niedziela, 27 listopada 2016

[TOM 3] Rozdział 1 - "W szczęściu i strachu"

No i mamy pierwszy rozdział "W cieniu strachu"! Niesamowicie fajnie pisze mi się trzeci tom WCN, choć na dobrą sprawę nie działo się jeszcze nic szczególnego. Zacznie się dopiero dziać w czwartym rozdziale. Mam wrażenie, że fabuła WCS pędzi dosyć szybko, ale to się okaże w trakcie, być może liczba 43 rozdziałów okaże się trochę większa. Zobaczymy. Jeżeli chodzi o opis do tej części, jest dosyć... okrojony i niezbyt ciekawy, ale muszę się przyznać, że zawsze ciężko opisywało mi się fabułę WCN w skrócie. Cóż mogę rzec? Fajnie, że to już trzeci tom. Wiem, że gdy będę go kończyć, po prostu się popłaczę. Miałam to już, gdy w rozpisce opisywałam pokrótce epilog. Swoją drogą - ostatnio musiałam jeszcze raz pisać całą rozpiskę od początku, ponieważ Wordpad pomyślał, że będzie mi zabawnie jak spędzę ok. 4 godziny przed laptopem, na nowo opisując to samo. Uratował mnie tylko zeszyt ze skrótowo zapisanymi po kolei rozdziałami. Co prawda dużo dialogów i szczegółów gdzieś mi uciekło, ale ogólny zamysł wciąż jest ten sam. Całe szczęście. Teraz trzymam rozpiskę w trzech miejscach, w tym na e-mailu!
Co jeszcze mogę powiedzieć... WCS jest mniej dramatyczne niż 3/4. W wielu momentach skupia się na miłości (tak, wiele osób połączy się w pary!), strachu i... la bonne fee. Tak! Tym razem naprawdę będzie dużo czarodziejek! Rzucę też wyraźniejsze światło na młodych członków departamentu!  No i kilka osób pozbawię życia, huehue. Powinno być dobrze. 
Zostaje mi oficjalne otworzyć trzeci tom, tak więc...



Po trzech latach od samobójczej misji sojuszniczej, Nox powstaje jak feniks z popiołów. Pojawiają się nowi łowcy i sojusznicy. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że ostateczne starcie z demonami jest już blisko. Najgorszym wrogiem łowców staje się tym razem strach.
Co kryją karty la bonne fee i dlaczego Madlene stara się ukryć prawdę? Czy syn Nathiela i Laury wróci do świata ludzi, gdzie jest jego miejsce? Czy jest jeszcze szansa na to, aby bracia Auvrey zawarli sojusz? Kto wygra ostateczne starcie i jak wielkie będą straty?

*** 
Znowu ten sam koszmar. Nawiedzał mnie każdej nocy i nie pozwalał odpocząć po ciężkim dniu spędzonym poza domem. Spanie stało się dla mnie prawdziwą katuszą.  Nie pomagały żadne tabletki uspokajające – może ułatwiały mi zasypianie, ale nie pozbyły się z moich myśli tego jednego, jedynego snu.
Śnił mi się Nate. Był mały i bezbronny. Kulił się w ciemnym kącie kamiennego zamku i wylewał łzy w starego, poszarpanego misia bez jednego oka. Ktoś go uderzył – miał czerwony ślad na policzku. Zawsze, gdy próbowałam do niego podbiec, chwytała mnie za rękę Sapphire. Śmiała się ogłuszająco i wkradała do moich myśli, podejmując kolejną próbę zgotowania mi prawdziwego piekła w głowie. W tym czasie Nate był rozszarpywany przez cieniste demony. Aż do teraz jego dziecięcy, rozdzierający krzyk rozbrzmiewał w moim umyśle. Tym razem nie zerwałam się do góry wrzeszcząc. Stłumiłam w sobie uczucie strachu i usiadłam na łóżku. Nathiel się nie obudził. Spał twardym snem. Musiał być naprawdę zmęczony po ostatniej misji, demony nieźle dają nam teraz popalić.
Przeciągnęłam ręką po mokrej od potu grzywce i wzięłam głęboki wdech. Powietrze wypuściłam z cichym świstem. Serce wciąż uderzało mnie w żebra, jakby chciało się wydostać. Jeszcze trochę i oszaleję. Czy ten sen był sprawką Sapphire? Bardzo dawno jej nie widziałam. Zazwyczaj była blisko Nox, aby się nad nim znęcać. Być może zmieniła strategię i działała teraz na odległość? Bardzo musiała mnie nie lubić z tego powodu, że jestem pół demonem.
Powoli świtało. Wiedziałam już, że nie pośpię. Niedługo będę musiała wstać i zrobić dzieciom śniadanie. Był poniedziałek, a więc moim obowiązkiem było zabranie ich do przedszkola. Raczej nie miałam co liczyć na Nathiela, skoro spał jak zabity. Przez pierwsze godziny snu mój mąż chrapał jak opętany. Miałam wrażenie, że nawet atak demonów by go nie zbudził. Na szczęście naszej rodzinie nic nie groziło, w końcu przez większą część nocy nie spałam.
Spojrzałam na drzwi od sypialni, które uchyliły się i zaskrzypiały cicho. Cieniutki głosik wyrzucił z ust przekleństwo, którego wstydziłby się nawet dorosły.
– Aura – westchnęłam, gdy czarna czupryna dziecka wyjrzała za drzwi. – Co mówiłam o takich brzydkich słowach?
– To nie ja, to Calanthia – prychnęła urażona dziewczynka i odsunęła się w bok. Za nią do środka weszła młodsza siostra. Ciągnęła po podłodze misia.
– Nje ja, mama – szepnęła słodkim głosem.
Kiwnęłam głową na znak, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę. 
Bez zbędnych słów odsunęłam kołdrę na bok. Moje dzieci rzuciły się w stronę łóżka, jakby uciekały przed gorącą lawą rozlaną po podłodze. Aura wdrapała się na Nathiela i usiadła mu na brzuchu. Bladymi rączkami poklepała go energicznie po twarzy. Widziałam jak jej zielone oczy błyszczą złośliwie w ciemnościach. Uśmiechała się szeroko, jakby chciała tym przekazać, że jest słodką i niewinną dziewczynką. Niestety, nie była.
Aura skończyła pięć lat. Odkąd poprawnie nauczyła się mówić, stała się nieznośna. Nie lubiła form grzecznościowych, prawie ze wszystkimi witała się skinięciem głową lub prychnięciem. Wszelakie przekleństwa pochłaniała jak słodycze. Nie była głupia. W jej przypadku to jednak wcale nie zaleta. Manipulowała ludźmi jak chciała i okazała się być znakomitą aktorką, która wybucha żałosnym płaczem na zawołanie, wszystkim naiwniakom wystawiając za plecami język. Do tej pory zastanawiałam się, czy wysłanie jej do przedszkola było dobrym rozwiązaniem. Jeszcze nie usłyszeliśmy od przedszkolanek żadnego pozytywnego zdania na temat naszej córki. Za każdym razem, gdy odbieraliśmy Aurę, słyszeliśmy przynajmniej o pięciu jej wybrykach. Wyzywała inne dzieci, biła się, kiedy zazdrościła czegoś innym, niszczyła ulubione zabawki przedszkolaków, przeklinała, nie chciała się bawić, bo nie znosiła przegrywać. Raz podbiła nawet oko przedszkolance. Jej uczestnictwo w zajęciach wisiało na włosku i najwyraźniej bardzo jej się ten fakt podobał. Kiedy ktoś z obcych ludzi pytał ją grzecznie czy podoba jej się w przedszkolu, odpowiadała z nutą nienawiści: przedszkole to więzienie. 
Aura była nie do opanowania. nic na nią nie działało. Raz, gdy Nathiel sprzedał jej klapsa, obudził się z wygolonym na głowie iksem na głowie. Niewinna córka stwierdziła, że to nie ona, ale widocznie ktoś chciał mu wykopać skarb w głowie, bo iksy zawsze znajdują się na mapie – ciszej i złośliwej dodała, że przecież tata ma w mózgu pustkę i nie ma tam czego szukać.
Trudno było nam znosić wybryki pięciolatki, choć kochaliśmy ją z całego serca i poświęcaliśmy jej każdą wolną chwilę. Aura potrzebowała dużo uwagi, inaczej zaczynała broić. Wszystkie dzieci w sąsiedztwie od niej uciekały. Bałam się, że pewnego dnia nie będziemy mogli nad nią zapanować. Ani ja, ani Nathiel nie chcieliśmy, aby stała się zła, ale klątwa rzucona przez wiedźmy nie pomagała. 
Aura bardzo nas kochała, ale jej zachowanie wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Na szczęście jej siostra była całkowitą przeciwnością małego diabła.
Calanthia wdrapała się na łóżko i grzecznie ułożyła się przy moim boku. Objęła mnie drobnymi rączkami i posłała uroczy uśmiech. Pogłaskałam ją po głowie. Nie tylko my mieliśmy ją za prawdziwego anioła. Przedszkolanki nie przejmowały się uczuciami Aury i porównywały siostry na każdym kroku. Nie rozumiały jak bardzo te dwie dziewczynki mogą się między sobą różnić i to nie tylko charakterem – wyglądem również.
Aura odziedziczyła wygląd po Auvreyach. Już teraz widać było, że wyrośnie na piękną kobietę. Czarne włosy przez lata zyskały trochę ładu i zwijały się teraz łagodnie przy końcówkach. Intensywnie zielone oczy wprawiały w zachwyt, równocześnie dziwiąc przechodniów. Tylko kolor skóry i małe elementy twarzy odziedziczyła po mnie. Wszystkie gesty i całą grację przejęła po swoim ojcu. Była jak jego mały, dziewczęcy klon. Zawsze uważnie go obserwowała, a potem kopiowała każdy jego ruch. Brakowało jeszcze tego, żeby podrywała mężczyzn, na szczęście gdy tylko używała określenia „maleńki”, Nathiel mierzył ją groźnym, ostrzegawczym spojrzeniem. Wszyscy wiedzieliśmy, że ojciec małej Aury nie dopuści do niej żadnego chłopaka.
Calanthia wygląd odziedziczyła w dużej mierze po mnie, ale jeżeli miałabym być bardziej szczegółowa, zwróciłabym to podobieństwo raczej do Calanthe. Tak, ja i moja matka byłyśmy niezwykle do siebie podobne, ale jednak się różniłyśmy – chociażby kolorem oczu. Nasz mały anioł miał błękitne tęczówki tak jak i ona. Nie była również tak przeraźliwie blada jak ja. Po Auvreyach Calanthia nie miała zupełnie niczego.
Gdy nasza młodsza córka po raz pierwszy spojrzała na świat błękitem swoich oczu, byliśmy lekko zdezorientowani. Raczej spodziewaliśmy się zielonych tęczówek, które udowodniłyby, że podobnie jak my, ma w sobie cząstkę demona, tymczasem nasza Calanthia była po prostu człowiekiem, takim samym jak moja matka. Genetyka trochę nas oszukała, dwadzieścia pięć procent z mojej ludzkiej połówki, zadecydowało o jej przynależności do świata ludzi. Już wcześniej dziwiło nas jak łagodnie przechodzę przez ciążę. Ciężkie były tylko dwa miesiące, kiedy musiałam wytrzymać szereg typowych objawów ciążowych, później czułam się jakbym w ogóle nie nosiła w brzuchu dziecka. I tak było aż do porodu. Calanthia urodziła się w naturalny sposób już po godzinie moich męczarni. Był wtedy ciepły, lipcowy dzień. 
Długo musiałam prosić Nathiela o to, aby nadać córce imię na cześć mojej matki. W końcu się jednak zgodził. Za moimi plecami udał, że wpisuje właściwe imię, w rzeczywistości troszeczkę je zmienił. Do tej pory udawał, że to przez przypadek. Nie wierzyłam mu, jednak imię Calanthia wcale mi nie przeszkadzało.
– Mama śpała? – spytała cicho dwulatka, patrząc mi prosto w oczy. Była niezwykle wrażliwa i domyślna. Umiała słuchać. Wiedziała, że miewam koszmary i cierpię na bezsenność. Była mądrym dzieckiem. Miała szerszy zasób słów niż Aura, kiedy była w jej wieku. Na dodatek mniej sepleniła.
– Spałam – odpowiedziałam z westchnięciem. Po co miałam martwić własne dziecko problemami dorosłych?
Mała blondynka kiwnęła głową i położyła ją na moim ramieniu. 
Nathiel targany przez swoją starszą córkę zdążył się już obudzić. Jęknął z żalem i zrzucił ją z siebie. Obrócił się do nas plecami, choć doskonale wiedział, że Aura nie da mu pospać, a odrzucenie jej nie przyniesie dobrego skutku. Małe ¾ demona było nieugięte.
– Dupa, nie tata! – oburzyła się Aura. Rzuciła się na swojego ojca i ugryzła go w ucho. Zawarczała przy tym jak groźny pies.
Auvrey syknął z bólu i oderwał ją od siebie ostrożnie.
– Jesteś wredną jędzą, Aura – warknął, patrząc na nią znad przymrużonych powiek.
– Mama, tata mnie obraża! – oburzyła się pięciolatka. Spojrzała na mnie ze smutną podkową ułożoną z ust. W jej oczach powoli zbierały się łzy. Udawane łzy.
– Ty też obrażasz tatę i używasz przy tym bardzo brzydkich słów – westchnęłam.
Aura doskonale wiedziała, że jestem odporna na jej udawanie, a jednak wciąż próbowała mnie zaczarować. Kiedy tylko jej misja nie wypalała, siadała obrażona i zakładała ręce na piersi. Jej usta układały się wtedy w groźny dzióbek, a czoło marszczyło z niezadowolenia.
Calanthia zdążyła już usnąć. Jej miś został porzucony na podłodze. Nie miałam serca jej budzić, a jednak musiałam. Zimowe słońce powoli wschodziło. Czas przyrządzić śniadanie i odprowadzić dzieci do przedszkola.
Podniosłam się ostrożnie z łóżka, budząc przy tym dwulatkę, która spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. 
Aura uważnie mnie obserwowała. Rozważała w głowie za i przeciw. Po chwili stwierdziła, że ma ochotę na coś dobrego i dlatego będzie dla mnie miła. Podeptała Nathiela i zeskoczyła z łóżka. Szarpnęła mnie przymilnie za koszulę nocną.
– Mamuś, a zrobisz mi jajka na bekonie? – spytała uroczym głosem, patrząc mi prosto w oczy.
– A byłaś grzeczna? – zapytałam, unosząc brew do góry.
– Bardzo. Przecież widzisz. Powiedziałam dziś mniej brzydkich słów niż zwykle – wyliczała na palcach – No i nie pchnęłam Calanthii jak wchodziłyśmy do was do pokoju. W ogóle to nawet jej nie obraziłam!
– Robisz niesamowite postępy – powiedziałam, ledwo powstrzymując się od użycia sarkazmu. – Zrobię ci jajka na bekonie jak pościelisz swoje łóżko i sprzątniesz w salonie klocki, które porozrzucałaś wczoraj wieczorem.
Aura skrzywiła się i westchnęła bezradnie.
– Jesteś straszna, mamo. To była pułapka na tatę!
– Ale tata nie zrobił ci niczego złego.
– No, nie, ale tak fajnie zawsze krzyczy jak dziewczyna, kiedy mu się klocek w stopę wbije – powiedziała córka i wyszczerzyła swoje białe, diabelskie ząbki. – I potem mi fajne bajki o zabójczych klockach lego opowiada! Mówił, że kiedyś komuś stopę oderwały!
– I chcesz, żeby twojemu tacie też oderwało stopę? – spytałam z nikłym uśmieszkiem.
Aura zatrzymała się w salonie i przemyślała sprawę.
– Nie! – krzyknęła przerażonym głosem i zaczęła zbierać z podłogi małych, plastikowych zabójców. Pomimo zła, które się w niej kryło, miała w sobie wielkie pokłady miłości do rodziny. Często dokuczała Nathielowi, ale przecież wciąż był jej ukochanym tatą.
Zostawiłam Aurę w salonie i poszłam do kuchni. W ślad za mną, jak mały skrzat, podążała zaspana Calanthia. Często pomagała mi w robieniu śniadania – miałam tu na myśli niezgrabne smarowanie kanapek masłem i układanie wszystkiego na talerzu, który potem grzecznie zanosiła do stołu. Aura raczej unikała takiej pomocy – zawsze znajdywała tysiąc innych rzeczy do zrobienia. Na przykład lubiła czekać na nastolatka, który roznosił gazety. Zawsze otwierała mu przed nosem drzwi i go straszyła. Często udawała, że sprząta pokój, ale nigdy nie widziałam efektów jej ciężkiej pracy.
– Mama – odezwała się z dołu roztrzepana blondyneczka. Podniosła ręce do góry. Bez słowa przeniosłam ją na blat. Czekała na zadanie, które jej powierzę. Machała w międzyczasie małymi nóżkami w górze.
Do kuchni wszedł Nathiel. Trochę mnie tym zdziwił. Raczej myślałam, że skorzysta z chwili spokoju i zapadnie w zimowy, niedźwiedzi sen, ale jak widać: nawet własny mąż może mnie czasem zaskoczyć.
Auvrey wsparł się leniwie o futrynę i spojrzał na mnie z seksownym uśmiechem. Miał na sobie tylko czarne spodnie, najwyraźniej chciał mnie oczarować swoją nagą piersią. Już nie byłam nastolatką i raczej niewiele czynów Auvreya sprawiało, że byłam zawstydzona.
– Co chcesz do jedzenia? – spytałam, zerkając na niego przez ramię.
– Kilogram miłości – odpowiedział uwodzicielskim głosem mąż.
Spojrzałam na niego krytycznie i powróciłam do przygotowywania śniadania.
– Tato, ale ty jesteś głupi, miłości się nie podaje w kilogramach – oburzyła się Aura, która stanęła obok swojego ojca.
– A w czym, w litrach, mała mądralo? – prychnął Nathiel.
– Miłość mierzy się w pieniądzach!
– Miłość nie kosztuje, Aura – powiedział rozbawiony demon.
– Za wszystko się płaci! W telewizji taki gość mówił, że jak chciał miłości to szedł do burdelowni i mu tyłki szmaty dawały! – wykrzyknęła oburzona pięciolatka. Miałam ochotę przywalić głową w blat. Aura nie powinna oglądać telewizji. Zdecydowanie.
Nathiel wybuchnął śmiechem. Wziął na ręce swoją starszą córkę i posłał jej pstryczka w czoło.
– Nie ma czegoś takiego jak burdelownia – zachichotał. – Jest burdel. No i szmata to bardzo brzydkie określenie.
– A to szmatami nie wyciera się podłóg? – spytała zdezorientowana Aura.
– A to szmaty mają pośladki? – spytał Nathiel, udając głos córki. Oburzona pięciolatka uderzyła go piąstkami w ramię. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś się z niej naśmiewał. Przecież jeszcze tylu rzeczy nie wiedziała o świecie! Jej zdaniem dorośli byli naprawdę głupi.
Zabrałam się do robienia śniadania. Milczałam, wysłuchując absurdalnych rozmów ojca z córką. Teraz siedzieli przy stole i przeglądali razem gazetę. Calanthia zdawała się nie zwracać na nich uwagi. Cały czas patrzyła mi cierpliwie na ręce, jakby chciała zapamiętać każdy mój ruch, by samej go potem powtórzyć. Nie pytała mnie w czym ma mi pomóc. Wiedziała, że w końcu dam jej coś do roboty. Nie myliła się – kromki chleba były jej. Smarowała je dumnie masłem z delikatnym uśmiechem na twarzy. Czasem żałowałam, że ani Calanthe, ani Joanne nie miały okazji ujrzenia swoich wnuczek. Byłyby zadowolone zarówno z Calanthii jak i Aury. Bo choć dziewczynki były od siebie różne, to jednak wciąż tak samo wspaniałe. Tak, byłam szczęśliwą matką i żoną, choć jeszcze te kilka lat temu, gdy poznałam Nathiela, nie powiedziałabym, że będę z nim tworzyć rodzinę. Zawsze mu dogryzałam, że nikt go nie będzie chciał. Co za ironia losu.
Nasze śniadanie nigdy nie przebiegało spokojnie. Było dużo hałasu, porozrzucanego po podłodze i stole jedzenia, litry rozlanego soku oraz mleka i wiele śmiechu. Chociaż nie znosiłam nieporządku, zdążyłam się już do niego przyzwyczaić przy mojej rodzinie.  Czułabym się źle, gdyby w domu było cicho.
– Aura – odezwał się Nathiel. Spojrzałam na niego ukradkiem. To spojrzenie zapowiadało jakiś niecny plan. – Mam nadzieję, że będziesz dziś w przedszkolu grzeczna.
– Zawsze jestem grzeczna, tatusiu – powiedziała słodko córka, zapychając sobie buzię bekonem. Przeżuwała go jak mała świnka i zdążyła ubrudzić sobie całą piżamę. Na szczęście ze względu na dziki tryb żywienia naszych dzieci, nie przebierałam je przed śniadaniem w normalne ciuchy.
– No, przedszkolanki mówią co innego – prychnął ojciec. – Tak sobie z mamą ostatnio myśleliśmy, że jak będziecie grzeczne to was weźmiemy do Disneylandu.
Zastygłam w bezruchu i spojrzałam na Nathiela z uniesioną brwią. On tylko uśmiechnął się do mnie uroczo.
Jaki znowu Disneyland? Najbliższy z nich był Anaheim w Kalifornii. To bardzo daleko od nas. Czy Nathiel próbował nabrać małe ¾ demona tylko po to, aby była grzeczna w przedszkolu? To nie był dobry plan.
– Serio?! – krzyknęła mała Aura, wyskakując do góry jak torpeda. Wywaliła sztućce na podłogę, ale za to radość na jej twarzy była bezcenna. Jeżeli Nathiel kłamał z tym Disneylandem to niestety nie będzie miał udanego tygodnia.
– Cio to? – spytała mała Calanthia. Wcale nie dziwiło mnie, że nie wie. Nie przepadała za telewizją, co było dość nieprawdopodobne jak na dwulatkę. Wszelakie bajki oglądała z Aurą raczej z nudów niż ze szczerych zainteresowań.
– Ale ty głupia jesteś! – prychnęła Aura, wracając na swoje krzesło. – To taki wielki park, gdzie chodzi sobie myszka Micky i Elza z Frozen! I sobie tam śpiewają: mam tę moc, mam tę moc! – zafałszowała pięciolatka, wymachując rękami w górze, jakby czarowała.
– Nie jubię myski Micky – powiedziała cicho Calanthia.
– A ona nie lubi ciebie – odpowiedziała chłodna Aura.
Spojrzałam na nią karcąco. Starsza córka uśmiechnęła się do mnie słodko udając, że żadne złe stwierdzenie nie padło. Dwulatka siedziała dalej na krześle i wgapiała się w swój talerz. Widziałam, że w jej oczach zbierają się łzy. Nathiel natychmiastowo pochwycił małą blondyneczkę i usadowił ją na swoich kolanach. Córka przytuliła się do piersi ojca i zrobiła z ust smutną podkowę, ale na szczęście nie zapłakała. Jeżeli chodziło o bycie córeczką tatusia lub mamusi, Calanthia nie zaliczała się do żadnej z tych kategorii. Wiernie stała przy obydwu swoich rodzicach.
Śniadanie dobiegło końca. Po nim Nathiel poszedł ubrać naszą młodszą córkę – na szczęście Aura była już na tyle samodzielna, żeby samej opanować tę sztukę. Ja zajmowałam się myciem naczyń, w myślach układając plan na dzisiejszy dzień.  Harmonogram jak zawsze był rozległy. Na pierwszy ogień szło odprowadzenie dzieci do przedszkola, potem mieliśmy spotkanie w organizacji Nox. Takich spotkań było ostatnio wiele. Razem z misjami pochłaniały nam sporo wolnego czasu, ale zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. Cieszyliśmy się, że nasz drugi dom wzrastał w siłę. Było nas coraz więcej i więcej. Na dodatek zawarliśmy kilka sojuszów z łowcami z innych miast. W razie ataku, mogliśmy na nich liczyć – tak samo jak my nie znosili departamentu, choć osobiście nie próbowali z nim nigdy walczyć. Okazuje się, że tylko my byliśmy na tyle szaleni. Może to dlatego sprowadziliśmy na nasze miasto niebezpieczeństwo? Ostatnio demonicznych ataków było coraz więcej. Robiło się niebezpiecznie. Telewizja za bardzo interesowała się zjawiskami „paranormalnymi”, które działy się wkoło nas. Ostatnio w jednym z dokumentów usłyszałam, że mamy do czynienia z duchami żywiącymi się witalnością człowieka. Dla „bezpieczeństwa” wymyślono również różne relikwia i przedmioty codziennego użytku, które miały chronić domy ludzi przed siłami zła. To śmieszne (a może i żałosne), ale ludzie naprawdę je kupowali.
Nie mieliśmy wpływu na dziennikarzy, staraliśmy się przed nimi kryć. Tylko raz Nathiel zagrał przed kamerami bohatera. Na szczęście nikt go nie rozpoznał, a film uchwycił tylko jego ciemny kaptur i błyszczący w ręce nóż. Przez dwa tygodnie nie mogłam z nim o niczym innym rozmawiać, bo rozpływał się nad swoją boską sławą. Na szczęście Sorathiel przemówił mu do rozsądku. Nox nie powinno działać jawnie, a dziennikarze powinni się w końcu odczepić od dziwnych zjawisk.
W nasze szeregi wstąpiło wiele nowych osób, nie tylko ludzi. Znalazły się również pół demony zamieszkujące Ziemię – przydatny był przy nich sam Aren. Dzięki herbacianej czarodziejce zawarliśmy również niepisany pakt z kilkoma detektywami i policją. Zobowiązali się do milczenia i pomocy nam w sytuacjach kryzysowych. I choć policja niewiele mogła zdziałać w krytycznych momentach, kiedy walczyliśmy z demonami, nikt nie powiedział, że nie będą przydatni. W tej walce przydaje się tak naprawdę każdy.
Dzieci były zwarte i gotowe do wyjścia. Aura stała niechętnie ze swoim czarnym plecakiem w kształcie kota w progu domu i marszczyła nosek. Zawsze tak wyglądała, gdy musiała iść do przedszkola. Nie podobało jej się tam. Zazwyczaj bawiła się sama (na co przedszkolanki zwróciły nam uwagę) i bardzo jej się nudziło (dlatego broiła). O wiele lepiej radziła sobie mała Calanthia. Choć powinna być jeszcze w żłóbku, zgodzono się na to, aby uczęszczała już do przedszkola ze starszymi dziećmi, a to tylko dlatego, że świetnie sobie dawała rady. Lubiła bawić się z innymi i była straszliwie rozpieszczana przez opiekunki.
Dzisiaj szliśmy do przedszkola całym składem rodzinnym. Dziwiło mnie, że Nathiel wstał dzisiaj z łóżka. Na dodatek od rana był bardzo uczynny. Miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chce. Mam nadzieję, że nie kolejnego dziecka, bo więcej porodów już nie zniosę.
Mieliśmy prawdziwą, śnieżną i lodowatą zimę, to jednak nie przeszkadzało naszym córkom w zabawie. Ganiały za ojcem ze śnieżkami w rękach i próbowały go trafić. Prosiłam go ostatnim razem, żeby nie wyjmował noża i nie rozprawiał się ze śniegiem wymachując nim w górze – już raz złapała go na tym policja, całe szczęście, znajomy detektyw Marthy nam pomógł, dzięki czemu uniknęliśmy kary. Dzisiaj ojciec stwierdził, że da zatriumfować swoim dzieciom. Aura za każdym razem śmiała się jak mały diabeł, kiedy trafiła Nathiela w pierś. Calanthia starała się jej dorównać, ale jej ciosy były zdecydowanie słabsze i już po chwili jej oczy zapełniły się łzami. Najukochańszy ojciec na świecie, wziął swoją małą księżniczkę w ramiona i uderzył się jej rękawiczką z kupą śniegu prosto w twarz.
– Widzisz? Masz cela, maleńka – zachichotał i puścił jej oczko. Obrażona Aura prychnęła głośno i przyspieszyła kroku, Calanthia zaś nie zdawała się na to zwracać uwagi. Uśmiechała się niewinnie do swojego taty i objęła jego szyję drobnymi łapkami.
Westchnęłam.
– Aura, nie biegnij tak, niedaleko jest jezdnia – powiedziałam karcąco. Małe ¾ demona wystawiło mi język, ale zwolniło kroku. To chyba najbardziej zazdrosne dziecko pod słońcem. Nie chciała się nami z nikim dzielić, a już szczególnie nie ze swoją siostrą. Nie rozumiała tego, że Calanthia ma dopiero dwa lata i potrzebuje więcej uwagi niż ona. O ile życie byłoby prostsze, gdyby oprócz dwójki córek, był obok nas jeszcze Nate. Może to wtedy Aura by się uspokoiła? Jednak po Natcie wciąż nie było śladu. Zastanawiało mnie, czy słowa Calanthe kiedykolwiek się ziszczą? Podczas nocy dusz powiedziała Nathielowi, że w końcu do nas wróci, ale kiedy to miało nastąpić?
Spojrzałam na wschodzące, zimowe słońce i westchnęłam.
Tak, to prawda, że byliśmy szczęśliwi, ale jednak wciąż nie czuliśmy się bezpieczni. Każdy z nas, bez wyjątku, bało się jutra. Nie wiedzieliśmy jak zakończy się wojna z demonami. Ostateczny wynik wciąż stał pod znakiem zapytania. Na dodatek departament nie pokazywał nam się na oczy od czasu wielkiej, nieudanej sojuszniczej misji z pół demonami w Reverentii. Wsiąknęli w ziemię, a przecież od tamtego wydarzenia minęły już trzy lata. Mieliśmy swoich szpiegów w świecie demonów, ale nikt z nich nie potrafił powiedzieć czy departament coś knuje. 
Życie w strachu było naszą codziennością. Potrzebną codziennością. Bo gdybyśmy się nie bali, nie bylibyśmy gotowi na to aż w nas uderzą. Wierzyliśmy w siebie, ale wiedzieliśmy, że jeszcze długa droga przed nami. A im dłużej demony zwlekały, tym lepiej.
Z rozmyśleń obudził mnie zaskakujący cios w tył głowy. Dostałam śnieżką, mało się nie przewracając. Za moimi plecami rozległ się głośny śmiech demona.
– Headshot! – usłyszałam.
– Biorę rozwód – rzuciłam w odpowiedzi z prychnięciem i przyspieszyłam kroku.
– No, ej!
Oburzony Nathiel pobiegł za mną. Nie spodziewałam się, że w pewnym momencie rzuci mnie w śnieżną zaspę. Tym razem przesadził. Czułam jak chłodna breja wdziera się przez moje rękawy do środka, a potem topi się na mojej gorącej skórze, tworząc rzekę. Zirytowana spojrzałam w twarz męża. Uśmiechał się niewinnie i uroczo. Jego głowę oświetlało słońce – wyglądało, jakbym miała do czynienia z jakimś świętym, ale wiedziałam, że Nathiel nie jest święty. To w końcu demon.
Zanim zdążyłam westchnąć, zostałam pocałowana w usta. Nie, nie mogłam się gniewać na tego idiotycznego łowcę cieni. Nawet gdybym chciała, to po prostu nie potrafiłam.
Uśmiechnęłam się delikatnie i cisnęłam garścią śniegu w twarz Nathiela. Tym razem to ja triumfowałam, gdy on się chmurzył.
– Biorę rozwód – prychnął. Nie zdążył się ode mnie odsunąć. Na jego plecy rzuciła się z dzikim okrzykiem Aura.
– Obronię mamę! – wykrzyknęła walecznie i cisnęła śnieżką w czarną czuprynę ojca.
Nathiel zrzucił ją z pleców w zaspę, w miejsce obok mnie. Córka spojrzała na niego obrażona i założyła ręce na piersi. Bardzo nie lubiła przegrywać.
Do naszej dwójki dołączyła Calanthia. Rzuciła się pomiędzy mnie i Aurę w zaspę i szeroko uśmiechnęła. Zostało mi tylko przyciągnąć do siebie Nathiela i przytulić go mocno.
To właśnie była moja rodzina. Niepoprawna, lekko chaotyczna, roześmiana i tak zróżnicowana. Za to ją kochałam i żaden strach przed dniem jutrzejszym nie był w stanie tego zmienić.
***
Dzieci zostały odprowadzone do przedszkola, a my zgodnie z planem poszliśmy na spotkanie do organizacji Nox. Dzisiaj nie miało trwać długo, ponieważ wiele naszych sojuszników było jeszcze w wieku szkolnym i wybierało się na zajęcia. 
Sorathiel zamierzał nam przedstawić kolejnych czterech członków i przydzielić nam na dzisiejszy dzień misje. Takie spotkania z założenia trwały nie dłużej niż pół godziny. Potem w spokoju będę się mogła zająć domem.
Od czasu kiedy spotkaliśmy poprzednią generację łowców, Sorathiel bardzo się zmienił. Wydawało mi się, że nareszcie odnalazł równowagę pomiędzy Nox a życiem codziennym. Nie poświęcał już każdej wolnej chwili wielkiemu planowaniu – dzielił obowiązki z Ethanem i Arenem. Sama Amy była zadowolona z jego przemiany. Nareszcie doczekała się ślubu i zmiany nazwiska z Whitefold na Blythe, na dodatek nie narzekała na to jak Sorathiel zajmuje się ich dzieckiem. Był perfekcyjny we wszystkim, dlatego ojcem też starał się być doskonałym. Chociaż Amy bardzo się starała, to jednak mała Anastasia Elisabeth Blythe wybrała bycie córeczką tatusia.
Ana była starsza od Calanthii o kilka miesięcy. Już teraz dziewczynki dogadywały się ze sobą jak odwieczne przyjaciółki. Co było dodatkowo zadziwiające – obydwie przypominały swoje babcie, a przecież w przeszłości Calanthe i Elisabeth się przyjaźniły. Miałam nadzieję, że nasze córki czeka to samo. Były dla siebie po prostu stworzone.
Poza świeżo upieczonym związkiem małżeńskich Amy i Sorathiela, niewiele zmieniło się w naszej organizacji. Ethan wciąż pił dużo kawy i czytał ogrom gazet, Aren wiernie stał przy śpiewającej czarodziejce, a siedemnastoletni już Alec i Andi cały czas się ze sobą kłócili. O nowych członkach Nox niewiele mogłam powiedzieć. Zdążyłam się zżyć tylko z tymi ludźmi (oraz demonami), których znam od lat. Z zaufaniem komukolwiek innemu po nieudanej akcji z pół demonami, miałam problem.
– Dobrze – zaczął oficjalnym głosem Sorathiel, gdy wszyscy zebraliśmy się już w salonie. Było nas tak dużo, że powoli przestawaliśmy się tu mieścić. Bardzo mnie cieszyła ta myśl. – Jeżeli chodzi o demony, wciąż nie dowiedzieliśmy się co planuje departament, jednak na razie nie zapowiada się na wielkie powstania czy wojny. Co prawda ilość demonów w świecie ludzi ostatnio się zwiększyła, ale dajemy sobie radę – powiedział z uśmiechem. – Misje przydzielę wam pod koniec, teraz chciałbym, żeby nowi członkowie się z wami przywitali. – Sorathiel machnął ręką w stronę młodych rekrutów. Każdy z nich był nastolatkiem, co wcale mnie nie dziwiło. Żaden z dorosłych ludzi nie chciał się bawić w zabijanie demonów, to młodzi nas zasilali. To prawda, że nieraz przywoływała ich tu chęć przeżycia przygody, ale życie szybko weryfikowało, którzy z nich nadadzą się na naszych członków. Sorathiel ustalił tak zwany: dzień misji zero. Jeżeli podczas niego nowi łowcy sobie nie radzili lub sami twierdzili, że to nie dla nich, po prostu odchodzili. Jeżeli byli całkiem niezłym towarem na zrobienie z nich łowców – zostawali z nami, a my ich szkoliliśmy. Oczywiście połowa z nich i tak nie przebrnęła przez ciężkie szkolenia, ale byli tacy co zostawali. Można powiedzieć, że nasz obecny skład miał około dwudziestu dwóch łowców. To nie jest duża liczba jak na ludzi, którzy chcą ruszać na wojnę z demonami, ale jednak to całkiem spora liczba jak na Nox. Wątpię, aby kiedykolwiek wcześniej było tu tylu łowców. Chyba nawet Calanthe nie osiągnęła takiego wyniki rekrutacji. Poza tym należało jeszcze liczyć naszych sojuszników, a więc detektywów, la bonne fee oraz łowców z innych miast. To całkiem pokaźna liczba.
Zmęczonym okiem spoglądałam na młodych rekrutów, którzy się przedstawiali. Dwójka chłopców, dwójka dziewcząt, wszyscy uśmiechnięci i pełni zapału. Ciekawe na jak długo wystarczy im tej energii.
Westchnęłam i przymknęłam powieki. Efekty bezsenności znowu dawały o sobie znać. Czasem nie mogłam już wytrzymać i po prostu usypiałam gdzie popadło. Nathiel wiedział dlaczego. Powiedziałam mu o tych okropnych koszmarach z Natem w roli głównej. Rozumiał mnie i pozwalał czasem przespać się w dowolnym miejscu, gdzie mógł mieć na mnie oko. Może spotkanie w Nox nie było najlepszym momentem na sen, ale nie mogłam tego kontrolować. Każde ciało potrzebowało odpoczynku.
Nie zrozumiałam kompletnie nic z tego, co mówili nowi. Było mi jednocześnie głupio z powodu mojej ignorancji, a jednocześnie czułam się tak dobrze, gdy mogłam na chwilę zgasnąć i przytulić się do ciepłego ramienia Nathiela. Na szczęście nikt mnie nie upominał. Wszyscy członkowie Nox wiedzieli, że zazwyczaj uważnie słucham. Gdy choć raz chciałam odpocząć, nie powinni mieć mi tego za złe.
Nie wiem dokładnie ile trwało przedstawianie się nowych członków i ile Sorathiel mówił na temat nadchodzących misji. Obudziłam się dopiero wtedy, kiedy w organizacji rozległy się okrzyki zaskoczenia, a Nathiel, który był moją podpórką zerwał się do góry. Dopiero wtedy zamrugałam kilka razy oczami i rozejrzałam się wkoło. Długo zajęło mi zanim zorientowałam się co tak naprawdę ma miejsce. Początkowo myślałam, że to jakiś chory sen, ale gdy osoba, która wtargnęła znienacka do naszej organizacji przemówiła, wiedziałam już, że to rzeczywistość:
– Nie zabijajcie mnie. Najpierw mnie wysłuchajcie.
Już kilka razy widziałam tego mężczyznę i wiedziałam, że niczego dobrego ze sobą nie niesie. To przez niego nasza ostatnia sojusznicza misja okazała się być porażką.
Nick. Pół demon przewodzący wąskiej grupie w Reverentii. Osoba, która nas zdradziła.

niedziela, 20 listopada 2016

[TOM 2] Rozdział 61 - "Może być już tylko lepiej" [END]

Tak jak mówi początek rozdziału 61... Dziś wielki dzień! Koniec drugiego tomu WCN! Łoooo! Ostatnio przewinęłam sobie wszystkie rozdziały, które dotychczas stworzyłam i... jest ich dokładnie 135. Dobry wynik. Nie wiem co mogę napisać. Cieszę się? "W cieniu strachu" już zaczęłam pisać. Zapowiada się całkiem niezłe zakończenie w trzecim tomie. Już nie będę się aż tak znęcać nad Nox, ale nie obiecuję, że nie będę zabijać ludzi huehuehue. Tym razem łowcy pokażą, że potrafią być silni! 
No, więc jedziemy z tym ostatnim koksem w drugim tomie! Za tydzień ruszam już z trzecim.
***
       Dziś był wielki dzień.
Wszystkie składniki na rytuał przywołania zostały zebrane. Było ich trzydzieści. Cała czwórka la bonne fee stała przy starym kotle, który należał kiedyś do Hugha, ponieważ warunkiem przywołania danej grupy związanej ze sobą profesją, było posiadanie przedmiotu najważniejszego ogniwa w organizacji.  Nie miałam pojęcia skąd Nathiel wydobył kocioł i pomysłu na to, po co był on Hughowi, ale postanowiłam tę kwestię zostawić w spokoju.
Przyglądaliśmy się jak czarodziejki dyktują na głos listę potrzebnych rzeczy i wrzucają je po kolei do kotła. Wyglądały teraz jak prawdziwe wiedźmy, które gotują zupę z ludzkich flaków i niemowlaków. Ten widok przyprawiał mnie o ciarki, na szczęście nie dałam się zwieść wyobraźni. Przecież wiedziałam, że intencje mają dobre i wcale nikogo nie musiały zabijać, żeby sporządzić tę przedziwną mieszankę.
W spotkaniu z poprzednikami Nox uczestniczyli wszyscy, wliczając w to również Amy, Aurę i Aleca. Tak naprawdę nie widzieliśmy kto się przed nami pojawi i ile tych osób będzie. La bonne fee nie były nam w stanie tego powiedzieć. Wszystko zależało od tego, kogo będziemy chcieli zobaczyć, dlatego pewne było, że pojawi się tu Hugh, rodzice Sorathiela oraz przyjaciele Ethana. Czy mogliśmy liczyć na kogoś jeszcze? Tego nikt z nas nie wiedział. Wszystko miało się okazać po sporządzeniu kotła magicznej zupy.
– Mama, a duchy śtlaśne? – spytała mała Aura, ciągnąć mnie za sukienkę. Spojrzałam w dół i posłałam jej uspokajający uśmiech. Chciałam, żeby była przy tym spotkaniu, bo być może poznałaby Calanthe, czyli swoją babcię. Nathiel wspominał, że podczas nocy dusz moja matka wyznała mu, że sprawuje opiekę nad naszą córką. Powiedziała również, choć niedosłownie, że Aiden trzyma pieczę nad zaginionym Natem. Dzięki temu byłam pewna, że nasz syn wciąż żyje i kiedyś do nas wróci. Zastanawiało mnie tylko, jaki wtedy będzie? Czy taki sam jak Aura? A może zupełnie inny?
Porzuciłam swoje rozmyślania na rzecz wytłumaczenia córce całego zajścia. Uklęknęłam przed nią i poprawiłam kołnierzyk jej ulubionej niebieskiej sukienki.
– Są złe duchy i dobre, Aura. My będziemy się widzieć z tymi dobrymi, które wiele dla nas zrobiły – powiedziałam.
Moja córka zmarszczyła czółko. Kosmyk czarnych włosów rozdzielił jej czoło na połowę. Odgarnęłam go w tył i zmusiłam do zachowania ładu. Niesforność układanej fryzury odziedziczyła po Nathielu. Chociaż próbowałam zapanować nad jej włosami, one i tak wyglądały jak chciały.
– A źłe? – spytała niepewnie dziewczynka. – Pod łóskiem?
– Aura, nie ma żadnych duchów pod twoim łóżkiem – westchnęłam załamana. Kolejną noc z rzędu musiałam jej tłumaczyć, że żaden potwór nie chce jej zjeść, gdy śpi.
– Sią! – wykrzyknęła oburzona dziewczynka i uderzyła różową skarpetką w panele. Małe piąstki zacisnęła ze złości, a poliki nadmuchała. – Plawda, Andi? – spytała, spoglądając na nastoletnią demonicę. Andi udała, że niczego nie słyszy i nie widzi. Wiedziałam już, że to ona naopowiadała niestworzonych historii mojej córce. Zostało mi potrząsnąć głową i znosić kolejne noce w towarzystwie przerażonej i zapłakanej Aury. Miałam tylko nadzieję, że gdy już podrośnie, odzwyczai się od przyjemności w postaci dzielenia z nami łóżka.
– Dobra, dodajemy ostatni składnik – odezwała się Madlene, wystawiając do góry kurzą łapkę. Jej powaga nie szła w parze z przedmiotem, który dzierżyła w dłoni, ale nikt zdawał się nie zwracać na to uwagi, w końcu mieliśmy przed sobą wzniosły moment. – Nie będziemy wam przeszkadzać. Zaklęcie skończy się samo. Gotowi?
Kiwnęliśmy głowami.
Madlene wrzuciła kurzą łapkę do kotła, który buchnął dymem. Całą organizację Nox w jednym momencie otoczyła dusząca mgła. Zaczęłam kaszleć, podobnie jak moja córka i Nathiel stojący gdzieś obok.
– Wiedziałem, że chcą nas udusić, wiedźmy jedne – prychnął Auvrey. Machnął mi ręką przed oczami, żeby odgonić nieprzyjemnie gęstą mgłę. Słyszałam jak Aura pociąga nosem. To nie zapowiadało niczego dobrego. Zaraz rozpłacze się na cały dom.
Ojciec w porę wziął swoja córkę w ramiona i podniósł do góry. Dopieszczone ¾ demona wtuliło zasmarkany nosek w ojcowskie ramię.
– Alec, pedale! Uważaj, gdzie łapy kładziesz! – usłyszeliśmy gdzieś po naszej prawej stronie małą Andi.
– Nie moja wina! Niczego nie widzę! – odpowiedział oburzony nastolatek. Miał prawie piskliwy głos. We mgle widziałam jego wielkie czerwone plamy na polikach.
– E, Sorath, nie masz jakiegoś odkurzacza pod ręką? – zapytał Nathiel. Nagle zaczął się śmiać jak szaleniec, który wciągnął nosem za dużo oparów z marihuany. A jeśli la bonne fee przez przypadek zgotowały nam jakiś mocny narkotyk? Może to wcale nie będzie realne spotkanie ze zmarłymi członkami organizacji Nox, a wizja wywołana ćpaniem bliżej nieokreślonych środków narkotyzujących? Cóż, nigdy nie sądziłam, że zupa z kurzych łapek może zaszkodzić.
– Powinniśmy się chyba skupić w jednym miejscu, nie sądzicie? – spytał z westchnięciem Ethan. Przedarł się przez mgłę i stanął nieopodal nas. To samo zrobili młodsi członkowie Nox, w tym nasz szef wraz z Amy. Opary dziwnie duszącego płynu zaczęły się rozpływać, jednak po zmarłych duszach nie było śladu. Czyżby zaklęcie nie zadziałało? Nie, musiało zadziałać. Przecież la bonne fee zniknęły. Więc o co chodziło?
– O ja jebię! – wykrzyknął nagle Nathiel. Właśnie wskazywał palcem w róg pokoju. Spod mgły wystawały dwie pary odzianych stóp. Najprawdopodobniej jakiegoś mężczyzny i kobiety. Im mgła wyżej uciekała, tym stawali się wyraźniejsi. Nie przypominali sobą żadnych duchów. Nie byli bladzi i niewyraźni. Raczej sprawiali wrażenie osób żywych. Czy tak samo wyglądało to podczas nocy dusz? A może to inny rodzaj rytuału?
– Nathiel, skarbie, nie musisz się wyrażać w taki sposób – usłyszeliśmy łagodny, kobiecy głos. Nawet nie musiałam widzieć twarzy tej osoby, żeby domyślić się kto to był. Do tej pory nie wiedziałam, że to możliwe, aby mężczyzna miał podobny głos do swojej matki, ale dziś się o tym przekonałam. Delikatne brzmienie Sorathiel odziedziczył właśnie po matce.
Gdy tym całkowicie opadł, zobaczyliśmy Elisabeth i Arthura Blythe w całej okazałości. Nie mogli mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Nie mam się czemu dziwić – przecież zmarli młodo. Obydwoje trzymali się za ręce i wyglądali na zadowolonych. 
Sorathiel to naprawdę kopia własnej matki. Miał taki sam kolor włosów, oczu i skóry, zgadzały się nawet rysy, z tym, że obecny szef naszej organizacji był bardziej męski. Nie nazwałabym jego urody kobiecą, za to Elisabeth – owszem. Geny potrafiły wiele zdziałać, nawet, jeżeli ktoś różnił się od siebie płcią.
Arthur Blythe nie wyróżniał się z otoczenia. Miał wypłowiałe brązowe włosy, które okalały jego okrągłą twarz oraz ciemno-niebieskie oczy. Nie wyglądał na kogoś, kogo można zapamiętać po samej twarzy. Spośród innych wyróżniał go tylko uśmiech – był szczery.
Spojrzałam ukradkowo na Sorathiela. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej radości. Brązowe oczy błyszczały mu w sztucznym świetle lamp, a radość nawet na moment nie opuściła twarzy.
– Mamo, tato – szepnął.
Dwójka rodziców podeszła do swojego syna i przytuliła się do niego. Amy, która stała z boku przybrała zakłopotaną minę i podrapała się w tył głowy. Nie do końca wiedziała jak zareagować na rodziców swojego chłopaka, których nigdy w życiu nie widziała. Sprawa była o tyle dziwna, że miała przed sobą dwie nieżywe osoby. Nie dziwiłam się jej. Amy nie na co dzień ma okazje oglądać takie dziwy. My częściej stykamy się z magią la bonne fee niż ona.
– Dzień dobry – przywitała się niepewnie. Dopiero wtedy zdziwieni rodzice wychylili głowy zza Sorathiela. Chłopak zdawał się zapomnieć o swojej ukochanej. To źle. Amy w ciąży była o tyle wrażliwa, że w każdej chwili mogła wybuchnąć płaczem. Stres najwyraźniej był teraz jej sprzymierzeńcem, bo stała jak wryta i nie potrafiła nawet drgnąć powieką, która mogłaby uronić choć jedną łzę.
– To Amy – przedstawił dziewczynę Sorathiel. Uśmiechnął się tak szeroko, że prawie go nie poznałam. W pewnym sensie zrobiło mi się przykro. Wiedziałam już dlaczego młody Blythe był zawsze taki poważny. Przecież rodzice zostawili go gdy był jeszcze mały. Naprawdę mocno musiał ich kochać, skoro zachowywał się teraz jak młody chłopiec spragniony rodzicielskiego ciepła. Los bywa naprawdę okrutny. Czasem bez powodu każe nam dorosnąć.
– A to? – spytała rozbawiona Elisabeth, zerkając znacząco w stronę brzucha. Amy się zarumieniła i otworzyła buzię. Żadne słowo nie padło jednak z jej ust.
– Moja przyszła córka – odpowiedział za nią Sorathiel. Brzmiał jak dumny ojciec dawno narodzonej dziewczynki, w rzeczywistości miał jeszcze przed sobą kilka miesięcy oczekiwania. – Anastasia Elisabeth Blythe. – Jego zapowiedź brzmiała jakby mówił o przyszłej następczyni tronu. Zachowanie Sorathiela sprawiło, że się uśmiechnęłam. Miło było widzieć go szczęśliwym.
– Och – zdziwiła się pani Blythe. – Naprawdę chcecie jej nadać na drugie imię Elisabeth? – Najwyraźniej ucieszyła się na tą wiadomość.
– T-tak – odpowiedziała zestresowana Amy. – To dla Sorathiela naprawdę wiele znaczy, a jeśli dla niego to… to dla mnie też.
Uradowana i roześmiana Elisabeth przytuliła do siebie syna i przyszłą synową. Z jej oczu emanowała niesamowita energia. Nie miałam wątpliwości co do tego, że była najlepszą przyjaciółką jaką Calanthe mogła mieć.
Amy zesztywniała. To bardzo dziwne widzieć ją w takim stanie. Czy gdyby po raz pierwszy zobaczyła matkę Sorathiela, kiedy by żyła, zachowywałaby się tak samo? Czy może to, że przytulała ją osoba nieżywa tak ją przerażało?
– Hej, a mnie to już nie przytulicie? – prychnął oburzony Nathiel. Wciąż trzymał Aurę w swoich ramionach. Jego usta wykrzywiały się w łobuzerskim uśmiechu. Auvrey wspominał mi kiedyś, że Elisabeth i Arthur byli dla niego jak rodzice. On też bardzo przeżył ich utratę.
– Nathiel. – Elisabeth uśmiechnęła się w jego stronę. Ku mojemu zaskoczeniu podbiegła w jego stronę i rzuciła się mu na szyję jak nastolatka tęskniąca za swoim chłopakiem, którego nie widziała dwa dni. Miałam wrażenie, że Aura za chwilę zacznie krzyczeć. Miała przerażoną minę i łzy w oczach. No, tak. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, że Elisabeth jest duchem, a nasza córka piekielnie bała się duchów.
Auvrey poklepał swoją zastępczą matkę po plecach.
– Myślałem, że będziesz stara, ale chyba nieźle się trzymasz – zachichotał.
– Za to ty już nie młodniejesz, Nathielu – odpowiedziała roześmiana kobieta. Do rodzinnego przywitania dołączył się Arthur. Poklepał demona po plecach jak własnego syna.
– Uroczą masz córeczkę – zaszczebiotała Elisabeth. Przejechała palcem po nosie naszej Aury, która wyprostowała się z przestrachem. Dotykał ją przecież duch. DUCH!
– Żonę też mam uroczą – powiedział z dumą Auvrey i skinął na mnie głową. – I co? Zawsze powtarzaliście, że to Sorathiel szybciej się ohajta. Byłem lepszy.
– Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie chciał za ciebie wyjść, współczuję twojej żonie – odezwał się  rozbawiony Arthur i skinął w moją stronę głową.
– Spokojnie, jakoś wytrzymuję – odpowiedziałam.
Elisabeth zwróciła się teraz ku mnie. W jej oczach pojawił się dziwny smutek. Nie spodziewałam się, że do mnie podejdzie. Nie spodziewałam się też, że dotknie chłodną dłonią mojego policzka.
– Jesteś taka podobna do Calanthe – szepnęła. – Tak mi przykro z jej powodu.
– Nie pojawi się tutaj, prawda? – spytałam cicho.
Elisabeth posłała mi smutny uśmiech i potrząsnęła głową.
– Wybrała inną drogę, Lauro. Dogląda cię z innego miejsca.
– Rozumiem – westchnęłam i pokiwałam głową.
Nie byłam z tego powodu zadowolona. Raczej pokładałam nadzieję w to, że Calanthe się tutaj zjawi. Chciałam, żeby Aura zobaczyła swoją babcię na własne oczy. Niestety, nie będzie miała takiej możliwości.
Elisabeth odsunęła się ode mnie i spojrzała na zesztywniałego Ethana. Stał niedaleko mnie.
– Ethan. – Kobieta uśmiechnęła się z troską. – Jesteś jedynym z naszej grupy, który przeżył. Cały czas ci kibicujemy. Trochę się zestarzałeś i stoczyłeś – w tym momencie spojrzała na niego karcąco – ale ważne, że zmądrzałeś i wróciłeś do Nox. Potrzebowało cię.
Mężczyzna kiwnął głową. Miałam wrażenie, że jego oczy stały się szklane. Wielokrotnie wspominał swoich przyjaciół. Miał sobie za złe, że zostawił Calanthe oraz Elisabeth i Arthura samym sobie. Zachował się wtedy jak gówniarz. Nie powinien od nich uciekać. Potrzebowali go.
– Przepraszam – szepnął Ethan. Chciał kontynuować, ale Elisabeth przyłożyła mu palec do ust.
– Nie musisz przepraszać. Rozumiemy co musiałeś czuć.
Starszy łowca pochylił głowę w dół. Wciąż czuł się winny wobec tamtej sytuacji. Nie potrafił sobie tego do końca wybaczyć, nawet, jeżeli wrócił do Nox. To chyba dobrze, że miał okazje spotkać Elisabeth i Arthura. Ciężar powinien spaść z jego serca raz na zawsze. W końcu nikt go o nic nie obwiniał. Na tym polegało bycie przyjacielem: aby wybaczać najgorsze błędy.
– ...W końcu nas zabrakło – usłyszeliśmy całkiem nowy, dziewczęcy głos. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę skąd dochodził. Tuż za plecami Ethana pojawiły się dwie nowe osoby. Nie miały więcej niż szesnaście lat, dlatego domyśliłam się kto tym razem zawitał w nasze skromne progi. Widziałam ich zdjęcie w albumie Calanthe. Opowiadała mi trochę o nich.
Ariana Falaise i Andreas Tournai. Kolejni przyjaciele Ethana, którzy zmarli wcześniej niż powinni. Los nie był dla nich łaskawy. Nie zdążyli nawet zasmakować życia. Umarli jako nastolatkowie, nawet nie wyznając sobie miłości.
– Doprowadzicie mnie chyba do zawału – odezwał się z westchnięciem jedyny członek organizacji Nox ze starszej generacji, który przeżył. Przeczesał włosy dłonią i spojrzał w tył. Ariana sięgała mu do podbródka. Miała długie, farbowane na czerwono włosy i zielone oczy. Była chyba nawet bledsza niż ja, choć nie mogłam zapominać o tym, że była obecnie duchem. Nie miała idealnej figury, ale jej okrągła buzia sprawiała wrażenie sympatycznej.
– Wyrosłeś, Ethanie – powiedziała dziewczyna.
– I stałeś się starym, zgorzkniałym dziadem – zaśmiał się jej towarzysz, Andreas. – Czyli nic się nie zmieniłeś.
Chłopak nie był wysoki, ledwo przerastał swoją przyjaciółkę. Był kruchej postury, niezbyt umięśniony. Posiadał przydługie blond włosy i szare oczy. Sprawiał wrażenie wiecznie zmęczonego lub znudzonego nastolatka.
– Tak, jestem tak samo straszny jak zawsze – odpowiedział z uśmiechem Ethan. Już dawno nie widziałam go takiego radosnego. Zobaczenie starych przyjaciół i porozmawianie z nimi było mu najwyraźniej bardzo potrzebne. Nigdy nie sądziłam, że ktoś tak poważny i zamknięty w sobie może okazać jednym spojrzeniem tyle uczuć. Brakowało tylko, żeby zapłakał, ale wiedziałam, że to już za dużo jak na jego dumę.
– Miło jest was wszystkich zobaczyć razem – odezwał się znajomy głos staruszka.
Spojrzeliśmy w tył. Na fotelu niedaleko kominka siedział Hugh ze swoją fajką. To jego stałe miejsce w starej organizacji. Układ w nowej w ogóle się nie zmienił właśnie ze względu na nasz sentyment. Każdy pamiętał Hugha, który wieczorami siadał przy różanej herbacie przed kominkiem i palił w zamyśleniu fajkę. Wiele byśmy dali, by te czasy powróciły. Wtedy było łatwiej, mniej wiedzieliśmy i mniej przeżywaliśmy. Dorosłość nie jest łatwa.
Myślę, że wszyscy w tej chwili poczuliśmy wielką tęsknotę za minionymi czasami. Wszystkie wspomnienia ze starych misji wróciły do mnie. Byłam zdziwiona tym, jak szybko się wzruszyłam. Czułam, że moje oczy robią się szklane.
– No, Hugh, nie postarzałeś się ani trochę, odkąd wyrzuciłeś mnie z organizacji – powiedział ze zjadliwą ironią Nathiel. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wciąż ma mu to za złe. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że naprawdę był wtedy nieodpowiedzialnym gówniarzem.
– Za to ty trochę dorosłeś, Nathielu. Bardzo mnie to cieszy – westchnął Hugh. – Gdybym mógł dłużej pożyć, odnalazłbym cię i przygarnął z powrotem do organizacji – dodał łagodnie i posłał mu smutny uśmiech.
Auvrey złagodniał. Chyba był trochę spięty tą sytuacją, bo nagle opuścił ramiona w dół i westchnął.
– Co było, to było i tak za tobą tęskniłem, głupi dziadu – odpowiedział i przewrócił teatralnie oczami. Teraz widziałam w swoim mężu dawnego nastoletniego Nathiela, który zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak. Może wcześniej nie dostrzegałam w nim wielkich zmian, ale samo wspomnienie nocy po której wróciliśmy z reveryntyjskiego balu uświadomiło mi, że naprawdę dorósł. Ludzie, demony i inne stworzenia prędzej czy później będą musiały dorosnąć. Taka była kolej rzeczy. Nikt nie stoi w miejscu.
Hugh wstał z fotela i spojrzał po nas wszystkich z uśmiechem wyrażającym wzruszenie. Były szef organizacji wyglądał teraz, jakby nie był we własnej skórze. Za życia wstrzymywał się od pokazywania uczuć. Owszem, był miły i potrafił się uśmiechać, ale nie robił to z przyzwyczajenia, nie ze szczerych chęci.
Były szef Nox stanął przede mną i Nathielem.
– Nigdy nie sądziłem, że wasze losy tak się potoczą. To dobrze, że sobą jesteście – mówiąc to, spojrzał na Aurę, która zamrugała kilka razy oczami. – Dzięki tobie, Lauro, Nathiel się zmienił.
– No, ej, to nie Laury zasługa, tylko moja – oburzył się Auvrey. Założył ręce na piersi jak obrażone dziecko. Zignorowałam go.
– Tak. Nie żałuję tego. Inaczej nie byłoby Aury – uśmiechnęłam się. Hugh odwzajemnił mój uśmiech, a potem skierował się w stronę swojego dawnego składu łowców. Teraz mieliśmy przed sobą organizację starej generacji w całej okazałości. Zgodnie z tym co mówiła Calanthe, to naprawdę były czasy świetności Nox. To trochę dołujące, kiedy my nie możemy osiągnąć tego co Hugh ze swoim starym zespołem. Przecież byli bliscy od tego, aby pozbyć się departamentu. Dlaczego nam szło to tak opornie? Czy naprawdę byliśmy tacy kiepscy w tym, co robiliśmy?
– Ethan, cieszę się, że znów dołączyłeś do Nox, bez ciebie nie było takie same – zaczął były szef organizacji, kierując się w stronę najstarszego członka naszego zespołu. Mężczyzna kiwnął głową z uśmiechem, ale nic nie odpowiedział. Nie musiał. Wszystko wyraził w jednym spojrzeniu. Dumę. Radość. Szczęście. Znów był w świecie, gdzie był młody i znalazł przyjaciół. – Andi, bardzo wyrosłaś. Nie sądziłem, że w przyszłości pójdziesz w ślady Nathiela i zostaniesz łowczynią. Bardzo mnie to cieszy – kontynuował z uśmiechem Hugh.
Młoda demonica nachmurzyła się i założyła ręce na piersi.
– To nie z powodu Nathiela! Nathiel to debil! – oburzyła się. – Demoralizuje wszystkie grzeczne dzieci!
– Ruda żmija, wszyscy wiedzą, że jestem twoim panem i władcą – prychnął Auvrey, przybierając taką samą pozę jak demonica.
Hugh potrząsnął głową z westchnięciem, ale postanowił, że nie będzie tego komentować. Tak, pewne rzeczy  wciąż się nie zmieniły. Nathiel i Andi byli dla siebie jak rodzeństwo, dlatego nie przestawali sobie dogryzać.
– Aren, miło widzieć cię w naszych szeregach. Żałuję, że nie miałem okazji z tobą współpracować jeszcze za życia. Nawet nie pomyślałem o tym, że przygarnięcie do organizacji pół demonów będzie dobrym pomysłem – westchnął Hugh. – Jednak młoda krew przysłużyła się naszemu Nox. – Aren skinął dziękująco głową i uśmiechnął się ze spokojem. – Alec. – Nastolatek aż podskoczył na dźwięk głosu starego szefa. Spojrzał na niego, rozszerzając oczy w zdziwieniu. Nie sądził, że tak wielka osoba może w ogóle znać jego imię, przecież ledwo co tu dołączył. Widziałam jak jego poliki stają się purpurowe. Wzbudziło to w Andi ironicznego ducha – zaczęła się cicho naśmiewać z jego zaskoczonego wyrazu twarzy. – Widzę w tobie potencjał i wolę walki. Jesteś w stanie dla nas wiele zdziałać. Nie poddawaj się.
Alec kiwnął głową z przestrachem, a potem szturchnął Andi, żeby przestała się śmiać.
Hugh zwrócił się tym razem ku Sorathielowi i Amy. Młody szef organizacji natychmiastowo spojrzał w bok. Czuł się winny. Wciąż miał wrażenie, że zbezcześcił ważne stanowisko, które obejmował kiedyś Hugh.
– Sorathielu – zaczął z westchnięcie były szef. – Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to ty jesteś teraz przywódcą. Zawsze wiedziałem, że przejmiesz po mnie tę rolę, jednak nie spodziewałem się, że tak wcześnie. Miałeś ledwo osiemnaście lat, gdy zmarłem. Chyba cię to przerosło.
Młody Blythe kiwnął głową. Wciąż nie spoglądał na Hugha.
– Chcę, żebyś coś wiedział – mówiąc to, były szef położył dłoń na ramieniu blondyna. Dopiero wtedy chłopak podniósł głowę do góry. – Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Byłem taki sam. I też miałem chwile kryzysu. To nie tak, że zawsze podejmowałem dobre decyzje. Więcej było tych złych. Złe decyzje są domeną ludzi. Nigdy nie będziesz perfekcyjny, nawet jeśli tego będziesz chciał, bo jesteś tylko człowiekiem.
Sorathiel westchnął, ale nic nie odpowiedział.
– Nie znam osoby, która bardziej by się do tego nadawała. Sprawiasz, że Nox rozkwita. Nawet, jeżeli jesteście teraz osłabieni, wiem, że niedługo się podniesiecie. – Hugh wyprostował się z dumą.
– Departament to trudni przeciwnicy – odezwała się Elisabeth. – Ale razem sobie poradzicie. Najważniejsza jest współpraca i zaufanie – mówiąc to, matka Sorathiela spojrzała porozumiewawczo na Andi i Aleca. Dwójka młodych nachmurzyła się i spojrzała w bok.
– I wcale nie liczy się ilość – kontynuował z uśmiechem Arthur. – Nas również nie było wielu, ale dawaliśmy sobie radę. Wszystko zależy od was. Umiejętności są drugorzędne.
– Zaletą jest to, że członkowie departamentu są młodzi – dodała Ariana. – Nie biorą was na poważnie. Zależy im tylko na zabawie.
– To prawda. – Andreas kiwnął głową. – Dlatego w odpowiedniej chwili mogą się przeliczyć. Poza tym nie potrafią ze sobą współpracować jak zespół, którym wy jesteście.
– Głowa do góry – powiedział Hugh. – Nikt nie mówi, że będzie dobrze od razu, ale zaczniecie odnosić coraz większe sukcesy aż w końcu pokonacie departament raz na zawsze.
– No, ba – odpowiedział Nathiel. – Rozpieprzymy skurczybyków. Ja nawet przez moment w to nie zwątpiłem – prychnął i wyprostował się z dumą.
Kłamał. Niedawno usiadł przy mnie na sofie, oparł głowę o moje ramię i stwierdził, że czasem ma dosyć. Kochał Nox, wiedział, że nie potrafiłby żyć bez zabijania demonów, ale wiedział też, że wypędzenie departamentu nie jest łatwe, szczególnie wtedy, kiedy atakowali nas z każdej strony. Bał się o nas, o Aurę, o innych członków organizacji. Nie mógłby przeżyć, gdyby kogoś zabrakło, a przecież nie zawsze będzie miał szansę, żeby wszystkich obronić. Czasami sądził, że to wszystko nie ma sensu.
– Czasem nawet ci, którzy są pewni siebie, mogą zwątpić, Nathielu – odezwała się Elisabeth i puściła mu oczko. Auvrey skrzywił się na boku. Matka Sorathiela dobrze go znała. Wiedziała, ze był odważny, ale wątpił w siebie jak każdy człowiek. Nawet, jeżeli był demonem. 
– Nie zostało nam dużo czasu – westchnął Hugh i spojrzał na swoich popleczników stojących za jego plecami. Potem skierował się ku nowej generacji łowców. – Pamiętajcie, że zawsze jesteśmy obok was. Robimy tyle, ile możemy w naszej marnej postaci, żeby was wspomóc. Kiedy będzie wam gorzej, możecie się do nas zwrócić. W każdej chwili.
Zespół Hugha pokiwał głowami z uśmiechem. 
Matka Sorathiela ostatni raz rzuciła się na szyję syna.
– Sorath, kochanie, nigdy cię nie zostawiliśmy – szepnęła. – Jesteśmy cały czas obok ciebie.
Blondyn kiwnął głową i objął swoją matkę.
– Synu, weź sprawy w swoje ręce i pomyśl o przyszłości swojej rodziny – mówiąc to, Arthur spojrzał znacząco na syna i Amy. Najwyraźniej chciał skłonić Sorathiela do ślubu. Być może rodzice w końcu go do tego przekonają?
– Dajcie z siebie wszystko – odezwał się na zakończenie Hugh. Z dzierżonej przez siebie fajki wydobył mglisty dymek. Nawet nie zdążyliśmy odpowiedzieć czy się pożegnać. Mgła tytoniowa otoczyła nasz zespół i sprawiła, że zaczęliśmy się nią dławić. Starsi członkowie Nox zniknęli za zasłoną dymną, a my wróciliśmy do rzeczywistości. Ponad chmarą oparów rozbrzmiewał śpiewający głos Madlene. Sprawiła, że niezdrowa chmura zniknęła w mgnieniu oka w kotle. Przed nami stała czwórka uśmiechniętych la bonne fee.
– Podbudowani? – spytała śpiewająca czarodziejka.
Pierwszy odezwał się Sorathiel. Już dawno nie widziałam na jego twarzy tak szczerego uśmiechu.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
***
Spotkanie ze starymi członkami Nox było już tylko nierealnym, zbiorowym wspomnieniem. Wszyscy traktowaliśmy je jako sen. Każdy wyśnił go sobie inaczej, ale dla każdego z nas przyniósł podobny efekt. Po paśmie niepowodzeń, nareszcie poczuliśmy, że jesteśmy w stanie coś zrobić. I nie chodziło tu o słowa jakich użyli zmarli członkowie Nox. Chodziło tu o samą ich obecność. Żadne z nich nie żałowało tego, w jaki sposób zginęli. Byli dumni, że mogli walczyć ze złem w taki a nie inny sposób. Wielu z nich odeszło zdecydowanie zbyt wcześniej, ale nie mieli za złe losowi, że tak się stało. Rodzina Sorathiela wiedziała, że ich syn sobie poradzi. Nie był przecież sam. Miał Nox. Cieszyło nas, że przestał ubolewać nad utratą tak wielu członków i karcić siebie za nierozważność. Nareszcie wziął się w garść i z nową energią opracowywał kolejne plany. Nathielowi przyznał mi się do tego, że jego przyjaciel zamierza się oświadczyć Amy. Wiedziałam, ze od teraz może być tylko lepiej, bo departament nie zniszczy tak łatwo tego, co silne i trwałe. 
Z wynikami badań szłam z uśmiechem na twarzy. Od kilku dni miałam dobry humor. Zdążyłam już wystarczająco wypocząć i ani razu nie zasłabłam. Naprawdę zaczynałam sądzić, że to po prostu wina przemęczenia. Może powinnam się trochę lepiej odżywiać? Wprowadzić więcej warzyw i owoców do diety rodzinnej? Więcej spać? Aura nie była już taka nieznośna jak wcześniej, a więc chodziła spać o normalnych porach. Wciąż co prawda była energiczną dziewczynką, ale teraz łatwiej było ją zmęczyć.
Wszystko układało się tak, jak powinno. Nawet demony były ostatnio spokojniejsze. Do wypełniania misji mieliśmy wrócić dopiero za jakiś czas. Sorathiel na razie zajmował się opracowywaniem nowych strategii, większość z nas wciąż leczyła rany. Departament był niesamowicie łaskawy, mieliśmy nadzieję, że to nie żadna cisza przed burzą.
Kolejka do lekarza nie była dzisiaj jakoś szczególnie długa. Do środka dostałam się w ciągu pół godziny. Usiadłam wtedy wygodnie na krześle i przekazałam wyniki badań lekarzowi. Nie zdążyłam ich przestudiować osobiście. Patrzyłam na twarz doktora, który gładził się po brodzie i kiwał porozumiewawczo głową. Mruczał coś do siebie. Najwyraźniej odczytywał na głos wyniki. Na końcu uśmiechnął się szeroko. Wiedziałam, że moje przypuszczenia się sprawdzą. To tylko przemęczenie.
– Przyczyna pani stanu stała się jasna – powiedział lekarz, opuszczając kartki z badaniami w dół.
Uniosłam do góry brew.
– A więc przemęczenie? – spytałam spokojnie.
– Nie. – Lekarz się roześmiał. Nie wiedziałam dlaczego jest taki rozbawiony. – Jest pani w ciąży.
Podniosłam się gwałtownie z siedzenia i wstrzymałam dech. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież to jakiś żart! Jak mogłam zajść w ciążę?!
– To nie jest możliwe – powiedziałam drżącym głosem, próbując wziąć się w garść. – Po moim ostatnim porodzie zostało orzeczone, że nie będę miała możliwości, aby ponownie zajść w ciążę. Że nie będę mogła mieć dzieci! Te wyniki są błędne!
– Te wyniki nie są błędne, pani Auvrey, więc proszę się uspokoić i usiąść – powiedział łagodnie lekarz.
Opadłam na krzesło i załamałam ręce.
– Ludzki organizm potrafi nas zaskakiwać. Widocznie pani ciało musiało się zregenerować na tyle, aby umożliwić ponowne zajście w ciąży – westchnął. – To nie jest cud. To biologia człowieka. Poza tym proszę spojrzeć na to logicznie. Czy nie czuła się pani tak jak przy pierwszej ciąży? – Lekarz pochylił się ku mnie z pytającą miną.
Miał racje. Może to nie było to samo co przy bliźniakach, ale to całkiem uzasadnione. Przecież moje dzieci miały w sobie ¾ demona. Skoro czuły ludzką energię, chciały ją pożreć. Dziecko, które w sobie noszę mogło być tylko w połowie demonem. Raczej nie liczyłam na to, że będzie zwykłym człowiekiem mając moje i Nathiela geny.
Dotknęłam brzucha i wzięłam głęboki wdech i wydech. Wciąż nie mogłam się uspokoić. Nie zamierzałam przecież mieć więcej dzieci. Nie zamierzałam rodzić, nie zamierzałam wychowywać kolejnego dziecka. To nie był odpowiedni czas na rodzenie. Departament czaił się za rogiem. Przecież niemowlakowi poświęca się mnóstwo wolnego czasu! Poza tym mamy jeszcze Aurę.
Od tego wszystkiego zaczęło kręcić mi się w głowie. Lekarz najwyraźniej to zauważył. Wstał i podszedł do mnie.
– Gorzej się pani poczuła? – spytał spokojnie.
– Trochę – powiedziałam cicho. – Ale to nic. Jestem po prostu w szoku.
– Rozumiem. Odprowadzę panią do poczekalni. Powinna pani po kogoś zadzwonić, na wszelki wypadek. Pielęgniarki będą pani doglądać. – Lekarz na stojąco wypisał mi skierowanie do ginekologa i wręczył do ręki. Kiwnęłam dziękująco głową, bo nie było mnie na nic więcej stać.
Zostałam odprowadzona przez doktora na korytarz. Wszyscy pacjenci patrzyli na mnie podejrzliwie. Czy to takie dziwne, że kobieta w ciąży była bliska omdlenia? Nie sądzę. Pielęgniarki były na tyle miłe, że pozwoliły mi skorzystać z telefonu i skontaktować się z Nathielem. Tym razem nie zamierzałam ukrywać przed nim mojego stanu. Powiem mu to od razu.
Odchyliłam głowę na krześle i spojrzałam w sufit. Wszystko wirowało mi przed oczami, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Kolejne małe stworzenie sprawiało, że nie czułam się najlepiej. To nic dziwnego. Wiele kobiet w ciąży przechodziło przez to w taki sam sposób. Mówi się, że drugą ciążę przechodzi się lżej. W moim przypadku rzeczywiście było trochę inaczej.
Pielęgniarki co rusz się obok mnie kręciły i pytały czy lepiej się czuję. Jedna z nich przyniosła mi nawet  kubek chłodnej wody. Na Nathiela na szczęście nie musiałam długo czekać. Przybiegł tu zdyszany i lekko zaniepokojony. Uklęknął przede mną i spojrzał mi w twarz.
– Gorzej się poczułaś? – spytał.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się krzywo.
– Ale spokojnie, to nic groźnego.
Auvrey odetchnął.
– A więc o co chodzi?
Milczałam.
– Chcesz o tym porozmawiać jak już wyjdziemy?
Kiwnęłam głową.
Podziękowałam pielęgniarkom i zostałam wyprowadzona na zewnątrz. Nathiel obejmował mnie w pasie i spoglądał na mnie podejrzliwie. Co jakiś czas obijał się o ludzi, których nie dostrzegał albo wpadał na jakiś przedmiot stojący mu na drodze. To dziwne, że nawet nie komentował oburzenia ludzi albo nie rzucał się im do gardeł. Chyba naprawdę się przejął.
Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, od razu poczułam się lepiej. Może to ta szpitalna atmosfera mnie przytłoczyła? Nie znosiłam tamtejszych zapachów. O wiele lepiej wdychało mi się świeże powietrze.
– No, to powiesz w końcu o co chodzi? – spytał zniecierpliwiony Nathiel.
– Zostaniesz ojcem, Nathiel – odpowiedziałam bez owijania w bawełnę, żeby nie powtórzyć błędu sprzed lat.
Auvrey zastygł w bezruchu. Powoli, bardzo powoli zaczął się ode mnie odsuwać, jakby nie był pewien czy mnie zostawić, czy uciec. Jego postawa bardzo przypominała mi postawę, gdy dowiedział się o bliźniakach. Znowu chciał mnie zostawić i upić się, zaczerpując rad od Sorathiela? Nie zamierzałam go tak łatwo puścić. Kurczowo trzymałam się jego dłoni.
– Czekaj, mówisz, że niby w ciąży jesteś? – spytał niepewnie. – A to nie było tak, że nie możesz już zajść?
Zacisnęłam usta. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu. Dlaczego tak bardzo to przeżywałam? Przecież moje życie nie skończy się z powodu kolejnego dziecka. Tak, bałam się o to jak sobie poradzimy, jak i o to, czy moje dzieci będą bezpieczne, ale czy warto było z tego powodu płakać? A może po prostu czułam, że to mnie przerasta?
– Hej, dlaczego płaczesz? – spytał już bardziej uspokojony Nathiel. Objął mnie, zamykając w ciepłym uścisku demonicznych ramion. Zaczął się kiwać na boki, jakby właśnie usypiał Aurę. – To nie jest dobra wiadomość? Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę! – wykrzyknął entuzjastycznie Auvrey.
– Nathiel, to ty chciałeś mieć dużą rodzinę, nie ja – jęknęłam w jego pierś.
– Moje marzenia są twoimi, maleńka, w końcu dzielisz ze mną nazwisko – roześmiał się. Chwilę potem uniósł mój podbródek do góry i spojrzał prosto w oczy. – Ja się cieszę, a ty? – Nie kłamał. Oczy błyszczały mu z radości. Miałam wrażenie, że kiedy już dojdziemy do organizacji, zacznie skakać po całym domu i chwalić się naokoło, że po raz kolejny zostanie ojcem.
Chwilę milczałam, ale potem odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
– Nie wiem. Po prostu się tego nie spodziewałam. Nie lubię takich sytuacji, które mnie zaskakują.
– Wiem, nie lubisz niespodzianek – stwierdził Nathiel, przewracając oczami. – Ale stało się. Nie cofniesz tego.
Kiwnęłam głową i ukryłam głowę w jego piersi.
– Ja wiem, że to nie jest odpowiedni moment na rodzenie i powiększanie rodziny, ale jak nie teraz to kiedy, Laura? Nie możemy dać się zastraszyć departamentowi. Nie możemy sprawić, żeby ich plany przeszkodziły w naszym życiu. Nie jesteśmy jak te pieprzone maszyny, które są stworzone tylko i wyłącznie o walki. My też mamy prawo być szczęśliwi, prawda?
Tak. Miał racje. Bo choć pragnęłam bezpieczeństwa dla moich dzieci, to przecież nie mogłam nic poradzić na to w jakim świecie żyliśmy. Ludzie wciąż się rodzą i umierają, bez względu na to czy demony istnieją, czy nie. Nie możemy pozwolić, aby praca na rzecz bezpieczeństwa innych ludzi stłumiła nasze własne potrzeby.
– Masz racje – szepnęłam. – Chyba tym razem zabrałeś mi trochę rozsądku.
– I niecnie go wykorzystałem – odpowiedział Nathiel, śmiejąc się w moje włosy. – Chyba na dobre mi to wyszło?
– Tak. Dzięki temu powiedziałeś coś, co może uchodzić za mądre stwierdzenie.
– Sugerujesz, że zazwyczaj nie jestem mądry? – oburzył się chłopak.
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Nie mogłam. Byłam w ciąży i miałam straszne wahania nastrojów. Bo przecież przed chwilą płakałam, a teraz nie mogłam wyrobić ze śmiechu.
– Do cholery, poślubiłem wredną kobietę – prychnął Auvrey.
– Żałujesz? – spytałam, patrząc mu w oczy.
– Nigdy nie będę żałował – odpowiedział z uśmiechem i pocałował mnie w usta.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wiedziałam, że nieraz możemy nie dawać sobie rady, ale… przecież wciąż mieliśmy siebie. Siebie i naszych przyjaciół w Nox. Nie zostaniemy sami. Będziemy trwać póki demony wreszcie nie znikną z naszego życia i świata. Jeszcze nikt z nas nie wiedział jak potoczy się ta walka, ale jedno było pewne: póki żyjemy, nie zamierzamy się poddać. A z kolejnym małym Auvreyem w rodzinie – na pewno sobie poradzimy.
Ja i Nathiel. My wszyscy.
Może być już tylko lepiej.