poniedziałek, 10 października 2016

[TOM 2] Rozdział 56 - "Poza własną kontrolą"

Rozdział nie jest długi. W większości dotyczy Sorci. Mam wrażenie, że mogłam napisać go inaczej, trochę lepiej, no, ale trudno, ostatnio inne rzeczy miałam na głowie i trudno było mi się wczuć w tekst. Zdechłe to to i opublikowane po północy. 
***

                 – Jestem pewna, że coś tu nie gra! – pisnęła Madlene, zanosząc się kaszlem. Nożem niezgrabnie atakowała cieniste pokraki. Prawie każdy cios sumowała jakimś dziwnym oddźwiękiem. 
                 Demonów było za dużo, stanowczo za dużo. Na dodatek la bonne fee nie były dobre w bezpośrednich starciach. Madlene i Martha atakowały mentalnie na odległość, Alex nie była przyzwyczajona do posyłania piorunów przed swoją twarz (tak, jej również mogły zrobić krzywdę), tylko Patricia miała doświadczenie w walce wręcz – często jako dziecko bawiła się lodowymi mieczami lub nożami. W szkole dla la bonne fee chodziła również na zajęcia, które pomogły jej się przygotować do działania mocą bezpośrednią. Na przemian używała exitialis i swojej lodowej magii i to właśnie dlatego demony zadały jej najmniej obrażeń.
                – Do cholery! Nie możesz czegoś zaśpiewać, Mad?! – wykrzyknęła zdenerwowana Alex. Trzymała się za ramię, które ociekało krwią.
                – Moje gardło na to nie pozwala – powiedziała bezradnie śpiewająca czarodziejka. – Nawet gdybym spróbowała… – przerwała, bo demoniczny pazur mało nie wbił się jej w głowę. – Nie da rady – zakasłała.
                – Świetnie, no, po prostu świetnie!
                – Może powinnyśmy wezwać łowców? – spytała niepewnie Patricia, ochraniając twarz Marthy przed kolejnym groźnym ciosem.
                – A masz wolną rękę, żeby chwycić telefon i zadzwonić? – zironizowała Alex.
                – To nie będzie konieczne. – Męskie brzmienie przerwało dziewczęce okrzyki. Trudno było w tym momencie nie spojrzeć w stronę demona, który wyłonił się zza drzewa jak cień. Stanął nieopodal swoich przeciwniczek i podrzucił kilka razy nóż do góry. Powinien uśmiechać się z nutką sarkazmu zmieszanego ze złem, ale zamiast tego stał z pustą i niezadowoloną miną, świadczącą o niechętnie prowadzonej grze. Jego ciemny ubiór i włosy zlewały się z ciemnością. 
                Patricia stanęła jak wryta. Nagle straciła cały zapał do walki. Gdyby nie pomoc przyjaciółek, które za wszelką cenę chciały ją uratować, zapewne pozbyłaby się kilku kończyn naraz.
                Alex chwyciła lodową czarodziejkę za ramię i potrząsnęła nią gwałtownie.
                – Obudź się, do cholery! – syknęła. – Bo głowę stracisz!
                „Już straciła” – pomyślała załamana Madlene. Doskonale wiedziała, że to co było pomiędzy Patricią a Sorielem, nie było już tylko i wyłącznie przyjaźnią. Oni powoli się w sobie zakochiwali. A ostrzegała ją! Przecież Auvrey nie miał żadnych ludzkich uczuć! Nie potrafił kochać! Jak mógłby odwzajemnić dobro dziewczyny, skoro sam tonął po uszy w złych emocjach? Reverentia go niszczyła.
                – Spokojnie, zaraz zginiecie – odezwał się smętnym głosem Soriel. Obrócił nóż między palcami i powolnym krokiem zaczął zmierzać ku kręgowi, który utworzyły la bonne fee wraz z demonami. Czarodziejki nie były nic w stanie zrobić. Mogły tylko nieudolnie się bronić przed cienistymi pokrakami.
                Patricia potrząsała głową niedowierzająco. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Soriel nienawidzi jej przyjaciółek i całego Nox. Zawsze powtarzał, że tylko ona nie jest jego wrogiem, ale… teraz przecież zaatakował również ją. Zaatakował wszystkie la bonne fee! Jej cenne przyjaciółki! Wiedział, że to jej słaby punkt. Czy jego przyjaźń naprawdę była udawana?
                – Soriel – szepnęła załamana Patricia i postawiła krok w jego stronę. Bladą, drżącą dłonią chciała chwycić go za koszulkę, ale w porę umknął. Nawet nie spojrzał jej w oczy, zupełnie, jakby nie dostrzegał, że tu stoi, czy może raczej: starał się nie dostrzec. Przed sobą miał inny cel: zniszczenie.
                Najpierw zaatakował od tyłu Alex – nóż wbił jej w ramię, a potem w łydkę, tym samym sposobem pozbawiając ją możliwości poruszania się, po niej zaatakował Marthę – chwycił za jej głowę i uderzył o pobliskie drzewo – doskonale wiedział, że jeżeli będzie przytomna, użyje na nim swojej mocy mentalnej, a z jej sideł nie potrafiłby się uwolnić. Na koniec skierował się ku bezradnej Madlene, która sama już nie wiedziała co ma robić – trzymała przed sobą exitialis i celowała nim to w demony to w Soriela. Nawet nie miała już drogi ucieczki, zagradzały ją drzewa.
                – Istnieje takie piękne słowo określające czyjąś porażkę – zaczął ze sztucznym i obojętnym uśmiechem Soriel. – Śmierć – zakończył niskim głosem i zerwał się do biegu. Ze wszystkich czarodziejek na świecie to Madlene najbardziej nie lubił. Wiecznie stawała mu na drodze i na dodatek wiedziała o nim i Patricii. Kolejną przeszkodzą było jej przewidywanie przeszłości. Od początku wiedziała, że coś knuje, a on nie mógł pozwolić na to, żeby się wygadała.
                Szmaragdowe oczy płonęły nienawiścią. Nie po raz pierwszy Soriel czuł żądze mordu. Zbyt długie przebywanie w Reverentii wysysało z niego wszystkie ludzkie uczucia, dlatego z łatwością mógł się wyżyć i pozbawić życia wrogów. Wiedźmy wiedziały, co robią, przydzielając go do tej misji.
                Dwa noże exitialis spotkały się ze sobą, brzęcząc głośno w górze. Patricia zdążyła się obudzić. Rozpaczliwie przedzierała się teraz przez szeregi cienistych pokrak, wyciągających po nie swoje macki – jedne zamrażała, inne z miejsca zabijała, nie była to bynajmniej łatwa przeprawa. 
                – Soriel! – krzyczała już z oddali. – Dlaczego to robisz?!
                – Zamknij się, to moja misja – syknął chłopak, napierając mocniej nożem na nóż Madlene. W oczach śpiewającej czarodziejki widział słabość i bezradność, dlatego poczuł ogromną satysfakcję. Jego usta rozszerzały się w coraz bardziej i bardziej nienaturalny sposób. Nie mógł pozbyć się ten szaleńczej radości. Od początku był tym wygranym. Lubił patrzeć w oczy ofiary, która lada moment polegnie. To piękny widok.
                Madlene przywarła plecami do drzewa, starając się odepchnąć atak demona. Zaciskała zęby z całej siły i powtarzała sobie w głowie, że nie może zginąć, w końcu miała dla kogo żyć. Nie spuszczała błękitnych, przerażonych oczu z pogrążonego w szaleństwie Soriela. Może Alex i Marthy nie zabił, jednak nie wyglądał, jakby chciał oszczędzić akurat ją. Przecież to z nią najbardziej miał na pieńku.
                – Do twarzy ci ze strachem – szepnął Auvrey. 
                Madlene przeszyły dreszcze. Jej obrona powoli słabła. Mogła już tylko liczyć na pomoc Patricii. Śpiewać nie była w stanie – chore gardło jej na to nie pozwalało.
                Tak naprawdę każda la bonne fee miała słabe strony. Martha miała problem z używaniem mocy, kiedy była niewyspana i coś ją rozpraszało, Patricia nie mogła używać lodowej magii, kiedy znajdowała się w miejscu, gdzie panowała temperatura powyżej 20° C (co w lecie było dosyć problematyczne), Alex miała wielki problem z używaniem mocy, kiedy była przemoknięta, a ona… ona nie mogła śpiewać, kiedy coś złego działo jej się z głosem – chodziło o to, aby śpiewała czysto i przejrzyście, zapalenie błony śluzowej gardła nie było sprzyjające. To właśnie dlatego la bonne fee uczyły się walki na noże, a ta była piekielnie trudna – w końcu całe życie używały do walki wyłącznie magii, nie przedmiotów, którymi posługują się ludzie. Może i czarodziejki były silne, ale nie wszechmocne.
                – Czy twoją misją było zabicie moich przyjaciółek? – usłyszała dwójka walczących. 
                Demon spojrzał przez ramię na zapłakaną dziewczynę, której drżały ręce. Mogła go zaatakować od tyłu, ponieważ podeszła do niego bezgłośnie, ale nie zrobiła tego. Naiwna i głupia.
                – Kto wie – burknął Auvrey.
                Madlene zdołała się uwolnić spod noża Soriela – wykorzystała chwilę jego zainteresowania Patricią, jednak z atakiem miała problem. Jej ręce były osłabione i drżały, do wymierzenia ciosu demonowi potrzebowała naprawdę sporo siły.
                – Co ty sobie wyobrażasz? – spytała z nutką goryczy w głosie Pat. Postawiła krok w stronę Soriela, który patrzył na nią obojętnie z góry. – Mnie też zabijesz? – dodała, wystawiając dłoń przed siebie. Demon nie zmienił wyrazu twarzy – z zimną krwią wbił nóż w rękę dziewczyny. Zaskoczona czarodziejka odskoczyła do tyłu. Przytuliła zakrwawioną dłoń do piersi i potrząsnęła głową z niedowierzaniem. W jej zielonych oczach kryło się wiele uczuć – zawód, przerażenie, zniesmaczenie, żal, złość. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała co może powiedzieć.
                – Mówiłeś, że nie jestem twoim wrogiem – szepnęła. Z ręką przytuloną do piersi postawiła kolejny krok w stronę swojego przyjaciela. Postanowiła, że się nie podda. Ufała mu przecież.  Wiedziała, że to nie on wymyślił tę misję, ktoś go zmusił do tego ataku.
                Chłodny dotąd Soriel zmarszczył teraz czoło. Gdy lodowa czarodziejka znów znalazła się za blisko niego, powtórzył swój atak – tym razem był jednak delikatniejszy i zaledwie drasnął ją w dłoń. Patricia domyślała się, że wzbudza w nim niepewność.
                – Kłamałeś? – spytała łamiącym się głosem, nie spuszczając oczu z twarzy demona. Znów postawiła krok w jego stronę. Była już blisko niego. Gdyby chciała, mogłaby go do siebie przytulić, ale nie zamierzała. Soriel zrobił krzywdę jej przyjaciółkom.
                Auvrey sprawiał wrażenie osoby, która nie wie co ma zrobić. Starał się unikać spojrzenia dziewczyny. Ostrzegawczo uniósł nóż do góry.
                – Soriel, nie musisz grać tak jak ci każą – szepnęła dziewczyna.
                – Nic o tym nie wiesz – warknął złowrogo chłopak i zamachnął się nożem. Madlene na szczęście w porę zablokowała ten atak. Zdążyła już odzyskać władzę w kończynach. Teraz w jej oczach nie krył się strach a determinacja i chęć obrony cennej dla siebie osoby.
                – Co ty wyprawiasz, Pat? Mówiłam, że cię okłamuje – powiedziała zachrypniętym głosem czarodziejka. Soriel próbował przepchnąć się przez blok. Tym razem nie uśmiechał się jak psychopata, który triumfuje zwycięstwo. Był zdenerwowany. Napierał na exitialis z taką siłą, że dziewczyna nie była w stanie sobie z nim poradzić. Ręce znów zaczęły drżeć jej z wysiłku.
                Patricia przeklinała siebie w duchu za to, że nie potrafiła niczego zrobić. Nogi nagle odmówiły jej posłuszeństwa – padła na kolana i spojrzała na walczących przyjaciół, którzy dla siebie nawzajem byli wrogami. Potrząsnęła głową, powtarzając sobie w duchu, ze to nie tak miało wyglądać. Podejmowała rozpaczliwe próby utworzenia czegoś z lodu, jednak nie potrafiła. Jej moc miała jeszcze jedną wadę – kiedy ponosiły ją emocje lub przytłaczały ją uczucia, lód stawał się cieczą, która nie była zdolna walczyć z przeciwnościami losu. Miała szczęście, że cieniste pokraki ustawiły się w odpowiedniej odległości od nich i czekały na rozkazy. Gdyby walczyły, już dawno by tu zginęła.
                – Miksturka od wiedźm, co? – prychnęła walecznie Madlene. Grała w tym starciu kogoś, kim nie była, co straszliwie ją przerażało, ale wiedziała, że to konieczne. – Myślałeś, że ktoś ci uwierzy? – spytała. To całkiem logiczne, że Soriel wymyślił dla siebie bezpieczną wersję zdarzeń. Miksturka, która zmuszała go do posłuszeństwa tak naprawdę nie istniała.
                – Ona uwierzyła – prychnął chłopak i skinął głową na pozbawioną woli do walki Patricię. Dziewczyna wiedziała, że Soriel kłamie, ale dopiero teraz dotarło do niej, że ta mikstura o której mówił nie jest prawdziwa. On naprawdę robił coś tylko i wyłącznie dla własnych korzyści a nie z powodu zniewolenia magią. Na dodatek o niczym jej nie powiedział. Wykorzystał ją. 
                Serce lodowej czarodziejki rozpadło się na miliony kawałeczków. Nie wiedziała co może zrobić. Łzy ściekały po jej bladych policzkach, niknąc w ziemi.
                Madlene postawiła krok w tyłu, mało się nie wywracając. Soriel powoli przebijał się przez jej blok.
                – Jaki jest twój prawdziwy cel? – spytała, nie tracąc nadziei na to, że coś je uratuje.
                Demon zaśmiał się krótko.
                –  Myślisz, że ci powiem? – prychnął z rozbawieniem, wykrzywiając usta w niezadowolonym uśmiechu. – Wiem, że grasz na czas. Wezwaliście już łowców. Nie jestem tak wielkim idiotą jak mój braciszek, któremu los poskąpił mózgu – jego głos zabrzmiał teraz przerażająco i nienaturalnie nisko. Chłód wylewający się z niego przyprawiał o ciarki. – Pozwól, że szybko się z tobą rozprawię – dodał znudzonym głosem. Madlene ustawiła się w obronnej pozycji, gotowa bronić własnej osoby do całkowitej utraty sił, a jednak Soriel wcale nie zaatakował jej z pozycji frontalnej. Niespodziewanie przeniósł się za jej plecy i nim zdążyła się zorientować, że grozi jej niebezpieczeństwo, Auvrey wbił bezwzględnie nóż w plecy czarodziejki. Madlene zrobiła zdziwioną minę i jęknęła cicho. Cios był na tyle dokładny, że natychmiastowo pozbawił ją sił. Zdążyła tylko spojrzeć na przerażoną Patricię, a potem upadła na ziemię jak martwa. Lodowa czarodziejka krzyknęła i zakryła dłońmi twarz. Nie powinna tak robić. Powinna próbować ocalić Madlene. Dlaczego straciła nagle wszystkie pokłady nadziei i siły? Została na polu bitwy sama.
                Soriel pochylił się ku krwawiącemu ciału omdlałej dziewczyny i zaczął przeszukiwać jej kieszenie. Gdy nie znalazł określonej przez wiedźmy rzeczy, zaczął cicho przeklinać. Domyślał się, że te głupie babska go oszukują, ale cios i tak był mocny. Miał po prostu zranić la bonne fee. To wszystko wina departamentu, który dostrzegł, że za bardzo zbliżył się do jednej z czarodziejek.
                Patricia wiedziała, że nie może płakać w nieskończoność. Mimo wielkich oporów, zaczęła podnosić się z ziemi. Jej kolana wciąż drżały i uginały się pod ciężarem strachu, ale zdołała przywrócić swoje wątłe ciało do pionu. Motywacją było dla niej to, co stało się z jej przyjaciółkami. Martha leżała nieprzytomna i blada pod drzewem, Alex podpierała się na łokciach i starała walczyć z upływającą krwią – sama bliska była utraty świadomości, a Madlene tonęła jak martwa w kałuży własnej krwi, wylewającej się z jej pleców. Ten widok nią wstrząsał. Wiedziała, ze to jej wina. Przecież mogła im pomóc w odpowiednim czasie! Nie zrobiła tego. Tak, jej przyjaciółki wciąż żyły, ale co by było, gdyby Soriel naprawdę chciał je zabić? Nie wybaczyłaby sobie tego do końca swoich dni.
Kiedy Auvrey klęczał tyłem do niej, wyłączając ją z walki jako niewartą uwagi istotę, ona wycelowała w jego plecy nożem. Drżała na całym ciele, ale była w stanie walczyć.
– Jak mogłeś, Soriel? – spytała szeptem.
Demon wciąż na nią nie spoglądał.
– Musiałem – odpowiedział z niezadowoleniem. – Wiedźmy coś mi obiecały.
– Wiedźmy? – spytała piskliwym głosem dziewczyna. Nie dowierzała temu co słyszy. Kobiety, które pozbawione były moralności nie mogły dotrzymywać żadnych obietnic. One żerowały na takich osobach jak Soriel. Wykorzystywały go. Jak mógł być taki naiwny? Jak mógł im w ogóle uwierzyć, że coś dla niego zrobią? One patrzyły tylko na siebie! Były bezkarne!
Wszystkie złe emocje Patricii nagle wyszły na światło dzienne.
– Jak mogłeś mnie okłamać? – spytała cicho, by potem odezwać się ze zdwojoną siłą głosową. – Gdybyś mi tylko powiedział o tym, że wiedźmy coś ci obiecały! Ale ty wolałeś trzymać język za zębami! – wykrzyknęła, nie opuszczając noża w dół. – Wykorzystałeś mnie! Znowu! Sprawiłeś, że uwierzyłam w twoje gadki o przyjaźni! Że uwierzyłam tobie i to całym sercem! Chciałam ci pomóc, rozumiesz to?! – Łzy lały się z jej oczu jak wodospad. – Wszyscy mi powtarzali, że jesteś zły, że nic dobrego mi nie przyniesiesz, a ja im nie wierzyłam. Teraz żałuję, bo mieli racje!
Soriel bez słowa podniósł się do góry i obrócił w stronę Patricii. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Patrzył z góry na dziewczynę. Miał puste oczy. Wcale nie przeszkadzał mu nóż, który wisiał tuż nad jego piersią, gotowy go zabić.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała cicho dziewczyna. Zacisnęła mocniej dłoń na broni. – Naprawdę tylko mnie wykorzystałeś?
Auvrey westchnął cicho. Nie odpowiedział.
– Odpowiedz!
–Tak– burknął w odpowiedzi niezadowolony Soriel. Tym razem zmarszczył czoło.
– Myślisz, że ci w to uwierzę? – spytała spokojnie dziewczyna. – Nie potrafisz aż tak udawać. Nikt nie potrafi. Jesteś po prostu zagubiony i sam nie wiesz co robisz.
Demon zaśmiał się głośno z kpiną w głosie. Patricia nie dała mu dojść do słowa:
– Ja wiem, że to nie twoja wina. To ojciec ci kazał, to wiedźmy cię zaślepiły… ale pamiętaj o tym, że one nigdy nie wypełniają swoich obietnic. Są pozbawione moralności – szepnęła, zaciskając drżące usta. Już po chwili podjęła nowe wyzwanie. – Soriel, nie jesteś już tą samą osobą co kiedyś. Pamiętasz jak się spotkaliśmy po raz pierwszy? – Spróbowała się uśmiechnąć, ale nie było to łatwe. – Byłeś bezwstydnym podrywaczem, który świata nie widział poza imprezami, alkoholem i kobietami. Byłeś uroczy i… naturalny. Zawsze się uśmiechałeś i kazałeś sobie myć plecy, kiedy zajmowałeś mi łazienkę. Strasznie mnie wtedy denerwowałeś i zawstydzałeś, ale zdążyłam cię polubić. – Patricia pociągnęła nosem. Nóż powoli zaczął opadać w dół. – A teraz? Teraz nie jesteś już neutralny. Stoisz po stronie zła a przecież sam mówiłeś, że… że nie chcesz być ani zły, ani dobry! Nie potrafię cię rozszyfrować. Nie wiem co się z tobą stało. Nagle jesteś taki chłodny, bezwzględny i zakłamany! Jesteś prawdziwym demonem! – zapiszczała.
Soriel wciąż milczał, patrząc na nią z góry. Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.
– Odpowiedz mi, co się z tobą stało, Soriel! – Głos Patricii brzmiał rozpaczliwie i błagalnie.
– Odpowiedź jest prosta: zmieniłem się – odpowiedział obojętnie chłopak i wzruszył ramionami.
– Nie, nie zmieniłeś się. – Dziewczyna potrząsnęła głową i opuściła nóż w dół. – Ty po prostu rozpaczliwie pragniesz czegoś, co wiedźmy obiecały ci dać, a czego ci nie podarują. To jakiś głupi cel!
Auvrey zmrużył groźnie oczy.
Nie, to nie był głupi cel. Wiedźmy muszą mu pomóc odzyskać matkę. Sam czytał o wskrzeszeniach – one naprawdę są możliwe. Wymagają wielu wyrzeczeń, ale dla ożywienia matki był w stanie zrobić wszystko. To po jej zniknięciu wszystko się posypało. Chciał to odzyskać. Zmienić swoją przyszłość i zapomnieć o przeszłości.
Zdenerwowany chłopak chwycił dziewczynę za ramię i przygwoździł ją do drzewa.
Nikt nie będzie mówił, że jego cele są głupie. NIKT!
Patricia jęknęła boleśnie – dosyć mocno uderzyła plecami w drzewo. Teraz spoglądała przestraszona prosto w szmaragdowe ślepia demona. Nie poznawała go. Był kimś obcym. Szedł po trupach do celu.
Soriel przyłożył nóż do szyi dziewczyny. To było już za wiele jak na nią. Zapłakała jak dziecko, któremu w ciągu jednej chwili zawalił się cały świat.
– Zabijesz mnie? – spytała piskliwie.
Auvrey przestał tak mocno ściskać jej ramię. Coś go poruszyło. Patrzył w załzawione oczy swojej przyjaciółki z których emanował strach. Patricia zawsze była wobec niego szczera, niczego nie ukrywała i niczego mu nie zrobiła. Ufała mu. Była pierwszą osobą, która patrzyła w jego głąb a nie tylko na ładną twarz. To prawda, że byli wrogami, ale to tylko mały żart od życia, który mogli pokonać.
– Soriel, ty tylko udajesz, prawda? – Głos czarodziejki był łamiący. – Widzę to. Nie chcesz mi robić krzywdy.
Auvrey sam siebie karcił w duchu za swoje zachowanie. Odsunął nóż od szyi dziewczyny i spojrzał w bok. Nie miał ochoty patrzeć jej w oczy. To go przerastało. Cała złość z niego odpływała i nie był w stanie zrobić tego, co powinien.
– Nie jesteś w stanie mnie zabić – szepnęła Pat i chwyciła przyjaciela za koszulkę tak delikatnie, że ledwo dotykała powierzchni materiału.
Soriel zacisnął dłoń na nożu i warknął cicho jakieś przekleństwo. Chciał się ruszyć, chciał pokazać, że nie jest taki słaby, ale coś go przed tym powstrzymywało. Jakieś ludzkie, nieznośne uczucie. Do cholery! Lepiej byłoby, gdyby na stałe żył w Reverentii! Wtedy nie byłby taki rozdarty!
– Soriel – zaczęła niepewnym głosem dziewczyna. – Co wiedźmy ci obiecały?
Auvrey milczał. Zaciskał zęby z całej siły, żeby tylko się nie wygadać. Wiedział, że będzie go od tego odwodzić, nawet, gdyby to było możliwe.
– Odpowiedz.
Soriel odtrącił jej rękę i uderzył pięścią w drzewo, tuż nad jej głową.
– Nie rozkazuj mi – warknął.
– Przecież wiesz, że możesz mi zaufać – załkała przestraszona Patricia.
– Wiem – syknął w odpowiedzi. – Ale nie chcę – mówiąc to, spojrzał na dziewczynę spode łba. Jego oczy świeciły w ciemnościach a czarna grzywka rzucała złowieszczy cień na jego twarz. Patricia widziała w Sorielu złość, ale też i bezradność. To wszystko co robił i jak się zachowywał… to wszystko było spowodowane tym, że nie potrafił sobie poradzić sam. Nikt nie może przejść przez życie bez żadnej pomocnej dłoni, nawet demon.
– Soriel – zaczęła bezradnie dziewczyna. – Naprawdę…
Chłopak syknął i zatkał ręką ucho. Zachowywał się tak, jakby słyszał coś, czego ona nie jest w stanie usłyszeć.
– Co się dzieje? – spytała cicho. Z trudem powstrzymała się od objęcia chłopaka – ręce trzymała wyciągnięte przed siebie.
– Uciekaj – warknął Soriel i posłał dziewczynie ostre spojrzenie.
– Nie zrobię tego.
– Uciekaj! – Tym razem chłopak krzyknął.
– Nie.
Patricia przybrała twardą minę, choć łzy wciąż ściekały jej po policzkach. Auvrey przeklinał w duchu te wstrętne wiedźmy a także samą czarodziejkę, która nie dostrzegała w nim zagrożenia. To oczywiste, że nie słyszała tego samego co on. Atak był skierowany tylko i wyłącznie w jego stronę. Wiedźmy ostrzegały, że go obserwują. Ostrzegały, że jeżeli nie wykona zadania do końca zajmą się tym same. Nie kłamały. W jego głowie brzęczał złowieszczy i niski śpiew Isabelle, która starała się przejąć nad jego ciałem kontrolę. Potrafił się przed tym bronić, ale przychodziło mu to z coraz większym trudem. Ręka, która obejmowała nóż zaczęła drżąco unosić się do góry. Dlaczego ta mała idiotka tego nie rozumiała?!
Auvrey przymknął oczy, żeby się skupić. Miał nadzieję, że w tym czasie dziewczyna pójdzie po rozum do głowy i ucieknie.
– Soriel, co się dzieje, boli cię coś? – spytała niepewnie Pat.
Nadzieja matką głupców.
Demon skierował nóż w stronę dziewczyny. Postawił w jej stronę jeden chwiejny krok – drugiemu próbował się sprzeciwić. Głośna pieśń rozbrzmiewała w jego głowie próbując go obezwładnić. Tylko krok dzielił go od utonięcia w kojącym śpiewie. Był jak kołysanka, która zmusza do snu. Tyle, że kołysanki nie przejmowały nad nikim kontrolę – ta miała go ogłupić.
– Dziwnie się zachowujesz – zaczęła dziewczyna, przytulając się plecami do drzewa. – Wiem, że nie chcesz mi zrobić krzywdy, już to przerabialiśmy – dodała niepewnie.
Soriel otworzył buzię, żeby wyrzucić z siebie ostrzeżenie, ale nie mógł. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Przeklęta Isabelle, przewidziała to. Z ust mógł ułożyć tylko słowo „proszę”, ale dlaczego czarodziejka miałaby się domyślić co chce jej przekazać? Wciąż spoglądała na niego niepewnie i nie rozumiała co takiego wyprawia. Cierpiał, to na pewno, ale dlaczego?
W Sorielu nagle coś pękło. Chwiejny ruch był wyjątkowo precyzyjny, kiedy wycelował w dziewczynę nożem. Z trudem zdołał ominąć jej serce – trafił ją w brzuch. Krew trysnęła z rany plamiąc drzewo, chodnik i niego samego. Lodowa la bonne fee była w szoku, zdołała z siebie wydać tylko krótki jęk. Zanim zgasła, upadła na kolana i spojrzała z niedowierzaniem na Soriela. Miała wrażenie, że serce boli ją bardziej niż zadany cios. Łzy cisnęły się jej do oczu i uciekały strużką po bladym poliku. Nie wiedziała czy to co widzi jest realnym obrazem – Soriel miał przejęty wyraz twarzy. Nie wyglądał jak on, tylko jak młodsza, przestraszona wersja siebie. Czy to prawdziwy widok?
„Nie wierzę” – pomyślała czarodziejka, nim upadła na chodnik i utonęła we własnej krwi.
Auvrey zastygł w bezruchu i spojrzał na omdlałą dziewczynę. Czar opuścił jego ciało, a śpiew zniknął wraz z podmuchem wiatru. Teraz trzymał ręce przed sobą i nie wiedział co zrobić. Jeszcze nigdy nie czuł się winny. Nigdy.
– Nie chciałem – szepnął. 
Chciał uklęknąć, chciał wziąć swoją przyjaciółkę w ramiona i ratować ją nim się wykrwawi, ale usłyszał kroki. W jego stronę pędzili już wezwani wcześniej łowcy. Nie mógł dać się złapać. Nie mógł pokazać, że to on jest winowajcą. Nox na pewno zajmie się Patricią.
Przeklinając siebie w duchu, Soriel ostatni raz spojrzał w pobladłą twarz dziewczyny i uciekł.
Wiedział, że bezpowrotnie utracił coś naprawdę ważnego. Coś, co bał się nazwać.
Kiedy odprowadzony przez głośne okrzyki łowców znalazł się już w cichym i ciemnym zaułku miasta, uderzył pięścią w ścianę. Nie panował nad sobą. Chciał rozwalić te przeklęte cegły nawet za cenę własnego zdrowia. Chciał poczuć taki sam ból, jaki mogła poczuć ona. 
Do cholery!
Auvrey warknął głośno i uderzył dwoma pięściami naraz w ścianę. Czarny kot skryty w cieniu nocy, uciekł z ostrzegawczym syknięciem tchórza. Czym się teraz od niego różnił? Niczym.
Chłopak zjechał plecami po murze i ukrył głowę w kolanach.
Pierwszy raz zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno chce osiągnąć swój cel dzięki osobom, które kierowały nim jak chciały. I czy to wszystko ma sens? Bo może w rzeczywistości nie potrzebuje już matki? Może jest już wystarczająco dużym chłopcem? Może rozpaczliwie potrzebuje kogoś innego. 

2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! (jakbym Ci już nie wysłała życzeń kilka razy xD)
    Jestem smutna po lekturze tego rozdziału. Jak słyszałaś podczas naszego ostatniego spotkania, nie chciałam śmierci Madlene i nadal tak twierdzę. Mam ochotę zapłakać nad tym, że jest martwa. A Soriel stracił w moich oczach i to wiele. Rozumiem, chciałby powrotu matki, ale czy po dwudziestu latach bez niej naprawdę się nie otrząsnął i nie znalazł miejsca dla siebie?
    Moją głową. O drzewo. Fuck, ja sobie kiedy wyobrażałam, że uderzam głową jednego z moich bohaterów o ścianę xD Mocne.
    Taki odrobinę beznamiętny - niczym Soriel - ten rozdział, ale dobrze oddałaś to, jak demon (zgodnie ze słowami Pat) jest zagubiony. I na tyle słaby, by zranić - dosłownie - osobę, która szybko stała się jedną z najważniejszych.
    Jestem ciekawa, co masz dla nich przyszykowane dalej.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę mam problem z Sorielem. Wkurza mnie, ale jego relacja z Pat potrafi być naprawdę urocza. Chwilami przy lekturze tego rozdziału miałam ochotę potrząsnąć Patricią, że przecież nie może tak naiwnie patrzeć na Soriela, ale z drugiej strony rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Ze wszystkich sił chce w niego wierzyć i jest jedyną osobą, która w ogóle próbuje. To może go jeszcze uratować. Choć w to wątpię.
    Martwi mnie ta sytuacja i boję się konsekwencji zawartych w następnym rozdziale. Laura osłabiona, Nox trochę jednak w rozsypce, Sorathiel też się ostatnio zachowuje nieco jak nawiedzony, a teraz jeszcze czarodziejki zostają ograniczone przez rany. Ciężko.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń