No i mamy pierwszy rozdział "W cieniu strachu"! Niesamowicie fajnie pisze mi się trzeci tom WCN, choć na dobrą sprawę nie działo się jeszcze nic szczególnego. Zacznie się dopiero dziać w czwartym rozdziale. Mam wrażenie, że fabuła WCS pędzi dosyć szybko, ale to się okaże w trakcie, być może liczba 43 rozdziałów okaże się trochę większa. Zobaczymy. Jeżeli chodzi o opis do tej części, jest dosyć... okrojony i niezbyt ciekawy, ale muszę się przyznać, że zawsze ciężko opisywało mi się fabułę WCN w skrócie. Cóż mogę rzec? Fajnie, że to już trzeci tom. Wiem, że gdy będę go kończyć, po prostu się popłaczę. Miałam to już, gdy w rozpisce opisywałam pokrótce epilog. Swoją drogą - ostatnio musiałam jeszcze raz pisać całą rozpiskę od początku, ponieważ Wordpad pomyślał, że będzie mi zabawnie jak spędzę ok. 4 godziny przed laptopem, na nowo opisując to samo. Uratował mnie tylko zeszyt ze skrótowo zapisanymi po kolei rozdziałami. Co prawda dużo dialogów i szczegółów gdzieś mi uciekło, ale ogólny zamysł wciąż jest ten sam. Całe szczęście. Teraz trzymam rozpiskę w trzech miejscach, w tym na e-mailu!
Co jeszcze mogę powiedzieć... WCS jest mniej dramatyczne niż 3/4. W wielu momentach skupia się na miłości (tak, wiele osób połączy się w pary!), strachu i... la bonne fee. Tak! Tym razem naprawdę będzie dużo czarodziejek! Rzucę też wyraźniejsze światło na młodych członków departamentu! No i kilka osób pozbawię życia, huehue. Powinno być dobrze.
Zostaje mi oficjalne otworzyć trzeci tom, tak więc...
Co jeszcze mogę powiedzieć... WCS jest mniej dramatyczne niż 3/4. W wielu momentach skupia się na miłości (tak, wiele osób połączy się w pary!), strachu i... la bonne fee. Tak! Tym razem naprawdę będzie dużo czarodziejek! Rzucę też wyraźniejsze światło na młodych członków departamentu! No i kilka osób pozbawię życia, huehue. Powinno być dobrze.
Zostaje mi oficjalne otworzyć trzeci tom, tak więc...
Po trzech latach od samobójczej misji
sojuszniczej, Nox powstaje jak feniks z popiołów. Pojawiają się nowi łowcy i
sojusznicy. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że ostateczne starcie z
demonami jest już blisko. Najgorszym wrogiem łowców staje się tym razem strach.
Co kryją karty la bonne fee i dlaczego Madlene
stara się ukryć prawdę? Czy syn Nathiela i Laury wróci do świata ludzi, gdzie
jest jego miejsce? Czy jest jeszcze szansa na to, aby bracia Auvrey zawarli
sojusz? Kto wygra ostateczne starcie i jak wielkie będą straty?
***
Znowu ten sam koszmar. Nawiedzał mnie każdej
nocy i nie pozwalał odpocząć po ciężkim dniu spędzonym poza domem. Spanie stało
się dla mnie prawdziwą katuszą. Nie
pomagały żadne tabletki uspokajające – może ułatwiały mi zasypianie, ale nie
pozbyły się z moich myśli tego jednego, jedynego snu.
Śnił mi się Nate. Był mały i bezbronny. Kulił
się w ciemnym kącie kamiennego zamku i wylewał łzy w starego, poszarpanego
misia bez jednego oka. Ktoś go uderzył – miał czerwony ślad na policzku. Zawsze, gdy próbowałam do niego podbiec, chwytała mnie za rękę Sapphire. Śmiała się
ogłuszająco i wkradała do moich myśli, podejmując kolejną próbę zgotowania mi
prawdziwego piekła w głowie. W tym czasie Nate był rozszarpywany przez cieniste
demony. Aż do teraz jego dziecięcy, rozdzierający krzyk rozbrzmiewał w moim
umyśle. Tym razem nie zerwałam się do góry wrzeszcząc. Stłumiłam w sobie
uczucie strachu i usiadłam na łóżku. Nathiel się nie obudził. Spał twardym
snem. Musiał być naprawdę zmęczony po ostatniej misji, demony nieźle dają nam
teraz popalić.
Przeciągnęłam ręką po mokrej od potu grzywce i
wzięłam głęboki wdech. Powietrze wypuściłam z cichym świstem. Serce wciąż
uderzało mnie w żebra, jakby chciało się wydostać. Jeszcze trochę i oszaleję.
Czy ten sen był sprawką Sapphire? Bardzo dawno jej nie widziałam. Zazwyczaj
była blisko Nox, aby się nad nim znęcać. Być może zmieniła strategię i działała
teraz na odległość? Bardzo musiała mnie nie lubić z tego powodu, że jestem pół
demonem.
Powoli świtało. Wiedziałam już, że nie pośpię.
Niedługo będę musiała wstać i zrobić dzieciom śniadanie. Był poniedziałek, a
więc moim obowiązkiem było zabranie ich do przedszkola. Raczej nie miałam co
liczyć na Nathiela, skoro spał jak zabity. Przez pierwsze godziny snu mój mąż chrapał
jak opętany. Miałam wrażenie, że nawet atak demonów by go nie zbudził. Na
szczęście naszej rodzinie nic nie groziło, w końcu przez większą część nocy nie
spałam.
Spojrzałam na drzwi od sypialni, które uchyliły
się i zaskrzypiały cicho. Cieniutki głosik wyrzucił z ust przekleństwo, którego wstydziłby się nawet dorosły.
– Aura – westchnęłam, gdy czarna czupryna
dziecka wyjrzała za drzwi. – Co mówiłam o takich brzydkich słowach?
– To nie ja, to Calanthia – prychnęła urażona
dziewczynka i odsunęła się w bok. Za nią do środka weszła młodsza siostra.
Ciągnęła po podłodze misia.
– Nje ja, mama – szepnęła słodkim głosem.
Kiwnęłam głową na znak, że doskonale zdaję sobie
z tego sprawę.
Bez zbędnych słów odsunęłam kołdrę na bok. Moje dzieci rzuciły się w stronę łóżka, jakby uciekały przed gorącą lawą rozlaną po podłodze. Aura wdrapała się na Nathiela i usiadła mu na brzuchu. Bladymi rączkami poklepała go energicznie po twarzy. Widziałam jak jej zielone oczy błyszczą złośliwie w ciemnościach. Uśmiechała się szeroko, jakby chciała tym przekazać, że jest słodką i niewinną dziewczynką. Niestety, nie była.
Bez zbędnych słów odsunęłam kołdrę na bok. Moje dzieci rzuciły się w stronę łóżka, jakby uciekały przed gorącą lawą rozlaną po podłodze. Aura wdrapała się na Nathiela i usiadła mu na brzuchu. Bladymi rączkami poklepała go energicznie po twarzy. Widziałam jak jej zielone oczy błyszczą złośliwie w ciemnościach. Uśmiechała się szeroko, jakby chciała tym przekazać, że jest słodką i niewinną dziewczynką. Niestety, nie była.
Aura skończyła pięć lat. Odkąd poprawnie
nauczyła się mówić, stała się nieznośna. Nie lubiła form grzecznościowych,
prawie ze wszystkimi witała się skinięciem głową lub prychnięciem. Wszelakie
przekleństwa pochłaniała jak słodycze. Nie była głupia. W jej przypadku to
jednak wcale nie zaleta. Manipulowała ludźmi jak chciała i okazała się być
znakomitą aktorką, która wybucha żałosnym płaczem na zawołanie, wszystkim
naiwniakom wystawiając za plecami język. Do tej pory zastanawiałam się, czy
wysłanie jej do przedszkola było dobrym rozwiązaniem. Jeszcze nie usłyszeliśmy
od przedszkolanek żadnego pozytywnego zdania na temat naszej córki. Za każdym
razem, gdy odbieraliśmy Aurę, słyszeliśmy przynajmniej o pięciu jej wybrykach.
Wyzywała inne dzieci, biła się, kiedy zazdrościła czegoś innym,
niszczyła ulubione zabawki przedszkolaków, przeklinała, nie chciała się bawić, bo nie znosiła
przegrywać. Raz podbiła nawet oko przedszkolance. Jej uczestnictwo w zajęciach
wisiało na włosku i najwyraźniej bardzo jej się ten fakt podobał. Kiedy ktoś z
obcych ludzi pytał ją grzecznie czy podoba jej się w przedszkolu, odpowiadała z
nutą nienawiści: przedszkole to więzienie.
Aura była nie do opanowania. nic na nią nie działało. Raz, gdy Nathiel sprzedał jej klapsa, obudził się z wygolonym na głowie iksem na głowie. Niewinna córka stwierdziła, że to nie ona, ale widocznie ktoś chciał mu wykopać skarb w głowie, bo iksy zawsze znajdują się na mapie – ciszej i złośliwej dodała, że przecież tata ma w mózgu pustkę i nie ma tam czego szukać.
Aura była nie do opanowania. nic na nią nie działało. Raz, gdy Nathiel sprzedał jej klapsa, obudził się z wygolonym na głowie iksem na głowie. Niewinna córka stwierdziła, że to nie ona, ale widocznie ktoś chciał mu wykopać skarb w głowie, bo iksy zawsze znajdują się na mapie – ciszej i złośliwej dodała, że przecież tata ma w mózgu pustkę i nie ma tam czego szukać.
Trudno było nam znosić wybryki pięciolatki, choć
kochaliśmy ją z całego serca i poświęcaliśmy jej każdą wolną chwilę. Aura
potrzebowała dużo uwagi, inaczej zaczynała broić. Wszystkie dzieci w
sąsiedztwie od niej uciekały. Bałam się, że pewnego dnia nie będziemy mogli nad
nią zapanować. Ani ja, ani Nathiel nie chcieliśmy, aby stała się zła, ale
klątwa rzucona przez wiedźmy nie pomagała.
Aura bardzo nas kochała, ale jej zachowanie wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Na szczęście jej siostra była całkowitą przeciwnością małego diabła.
Aura bardzo nas kochała, ale jej zachowanie wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Na szczęście jej siostra była całkowitą przeciwnością małego diabła.
Calanthia wdrapała się na łóżko i grzecznie
ułożyła się przy moim boku. Objęła mnie drobnymi rączkami i posłała uroczy
uśmiech. Pogłaskałam ją po głowie. Nie tylko my mieliśmy ją za prawdziwego
anioła. Przedszkolanki nie przejmowały się uczuciami Aury i porównywały siostry
na każdym kroku. Nie rozumiały jak bardzo te dwie dziewczynki mogą się między
sobą różnić i to nie tylko charakterem – wyglądem również.
Aura odziedziczyła wygląd po Auvreyach. Już
teraz widać było, że wyrośnie na piękną kobietę. Czarne włosy przez lata
zyskały trochę ładu i zwijały się teraz łagodnie przy końcówkach. Intensywnie
zielone oczy wprawiały w zachwyt, równocześnie dziwiąc przechodniów. Tylko
kolor skóry i małe elementy twarzy odziedziczyła po mnie. Wszystkie gesty i
całą grację przejęła po swoim ojcu. Była jak jego mały, dziewczęcy klon.
Zawsze uważnie go obserwowała, a potem kopiowała każdy jego ruch. Brakowało
jeszcze tego, żeby podrywała mężczyzn, na szczęście gdy tylko używała
określenia „maleńki”, Nathiel mierzył ją groźnym, ostrzegawczym spojrzeniem.
Wszyscy wiedzieliśmy, że ojciec małej Aury nie dopuści do niej żadnego
chłopaka.
Calanthia wygląd odziedziczyła w dużej mierze po
mnie, ale jeżeli miałabym być bardziej szczegółowa, zwróciłabym to podobieństwo
raczej do Calanthe. Tak, ja i moja matka byłyśmy niezwykle do siebie podobne,
ale jednak się różniłyśmy – chociażby kolorem oczu. Nasz mały anioł miał
błękitne tęczówki tak jak i ona. Nie była również tak przeraźliwie blada jak
ja. Po Auvreyach Calanthia nie miała zupełnie niczego.
Gdy nasza młodsza córka po raz pierwszy
spojrzała na świat błękitem swoich oczu, byliśmy lekko zdezorientowani. Raczej
spodziewaliśmy się zielonych tęczówek, które udowodniłyby, że podobnie jak my, ma w sobie cząstkę demona, tymczasem nasza Calanthia była po prostu
człowiekiem, takim samym jak moja matka. Genetyka trochę nas oszukała,
dwadzieścia pięć procent z mojej ludzkiej połówki, zadecydowało o jej
przynależności do świata ludzi. Już wcześniej dziwiło nas jak łagodnie
przechodzę przez ciążę. Ciężkie były tylko dwa miesiące, kiedy musiałam wytrzymać szereg typowych objawów ciążowych, później czułam się jakbym
w ogóle nie nosiła w brzuchu dziecka. I tak było aż do porodu. Calanthia
urodziła się w naturalny sposób już po godzinie moich męczarni. Był wtedy ciepły, lipcowy dzień.
Długo musiałam prosić Nathiela o to, aby nadać
córce imię na cześć mojej matki. W końcu się jednak zgodził. Za moimi plecami
udał, że wpisuje właściwe imię, w rzeczywistości troszeczkę je zmienił. Do tej
pory udawał, że to przez przypadek. Nie wierzyłam mu, jednak imię Calanthia
wcale mi nie przeszkadzało.
– Mama śpała? – spytała cicho dwulatka, patrząc
mi prosto w oczy. Była niezwykle wrażliwa i domyślna. Umiała słuchać.
Wiedziała, że miewam koszmary i cierpię na bezsenność. Była mądrym dzieckiem.
Miała szerszy zasób słów niż Aura, kiedy była w jej wieku. Na dodatek mniej
sepleniła.
– Spałam – odpowiedziałam z westchnięciem. Po co
miałam martwić własne dziecko problemami dorosłych?
Mała blondynka kiwnęła głową i położyła ją na
moim ramieniu.
Nathiel targany przez swoją starszą córkę zdążył się już obudzić. Jęknął z żalem i zrzucił ją z siebie. Obrócił się do nas plecami, choć doskonale wiedział, że Aura nie da mu pospać, a odrzucenie jej nie przyniesie dobrego skutku. Małe ¾ demona było nieugięte.
Nathiel targany przez swoją starszą córkę zdążył się już obudzić. Jęknął z żalem i zrzucił ją z siebie. Obrócił się do nas plecami, choć doskonale wiedział, że Aura nie da mu pospać, a odrzucenie jej nie przyniesie dobrego skutku. Małe ¾ demona było nieugięte.
– Dupa, nie tata! – oburzyła się Aura. Rzuciła
się na swojego ojca i ugryzła go w ucho. Zawarczała przy tym jak groźny pies.
Auvrey syknął z bólu i oderwał ją od siebie
ostrożnie.
– Jesteś wredną jędzą, Aura – warknął, patrząc
na nią znad przymrużonych powiek.
– Mama, tata mnie obraża! – oburzyła się
pięciolatka. Spojrzała na mnie ze smutną podkową ułożoną z ust. W jej oczach
powoli zbierały się łzy. Udawane łzy.
– Ty też obrażasz tatę i używasz przy tym bardzo
brzydkich słów – westchnęłam.
Aura doskonale wiedziała, że jestem odporna na
jej udawanie, a jednak wciąż próbowała mnie zaczarować. Kiedy tylko jej misja
nie wypalała, siadała obrażona i zakładała ręce na piersi. Jej usta układały
się wtedy w groźny dzióbek, a czoło marszczyło z niezadowolenia.
Calanthia zdążyła już usnąć. Jej miś został
porzucony na podłodze. Nie miałam serca jej budzić, a jednak musiałam. Zimowe słońce powoli wschodziło. Czas przyrządzić śniadanie
i odprowadzić dzieci do przedszkola.
Podniosłam się ostrożnie z łóżka, budząc przy
tym dwulatkę, która spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
Aura uważnie mnie obserwowała. Rozważała w głowie za i przeciw. Po chwili stwierdziła, że ma ochotę na coś dobrego i dlatego będzie dla mnie miła. Podeptała Nathiela i zeskoczyła z łóżka. Szarpnęła mnie przymilnie za koszulę nocną.
Aura uważnie mnie obserwowała. Rozważała w głowie za i przeciw. Po chwili stwierdziła, że ma ochotę na coś dobrego i dlatego będzie dla mnie miła. Podeptała Nathiela i zeskoczyła z łóżka. Szarpnęła mnie przymilnie za koszulę nocną.
– Mamuś, a zrobisz mi jajka na bekonie? –
spytała uroczym głosem, patrząc mi prosto w oczy.
– A byłaś grzeczna? – zapytałam, unosząc
brew do góry.
– Bardzo. Przecież widzisz. Powiedziałam dziś
mniej brzydkich słów niż zwykle – wyliczała na palcach – No i nie pchnęłam
Calanthii jak wchodziłyśmy do was do pokoju. W ogóle to nawet jej nie
obraziłam!
– Robisz niesamowite postępy – powiedziałam,
ledwo powstrzymując się od użycia sarkazmu. – Zrobię ci jajka na bekonie jak
pościelisz swoje łóżko i sprzątniesz w salonie klocki, które porozrzucałaś
wczoraj wieczorem.
Aura skrzywiła się i westchnęła bezradnie.
– Jesteś straszna, mamo. To była pułapka na
tatę!
– Ale tata nie zrobił ci niczego złego.
– No, nie, ale tak fajnie zawsze krzyczy jak
dziewczyna, kiedy mu się klocek w stopę wbije – powiedziała córka i
wyszczerzyła swoje białe, diabelskie ząbki. – I potem mi fajne bajki o
zabójczych klockach lego opowiada! Mówił, że kiedyś komuś stopę oderwały!
– I chcesz, żeby twojemu tacie też oderwało
stopę? – spytałam z nikłym uśmieszkiem.
Aura zatrzymała się w salonie i przemyślała
sprawę.
– Nie! – krzyknęła przerażonym głosem i
zaczęła zbierać z podłogi małych, plastikowych zabójców. Pomimo zła, które się
w niej kryło, miała w sobie wielkie pokłady miłości do rodziny. Często
dokuczała Nathielowi, ale przecież wciąż był jej ukochanym tatą.
Zostawiłam Aurę w salonie i poszłam do kuchni. W
ślad za mną, jak mały skrzat, podążała zaspana Calanthia. Często pomagała mi w
robieniu śniadania – miałam tu na myśli niezgrabne smarowanie kanapek masłem i
układanie wszystkiego na talerzu, który potem grzecznie zanosiła do stołu. Aura
raczej unikała takiej pomocy – zawsze znajdywała tysiąc innych rzeczy do
zrobienia. Na przykład lubiła czekać na nastolatka, który roznosił gazety.
Zawsze otwierała mu przed nosem drzwi i go straszyła. Często udawała, że
sprząta pokój, ale nigdy nie widziałam efektów jej ciężkiej pracy.
– Mama – odezwała się z dołu roztrzepana
blondyneczka. Podniosła ręce do góry. Bez słowa przeniosłam ją na blat. Czekała
na zadanie, które jej powierzę. Machała w międzyczasie małymi nóżkami w górze.
Do kuchni wszedł Nathiel. Trochę mnie tym
zdziwił. Raczej myślałam, że skorzysta z chwili spokoju i zapadnie w zimowy,
niedźwiedzi sen, ale jak widać: nawet własny mąż może mnie czasem zaskoczyć.
Auvrey wsparł się leniwie o futrynę i spojrzał
na mnie z seksownym uśmiechem. Miał na sobie tylko czarne spodnie, najwyraźniej
chciał mnie oczarować swoją nagą piersią. Już nie byłam nastolatką i raczej
niewiele czynów Auvreya sprawiało, że byłam zawstydzona.
– Co chcesz do jedzenia? – spytałam, zerkając na
niego przez ramię.
– Kilogram miłości – odpowiedział uwodzicielskim
głosem mąż.
Spojrzałam na niego krytycznie i powróciłam do
przygotowywania śniadania.
– Tato, ale ty jesteś głupi, miłości się nie
podaje w kilogramach – oburzyła się Aura, która stanęła obok swojego ojca.
– A w czym, w litrach, mała mądralo? – prychnął
Nathiel.
– Miłość mierzy się w pieniądzach!
– Miłość nie kosztuje, Aura – powiedział
rozbawiony demon.
– Za wszystko się płaci! W telewizji taki gość
mówił, że jak chciał miłości to szedł do burdelowni i mu tyłki szmaty dawały! –
wykrzyknęła oburzona pięciolatka. Miałam ochotę przywalić głową w blat. Aura
nie powinna oglądać telewizji. Zdecydowanie.
Nathiel wybuchnął śmiechem. Wziął na ręce swoją
starszą córkę i posłał jej pstryczka w czoło.
– Nie ma czegoś takiego jak burdelownia –
zachichotał. – Jest burdel. No i szmata to bardzo brzydkie określenie.
– A to szmatami nie wyciera się podłóg? –
spytała zdezorientowana Aura.
– A to szmaty mają pośladki? – spytał Nathiel,
udając głos córki. Oburzona pięciolatka uderzyła go piąstkami w ramię. Bardzo
nie lubiła, gdy ktoś się z niej naśmiewał. Przecież jeszcze tylu rzeczy nie
wiedziała o świecie! Jej zdaniem dorośli byli naprawdę głupi.
Zabrałam się do robienia śniadania. Milczałam,
wysłuchując absurdalnych rozmów ojca z córką. Teraz siedzieli przy stole i
przeglądali razem gazetę. Calanthia zdawała się nie zwracać na nich uwagi. Cały
czas patrzyła mi cierpliwie na ręce, jakby chciała zapamiętać każdy mój ruch,
by samej go potem powtórzyć. Nie pytała mnie w czym ma mi pomóc. Wiedziała, że
w końcu dam jej coś do roboty. Nie myliła się – kromki chleba były jej.
Smarowała je dumnie masłem z delikatnym uśmiechem na twarzy. Czasem żałowałam,
że ani Calanthe, ani Joanne nie miały okazji ujrzenia swoich wnuczek. Byłyby
zadowolone zarówno z Calanthii jak i Aury. Bo choć dziewczynki były od siebie
różne, to jednak wciąż tak samo wspaniałe. Tak, byłam szczęśliwą matką i żoną, choć jeszcze te kilka lat temu, gdy
poznałam Nathiela, nie powiedziałabym, że będę z nim tworzyć rodzinę. Zawsze mu
dogryzałam, że nikt go nie będzie chciał. Co za ironia losu.
Nasze śniadanie nigdy nie przebiegało spokojnie.
Było dużo hałasu, porozrzucanego po podłodze i stole jedzenia, litry rozlanego
soku oraz mleka i wiele śmiechu. Chociaż nie znosiłam nieporządku, zdążyłam się
już do niego przyzwyczaić przy mojej rodzinie.
Czułabym się źle, gdyby w domu było cicho.
– Aura – odezwał się Nathiel. Spojrzałam na
niego ukradkiem. To spojrzenie zapowiadało jakiś niecny plan. – Mam nadzieję,
że będziesz dziś w przedszkolu grzeczna.
– Zawsze jestem grzeczna, tatusiu – powiedziała
słodko córka, zapychając sobie buzię bekonem. Przeżuwała go jak mała świnka i
zdążyła ubrudzić sobie całą piżamę. Na szczęście ze względu na dziki tryb
żywienia naszych dzieci, nie przebierałam je przed śniadaniem w normalne
ciuchy.
– No, przedszkolanki mówią co innego – prychnął
ojciec. – Tak sobie z mamą ostatnio myśleliśmy, że jak będziecie grzeczne to
was weźmiemy do Disneylandu.
Zastygłam w bezruchu i spojrzałam na Nathiela z
uniesioną brwią. On tylko uśmiechnął się do mnie uroczo.
Jaki znowu Disneyland? Najbliższy z nich był
Anaheim w Kalifornii. To bardzo daleko od nas. Czy Nathiel próbował nabrać małe
¾ demona tylko po to, aby była grzeczna w przedszkolu? To nie był dobry plan.
– Serio?! – krzyknęła mała Aura, wyskakując do
góry jak torpeda. Wywaliła sztućce na podłogę, ale za to radość na jej twarzy
była bezcenna. Jeżeli Nathiel kłamał z tym Disneylandem to niestety nie będzie
miał udanego tygodnia.
– Cio to? – spytała mała Calanthia. Wcale nie
dziwiło mnie, że nie wie. Nie przepadała za telewizją, co było dość
nieprawdopodobne jak na dwulatkę. Wszelakie bajki oglądała z Aurą raczej z
nudów niż ze szczerych zainteresowań.
– Ale ty głupia jesteś! – prychnęła Aura,
wracając na swoje krzesło. – To taki wielki park, gdzie chodzi sobie myszka
Micky i Elza z Frozen! I sobie tam śpiewają: mam tę moc, mam tę moc! –
zafałszowała pięciolatka, wymachując rękami w górze, jakby czarowała.
– Nie jubię myski Micky – powiedziała cicho
Calanthia.
– A ona nie lubi ciebie – odpowiedziała chłodna
Aura.
Spojrzałam na nią karcąco. Starsza córka
uśmiechnęła się do mnie słodko udając, że żadne złe stwierdzenie nie padło.
Dwulatka siedziała dalej na krześle i wgapiała się w swój talerz. Widziałam, że
w jej oczach zbierają się łzy. Nathiel natychmiastowo pochwycił małą
blondyneczkę i usadowił ją na swoich kolanach. Córka przytuliła się do piersi
ojca i zrobiła z ust smutną podkowę, ale na szczęście nie zapłakała. Jeżeli
chodziło o bycie córeczką tatusia lub mamusi, Calanthia nie zaliczała się do
żadnej z tych kategorii. Wiernie stała przy obydwu swoich rodzicach.
Śniadanie dobiegło końca. Po nim Nathiel poszedł
ubrać naszą młodszą córkę – na szczęście Aura była już na tyle samodzielna,
żeby samej opanować tę sztukę. Ja zajmowałam się myciem naczyń, w myślach
układając plan na dzisiejszy dzień.
Harmonogram jak zawsze był rozległy. Na pierwszy ogień szło odprowadzenie
dzieci do przedszkola, potem mieliśmy spotkanie w organizacji Nox. Takich
spotkań było ostatnio wiele. Razem z misjami pochłaniały nam sporo wolnego
czasu, ale zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. Cieszyliśmy się, że nasz
drugi dom wzrastał w siłę. Było nas coraz więcej i więcej. Na dodatek
zawarliśmy kilka sojuszów z łowcami z innych miast. W razie ataku, mogliśmy na
nich liczyć – tak samo jak my nie znosili departamentu, choć osobiście nie
próbowali z nim nigdy walczyć. Okazuje się, że tylko my byliśmy na tyle
szaleni. Może to dlatego sprowadziliśmy na nasze miasto niebezpieczeństwo?
Ostatnio demonicznych ataków było coraz więcej. Robiło się niebezpiecznie.
Telewizja za bardzo interesowała się zjawiskami „paranormalnymi”, które działy się
wkoło nas. Ostatnio w jednym z dokumentów usłyszałam, że mamy do czynienia z
duchami żywiącymi się witalnością człowieka. Dla „bezpieczeństwa” wymyślono
również różne relikwia i przedmioty codziennego użytku, które miały chronić
domy ludzi przed siłami zła. To śmieszne (a może i żałosne), ale ludzie
naprawdę je kupowali.
Nie mieliśmy wpływu na dziennikarzy, staraliśmy
się przed nimi kryć. Tylko raz Nathiel zagrał przed kamerami bohatera. Na
szczęście nikt go nie rozpoznał, a film uchwycił tylko jego ciemny kaptur i
błyszczący w ręce nóż. Przez dwa tygodnie nie mogłam z nim o niczym innym
rozmawiać, bo rozpływał się nad swoją boską sławą. Na szczęście Sorathiel
przemówił mu do rozsądku. Nox nie powinno działać jawnie, a dziennikarze
powinni się w końcu odczepić od dziwnych zjawisk.
W nasze szeregi wstąpiło wiele nowych osób, nie
tylko ludzi. Znalazły się również pół demony zamieszkujące Ziemię – przydatny
był przy nich sam Aren. Dzięki herbacianej czarodziejce zawarliśmy również
niepisany pakt z kilkoma detektywami i policją. Zobowiązali się do milczenia i pomocy nam
w sytuacjach kryzysowych. I choć policja niewiele mogła zdziałać w krytycznych
momentach, kiedy walczyliśmy z demonami, nikt nie powiedział, że nie będą
przydatni. W tej walce przydaje się tak naprawdę każdy.
Dzieci były zwarte i gotowe do wyjścia. Aura
stała niechętnie ze swoim czarnym plecakiem w kształcie kota w progu domu i
marszczyła nosek. Zawsze tak wyglądała, gdy musiała iść do przedszkola. Nie
podobało jej się tam. Zazwyczaj bawiła się sama (na co przedszkolanki zwróciły
nam uwagę) i bardzo jej się nudziło (dlatego broiła). O wiele lepiej radziła
sobie mała Calanthia. Choć powinna być jeszcze w żłóbku, zgodzono się na to,
aby uczęszczała już do przedszkola ze starszymi dziećmi, a to tylko dlatego, że
świetnie sobie dawała rady. Lubiła bawić się z innymi i była straszliwie
rozpieszczana przez opiekunki.
Dzisiaj szliśmy do przedszkola całym składem
rodzinnym. Dziwiło mnie, że Nathiel wstał dzisiaj z łóżka. Na dodatek od
rana był bardzo uczynny. Miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chce. Mam
nadzieję, że nie kolejnego dziecka, bo więcej porodów już nie zniosę.
Mieliśmy prawdziwą, śnieżną i lodowatą zimę, to
jednak nie przeszkadzało naszym córkom w zabawie. Ganiały za ojcem ze śnieżkami
w rękach i próbowały go trafić. Prosiłam go ostatnim razem, żeby nie wyjmował
noża i nie rozprawiał się ze śniegiem wymachując nim w górze – już raz złapała
go na tym policja, całe szczęście, znajomy detektyw Marthy nam pomógł, dzięki
czemu uniknęliśmy kary. Dzisiaj ojciec stwierdził, że da zatriumfować swoim
dzieciom. Aura za każdym razem śmiała się jak mały diabeł, kiedy trafiła
Nathiela w pierś. Calanthia starała się jej dorównać, ale jej ciosy były
zdecydowanie słabsze i już po chwili jej oczy zapełniły się łzami. Najukochańszy
ojciec na świecie, wziął swoją małą księżniczkę w ramiona i uderzył się jej
rękawiczką z kupą śniegu prosto w twarz.
– Widzisz? Masz cela, maleńka – zachichotał i
puścił jej oczko. Obrażona Aura prychnęła głośno i przyspieszyła kroku,
Calanthia zaś nie zdawała się na to zwracać uwagi. Uśmiechała się niewinnie do
swojego taty i objęła jego szyję drobnymi łapkami.
Westchnęłam.
– Aura, nie biegnij tak, niedaleko jest jezdnia
– powiedziałam karcąco. Małe ¾ demona wystawiło mi język, ale zwolniło kroku.
To chyba najbardziej zazdrosne dziecko pod słońcem. Nie chciała się nami z
nikim dzielić, a już szczególnie nie ze swoją siostrą. Nie rozumiała tego, że
Calanthia ma dopiero dwa lata i potrzebuje więcej uwagi niż ona. O ile
życie byłoby prostsze, gdyby oprócz dwójki córek, był obok nas jeszcze Nate.
Może to wtedy Aura by się uspokoiła? Jednak po Natcie wciąż nie było śladu.
Zastanawiało mnie, czy słowa Calanthe kiedykolwiek się ziszczą? Podczas nocy
dusz powiedziała Nathielowi, że w końcu do nas wróci, ale kiedy to miało nastąpić?
Spojrzałam na wschodzące, zimowe słońce i
westchnęłam.
Tak, to prawda, że byliśmy szczęśliwi, ale
jednak wciąż nie czuliśmy się bezpieczni. Każdy z nas, bez wyjątku, bało się
jutra. Nie wiedzieliśmy jak zakończy się wojna z demonami. Ostateczny wynik
wciąż stał pod znakiem zapytania. Na dodatek departament nie pokazywał nam się
na oczy od czasu wielkiej, nieudanej sojuszniczej misji z pół demonami w
Reverentii. Wsiąknęli w ziemię, a przecież od tamtego wydarzenia minęły już
trzy lata. Mieliśmy swoich szpiegów w świecie demonów, ale nikt z nich nie
potrafił powiedzieć czy departament coś knuje.
Życie w strachu było naszą codziennością. Potrzebną codziennością. Bo gdybyśmy się nie bali, nie bylibyśmy gotowi na to aż w nas uderzą. Wierzyliśmy w siebie, ale wiedzieliśmy, że jeszcze długa droga przed nami. A im dłużej demony zwlekały, tym lepiej.
Życie w strachu było naszą codziennością. Potrzebną codziennością. Bo gdybyśmy się nie bali, nie bylibyśmy gotowi na to aż w nas uderzą. Wierzyliśmy w siebie, ale wiedzieliśmy, że jeszcze długa droga przed nami. A im dłużej demony zwlekały, tym lepiej.
Z rozmyśleń obudził mnie zaskakujący cios w tył
głowy. Dostałam śnieżką, mało się nie przewracając. Za moimi plecami rozległ
się głośny śmiech demona.
– Headshot! – usłyszałam.
– Biorę rozwód – rzuciłam w odpowiedzi z
prychnięciem i przyspieszyłam kroku.
– No, ej!
Oburzony Nathiel pobiegł za mną. Nie spodziewałam
się, że w pewnym momencie rzuci mnie w śnieżną zaspę. Tym razem przesadził.
Czułam jak chłodna breja wdziera się przez moje rękawy do środka, a potem topi
się na mojej gorącej skórze, tworząc rzekę. Zirytowana spojrzałam w twarz męża.
Uśmiechał się niewinnie i uroczo. Jego głowę oświetlało słońce – wyglądało,
jakbym miała do czynienia z jakimś świętym, ale wiedziałam, że Nathiel nie jest
święty. To w końcu demon.
Zanim zdążyłam westchnąć, zostałam pocałowana w
usta. Nie, nie mogłam się gniewać na tego idiotycznego łowcę cieni. Nawet
gdybym chciała, to po prostu nie potrafiłam.
Uśmiechnęłam się delikatnie i cisnęłam garścią
śniegu w twarz Nathiela. Tym razem to ja triumfowałam, gdy on się chmurzył.
– Biorę rozwód – prychnął. Nie zdążył się
ode mnie odsunąć. Na jego plecy rzuciła się z dzikim okrzykiem Aura.
– Obronię mamę! – wykrzyknęła walecznie i
cisnęła śnieżką w czarną czuprynę ojca.
Nathiel zrzucił ją z pleców w zaspę, w miejsce
obok mnie. Córka spojrzała na niego obrażona i założyła ręce na piersi. Bardzo nie lubiła przegrywać.
Do naszej dwójki dołączyła Calanthia. Rzuciła
się pomiędzy mnie i Aurę w zaspę i szeroko uśmiechnęła. Zostało mi tylko
przyciągnąć do siebie Nathiela i przytulić go mocno.
To właśnie była moja rodzina. Niepoprawna, lekko
chaotyczna, roześmiana i tak zróżnicowana. Za to ją kochałam i żaden strach
przed dniem jutrzejszym nie był w stanie tego zmienić.
***
Dzieci zostały odprowadzone do przedszkola, a my
zgodnie z planem poszliśmy na spotkanie do organizacji Nox. Dzisiaj nie miało
trwać długo, ponieważ wiele naszych sojuszników było jeszcze w wieku szkolnym i
wybierało się na zajęcia.
Sorathiel zamierzał nam przedstawić kolejnych czterech członków i przydzielić nam na dzisiejszy dzień misje. Takie spotkania z założenia trwały nie dłużej niż pół godziny. Potem w spokoju będę się mogła zająć domem.
Sorathiel zamierzał nam przedstawić kolejnych czterech członków i przydzielić nam na dzisiejszy dzień misje. Takie spotkania z założenia trwały nie dłużej niż pół godziny. Potem w spokoju będę się mogła zająć domem.
Od czasu kiedy spotkaliśmy poprzednią generację
łowców, Sorathiel bardzo się zmienił. Wydawało mi się, że nareszcie odnalazł
równowagę pomiędzy Nox a życiem codziennym. Nie poświęcał już każdej wolnej
chwili wielkiemu planowaniu – dzielił obowiązki z Ethanem i Arenem. Sama Amy
była zadowolona z jego przemiany. Nareszcie doczekała się ślubu i zmiany
nazwiska z Whitefold na Blythe, na dodatek nie narzekała na to jak Sorathiel
zajmuje się ich dzieckiem. Był perfekcyjny we wszystkim, dlatego ojcem też
starał się być doskonałym. Chociaż Amy bardzo się starała, to jednak mała
Anastasia Elisabeth Blythe wybrała bycie córeczką tatusia.
Ana była starsza od Calanthii o kilka miesięcy.
Już teraz dziewczynki dogadywały się ze sobą jak odwieczne przyjaciółki. Co
było dodatkowo zadziwiające – obydwie przypominały swoje babcie, a przecież w
przeszłości Calanthe i Elisabeth się przyjaźniły. Miałam nadzieję, że nasze
córki czeka to samo. Były dla siebie po prostu stworzone.
Poza świeżo upieczonym związkiem małżeńskich Amy
i Sorathiela, niewiele zmieniło się w naszej organizacji. Ethan wciąż pił dużo
kawy i czytał ogrom gazet, Aren wiernie stał przy śpiewającej czarodziejce, a
siedemnastoletni już Alec i Andi cały czas się ze sobą kłócili. O nowych
członkach Nox niewiele mogłam powiedzieć. Zdążyłam się zżyć tylko z tymi ludźmi
(oraz demonami), których znam od lat. Z zaufaniem komukolwiek innemu po nieudanej
akcji z pół demonami, miałam problem.
– Dobrze – zaczął oficjalnym głosem Sorathiel,
gdy wszyscy zebraliśmy się już w salonie. Było nas tak
dużo, że powoli przestawaliśmy się tu mieścić. Bardzo mnie cieszyła ta myśl. –
Jeżeli chodzi o demony, wciąż nie dowiedzieliśmy się co planuje departament,
jednak na razie nie zapowiada się na wielkie powstania czy wojny. Co prawda
ilość demonów w świecie ludzi ostatnio się zwiększyła, ale dajemy sobie radę –
powiedział z uśmiechem. – Misje przydzielę wam pod koniec, teraz chciałbym,
żeby nowi członkowie się z wami przywitali. – Sorathiel machnął ręką w stronę
młodych rekrutów. Każdy z nich był nastolatkiem, co wcale mnie nie dziwiło. Żaden
z dorosłych ludzi nie chciał się bawić w zabijanie demonów, to młodzi nas
zasilali. To prawda, że nieraz przywoływała ich tu chęć przeżycia przygody, ale
życie szybko weryfikowało, którzy z nich nadadzą się na naszych członków.
Sorathiel ustalił tak zwany: dzień misji zero. Jeżeli podczas niego nowi łowcy
sobie nie radzili lub sami twierdzili, że to nie dla nich, po prostu
odchodzili. Jeżeli byli całkiem niezłym towarem na zrobienie z nich łowców –
zostawali z nami, a my ich szkoliliśmy. Oczywiście połowa z nich i tak nie
przebrnęła przez ciężkie szkolenia, ale byli tacy co zostawali. Można
powiedzieć, że nasz obecny skład miał około dwudziestu dwóch łowców. To nie
jest duża liczba jak na ludzi, którzy chcą ruszać na wojnę z demonami, ale
jednak to całkiem spora liczba jak na Nox. Wątpię, aby kiedykolwiek wcześniej
było tu tylu łowców. Chyba nawet Calanthe nie osiągnęła takiego wyniki rekrutacji. Poza tym należało jeszcze liczyć
naszych sojuszników, a więc detektywów, la bonne fee oraz łowców z innych
miast. To całkiem pokaźna liczba.
Zmęczonym okiem spoglądałam na młodych rekrutów,
którzy się przedstawiali. Dwójka chłopców, dwójka dziewcząt, wszyscy
uśmiechnięci i pełni zapału. Ciekawe na jak długo wystarczy im tej energii.
Westchnęłam i przymknęłam powieki. Efekty bezsenności znowu dawały o sobie znać. Czasem nie mogłam już wytrzymać i po prostu
usypiałam gdzie popadło. Nathiel wiedział dlaczego. Powiedziałam mu o tych
okropnych koszmarach z Natem w roli głównej. Rozumiał mnie i pozwalał czasem
przespać się w dowolnym miejscu, gdzie mógł mieć na mnie oko. Może spotkanie w
Nox nie było najlepszym momentem na sen, ale nie mogłam tego
kontrolować. Każde ciało potrzebowało odpoczynku.
Nie zrozumiałam kompletnie nic z tego, co mówili
nowi. Było mi jednocześnie głupio z powodu mojej ignorancji, a jednocześnie
czułam się tak dobrze, gdy mogłam na chwilę zgasnąć i przytulić się do ciepłego
ramienia Nathiela. Na szczęście nikt mnie nie upominał. Wszyscy członkowie Nox
wiedzieli, że zazwyczaj uważnie słucham. Gdy choć raz chciałam odpocząć, nie
powinni mieć mi tego za złe.
Nie wiem dokładnie ile trwało przedstawianie się
nowych członków i ile Sorathiel mówił na temat nadchodzących misji. Obudziłam
się dopiero wtedy, kiedy w organizacji rozległy się okrzyki zaskoczenia, a
Nathiel, który był moją podpórką zerwał się do góry. Dopiero wtedy zamrugałam
kilka razy oczami i rozejrzałam się wkoło. Długo zajęło mi zanim zorientowałam
się co tak naprawdę ma miejsce. Początkowo myślałam, że to jakiś chory sen, ale
gdy osoba, która wtargnęła znienacka do naszej organizacji przemówiła,
wiedziałam już, że to rzeczywistość:
– Nie zabijajcie mnie. Najpierw mnie
wysłuchajcie.
Już kilka razy widziałam tego mężczyznę i
wiedziałam, że niczego dobrego ze sobą nie niesie. To przez niego nasza
ostatnia sojusznicza misja okazała się być porażką.
Nick. Pół demon przewodzący wąskiej grupie w
Reverentii. Osoba, która nas zdradziła.