Już dawno nie miałam tak wielkiego zapału do pisania rozdziałów WCN. Wydaje mi się, że ten jest napisany całkiem dobrze. Siedzi i czeka na blogu już od tygodnia, za to następny jakoś nie chce się napisać! Okazuje się, że do końca 3/4 demona zostały jednak... 3 rozdziały. Jakoś się ta rozpiska dziwnie skróciła, ale równie dobrze może się jeszcze wydłużyć, bo niektóre pomysły wchodzą mi do głowy nagle. Z tego co widzę, to tom 3 nie będzie miał więcej niż 40 rozdziałów. Rozpiska wciąż się pisze, ale nie jest najgorzej, bo wychodzi na to, że cały czas coś się dzieje.
Czuję, że tak łatwo się z tą serią nie rozstanę. Dobrze operuje się światem, który się zna jak własny! Gorzej tworzy się te nowe, bo potem znów się musisz do czegoś długo przyzwyczajać.
Mamy Sapphire, mamy nawet Raidena i Riela, których wątek raczej rozwinę w 3 tomie, no i mamy też jęczącego Sorathiela! Więc...
Czuję, że tak łatwo się z tą serią nie rozstanę. Dobrze operuje się światem, który się zna jak własny! Gorzej tworzy się te nowe, bo potem znów się musisz do czegoś długo przyzwyczajać.
Mamy Sapphire, mamy nawet Raidena i Riela, których wątek raczej rozwinę w 3 tomie, no i mamy też jęczącego Sorathiela! Więc...
***
Reverentia.
Miałam przedziwne wrażenie, że niedługo stanie się
moim drugim domem. Zaczynałam już kojarzyć poszczególne drzewa, a co było
najbardziej niepokojące: one również zdawały się mnie kojarzyć. Na nasz widok
zaczęły kołysać się i wyciągać w naszą stronę konary. Nie wyglądały, jakby
chciały zrobić nam krzywdę. Wyglądały, jakby się cieszyły, że nas widzą. A może
to tylko moja chora wyobraźnia? Może po prostu chciałam poczuć, że w tej zimnej
i opustoszałej krainie jest coś, co nas wesprze a nie zabije? O to akurat było
bardzo trudno.
Nasz skład był nieliczny. Wielu po prostu
zrezygnowało z udziału w tej samobójczej przeprawie. Miałam jednak nadzieję, ze
nasz właściwy skład nie ukróci się o tak wielką liczbę członków i nie wrócimy
do punktu wyjścia. Trudno jest działać mając w składzie tylko: Sorathiela,
Nathiela, Ethana, Arena, Andi, niedoświadczonego jeszcze w walce Aleca, którego
podziwiam za zapał i kilku innych początkujących członków. Nasz szef
stwierdził, że mniejsza ilość osób wzbudzi mniej podejrzeń w Reverentii i być
może przekradniemy się do pół demonów niezauważeni, ale mnie to w żadnym
stopniu nie pocieszało. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie w tym momencie znajdują
się nasi przyszli sojusznicy. Potrafili się dobrze ukrywać. Co prawda Andariel
– brat Andi – przekazał im informacje na temat tego, że dziś będziemy ich
szukać, ale czy zadadzą sobie trud, żeby wyjść nam naprzeciw? Za bardzo się
bali, że zostaną odkryci. Martwiłam się, że ta misja może nie skończyć się
dobrze. Nathiel natomiast był lepszej myśli. Jak zawsze bezstresowo podchodził
do wykonywanego zadania. Czy on naprawdę nigdy się niczym nie przejmował?
Nieraz umierał ze strachu o mnie, kiedy wychodziłam do sklepu na dziesięć minut,
ale kiedy wykonywał niebezpieczne misje – był jak w siódmym niebie. Nathiel to
istota stworzona do bycia łowcą cienia. Nie wyobrażam sobie co mógłby robić
poza walką z demonami. Na pewno nie pracować jak zwyczajny człowiek – w tym się
nigdy nie sprawdzał.
Strategię mieliśmy ustalić na miejscu, niestety,
nijak nam to wychodziło. Panowała między nami niezgoda, co nie sprzyjało współpracy.
Doszliśmy w końcu do tego, że jest nas bardzo mało i dlatego nie ma sensu się rozdzielać
– przecież i tak nie mieliśmy jak skontaktować się z resztą w Reverentii –
wszelakie urządzenia pochodzenia ludzkiego nie działały tutaj, a flary mogły
nas tylko zdradzić. Musieliśmy być niewidzialni.
Istniało prawdopodobieństwo, że nie znajdziemy pół
demonów. Groziło nam to nieudaną misją. Sorathiel stwierdził, że jutrzejszego
dnia ludzkiego znowu możemy tutaj wyruszyć. On naprawdę nie zdawał sobie sprawy
z tego, jak wielkiego ryzyka się podejmowaliśmy. Sam nigdy nie był w
Reverentii. Przydałby mu się jakiś mocny cios w tył głowy, który przywróciłby
go do ładu. Z takim szefem daleko nie zajdziemy. Nikt ślepo nie będzie za nim
podążał. Wciąż wierzyłam, że zmądrzeje, ale zdążyłam już zauważyć, że potrafi
być uparty i trzymać się mocno swoich racji. Pod pewnym względem przypominał mi
Hugha. Może starał się być taki jak on?
– Przywołuje wspomnienia – odezwała się cichym głosem
Andi. Spojrzałam na nią ukradkiem. Była zamyślona, może niezbyt zadowolona z
powodu tej podróży. Kiedyś wspominała, że nie chce tu więcej wracać. Bała się,
że znów stanie się osobą, którą kiedyś była. Przyzwyczaiła się już do ludzkiego
życia. Żyła wśród ludzi i jak człowiek się zachowywała. Wizyta w Reverentii
mogła trochę namieszać w jej głowie.
– Jakie wspomnienia? – spytał nachmurzony Alec.
Nastolatka na dźwięk jego głosu skrzywiła się
znacząco.
– Mieszkałam tu przez sześć lat, debilu.
– Widać.
Dwójka czternastolatków zmierzyła się groźnie.
Ostatnim co chciałam tutaj słyszeć i widzieć to ich kłótnie. Nikt nie będzie
ich rozdzielał, gdy się pobiją. Czy naprawdę tak trudno było im ze sobą
współpracować? Byli w tej samej drużynie.
– Kto się kłóci, ten się młóci – mruknął Nathiel od
niechcenia. Raczej zainteresowany był podrzucanym do góry exitialis niż codzienną dawką kłótni najmłodszych członków Nox.
Andi i Alec słysząc tekst Auvreya, zarumienili się
soczyście i odwrócili od siebie głowy. To prawda, że z tekstu Nathiela można
było wyciągnąć wiele dziwnych wniosków, ale chyba nie byli aż tak zażenowani
jego głupią wypowiedzią? Przecież to już codzienność. Może jednak było między
nimi coś, co wykraczało poza sferę nienawiści? Wstyd wiele mógł powiedzieć o
dwójce młodych ludzi.
– Bezmózgi drań! – odezwała się zbulwersowana
demonica. Zacisnęła pięści i spiorunowała wzrokiem Auvreya, oczekując od niego
odpowiedzi. Ten jednak milczał. Uśmiechał się do siebie, jakby był teraz we
własnym świecie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby marzył o długonogich
blondynkach z wielkimi przednimi walorami. Już raz byłam w świecie jego
wyobraźni i nie chciałam tego powtórzyć.
Rozmowy ucichły. Andi szła w bezpiecznej odległości
od Aleca i pochylała głowę ku dołowi w taki sposób, aby jej czerwone włosy
zasłaniały całą prawą stronę twarzy. Alec również na nią nie patrzył. Udawał,
że interesują go kołyszące się dziwnie drzewa. Jego zawstydzenie zdradzał
nerwowy gest w postaci drapania lewego policzka. Obydwoje wyglądali jak z
pięknego obrazka przedstawiającego preludium zakochania. Co prawda nie sądzę,
aby kiedykolwiek mieli stworzyć z tymi charakterami jakiś związek, ale może
dojdzie do tego, że zaczną się w końcu dogadywać.
– Czujecie ten dziwny zapach? – spytał po pewnym
czasie Nathiel, marszcząc czoło. W chwili gdy o tym mówił, nie wyczuwałam
żadnego nowego zapachu. Dotarł do moich nozdrzy z małym opóźnieniem.
Siarka. Delikatny zapach siarki wymieszanej z krwią.
To bardzo niepokojące wrażenie węchowe.
Każdy z nas chwycił dyskretnie za nóż i ścisnął go w
dłoni. Wstrzymaliśmy również dalszą wędrówkę i zaczęliśmy się czujnie
rozglądać. Akurat przechodziliśmy przez las. Szum liści kołyszących się drzew
zagłuszał jakiekolwiek inne dźwięki.
– To nie jest dobry znak – odezwał się szeptem Aren.
Spojrzałam na niego pytająco, a on odwzajemnił moje spojrzenie. – La bonne fee
kiedyś o tym wspominały.
Gdy uświadomiłam sobie co ma na myśli, moje serce
stanęło w miejscu. W tym samym momencie coś dotknęło mnie w ramię i szybko
odwróciłam głowę w tył. Przed oczami mignęły mi tylko różowe pasma włosów. To
nie był dobry znak. Istniała w Reverentii tylko jedna osoba, której moc mogła
nieść za sobą zapach siarki. To charakterystyczne dla osób, które używały mocy
mentalnych. Kiedy chciało się wyczuć intrygę, należało użyć nozdrzy.
Morderczy chichot trafił do moich uszu, zagłuszając
myślenie. Miałam wrażenie, że tym razem demonica przeniosła się na przody. Gdy
tam spojrzałam ujrzałam jednak pustkę. Byłam lekko zdezorientowana. Przecież
jeszcze przed chwilą stali tutaj członkowie Nox. Czy to efekt działania
mentalnej siły? Byłam pod wpływem iluzji? Czy moja drużyna mnie
widziała, czy oni również stali sami i zastanawiali się co się dzieje?
Tuż nad sobą dosłyszałam głośne klaskanie. Spojrzałam
do góry, gdzie na gałęzi siedziała Sapphire. Nim zdążyłam zareagować,
zeskoczyła na dół i zagrodziła mi drogę. Wciąż klaskała w dłonie. Ten dźwięk
wydawał mi się dziwnie nużący. Przez chwilę miałam wrażenie, że usnę, ale
szybko pozbyłam się tego uczucia, gdy zamachnęłam się nożem wprzód. Roześmiana
Sapphire zniknęła z mojego pola widzenia i przeniosła się za mnie. Czułam się
otępiała. Moje ruchy dziwnie zwolniły a ręce i nogi stały się jak z waty. Nie
czułam, że wykonuję jakikolwiek gest. Byłam jak sparaliżowana.
Cały świat zaczął wirować mi przed oczami. Nie
wiedziałam czy to kwestia mojego dziwnego stanu zdrowia, czy może Sapphire
zaczęła obezwładniać mnie swoją mocą. Nie podobało mi się to. W głowie
próbowałam odszukać słowa la bonne fee, które wytłumaczyłyby mi jak walczyć z
mocą mentalną. Niestety, nic takiego nie pamiętałam. Czy
przeciętny człowiek był w stanie jakkolwiek z nią walczyć? Chyba tylko inna moc
mentalna mogła ją zwalczyć. Moją śladową ilość siły chaosu odziedziczonej po
Aidanie nie można było nazwać siłą umysłu. Nie potrafiłam jej nawet użyć, żeby
się obronić.
Upadłam na kolana, a potem przewróciłam się na bok
jak kłoda. Starałam się walczyć z ogarniającą mnie słabością, ale moje starania
nic nie dały. Utonęłam we mgle przypominającej mi cienisty dym. Wiedziałam, że
to co się dzieje nie jest przypadkiem. Popełniliśmy wielki błąd.
– To pułapka – szepnęłam w pustkę. W odpowiedzi
usłyszałam głośny śmiech dochodzący do z oddali. Nie byłam już w stanie walczyć.
Dałam się wciągnąć w otchłań reverentyjskich wizji. Tak naprawdę nie wiedziałam co
się ze mną działo. Czułam się jak podczas koszmaru, który ukazuje
wszystkie najgorsze wizje mojego strachu. Moje serce kuły cieniutkie i
niewidzialne szpilki – przez nie nie mogłam złapać oddechu. Raz z moich ust
wydobył się krzyk bólu, potem nie wiedziałam już czy jęczę, czy milczę, czy
szepczę. Głosy znajomych mi ludzi zlewały się w jedną chaotyczną myśl. Teraz
już nie tylko serce błagało o śmierć – głowa pękała na miliony kawałeczków – miałam wrażenie, że ją obejmuję, ale nie byłam tego pewna. Moje ciało było pod
kontrolą losu, który rzucał mną w ciemnościach jak chciał.
Czułam,
że moja nieświadomość mogła trwać nawet całe wieki. Cały czas błagałam w duchu,
żeby to się wreszcie skończyło. Nie chciałam umierać w taki sposób. Nie
chciałam oszaleć, a byłam od tego bliska.
– Jesteś słabsza niż twoja matka – usłyszałam szept,
który przerwał cały chaos i pozwolił mi przynajmniej częściowo wrócić do
siebie. Teraz już wiedziałam co się dzieje. Leżałam na ziemi cała spocona i
zdyszana, moje serce wystukiwało szaleńczy rytm, a ciało drżało jak ugodzone
prądem. Po policzkach ściekały słone łzy. Byłam roztrzęsiona.
Starałam się zbadać teren, ale widziałam tylko
ciemność i różowe włosy Sapphire, które wisiały tuż nad moją twarzą – zasłaniały
mi widok na czerń.
– Matka? – spytałam drżącym głosem. Nie rozumiałam
nic z wypowiedzi młodej demonicy. Na dodatek wciąż miałam problem z poruszaniem
się. Chociażbym chciała, nie mogłam jej nawet drasnąć – po pierwsze byłam
bezwładna, po drugie moje exitialis
gdzieś zniknęło.
– Ach, współczuję twoim znajomym z Nox, wiesz? –
zaśmiała się dźwięcznie dziewczyna. Podniosłam z trudem głowę i spojrzałam w
jej szmaragdowe oczy, które płonęły złośliwością.
– Dlaczego? – zachrypiałam.
– Są w gorszej sytuacji niż ty. Muszą walczyć z… –
Sapphire przerwała i zaśmiała się krótko. – Nie zgadniesz z kim!
– Pół demonami – szepnęłam sama do siebie. Tak, teraz
cała historia nabierała sensu. Andariel wspominał nam o tym, że jakiś pół demon
znajduje się w departamencie. Albo chciał nas ostrzec, albo ktoś, kto w
rzeczywistości nim był namówił resztę do sprzeciwienia się nam. To od początku
była pułapka. Prawdopodobnie już od chwili, kiedy Nathiel zjawił się tutaj z la
bonne fee, żeby ocalić Aurę i Amy. Nie bez powodu spotkali wtedy pół demony.
Departament to zaplanował. To dlatego wrócili wtedy cali, zdrowi i nie
spotkali na swojej drodze nikogo poza samą Sapphire, która była konspiratorem
tej misji.
Spojrzałam na nią i wstrzymałam dech.
– Brawo! – wykrzyknęła i klasnęła w dłonie. – Szybko
kojarzysz fakty! Naprawdę jesteś mądra! Jak na pół człowieka i pół demona –
mówiąc to podniosła się z klęczek. Zaczęła zataczać wokół mnie koła. Miała
skrzyżowane na plecach ręce i wydłużone, zabawne kroki małego dziecka. Miałam
wrażenie, że lada moment zacznie tutaj tańczyć.
Otarłam pot i łzy z twarzy. Choć moje ciało wciąż
drżało z emocji i niepokoju, byłam w stanie się poruszać. Na oślep starałam się
wymacać czarne podłoże – wciąż wierzyłam w to, że natknę się na exitialis i dzięki temu będę mogła
zaatakować demonicę. Chyba tylko w taki sposób będę mogła uwolnić się spod
kontroli jej mocy.
– Cieszę się, że mogę cię bliżej poznać, wiesz? –
spytała wesoło, jak dziecko. Błysk w jej szmaragdowych oczach świadczył o tym,
że nie kłamie. – Czy nie wspominałam ci, że mamy ze sobą wiele
wspólnego? – Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem dzikiego węża, którego
miało się ochotę chwycić za szyję i udusić. Rzeczywiście. Wciąż słyszałam w
głowie jej słowa. To było podczas naszego pierwszego bliższego starcia w
galerii handlowej. Wtedy, kiedy zabiła Jamie, a moja moc dała o sobie znać. Nie chciałam wówczas wiedzieć co mamy ze sobą wspólnego i nawet nie kierowałam
swoich myśli na ten tor. To był mój błąd. Myślałam wtedy, że Sapphire chce mnie sprowokować, a ona po prostu dała mi podpowiedź.
Była tak samo pół demonem pół człowiekiem jak ja.
Demonica zaśmiała się gładko i znów klasnęła w
dłonie. Cały czas przypominała mi małe dziecko, które nie wyszło jeszcze z
kołyski. Bawiła się ludzkimi umysłami jak gumowymi zabawkami, które mogła w
dowolnej chwili przerzucić przez szczebelki łóżeczka. Czytała w moich myślach.
Nawet, jeżeli bym chciała, nie ukryję swoich zamiarów. Byłam w świecie, który
wykreowała i grałam w przedstawieniu, które miało z góry ustalony scenariusz.
Nie mogłam niczego zrobić.
– Jak to możliwe? – spytałam cicho. Nie mogłam bowiem
pojąć jednej rzeczy. Jak Sapphire mogła być pół demonem pół człowiekiem, skoro
posługiwała się potężną mocą i miała szmaragdowe oczy, jak reszta cienistych
demonów?
– To proste. – Sapphire zatrzymała się w miejscu i
wzruszyła ramionami. Miałam wrażenie, że jej krótka czarna sukienka zmieniła się
nagle w kolorowy kombinezon przypominający cyrkowy strój. Teraz nie miała dwóch
kucyków u szczytu głowy, a jedną kitę związaną wstążką na boku. Wyglądała na
trochę młodszą i bardziej… niewinną, bardziej ludzką.
– Jest we mnie więcej demona niż człowieka. Bardziej
mogłabym przypominać w tym momencie twoją córkę, niż ciebie, w końcu używam
magii i mam szmaragdowe oczy – uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. – Prawda
jest jednak taka, że pochodzę od demona i ludzkiej kobiety. Znasz to, prawda? –
spytała i zaśmiała się dźwięcznie. W jej ręce zmaterializowała się czarna
laska, a na głowie ułożył się mały, czarny cylinder, dłonie zostały owinięte
przez nieskazitelnie białe rękawiczki, a twarz została pomalowana w dziwnie
niepasujące do siebie kolory. Wyglądała jak klaun. – Podobnie jak ty żyłam w
świecie ludzi. Pracowałam w cyrku pod okiem surowej matki. Chyba nigdy
mnie nie lubiła – mówiąc to, wzruszyła obojętnie ramionami. – Miała mi za złe,
że w ogóle istnieję, że musiała mnie urodzić. Dostrzegała we mnie demona, nie
człowieka. Wiedziała, że ćwiczę swoje moce na innych pracownikach i jeżeli
tylko ktoś mnie zdenerwował, kończył zaraz w domu wariatów. Wiecznie dostawałam
baty. – Machnęła laską, a wtedy czerń zaczęła zmieniać się w jakąś zupełnie mi
obcą wizję. Teraz nie leżałam już na czarnym skrawku ziemi a w trawie przed
czerwono-białym namiotem cyrkowym. Przed wejściem do niego siedziała mała różowowłosa i obrażona dziewczynka. Miała wielkie łzy w oczach i
zaciśnięte, obrażone ustka. Była ubrana w tęczową sukienkę, poszarpaną lekko u
dołu. Wydaje mi się, że nie miała łatwego życia. Za jej plecami odbywało się
cyrkowe przedstawienie. Przez uchylone tylne wejście namiotu widziałam
wykonującego rozkazy treserki lwa.
Z trudem zaczęłam przenosić się do pionu.
Obok mnie stanęła starsza wersja Sapphire. Uśmiechała
się w dziwnie nostalgiczny, udawany sposób. Miała założone na piersi ręce.
Teraz jej ubiór znów był taki jak wcześniej. Czarna gotycka sukienka z białymi
koronkami i wstążki zawiązane wokół kucyków.
– Urocza byłam, co? – spytała rozbawiona.
Za nami pojawił się przerażająco wysoki mężczyzna –
rzucał przed nas szeroki cień kojarzący się z potworem, który mógł być skrzyżowany z człowiekiem. Przeszły mnie ciarki, ale gdy spojrzałam w tył, okazało się, że to tak naprawdę zwyczajny… demon? Czyżby jego cień był po
prostu iluzją?
Mała Sapphire zamrugała oczkami i otarła piąstką łzy.
Spojrzała nachmurzona na mężczyznę, który przed nią stanął. Był ubrany w
dziwnie pasiasty garnitur i przystrojony kolorowymi wstążkami jak dziwak. Co najdziwniejsze
– miał zaszyte w uśmiechu usta. Tak, to na pewno był cienisty demon, ale o
wiele bardziej przerażający niż Vail Auvrey czy mój ojciec. On nie miał w sobie
nawet krzty normalności. Zdawał się patrzeć dalej niż na Sapphire. Zupełnie,
jakby zaglądał do jej umysłu, a nie w jej twarz.
– Trafne spostrzeżenie – odezwała się nastoletnia
demonica. Stanęła obok przerażającego demona i uśmiechnęła się uroczo w stronę
jego pustego oblicza. – Widzisz, to jest właśnie mój ojciec. Jak się idzie
domyślić, moc mentalną odziedziczyłam po
nim, tyle, że on był w niej mistrzem. Ja potrafię zrobić tylko połowę z tego,
co on potrafił. Nazywał się Delrith i należał do departamentu kontroli demonów,
którym rządził niegdyś Dante Vaux.
Dante Vaux. Założyciel departamentu, mój dziadek,
którego nigdy nie poznałam. Ojciec Aidena Vauxa.
– Wiesz, kto go zabił? – Sapphire spojrzała na mnie z
rozbawieniem. – Niepozorna, niska blondynka, która wojowała kiedyś w Nox. Całe
szczęście, już nie żyje – mówiąc to, wzruszyła obojętnie ramionami.
Wcale nie zaskoczyło mnie to, że Sapphire wspominała
o mojej matce. Już wielokrotnie słyszałam o tym, że wybiła połowę członków
dawnego departamentu. Nigdy jednak nie słyszałam o kimś takim jak Delrith.
Jeżeli będę miała okazję, muszę o niego dopytać Ethana, musiał go znać, skoro
to Calanthe go zabiła.
Spojrzałam w stronę wizyjnego demona, który podał
rękę małej Sapphire. Ta przyjęła ją z uśmiechem. Zupełnie, jakby poczuła, że
coś ich łączy. Ta wielka odmienność, objawiająca się w mentalnej sile. Tylko
oni widzieli dalej, niż mógł spoglądać jakikolwiek człowiek. Taka moc wyglądała
jak przekleństwo.
– Tatuś zabił moją mamusię i wszystkich ludzi, którzy
akurat znajdywali się w cyrku, a potem zabrał mnie do Reverentii i pokazał
całkiem odmienny świat. Byłam taka szczęśliwa, że się tu znalazłam – rozmarzyła
się demonica.
Cała wizja zniknęła, ustępując miejsca widokom prosto
z krainy demonów. Teraz widziałam małą Sapphire zafascynowaną nowym światem. Delrith trzymał ją za rękę. Nie mogłam patrzeć mu w twarz. Był jak kukła.
Przez zaszyte, uśmiechnięte usta przypominał mi stracha na wróble, jego
przydługa marynarka dopełniała tylko ten przerażający efekt.
– Twoja matka to oczywiście zepsuła, ale spokojnie, wciąż się świetnie bawię –
odpowiedziała demonica. Spojrzała prosto w moją twarz i uśmiechnęła się
leniwie. Teraz bardziej przypominała mi swojego ojca niż prawdziwą wersję
siebie. Miała dziwnie zmrużone oczy. – Wiesz, że Calanthe mogła nie przeżyć? –
spytała powolnie. – Mój ojciec zabawiał się jej umysłem przez całe trzy dni.
Więził ją w Reverentii. Uwierz, gdybyś ją zobaczyła po powrocie, zapewne byś
jej nie poznała. To Aiden wszystko zepsuł – westchnęła z zawodem i wzruszyła
ramionami. – Pomógł jej wrócić do siebie. Gdyby nie on, zapewne nie zwałaby się
feniksem, który powstaje z popiołów. Chociaż był chłodny i niedostępny,
podtrzymywał ją na duchu. Jak myślisz, kochali się? – spytała i przekręciła
głowę w bok jak porcelanowa lalka z horroru.
Czy moi rodzice się kochali? Nigdy się tego nie
dowiedziałam. Miałam wrażenie, że usłyszałam tylko część historii z ust Calanthe.
Zakochana bez pamięci nastolatka i chłodny demon, który doskonale ukrywał swoje
uczucia. Co tak naprawdę ich łączyło? Tego się już raczej nie dowiem.
– Racja. To nie jest już ważne. – Dziewczyna pokiwała
głową ze zrozumieniem. – Ważne jest to, jak świetnie będziemy się dzisiaj
bawić! – zanuciła dźwięcznie i podskoczyła wesoło do góry, klaszcząc w dłonie.
Na dźwięk jej radosnego głosu, przeszły mnie ciarki.
Wizja Reverentii uległa rozproszeniu – cienisty dym
porwał ją ze sobą i utworzył ciemny krajobraz przerażającej pustki.
– Jak myślisz, będziesz w stanie znieść trzy dni
umysłowych tortur jak twoja matka? – Sapphire postawiła krok w moją stronę.
Chciałam się od niej odsunąć, ale zastygłam w bezruchu. Wciąż zapominałam, że
to ona mną rządziła w tym świecie. Moje ciało i umysł będą grały tak jak im
rozkaże. Byłam bezradna.
– Sądzę, że jesteś słabsza niż ona – szepnęła
demonica i uśmiechnęła się szeroko w taki sposób jak jej ojciec miał zaszyte
usta. Przez chwilę miałam wrażenie, że i ona przybiera formę przerażającego
strachu na wróble, ale wystarczyło, że zamrugałam oczami, a wizja zniknęła.
Sapphire stanęła w odległości kilkudziesięciu
centymetrów ode mnie. Wyciągnęła w moją stronę rękę. Chociaż chciałam się
wyrwać, moje próby okazały się daremne. Byłam bezwładna.
Wiedziałam, że mogę liczyć już tylko na osoby z zewnątrz. Tyle, że nie miał
mnie kto uratować. Nikt z naszej grupy nie umiał używać mocy mentalnej, a
wątpiłam w to, że istniał inny sposób na ocalenie mnie z tego piekła.
Moje serce znów zaczęło wybijać dziki rytm. Patrzyłam
jak ręka Sapphire powolnie zbliża się do mojego czoła. Doskonale wiedziałam, że
nie przeżyję trzech dni umysłowych tortur. Moja matka była silniejsza niż ja.
Zniszczyła połowę departamentu już jako nastolatka, na dodatek nie bez
przyczyny nazwano ją feniksem. Nawet po chwili słabości potrafiła się wznieść.
A czy ja to potrafiłam? Wiedziałam, że byle głupia rzecz jest w stanie mnie
załamać. Wsparcie rodziny mogło tu niewiele pomóc.
Blada i chłodna dłoń spoczęła na moim czole, a ja
poczułam, że znów zapadam się w przerażającym śnie pełnym chaotycznych głosów,
błagających mnie o ocalenie. Już wiedziałam skąd się wzięły.
To wszystkie osoby, które Sapphire zabiła.
***
Co tu się do cholery działo? W jednej chwili był
wśród swoich kompanów z Nox, a w następnej znalazł się na jakimś dzikim
zadupiu, gdzie z każdym następnym krokiem drzewa się przerzedzały.
Wystarczyło, że zamrugał oczami, a wszystko zniknęło, jak w jakimś pieprzonym filmie science fiction. Brakowało tylko kosmitów, którzy zaczną do niego przemawiać w obcym języku z zamiarem zjedzenia jego mózgu. Laura zapewne by stwierdziła, że inwazja mu nie grozi, bo jest zbyt inteligentny. Takiej wersji powinien się trzymać.
Wystarczyło, że zamrugał oczami, a wszystko zniknęło, jak w jakimś pieprzonym filmie science fiction. Brakowało tylko kosmitów, którzy zaczną do niego przemawiać w obcym języku z zamiarem zjedzenia jego mózgu. Laura zapewne by stwierdziła, że inwazja mu nie grozi, bo jest zbyt inteligentny. Takiej wersji powinien się trzymać.
Nathiel przedzierał się dzielnie przez chaszcze
Reverentii i klął pod nosem na wszystkie demony tego świata. Od początku
wiedział, że ta podróż nie jest dobrym pomysłem. Każdy powtarzał Sorathielowi,
że powinni wybrać się w inny dzień i w innym składzie. A teraz nie dość, że
mają niedobór członków Nox to jeszcze prawdopodobnie każdy z nich jest w tej
bezdusznej krainie sam. Nie wyobrażał sobie tego, żeby świeżaki przeżyją.
Kompletnie nic nie wiedzą o demonach, departament pozbędzie się ich bez
litości.
Jak mieli siebie teraz odnaleźć? Jak mieli wrócić w kompletnym składzie do świata ludzi? Nie ustalili żadnej konkretnej strategii, nie ustalili nawet tego co zrobić w takich sytuacjach. Zebrać na powrót cały zespół graniczy z cudem.
Jak mieli siebie teraz odnaleźć? Jak mieli wrócić w kompletnym składzie do świata ludzi? Nie ustalili żadnej konkretnej strategii, nie ustalili nawet tego co zrobić w takich sytuacjach. Zebrać na powrót cały zespół graniczy z cudem.
Istniało prawdopodobieństwo, że to Sapphire znowu
bawiła się ich umysłami. La bonne fee mówiły, że trzeba wyjść za sferę
działania mocy mentalnej, czyli zostało mu podążanie przed siebie. Tyle, że nie
każdy wiedział jak radzić sobie w takiej sytuacji.
Nathiel walnął w drzewo zwiniętą pięścią. Był
zdenerwowany. Cholernie zły. Jeżeli wrócą do świata ludzi, nie odpuści tego
Sorathielowi. Zachowywał się jak kretyn. Rozumiał to, że się boi, że chciał
zapewnić swojej przyszłej żonie i dziecku bezpieczeństwo, ale niczego nie
przyspieszy na siłę! Nie wybiją całego departamentu z dnia na dzień! Chcąc nie
chcąc będzie musiał wychowywać córkę w świecie, który nie jest do końca
bezpieczny. Był szefem organizacji, to jego demony będą chciały zabić w
pierwszej kolejności. Musiał się z tym pogodzić i starać się przeżyć, racjonalnie
podejmując decyzje. Prawda była taka, że jeszcze przez kilka lat będą użerać
się z demonami. Nathiela również to nie cieszyło. Przecież miał córkę i żonę,
wiedział co to znaczy martwić się o własną rodzinę. Nie był jednak typem osoby
panikującej. Przyzwyczaił się już do takiego życia i starał się po prostu
bronić osoby, które kocha w miarę możliwości. Sorathiela również nie zamierzał
zostawić. Mimo tego, że zachowywał się ostatnio jak dupek to jednak wciąż był
jego przyjacielem i zawsze będzie zanim podążał, nawet na koniec Reverentii –
bo koniec świata to tak naprawdę nic w porównaniu z krainą demonów.
Nathiel przystanął i zmarszczył czoło. Co rusz
słyszał jakiś podejrzany szelest. Ilekroć się jednak zatrzymywał, niczego nie
dostrzegał. Wcale by się nie zdziwił, gdyby to jakiś członek departamentu go
śledził. Nie, on doskonale wiedział, że ktoś z nich go śledził. I nawet
domyślał się, kto to mógł być.
Demon wyprostował się z dumą i uśmiechnął kpiąco.
– Ile jeszcze zamierzasz się kryć? – spytał głośno. –
Myślałem, że powitasz swojego brata uściskiem – dodał ironicznie.
Przez dłuższą chwilę panował spokój, ale potem
rozległy się zdecydowane kroki. Nathiel zacisnął w dłoni exitialis, starając się ukryć swoje zamiary. Wciąż grał
nieprzejętego sytuacją luzaka, który czekał na ruch wroga. W rzeczywistości
napiął wszystkie mięśnie i wytężył wzrok.
Wśród drzew przekradał się cień. Ręce trzymał w
kieszeniach, plecy miał lekko zgarbione. Nie starał się już ukryć swojej
obecności. Prawdopodobnie chciał, żeby Nathiel go wykrył.
– Uściskiem to może nie – zaczął znudzonym głosem demon,
wychodząc zza drzewa. Stanął w całej swojej okazałości w lekkim rozkroku. Nie
uśmiechał się jednak jak miał to w zwyczaju. Wyglądał na zmęczonego i
zirytowanego sytuacją. Nathiel znał ten wyraz twarzy. Tym razem nie będzie mowy
o zabawie. Ta walka będzie szybka i bezlitosna.
– To może przynajmniej nożem? – spytał młodszy brat,
unosząc brew do góry.
– Z całą moją braterską przyjemnością – powiedział
niskim głosem Soriel, skłaniając się w ironicznym geście ku dołowi. –
Zdechniesz.
Bracia Auvrey rzucili się na siebie i rozpoczęli
walkę na śmierć i życie.
***
To była pułapka. Żaden członek organizacji nie miał już
co do tego żadnych wątpliwości. Cała ta misja okazała się być z góry zaplanowaną
porażką łowców. Dla szefa Nox był to ogromny cios. Miał sobie za złe, że nie
rozważył wszystkich za i przeciw. Miał sobie za złe, że nie posłuchał żadnego z
członków organizacji, tylko pędził jak na złamanie karku, byleby szybko zawrzeć
sojusz i zniszczyć departament. Rozpaczliwie trzymał się tej iskierki nadziei,
która pozwalała mu wierzyć w to, że są w stanie zniszczyć demony od zaraz. To
nie było możliwe. Strach sprawił, że przestał racjonalnie myśleć. Działał jak
zaprogramowana siła, która dąży do określonego celu, nie zważając na otoczenie.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek czuł się bezradny. Zhańbił stanowisko szefa
organizacji Nox, zhańbił dobre imię Hugha – najlepszego wodza łowców
wszech czasów. Zachował się jak niedorosły człowiek, egoista, który patrzy tylko
na swoje dobro. A przecież tak bardzo chciał być dobrym przywódcą. Nie
despotycznym i zimnym draniem, który stawiał dobro swoich ludzi na niższym
poziomie niż ryzyko niewiadomej sytuacji. To wszystko go przerosło. Nie był
jeszcze gotowy na rządzenie tak sporą ilością osób. Bardziej nadawałby się do
tego Ethan niż on. Miał większy staż, więcej doświadczenia, więcej ogłady… Nie
ulegał tak łatwo emocjom jak on. Jeżeli żywo wyjdą z całej tej farsy, odda mu
swoje stanowisko. Odda je komukolwiek, kto nie będzie prowadził ludzi na rzeź.
Sorathiel czuł się zagubiony jak mały chłopiec. Łzy
same cisnęły mu się do oczu. Był perfekcjonistą. Bolał go każdy błąd, a już
szczególnie tak poważny jak ten. Bliski był od tego, żeby się poddać. Przy
życiu utrzymywała go tylko myśl, że w domu czeka na niego zmartwiona Amy z
dzieckiem. Zaciskał usta tak mocno, że po pewnym czasie całkowicie mu zbielały.
Walczył już nie tylko z porażką, ale i z pękającymi w nim uczuciami, które przez
tyle lat skrywał. Gdyby jego rodzice żyli, na pewno czuliby się zawiedzeni…
Ranny blondyn dotarł do pobliskiego drzewa i wsparł
się o nie plecami. Rękę trzymał na brzuchu z którego lała się krew. Minę miał
skrzywioną i zbolałą. Walczył ze słabością.
W ciągu kilku sekund znalazł się obok niego Aren. Na
szczęście nie był tak pokiereszowany jak on. Na skórze widniało tylko kilka
drobnych nacięć, Madlene będzie mu to w stanie wybaczyć. Oczywiście, jeżeli Aren przeżyje. Jeżeli ktokolwiek z nich przeżyje.
– Nie możemy się tutaj zatrzymać – odezwał się pół
demon. Zarzucił rękę Sorathiela na swoje ramię i oderwał go ostrożnie od
drzewa. Wraz z nim zaczął się przekradać pomiędzy drzewami. Co rusz oglądał się
do tyłu, czy ktoś za nimi nie podąża.
Laura i Nathiel gdzieś zniknęli. Andi, Alec i Ethan
jeszcze niedawno walczyli przy ich boku. Po serii ognistych wybuchów wywołanych
przez zdradliwe demony wszyscy się rozbiegli. Sorathiel nie musiał wydawać
żadnego rozkazu, członkowie Nox doskonale wiedzieli, że muszą teraz ratować
siebie.
Sojusz z pół demonami w Reverentii. Cóż za głupi
pomysł. Przecież to logiczne, że nie podejmują takich decyzji jak inne demony
żyjące w świecie ludzi. Tu działali na zupełnie innych zasadach. Każdy
troszczył się o siebie i nie chciał ryzykować życiem. To dlatego całkowicie
poddali się departamentowi kontroli demonów. Vail Auvrey wraz ze swoją leniwą
„trupą” obiecał im, że zostawią ich w spokoju, jeżeli pomogą im pozbyć się
łowców. To dlatego przystali na ostatnią propozycję Nathiela dotyczącą sojuszu.
A wystarczyło przypomnieć sobie jak zareagowali kilka lat temu na słowa Laury,
która również chciała ich do niego przekonać. Stwierdzili, że za bardzo się
boją i żyje im się lepiej tak jak jest, czyli uciekając. Nie mogli tak nagle
zmienić zdania. Dlaczego o tym nie pomyślał? Przecież to było banalne zagranie
ze strony departamentu! Mogli to przewidzieć. Mogli, ale tego nie zrobili.
Najwyraźniej ich wrogowie zdawali sobie sprawę z bezradności, która ogarnęła
łowców. Wiedzieli, że rozpaczliwie będą szukać rozwiązania w walce z nimi i
chwycą się każdego tonącego odłamka statku, który jeszcze dryfował na wodzie.
Sorathiel spowalniał Arena, ponieważ rana, którą miał
w brzuchu nie była jedyną. Z trudem mógł się poruszać, kiedy jego kolano
odmawiało współpracy. To całkiem logiczne, że pół demony w pierwszej kolejności
zaatakowały jego. Doskonale wiedzieli, że jest szefem organizacji, a to właśnie przywódców wykańcza się najpierw, bo wtedy powstaje chaos i reszta nie wie co robić.
To nieprawda. W Nox się to nie sprawdzało. Jego ludzie zawsze wiedzieli co robić,
nawet, gdy nie dostawali żadnego rozkazu. To mądrzy łowcy. Żałował, że ich nie
docenił. Powinien bardziej o nich dbać.
– Płaczesz? – spytał Aren, unosząc brew do góry. Nie
wyglądał jednak na zdziwionego. Domyślał się co Sorathiel teraz przeżywał. Na
pewno obwiniał siebie o całą tę sytuację.
Szef Nox zakrył dłonią twarz. Już nie wiedział czy
krzywi się z bólu, czy z powodu zażenowania, jakie go ogarnęło. Rzadko wyrażał
swoje emocje w taki sposób. Łzy czyniły ludzi słabymi.
– Nie wybaczę sobie tego co zrobiłem – szepnął. – Z
mojej winy zginęli niewinni ludzie.
Aren odwrócił od niego wzrok i skupił się na drodze.
Zachował zimną krew nawet w tej sytuacji. Sorathiel był pewien, że również
sprawdziłby się jako szef organizacji.
– Nie będę niczemu przeczył – odezwał się pół demon.
– Nie mam też zamiaru potwierdzać. Musisz wziąć ten ciężar na barki,
Sorathielu. Bycie przywódcą nie jest łatwe. Nie zawsze wszystkie misje będą
kończyć się tak, jakbyś tego chciał. Czasem po prostu trzeba zrezygnować.
Zadbajmy o siebie i uciekajmy stąd, nim pół demony wykończą nas wszystkich.
Wciąż mamy szansę, żeby się podnieść. Nim całkowicie się poddasz, pamiętaj o tym, że ktoś na ciebie czeka – powiedział Aren, cicho wzdychając.
Sorathiel nie odpowiedział. Kiwnął lekko głową i
skupił się na tym, aby nie utracić przytomności. Wszystko co powiedział Aren
było prawdą. Nie mogą rozpaczać nad rozlanym mlekiem – teraz to ich życie było
ważniejsze. Jeżeli oni nie przeżyją, to kto powstrzyma departament?
Miał tylko nadzieję, że reszta członków również ma
się dobrze i że Nathiel nie rozdzielił się z Laurą.
Do Sorathiela i Arena dołączyła Andi, Alec i Ethan.
Alec wspierał się na nastoletniej demonicy, ale wciąż uśmiechał się z dumą i
starał wysoko zadzierać głowę. Sorath był pod wrażeniem jak świetnie sobie
radził. To była jedna z jego pierwszych misji, a jako jedyny z nowych ludzi Nox
przeżył. Być może była to kwestia tego, że Andi znajdowała się w pobliżu. Może
się nienawidzili, ale w końcu byli kompanami w tej samej walce. Panna Tourlaville
nigdy nie zostawiłaby żadnego członka na pastwę losu, nawet, gdyby
nienawidziła go z całego serca. Teraz użyczyła swojego ramienia Alecowi
i choć nie była z tego powodu zadowolona, szła przed siebie bez narzekania. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego w jak wielkiej czarnej
dziurze się znajdują. W takich sytuacjach potrafiła postępować jak dorosła
osoba.
Ethan szedł obok młodych kulejąc. Trzymał się za
zranione ramię i mrużył oko, które zalane zostało krwią. Na jego twarzy malował
się ból, ale dzielnie parł do przodu. Sorathiel znów miał ochotę zapłakać. Z
trudem wstrzymał kolejną walę rozpaczy w sobie. Nie był już małym chłopcem,
który przytuli się do rodziców i wypłacze. Pomimo swoich
błędów wciąż był szefem organizacji i to on powinien podtrzymywać innych
członków na duchu, nie oni jego. Mimo tego nie potrafił się nawet odezwać.
Pałeczkę przejął wciąż trzeźwo myślący Aren. Był pół demonem. Nikogo nie
dziwiło to, że wyszedł z tej jatki najmniej uszkodzony. Doskonale wiedział jak
działają podobne mu istoty i posiadał taką samą moc jak one.
– Nie ma szansy, żeby ktokolwiek poza nami oraz
Nathielem i Laurą przeżył – odezwał się donośnym głosem. – Powinniśmy uciekać
jak najdalej od miejsca zdarzenia.
– Co w takim razie z Nathielem i Laurą? – spytała
zaniepokojona Andi. Zmarszczyła czoło, zdradzając swój niepokój o jedne z
najważniejszych osób w jej życiu.
– Jeżeli są razem, powinni dać sobie radę. Laura nie
jest głupia, domyśli się, że muszą uciekać, bo to pułapka – odezwał się
zmęczonym głosem Ethan.
– A jeżeli nie są razem?
Zapadła cisza.
Każdy z nich wiedział, że Laura bez Nathiela niewiele
jest w stanie zdziałać. Była łowcą od kilku dobrych lat, ale nie sprawdzała się
w bezpośrednich walkach. Lepsza była w rekrutowaniu i układaniu planu. Mogli
mieć tylko nadzieję na to, że nie przyjdzie jej walczyć z kimś z departamentu.
Grupa ocalałych łowców przedzierała się przez las,
który nie umożliwiał im ucieczki. Drzewa były bardzo gęsto porozstawiane i
nieraz chwytały kogoś za nogę czy rękę, próbując przyciągnąć go w swoją stronę.
Florze Reverentii bardzo nie podobało się to, że ktoś próbuje zbezcześcić las i przerwać spokój, który od zawsze tutaj panował. Odpychanie nożem roślin i
ranienie ich tylko pogarszało sytuację. Dopiero po kilku dobrych minutach
znaleźli się na otwartej przestrzeni. Drzewa tworzyły tutaj idealny okrąg. Po
środku nie znajdowało się nic poza ściółką ułożoną z bordowej trawy,
wpasowującej się idealnie w ludzką krew. Żaden z łowców nie czuł się tutaj
bezpieczny. Było w tym miejscu coś, co kazało im uciekać.
– Nie chcę nic mówić, ale to trochę wygląda jak
miejsce jakiejś egzekucji – mruknął Ethan. Ścisnął nóż w dłoni i rozglądnął się
zaniepokojony wkoło. Bo czy to nie dziwne, że drzewa nagle przestały się
kołysać? W okręgu panowała przejmująca cisza.
– Nie możemy tutaj zostać – szepnęła Andi. – Coś tu
jest nie tak. Czuję to.
– Tak, ja też to czuję – dodał Aren, marszcząc czoło.
– Ta ciężka atmosfera…
Nikt z nich nie był się w stanie ruszyć. I to nie z
powodu strachu czy przejęcia sytuacją. Po prostu utknęli w bordowej trawie.
Małe roślinki owinęły się wokół ich stóp i nie pozwoliły na żaden ruch.
– Szlag – syknął Ethan. Spróbował potraktować te małe
czerwone więzy nożem, ale żywe rośliny nie pozwoliły na zranienie się. Zaczęły
owijać się również wokół jego rąk.
– To również była pułapka – powiedział Aren i
wyprostował się wraz z Sorathielem. Spojrzał przed siebie, jakby przeczuwał, że
ktoś znajduje się za drzewami. – Nie ruszajcie się. Tylko pogorszycie sytuację.
Mamy tu do czynienia z kimś, kto jest władcą reveretyjskiej flory – mówiąc to,
skrzywił się znacząco.
– Chyba zostałem rozszyfrowany – usłyszeli cieniutki
głosik dochodzący zza drzewa. Wszyscy skierowali spojrzenia w tamtą stronę. Zza
szarego wielkoluda wynurzył się niski chłopiec o szmaragdowych oczach. Jego
plecy zdobiła czarna szata, która przywodziła na myśl pelerynę Draculi. –
Myślałem, że dłużej będziecie się nad tym zastanawiać, ale… Aren, prawda? –
Chłopiec przekręcił głowę w bok i spojrzał na blondyna. Z delikatnym uśmiechem
niewinnego dziecka machnął ręką, dzięki czemu czerwone rośliny zaczęły oplatać
Arena szybciej niż resztę. Pół demon był zmuszony puścić Sorathiela, który
upadł natychmiastowo na kolana.
– Ty też lubiłeś podróżować swojego czasu do
Reverentii i zbierać rośliny, prawda? – spytał z błyskiem w szmaragdowych
oczach chłopiec.
Reszta członków Nox spojrzała na niego podejrzliwie.
Aren nigdy nie wspominał, że sam wybierał się do Reverentii. Andi pamiętała, że
w rozmowie z nimi stwierdził kiedyś, że nigdy tutaj nie był. Najwyraźniej z
jakiegoś powodu ich okłamał.
– Jesteś domyślny – stwierdził krzywo uśmiechnięty
pół demon.
– Riel, przestań się z nimi zabawiać i tak ich nie
możesz zabić – odezwał się inny głos. Z drzewa za którego wcześniej wynurzył się
szarowłosy chłopiec, zeskoczył teraz inny demon.
Riel Talley i Raiden Shirey. Dwójka członków
departamentu kontroli demonów. Jedyne osoby, których zdolności magiczne nie
były dotąd znane łowcom. Obydwoje bardzo rzadko pojawiali się na jakichkolwiek
misjach. Teraz stali tu przed nimi i nie zamierzali być litościwi.
Mały demon zasłonił połowę twarzy czarną peleryną i
uśmiechnął się jak prawdziwy diabeł. Teraz nie wyglądał już jak niewinny
chłopiec. Zmienił się w ciągu ułamka sekundy w kogoś, kogo można było zwać
prawdziwym demonem.
– Mam nadzieję, że spodoba wam się bycie
zakładnikami.
Członkowie Nox wymienili podejrzliwe spojrzenia, nie
rozumiejąc o co chodzi. Zakładnicy? Na kogo?
Kiedy Raiden zaczął się kierować w ich stronę,
rozwiązywał powolnie biały bandaż, który miał zawiązany wokół głowy. Między
drzewami zaczęły skradać się cieniste pokraki żądne ludzkiej energii, a wśród
nich znajdowały się zdradliwe pół demony – ich oczy emanowały pustką.
– Zabawmy się – szepnął Raiden i odrzucił bandaż w
tył.
Jego skryte dotąd oko nie było szmaragdowe. Płonęło
szkarłatem krwi.