Tydzień temu nie
wstawiłam rozdziału, bo byłam u siebie w domu i bardzo rzadko siedziałam przed
laptopem. Wiedziałam już, że nie zdążę, a bezsensowne gonienie w poniedziałek
nie wchodziło w rachubę. Rozdział jest długi i wymagał ode mnie sporych nakładów weny,
gdyż w rozpisce nie znajdowało się wyjaśnienie jak to wszystko ma przebiegać.
Musiałam wymyślać fabułę na bieżąco. Znana mi była tylko końcówka. Tak więc…
myślę, że 59 rozdział jest dosyć mocny. Pisało mi się go po połowie dobrze i po
połowie źle, bo trudno nazwać świetnym pisaniem to, które odbywa się w pociągu przepełnionym ludźmi. Wątek Sapphire i Laury oraz Nathiela i Soriela jest trochę... nieudany, ale reszta jest w porządku.
Udało mi się skończyć już wprzód całe ¾. Zakończenie nastąpi w 61 rozdziale. Teraz zabieram się za pisanie ostatniego tomu o tytule: „W cieniu strachu”!
Tak cholernie trudno jest mi się rozstać ze światem, w którym żyłam tyle lat, dlatego należy liczyć się z tym, że powstaną jeszcze dwie serie. "¾ demona: przeznaczenie ognia" czyli historia o bliźniakach Auvrey oraz "W cieniu ognia" opowiadające o starej generacji łowców z Nox, czyli: głównie o Calanthe i jej przyjaciołach. Będzie dobrze jak skończę przygodę z łowcami przed ukończeniem 25 roku życia buahah.
Udało mi się skończyć już wprzód całe ¾. Zakończenie nastąpi w 61 rozdziale. Teraz zabieram się za pisanie ostatniego tomu o tytule: „W cieniu strachu”!
Tak cholernie trudno jest mi się rozstać ze światem, w którym żyłam tyle lat, dlatego należy liczyć się z tym, że powstaną jeszcze dwie serie. "¾ demona: przeznaczenie ognia" czyli historia o bliźniakach Auvrey oraz "W cieniu ognia" opowiadające o starej generacji łowców z Nox, czyli: głównie o Calanthe i jej przyjaciołach. Będzie dobrze jak skończę przygodę z łowcami przed ukończeniem 25 roku życia buahah.
***
Krzyczałam i znów milkłam. Przepadałam, a potem
odnajdywałam siebie w niknącej rzeczywistości. Nie było czegoś na czym mogłabym
się oprzeć, czegoś, czego mogłabym się chwycić, cały czas zdawało mi się, że
lecę – przeskakuję pomiędzy wymyślnymi obrazami zdarzeń, które nigdy nie miały
miejsca.
Najgorsze wizje powtarzały się najczęściej. Śmierć Nathiela, śmierć
Aury, zwycięstwo demonów nad Nox, ja stojąca po środku pokoju wśród martwych
ciał przyjaciół, Vail Auvrey, który mnie torturował, koniec świata, mnóstwo
bólu, cierpienia i płaczu. Modliłam się o to, żeby zemdleć i nie móc tego
oglądać. Wszystkie te sceny były tak realistycznie przedstawione, że nie
pomagało nawet ciągłe powtarzanie sobie, że to tylko wizja, która nigdy nie będzie
miała miejsca.
Sapphire była dobra w tym co robiła. Moc mentalną opanowała
perfekcyjnie, na dodatek była świetną obserwatorką. Potrafiła zgłębić ludzką
duszę tylko po to, aby dobrać się do wszystkich obaw i wykorzystać je przeciwko
wrogom. Wszystkie postacie, które naprawdę żyły i chodziły po tym świecie,
brzmiały i wyglądały tu jak prawdziwe. Starałam się zachować zdrowy rozsądek, ale wszystko mi się mieszało. Uczucia, zdarzenia, prawda z
kłamstwem, głosy, myśli. Nie potrafiłam odnaleźć się w nowym świecie.
Ile czasu
minęło, odkąd tutaj jestem? Co z moimi poplecznikami? Uciekli? A może
przeżywali gorsze katusze niż ja? Jak Calanthe była w stanie przeżyć trzy dni
umysłowych tortur? Sapphire wspominała, że tylko dzięki Aidenowi wyszła z tej
sytuacji bez szwanku – pomógł jej odzyskać świadomość. A czy mi ktokolwiek
pomoże? Czy po trzech dniach wrócę do świata ludzi i z rozpaczy popełnię
samobójstwo? Chwilami miałam ochotę chwycić się za szyję i udusić. Nie chciałam
tego wszystkiego oglądać. Nie chciałam słuchać tych zmyślonych bajek dla
dorosłych. Wydawało mi się, że co jakiś czas odzyskiwałam odrobinę świadomości –
pomagała mi wydostać się choć na moment z objęć krwawych wizji. Miałam jednak
wrażenie, że to celowe zagranie Sapphire. Była dobrym psychologiem. Wiedziała,
w który punkt duszy i umysłu trafić. Wiedziała jak osłabiać. Powoli niszczyła resztki nadziei, które tliły się jeszcze w moim sercu. Jak miałam sobie sama
poradzić? Moja demoniczna moc była znikoma i tak naprawdę nieprzydatna w
mentalnej walce. Czułam się bezradnie. Mój mózg nawet nie był w stanie
normalnie pracować. Czy jedynym rozwiązaniem jest śmierć? Nie mogłam umrzeć. W
domu czekał na mnie mąż razem z dzieckiem. W organizacji czekało na mnie całe
Nox. Jeszcze tyle przede mną było. Sapphire nie może tego zniszczyć.
– Skąd ta
pewność? – usłyszałam szept tuż nad uchem. – Jeszcze nie odkryłaś, że demony są
bezwzględne? Że zabijanie jest dla nich tylko i wyłącznie zabawą? Że wcale nie
walczą z Nox, tylko je obserwują i mają świetną rozrywkę? – zaśmiała się tak
głośno, że jej głos przeniknął przeszywającym bólem prosto do mojego mózgu.
Wydawało mi się, że jęknęłam, ale czy na pewno? Niczego poza głosem Sapphire
nie słyszałam i nie czułam. Mogłam tylko widzieć to, co chciała mi pokazać.
Demonica znów zniknęła, a w jej miejsce pojawiła
się kolejna, nowa wizja. Widziałam w oddali siebie. Siedziałam na parapecie.
Świeciło słońce, wiał lekki wietrzyk. Mój lekki ubiór wskazywał na lato. Cała
scena zdawała się być podejrzliwie szczęśliwa, wiedziałam jednak, że szybko
zamieni się w koszmar. Ten schemat ciągle się powtarzał. Z tym, że teraz mogłam
spoglądać na własne ręce. Mogłam się również poruszać, co niesamowicie mnie
zdziwiło. Nim jednak zdążyłam wykorzystać nową zdolność w wizjach, wcieliłam
się w postać siedzącą na parapecie. Teraz działałam wbrew własnej woli.
Gładziłam swój ciążowy brzuch. Szeptałam coś, ale nie wiedziałam co. Wydawało
się, że byłam szczęśliwa. Prawie uległam sztucznej wesołości. Nie. To nie ja.
To tylko sztuczna wersja mnie, w którą została włożona moja dusza. Nie mogłam sobą
sterować. Byłam jak zamknięta w ciele robota.
Nierealna Laura wyjęła spod sukienki exitialis. Przyjrzała się mu. W ostrzu
noża odbijało się moje oko i promienie słońca. Wiedziałam już co Sapphire chce
mi przekazać. Mogłam tylko bezgłośnie szeptać, żeby sterowana przez nią wizja
nie zrobiła krzywdy dziecku. Nie chciałam oglądać tego z bliska, nie chciałam
na to patrzeć. Wiszące w górze ostrze sprawiło, że miałam ochotę wrzasnąć.
Sztuczna Laura wbiła sobie nóż w brzuch. Co najdziwniejsze – poczułam jej ból. Był obezwładniający. Krew polała
się po białej sukience.
Spadłam z parapetu na podłogę – to również poczułam. Na
początku wydawało mi się, że Sapphire jest w stanie tylko i wyłącznie
przekazywać obrazy, jakim cudem miała władzę nad tym, co czułam? Czyżby raniła
moje ciało w realnym świecie? Zanim tu trafiłam, leżałam chyba w trawie. Wiele
rzeczy mogło się teraz ze mną dziać.
Wbrew własnej woli przewróciłam się na plecy i
spojrzałam w sufit. W mojej głowie rozbrzmiewało przeraźliwie głośne płakanie
dziecka. Dziecka, które prawdopodobnie zabiłam.
To tylko wizja. Tylko wizja. Nie mogłam o tym
zapominać. Ja nikogo nie zabiłam. Przecież nie byłam nawet w ciąży, do cholery!
Dlaczego więc nie mogłam przestać płakać? Moja psychika powoli słabła. Miałam
już dosyć. Cudem powstrzymywałam się od samobójczych myśli. Starałam sobie
wyobrazić moją matkę, która walczy sama w mentalnym świecie. Jak ona sobie
radziła? A może nie radziła? Może wobec tak potężnej siły nikt nie jest w
stanie zachować zdrowego rozsądku?
Cały biały sufit zaczął nagle zalewać się krwią
– kapała na moją twarz, a ja nie mogłam jej nawet otrzeć. Była ciepła, lepka i
gorzka – wlewała się do moich ust, nozdrzy i oczu. Cały obraz stał się nagle
czerwony. Przestałam oddychać, bo nie mogłam złapać oddechu, kiedy gardło
zalewały litry krwi. Dusiłam się. Miałam wrażenie, że zaraz umrę, że to będzie
mój koniec.
Nie byłam już w stanie więcej znieść. Moje ciało i dusza były na
skraju wytrzymałości. Jak miałam stąd uciec, kiedy nie było żadnej drogi?
Zwyczajna osoba nie była w stanie znieść tak ciężkiego ataku na psychikę. Ja
nigdy nie byłam silna. Nigdy nie byłam taka jak Calanthe, a nawet ją złamano. Nie byłam feniksem, który powstawał z
popiołów, rosnąc w siłę każdego dnia. Byłam zaledwie małą larwą, która nie potrafiła rozwinąć motylich skrzydeł. To moja matka była wyjątkowa,
nie ja. Byłam kimś do bólu normalnym, który przypadkowo trafił do tego
bezlitosnego świata. Nikogo nie oszukam. Bez Nathiela byłam słaba.
– Dlaczego w siebie nie wierzysz? – usłyszałam
ostre brzmienie kobiecego głosu. W tym samym momencie przestałam się dusić, a
czerwień zniknęła. Teraz widziałam przed sobą długie blond włosy i karcące
spojrzenie. – Jesteś moją córką. Moje dziecko nie może być
słabe.
Nie miałam pojęcia czy to zaczątek kolejnej
przerażającej wizji, czy może prawda? Calanthe przecież już kiedyś ukazała się w
moich snach.
– Wstawaj. – Matka chwyciła mnie za dłoń i
przeniosła do pionu. Wszystko było białe i raziło mnie w oczy, nie mogłam się
do tego przyzwyczaić – przez większość czasu siedziałam bowiem w mroku.
Calanthe nie puściła mojej ręki. Wciąż ją
trzymała i patrzyła prosto w oczy z powagą.
– Jesteś silniejsza niż sądzisz, a co
najważniejsze: masz dla kogo żyć – uśmiechnęła się łagodnie. Gdy mrugnęłam,
cała jej postać się rozpłynęła. Biel znów zaczęła zasłaniać czerń. Teraz byłam
pewna, że Calanthe wdarła się do wizji wywoływanych przez Sapphire siłą. Tak,
zawsze była gdzieś obok, gotowa podać mi dłoń, kiedy upadam. To nie pierwszy
raz, kiedy mi się objawiła. Wiedziałam, że kiedy nie jestem w świecie rzeczywistym,
mogę liczyć na jej pomoc.
– Jeszcze chwila – usłyszałam niknący w oddali
głos matki. Dał mi nadzieję, choć sama nie wiedziałam czego oczekiwać. Czyżby
ktoś miał mnie ocalić?
Szare macki zaczęły wynurzać się z niewidzialnej
otchłani. Objęły moje nogi, ręce i oplotły szyję. Próbowały ciągnąć mnie w dół.
Wyrywałam się, szarpałam, ale nie dawały za wygraną. Tym razem wizja zdawała
się być prawdziwa. Czułam autentyczny ból i słyszałam własny krzyk. Gdzieś w
oddali próbowała mnie zagłuszyć Sapphire. Nie śmiała się jednak. Najwyraźniej
była z jakiegoś powodu niezadowolona.
– Odejdź! – wrzasnęła w otchłań. Wtedy macki
potworów zaczęły się rozpadać. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Czarne tło
przeszło przez feerię kolorów. Wszystkie wspomnienia i fałszywe wizje zaczęły
się ze sobą zlewać, tak samo jak znajome głosy rozbrzmiewające teraz w mojej
głowie. Wcale nie czułam się przez to lepiej. Miałam wrażenie, że głowa lada
moment mi wybuchnie. Chwyciłam się za nią i upadłam na kolana. Mroczne wizje
zaczęły zmieniać się w sceny niezwiązane ze mną. Widziałam pocałunki obcych
ludzi, strzelaniny na ulicach Nowego Jorku, kolorowe bajki dla dzieci… to
wszystko doprowadzało mnie do niesamowicie wielkiego szału, ale zaletą było to,
że nie tylko mnie. Sapphire najwyraźniej również cierpiała. Słyszałam jej
wyklinanie i syk bólu. Próbowała odepchnąć od swoich myśli osobę, która uparcie
chciała się tu wedrzeć. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, kto
przyszedł mnie uratować. Znałam tylko jedną dobrą osobę, która używała mocy
mentalnej.
– To zaboli, uwaga – usłyszałam wyraźne. Nie zdążyłam się jednak przygotować na to, co nastąpiło po tych słowach. Wszystkie wizje uciekły niewidzialną dziurą, kiedy nóż wbił się w moje
ramię. Krzyknęłam, ale oczy otworzyłam już w świecie demonów. Wokół mnie były
tylko drzewa.
– Wybacz, musiałam to zrobić, tylko w taki
sposób mogłam cię uwolnić – powiedziała Martha, która stała obok mnie. Bez
uprzedzenia, wyjęła z mojego ramienia nóż. Nie mogłam powstrzymać się od syknięcia
bólu. Od razu przyłożyłam do rany dłoń.
Za moimi plecami, pod drzewem kuliła się młoda
demonica. Trzymała się za głowę, jakby cierpiała. Płakała. Co rusz padały z
jej ust piskliwie wypowiadane przekleństwa. Spojrzałyśmy na nią z Marthą z
góry. Mogłybyśmy ją teraz zabić, ale żadna nie miała na tyle odwagi, aby pozbyć
się osoby, która nie była w stanie walczyć.
– Co jej jest? – spytałam niepewnie.
– Obróciłam jej moc przeciwko niej – powiedziała
spokojnie Martha.
Sapphire krzyknęła i przetoczyła się na bok,
kuląc się w pozycji embrionalnej. Cały czas miała zaciśnięte powieki, a po jej
policzkach spływały łzy. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nie
współczułam jej, jednak dostrzegłam coś, czego nie widziałam jeszcze w żadnym
demonie mieszkającym w Reverentii: uczucia. Sapphire przypominała teraz
człowieka. Może to dlatego, że była podobnie jak ja pół demonem pół
człowiekiem?
– Dziękuję – szepnęłam w stronę la bonne fee. Ta
pokiwała tylko głową.
Domyślałam się, że jej towarzyszki poszły
wspomóc resztę naszej grupy. Byłam im za to niezwykle wdzięczna. Czarodziejki tak naprawdę powinny jeszcze leżeć w szpitalu. Przyszły tu, bo
wiedziały, że mamy kłopoty. Nie zważały na swoje zdrowie. To już kolejny raz,
kiedy bezinteresownie nam pomagają.
– Myślisz,
że możemy ją tak zostawić? – spytała z westchnięciem czarodziejka.
Ostatni raz spojrzałam na Sapphire.
– Tak. Może pułapka w postaci jej własnej mocy
czegoś ją nauczy – szepnęłam, zaciskając dłoń na ranie znajdującej się na
ramieniu.
Martha kiwnęła głową i oderwała wzrok od
cierpiącej Sapphire, która tarzała się w trawie, starając się pozbyć efektów
działania mocy.
– Chodźmy. Nox jest w potrzebie.
***
Ten gnojek mógłby w końcu zginąć. Co było z nim
nie tak? Sparował każdy cios i atakował tak mocno, jak nigdy wcześniej. Nathiel
nie wróżył sobie dobrego dnia. Przecież miał dziś w końcu zabić brata. Ile razy
spotkają się jeszcze na polu bitwy? To było cholernie męczące. Dlaczego ten
debil nie mógł się o coś potknąć i wbić sobie noża w serce? To oszczędziłoby mu
trudów, w końcu jego głównym celem było zabicie Vaila Auvreya, nie Soriela
Auvreya – to tylko poboczny wróg, który zmartwychwstał i przypałętał się do
Reverentii. Niepotrzebnie stał mu na drodze. Irytował go.
Ilekroć Nathiel chciał mu zadać cios ostateczny, on się przed nim bronił. Ta wojna naprawdę mogła trwać w nieskończoność. Bracia Auvrey mieli
podobne zdolności bitewne, z tym, że Soriel wspierał się nieraz magią. Nathiel
nigdy jej nie używał i nie chciał. Nawet nie miał pojęcia jak to zrobić i co najważniejsze: po kim odziedziczył moc. Mogło być też tak, że w ogóle jej nie odziedziczył. Po co
się tym przejmować? Miał na tyle godności, żeby walczyć samym nożem. Chciał
udowodnić bratu, że nie jest słaby.
– Soriel, daj spokój, mógłbyś w końcu zdechnąć –
odezwał się Nathiel. Exitialis chybiło o kilka centymetrów od serca, niestety, starszy
Auvrey nie uniknął ciosu. Drobna rana w klatce piersiowej wykrzywiła jego twarz
w grymasie. Szybko się jednak zrewanżował, zadając bratu cios prosto w ramię.
Soriel nie miał dzisiaj nastroju do dyskusji. Ostatnio w ogóle nie miał nastroju.
Chodził rozdrażniony, wszystkich wyzywał i zachowywał się jak rozpieszczona
nastolatka przed okresem. Nikt nie mógł się z nim dogadać. Jego dotychczasowe
riposty zostały zastąpione milczeniem i groźnymi minami. Nawet Nathiel zauważył, że nie
zachowuje się tak jak zwykle. Lubił się kłócić z Sorielem podczas bitew.
Dlaczego teraz milczał?
– Co jest, chomik ci zdechł? – spytał chłodno
młodszy Auvrey, ponownie zadając cios bratu. Tym razem wbił nóż w jego bok. Gdy
Soriel próbował się odegrać, chłopak w porę odskoczył. Poczuł lekki triumf, w
przeciwieństwie do brata, który bardzo się zdenerwował. Ataki przybrały na sile
i szybkości.
– Nie, ale zaraz zdechnie mi brat – syknął
Soriel. Miał już dosyć sprawiedliwej walki. Dla demonów nie istniało takie
pojęcie jak „sprawiedliwość”. One zawsze dążyły do celu po trupach. Dlaczego
miałby być inny? Przecież zranił własną przyjaciółkę. Co prawda był wtedy pod
częściową kontrolą wiedźm, ale to nie szkodzi. Minęło kilka dni, przemyślał
sprawę i uznał, że nie mógł zrobić inaczej. Jeżeli chciał wypełnić swój cel,
musiał do niego uparcie dążyć. Nikt go nie powstrzyma. Chyba, że nagła śmierć,
ale nie planował umierać akurat w tym momencie. Nie z rąk Nathiela. Nigdy z nim
nie przegrał i nie zamierza przegrywać.
Soriel zamachnął się nożem w stronę przeciwnika.
Lewą rękę schował za plecy – wystarczył drobny ruch palcami, żeby
uwolnić swoją moc.
Starszy Auvrey nie należał do tych cienistych demonów, które
władały potężną magią. Nie był jak Sapphire, Raiden czy Riel. Cienistym dymem
potrafiła się posługiwać większość z nich. Przydatną dla niego umiejętnością
było zaklinanie poprzez spojrzenie – jednak trudno było kogoś zakląć, kiedy walka była dynamiczna. Raczej stosował tą zdolność w życiu codziennym – na
przykład kiedy potrzebował pieniędzy, a wcale nie chciał okradać banku. Teraz mógł zaufać tylko cienistej magii.
Nathiel zdawał sobie sprawę z tego, że jego brat
może grać nieczysto, ale nie podejrzewał, że użyje magii, kiedy tego nie będzie
widział. Zazwyczaj był uważny, teraz złość i zmęczenie wzięły górę nad
czujnością.
Cienisty dym oplótł nogi młodszego Auvreya i
wytrąciły mu z rąk nóż. Nie zdążył się o nic oprzeć i upadł na plecy. Soriel
natychmiastowo się przy nim znalazł. Mógł po prostu wbić bratu nóż w serce,
mógł załatwić to szybko, ale zamiast tego chwycił rękami jego szyję i zaczął go
dusić. Nathiel próbował się wyrwać, ale uniemożliwiała mu to magia Soriela.
Wiedział, że nie jest w dobrym położeniu. Jeszcze chwila i zabraknie mu tlenu.
Nie próbował pokazywać, że się boi, bo nigdy się nie bał. Patrzył w oczy brata
z pogardą.
– Mówiłem, że nic się nie zmieniło – powiedział
Soriel, prychając. – Zawsze wygrywam.
Nathiel uśmiechnął się kpiąco.
– Za wcześniej triumfujesz – powiedział
zdławionym szeptem.
Starszy Auvrey skrzywił się nagle z bólu i
rozluźnił uścisk na szyi brata. Nie podejrzewał, że ktokolwiek mu teraz
przeszkodzi. Opanowała go straszliwa złość. Miał ochotę zabić tego, kto wbił mu
nóż w plecy. Rozszarpać na strzępy! Bez litości!
Soriel odwrócił się gwałtownie w tył. Tego co
zobaczył z pewnością się nie spodziewał. Próbował jednak grać nieprzejętego
sytuacją. Aktorem był dobrym, ale pewnych rzeczy nie był w stanie ukryć, gdy
brały nad nim górę silne emocje.
– Miło cię znów widzieć – syknął demon. Dłużej
nie czekał. Rzucił się z nożem na swoją ofiarę.
Dlaczego był zły o ten atak?
Przecież ostatnio zrobił to samo. Nie ostrzegł, zaatakował, nie zjawił się,
żeby przeprosić i wyjaśnić sytuację. Zaakceptował to co zrobił. Teraz zła karma
do niego wróciła.
Patricia zablokowała cios lodowym ostrzem, które roztrzaskało się w drobny mak. Odskoczyła do tyłu i wytworzyła w ręku kolejną
broń. Nie wyglądała na zadowoloną. Przepełniał ją chłód. To prawda, że wciąż
miała złamane serce, ale nie mogła pozwolić na to, aby Soriel zranił kolejną osobę,
która jest jej sojusznikiem, a nawet przyjacielem. Musiała stłumić w sobie
wszystkie uczucia.
Nathiel usiadł na trawie i rozmasował obolałą
szyję. Miał ochotę odwdzięczyć się za nieuczciwą walkę, ale uznał, że zostawi
to Patricii. Słyszał o tym, co jego brat zrobił la bonne fee, najbardziej z
nich ucierpiała właśnie ona. Czy to nie dziwne, że porusza się, jakby była już
zdrowa? Mikstury czarodziejek potrafiły dużo zdziałać, ale nie leczyły
głębokich ran w tak krótkim czasie.
Chłopak potrząsnął głową z niedowierzaniem. Te idiotki
naprawdę przyszły ich uratować. Musiały mieć nieźle nasrane w głowie, skoro
walczyły w takim stanie.
– A więc teraz mnie nienawidzisz, zajączku? –
spytał niskim i przerażającym głosem Soriel. Patricia nie widziała w jego
twarzy nic z dawnego Auvreya. Reverentia znów zadziałała na jego psychikę. Był w
tym momencie bezlitosnym draniem, który nie zawaha się, gdy będzie musiał ją
zabić. Tym razem będzie zmuszona potraktować go jak wroga.
– Nie mam zamiaru na to odpowiadać – powiedziała
chłodnym głosem Patricia. Kiedy jej lodowa obrona znów została przełamana i nie
nadążała już za tworzeniem nowych broni, chwyciła za exitialis, które znajdowało się w tylnej kieszeni spodni. Teraz nie zostawiała ataków Soriela bez odpowiedzi.
Była w stanie z nim walczyć.
Auvrey uśmiechnął się kpiąco na ten widok i zadarł
wysoko głowę.
– Bądź grzeczną dziewczynką, zajączku i
odpowiadaj, kiedy każę ci to robić – syknął. Zrobił szybki zwód nożem, udając,
że chce trafić ją w bok – tak naprawdę wycelował w ramię. Trafił. To trochę
zdezorientowało dziewczynę. Jęknęła boleśnie i uderzyła plecami w drzewo, które
za sobą miała.
Dziwne. Ta sytuacja przypominała jej dokładnie tą samą sprzed
tygodnia. Wtedy Soriel również przyparł ją do drzewa. Tyle, że teraz naprawdę
mógł ją zabić.
– Ja zawsze jestem, byłam i będę grzeczna, ale czy ty
będziesz? – spytała Pat, patrząc bezradnie w oczy Soriela. Cała zasłona chłodu
pękła. Wobec takiej sytuacji nie mogła zachować obojętności. – Nie zostało w
tobie zupełnie nic z człowieka.
– Nigdy nie byłem człowiekiem! – krzyknął
chłopak i uderzył pięścią obok głowy dziewczyny. Patricia zesztywniała, wciąż
jednak patrzyła mu prosto w oczy. Nigdy się nie poddawała. Wiedziała, że może
coś jeszcze osiągnąć. Soriel nie mógł być do końca zły. Nikt nie potrafił udawać tak
dobrze przyjaźni. Panna Finch wciąż miała wrażenie, że coś zmusiło go wtedy do ataku.
– Jestem demonem. Demonem, do cholery! Tak samo jak mój ojciec, jak Nathiel,
jak moja matka i siostra, które zdechły! Nie oszukamy losu! – Jego głos unosił
się coraz wyżej i wyżej. W normalnej sytuacji Nathiel już dawno rzuciłby się na
niego z nożem, ale być może to dobry moment, żeby go wysłuchać? Może w końcu
dowie się dlaczego dołączył do departamentu.
– W każdym tkwi choć odrobina człowieczeństwa,
ale ty celowo je odrzucasz, Soriel! – pisnęła lodowa czarodziejka. Jej oczy
wypełniły się łzami bezradności. – Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś! Bycie złym
do ciebie nie pasuje!
– Czy aby na pewno? – spytał chłodno demon i
przewrócił nożem w dłoni. Zaczął uśmiechać się w dziwnie podejrzany sposób.
Patricia nie wiedziała czy szykuje się do ostatecznego ciosu, czy po prostu
myśli nad tym co jeszcze powiedzieć. – Nie spełnię twoich obecnych oczekiwań,
zajączku, ale spełnię inne twoje marzenie – szepnął jej wprost do ucha.
Patricia zesztywniała.
Demon wplótł dłoń w jej włosy i brutalnie
pociągnął je w górę. La bonne fee powstrzymała się od wydania z siebie jęku
bólu. Soriel nawet nie czekał na jej reakcję, przywarł gwałtownie do jej ust i
przygryzł jej wargę. Zaskoczona dziewczyna poczuła w ustach posmak gorzkiej krwi.
Nim Auvrey na dobre się rozkręcił, uderzyła go w twarz.
Nathiel nie rozumiał co właśnie miało miejsce.
Soriel mówił coś o jakiś zajączkach, Patricia płakała i obydwoje wyglądali,
jakby znali się aż za dobrze. Czyżby jego brat celowo namieszał w głowie jednej
z la bonne fee? To by było w jego stylu. Dobra taktyka. Tyle, że Patricia nie
dawała za wygraną.
– Przestań mieszać mi w głowie! – zapłakała.
Soriel odsunął się od niej i skrzywił.
– Już dawno to zrobiłem. Taki był mój cel –
syknął jej w twarz. Nathiel myślał, że zada jej teraz jakiś cios ostateczny,
dlatego wstał szybko z trawy i zaczął kierować się w ich stronę, ale zamiast tego, Soriel wyminął dziewczynę i zniknął między drzewami. Młodszy Auvrey poczuł się
lekko zdezorientowany. O co tutaj do cholery chodziło? Spojrzał pytająco na Patricię, która jednak nie
zwracała na niego uwagi. Zsunęła się po drzewie i ukryła głowę w kolanach. Zapłakała.
– Znaliście się – powiedział odkrywczo Nathiel,
podchodząc do la bonne fee. Nigdy nie wiedział co zrobić z płaczącymi
dziewczynami. Laurę zazwyczaj tulił do siebie i pocieszał, ale co miał zrobić z
czarodziejką? Nie będzie się z nią spoufalać. Miłe słowa również nie chciały się przecisnąć przez jego usta.
– Nie, żeby coś – zaczął raz jeszcze. Patricia
spojrzała na niego z wyrzutem, jakby nie chciała odpowiadać na żadne pytania.
Nathielowi to jednak nie przeszkadzało. – Zakochałaś się w nim?
Lodowa czarodziejka patrzyła
mu w oczy, ale nie odpowiedziała. Otarła ostatki łez i pociągnęła głośno nosem,
jakby chciała odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.
Auvrey westchnął i podał dziewczynie rękę. Pat przyjęła ją z wdzięcznością i przeniosła się do pionu. Chciała podziękować
za okazaną troskę, ale zamiast tego skrzywiła się z bólu. Z trudem ustała na
nogach. Rana, która została jej zadana tydzień temu wciąż była w opłakanym
stanie. Patricia bała się, że mogła się otworzyć, a przecież chciała jeszcze
pomóc łowcom. Niech tylko dziewczyny ją zobaczą, a od razu każą jej wracać!
– Głupie jesteście – mruknął Auvrey. Przytrzymał swoją
sojuszniczkę w pionie, żeby nie upadła. – Żadna z was nie musiała tutaj
przychodzić, jesteście jeszcze ranne.
– Musiałyśmy – powiedziała Patricia z krzywym
uśmiechem. – Karty Mad nie przepowiadały zbyt kolorowych zdarzeń. Nie mieliście
szans, żeby wygrać.
– Z kim? – spytał głupio Nathiel.
– Wielu członków Nox zostało zabitych. Pół
demony wraz z departamentem wzięły w niewolę tych, którzy przeżyli. Wydaje mi
się, że na nas czekają – szepnęła dziewczyna. Odsunęła od siebie delikatnie
dłoń Nathiela. Była już w stanie stanąć samodzielnie.
Auvrey wyprostował się jak napięty struna.
– Co z Laurą? – spytał.
– Żyje. Sapphire trochę bawiła się jej umysłem,
ale Martha jej pomogła.
Nathiel nie miał czasu na odetchnięcie. Był
wkurzony. Bardzo wkurzony. Ta misja naprawdę okazała się być pułapką. Chyba zabije
Sorathiela, gdy już go dorwie, chyba, że nie będzie miał już co zbierać. Nawet
nie chciał pytać Patricii o to, kto przeżył. Choć nie chciał się do tego
przyznawać przed samym sobą, naprawdę się tego bał.
– Musimy dołączyć do reszty. Alex i Mad poszły
zbadać sytuację uwięzionych. Spotkamy się z Marthą i Laurą po drodze.
***
Wystarczył jeden moment, żeby mój chłód odpłynął
w daleką podróż i ustąpił miejsca wielkiej czułości. Kiedy zobaczyłam z oddali
Nathiela, poczułam się tak, jakbym nie widziała go przez kilka miesięcy. Po
tych wszystkich wizjach i umysłowym cierpieniu, które zgotowała mi Sapphire, o
niczym innym nie marzyłam jak o tym, żeby przytulić się do własnego męża. Kiedy
Auvrey trzymał mnie w swoich ramionach wydawał się być szczęśliwy, choć nie do
końca rozumiał moją nagłą wylewność. Chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale dopiero
po powrocie do domu, przecież mieliśmy teraz ważną misję do wykonania. Musiałam
zdusić w sobie płacz i wszystkie niepotrzebne emocje, ukryć je gdzieś głęboko w
sercu. Teraz musieliśmy ratować tych, którzy zdołali przeżyć. Bez nich się stąd
nie ruszamy.
Z wielkim żalem oderwałam się od Nathiela. Jego
ciepła dłoń po raz ostatni pogładziła mnie po włosach. Jeżeli wyjdziemy z tego
cali, kolejny tydzień spędzę w łóżku. Wszystkim będzie nam się należał
odpoczynek. Zbyt wiele już przeszliśmy, zbyt wiele nabyliśmy ran, każdy z nas
musi w końcu wypocząć. Oczywiście istniało wielkie prawdopodobieństwo, że
departament nam w tym przeszkodzi, ale byłam dobrej myśli. Ja, największa
pesymistka pod słońcem. Co za dziwne uczucie. Przecież równie dobrze mogliśmy
za chwilę zginąć. Czy to ciepło Nathiela tak na mnie zadziałało? Czy może mój
umysł przeszedł przez tak straszne katusze, że to co miało teraz nadejść było
dla mnie niczym? Czułam się jak w obcej skórze i chyba jeszcze sporo czasu
minie, zanim wrócę do siebie.
La bonne fee stały do tej pory z boku. Nie
chciały nam przeszkadzać, dlatego utworzyły mały krąg i dyskutowały o
strategii, jaką moglibyśmy przyjąć. Nathiel chwycił mnie za dłoń i pociągnął w
stronę czarodziejek. Byliśmy niedaleko polany, na której uwięziono członków
Nox, dlatego musieliśmy być ostrożni. Żadnych gwałtownych ruchów i krzyków.
– Macie jakiś plan? – spytał Auvrey.
Czarodziejki spojrzały na niego lekko
przygnębione.
– Niczego konkretnego nie ustaliłyśmy –
odpowiedziała Martha. – Ciężko jest ułożyć strategię, kiedy nie mamy pojęcia jakimi
mocami posługują się nasi wrogowie. Podejrzewamy jedynie, że Riel włada
roślinami, o Raidenie wciąż nic nie wiadomo. Jego moc jest związana z czerwonym
okiem. Odsłonił je na czas misji. Musi używać mentalnej magii. Tyle wiemy.
– No, to skoro nie mamy strategii to może
wchodzimy, robimy rozpierdziel i wracamy? – spytał znudzony Nathiel. – To jest
chyba najlepsza strategia.
– To nie jest żadna strategia, Nathiel –
westchnęłam. – Zauważ, że jest nas znikoma ilość. Tam czai się mnóstwo pół
demonów i dwaj członkowie departamentu. Na dodatek mają naszych przyjaciół w
garści i będą mogli nas wykorzystać jak tylko będą chcieli, bo przecież chcemy,
aby inni członkowie Nox przeżyli.
– Dokładnie – poparła mnie Martha. – Możemy tylko
wziąć ich z zaskoczenia.
– No, to wybiegamy, zabijamy i koniec misji –
prychnął Auvrey. Założył ręce na piersi jak obrażone dziecko, któremu nie
pozwalają się bawić ostrymi rzeczami. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Pewne
rzeczy nie zmieniają się z upływem czasu.
– Nie. – Znów westchnęłam. – Musimy wymyślić coś,
czego nie będą się spodziewać.
– Znają moce la bonne fee, jak mają się ich nie
spodziewać? – spytał z oburzeniem demon.
– Tak, znają je, ale niekoniecznie muszą
podejrzewać w jaki sposób je wykorzystamy – powiedziała Madlene.
– To znaczy, że masz jakiś plan? – spytała Alex,
unosząc brew do góry.
– „Jakiś” to dobre określenie.
Postanowiliśmy nie wtrącać się w ustalenia czarodziejek. Ograniczyliśmy się do słuchania. W tym momencie miały większą
władzę niż my – przecież ja i Nathiel nie posiadaliśmy żadnych mocy, które
pomogłyby nam obronić przyjaciół przed członkami departamentu. Tylko la bonne
fee mogły się z nimi mierzyć.
– Dobra. Więc powiedzmy, że demony mają na nas
jakąś pułapkę – powiedziała Patricia. – Trzeba ją zneutralizować. Musimy
założyć, że to jakaś bariera, bo tak do końca nie wiemy co to może być.
– Tak, a bariery magiczne są neutralizowane
przez elektryczność – dodała Alex. – Nie muszę posyłać od razu całego pioruna,
można to sprawdzić małą iskierką. Jeżeli iskra odbije się od bariery, znaczy,
że bariera rzeczywiście tam jest.
– Tylko wciąż nie będziemy wiedzieć jaka to bariera –
westchnęła Madlene.
– Jeżeli będzie mentalna, bez
problemu ją wyczuję, jeżeli nie, zwracamy opcję ku Alex – stwierdziła Martha.
– Pamiętacie tę lekcję ze szkoły la bonne fee?
Każda bariera ma swój kolor. Mogę spróbować ją odczytać z pomocą śpiewu.
Czarodziejki nie mogły dojść do porozumienia. Co
rusz zmieniały pomysły i ustalały nowe strategie. Nathiel był zniecierpliwiony.
Stąpał z nogę na nogę, jakby potrzebował skorzystać z toalety. Strasznie paliło
mu się do walki. Próbował się wymknąć, ale skutecznie trzymałam go przy sobie.
– Dobrze, więc ostatecznie: ja sprawdzam czy
bariera ma działanie mentalne, jeżeli nie, Alex sprawdza czy bariera w ogóle istnieje,
następnie Pat ją zamraża, Mad zwiększa pole rażenia mocy i w momencie, gdy
bariera wybucha, wkraczamy do akcji – powiedziała Martha.
– I co potem? – spytała zaniepokojona Madlene.
– Najbezpieczniej będzie uniknąć walki.
– Więc musimy ich jakoś uwięzić i uniemożliwić
im używanie magii – odezwała się Alex.
– Uwiężę ich śpiewem – zakończyła Madlene.
Podział zadań był oczywisty. La bonne fee dbają
o nasze bezpieczeństwo i próbują zatrzymać wrogów, my próbujemy uratować
naszych sprzymierzeńców. Będziemy uciekać przodem, jako, że większość z nas
może być osłabiona oraz ranna. Wszystko rysowało się w jasnych barwach, ale to
przecież tylko przewidywanie. Na miejscu mogło być o wiele trudniej. Nie jest
powiedziane, że członkowie departamentu i pół demony nie zastawiły na nas
pułapki. To byłoby z ich strony dosyć rozsądne, przecież nas również chcieli
złapać, prawda? Bałam się, że coś pójdzie nie tak, ale nie mogłam stać w
miejscu. Nikt z nas nie mógł. Musieliśmy zrobić to do czego zawsze stosował się Nathiel –
zaryzykować.
– A w tych waszych kartach to nie pokazało co
się stanie? – spytał Auvrey, unosząc brew do góry.
Madlene zmarszczyła czoło. Nie spojrzała na
swojego rozmówcę. Spoglądała przed siebie. Czyżby karty pokazały jej coś, czego nie
chcieliśmy widzieć? Po co w takim razie la bonne fee tu przychodziły, skoro
domyślały się, jak to wszystko się skończy? A może był jakiś inny powód? Albo
inne rozwiązanie?
– Karty pokazywały coś, czego nie jestem w
stanie zrozumieć – wyrzuciła z siebie śpiewająca czarodziejka. – Kiedy spytałam
jak to się wszystko zakończy, powiedziały, że chaosem. Nie wiem jak to
interpretować.
Milczeliśmy. Nikt z nas nie wiedział co może
oznaczać w tej chaos. Przecież nie mówi ani o przegranej, ani o wygranej. Wychodziło na
to, że po prostu musimy poddać się losowi i dać z siebie wszystko co tylko
możemy.
Znaleźliśmy się na skraju demonicznego lasu.
Madlene swoim cichym śpiewem sprawiła, że staliśmy się niewidzialni i
niesłyszalni dla innych demonów, jednak
to zaklęcie miało wadę. Kiedy dziewczyna przestanie nucić, utrzyma się tylko przez
trzydzieści sekund. Mieliśmy nadzieję, że w tym czasie zdąży już nastąpić wybuch bariery i nie
będziemy musieli się kryć.
Wychyliliśmy głowy zza krzaków. Słyszałam jak
Nathiel oddycha z ulgą. Wiedziałam z jakiego powodu. Wśród związanych i
skatowanych członków Nox nie brakowało żadnego z naszych przyjaciół. Był
omdlały i zakrwawiony Sorathiel przywiązany do drzewa, krzywiący się Ethan z
przymrużonym okiem, które zostało najwyraźniej podbite, Andi, która mierzyła groźnym
wzrokiem pół demony kręcące się wokół niej i Aren, któremu niesforna gałąź
zasłaniała usta. Nie zachował się nikt z nowych członków, z wyjątkiem Aleca,
który był dla nas wielkim zdziwieniem. To nasz ostatni nabytek w Nox, a ta
misja była jego pierwszą. Przeżył. Co prawda był trochę pokiereszowany, ale wciąż nie stracił zapału. W jego błękitnych oczach dostrzegałam determinacje.
Każdy z członków Nox był otulony gałęziami
dziwnie wykrzywionych drzew. Wyglądały, jakby wyrosły tu nagle i to tylko po
to, aby uwięzić naszych sprzymierzeńców. Czyżby tutejsza flora była pod władzą
departamentu?
Raiden i Riel krążyli wokół wrogów. Mieli
znudzone czekaniem miny. Nie byli czujni, a to dobry znak. Zapewne myśleli, że
wejdziemy w sam środek ich pułapki i nie będą się zbytnio trudzić. Może nawet
nie podejrzewali, że pojawią się z nami la bonne fee.
Gdzieniegdzie porozstawiane były pół demony.
Rozglądały się zaniepokojone. Na pewno były bardziej czujne niż dwójka
członków departamentu, która myślała, że jest wszechmocna i nic im nie grozi. A
może Raiden i Riel mieli powód, żeby się nie bać? Może…?
Potrząsnęłam głową. Za dużo pytań mieściło się w
mojej głowie. Powinnam przestać myśleć o tym co nam grozi, bo na pewno coś będzie
grozić. Nie mogę tracić odwagi i głowy. Nathiel zawsze powtarzał, że jestem
słaba w walce fizycznej, ale potrafiłam myśleć, a to przydatna cecha.
– To nie
jest bariera mentalna – szepnęła Martha, rozpoczynając tym samym naszą misję. Skinęła głową na Alex. Wybuchowa
czarodziejka machnęła delikatnie ręką. Iskra elektryczności znalazła się na
samym czubku bariery i odbiła się od niej, to oznaczało, że istniała. Madlene
natychmiastowo przystąpiła do akcji.
– Ukryjmy się – szepnęła Martha. Wszyscy
położyliśmy się w trawie. Madlene mogła nie zdążyć z powrotem do poprzedniego
zaklęcia, dlatego ograniczyliśmy swoją widoczność bez użycia magii. Tylko śpiewająca czarodziejka stała teraz
ukryta za drzewem i opierała się o nie plecami. Wyszeptała kolejną cichą pieśń.
Bariera pod wpływem jej głosu, stała się krwistoczerwona, na dodatek dziwnie falowała.
Mad powróciła do kryjącej nas melodii, a my
kucnęliśmy w trawie.
– To jedna z najgorszych barier jaką mogli
stworzyć. Podejrzewam, że domyślali się, że przyjdziemy, a zniszczenie bariery
ma być tylko potwierdzeniem tego, że się ukrywamy – westchnęła Martha. – Jeśli ktoś
z nas dotknąłby tej bariery, zginąłby na miejscu. Jej wadą jest również to, że
ciężko ją zniszczyć. Pat i Mad będą musiały zużyć sporo mocy, żeby się jej
pozbyć, na dodatek niszczenie będzie następowało wolniej niż sądziliśmy. Możemy zostać bardzo szybko zauważeni.
Wymieniliśmy ze sobą spojrzenia.
– Nie mamy wyboru, musimy zaryzykować – mruknęła
niezadowolona Alex. – W razie czego przytrzymamy ich naszymi mocami – dodała,
zerkając ukradkiem na Marthę. – W końcu my dwie jesteśmy w tej chwili wolne.
Herbaciana czarodziejka pokiwała głową.
Nie
mogliśmy dłużej czekać. To nie mogło się odbywać w nieskończoność.
– Zaczynam – szepnęła Patricia.
Zmarszczyła czoło i wystawiła przed siebie dłonie. Zanim cienka warstwa bariery
zaczęła pokrywać się od góry lodem, minęło kilka minut. Lodowa czarodziejka
musiała się skupić. Dopiero wtedy Madlene zamknęła oczy i zaczęła śpiewać
niskim głosem starożytną pieśń – jedną z silniejszych w jej arsenale. Demony
zorientowały się, że coś nie gra dopiero wtedy, kiedy lód dotarł do połowy bariery.
Trzydzieści sekund zdążyło już minąć, dlatego byliśmy dla wszystkich widoczni –
postanowiliśmy jednak ukryć się w miarę możliwości za liśćmi. Krzewy otaczające nas zaczęły się dziwnie kołysać. Jeden z nich złapał mnie za
nadgarstek i pociągnął w swoją stronę tak mocno, że prawie wyrzucił mnie w krąg
wrogów. Na szczęście przytrzymał mnie Nathiel – obciął nożem pnącze. Przez
zakrywającą się lodem pokrywę widziałam złowieszczo patrzące w naszą stronę
oczy młodego Riela. Kierował w naszą stronę dłoń. Teraz już wiedziałam. Podejrzenia la bonne fee sprawdziły się.
– Riel włada roślinnością Reverentii – odezwałam
się. Wszyscy odsunęliśmy się od niebezpiecznej flory, która miała nas kryć.
Teraz byliśmy już widoczni dla wrogów. Na szczęście lód zdążył pokryć całość
bariery. Zbyt wolno pękał, dlatego Alex strzeliła w nią piorunem. Czerwona
bariera pękła z głośnym trzaskiem i rozrzuciła ostre jak brzytwa kawałki lodu wkoło.
Dostałam jednym z nich w policzek. Poczułam jak cienka strużka krwi spływa po moim poliku. Nie
przejęłam się tym. Raczej martwiłam się o to, żeby nikomu z naszych sojuszników
nic się nie stało.
Ruszyliśmy w siedlisko wrogów. Alex zatrzymała
kilkoro z nich piorunami, Martha zajęła się mentalnymi wizjami, Patricia
atakowała lodem. Dopiero wtedy Madlene zaczęła śpiewać. Członkowie departamentu
wraz z pół demonami zastygli w bezruchu. Nie wyglądali na zbytnio zadowolonych.
Zdaje się, że ich przechytrzyliśmy.
Wraz z Nathielem podbiegłam do naszych
przyjaciół. Nathiel zajął się cięciem gałęzi, które trzymały w uścisku
nieprzytomnego Sorathiela, ja zajęłam się Ethanem, który był tuż obok niego.
– Najwyższa pora! – odezwała się Andi.– Już
myśleliśmy, że zginęliście! – Nie mówiła tego z irytacją w głosie. Kryło się w
nim coś innego niż złość. Rozpacz? Spojrzałam ukradkowo na młodą demonicę i dostrzegłam
w jej oczach łzy.
– Spokojnie, Andi – powiedziałam z
pokrzepiającym, ale zmęczonym uśmiechem. – Za chwilę będziecie wolni i wrócimy
do domu.
– Nie mów do mnie jak do dziecka, nie jestem nim
już – jęknęła nastolatka.
Uśmiechnęłam się pod nosem i powróciłam do
uwalniania Ethana.
– Zajmij się Arenem, wydaje mi się, że
departament celowo zatkał mu usta – powiedział do mnie najstarszy członek Nox.
Patrzył prosto w moje oczy z powagą. Kiwnęłam głową i zwróciłam się ku pół
demonowi. Był cierpliwy. Jego oczy nie zdradzały niepokoju ani pośpiechu. Kiedy
pozbyłam się już gałęzi, które zasłaniały jego usta, mówił jednak z pośpiechem:
– Musicie najpierw zatrzymać Riela! – odezwał się,
ale gałęzie znów zatkały mu skutecznie usta. Gdy tylko zbliżyłam do niego rękę,
drzewo mnie odtrąciło.
– Ten dupek włada nad tutejszą roślinnością –
odezwał się Ethan.
– Zaraz. La bonne fee miały go uwięzić. Jakim
cudem włada nad tymi krzakami?! – wykrzyknął oburzony Nathiel, starając
się odbić ataki agresywnych drzew, które chciały go zranić i nie dopuścić do Sorathiela.
Nawet nie zdążyłam spojrzeć w tył. Za moimi
plecami pojawił się jeden z członków departamentu. Wystarczyło, że dotknął
mojego ramienia, a zastygłam w bezruchu.
– Na szczęście los podarował mi moc, która
pozwala na neutralizowanie każdej magii – szepnął mi do ucha Raiden. –
Postąpiliście tak, jak tego chcieliśmy.
– Zostaw moją żonę, spedalony gnojku! –
wykrzyknął Nathiel. Riel wyczarował kolejne drzewo, które pochwyciło go w swoje
macki. Auvrey starał się wyrywać, ale to nic nie dawało. Z czasem sam został
uwięziony, a jego usta zatkane.
Raiden obrócił mnie w swoją stronę. Kiedy dotykał mojego
ramienia czułam przedziwne ciepło. Rozchodziło się po całym moim ciele. Miał nade mną kontrolę. Dopóki będzie mnie trzymał, będę
grała tak jak zechce. Spojrzałam niepewnie w czerwone oko demona. Zdawało mi
się, że płonie.
– Zostałaś sama – szepnął.
Spojrzałam za jego plecy i dostrzegłam czwórkę
la bonne fee uwięzionych w konarach drzew. Madlene miała zatkane usta, byleby nie śpiewać, Alex leżała na ziemi z przygniecionymi konarami dłońmi, aby nie mogła korzystać z piorunów, Patricia stała i próbowała wyrwać
ręce z uścisku drzewa, Martha miała zasłonięte oczy, po to, aby nie używać
mentalnej magii. Jedyną osobą, która nie była pod wpływem roślinnej magii Riela, byłam ja. Tyle, że mną zdążył się zająć Raiden. Śmiał mi się teraz prosto w
twarz. Palcem wskazującym przejechał od mojego ramienia do szyi, a potem na czubek
głowy – dopiero na nim rozłożył całą dłoń. Palce wbił w moje włosy.
Poczułam piekielnie ostry ból w głowie. Nie mogłam się jednak ruszyć, ani wydać
żadnego dźwięku. Byłam pustą kukłą Raidena, która będzie działać tak, jak on
tego chce.
– I co teraz zrobisz? – spytał chłopak,
nachylając się tuż nad moim uchem. Tak, on też pachniał siarką. To świadczyło o
tym, że używa mocy mentalnych jak Sapphire. Nie wiem czy zaletą było to, że
poznaliśmy jego magię, przecież mogliśmy nie wrócić przez nią do domu. Kto nam teraz
pomoże, skoro nawet la bonne fee poległy? Byłam najsłabszym ogniwem Nox i nie
miałam żadnych specjalnych zdolności. Jak mogłam próbować walczyć z dwójką
członków departamentu, która poradziła sobie ze wszystkimi z nas? Pół demony
nawet nie musiały im pomagać.
– Dobra, spadać stąd, gnojki – syknęła
mroczniejsza strona Riela i machnęła dłonią w stronę sojuszników. –
Wypełniliście swoją misję.
– W takim razie będziemy bezpieczni? – zapytał przywódca
pół demonów, Nick. Postawił krok do przodu, wychodząc poza okręg swoich
popleczników.
– Pogrzało was? – spytał rozbawiony Raiden. –
Lepiej stąd spierniczajcie, bo zmienimy zdanie.
– Powiedzieliście, że więcej nas nie tkniecie!
– Kłamaliśmy. Ale chyba niczym się od was nie
różnimy, co? – Raiden wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu. Wyglądał teraz
jak groźnie uśmiechający się pies, który ma ochotę zatopić zębiska w szyi pół
demona, który się mu sprzeciwia. – Łowcy z Nox coś o tym wiedzą. Wkopaliście
ich.
Nick zacisnął zęby i pięść. Nie odezwał się jednak. Machnął dłonią w stronę innych pół demonów i usunął się wraz z nimi w
las.
Raiden znów zwrócił się ku mnie. Uśmiechał się
już w zwyczajny sposób. Słyszałam jak Nathiel próbuje się wyrwać. Robił
najwięcej hałasu, mimo tego, że miał zatkane usta. Nie podobało mu się to, że
Raiden mnie dotyka. Mnie też nie, bo mógł ze mną zrobić co tylko chciał.
– Co ty na to, żeby wykończyć każdego członka
Nox po kolei? – zaśmiał się demon. – Nie będę brudził sobie rąk i zrobię to z
twoją pomocą. – Raiden znów ścisnął moją głowę. Piekielny ból odezwał się ze zdwojoną
siłą. Przez niego nie miałam pojęcia co się dzieje. Otumanił mnie, zniewolił.
Czułam, że idę w stronę uwięzionych członków Nox, ale nie mogłam nic na to
poradzić. Ze wszystkich sił starałam się odzyskać władzę w kończynach, ale to
nie pomagało. Póki Raiden mnie dotykał, byłam jego więźniem.
Moja blada dłoń podniosła z ziemi exitialis
Nathiela i stanęła przed jego ciałem. Spojrzałam mu w oczy, ale nie mogłam
wyrazić spojrzeniem bólu czy cierpienia, smutku czy złości. Byłam marionetką,
która nie potrafiła czuć.
Nóż podsunęłam pod samo gardło męża.
Gdzieś w środku zaczęłam panikować. Przecież jedna z wizji przedstawiała
właśnie tę scenę. Ona musiała zostać zaplanowana. Departament od początku
wiedział jak to się skończy i kto wykończy całe Nox. Ja. Osoba, która w
najmniejszym stopniu nie potrafiła sprzeciwić się demonicznej mocy.
Auvrey patrzył prosto w moje oczy. Nie bał się,
choć doskonale wiedział jak może skończyć. Gdzieś w głębi słyszałam jego słowa.
Gdyby mógł mówić, na pewno powiedziałby, żebym się nie poddawała i próbowała z
tym walczyć. Ale… jak?
Kiedy przycisnęłam nóż do szyi Nathiela usłyszałam
krzyk Andi. Niepokojące uczucie zaczęło we mnie narastać. Spod noża wyciekał
ciemny dym. Brwi Auvreya lekko się zmarszczyły, jednak wciąż patrzył mi
prosto w oczy.
Nie. To się nie mogło tak skończyć. Nie zabiję
go. Nie zabiję nikogo! Nie będę tańczyła tak jak departament mi zagra!
– Więc pora się przebudzić – usłyszałam męski,
jednocześnie obcy i znajomy mi głos. Spojrzałam zaskoczona za plecy Nathiela.
Wszystko mi się rozmazywało, miałam wrażenie, że lada moment zemdleję, ale póki
Raiden trzymał mnie za głowę, nie mogłam upaść. Wśród zamglonego obrazu
wyłoniły się białe włosy i szmaragdowe oczy. Nie miałam już wątpliwości co do
tego, kto przede mną stoi. Dobrze mi znany demon wspierał się na swojej lasce z
gracją. Jego przerażająco wielka postura pokazywała wyższość nad wszystkimi,
którzy żyli. Cieszyłam się, że on nie chodził już po świecie.
Aiden Vaux, mój ojciec w całej swojej okazałości.
Czy byłam już w tak opłakanym stanie, że
widziałam zmarłych? A może były szef departamentu działał na takiej samej zasadzie jak Calanthe?
Pokazała mi się przecież we śnie i w wizji Sapphire. Nathiel również ją
widział, podczas nocy dusz w Halloween. Matka nazwała to „śnieniem”. Czy dwójka
moich rodziców mogła pojawiać się tylko wtedy, kiedy nasze umysły były zbliżone
do absurdalnego stanu przypominającego sen?
Aiden postawił krok w moją stronę i wystawił
swoją laskę do góry. Dotknął nią mojego czoła. Poczułam jak dziwny prąd
przechodzi przez moje ciało. Wszystko zastygło, razem ze mną.
– Masz moje geny, a więc i moją moc. Na co
czekasz? – spytał chłodno mężczyzna. Wciąż nie był wyraźny, ale mogłam go sobie
wyobrazić. Przecież widziałam go już kilka razy. – Pół demony same wyznaczają
sobie granicę. Myślą, że są słabsze od demonów czystej krwi.
Pomyślałam o Sapphire. Bo czy to nie dziwne, że
była pół demonem a posiadała tak potężne moce? Czy ona zniszczyła to ograniczenie?
– Chaos będzie twoim przewodnikiem. – To było
ostatnie co usłyszałam. Ojciec zniknął, a ja wciąż nie mogłam pozbyć się szoku.
Pomógł mi. Aiden Vaux, który był moim wrogiem, naprawdę mi pomógł. Przecież kiedyś chciał mnie
zabić. Co się zmieniło? Nie byłam w stanie tego pojąć.
Świat powrócił do normalności. Nóż, który
trzymałam przy szyi Nathiela wciąż przy niej tkwił i napierał na nią coraz
mocniej. Poczułam nagłą złość. Ogromną złość, która gotowała się we mnie od
środka, zabijając cały spokój jaki w sobie miałam. Całą siłą woli starałam się
odsunąć od Nathiela nóż. W tym momencie nienawidziłam tak mocno, że nie byłam w
stanie opanować tego uczucia. Bałam się go, a jednocześnie pragnęłam w całości
je pożreć. To nie ja władałam nad swoim ciałem, to nie Raiden nad nim władał, to
moja znikoma moc zaczynała przejmować nade mną kontrolę.
Wyrwałam się z uścisku mocy Raidena
niepostrzeżenie. Nóż wypadł mi z dłoni na ziemię, co wszystkich zdziwiło. Wrogi
demon zmarszczył czoło i ścisnął mocniej moją głowę. Poczułam jeszcze większy
ból, a ból powodował uwalnianie się jeszcze większych pokładów nienawiści. Nie
byłam się już w stanie kontrolować. Obróciłam się w tył i walnęłam pięścią w brzuch
demona. Zaskoczony Raiden upadł na ziemię. Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Koniec – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Wiatr, który nie miał prawa istnienia w Reverentii, wzniósł się nagle do
góry. Odłamki gałęzi i liście zaczęły wirować wokół, mieszając się z reverentyjską
ziemią. Czułam, że jeszcze chwila i wybuchnę.
Ciemne chmury zgromadziły się nad naszymi
głowami. Pioruny zaczęły trzaskać gdzie popadnie. Tym razem nie obchodziło mnie
czy kogoś dotkną, nie przejmowałam się nawet członkami Nox. Ograniczenie we
mnie pękło. Byłam władczynią mocy, którą przekazał mi w genach Aiden.
Moc chaosu. A więc o tym mówiły karty. Wszystko
zakończy się właśnie na nim i wszystko się od niego zacznie.
Ostatni piorun przeszył ciemne niebo Reverentii. Potem
nastąpił potężny i oślepiający wybuch.
Dobry rozdział, a końcówka wręcz idealna. Utrzymałaś odpowiednie napięcie przez cały rozdział, wręcz ciężko było mi się oderwać. Zaskakujące, że Aiden pojawił się przez Laurą, ale może właśnie to tłumaczy tę jego chęć zabicia jej w pierwszym tomie i tą nienawiść wobec półdemonów. Bo skoro mogą być dużo silniejsze niż demony czystej krwi, to obawa, że przejmą kontrolę nad Reverentią, musiała pchnąć demony do stworzenia Departamentu. Ciekawe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńAle się wciągnęłam. Totalnie na maksa, inaczej pisałabym komentarz podczas lektury.
Czyli jest hak na Sapphire, jak widzę. To dobrze, że można ją jakoś pokonać, miałam dość tych brutalnych wizji, no bo ileż można, to się staje nudne.
Cieszę się, że opisałaś krótko spotkanie Nathiela i Laury po uwolnieniu, powinni mieć swoją małą chwilę w tym wszystkim.
Laurusia ma moc? I bardzo dobrze! Niech rozpierniczy to wszystko *wait, brzmię jak Nathiel, wtf?!* Departament musi ujrzeć, że nie ma władzy nad wszystkim!
Tylko Soriel nadal taki dziwny. Demonie, ogarnij się!
Czekam na nn ^^
Pozdrawiam! :)