Rozdział nie jest długi. W większości dotyczy Sorci. Mam wrażenie, że mogłam napisać go inaczej, trochę lepiej, no, ale trudno, ostatnio inne rzeczy miałam na głowie i trudno było mi się wczuć w tekst. Zdechłe to to i opublikowane po północy.
***
– Jestem pewna, że coś tu nie
gra! – pisnęła Madlene, zanosząc się kaszlem. Nożem niezgrabnie
atakowała cieniste pokraki. Prawie każdy cios sumowała jakimś dziwnym oddźwiękiem.
Demonów było za dużo, stanowczo za dużo. Na dodatek la bonne fee nie były dobre
w bezpośrednich starciach. Madlene i Martha atakowały mentalnie na odległość,
Alex nie była przyzwyczajona do posyłania piorunów przed swoją twarz (tak, jej również mogły zrobić krzywdę), tylko
Patricia miała doświadczenie w walce wręcz – często jako dziecko bawiła się lodowymi mieczami lub nożami. W szkole dla la bonne fee chodziła również na
zajęcia, które pomogły jej się przygotować do działania mocą bezpośrednią. Na
przemian używała exitialis i swojej lodowej magii i to właśnie dlatego demony zadały jej najmniej obrażeń.
– Do cholery! Nie możesz czegoś
zaśpiewać, Mad?! – wykrzyknęła zdenerwowana Alex. Trzymała się za ramię, które
ociekało krwią.
– Moje gardło na to nie pozwala
– powiedziała bezradnie śpiewająca czarodziejka. – Nawet gdybym spróbowała… –
przerwała, bo demoniczny pazur mało nie wbił się jej w głowę. – Nie da rady –
zakasłała.
– Świetnie, no, po prostu
świetnie!
– Może powinnyśmy wezwać łowców?
– spytała niepewnie Patricia, ochraniając twarz Marthy przed kolejnym groźnym
ciosem.
– A masz wolną rękę, żeby chwycić
telefon i zadzwonić? – zironizowała Alex.
– To nie będzie konieczne. –
Męskie brzmienie przerwało dziewczęce okrzyki. Trudno
było w tym momencie nie spojrzeć w stronę demona, który wyłonił się zza drzewa
jak cień. Stanął nieopodal swoich przeciwniczek i podrzucił kilka razy nóż do
góry. Powinien uśmiechać się z nutką sarkazmu zmieszanego ze złem, ale zamiast
tego stał z pustą i niezadowoloną miną, świadczącą o niechętnie prowadzonej
grze. Jego ciemny ubiór i włosy zlewały się z ciemnością.
Patricia stanęła jak wryta. Nagle straciła cały zapał do walki. Gdyby nie pomoc
przyjaciółek, które za wszelką cenę chciały ją uratować, zapewne pozbyłaby się
kilku kończyn naraz.
Alex chwyciła lodową
czarodziejkę za ramię i potrząsnęła nią gwałtownie.
– Obudź się, do cholery! –
syknęła. – Bo głowę stracisz!
„Już straciła” – pomyślała
załamana Madlene. Doskonale wiedziała, że to co było pomiędzy Patricią a
Sorielem, nie było już tylko i wyłącznie przyjaźnią. Oni powoli się w sobie zakochiwali.
A ostrzegała ją! Przecież Auvrey nie miał żadnych ludzkich uczuć! Nie potrafił
kochać! Jak mógłby odwzajemnić dobro dziewczyny, skoro sam tonął po uszy w
złych emocjach? Reverentia go niszczyła.
– Spokojnie, zaraz zginiecie –
odezwał się smętnym głosem Soriel. Obrócił nóż
między palcami i powolnym krokiem zaczął zmierzać ku kręgowi, który utworzyły
la bonne fee wraz z demonami. Czarodziejki nie były nic w stanie zrobić. Mogły
tylko nieudolnie się bronić przed cienistymi pokrakami.
Patricia potrząsała głową niedowierzająco. Doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że Soriel nienawidzi jej przyjaciółek i całego Nox. Zawsze powtarzał,
że tylko ona nie jest jego wrogiem, ale… teraz przecież zaatakował również ją.
Zaatakował wszystkie la bonne fee! Jej cenne przyjaciółki! Wiedział, że to jej
słaby punkt. Czy jego przyjaźń naprawdę była udawana?
– Soriel – szepnęła załamana
Patricia i postawiła krok w jego stronę. Bladą, drżącą dłonią chciała chwycić
go za koszulkę, ale w porę umknął. Nawet nie spojrzał jej w oczy, zupełnie, jakby nie dostrzegał, że tu stoi,
czy może raczej: starał się nie dostrzec. Przed sobą miał inny cel:
zniszczenie.
Najpierw zaatakował od tyłu Alex
– nóż wbił jej w ramię, a potem w łydkę, tym samym sposobem pozbawiając ją
możliwości poruszania się, po niej zaatakował Marthę – chwycił za jej głowę i
uderzył o pobliskie drzewo – doskonale wiedział, że jeżeli będzie przytomna,
użyje na nim swojej mocy mentalnej, a z jej sideł nie potrafiłby się uwolnić. Na koniec skierował się ku bezradnej Madlene, która sama już nie wiedziała co ma
robić – trzymała przed sobą exitialis i
celowała nim to w demony to w Soriela. Nawet nie miała już drogi ucieczki,
zagradzały ją drzewa.
– Istnieje takie piękne słowo
określające czyjąś porażkę – zaczął ze sztucznym i obojętnym uśmiechem Soriel.
– Śmierć – zakończył niskim głosem i zerwał się do biegu. Ze wszystkich
czarodziejek na świecie to Madlene najbardziej nie lubił. Wiecznie stawała mu na
drodze i na dodatek wiedziała o nim i Patricii. Kolejną przeszkodzą było jej
przewidywanie przeszłości. Od początku wiedziała, że coś knuje, a on nie mógł
pozwolić na to, żeby się wygadała.
Szmaragdowe
oczy płonęły nienawiścią. Nie po raz pierwszy Soriel czuł żądze mordu. Zbyt
długie przebywanie w Reverentii wysysało z niego wszystkie ludzkie uczucia,
dlatego z łatwością mógł się wyżyć i pozbawić życia wrogów. Wiedźmy wiedziały,
co robią, przydzielając go do tej misji.
Dwa noże exitialis spotkały się ze sobą, brzęcząc głośno w górze. Patricia
zdążyła się obudzić. Rozpaczliwie przedzierała się teraz przez szeregi cienistych
pokrak, wyciągających po nie swoje macki – jedne zamrażała, inne z miejsca
zabijała, nie była to bynajmniej łatwa przeprawa.
– Soriel! – krzyczała już z
oddali. – Dlaczego to robisz?!
– Zamknij się, to moja misja –
syknął chłopak, napierając mocniej nożem na nóż Madlene. W oczach śpiewającej
czarodziejki widział słabość i bezradność, dlatego poczuł ogromną satysfakcję.
Jego usta rozszerzały się w coraz bardziej i bardziej nienaturalny sposób. Nie
mógł pozbyć się ten szaleńczej radości. Od
początku był tym wygranym. Lubił patrzeć w oczy ofiary, która lada moment polegnie. To piękny widok.
Madlene przywarła plecami
do drzewa, starając się odepchnąć atak demona. Zaciskała zęby z całej siły i
powtarzała sobie w głowie, że nie może zginąć, w końcu miała dla kogo żyć. Nie
spuszczała błękitnych, przerażonych oczu z pogrążonego w szaleństwie Soriela.
Może Alex i Marthy nie zabił, jednak nie wyglądał, jakby chciał oszczędzić akurat ją.
Przecież to z nią najbardziej miał na pieńku.
– Do twarzy ci ze strachem –
szepnął Auvrey.
Madlene przeszyły dreszcze. Jej obrona powoli słabła. Mogła już
tylko liczyć na pomoc Patricii. Śpiewać nie była w stanie – chore gardło jej na
to nie pozwalało.
Tak naprawdę każda la bonne fee miała słabe strony. Martha
miała problem z używaniem mocy, kiedy była niewyspana i coś ją rozpraszało,
Patricia nie mogła używać lodowej magii, kiedy znajdowała się w miejscu, gdzie
panowała temperatura powyżej 20° C (co w lecie było dosyć
problematyczne), Alex miała wielki problem z używaniem mocy, kiedy była przemoknięta, a ona…
ona nie mogła śpiewać, kiedy coś złego działo jej się z głosem – chodziło o to,
aby śpiewała czysto i przejrzyście, zapalenie błony śluzowej gardła nie było sprzyjające. To właśnie dlatego la bonne fee uczyły się walki na noże, a ta była
piekielnie trudna – w końcu całe życie używały do walki wyłącznie magii, nie przedmiotów,
którymi posługują się ludzie. Może i czarodziejki były silne, ale nie
wszechmocne.
– Czy twoją misją było zabicie
moich przyjaciółek? – usłyszała dwójka walczących.
Demon
spojrzał przez ramię na zapłakaną dziewczynę, której drżały ręce. Mogła go
zaatakować od tyłu, ponieważ podeszła do niego bezgłośnie, ale nie zrobiła
tego. Naiwna i głupia.
– Kto wie – burknął Auvrey.
Madlene zdołała się uwolnić spod
noża Soriela – wykorzystała chwilę jego zainteresowania Patricią, jednak z
atakiem miała problem. Jej ręce były osłabione i drżały, do wymierzenia ciosu demonowi potrzebowała naprawdę sporo siły.
– Co ty sobie wyobrażasz? –
spytała z nutką goryczy w głosie Pat. Postawiła krok w stronę Soriela, który
patrzył na nią obojętnie z góry. – Mnie też zabijesz? – dodała, wystawiając
dłoń przed siebie. Demon nie zmienił wyrazu twarzy – z zimną krwią wbił nóż w
rękę dziewczyny. Zaskoczona czarodziejka odskoczyła do tyłu. Przytuliła
zakrwawioną dłoń do piersi i potrząsnęła głową z niedowierzaniem. W jej
zielonych oczach kryło się wiele uczuć – zawód, przerażenie, zniesmaczenie,
żal, złość. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała co może powiedzieć.
– Mówiłeś, że nie jestem twoim
wrogiem – szepnęła. Z ręką przytuloną do piersi postawiła kolejny krok w stronę
swojego przyjaciela. Postanowiła, że się nie podda. Ufała mu przecież. Wiedziała, że to nie on wymyślił tę misję,
ktoś go zmusił do tego ataku.
Chłodny dotąd Soriel zmarszczył
teraz czoło. Gdy lodowa czarodziejka znów znalazła się za blisko niego,
powtórzył swój atak – tym razem był jednak delikatniejszy i zaledwie drasnął ją
w dłoń. Patricia domyślała się, że wzbudza w nim niepewność.
– Kłamałeś? – spytała łamiącym
się głosem, nie spuszczając oczu z twarzy demona. Znów postawiła krok w jego
stronę. Była już blisko niego. Gdyby chciała, mogłaby go do siebie przytulić,
ale nie zamierzała. Soriel zrobił krzywdę jej przyjaciółkom.
Auvrey sprawiał wrażenie osoby,
która nie wie co ma zrobić. Starał się unikać spojrzenia dziewczyny.
Ostrzegawczo uniósł nóż do góry.
– Soriel, nie musisz grać tak
jak ci każą – szepnęła dziewczyna.
– Nic o tym nie wiesz – warknął
złowrogo chłopak i zamachnął się nożem. Madlene na szczęście w porę zablokowała
ten atak. Zdążyła już odzyskać władzę w kończynach. Teraz w jej oczach nie krył
się strach a determinacja i chęć obrony cennej dla siebie osoby.
– Co ty wyprawiasz, Pat?
Mówiłam, że cię okłamuje – powiedziała zachrypniętym głosem czarodziejka. Soriel
próbował przepchnąć się przez blok. Tym razem nie uśmiechał się jak psychopata,
który triumfuje zwycięstwo. Był zdenerwowany. Napierał na exitialis z taką
siłą, że dziewczyna nie była w stanie sobie z nim poradzić. Ręce znów zaczęły
drżeć jej z wysiłku.
Patricia przeklinała siebie w
duchu za to, że nie potrafiła niczego zrobić. Nogi nagle odmówiły jej
posłuszeństwa – padła na kolana i spojrzała na walczących przyjaciół, którzy
dla siebie nawzajem byli wrogami. Potrząsnęła głową, powtarzając sobie w duchu,
ze to nie tak miało wyglądać. Podejmowała rozpaczliwe próby utworzenia czegoś z
lodu, jednak nie potrafiła. Jej moc miała jeszcze jedną wadę – kiedy ponosiły
ją emocje lub przytłaczały ją uczucia, lód stawał się cieczą, która nie była
zdolna walczyć z przeciwnościami losu. Miała szczęście, że cieniste pokraki
ustawiły się w odpowiedniej odległości od nich i czekały na rozkazy. Gdyby
walczyły, już dawno by tu zginęła.
– Miksturka od wiedźm, co? –
prychnęła walecznie Madlene. Grała w tym starciu kogoś, kim nie była, co
straszliwie ją przerażało, ale wiedziała, że to konieczne. – Myślałeś, że ktoś
ci uwierzy? – spytała. To całkiem logiczne, że Soriel wymyślił dla siebie
bezpieczną wersję zdarzeń. Miksturka, która zmuszała go do posłuszeństwa tak
naprawdę nie istniała.
– Ona uwierzyła – prychnął
chłopak i skinął głową na pozbawioną woli do walki Patricię. Dziewczyna
wiedziała, że Soriel kłamie, ale dopiero teraz dotarło do niej, że ta
mikstura o której mówił nie jest prawdziwa. On naprawdę robił coś tylko i wyłącznie dla własnych korzyści a nie z powodu zniewolenia magią. Na dodatek o niczym jej nie powiedział. Wykorzystał ją.
Serce lodowej czarodziejki
rozpadło się na miliony kawałeczków. Nie wiedziała co może zrobić. Łzy ściekały
po jej bladych policzkach, niknąc w ziemi.
Madlene postawiła krok w tyłu,
mało się nie wywracając. Soriel powoli przebijał się przez jej blok.
– Jaki jest twój prawdziwy cel?
– spytała, nie tracąc nadziei na to, że coś je uratuje.
Demon zaśmiał się krótko.
– Myślisz, że ci powiem? – prychnął z
rozbawieniem, wykrzywiając usta w niezadowolonym uśmiechu. – Wiem, że grasz na
czas. Wezwaliście już łowców. Nie jestem tak wielkim idiotą jak mój braciszek,
któremu los poskąpił mózgu – jego głos zabrzmiał teraz przerażająco i
nienaturalnie nisko. Chłód wylewający się z niego przyprawiał o ciarki. –
Pozwól, że szybko się z tobą rozprawię – dodał znudzonym głosem. Madlene
ustawiła się w obronnej pozycji, gotowa bronić własnej osoby do całkowitej
utraty sił, a jednak Soriel wcale nie zaatakował jej z pozycji frontalnej.
Niespodziewanie przeniósł się za jej plecy i nim zdążyła się zorientować, że
grozi jej niebezpieczeństwo, Auvrey wbił bezwzględnie nóż w plecy czarodziejki.
Madlene zrobiła zdziwioną minę i jęknęła cicho. Cios był na tyle dokładny, że
natychmiastowo pozbawił ją sił. Zdążyła tylko spojrzeć na przerażoną Patricię,
a potem upadła na ziemię jak martwa. Lodowa czarodziejka krzyknęła i zakryła
dłońmi twarz. Nie powinna tak robić. Powinna próbować
ocalić Madlene. Dlaczego straciła nagle wszystkie pokłady nadziei i siły?
Została na polu bitwy sama.
Soriel pochylił się ku
krwawiącemu ciału omdlałej dziewczyny i zaczął przeszukiwać jej kieszenie. Gdy
nie znalazł określonej przez wiedźmy rzeczy, zaczął cicho przeklinać.
Domyślał się, że te głupie babska go oszukują, ale cios i tak był mocny. Miał
po prostu zranić la bonne fee. To wszystko wina departamentu, który dostrzegł, że za bardzo zbliżył się do jednej z czarodziejek.
Patricia wiedziała, że nie może
płakać w nieskończoność. Mimo wielkich oporów, zaczęła podnosić się z ziemi.
Jej kolana wciąż drżały i uginały się pod ciężarem strachu, ale zdołała
przywrócić swoje wątłe ciało do pionu. Motywacją było dla niej to, co stało się z jej
przyjaciółkami. Martha leżała nieprzytomna i blada pod drzewem, Alex podpierała
się na łokciach i starała walczyć z upływającą krwią – sama bliska była utraty
świadomości, a Madlene tonęła jak martwa w kałuży własnej krwi, wylewającej się
z jej pleców. Ten widok nią wstrząsał. Wiedziała, ze to jej wina. Przecież
mogła im pomóc w odpowiednim czasie! Nie zrobiła tego. Tak, jej przyjaciółki
wciąż żyły, ale co by było, gdyby Soriel naprawdę chciał je zabić? Nie
wybaczyłaby sobie tego do końca swoich dni.
Kiedy Auvrey klęczał tyłem do niej, wyłączając
ją z walki jako niewartą uwagi istotę, ona wycelowała w jego plecy nożem.
Drżała na całym ciele, ale była w stanie walczyć.
– Jak mogłeś, Soriel? – spytała szeptem.
Demon wciąż na nią nie spoglądał.
– Musiałem – odpowiedział z niezadowoleniem. –
Wiedźmy coś mi obiecały.
– Wiedźmy? – spytała piskliwym głosem
dziewczyna. Nie dowierzała temu co słyszy. Kobiety, które pozbawione były
moralności nie mogły dotrzymywać żadnych obietnic. One żerowały na takich
osobach jak Soriel. Wykorzystywały go. Jak mógł być taki naiwny? Jak mógł im w
ogóle uwierzyć, że coś dla niego zrobią? One patrzyły tylko na siebie! Były
bezkarne!
Wszystkie złe emocje Patricii nagle wyszły na
światło dzienne.
– Jak mogłeś mnie okłamać? – spytała cicho, by
potem odezwać się ze zdwojoną siłą głosową. – Gdybyś mi tylko powiedział o tym,
że wiedźmy coś ci obiecały! Ale ty wolałeś trzymać język za zębami! –
wykrzyknęła, nie opuszczając noża w dół. – Wykorzystałeś mnie! Znowu!
Sprawiłeś, że uwierzyłam w twoje gadki o przyjaźni! Że uwierzyłam tobie i to całym sercem! Chciałam ci pomóc, rozumiesz to?! – Łzy lały się z jej
oczu jak wodospad. – Wszyscy mi powtarzali, że jesteś zły, że nic dobrego mi
nie przyniesiesz, a ja im nie wierzyłam. Teraz żałuję, bo mieli racje!
Soriel bez słowa podniósł się do góry i obrócił
w stronę Patricii. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Patrzył z góry na
dziewczynę. Miał puste oczy. Wcale nie przeszkadzał mu nóż, który wisiał tuż
nad jego piersią, gotowy go zabić.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała cicho
dziewczyna. Zacisnęła mocniej dłoń na broni. – Naprawdę tylko mnie
wykorzystałeś?
Auvrey westchnął cicho. Nie odpowiedział.
– Odpowiedz!
–Tak– burknął w odpowiedzi niezadowolony Soriel.
Tym razem zmarszczył czoło.
– Myślisz, że ci w to uwierzę? – spytała
spokojnie dziewczyna. – Nie potrafisz aż tak udawać. Nikt nie potrafi. Jesteś
po prostu zagubiony i sam nie wiesz co robisz.
Demon zaśmiał się głośno z kpiną w głosie.
Patricia nie dała mu dojść do słowa:
– Ja wiem, że to nie twoja wina. To ojciec ci
kazał, to wiedźmy cię zaślepiły… ale pamiętaj o tym, że one nigdy nie
wypełniają swoich obietnic. Są pozbawione moralności – szepnęła, zaciskając
drżące usta. Już po chwili podjęła nowe wyzwanie. – Soriel, nie jesteś już tą samą osobą co kiedyś. Pamiętasz jak się spotkaliśmy po raz pierwszy? – Spróbowała się
uśmiechnąć, ale nie było to łatwe. – Byłeś bezwstydnym podrywaczem, który
świata nie widział poza imprezami, alkoholem i kobietami. Byłeś uroczy i…
naturalny. Zawsze się uśmiechałeś i kazałeś sobie myć plecy, kiedy zajmowałeś
mi łazienkę. Strasznie mnie wtedy denerwowałeś i zawstydzałeś, ale zdążyłam cię
polubić. – Patricia pociągnęła nosem. Nóż powoli zaczął opadać w dół. – A
teraz? Teraz nie jesteś już neutralny. Stoisz po stronie zła a przecież sam
mówiłeś, że… że nie chcesz być ani zły, ani dobry! Nie potrafię cię
rozszyfrować. Nie wiem co się z tobą stało. Nagle jesteś taki chłodny,
bezwzględny i zakłamany! Jesteś prawdziwym demonem! – zapiszczała.
Soriel wciąż milczał, patrząc na nią z góry.
Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.
– Odpowiedz mi, co się z tobą stało, Soriel! –
Głos Patricii brzmiał rozpaczliwie i błagalnie.
– Odpowiedź jest prosta: zmieniłem się –
odpowiedział obojętnie chłopak i wzruszył ramionami.
– Nie, nie zmieniłeś się. – Dziewczyna
potrząsnęła głową i opuściła nóż w dół. – Ty po prostu rozpaczliwie pragniesz
czegoś, co wiedźmy obiecały ci dać, a czego ci nie podarują. To jakiś głupi
cel!
Auvrey zmrużył groźnie oczy.
Nie, to nie był głupi cel. Wiedźmy muszą mu
pomóc odzyskać matkę. Sam czytał o wskrzeszeniach – one naprawdę są możliwe. Wymagają
wielu wyrzeczeń, ale dla ożywienia matki był w stanie zrobić wszystko. To po jej
zniknięciu wszystko się posypało. Chciał to odzyskać. Zmienić swoją przyszłość
i zapomnieć o przeszłości.
Zdenerwowany chłopak chwycił dziewczynę za ramię
i przygwoździł ją do drzewa.
Nikt nie będzie mówił, że jego cele są głupie.
NIKT!
Patricia jęknęła boleśnie – dosyć mocno uderzyła
plecami w drzewo. Teraz spoglądała przestraszona prosto w szmaragdowe ślepia
demona. Nie poznawała go. Był kimś obcym. Szedł po trupach
do celu.
Soriel przyłożył nóż do szyi dziewczyny. To było
już za wiele jak na nią. Zapłakała jak dziecko, któremu w ciągu jednej chwili
zawalił się cały świat.
– Zabijesz mnie? – spytała piskliwie.
Auvrey przestał tak mocno ściskać jej ramię. Coś
go poruszyło. Patrzył w załzawione oczy swojej przyjaciółki z których emanował
strach. Patricia zawsze była wobec niego szczera, niczego nie ukrywała i
niczego mu nie zrobiła. Ufała mu. Była pierwszą osobą, która patrzyła w jego
głąb a nie tylko na ładną twarz. To prawda, że byli wrogami, ale to tylko mały żart od
życia, który mogli pokonać.
– Soriel, ty tylko udajesz, prawda? – Głos
czarodziejki był łamiący. – Widzę to. Nie chcesz mi robić krzywdy.
Auvrey sam siebie karcił w duchu za swoje
zachowanie. Odsunął nóż od szyi dziewczyny i spojrzał w bok. Nie miał ochoty
patrzeć jej w oczy. To go przerastało. Cała złość z niego odpływała i nie był w
stanie zrobić tego, co powinien.
– Nie jesteś w stanie mnie zabić – szepnęła Pat
i chwyciła przyjaciela za koszulkę tak delikatnie, że ledwo dotykała
powierzchni materiału.
Soriel zacisnął dłoń na nożu i warknął cicho
jakieś przekleństwo. Chciał się ruszyć, chciał pokazać, że nie jest taki słaby,
ale coś go przed tym powstrzymywało. Jakieś ludzkie, nieznośne uczucie. Do
cholery! Lepiej byłoby, gdyby na stałe żył w Reverentii! Wtedy nie byłby taki rozdarty!
– Soriel – zaczęła niepewnym głosem dziewczyna.
– Co wiedźmy ci obiecały?
Auvrey milczał. Zaciskał zęby z całej siły, żeby
tylko się nie wygadać. Wiedział, że będzie go od tego odwodzić, nawet, gdyby to
było możliwe.
– Odpowiedz.
Soriel odtrącił jej rękę i uderzył pięścią w
drzewo, tuż nad jej głową.
– Nie rozkazuj mi – warknął.
– Przecież wiesz, że możesz mi zaufać – załkała
przestraszona Patricia.
– Wiem – syknął w odpowiedzi. – Ale nie chcę –
mówiąc to, spojrzał na dziewczynę spode łba. Jego oczy świeciły w ciemnościach
a czarna grzywka rzucała złowieszczy
cień na jego twarz. Patricia widziała w Sorielu złość, ale też i bezradność. To
wszystko co robił i jak się zachowywał… to wszystko było spowodowane tym, że
nie potrafił sobie poradzić sam. Nikt nie może przejść przez życie bez żadnej
pomocnej dłoni, nawet demon.
– Soriel – zaczęła bezradnie dziewczyna. –
Naprawdę…
Chłopak syknął i zatkał ręką ucho. Zachowywał
się tak, jakby słyszał coś, czego ona nie jest w stanie usłyszeć.
– Co się dzieje? – spytała cicho. Z trudem
powstrzymała się od objęcia chłopaka – ręce trzymała wyciągnięte przed siebie.
– Uciekaj – warknął Soriel i posłał dziewczynie
ostre spojrzenie.
– Nie zrobię tego.
– Uciekaj! – Tym razem chłopak krzyknął.
– Nie.
Patricia przybrała twardą minę, choć łzy wciąż ściekały jej po policzkach. Auvrey przeklinał w duchu te wstrętne wiedźmy a
także samą czarodziejkę, która nie dostrzegała w nim zagrożenia. To oczywiste,
że nie słyszała tego samego co on. Atak był skierowany tylko i wyłącznie w jego
stronę. Wiedźmy ostrzegały, że go obserwują. Ostrzegały, że jeżeli nie wykona
zadania do końca zajmą się tym same. Nie kłamały. W jego głowie brzęczał
złowieszczy i niski śpiew Isabelle, która starała się przejąć nad jego ciałem
kontrolę. Potrafił się przed tym bronić, ale przychodziło mu to z coraz
większym trudem. Ręka, która obejmowała nóż zaczęła drżąco unosić się do góry.
Dlaczego ta mała idiotka tego nie rozumiała?!
Auvrey przymknął oczy, żeby się skupić. Miał
nadzieję, że w tym czasie dziewczyna pójdzie po rozum do głowy i ucieknie.
– Soriel, co się dzieje, boli cię coś? – spytała
niepewnie Pat.
Nadzieja matką głupców.
Demon skierował nóż w stronę dziewczyny.
Postawił w jej stronę jeden chwiejny krok – drugiemu próbował się sprzeciwić.
Głośna pieśń rozbrzmiewała w jego głowie próbując go obezwładnić. Tylko krok
dzielił go od utonięcia w kojącym śpiewie. Był jak kołysanka, która zmusza do
snu. Tyle, że kołysanki nie przejmowały nad nikim kontrolę – ta miała go ogłupić.
– Dziwnie się zachowujesz – zaczęła dziewczyna,
przytulając się plecami do drzewa. – Wiem, że nie chcesz mi zrobić krzywdy, już
to przerabialiśmy – dodała niepewnie.
Soriel otworzył buzię, żeby wyrzucić z siebie
ostrzeżenie, ale nie mógł. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Przeklęta Isabelle,
przewidziała to. Z ust mógł ułożyć tylko słowo „proszę”, ale dlaczego
czarodziejka miałaby się domyślić co chce jej przekazać? Wciąż spoglądała na
niego niepewnie i nie rozumiała co takiego wyprawia. Cierpiał, to na pewno, ale
dlaczego?
W Sorielu nagle coś pękło. Chwiejny ruch był
wyjątkowo precyzyjny, kiedy wycelował w dziewczynę nożem. Z trudem zdołał
ominąć jej serce – trafił ją w brzuch. Krew trysnęła z rany plamiąc drzewo,
chodnik i niego samego. Lodowa la bonne fee była w szoku, zdołała z siebie wydać
tylko krótki jęk. Zanim zgasła, upadła na kolana i spojrzała z niedowierzaniem
na Soriela. Miała wrażenie, że serce boli ją bardziej niż zadany cios. Łzy
cisnęły się jej do oczu i uciekały strużką po bladym poliku. Nie wiedziała czy
to co widzi jest realnym obrazem – Soriel miał przejęty wyraz twarzy. Nie
wyglądał jak on, tylko jak młodsza, przestraszona wersja siebie. Czy to
prawdziwy widok?
„Nie wierzę” – pomyślała czarodziejka, nim
upadła na chodnik i utonęła we własnej krwi.
Auvrey zastygł w bezruchu i spojrzał na omdlałą
dziewczynę. Czar opuścił jego ciało, a śpiew zniknął wraz z podmuchem wiatru.
Teraz trzymał ręce przed sobą i nie wiedział co zrobić. Jeszcze nigdy nie czuł
się winny. Nigdy.
– Nie chciałem – szepnął.
Chciał uklęknąć,
chciał wziąć swoją przyjaciółkę w ramiona i ratować ją nim się wykrwawi, ale
usłyszał kroki. W jego stronę pędzili już wezwani wcześniej łowcy. Nie mógł dać
się złapać. Nie mógł pokazać, że to on jest winowajcą. Nox na pewno zajmie się
Patricią.
Przeklinając siebie w duchu, Soriel ostatni raz
spojrzał w pobladłą twarz dziewczyny i uciekł.
Wiedział, że bezpowrotnie utracił coś naprawdę
ważnego. Coś, co bał się nazwać.
Kiedy odprowadzony przez głośne okrzyki łowców
znalazł się już w cichym i ciemnym zaułku miasta, uderzył pięścią w ścianę. Nie
panował nad sobą. Chciał rozwalić te przeklęte cegły nawet za cenę własnego
zdrowia. Chciał poczuć taki sam ból, jaki mogła poczuć ona.
Do cholery!
Auvrey warknął głośno i uderzył dwoma pięściami
naraz w ścianę. Czarny kot skryty w cieniu nocy, uciekł z ostrzegawczym
syknięciem tchórza. Czym się teraz od niego różnił? Niczym.
Chłopak zjechał plecami po murze i ukrył głowę w
kolanach.
Pierwszy raz zaczął się zastanawiać, czy aby na
pewno chce osiągnąć swój cel dzięki osobom, które kierowały nim jak chciały. I
czy to wszystko ma sens? Bo może w rzeczywistości nie potrzebuje już matki? Może jest już wystarczająco dużym chłopcem? Może
rozpaczliwie potrzebuje kogoś innego.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego w dniu urodzin! (jakbym Ci już nie wysłała życzeń kilka razy xD)
Jestem smutna po lekturze tego rozdziału. Jak słyszałaś podczas naszego ostatniego spotkania, nie chciałam śmierci Madlene i nadal tak twierdzę. Mam ochotę zapłakać nad tym, że jest martwa. A Soriel stracił w moich oczach i to wiele. Rozumiem, chciałby powrotu matki, ale czy po dwudziestu latach bez niej naprawdę się nie otrząsnął i nie znalazł miejsca dla siebie?
Moją głową. O drzewo. Fuck, ja sobie kiedy wyobrażałam, że uderzam głową jednego z moich bohaterów o ścianę xD Mocne.
Taki odrobinę beznamiętny - niczym Soriel - ten rozdział, ale dobrze oddałaś to, jak demon (zgodnie ze słowami Pat) jest zagubiony. I na tyle słaby, by zranić - dosłownie - osobę, która szybko stała się jedną z najważniejszych.
Jestem ciekawa, co masz dla nich przyszykowane dalej.
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*
Naprawdę mam problem z Sorielem. Wkurza mnie, ale jego relacja z Pat potrafi być naprawdę urocza. Chwilami przy lekturze tego rozdziału miałam ochotę potrząsnąć Patricią, że przecież nie może tak naiwnie patrzeć na Soriela, ale z drugiej strony rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Ze wszystkich sił chce w niego wierzyć i jest jedyną osobą, która w ogóle próbuje. To może go jeszcze uratować. Choć w to wątpię.
OdpowiedzUsuńMartwi mnie ta sytuacja i boję się konsekwencji zawartych w następnym rozdziale. Laura osłabiona, Nox trochę jednak w rozsypce, Sorathiel też się ostatnio zachowuje nieco jak nawiedzony, a teraz jeszcze czarodziejki zostają ograniczone przez rany. Ciężko.
Pozdrawiam