nox ucichły. Wszyscy patrzyli teraz na mnie. Od tych świdrujących spojrzeń zrobiło mi się niedobrze, dlatego wstrzymałam dech. Na szczęście nikt niczego nie zauważył.
                Nastała cisza. Bałam się, że to mój umysł znowu przygasł, a cisza, która zaległa jest nierealna, jednak Sorathiel przerwał to złe wrażenie:
                – Skoro nikt nie ma już zastrzeżeń, zatwierdzamy misję. Za kilka dni dam wam znać o której to będzie godzinie – westchnął. – I jeszcze coś. Andariel przekazał nam ważną wiadomość – umilkł i spojrzał na niektórych z nas, w tym i na mnie. – Jedna osoba z departamentu jest pół demonem.
              Wszyscy się zdziwiliśmy. Przecież to nie było możliwe. Oni likwidowali pół demony, uganiali się za nimi, nawet w Reverentii. Czyżby naprawdę nie mieli żadnego poczucia moralności? A może zmienili sposób działania? Niczego już nie rozumiałam.
                – Wiadomo kto nim jest? – spytała nieodzywająca się dotąd Madlene. Byłam lekko zdezorientowana, bo nawet nie pamiętałam, kiedy la bonne fee się tutaj pojawiły. Chyba ktoś otwierał drzwi, ale nie sądziłam, że to one.
                – Nie – odezwała się zamiast Sorathiela nachmurzona Andi. Wciąż była obrażona o Aleca. Widziałam jak na niego spogląda. – Andariel dowiedział się tylko o jakimś pół demonie w departamencie. Nie zna nawet płci.
                – Na pewno odpada mój brat i ojciec. No i Gabrielle – burknął Nathiel, patrząc się w zamyśleniu przed siebie. On też nie miał dzisiaj zbyt dobrego humoru. Odbył dwie misje, był na mnie zły i na dodatek nie podobała mu się decyzja Sorathiela. Jeszcze trochę i zacznie zachowywać się jak obrażone dziecko.
                – Więc kto? – spytała Martha, unosząc do góry brew.
                Nastała cisza.
                – Może ten cały Raiden? – spytał Ethan. – Ma przepaskę na oku. Może z tego powodu, że jedno oko ma inne niż drugie. Co prawda nie słyszałem o takim przypadku demona, ale skoro Laura będąc pół demonem mogła mieć jasne zielone oczy, tak różne od reszty demonów, to dlaczego Raiden może nie mieć dwukolorowych oczu?
           – Tak, to całkiem możliwe – odpowiedział Sorathiel i kiwnął głową.– Ale to tylko teoria. Póki co, nie dowiemy się kto z nich jest pół demonem. Możliwe zresztą, że to tylko plotka.
                – Albo jakaś… podpowiedź? – spytała niepewnie Madlene. – No, bo idziemy na misję sojuszniczą z pół demonami. Co w takim razie pół demon robi w departamencie?
              – Wiecznie te twoje pesymizmy – burknęła pod nosem Alex. Śpiewająca czarodziejka uśmiechnęła się niewinnie w jej stronę.
           – Powinniśmy po prostu uważać – dodałam na koniec. Wszyscy w organizacji pokiwali zgodnie  głowami. 
                Na tym nasze posiedzenie się zakończyło.
 Ze względu na mój stan zostaliśmy z Nathielem w organizacji, poza tym nie chcieliśmy budzić śpiącej Aury. Wciąż miałam wrażenie, że lada moment może się obudzić, ale dotąd nawet nie drgnęła. Nathiel bał się i sprawdzał co jakiś czas czy aby na pewno oddycha. Oddychała. I była spokojna jak nigdy. Bardzo nas to cieszyło, bo w końcu mogliśmy spędzić noc na spaniu. A tego naprawdę mi brakowało. Może gdy usnę, w końcu poczuję się lepiej?
***
Wieczór spowiła lekka mgiełka chłodu – lato powoli chyliło się ku końcowi. Pierwsze liście spadały nieśmiało z drzew zwiastując nadchodzącą jesień. La bonne fee doskonale wiedziały, że zbliża się pracowity czas. To depresyjna pora roku. Podczas niej samobójstwa występowały falami. Czarodziejki zapobiegały im dzięki rytuałom i sprzedaży specjalnych wypieków oraz mikstur rozweselających. Pieniędzy nigdy nie brały dla siebie – przekazywały je na cele dobroczynne i choć marzyły czasem o tym, żeby kupić za garstkę zarobionych ciężko dolarów kilka książek, musiały stosować się do początkowych założeń. Co roku robiły listę, coś w rodzaju kontraktu, który przywieszały na ścianie sklepu – strzegł je przed egoistyczną chęcią posiadania pieniędzy.
La bonne fee tak naprawdę nie były dobre. Były jak inni ludzie – czasem słabe, często grzeszne i popełniające błędy. Różnica pomiędzy nimi, a zwyczajnymi ludźmi była taka, że od dziecka uczono je tylko i wyłącznie dobrych uczynków – za złe dostawały kary. Tego właśnie uczono w szkole dla czarodziejek, do której dziewczęta miały obowiązek chodzić po normalnych zajęciach szkolnych. Nawet nie miały czasu w ciągu dnia na myślenie o złych uczynkach. Do domu wracały zawsze późnym wieczorem. Chyba nikt nie wspominał miło tych zajęć, ale na pewno były skuteczne. Dlatego też, gdy materializm atakował la bonne fee, biły siebie nawzajem po rękach.
Misja z Nox została ustalona. Należało spodziewać się tylko godziny. Madlene wiedziała, że będą wyruszać wczesnym porankiem co ją nie pocieszało.
Sojusz z pół demonami w Reverentii nie radował żadnej z  nich. Było w kartach coś, co bardzo je niepokoiło w  tej sprawie. Śpiewająca czarodziejka wiedziała, że coś je blokuje. Bała się, że to mogą być wiedźmy – miały na tyle mocy, aby zniekształcić słaby przekaz jaki niesie ze sobą tarot. Karty były tylko podpowiedzią, to wiedźmy potrafiły wywoływać całe wizje nadchodzącej przyszłości, a używały do tego zakazanej dla la bonne fee magii. Wiele rzeczy nie było dostępnych dla czarodziejek, a to tylko dlatego, że biała magia miała słabszą moc niż czarna. Ograniczała się do rytuałów ochronnych i lekkiej ingerencji w czyjeś życie, które można zmienić tylko na lepsze. Czarna magia mogła wszystko, a największą jej wadą było zniszczenie. Kiedy raz zaczęło się jej używać, już nie dało się przestać. Świadomość potęgi była zbyt wielka, aby odrzucić zakazane czary.
 Po spotkaniu w organizacji Nox, la bonne fee postanowiły się odstresować. Kupiły w sklepie dwudziestoczterogodzinnym dwa worki słodyczy i chipsów – dla żadnej z nich dieta nie była dziś wymówką. Miały urządzić mały podwieczorek, wypić dużo herbaty, napchać się za wszystkie czasy i porozmawiać. Już dawno nie miały chwili wytchnienia. Owszem, widywały się na co dzień, ale na ogół każda była zajęta własną pracą.
 – Mam dosyć tych ciągłych misji – powiedziała Madlene, otulając się dokładniej puchatym szalikiem. Miała zachrypnięty głos i z trudem wymawiała poszczególne słowa, dało się ją jednak zrozumieć. – Fajnie, że w końcu wypoczniemy.
Patricia, która stała obok, spojrzała na nią ze zmęczonym uśmiechem, potwierdzającym zdanie przyjaciółki.
Obydwie szły z tyłu. Alex i Martha zajęły się poważną konwersacją i nie zwracały uwagi na otoczenie.
– Widziałaś się z nim ostatnio? – spytała szeptem śpiewająca czarodziejka. Swoją wypowiedź zakończyła głośnym kaszlnięciem. Gdy zaczynała się jesień od razu łapała przeziębienie.
Patricia zmarszczyła czoło i kiwnęła głową.
– Ostatnio dziwnie się zachowuje. Mam wrażenie, że przetrzymują go zbyt długo w Reverentii – powiedziała cicho. Martha i Alex nie wiedziały o tym, że widuje się z Sorielem, dlatego wolała się nie zdradzić. – Jest chłodny, wredny i dziwny. Taki jak wtedy, kiedy wrócił po roku do świata ludzi. Przeraża mnie czasem. – Dziewczyna pomasowała swoje zmarznięte ramiona.
– Próbował ci zrobić krzywdę? – spytała niepewnie Madlene.
– Nie – westchnęła Pat. – Karty powiedziały ci coś nowego? – spytała niepewnie.
– Dalej to samo. Zło, sadyzm, kłamstwa i inne takie.
Patricia zastanowiła się chwilę.
– Wiesz, mam ostatnio wrażenie, że naprawdę coś przede mną ukrywa.
– Na pewno coś ukrywa. Jest zły.
– Wiem, ale… i tak mu wierzę, nic na to nie poradzę.
Madlene chciała westchnąć, ale zamiast tego, potężne kaszlnięcie wyrwało się jej z ust.
– Oby cię to nie zwiodło – zachrypiała. Pat uśmiechnęła się ze współczuciem i poklepała ją delikatnie po plecach.
Martha i Alex przystanęły i poczekały na resztę czarodziejek. Gdy już do nich dołączyły, herbaciana czarownica ziewnęła, a potem spytała:
– Co dziś oglądamy?
– Anime? – spytała niewinnie Madlene.
– Nie ma mowy. Coś dystopijnego – odpowiedziała Alex.
– Jestem za jakimś kryminałem albo romansem – dodała Martha.
– Jak zwykle się nie dogadamy – westchnęła Patricia i potrząsnęła głową z rozbawieniem.
– To oglądnijmy wszystko. Możecie przecież zostać u mnie na noc – stwierdziła z uśmiechem Mad. – Dawno już nie miałyśmy takich nocek.
Reszta pokiwała głowami.
Gdy były małe, rzeczywiście spędzały ze sobą wiele czasu. Bywało, że wytrzymywały cały tydzień takich nocek i rodzice mieli problem z rozdzieleniem ich. Bywało też, że nawet jednego dnia nie mogły przy sobie usiedzieć, bo cały czas się o coś kłóciły. Teraz miały swoje lata. Bardzo rzadko się sprzeczały, ale rzadko też spędzały ze sobą czas dla zabawy. Dorosłość niestety taka była. Zabierała lata najlepszych wspomnień.
– Cholernie zimno dzisiaj – mruknęła niezadowolona Alex, opatulając się dokładniej swoim niebieskim swetrem.
– Racja. Marzę tylko o ciepłej herbacie i kocu – westchnęła Martha. – W tym zimnie nie mogę zagotować nawet wody w moim czajniku – mówiąc to zmarszczyła czoło i machnęła ręką w górze. Dzbanek z wodą zatrząsł się, jakby wyraził swoje niezadowolenie spowodowane chłodem.
– A ja marzę o słodyczach i podusi – dodała Madlene, wpatrując się w niebo.
Patricia uśmiechała się tylko pod nosem, słuchając o pragnieniach reszty la bonne fee. Ona też miała pragnienie, ale nie chciała o nim mówić na głos.
Ostatnio bardzo często myślała o Sorielu. Rzadko do niej przychodził i bardzo zamknął się w sobie. Kiedy chciała go dotknąć, niechętnie odpychał jej rękę – nie robił tego jednak gwałtownie, a delikatnie, jakby ktoś go do tego zmusił. Nie chciała go pytać o to co dzieje się w Reverentii. Już kiedyś ustalili, że nie będą rozmawiać o sprawach związanych z walką, demonami, sojuszami i atakami. Mieli udawać, że nie są wrogami i prowadzą zwyczajne życie. Oczywiście to było oszustwo, ale czasem dzięki temu żyło im się lepiej.
Kiedy Alex, Madlene i Martha przeprowadzały konwersację na temat wieczornych planów, Patricia stanęła na środku chodnika i ściągnęła brwi.
Słyszała coś. Jakiś dziwny szelest, syknięcia i niezadowolone burknięcia. Na dodatek pojawiło się to przedziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Już po chwili reszta czarodziejek również to zauważyła. Spojrzały do tyłu na przyjaciółkę.
– Słyszycie to? – spytała cicho.
– Nie tylko słyszymy – dodała Alex i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej exitialis – każda la bonne fee dostała jedno z nich w ramach współpracy z demonami. Magia może i była użyteczna, ale po jej użyciu cieniste pokraki potrafiły się szybko zregenerować. To noże działały na nie najskuteczniej, choć do tej pory nie radziły sobie z nimi zbyt dobrze.
Cała czwórka la bonne fee przybliżyła się do siebie i stworzyła mały okrąg. 
Atmosfera stała się naprawdę ciężka – czarodziejki miały wyczuloną wrażliwość na otoczenie. To znaczy, że szybciej niż zwyczajni ludzie przeczuwały, że coś złego może się stać. I tym razem się nie myliły.
Zza drzew zaczęły wyłaniać się całe szeregi cienistych demonów.

1 komentarz:

  1. Nathiel brzmi tak dorośle, kiedy upomina Andi. Ale to ona zdobywa dla mnie ten rozdział. Nie dziwię się, że czuje się zagrożona, przecież na jej terenie pojawił się ktoś, kto będzie - być może - nowym łowcą i w dodatku jest jej rówieśnikiem! Nastolatka może stracić swoją pozycję, pewnie to ją tak przeraża i każe nienawidzić Aleca. Choć ja i tak podejrzewam szczenięcą miłość między tą dwójką ;)
    Nie wiem, czy decyzja o misji to dobry pomysł, ale nie mnie o tym decydować. Ach, chciałabym posłuchać Nathiela dającego reprymendę żonie :D
    Oho, cieniste demony kontra la bonne fee. Jaram się tym! Tylko czajnika mi szkoda.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń